Był już horror, utopijne s-f, thiller ale... dokument? Chociaż myślę, że "Häxan" bezpieczniej i wygodniej nazwać traktatem o czarownicach, niż poruszać się po faktograficznej strukturze dokumentu. Z drugiej jednak strony według Jerzego Płażewskiego "Czarnoksięstwo na przestrzeni wieków" należy właśnie rozpatrywać jako fabularyzowany dokument dokładnością przekazu zbliżony wręcz do protokołu. Polemizowałbym i o tym za moment. Prawdą jest jednak, że dzieło Benjamina Christensena nie ma fabuły jako takiej.
W siedmiu odsłonach reżyser pokazuje krok po kroku jak przebiegał proces tropienia, sądzenia oraz egzekucji czarownic. Od starożytności przez średniowiecze aż do czasów jemu współczesnych pokazywał, gdzie na świecie kryją się wiedźmy i jak je wykryć. Naturalnie najwięcej miejsca w swoim traktacie poświęcił średniowieczu. I muszę oddać słuszność - ilość szczegółów i informacji zawartych w tych rozdziałach jest zdecydowanie satysfakcjonująca. Reżyser zwraca uwagę zarówno na mentalność ludzi tamtego okresu, paranoję dotyczącą kontaktów z szatanem, ale także pokazuje w jaki sposób dochodziło do przesłuchania, jak je przeprowadzano oraz do czego mogło doprowadzić.
Chociaż pierwszy rozdział opisujący dzieje czarnoksięstwa sprzed średniowiecza i kolejne są dość oczywiste, to ostatni wyróżnia się szczególnie. Christensen korzystając z przytaczanych wcześniej przykładów pokazuje jak w latach 20. mogą wyglądać "wiedźmy", czyli np. kleptomanki czy lunatyczki. Reżyser nie tłumaczy tych zachowań działalnością Szatana, a zaburzeniami na tle nerwowym i histerią. Przypominam, że mówimy o czasach rosnącej popularności psychoanalizy i całego tego dżezu, więc widać od razu, jakie podejście preferował pan Christensen.
Z powyższych akapitów wynika, że jestem raczej entuzjastą tego filmu, ale przecież obiecałem polemikę. I będzie! A właściwie - oto jest. Jak pisałem wcześniej reżyser postarał się, by wszystkie pokazywane w filmie scenki przedstawiające omawiane zagadnienie były odegrane ze starannością o szczegóły. Bo to prawda. Niektóre sceny są dość nieprzyjemne, a kilka z nich niektórzy mogą uznać za skandaliczne. Wszak nie bez przyczyny film doczekał się zakazów projekcji w kilku krajach. Mamy więc realizm, ale nie można jednak zapominać o pierwiastku nadprzyrodzonym. W opowieści o wiedźmach można by spodziewać się zaklęć, kul ognistych, albo czego tam sobie życzycie, ale tych akurat zabrakło. Jest natomiast postać Szatana, w którego wcielił się sam reżyser. I trzeba przyznać, że Wielki Zły jest dość barwną personą. W pełnym i bardzo szczegółowym makijażu, ze szponami zamiast paznokci i stale ruszającym się jęzorem dybie na dusze śmiertelników. I niestety odbiera realizmu prezentowanemu materiałowi. Stąd też oglądając nie miałem wrażenia, że oglądam dokument, a raczej rodzaj przedstawienia, które ma mi pewne rzeczy uświadomić nadając mu atrakcyjną i łatwą do zapamiętania formę. Niestety dzięki temu ewentualne wartości merytoryczne są odsunięte na bok, a widz może zacząć przypuszczać, że wszystko co dzieje się na ekranie zostało całkowicie zmyślone. Nie zmniejsza to jednak przyjemności oglądania.
Czas na podsumowania. Czy poleciłbym "Haxan" każdemu? Pomimo specyfiki, a właściwie nawet dzięki niej, zdecydowanie tak. Benjamin Christensen stworzył widowisko, które zapada w pamięć i wyróżnia się spośród innych filmów z okresu. Myślę, że każdy fan kina powinien obejrzeć, a może kto wie - sam znajdzie wiedźmę?
I z tym Was zostawiam! Do zobaczenia w następnym odcinku "Retrowizji".
Trzymajcie się,
Dariusz W.