kwiecień 26, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: opowiadania

W dniach 17-19 lipca 2015 roku Lubelskie Stowarzyszenie Fantastyki „Cytadela Syriusza" organizuje w Wojsławicach (woj. lubelskie, 23 km od Chełma) X Dni Jakuba Wędrowycza.

Dział: Patronaty

Pomyśl przez chwilę, drogi Czytelniku, czego się boisz? Co wzbudza w Tobie pierwotny lęk? Strach tak ogromny, że aż paraliżujący...?
Czy znajdziesz w sobie odwagę, aby spotkać się z morderczym klaunem, opętanymi przedmiotami, zjawami oraz innymi istotami, które nie powinny istnieć?

Prawdą jest, że wielu z nas lubi się bać- oglądamy horrory, czytamy przerażające historie. Na rynku wydawniczym istnieje wiele książek grozy, nie wszystkie jednak powinny się ukazać. Pokłosie do tej grupy na szczęście nie należy.

Siedem opowiadań, pięcioro autorów- Kacper Kotulak (To nie TO!, Death Metal), olsztynianin, z wykształcenia inżynier geodeta. Pierwsze literackie kroki stawiał na portalu Fantastyka.pl, zaś jego "papierowym" debiutem było opowiadanie Full Plastic Jacket. Znany również z publikacji w Małych problemach wielkich bohaterów oraz na portalu ExFabula. Jarosław Turowski (Cierniowy Dwór), spod którego pióra powstają głównie horrory, redaktor magazynu Via- Appia. Wielki fan sagi Stephena Kinga o Rolandzie Rewolwerowcu i Mrocznej Wieży. Juliusz Wojciechowicz (Świniak), współautor zbioru Człowiekiem jestem, Toystories, Księgi wampirów. Publikuje także m.in. na portalu Horror masakra, Via Appia, Niedobre Literki, Szortal, ExFabula. Marek Zychla (Fhabhtanna, Chyba), obecnie mieszkający w Irlandii, gdzie zajmuje się księgowością w domu kultury. Co prawda coraz rzadziej tworzy, ale miłość do literatury nigdy w nim nie osłabnie. Oczywiście w tak doborowej grupie nie mogłoby zabraknąć kobiety- Paulina J. Król (Status quo) zadebiutowała w cyfrowej antologii Zombiefilia, publikowała również w Horror masakrze oraz Krypcie. Autorka, recenzentka, nałogowa czytelniczka. Dodatkowym atutem książki staje się Wstęp, napisany przez coraz popularniejszego pisarza grozy, Stefana Dardę ( m.in. Czarny Wygon, Opowiem Ci mroczną historię). Chyba po raz pierwszy w mojej czytelniczej karierze nie ominęłam wstępu, rzucając nań tylko okiem. Byłam ciekawa, jak do sięgnięcia po antologię zachęca ów pisarz.

Często spotykam się z tym, że gdy ktoś przeczyta informację "to zbiór opowiadań", "antologia"- od razu ucieka gdzie pieprz rośnie. Po części rozumiem te czytelnicze lęki, choć osobiście takowe zbiory preferuję. I mimo, że do fanów Stephena Kinga nie należę, to zachęcona opisami sięgnęłam po antologię poświęconą królowi grozy. Moja nieznajomość całej twórczości Mistrza nie przeszkodziła mi w wyłapaniu wątków zaczerpniętych z jego książek. Pewien klaun z opowiadania "To nie TO!" od razu rzucił się w oczy, nasunął pewne skojarzenie, ba- sam tytuł niejako Czytelnika naprowadza. Nie znaczy to oczywiście, że wszysko było "żywcem" odgapione, nie- raczej określiłabym to jako wybranie innej drogi do poprowadzenia danej historii. Możemy więc nie tylko poznać wersję Stephena Kinga, ale także wszelkie wariacje polskich autorów.

Po prostu dotarło do mnie, jak kruche jest życie. To taki banał, ale mimo, iż wiedziałem o tym cały czas, to nigdy nie wiedziałem tego z całą świadomością. Żyłem bezwiednie, przyjmując to za pewnik. Tak jak oddychanie. Zaczynamy o tym myśleć dopiero wtedy, kiedy brakuje nam tchu.

- Kochanie, ale nieustanna myśl o śmierci powoduje, że nigdy nie żyjemy prawdziwie.

Byłoby nie lada wyczynem, gdyby na 358 stron nie pojawiło się ani jedno słabsze opowiadanie. Niestety, także i w tym przypadku tak było. Nie porwała mnie historia dziwnego roweru, zwanego Świniakiem, nie poruszył specjalnie klaun, nie do końca przekonała mnie historia pana Zychla- Fhabhtanna (choć muszę przyznać, że była dość zabawna- a miałam się bać!). Patrząc surowym okiem, te trzy uznaję za nieco słabszą stronę książki. Moim ulubieńcem został bez żadnych wątpliwości Status quo, historia raczej nieprawdopodobna... a gdybym miała przeżyć to, co bohaterowie- przerażająca. Nie ukrywam, że czasem przelewająca się krew to dla mnie za mało, a wolę, gdy ktoś próbuje sięgnąć głębiej, oddziaływać na moją psychikę. Tak uczyniła pani Król swym opowiadaniem, po skończeniu jeszcze długo nad nim rozmyślałam. Podobnie rzecz się ma z utworem Chyba, gdzie podczas czytania właściwie nie wiem, co się dzieje (zresztą mam wrażenie, że bohaterka raczej też nie). Lektura owego opowiadania nasunęła mi skojarzenie z filmem Inni, ale nie zdradzę szczegółów.

Zazwyczaj wymagam od horroru tego, aby do ostatniej strony trzymał mnie w niemalejącym napięciu, żeby coś się działo. Jestem w stanie zadowolić się pokracznymi istotami nie z tej ziemi, potępionymi duszami czy okrutnymi mordami, jeśli kryje się w tym jakiś sens, zaś akcja wartko się toczy (chyba nie jestem wybredna, co?). Do tej pory uważałam, że tylko takie rzeczy są w stanie mnie choć odrobinkę "ruszyć" nawet, jeśli film/ książka tym samym mnie obrzydzała. Wyjaśniając- Pokłosie to zbiór opowiadań, w którym właściwie tylko jedno ocieka posoką. Nie ma zbyt wielu wymarzonych przeze mnie duchów (choć nie mówię, że wcale tam nie występują!). Ale... każdy kolejny utwór był ciekawszy od poprzedniego i mimo, że nie "straszył" w pierwotny sposób, to dają Czytelnikowi coś więcej- skłaniają do zastanowienia. Życie jest kruche, ulotne, a my nie zwracamy na to uwagi żyjąc, jakby Kostucha miała nas nigdy nie złapać. Dopiero ta antologia, a konkretniej Status quo uświadamia nam, że kiedyś umrze każdy, kogo dziś kochamy. I czyż sama ta myśl nie jest prawdziwie przerażająca?

Uważam, że Pokłosie to pozycja godna uwagi, polecam!

Dział: Książki

Obecnie na rynku wydawniczym jest naprawdę mnóstwo publikacji skierowanych do małego czytelnika trudno jest wybrać najlepsze spośród tylu tytułów. Niektóre są tylko po to by móc dostarczyć naszym pociechom odrobinę rozrywki, a jeszcze inne łączą przyjemne z pożytecznym i poprzez z pozoru zwykłe historyjki czegoś uczą. Sama nie mam dzieci, ale w moim otoczeniu są szkraby bliskie mojemu sercu, którym chce zaszczepić miłość do słowa pisanego dlatego też sprawdzam co w trawie piszczy jeśli chodzi o literaturę dziecięcą. Dzięki temu trafiłam na twórczość Magdy Podbylskiej, o której wcześniej nie miałam w ogóle pojęcia.

Bezimienną narratorką obu książeczek jest mała dziewczynka, która wraz z ciocią Ellie i kuzynką Jo spędza wspólnie lato w Zatoce Delfinów oraz ferie w Świstakowej Polanie. Zarówno w jednym, jak i w drugim miejscu małe detektywki spotykają na swojej drodze ogrom zagadek i niewyjaśnionych sytuacji, którymi postanawiają się zająć. I tak musiały między innymi rozwiązać sprawy takie jak: zniszczenie ogródka, złapanie złodzieja, odkrycie czemu z sklepu znikają jabłka lub kto mógł zniszczyć podwórka mieszkańców Świstakowej Polany. Śledztwo za każdym razem jest prowadzone dokładnie i nawet najmniejsza poszlaka nie zostaje pominięta, a wszystko czego się dziewczynki dowiedzą skrupulatnie zapisane.

Ponieważ obie książeczki przeczytałam w krótkim odstępie czasu moje opinie o nich są bardzo zbliżone dlatego też aby się nie powtarzać opisze je razem. Magda Podbylska może nie napisała niczego nowego, ale zrobiła to niezwykle ciekawie i z polotem. Opowiadania są przemyślane, dopracowane i zrozumiałe nawet dla młodego czytelnika. Niektóre zagadki są łatwiejsze, inne trudniejsze, ale najważniejsze, że czytelnik wraz z bohaterkami może dociekać rozwiązania kolejnej sprawy. Nieraz można się przy czytaniu pośmiać czegoś dowiedzieć, a najważniejsze, że autorka kładzie nacisk na to by być dobrym i pomagać, dokarmiać zwierzęta w zimie, zaopiekować się zbłąkanym kotem, a w lato pamiętać, że w czasie dużych upałów szczególnie trzeba dbać o zwierzęta i wystawiać im coś do picia – nie tylko psom i kotkom, ale na przykład też ptaszkom.

Jako że to pozycje skierowane do młodszego czytelnika nie można nie zwrócić uwagi na wydanie oraz ilustracje, w tym wypadku autorstwa Katarzyny Bajerowicz, które są równie ważne, co treść. Twarde okładki utrzymane w klimacie lata i zimy, a na nich nie tylko główne bohaterki, ale i mała zapowiedź tego co czeka nas po zajrzeniu do wnętrza. I przyznać muszę, że zawartość jest równie kolorowa jak okładka. Niemal na każdej stronie są obrazki wierne tekstowi, które przyciągają oko paletą barw i „zwariowaną" – że tak powiem – kreską, ilustratorka rzetelnie odwzorowała wygląd bohaterów czy też emocje im towarzyszące. Mnie osobiście one oczarowały i nie byłam wstanie oderwać od nich wzroku. Ogromnym plusem jest również duży druk oraz krótkie rozdziały, dzięki czemu maluchy nie stracą zainteresowania treścią w środku opowiadania

Jestem jak najbardziej na tak dla bajek w wykonaniu Magdy Podbylskiej, są ciekawe i nie nużą – nawet starszego odbiorcy – a co najważniejsze, bawią i sprawiają, że dziecko może zacząć zadawać pytania, co jest fajnym wstępem do rozpoczęcia rozmowy. Opis postaci jest minimalny, ale dopracowany i doprawdy nie sposób nie polubić tych głównych, jak i pobocznych. Całość jest przemyślana i doszlifowana, z pewnością sięgnę po inne pozycje autorki jeśli tylko ujrzą światło dzienne.

Myślę, że książeczki przypadną do gustu zarówno chłopcom, jak i dziewczynkom w wieku 6-12 lat (starszym także) ponieważ każda historyjka nowa przygoda i kolejna tajemnica do rozwikłania. Ładnie wydane, kolorowe, interesująco napisane – idealne na prezent czy nawet bez okazji dla każdego dziecka.

Dział: Książki

Poniżej prezentujemy listę opowiadań, które zostały zgłoszone do udziału w Konkursie na Fantastyczne Opowiadanie, oraz opublikowane w dziale Opowiadania na Secretum. Lista została ułożona w kolejności publikowania tekstów na Secretum.

Dział: Zakończone

Jestem Tina i jestem mondrom i inteligenentnom blondynkom i jestem bardzo wyskoka... Znaczy wysoka i uadna. Mam uadne i durze niebiezkie oka, a znajomii muwiom, że mam jakieś ajkju ponirzej zera, co chyba jest komplemenentem. Wyszyscy muwiom mi, że jestem barydzo uadna i hóda jak... eee... chiba jak sztacheta, co chyba też komplemenentem było...

No dobra... Jaja jajami, ale teraz tak na serio... Siedzę w jakimś ciemnym pomieszczeniu w nieznanym mi miejscu. Mimo, że jestem jako tako uzbrojona to co z tego, jak wokół jest pełno czegoś, co z wyglądu przypomina ludzi, ale zachowuje się jak zwierzęta. Jestem tu sama, ponieważ mojego przyjaciela rozszarpały te stwory. Fakt faktem mam tu trochę jedzenia, znalazłam jakiś pusty zeszyt i latarkę, a że siedzę tu już trochę, zaczęło mi się nudzić, więc zaczęłam opisywać to co mi się przytrafiło, wyobrażając sobie, że tak na serio jest to opowiadanie, książka, czy coś w tym stylu, więc nie będzie to przypominać wpisów do pamiętnika.

Chyba zacznę od przedstawienia się. Nie, nie mam na imię Tina, ani nie mam IQ poniżej zera. Mam na imię Ambrellia, ale znajomi mówią mi Ambrella (tak, wiem że Umbrella to parasol), albo Amb. Jestem niską dziewczyną (156 cm), która ma krótkie brązowe włosy, brązowe oczy i jest strasznie blada. Mam 19 lat, a IQ mam chyba w miarę wysokie (o ile pamiętam, to dostawałam dość dobre oceny w szkole i nie wygadywałam jakichś szczególnych głupot). Niestety przez mój wzrost ludzie mają tendencję do zaniżania mi wieku (znaczna część znajomych mówi mi, że wyglądam na 14 lat...). Lubię rock, rock średniowieczny, gotyk, metal i punk. Mam skłonności sadystyczne (ale tylko w niektórych sytuacjach, więc tym bym się zbytnio nie przejmowała). Uwielbiam fantasy, science-fiction i Johnnego Deppa. Jestem uzależniona od gier komputerowych i książek. Potrafię kręcić kulami (tymi na łańcuchu... Tak dla jasności), rzucać nożami i strzelać z różnorodnej broni palnej.

No... To chyba na tyle jeśli o mnie chodzi. Teraz może opiszę moją rodzinkę.

Matka jest kucharką (bardzo lubi eksperymentować z przyprawami. Nie powiem, jak na razie wszystko jej wychodzi). Często woła mnie do pomocy przy gotowaniu i uczy mnie coraz to nowych rzeczy. To właśnie po niej mam oczy (jeśli chodzi o włosy, to szczerze powiem, że nie wiem po kim mam kolor. Rodzice mają ciemne, a ja mam w miarę jasne). Ojciec jest informatykiem (po nim mam charakterek, plus, minus niektóre cechy). Gdy ojciec miał naście lat, dziadek nauczył go strzelać (dziadek był wojskowym. Nic więcej nie mogę o nim napisać i to nie dlatego, że nie chcę. Zmarł przed moimi narodzinami z niewyjaśnionych przyczyn, więc mało o nim wiem), a ojciec z kolei nauczył tego mnie. Aktualnie mamy w domu mały „arsenał". Często jeździmy razem na strzelnicę. Mam jeszcze siostrę Anitę i szwagra Damiana. Anita aktualnie studiuje psychologię. Zapewne jest to rzadkością między rodzeństwem, ale bardzo dobrze się rozumiemy. Anita jest starsza o 10 lat i wyższa o jakieś 20 cm. Uwielbia rzucać nożami. Gdy miałam jakieś 12 lat, zaczęła mnie tego uczyć. Damian natomiast woli kule, choć też potrafi rzucać nożami. Często bierze udział w fireshowach. Ostatnio namówił mnie, żebym też wzięła w tym udział i ja głupia oczywiście musiałam się zgodzić. Teraz tego żałuję...

I to tyle. Zastanawiam się, czy ktoś jeszcze przeżył. Mam nadzieję, że tak. Bo przecież życie z samymi zombiakami jest taaakie nudne... Tiaa... To może teraz opowiem co się wydarzyło...

Było to bodajże miesiąc temu. Przyjechali Anita i Damian. Trochę dziwnie się zachowywali. Po przywitaniu się Damian powiedział, że ma pewną propozycję. Opowiedział mi, że organizują festiwal, na którym występują kapele rockowe, metalowe i punkowe. Można tam też posłuchać i potańczyć do dubstepu i oglądać fireshow. Powiedział, że odbywa się to w Mroczkach i że potrzebują jeszcze jednej osoby do fireshowu - kręcenia płonącymi kulami, plucia ogniem, itd. Byłam zachwycona, ale musiałam przekonać rodziców, żeby pozwolili mi jechać, bo do wakacji pozostało jeszcze trochę czasu, a ja miałam szkołę.

Po tym jak wszyscy już pojechali, zadzwoniłam do przyjaciela - Alexa z zapytaniem, czy nie chciałby ze mną jechać, kiedy już rodzice się zgodzą. Był jak najbardziej chętny do tego. Poszłam więc zapytać, czy mogę iść na imprezę. Ku mojemu zdziwieniu, otrzymałam zgodę na wyjazd.

Jakieś 15 min po rozmowie z rodzicami zadzwoniłam do Alexa i przekazałam mu dobre nowiny. Uzgodniliśmy, że wyjazd ma być w piątek po szkole. Gdy skończyliśmy wszystko omawiać coś mi się przypomniało. Po chwili zapytałam Alexa czy zauważył, że ostatnio ludzie są bardzo chorowici. Odpowiedział, że tak i że większość ludzi z naszej szkoły albo zostaje w domu, albo chodzi po szkole, wyglądając jak żywe trupy (w przenośni oczywiście... jak na razie przynajmniej). Opowiedziałam mu wtedy o mojej przyjaciółce Basi. Też zachorowała. Alex pocieszał mnie mówiąc, że za kilka dni pewnie będzie zdrowa. Nie wiem czemu, ale nie wierzyłam w to i dalej w to nie wierzę. Tego samego dnia zadzwoniłam też do mamy Basi. Dowiedziałam się, że przyjaciółka czuje się coraz gorzej.

***

Wczoraj zadzwoniła moja siostra. Już po jej pierwszym słowie wiedziałam, że chce powiedzieć mi coś, co mi się nie spodoba. Nie myliłam się... Powiedziała, że ona i Damian nie mogą przyjechać na festiwal, bo szwagier już od jakiegoś czasu źle się czuje. Nie zbyt ciekawie się zapowiadało...

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam dziwny niepokój za każdym razem, kiedy choć przez chwilę myślałam o wyjeździe. Na przekór moim przeczuciom postanowiłam jednak zadzwonić do Alexa. Było ok 1:00 w nocy, ale on, tak samo jak ja jeszcze nie spał. Zapytałam, czy chciałby już w czwartek przed szkołą pojechać do Mroczków. Zgodził się bez namysłu. Ustaliliśmy, że będzie kierowcą.

Wstałam dzisiaj po 6:00, żeby przygotować wszystko, co było mi potrzebne na wyjazd. Godzinę później przyjechał Alex. Po wpakowaniu wszystkiego do auta, pojechaliśmy. Dotarliśmy tam około 10:00 (wszystko działo się na jakiejś polanie). Nie mając nic innego do roboty zaczęliśmy wszystko rozkładać. Czas mijał i pojawiało się coraz więcej ludzi do pomocy. Niektórzy przyjechali nawet z bardzo daleka, żeby móc spotkać się ze starymi znajomymi, ale też żeby się zabawić. Sama spotkałam wielu znajomych. Poznałam nawet pewną Patrycję. Strasznie dobrze się rozumiałyśmy. Alex stracił mi się z oczu, kiedy zaczęliśmy ustawiać ze znajomymi ogrodzenie. Było ono nam potrzebne, żeby ludzie nie wjeżdżali nam na polanę samochodami.

Dziwne rzeczy zaczęły dziać się dopiero po 16:00. Właśnie rozmawiałam z Patrycją, gdy zauważyłam przy ogrodzeniu jakiegoś faceta sięgającego ręką w stronę Ani - córki znajomych. Widząc to, od razy ruszyłam w tamtą stronę biegiem nawołując, żeby Ania odsunęła się od ogrodzenia. Posłuchała mnie. Kiedy tylko tam dotarłam, powiedziałam jej, żeby poszukała Alexa i z nim została. Gdy odeszła zwróciłam się do mężczyzny przy ogrodzeniu. Zaczęłam mówić, żeby sobie poszedł, ponieważ niepokoi innych. Przerwałam jednak w pół zdania i zaczęłam się mu przyglądać. Wyglądał na chorego i miał czymś poplamione ubranie. Plama była dość duża i miała czerwony kolor. Gdy spojrzałam mu w oczy, sparaliżował mnie strach. W tych oczach nie było żadnej emocji. Idealna pustka. Tak, jakby mógł do mnie podejść, rozszarpać mi gardło i odejść, jak gdyby nigdy nic. Przez dobre pół minuty tylko się na niego gapiłam. Gdy odzyskałam głos, powiedziałam mu, żeby odszedł, bo zawołam ochronę, a sama poszłam zająć się swoimi sprawami. Po drodze zorientowałam się, że nie tylko jego oczy były dziwne. Miał też tak jakby... No nie wiem... Wygłodniały wyraz twarzy... Jak gdyby miał ochotę mnie zjeść... Wtedy myślałam, że to absurd. Niestety teraz myślę inaczej...

Godzinę po tym wydarzeniu całkowicie o nim zapomniałam. Pomagałyśmy z Patrycją postawić namiot nad sceną, a było to dość czasochłonne. W pewnym momencie przyszedł Alex z Anią i zapytał co sądzę o ludziach, którzy poustawiali się wokół ogrodzenia. Powiedział, że są bardzo dziwni i wydają bliżej nieokreślone odgłosy. Gdy się rozejrzałam, zobaczyłam ich. Napierali na ogrodzenie tak, że lada moment mogło się wszystko przewrócić. Wyciągali ręce w stronę przechodzących wewnątrz ludzi. W tej chwili byłam bardzo zadowolona z tego, że postanowiliśmy ogrodzić cały plac, a nie tylko jego część. Ci na zewnątrz wyglądali tak samo jak mężczyzna, którego wcześniej spotkałam. Mieli tak samo pusty wzrok i wygłodniały wyraz twarzy. Nie miałam zielonego pojęcia co się dzieje, ale wiedziałam, że nie powinniśmy podchodzić do tych osób.

W pewnym momencie usłyszeliśmy rozdzierający krzyk. Gdy spojrzeliśmy w kierunku z którego dochodził, zobaczyliśmy, że pewna kobieta ma odgryziony wielki kawał mięsa z lewego ramienia. Patrzyliśmy na to w osłupieniu, jakbyśmy byli w transie. W międzyczasie drugie coś - coś, bo nie umiem sobie wyobrazić, by człowiek był zdolny do czegoś tak okrutnego - wgryzło jej się w kark i odgryzło następny kawał mięsa. Zdaliśmy sobie sprawę, że kobieta była przyciśnięta do szpary w ogrodzeniu i że właśnie dlatego jednemu z nich udało się sięgnąć jej szyi. Trwało to mniej niż minutę. Krzyki kobiety szybko ucichły, a my oprzytomnieliśmy w momencie, w którym rozpętało się piekło...

Ogrodzenie nie wytrzymało i w końcu się przewróciło, wpuszczając te stwory. W naszą stronę ruszyły więc hordy tych istot. Alex wspomniał wcześniej, że wydają one dziwne odgłosy. Zdałam sobie sprawę, że tymi odgłosami są warczenia i pojękiwania. Pojękiwanie ok, ale warczenie?! Żadna istota ludzka nie jest zdolna do takiego warczenia! Przypominało ono bardziej warczenie zwierzęcia, choć też nie do końca. Gdy Alex mną potrząsnął zdałam sobie sprawę z tego, że stoję i wpatruję się w to wszystko (czyli rozrywanie ludzi żywcem przez bliżej nieokreślone istoty) jak zaklęta. Tak się składało, że stała tu pewna chatka, w której zostawiliśmy wszelkie narzędzia, rekwizyty, itd. Było tam więc coś czego mogliśmy użyć jako broń, jak np. moje noże i kule. Alex pociągnął mnie w tamtą stronę. Biegliśmy najszybciej jak mogliśmy. Nie wiedzieliśmy, gdzie podziała się Ania. Nie mogliśmy jej znaleźć w tym tłumie.

Przeglądając za nią tłum, zauważyłam Patrycję. To coś dopadło ją tak samo, jak większość tutejszej ludności. Widziałam jak jest zjadana żywcem. Patrząc na to potknęłam się i upadłam. Alex chciał mi pomóc i gdy już mnie podnosił, to coś rzuciło się na niego i wgryzło się w bark. Za nim przyszły inne, przyciągnięte zapachem świeżej krwi. Alex krzyczał bym się ukryła, że nie mogę mu pomóc. Było ich zbyt dużo. Widziałam jeszcze jak go rozszarpują. Rozszarpywali go żywcem. Wyszarpywali kończyny. Widziałam jego twarz gdy to robili. Wdać było, że przeżywał niewyobrażalne katusze, a trwało to około kilku minut. Nie wiem dokładnie, bo jak tylko oprzytomniałam, ruszyłam się z miejsca i pobiegłam do chatki. Gdy tam dotarłam, zatrzasnęłam za sobą drzwi. Stwory próbowały dostać się do środka, ale po pewnym czasie chyba o mnie zapomniały. Nie mogę uwierzyć w to, że to wszystko trwało zaledwie  kilkanaście minut. Wydawało mi się, że trwało to kilka godzin. Może, gdybym powiedziała komuś o tym mężczyźnie, to sprawy potoczyłyby się inaczej. A jeśli to naprawdę wszystko tylko i wyłącznie moja wina? Nie wiem i nie wiem czy chcę wiedzieć...

Gdy wszystko się skończyło zaczęłam przeszukiwać chatkę. Znalazłam jedzenie, latarkę, zeszyt i inne mniej lub bardziej przydatne rzeczy. Później nie wiedziałam co z sobą zrobić, więc zaczęłam słuchać muzyki... Przez słuchawki... Na fulla... Jeśli coś weszłoby do chatki, byłoby po mnie. Jak widać, nic się jednak nie stało. Po jakimś czasie zaczęłam pisać ten tu pamiętnik w stylu opowiadania.

I oto jestem... Cała i zdrowa... Niezbyt wiem czy mam się z tego powodu cieszyć...


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
poniedziałek, 04 maj 2015 12:45

Nowa Fantastyka 05/15

W kioskach i salonach prasowych dostępny jest już najnowszy, majowy, numer pisma "Nowa Fantastyka". Tematem przewodnim numeru jest powrót, pod postacią miniserialu, jak również komiksu, kultowego "Z Archiwum X". Dodatkowo przeczytamy m.in. artykuł o nowych postaciach z gwardii Marvela oraz opowiadania m.in. Neila Gaimana (z uniwersum powieści "Nigdziebądź"), Petera Wattsa i Jacka Komudy.

Dział: Prasa
wtorek, 14 kwiecień 2015 04:33

Patronat: "Łowca. Zapomniana księga"

Postapokaliptyczna przygoda, której nigdy nie zapomnisz! Trzeci tom fantastycznej serii ukaże się już 24 czerwca!

Dział: Patronaty
piątek, 10 kwiecień 2015 02:11

Jubileusz twórczości Jakuba Ćwieka!

Rok 2015 jest bardzo wyjątkowym okresem czasu dla Jakuba Ćwieka, a także dla fanów popularnej serii Kłamca. 10 lat temu ukazał się bowiem pierwsza książka, która powołała do życia charyzmatycznego nordyckiego boga kłamstwa na usługach aniołów. Ten powieściowy debiut zapewnił Jakubowi Ćwiekowi status jednego z najpoczytniejszych twórców fantastycznych młodego pokolenia. 6 maja nakładem Wydawnictwa SQN ukaże się jubileuszowy Kłamca. Papież sztuk. Książki będą jednak dostępne wcześniej na poznańskim Pyrkonie!

Dział: Książki
poniedziałek, 30 marzec 2015 20:11

Kłamca 2: Bóg marnotrawny

Po lekturze pierwszego tomu „Kłamcy" niemal natychmiast sięgnęłam po drugą odsłonę historii Lokiego. Przypadły mi do gustu wykreowane przez Ćwieka postaci oraz język, któremu chociaż daleko było do określenia mianem wyszukanego, to zawierał w sobie trafne metafory i zabawne dwuznaczności. Autor urzekł mnie także luźnymi, mniej lub bardziej skrytymi nawiązaniami do codzienności oraz kultury popularnej. Tego też szukałam w „Kłamcy 2: Bogu marnotrawnym".

Okładka, której opis przy pierwszym tomie niecelowo pominęłam, niewiele różni się od swojej starszej siostry. Mężczyzna na obwolucie (bez wątpienia Loki) odpala na wietrze papierosa. Ubrany jest w trochę żołnierskim stylu, na plecach przewiesił niemałych rozmiarów broń i pluszowego misia, a w garści trzyma krucyfiks (najpewniej). Do klapy kurtki przymocowaną ma przypinkę „i love Norway"; zwisa z niej także para okularów lenonek. Nad postacią unosi się laurowy wieniec. W tle, nieco wyblakłe, znajdują się dwie inne postaci – to bohaterowie obwoluty poprzedniego i następnego tomu. Wszystko nabiera jednak sensu dopiero po przeczytaniu książki. Przyznaję, że sposób przedstawienia postaci w sensie techniki wizualnej nieszczególnie mnie porywa. Loki z okładki wydaje się postacią z nie najnowszej gry komputerowej. Chyba lepiej wyglądałby w bardziej komiksowej odsłonie.

Loki wciąż pozostaje na usługach aniołów. Nieustannie gromadzi pióra i przekracza granice, których nie mogą przekroczyć skrzydlaci. Drugi tom skupia się bardziej na przeszłości byłego boga, jego komplikujących się relacjach z konkretnymi przedstawicielami zastępów oraz warstwie emocjonalnej. Loki dochodzi do siebie po utracie Sygin i raz jeszcze pokazuje, że zdolny jest do przeżywania głębokich uczuć. I nie mam tutaj na myśli szczególnie złośliwych dowcipów.

Zasadniczą zmianą w drugim tomie „Kłamcy" jest przede wszystkim sposób budowy fabuły. Ćwiek odszedł od zbioru typowych krótkich opowiadań, a zastąpił je zestawem logicznie i chronologicznie połączonych ze sobą historii, jakkolwiek wciąż nie jest to rzecz całkowicie płynna. Chociaż może, w pewnym sensie, wciąż są to opowiadania? Tylko dłuższe, bardziej rozbudowane oraz odnoszące się do wcześniejszych poczynań Lokiego.

Początkowo nie czytało mi się „Boga marnotrawnego" najlepiej. Irytowały przede wszystkim superkrótkie podrozdziały. Zdarzało się, że na dwóch stronach cztery razy zmieniała się perspektywa, odgrodzona wariacją na temat typowych trzech gwiazdek. Nie pozwalało to nie tylko wczuć się w akcję, ale i zwyczajnie nią zainteresować. Miałam chwilę, w której myślałam, że pożegnam tymczasowo „Kłamcę" i przerzucę się na coś mniej irytującego. Na szczęście wkrótce historia wróciła na tory znanej mi jakości i tak drastyczne kroki nie były konieczne.

Fabularnie historia ma lepsze i gorsze momenty. Niektóre fragmenty czytałam z zapartym tchem, inne nieco mnie nudziły. Zdarzyło się, że ogólne wrażenie psuło zakończenie danego epizodu. Zdecydowanym plusem całości jest jednak podjęcie przez Ćwieka próby ulokowania wydarzeń z pierwszego tomu w rzeczywistości drugiego. Nie chodzi tylko o „kamienie milowe" historii, ale też jej poboczne aspekty.

Podobnie jak w przypadku pierwszej odsłony najmocniejszym elementem powieści są kreacje postaci. Loki, pomimo pewnych zmian w warstwie psychologicznej, wciąż pozostaje kłamliwym draniem z doskonałymi puentami i ciętymi ripostami. Nowi bohaterowie w postaci dwójki greckich bogów – perfekcyjne. No i aniołowie, którzy okazują się bardziej przebiegli i cwani, niż się mogło początkowo wydawać. A skoro jesteśmy już przy skrzydlatych... Mimo faktu, iż cenię sobie tę kreację, to w drugim tomie „Kłamcy" złapałam się na tym, że przedstawiciele sfer niebieskich nieszczególnie się od siebie różnią. Kilka razy Michał zlał mi się z Gabrielem. Jedyną różnicą wydaje się to, że Michał budzi strach i respekt pośród skrzydlatych stróżów, co Ćwiek zawsze skrzętnie odnotowuje. Poza tym, zwłaszcza w kwestii wypowiedzi, Michał i Gabriel mogliby być klonami.

W sferze językowej spodziewałam się skoku jakościowego, zapowiedzi tego, co znam z „Chłopców" czy „Dreszcza". Okazało się jednak, że tutaj Ćwiek nie tylko się nie poprawił, ale nawet w pewien sposób pogorszył – chwilami miałam wrażenie, że pisał to ktoś inny, ktoś starający się go naśladować. W tekście zdarzają się wtręty ze staropolskim rodowodem, których obecność nie jest warunkowana żadną logiką poza ewentualną próbą uniknięcia powtórzeń. Tylko, dlaczego unikać ich kosztem płynności językowej?

„Bóg marnotrawny" dorównuje poziomem poprzedniej części „Kłamcy", chociaż jego wady i zalety rozłożone są zupełnie inaczej, niż poprzednio. Ćwiek pogłębił rys psychologiczny Lokiego oraz dołączył kilka postaci do jego kompanii, ale mniej uwagi poświęcił językowej staranności i kreacjom drugoplanowym. Na wierzch wypłynęły też błędy, których nie dostrzegałam wcześniej. W ogólnym rozrachunku powieść pozostaje jednak wciąż tekstem inteligentnym, w sposób szczególnie przemyślany wykorzystującym realia XXI wieku oraz czerpiącym garściami z popkultury. Czytając nie raz rozciągałam usta w uśmiechu i gratulowałam w myślach autorowi. Jestem niemal pewna, że drobnostki, które osłabiały przyjemność płynącą z lektury, znikną w następnych częściach. A przeczytam je z pewnością.

Dział: Książki
środa, 18 marzec 2015 23:23

Kłamca

Seria „Kłamca" rozpoczęła literacką drogę Jakuba Ćwieka, ostatecznie włączając go w nie tak znowu liczny szereg polskich pisarzy fantastyki. Debiutancki tom, dwudziestotrzyletniego wtedy autora, nie mógł zwiastować prędkości, z jaką rozwinęła się później jego kariera. Od premiery pierwszego „Kłamcy" minęło już dziesięć lat, a historia Lokiego doczekała się czterech tomów kontynuacji. Pomimo kreacji innych fabuł, Ćwiek nieustannie kojarzony jest przede wszystkim z opowieścią o nordyckim bogu. A zaczęło się tak niewinnie, od niezbyt obszernego zbioru opowiadań.

Za sprawą mniejszych lub większych zbiegów okoliczności oraz szeregu podjętych decyzji i ich konsekwencji, Loki, adoptowany syn Odyna, patron oszustów i zdrajców, zostaje wcielony do armii Niebios. No, może nie do końca. W rzeczywistości bowiem bliżej mu do anielskiego chłopca na posyłki, chociaż niezmiennie charakternego (jak na boga kłamstwa przystało), niż pełnoprawnego uczestnika odwiecznej wojny anielskich i demonicznych sił. Niezależnie jednak od hierarchii Loki staje się najemnikiem aniołów. Niekiedy jednak daleko jego czynom do anielskiej delikatności...

To chyba rodzaj niepisanej umowy, że spora część polskich autorów fantastyki rozpoczęła karierę od wydania zbioru opowiadań. Nie inaczej było z Jakubem Ćwiekiem. Pierwsza odsłona serii „Kłamca" pochwalić się może epizodycznym charakterem, chociaż kolejne opowiadania łączy nie tylko postać głównego bohatera – Lokiego –, ale również porządek chronologiczny, którego obecność wyznaczają kolejne dialogi postaci. Czy uniemożliwia to czytanie kolejnych fragmentów dowolnie? Myślę, że nie, ponieważ całość nie posiada wyraźnej, twardej osi fabuły, do której puenty mogłaby dążyć. Przyznaję jednak, że nie próbowałam rezygnować z podanej przez autora kolejności.

Brak zawiłej intrygi splatającej wszystkie opowiadania tomu rekompensuje kreacja głównej postaci. Loki to bohater wyjątkowo charyzmatyczny, o skomplikowanej moralności i zawiłej konstrukcji psychologicznej. Jest nieobliczalny zarówna dla czytelników, jak i towarzyszących mu na stronicach postaciach. Cięty język, oryginalne riposty i ogromny dystans Lokiego do samego siebie, tworzą mieszankę, która nie tylko wywołuje mimowolny uśmiech u czytelnika, ale także zachęca go do poznawania bohatera i podejmowania próby odkrycia tego, co skrywa się pod fasadą dowcipu i zbudowanego z ironii i sarkazmu muru. A skrywa się sporo.

Same opowiadania cechuje cała paleta różnorodności. Niektóre teksty noszą wyraźniejsze znamiona fantasy i wykorzystują motywy mitologiczne, angelologię i demonologię; w innych „nierealność" zdaje się ledwie namacalna, z pogranicza przywidzenia i snu, nasuwając skojarzenia z realizmem magicznym lub podobną formą o wątpliwym statusie ontologicznym. Większość z nich wykorzystuje motywy znane z popkultury, bardzo często wchodząc na wątłą linię odgradzającą kicz i kamp. Ćwiek zgrabnie lawiruje pomiędzy kolejnymi konwencjami i schematami, dając im drugie życie. Czytelnik dostaje jednocześnie to, co znane i lubiane oraz pełen ładunek kreatywności i odejścia od sztampy.

Język „Kłamcy" odbiega nieco od późniejszych tekstów autora, ale niezmiennie pozostaje lekki i przejrzysty. Kolejne zdania przesuwają się przed oczami, a czytelnik mknie wyznaczoną przez Ćwieka trasą słów z zaskoczeniem obserwując tempo, w jakim nieprzeczytane stronice zamieniają się w minioną lekturę. Barwna opisowość przeplatająca się z kolokwializmami, a nawet wulgaryzmami, dodaje całości kolorytu i czyni ją bardziej realistyczną (jakkolwiek może brzmieć to dość zabawnie w kontekście tekstu fantastycznego).

„Kłamca" przypadnie do gustu nie tylko fanom fantastyki, ale również uważnym obserwatorom codzienności oraz wielbicielom inteligentnego humoru i intertekstualnych nawiązań. Ćwiek rozpoczął najbardziej rozpoznawalną dla siebie serię z wysokiego C, proponując historię, od której nie sposób się oderwać przed skończeniem ostatniej strony. Jeżeli szukacie sposobu na wyrwanie sobie kilku godzin z życia, znacie już receptę.

Dział: Książki