Tyle słowem wstępu. A co dzisiaj w programie? „Drakula" Brama Stokera... jakby. Technicznie rzecz biorąc jest to właśnie adaptacja tej znanej powieści, do której wprowadzono pewne zmiany. Dodajmy – drobne zmiany. Na tyle niewielkie, że wdowa po Stokerze wytoczyła reżyserowi F. W. Murnau proces o plagiat i wygrała. Wszystkie kopie miały zostać spalone, a film zapomniany. Ale jak to w dobrym horrorze bywa: jedna taśma przetrwała w rękach kolekcjonera . Dzieło ujrzało światło dzienne, a światowa kultura otrzymała jedną z najbardziej tajemniczych ikon kina – Nosferatu.
Napisałem, że zmiany były kosmetyczne. Czyli co właściwie zmieniono? Jonathan i Mina Harker stali się Thomasem i Ellen Hutterami, Artur Holmwood i jego siostra Lucy Westenra to u Murnau Harding i Annie. Doktor Van Helsing to teraz Pulwer, a znany i lubiany Renfield w „Nosferatu" zamienił się w Knock'a. No i oczywiście Hrabia Drakula, którego tutaj zwą Hrabią Orlokiem. Jeśli chodzi o zmiany personalne, to właściwie tyle. Ach, w „Nosferatu" próżno szukać jeszcze dość istotnej dla fabuły oryginału postaci drugoplanowej – Amerykanina Quincey'a Morrisa, ale z racji tego, że zakończenie obu dzieł jest nieco inne, tutaj ten dżentelmen nie miałby za wiele do roboty.
A zmiany fabularne? Generalnie też niewielkie, ale warte zaznaczenia. Historia zaczyna się bardzo podobnie – młody prawnik Thomas Hutter (Gustav von Wangenheim) dostaje od swojego przełożonego Knock'a (Alexander Granach) zadanie pośredniczenia w zakupie domu dla pewnego magnata z dalekiej Transylwanii. Ów bogacz to niejaki Hrabia Orlok (Max Schreck). Młodzieniec ma udać się do zamku, by dopełnić formalności. Pełen entuzjazmu rusza w podróż, pozostawiając w kraju swoją młodą żonę Ellen (Greta Schröder) pod opieką swojego przyjaciela Hardinga i jego siostry Annie (Georg H. Schnell oraz Ruth Landshoff). Na miejscu zapał młodzieńca szybko opada, gdy miejscowi przestrzegają go, by wystrzegał się posiadłości Hrabiego. Hutter niepomny ostrzeżeń rusza do zamku, w którym gości go odrażający i tajemniczy Orlok. Dość szybko dochodzi do sfinalizowania umowy i ujawnienia prawdziwej tożsamości bogacza. Jest już wtedy za późno. Hrabia więzi Huttera w zamku, a sam udaje się w podróż do nowo zakupionego domu. Młodzieniec musi ruszyć w pościg za potworem, by uratować swoją ukochaną żonę...
Co Wam z resztą będę opowiadał – przecież sami dobrze wiecie, jak to wszystko przebiegało. Bo nie wmówicie mi, że nie widzieliście „Drakuli" w reżyserii Coppoli. Tam historia oczywiście też różni się od oryginału, ale podobnie jak w „Nosferatu" trzon pozostaje właściwie niezmieniony. Tym, co naprawdę różni wszystkie wersje – zarówno tę książkową, jak i różne adaptacje filmowe jest postać tytułowego złego bohatera i różne „podejścia do tematu".
Jaki jest Hrabia Orlok Maxa Schrecka? Czym różni się choćby od Hrabiego Drakuli Garego Oldmana? Wszystkim. Kiedy pojawiał się na ekranie miałem ciarki. To się nie zdarza często, tym bardziej kiedy postać nie robi nic szczególnego. Poza tym, że jest, jak wygląda i jak się porusza. Max Schreck jako Orlok jest odrażającym potworem, którego widok jednocześnie odrzuca i fascynuje. Nie dziwię się, że ta postać przeszła do popkultury i niemal każda scena, w której się pojawia była już wałkowana pod różnymi kątami setki razy. Ten wampir przykuwa uwagę. Jednak jego bronią nie jest wdzięk, czar, seksapil, spojrzenie czy gest – typowy oręż romantycznego wampira, który powiewając długą peleryną kusił nadobne dziewki. Ktoś porównał Hrabiego Orloka do szczura i chyba się z tym zgodzę. Nie dość, że gryzonie pojawiają się często razem z Hrabią, to dodatkowo on sam jest utożsamiany z „plagą" czyli dżumą. A któż jest najczęściej utożsamiany z tą chorobą? Skojarzenia nasuwają się same i wydają się słuszne.
Zresztą wizerunek Orloka jako potwora, który odrzuca wyglądem został zauważony przez popkulturę. Weźmy choćby system fabularny „Wampir: Maskarada". Gracz może się w nim wcielić w wampira, który należy do jednego z klanów. Wśród nich jest „Nosferatu", których członkowie słyną z wyglądu tak odrażającego, że niemożliwe jest dla nich życie wśród normalnych ludzi, tak jak może zrobić to większość innych wampirów. Dla nich są kanały, szyby wentylacyjne. Życie wśród szczurów. Hrabia Orlok byłby dumny.
Oczywiście tytułowy wampir to nie jedyny plus całego filmu. Oglądając warto zwrócić uwagę na grę cieni, bo to głównie ona pomaga Hrabiemu być jeszcze bardziej przerażającym. Do tego kilka ciekawych jak na tamte czasy trików filmowych i rozwiązań, które przeszły do historii kina. No i muzyka. W tym filmie po raz pierwszy naprawdę poczułem, jak duży wpływ na odbiór filmu ma odpowiednio dobrana „ścieżka dźwiękowa". Idylliczne, delikatne dźwięki z początku filmu, kiedy na ekranie często pojawia się Ellen Hutter kontrastują z ciężkimi, wolniejszymi nutami, gdy akcja dzieje się w zamku Orloka gdzieś w Karpatach. Myślę, że zarówno fani kina jak i melomani będą zadowoleni.
Jak zwykle pod koniec „Retrowizji" krótkie podsumowanie. Czy mogę polecić „Nosferatu" każdemu? Dla sympatyka starych filmów lub fana horrorów, który chce sięgnąć do korzeni gatunku to pozycja obowiązkowa. Ale czy dla absolutnie każdego? Raczej nie. Obraz mocno się zestarzał, jeżeli ktoś nie czuje pociągu do nostalgii będzie raczej zawiedziony.
Na dziś to już wszystko. Następna „Retrowizja" już wkrótce!