listopad 23, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Mag

niedziela, 18 styczeń 2015 17:49

Premiera: "Blackguards 2"

"Blackguards 2" to gra RPG z turowym systemem walki. Produkcję opracowało niemieckie studio Daedalic Entertainment, czyli ten sam zespół, który odpowiadał za pierwszą część, wydaną w 2014 roku. Polska premiera już 20 stycznia!

Dział: Z prądem
piątek, 16 styczeń 2015 02:31

Anna Cholewczyńska - Wybrana

Na każde dwadzieścia lat pokoju przypadało pięć lat wojny, by brutalność kłębiąca się w ludziach mogła znaleźć ujście. Nikogo to nie dziwiło – cykl powtarzał się od dawna. Urodziłam się pierwszego dnia pierwszego roku pokoju. Dorastałam, ból i przemoc znając jedynie z tekstów, zdjęć, gier czy filmów. Byłam dzieckiem pokoju, lecz wkrótce miał nadejść czas wojny. Dopiero teraz wiem, co to oznaczało dla mnie.

*

Słabe światło monitora upiornie oświetlało moją twarz, kontrastując z mrokiem panującym w pokoju. Wiedziałam, że już dawno powinnam pójść spać, ale musiałam, po prostu musiałam skończyć jeszcze ten głupi program. Przelatywałam wzrokiem linie pełne słów i symboli, które dla większości społeczeństwa stanowiły niewiele ponad ciąg przypadkowych znaków. Gdzie był błąd? Dlaczego program ciągle kończył się jaskrawoczerwonym errorem? Oczywiście, do tego wyskakiwała jeszcze cała litania warningów, ale kto by się nimi przejmował?
Ziewnęłam ukradkiem, przecierając oczy. Nie, nie poddam się maszynie. Muszę to dzisiaj skończyć i już. Po raz kolejny skupiłam się na jednej z pętli, w której przeprowadzałam najważniejsze operacje. W skupieniu czytałam kolejne instrukcje, jakie kazałam robić komputerowi.
- Nie no... Poważnie? – jęknęłam cicho na głos.
Odkryłam, że przypadkowo nazwałam tak samo dwie różne zmienne. I jeszcze dziwiłam się, że nie działa. Pospiesznie pozmieniałam wszystko, jak trzeba, po czym odpaliłam program z testowymi danymi wejściowymi. Na czarnym tle zaczęły wyświetlać się rzędy komunikatów. Pewnie trochę potrwa, zanim pojawi się ostateczny wynik, więc postanowiłam wykorzystać ten czas.
Wstałam i przeciągnęłam się po dłuższym czasie siedzenia w bezruchu. Choć miałam na sobie tylko krótkie szorty oraz koszulkę, czułam, że kleję się od potu. Tezauria, na której mieszkałam, była dość gorącą planetą, a w lecie nawet klimatyzacja nie zawsze dawała sobie radę.
Zostawiwszy za sobą wykonujący się mozolnie program, wyszłam z pokoju. Cicho stąpałam bosymi stopami po wykładzinie, by nie obudzić współlokatorów. Weszłam do kuchni, gdzie nawet nie zapaliłam lamp. Neonowe reklamy za oknem zapewniały mi dostateczną widoczność. Sięgnęłam po wysoką szklankę i podstawiłam ją pod automat, na którym następnie wpisałam kod napoju cytrynowego. Dodałam do tego jeszcze dwie kostki błogosławionego lodu, po czym w oczekiwaniu na schłodzenie płynu stanęłam przy oknie.
Mimo późnej pory na kilku poziomach dróg wciąż śmigały magnetyczne pojazdy niknące w gąszczu strzelistych wieżowców. Niespodziewanie przemknął również ścigacz, który wzbudził we mnie tęsknotę za moim własnym – zostawionym w rodzinnym domu. Uwielbiałam latać na ścigaczach i byłam w tym dobra. Ech, do wakacji daleko, a dopiero wtedy znów odpalę silnik...
Zerknęłam na wyświetlacz kalendarza na ścianie. Minęła już północ. Dzisiaj około piątej rano rozpocznie się czas wojny. Może się wydawać to dziwną godziną, ale nasza piąta rano oznaczała północ według międzyplanetarnego, standardowego zegara. Nie wiedziałam, co czas wojny zmieni dla nas, zwykłych ludzi. Chyba nic. Gdzieś tam będzie trwała walka o dominację pomiędzy trzema imperiami, lecz cywile pewnie ujrzą ją jedynie poprzez reportaże. Możliwe, że na uczelni odbędzie się kilka uroczystości ku chwale naszego Imperium Redakry. I tyle.
Wracając do siebie, upiłam kilka łyków orzeźwiającego soku. Minęłam krótki korytarz i weszłam do pokoju z nadzieją, że program pokazał już poprawne wyniki. Zerknęłam na monitor. Wciągnęłam gwałtownie powietrze. Szklanka wysunęła mi się z palców i rozprysła na podłodze. Skruszony lód zmieszał się z odłamkami szkła w kałuży napoju. Zaklęłam. Kilka ostrych fragmentów trafiło w moją stopę. Widząc cieknącą krew, niezwłocznie udałam się do łazienki. Ostrożnie wyjęłam szkło, przemyłam zranienia, a następnie na to największe nakleiłam plaster z nanorobotami. Do sprzątnięcia bałaganu zaprzęgłam odpowiedni automat. Na szczęście nikogo nie obudził hałas.
Dopiero wtedy usiadłam przed komputerem. Na prawie całym ekranie widniało okno z jednym słowem napisanym dużą czcionką:

UCIEKAJ

Przewróciłam oczami. To na pewno moi koledzy obeszli zabezpieczenia i robią mi mało ambitne dowcipy. A ja głupia się przeraziłam. Z rozdrażnieniem poruszyłam palcami po ekranie, a okno się zminimalizowało. Spojrzałam na wyniki, na które czekałam. Zamiast czuć radość z pomyślnie zakończonego testu mojego programu, nie mogłam powstrzymać niepokoju. Zamierzałam dorwać żartownisia.
Poblask wirtualnej klawiatury padał na moje palce, gdy błyskawicznie wklepywałam kolejne instrukcje. I nic. Nie mogłam znaleźć śladu włamania na komputerze. Kurczę, ten ktoś jest dobry. Ale w takim razie, kto to jest? Nie podejrzewałam najbliższych kolegów o takie umiejętności...
No dobra, robi się naprawdę późno, a rano mam zajęcia. Poszłam jeszcze do łazienki, by przemyć spoconą twarz oraz oderwać plaster od zagojonej już ranki. Kiedy wróciłam, czekał na mnie kolejny komunikat:

UCIEKAJ
JESTEŚ WYBRANĄ
UCIEKAJ, PÓKI MOŻESZ

Ok., ktoś przeginał. Jaką, do cholery, wybraną? Wybraną przez kogo? I po co? By robić mi irytujące dowcipy? Że też współczesne komputery miały wbudowane łączę z siecią... Nawet nie mogłam się odłączyć od Internetu bez rozkładania całego sprzętu na czynniki pierwsze. Potarłam oczy. Gdy już sięgałam do głównego wyłącznika używanego przeze mnie niezwykle rzadko, bezczelnie wyskoczyło jeszcze jedno okno:

ZOSTAŁAŚ WYBRANA
ZA 4 GODZINY STANIESZ SIĘ ZWIERZYNĄ
NIE UŁATWIAJ ZADANIA ŁOWCOM
UCIEKAJ

Odruchowo mój wzrok powędrował do zegarka w rogu ekranu. Za cztery godziny zacznie się czas wojny. Ha, ha, bardzo śmieszne. Wprost przezabawny żart. Zdecydowanie wdusiłam czerwony przycisk, a ekran monitora zgasł. Pozbawiony tego słabego światła pokój pogrążył się w ciemności. Nawet przez okna nie wpadał neonowy blask, bo dawno je zasłoniłam. Opadłam na łóżko i zmusiłam się do snu.
Natarczywe pikanie obudziło mnie o szóstej. Przez te głupie komunikaty źle spałam, więc miałam paskudny humor. Przyszykowałam się szybko, chwyciłam torbę i pognałam na przystanek. Oczywiście, z jakiegoś powodu mój magnebus spóźnił się aż kwadrans, przez co nie zdołałam dotrzeć punktualnie na wykład. Zatrzymałam się przed zamkniętymi drzwiami, klnąc pod nosem. Nie zamierzałam tam wchodzić tylko po to, by wykładowca wywalił mnie na korytarz. Szlag by to trafił.
Z braku lepszych perspektyw na najbliższe dwie godziny postanowiłam przejść się po ogrodzie, właściwie szklarni uczelni i ochłonąć. Położyłam się na ławce wśród pachnących słodko kwiatów. Przymknęłam oczy na krótki moment.
Przytłumiony odgłos wybuchu natychmiast mnie otrzeźwił. Zerwałam się z miejsca. Za przeszkloną ścianą uczelnianego ogrodu mignął uszkodzony pojazd powietrzny. Ostrożnie podeszłam bliżej okien. Wciąż słyszałam wybuchy i potężne strzały: nie pistoletów, lecz czegoś w rozmiarach torped. Może powinnam uciekać, zamiast rozglądać się za źródłem tych dźwięków, jednak ciekawość brała górę.
Wyjrzałam przez grube szkło chroniące mnie od otwartej przestrzeni pomiędzy wieżowcami. Zamarłam. Przecznicę dalej toczyła się walka pomiędzy zielonymi myśliwcami Imperium Gresawskiego a naszymi, czerwonymi myśliwcami Redakry. W dwóch wieżowcach ziały już dziury od uderzeń pocisków. Właśnie zielony pojazd zaczął wirować, jakby jego pilot stracił panowanie nad maszyną. Po kilku sekundach wpadł prosto w środek budynku pełnego cywili.
Cofnęłam się o krok. Potknęłam o korzeń drzewa. Wylądowałam na ziemi pokrytej miękką trawą, a przed oczami wciąż miałam ogień trawiący miasto. Jak to możliwe? Wojna? Na Tezaurii? Prawda, zaczął się czas wojny, ale... To niemożliwe!
Podniosłam się, dziwnie odrętwiała. Od strony starcia leciała torpeda. Tutaj. W miejsce, gdzie stałam. Rzuciłam się na ziemię. Ogłuszający wybuch wstrząsnął ogrodem. Gdy zdecydowałam się podnieść głowę, ujrzałam rośliny zajmujące się ogniem. Ze szklanej ściany pozostały tylko odłamki.
Pomieszczenie wypełniał żar płomieni przemieszany z zimnym wiatrem wciskającym się przez zniszczone okna. Zmusiłam się do wstania. Poczułam pieczenie w udzie. Jasny materiał krótkich spodenek zaczerwienił się od krwi. Zapewne drasnął mnie jeden z odłamków.
Skup się, dziewczyno – powiedziałam sobie. Wraz z ogniem rozprzestrzeniał się dym. Zakaszlałam, kiedy trochę dostało mi się do płuc. Skup się – powtórzyłam – musisz stąd wiać! Zerwałam się do biegu, póki płomienie nie odcięły mi drogi wyjścia. Błagałam los, by w ogrodzie wraz ze mną nie było nikogo innego. Jeżeli ktoś wypoczywał po drugiej stronie ogrodu, tam, gdzie uderzyła torpeda... Nie dokończyłam myśli.
Zakaszlałam znowu. Robiło się coraz goręcej. Wokół mnie trzaskały płomienie, waliły się krzewy. Nagle nadpalona gałąź spadła tuż przede mną. Wrzasnęłam. Okrążyłam ją i zmusiłam się do jeszcze większego wysiłku. Nie zwracałam uwagi na ból w zranionej nodze. Po prostu biegłam. Dopadłam drzwi.
- Błagam, działaj – jęknęłam do fotokomórki nade mną. – Błagam! Szybciej!
Wszystko płonęło. Wszystko. Spływałam potem. Kiedy przetarłam twarz, zobaczyłam na dłoni czarny ślad sadzy. Automatyczne drzwi otworzyły się niespiesznie. Wypadłam na opustoszały korytarz. Dopiero, kiedy warstwa metalu oddzieliła mnie od pożaru, odetchnęłam z ulgą. Żyłam.
Powlokłam się do recepcji tego piętra. Kilku pracowników zmierzało pospiesznie w przeciwną stronę z ręcznymi gaśnicami. Uświadomiłam sobie, że w ogrodzie nie włączył się system przeciwpożarowy. Pewnie uszkodził się podczas wybuchu.
Z kilku sal wychyliły się zdziwione lub przestraszone twarze, które mierzyły mnie jeszcze bardziej zaskoczonym wzrokiem. Najwyraźniej nie widzieli starcia pomiędzy myśliwcami, bo reagowaliby inaczej. Dojdę do recepcji, dowiem się, co się dzieje i wstąpię do pielęgniarki. Może dostanę zwolnienie z całego dnia. Oby. Czułam się ogłuszona. Miałam wrażenie, że powietrzna walka i ucieczka z ogrodu przydarzyły się nie mnie, lecz awatarowi z gry komputerowej.
Wkroczyłam do przestronnego holu. Naprzeciw mnie znajdowała się główna winda uczelnianego wieżowca, a po prawej umiejscowiono recepcję. Trzy kobiety za ladą przyciskały coś szybko na monitorach. W pobliżu nich przechadzała się nerwowo grupa ochroniarzy. Jeden z mężczyzn dostrzegł mnie i mruknął coś do pozostałych, po czym skierował się w moją stronę. Miałam nadzieję, że mi pomoże.
Niespodziewanie zaczęły rozsuwać się drzwi windy. Zdążyłam zobaczyć żołnierzy w zielonych mundurach, zanim nie wrzucono do holu czegoś, co z sykiem wypełniło powietrze czarnym, gryzącym dymem. Krztusząc się, na ślepo wymacałam klamkę toalety, która, jak pamiętałam, znajdowała się obok. Wsunęłam się do środka i osunęłam na posadzkę. Wykaszlałam z płuc dym. Oczy mi łzawiły.
Zza zamkniętych drzwi łazienki dobiegły mnie strzały i przerażone wrzaski kontrastujące z wydawanymi sucho komendami. Nagle zapadła cisza. Wstrzymałam oddech. Kiedy się skupiłam, dosłyszałam ciężkie kroki.
- Znaleźć Wybraną! – rozkazał ktoś.
Zastygłam w bezruchu. Serce waliło mi jak oszalałe. Chyba nic nie mogło mnie bardziej przerazić. Wybrana... Zupełnie jak w tych głupich komunikatach z nocy! Już wiem! To wciąż dowcip. Niedługo ktoś wejdzie i powie: „Dałaś się nabrać!". Nie chciałam, by ktokolwiek tu wszedł. Bardzo nie chciałam. Wolałam założyć, że to nie zabawa. Wszystko wydawało się zbyt prawdziwe.
Najciszej, jak potrafiłam, wstałam. Ujrzałam swoje odbicie w oknie. Wyglądałam strasznie: zaczerwienione oczy, pomazana sadzą twarz, włosy w całkowitym nieładzie, naderwane, nadpalone oraz zakrwawione ubranie. Na ramieniu dostrzegłam oparzenie, lecz nawet nie czułam pieczenia. Oderwałam wzrok od nieciekawego widoku i zamknęłam się w kabinie toalety. Miałam wręcz bolesną świadomość, że tak naprawdę każdy z łatwością się tutaj dostanie, jednak mała przestrzeń działała na mnie teraz uspokajająco.
Wyciągnęłam tablet z torby. W głowie widziałam trzy komunikaty, które dostałam w nocy. Czy naprawdę to miało związek? Na pewno nie. W akademicką bazę danych wpisałam „wybrany czas wojny", choć byłam przekonana, że nie dostanę żądnych sensownych wyników. Pragnęłam się po prostu upewnić. Zaraz ostatecznie przekonam się, że tamte teksty to tylko głupie dowcipy. Na pewno. Z łomoczącym sercem potwierdziłam wyszukiwanie. Na ekranie ukazały się całe masy wyników. W oczy rzuciły mi się nagłówki newsów sprzed ponad dwudziestu lat:

WYBRANIEC RANNY PODCZAS POŚCIGU

WYBRANY POZOSTAJE NIEUCHWYTNY

WYBRANY W RĘKACH BLODENU

WYBRANY ODBITY PRZEZ RADAKRĘ

WYBRANY ZABITY PODCZAS STRZELANINY

Nacisnęłam drżącym palcem ostatni link. Pobieżnie przeglądałam treść, wyłapując sens pojedynczych zdań:

...doszło do strzelaniny pomiędzy oddziałami Imperium Gresawskiego i Imperium Redakry...

...Wybrany wyrwał się strażnikom...

...dosięgły go strzały gresawskich żołnierzy...

...choć Wybrany pochodził z Imperium Gresawskiego...

...kolejny raz Wybrany nie przeżył końca czasu wojny...

Co tu się dzieje? Co tu się, do jasnej cholery, dzieje? Wyłączyłam zasilanie tabletu i z rozmachem wrzuciłam go do torby. Jeżeli ktoś chce mnie dorwać, nie mogę być widoczna w sieci. Ukryłam twarz w dłoniach. Pod palcami poczułam łzy. O co chodziło z tym Wybranym? Musiałam znaleźć anonimową sieć gdzieś w jakimś barze – tam będę mogła poszperać w internecie. Wciąż gdzieś w środku łudziłam się nadzieją, że to jednak dowcip. Może, gdy wyjdę naprzeciw żołnierzy, oni zaczną strzelać we mnie gumowymi kuleczkami... Torpeda uderzająca w ogród była prawdziwa. Mogłam tam zginąć! Zaatakowali nas gresawczycy – to też był fakt.
Przypomniałam sobie pełne akcji gry, w które czasem grywałam. Odkąd studiowałam, poświęcałam im zdecydowanie mniej czasu, jednak i tak w wolnych chwilach brałam w dłonie wirtualny karabin oraz biegałam po postapokaliptycznym świecie.
Ok., wyobraź sobie, że jesteś w takiej grze – przemówiłam do siebie w myślach. – Zapomnij, że nie masz dodatkowych żyć. Po prostu za wszelką cenę postaraj się przeżyć i dostać expa na nowe skille. A teraz wdech i wydech. Wdech i wydech.
Nie chciałam stąd wychodzić. Tutaj miałam chociaż złudzenie bezpieczeństwa. Mimo to zmusiłam się do naciśnięcia klamki i opuszczenia kabiny toalety. Stanęłam znów przed lustrem. Powoli zbliżyłam się do zlewu. Z napięciem uruchomiłam malutki strumyczek wody z rozpaczliwą nadzieją, że nikt na zewnątrz go nie usłyszy. Przemyłam pobieżnie twarz, oparzenie na ramieniu oraz rozcięcie na nodze. Następnie podkradłam się do wyjścia z łazienki. Rany, jak bardzo pragnęłam się stąd nie ruszać...
Uchyliłam drzwi. Serce łomotało mi w piersi tak mocno, że chyba każdy by je usłyszał. Ale w pobliżu nie widziałam nikogo. Z dala docierały krzyki, przez chwilę rozpoznałam serię z karabinu. Wzdrygnęłam się. Żołnierze chyba nie są blisko. Wyszłam ostrożnie do holu, w którym nie było już śladu gryzącego dymu. Na posadzce leżały martwe, zakrwawione ciała. To nie była gra, to były prawdziwe trupy. Przycisnęłam dłoń do ust, by powstrzymać cisnący się krzyk. Po policzkach znów spływały mi łzy, a żołądek pragnął pozbyć się skromnego śniadania. Przebiegłam do wciąż otwartej windy i wybrałam „parter". Skuliłam się na podłodze, wciąż powstrzymując mdłości. Modliłam się, by nie przyszli tu teraz żołnierze. Wreszcie drzwi zamknęły się, a winda prawie niewyczuwalnie ruszyła w dół.
- Parter – oznajmił elektroniczny głos, po czym drzwi się rozsunęły.
Czekali na mnie żołnierze. Wsunęłam się w kąt windy, zaciskając powieki. To koniec.
- Proszę się nie obawiać – usłyszałam uprzejmy głos.
Z wahaniem otworzyłam oczy. To byli nasi żołnierze, uświadomiłam sobie, nasi – czerwoni. Dwóch mężczyzn delikatnie postawiło mnie na nogi. Ich dowódca ujął mnie pod ramię.
- Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze – kontynuował. – Opanowujemy sytuację.
Ktoś okrył mnie kocem, bo mimo upału drżałam jak w gorączce. Dałam się poprowadzić na zewnątrz budynku, gdzie czekały wojskowe pojazdy Imperium Redakry. Jestem bezpieczna? Uratują mnie?
- Przepraszam na chwilę – odezwał się dowódca, puszczając mnie.
Mężczyzna odszedł kilka kroków, ale zostało przy mnie czterech żołnierzy z karabinami w rękach. Tymczasem dowódca najwyraźniej słuchał rozkazów padających z malutkiego komunikatora przy jego uchu. Obserwowałam go, owijając się szczelniej kocem.
- Tak jest – odpowiedział cicho żołnierz, lecz zdołałam go usłyszeć. – Tak jest. Zaraz dostarczymy Wybraną.
Zesztywniałam. Wybrana – znowu to cholerne słowo, które prześladuje mnie od północy. Przed oczami ujrzałam zdania z artykułu: „...dosięgły go strzały gresawskich żołnierzy...", „...choć Wybrany pochodził z Imperium Gresawskiego...". Nie wiedziałam, o co tu chodziło, ale nie byłam bezpieczna nawet z moimi rodakami. Zerknęłam na towarzyszących mi żołnierzy. Większą uwagę poświęcali otoczeniu niż mnie, jakby nie spodziewali się, że mogę pomyśleć o ucieczce. Dowódca wciąż rozmawiał z przełożonym. Miałam jedyną szansę. Rozejrzałam się gorączkowo. Całkiem niedaleko stał militarny ścigacz z włączonym silnikiem. Chyba nie mógł wiele różnić się od cywilnych, a na ścigaczach w końcu latałam całkiem nieźle. Teraz albo nigdy.
Zerwałam się, rzucając kocem w żołnierzy. Przebiegłam do ścigacza i odepchnęłam stojącego obok, zaskoczonego mężczyznę. Wskoczyłam na siodełko. Nacisnęłam pedał gazu i z trudem wymanewrowałam pomiędzy zaparkowanymi pojazdami. Zaraz mnie zastrzelą. Błagam, żeby mnie nie zastrzelili!
- Nie strzelać! – ryknął dowódca.
Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Zamiast mnie zabić, żołnierze popędzili do swych maszyn, by rozpocząć pościg. Przyspieszyłam i zostawiłam ich w tyle. Na ulicach nie było prawie żadnych magnetochodów. Skręciłam w bok, potem znowu. Pęd powietrza plątał mi włosy, jakby nie wyglądały już dostatecznie źle. Mocniej wdusiłam pedał. Jeszcze nigdy nie leciałam tak szybko. Moje ścigacze miały ograniczenia prędkości w przeciwieństwie do tego. Mknęłam miejskim labiryntem. Czasem dostrzegałam za sobą ścigających, czasem znikali mi z oczu, ale nie odpuszczali. Ponownie skręciłam gwałtownie. Z wiatrem wyjącym mi w uszach nie słyszałam kompletnie nic.
Nagle oślepiła mnie eksplozja. Odruchowo wcisnęłam hamulec. Z trudem ominęłam wieżowiec i wyleciałam na prostą. Przede mną znajdowało się pobojowisko. W górze walkę toczyły nie tylko myśliwce, ale chyba nawet niewielkie statki kosmiczne. Wieżowce zawaliły się od pocisków, które w nie trafiły. Ulicą biegli wciąż żywi ludzie niezwracający uwagi na nic prócz przetrwania. Wzniosłam się pomiędzy resztki budynków. Przez zniszczoną ścianę wleciałam do czegoś, co kiedyś mogło być biurowcem. Zaparkowałam ścigacza tuż przy krawędzi. Odwróciłam go, po czym wyjęłam z torby butelkę wody. Nim się rozmyśliłam, zablokowałam butelkę przy pedale, a ścigacz popędził przed siebie i wbił się w spalony wieżowiec naprzeciwko.
Pobiegłam w głąb zniszczonych biur. Zapewne wkrótce zjawią się tu żołnierze, więc musiałam się spieszyć. Usiadłam, osłonięta resztkami ścian działowych. Wyciągnęłam tablet.
- Działaj – wyszeptałam, wprowadzając kod uruchomienia.
Ekran posłusznie zaświecił. Zerknęłam na znacznik zasięgu. Dwie kreski. Wystarczy. Ponownie wpisałam te same hasła w poszukiwaniu informacji. Poruszałam palcami po ekranie, przemieszczając się z jednej strony na kolejne. Wybrany – ktoś, kto miał ubarwić czas wojny. Czas wojny nie był tylko wojną, jak sądziłam, był grą, o czym nie powiedzieli nam w szkole. Z łatwością dowiedzielibyśmy się tego ze starych gazet, gdyby tylko ktoś podejrzewał ukryte znaczenie czasu wojny. Tylko skąd mogliśmy wpaść na taki pomysł? W każdym razie, czas wojny wygrywało imperium, które w chwili zakończenia pięcioletniego okresu wojny będzie w posiadaniu Wybrańca. Nikt nie wygrał od kilku wieków, bo Wybraniec za każdym razem ginął przedwcześnie. To by wyjaśniało, dlaczego mnie po prostu nie zastrzelili, gdy ukradłam ścigacz. Wybrańca wybierał program komputerowy zaakceptowany przez wszystkie trzy imperia. Ale co się potem działo z Wybrańcem? Czy mógł przetrwać wojnę bez złapania?
Odgłos silników świadczył o przybyciu pościgu. Nie zamierzałam dać się złapać. Ta wojenna gra zdecydowanie mi się nie podobała. Wszystko wskazywało na to, że nie mogę odmówić udziału. Nikt nie zapytał mnie o zdanie.
Wyłączyłam zasilanie tabletu. Usłyszałam, że ktoś się zbliża, miażdżąc odłamki szkła ciężkimi butami. Poszukałam wzrokiem ratunku. Obok mnie stało połamane biurko, a zza niego wystawała ręka z pistoletem. To pewnie martwy ochroniarz. Powstrzymałam mdłości na myśl o kolejnym trupie, jakiego zobaczę, i ostrożnie przesunęłam się bliżej. Zbliżało się do mnie parę osób, słyszałam to. Sięgnęłam po pistolet. Ze łzami w oczach wyciągałam broń z bezwładnych, zimnych palców. Zacisnęłam własną dłoń na rękojeści. Trzymałam już takie pistolety w grach. W grach, nie w rzeczywistości. Wstałam powoli. Nieznajomi byli coraz bliżej. Nie dam się pojmać. Nie będę ubarwieniem waszej głupiej gry!
W otworze po wybuchu pojawił się żołnierz w niebieskim mundurze Blodenu. Skierował w moją stronę swój karabin. Bez namysłu nacisnęłam spust. Śmiercionośne impulsy trafiły mężczyznę w pierś. Upadł na ziemię, a jego miejsce zajęli towarzysze. Czy ja go zabiłam? Czy zabiłam człowieka?! Cholera, zabiłam człowieka! Nie mogłam teraz się nad tym skupiać, choć w głowie pobrzmiewało mi echo wystrzału. Pobiegłam w przeciwnym kierunku, strzelając w tył na ślepo. Kluczyłam pomiędzy ścianami dawnych biur. Słyszałam, że do mnie strzelają, ale chyba tylko pociskami ogłuszającymi. Wypadłam na klatkę schodową koło windy. Poślizgnęłam się zaraz na pierwszym stopniu i sturlałam w dół. Podniosłam się, zupełnie nie czując bólu i popędziłam dalej.
Na parterze zastałam wyłamane drzwi do podziemi. Wpadłam do środka, a w zniszczonym schowku ujrzałam kratę do tuneli pełnych kabli ciągnących się pod miastem. Może tam zgubię prześladowców? Podniosłam kratę i wskoczyłam w całkowicie obce miejsce. Większość jarzeniówek jedynie migotała słabo, więc panował tu przerażający mrok. Do tego dochodziło dotkliwe zimno raniące moje odsłonięte ciało.
Zaciskając palce na pistolecie, z trudem łapiąc oddech, pognałam w labirynt ciemnych tuneli.

*

Przez trzy lata nauczyłam się wielu czynności, o których sądziłam, że nigdy mi się nie przydadzą. Trzy lata pełne nieustannej ucieczki i walki o życie. Wciąż jestem wolna. Żadne imperium nie zdołało mnie złapać. Jednego jestem pewna: wolę zginąć niż im się poddać. Miałam dość czasu, by dotrzeć nawet do tajnych informacji imperiów. Wiem, że jeżeli przeżyję w czyichś rękach, stanę się trofeum, a zarazem własnością tego imperium. Prawa zabraniały eksperymentów na ludziach, ale nie zakazywały wykorzystywać do tego celu trofeów. Dobry powód, by zmusić Wybranych do ucieczki, zamiast do przymierza z jednym z imperiów.
Wiem też, że jeszcze nigdy żaden Wybrany nie dotrwał do końca czasu wojny niezłapany i żywy. Nie łudzę się, że dokonam tego jako pierwsza. Minęły trzy lata, a mi już brakuje sił. Kilkakrotnie jedynie cudem wyrywałam się z obławy. A pozostały jeszcze dwa lata...
Nie mam pojęcia, kto wymyślił tak głupią grę, ale marzę, by zabić sukinsyna. Tak, szalenie fajna gra: zrobić z człowieka zwierzynę łowną.
Nie kontaktowałam się z moją rodziną, więc nie wiem, czy w ogóle żyją. Chciałabym, żeby nic im się nie stało, lecz rzeczywistość jest brutalna. Stałam się zimna. W moim sercu pozostało miejsce jedynie na wolę przetrwania, determinację i przemożną chęć odegrania się, przeszkodzenia imperiom. Przez trzy lata wymyśliłam nawet, jak tego dokonać. Dzisiaj, po wielu przygotowaniach, zamierzam wprowadzić plan w życie.
Zdecydowanym krokiem idę ciemną jaskinią oświetlaną blaskiem mojej latarki. Słyszę szum niedalekiej, podziemnej rzeki. Po kilku minutach dochodzę do krańca skalnego chodnika, a metr pode mną płynie rwący, choć niespecjalnie głęboki strumień. Skaczę w dół i wśród rozprysków wody zanurzam się prawie po kolana. Na szczęście mam wysokie, nieprzemakalne buty. Prąd pcha mnie w odpowiednim kierunku, ułatwiając marsz. Latarką oświetlam sobie ściany, by nie przegapić włazu. Jest! Kiwam głową z zadowoleniem. Podchodzę bliżej i podłączam łamacz kodów. Kilka minut później właz otwiera się przede mną posłusznie. Jak na Centralną Serwerownię, trochę słabe mają zabezpieczenia. Zostawiam za sobą rzekę, która służy do chłodzenia systemów i ostrożnie wchodzę do niewielkiego pomieszczenia.
Właz zamyka się za mną automatycznie. Rozglądam się. W szafach widzę nieprzemakalne kombinezony oraz sprzęt do badania wody. Nic ciekawego. Skradam się do drzwi. Ponownie używam łamacza kodów własnej roboty, który skutecznie obchodzi wymóg podania numerycznego hasła. Drzwi przesuwają się z cichym sykiem. Trzymam pistolet w gotowości. Korytarz jest jasno oświetlony, co sprawia, że czuję się nieswojo. Wolę mrok od blasku. Jest bezpieczniejszy. Mimo to zostawiam za sobą pomieszczenie z włazem.
- Kto tam jest? – słyszę.
Odwracam się błyskawicznie. Naciskam spust, a ochroniarz pada na ziemię. Nie zabiłam go, tylko ogłuszyłam. Zabijałam już wielu w ciągu tych trzech lat. Przestało to na mnie robić szczególne wrażenie, ale w dalszym ciągu unikam zadawania śmierci. Przecież żołnierze są tylko pionkami – takimi samymi jak ja. Zbliżam się do bezwładnego ochroniarza i wyjmuję mu pistolet, po czym wsadzam go sobie za pasek. Broni nigdy za wiele.
Poruszam się cicho, ostrożnie. Nie widzę kamer, lecz nie wątpię, że tutaj są. Właściwie, dlaczego się skradam? Już wcześniej wiedziałam, że podczas tej misji bez wątpienia zmierzę się z żołnierzami co najmniej jednego imperium. Jestem na to gotowa.
Znam plany centrum na pamięć, więc bez zawahania pędzę białymi korytarzami. Odpycham zagradzających mi drogę informatyków. Przede mną stoi ochroniarz. Bez większego problemu trafiam go ładunkiem ogłuszającym. Docieram na trzecie piętro i strzelam do czterech ochroniarzy pilnujących wejścia. Najwyraźniej nie spodziewali się mnie. Tym razem nie patyczkuję się z łamaczem kodów, tylko podkładam ładunek wybuchowy do pancernych drzwi. Kiedy kryję się przed wybuchem, informatycy z przerażeniem umykają na boki. Kulą się, nawet nie krzycząc. Nie wiedzą, kim jestem. Podnoszą ręce z deklaracją poddania. Nie zwracam na nich uwagi.
Donośna eksplozja wzbudza panikę w pracownikach. Uciekają w popłochu. Dzwoni mi lekko w uszach, ale bez zwłoki wracam do utworzonego właśnie przejścia. Unosi się tam dym. Przechodzę przez niego, by znaleźć się w wielkiej sali pełnej monitorów i informatyków kontrolujących urządzenia. Patrzą na mnie zszokowani.
- Rzuć broń! – krzyczy ochroniarz.
Strzelam w niego. Rzucam się w bok, gdy celuje we mnie dwóch jego kolegów. Trafiam również w nich. Podbiegam na drugi koniec sali, do głównego komputera. Jestem już tak blisko...
Głośny tupot roznosi się echem po centrali.
- Nie ruszaj się! – Ten głos brzmi groźniej.
Odwracam się powoli. Celuje we mnie cały oddział niebieskich żołnierzy. Gwałtowny wybuch rzuca mną na podłogę, ale wstaję szybko. Jedną ze ścian rozwalili czerwoni, by dostać się do sali. Teraz także oni kierują we mnie broń. Nie przejmuję się tym szczególnie.
- Poddaj się, a nikomu nie stanie się krzywda! – woła dowódca czerwonych.
- Wy się poddajcie, a ja się nie zabiję – oświadczam spokojnie, przystawiając sobie pistolet do głowy.
Czerwona lampka przy lufie wskazuje na tryb śmiertelny, nie ogłuszający. Dowódcy obu oddziałów wahają się wyraźnie. Doskonale wiem, dlaczego. Od kilku wieków nie było zwycięzcy wojennej gry. Tym razem żadne imperium nie pragnie śmierci Wybrańca. Oni chcą, żebym przeżyła za wszelką cenę.
- Rzućcie broń – rozkazuję – albo się zabiję.
Kiedy nie reagują, zbliżam palec do spustu. Dowódcy natychmiast wskazują podwładnym, by rzucili broń. Dobrze, ale zaraz pewnie wymyślą inny sposób na unieszkodliwienie mnie. Powoli cofam się do wielkiego komputera. W dłoni ściskam drobniutki chip. Z napięciem obserwuję żołnierzy. Widzę, jak dowódcy nie spuszczają ze mnie wzroku i już kombinują, co ze mną zrobić.
Ręką macam za sobą główne urządzenia komputera. Wciskam chip do gniazda. Teraz sprawdzę, czy mój wirus spełni swoje zadanie. Pracowałam nad nim intensywnie przez ponad dwa lata. Poprzez wszechobecną sieć miał wcześniej czy później dostać się do praktycznie każdego komputera na świecie. Wykasuje wszystko i wywoła przeciążenie, gdzie się da: w elektrowniach i statkach kosmicznych przede wszystkim. Ciekawe, jak w takiej sytuacji imperia będą toczyć swoje gierki.
Oczekuję z zapartym tchem. Widzę, jak dowódca czerwonych daje swoim żołnierzom znaki. Nie potrafię obserwować wszystkich jednocześnie. No, szybciej! Wirusie, działaj!
Wszystkie monitory w tym samym momencie wyświetlają jeden komunikat:

CHRZAŃCIE SIĘ

Uśmiecham się z dziką satysfakcją.
A potem wszystko definitywnie gaśnie.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
czwartek, 15 styczeń 2015 03:02

Dziedzictwo światła

Gargulce to bardzo ciekawy temat, który jednak o dziwo niezbyt często pojawia się w literaturze, a już z pewnością nie wysuwa się na pierwszy plan. Najczęściej w tą dziedzinę legend zagłębiają się pisarze niemieccy, tak jak zrobiła to w pobocznym wątku swojej "Trylogii Czasu" Kerstin Gier. Gesa Schwartz natomiast w dobrym stylu i z doskonałym pomysłem dała tym mitycznym stworzeniom w swojej powieści główną rolę.

Od czasu wydarzeń z pierwszego tomu minął już rok. Mia posiada dar widzenia, dzięki któremu poznaje pełen magii, tajemniczy Innoświat. Żyją w nim przeróżne stworzenia, które od wieków strzegą losów świata. Serafin, którego pokonali Grim i Mia okazuje się nie być jednak najgorszym zagrożeniem, jakiego mogliby się spodziewać. Czy uda im się zwyciężyć prastarą, śmiertelnie niebezpieczną magię?

Akcja powieści toczy się wartko, a jej zwroty niejednokrotne zaskakują. Fabuła jest rozbudowana i czarująca, choć niektóre jej wydarzenia bywają brutalne i groteskowe. Innoświat jest po prostu magiczny, bo innymi słowami nie sposób tego ująć. Dodatkowo powieść, choć naprawdę sporej objętości, czyta się rewelacyjnie szybko i bez najkrótszej chwili znudzenia.

Bohaterowie serii są żywi i pełni barw. Wraz z nimi można śmiać się i płakać. Momentami czytelnik ma wrażenie, że stoi tuż obok nich. Zdecydowanie zaliczyć ich można do mocnych stron tej powieści. Posiadają swoje rozterki i smutki oraz wiele odcieni szarości. Należą do gatunku takich postaci obok których z pewnością nie można przejść obojętnie. W wypadku "Dziedzictwa Światła" dotyczy to zarówno bohaterów pierwszo jak i drugoplanowych, co jest bardzo miłym akcentem, którego brakuje w wielu, całkiem dobrych powieściach.

Magia świata przedstawionego zaskakuje. Jest on porównywalny do kreacji prezentowanych przez Brandona Mulla czy Neila Gaimana. Oczywiście różni się od nich na swój sposób (pisarka korzysta ze źródeł, jednocześnie malując swój własny obraz), ale trzyma tak samo wysoki poziom. Ta kraina żyje własnym życiem i niczego jej nie brakuje. Gesa Schwartz stworzyła piękną, ale jednocześnie okrutną baśń dorównującą tym spod pióra Braci Grimm czy Hansa Christiana Andersena.

"Dziedzictwo Światła" to doskonała kontynuacja "Pieczęci ognia". Książka jest baśniowa, fantastyczna i pełna barw. To prawdziwa uczta wyobraźni, przy której nie sposób się nudzić. Jeżeli miałabym przedstawić idealny przykład tego, jak uważam, że powinna wyglądać literatura młodzieżowa, to zaprezentowałabym właśnie tą powieść. Polecam, bez najmniejszych zastrzeżeń! Naprawdę warto!

Dział: Książki
wtorek, 13 styczeń 2015 23:09

Premiera: "Kroniki Bane'a"

Najnowsza książka Cassandry Clare ze świata Nocnych Łowców swoją polską premierę będzie miała już 14 stycznia! Zbiór opowiadań jak nigdy przedtem przybliża wielbicielom „Darów Anioła" i „Diabelskich Maszyn" postać czarownika Magnusa Bane'a, którego uwodzicielska osobowość, ekstrawagancki styl i cięty dowcip oczarowały fanów bestsellerowych cykli.

Dział: Książki
poniedziałek, 12 styczeń 2015 19:37

Czarci Most

Wszystkie niestworzone historie mają swoje podstawy. W legendach i mitach tkwi ziarno prawdy. Gdy ludzie zaczynają zbiorowo dostrzegać niesamowite rzeczy, a one masowo pojawiają się w jednym, niewielkim miasteczku, coś musi z nim być nie tak, nawet jeśli w rzeczywistości nie jest nawiedzone...

Po śmierci babci Mikołaj wraca do rodzinnego miasteczka z którym wiążą się nieprzyjemne historie z przeszłości. W odziedziczonym domu zastaje jednak lokatora, a raczej uroczą lokatorkę, w której rozpoznaje swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, Jagę. Gdy jej siostra, Maria, zostaje brutalnie zamordowana, a siostrzeniec znika, obydwoje zrobią wszystko, by odkryć kto jest mordercą i uratować Tomka – o ile oczywiście chłopiec jeszcze żyje.

Czarci Most to miejscowość niezwykła. Tu przenikają się „warstwy", a świat realny łączy się z tym zupełnie fantastycznym. Legendy ożywają i nic nie jest już oczywiste, a szpital psychiatryczny pęka w szwach. Z pewnością nie jeden czytelnik mógłby powiedzieć „ale to już było". Wiele fantastycznych światów zostało opartych na takiej właśnie zasadzie. Mało kto nie wie jeszcze jak dostać się na ulicę Pokątną. J.K. Rowling, Neil Gaiman, Anne Bishop – oni wszyscy opisywali takie właśnie, przenikające się z tym realnym, równoległe światy. Każdy jednak robił to na swój własny, unikalny sposób i tak też podeszła do zagadnienia Anna Bichalska.

Z początku po „Czarcim Moście" nie spodziewałam się zbyt wiele. Powieść zaczynała się niepozornie. Szybko jednak wykreowany przez Autorkę świat okazał się prawdziwą ucztą wyobraźni. Wiele pomysłów zostało zaczerpniętych z podań, legend, mitologii i innych źródeł, ale pojawiają się też takie zupełnie oryginalne, albo przynajmniej ja nie potrafiłabym doszukać się ich pochodzenia. Taki obrót sprawy niezwykle przypadł mi do gustu, a w fantastycznym misz-maszu czekało na mnie całe morze niespodzianek.

Główni bohaterowie powieści są wyraźnie i mocno zarysowani, inni jednak, choć wydają się być interesujący, zostali właściwie jedynie liźnięci. To takie epizodyczne postacie, a szkoda, ponieważ chętnie poznałabym historie paru z nich. Wydaje mi się jednak, że Anna Bichalska na „Czarcim Moście" nie poprzestanie, ponieważ w historii zostało wiele otwartych drzwi, do pokoi, które zapełnić można nowymi pomysłami. Zdecydowanie miałabym ochotę je poznać.

„Czarci Most" to prawdziwa uczta wyobraźni, historia jakiej nie powstydziłby się sam Neil Gaiman. Powieść została napisana w lekkim, okraszonym humorem stylu. To barwna, fantastyczna, pełna magii baśń z wątkiem kryminalnym i paroma, ważnymi wartościami w tle. Książka niejednokrotnie zaskoczyła mnie i oczarowała. Bez wątpienia warto po nią sięgnąć.

Dział: Książki
sobota, 10 styczeń 2015 21:36

Premiera: "Długi Mars"

20 Stycznia 2015 w księgarniach pojawi się ostatnia część bestsellerowej trylogii autorstwa mistrza fantasy Terry′ego Pratchetta oraz Stephena Baxtera.

Dział: Książki
piątek, 09 styczeń 2015 17:08

Cappuccino

By delektować się ciekawą rozgrywką wcale nie trzeba być miłośnikiem kawy. „Cappuccino" to gra logiczna dla osób lubiących prostotę i nie bojących się konstruktywnego myślenia, za to ceniących sobie wykonanie.

Strona wizualna

Gra została zrobiona bardzo starannie, począwszy od samego opakowania, na plastikowych kubeczkach skończywszy. Są one trwałe, idealnie do siebie pasują, a ponadto zostały ozdobione ładnymi rysunkami. Instrukcja to jedna kartka formatu A4, dwustronnie zadrukowana, ale i rozgrywka nie jest zbyt wymagająca, więc taki jej krótki opis w zupełności wystarcza.cap1

Cel i zasady gry

Zwycięzcą zostaje gracz, który na koniec gry uzbiera największy stos kubeczków. Podczas rozgrywki kubeczków w stosie nie można rozdzielać, nie wolno także przeskakiwać pustych pól. Nakładać na siebie można dowolne kolory kubeczków.cap4

Przebieg gry

Rozgrywka przebiega turowo, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Aktywny gracz wybiera swój kubeczek lub stos i umieszcza go na dowolnym, sąsiadującym kubeczku albo mniejszym lub równym wysokościowo stosie. W grze przewidziany został także wariant zaawansowany, w którym gracze zaczynają układać swoją taktykę już podczas rozstawiania kubeczków oraz wariant dwuosobowy, w którym uczestnicy do dyspozycji mają po dwa komplety kubeczków. Wszystkie te dodatkowe elementy w znacznym stopniu urozmaicają rozgrywkę.cap3

Podsumowanie

„Cappuccino" to gra niezwykle łatwa, a jednocześnie nie nazwałabym jej dynamiczną (w niczym nie przypomina na przykład genialnych w swej prostocie „Duuuszków"). Trzeba przy niej myśleć, ale niezbyt wiele – zawsze stosuje się te same „sztuczki". Ciekawsza staje się przy większej liczbie graczy. Rozgrywka nie trwa długo. Porównać bym ją mogła do warcabów lub bardziej rozbudowanej gry w „kółko i krzyżyk". Z pewnością jednak dzięki swojej stronie wizualnej i ciekawemu pomysłowi oraz starannemu, ładnemu wykonaniu będzie od tych zwykłych gier znacznie bardziej interesująca.

Dzięki wielu ilustracjom i nie za dużej ilości tekstu instrukcja jest bardzo przejrzysta. W grze natomiast bez problemu odnajdą się także i dzieci, nawet gdy będą grały bez towarzystwa osób dorosłych. Gdy nie masz zbyt dużej ilości czasu, a masz ochotę pokazać coś niepowtarzalnego i ciekawego wizualnie, „Cappuccino" będzie dla Ciebie idealną propozycją. Samo rozstawianie kubeczków również nie trwa zbyt długo (wyjątkiem jest wariant z planowaniem taktycznym), a i sprzątniecie gry do pudełka nie będzie najmniejszym problemem. Na urodziny, mroźny wieczór, leniwy, niedzielny poranek – „Cappuccino" to lekka, sympatyczna, niewymagająca gra, która jednak potrafi dostarczyć całkiem sporą dawkę przyjemnej rozrywki.

Dział: Gry bez prądu
czwartek, 08 styczeń 2015 12:42

Wystawa budowli z Klocków Lego wciąż trwa!

Największa w Polsce Wystawa Budowli z Klocków LEGO tym razem zaskoczy makietą 11-metrowego Titanica, zbudowanego z ponad 500 000 klocków LEGO. To będzie gratka nie tyko dla dzieci, ale także dla dorosłych. Od 13 grudnia do 15 lutego na Stadionie Narodowym w Warszawie można oglądać wyjątkową Wystawę Budowli z Klocków Lego.

Dział: Wydarzenia
środa, 07 styczeń 2015 19:29

Bartłomiej Zaleśkiewicz - Żegnaj

Wszystko zaczęło się od przeprowadzki. Rodzina Skrzypczyńskich zapakowała torby, przewiozła wszystkie kartony, pożegnała się ze swoimi sąsiadami i była gotowa opuścić stare mieszkanie. Wprowadzali się do domku w małej wsi, blisko miejscowości, w której wcześniej mieszkali. Cieszyli się. Mieli powody do radości, ponieważ w tej właśnie chwili spełniały się ich marzenia i plany. Nastrój w dzień przeprowadzki był dość nerwowy. Pożegnanie miejsca, z którym wiążą się miliony wspomnień nie może być łatwe dla nikogo, więc nie ma się co dziwić bohaterom naszej opowieści...

Samochód mijał znane już rodzinie drzewa. Przejeżdżali obok nich wielokrotnie gdy ich dom znajdował się jeszcze w stanie budowy. Teraz była jednak to inna trasa. Nie wrócą już w miejsce w którym spędzili połowę życia. Rozpoczął się nowy okres.
- No to trzeba to dzisiaj jakoś uczcić. Co powiecie na mały rodzinny grill ?- zapytał Pan Skrzypczyński, głowa rodziny, młody mężczyzna mający zaledwie 30 lat.
- Ja zjem hambulgela bo nie lubie kiełbasek hehehe
- Hamburgera Michałku, mówi się hamburgera – poprawiła małe dziecko Julia.
- hehehe hambulgel, hambulgel !!
- Cicho bądź. – powiedział władczo, lecz spokojnie, prawie szeptem drugi z synów Pańswa Skrzyczpczyńskich. W samochodzie zapanowała cisza... Był on dziwnym dzieckiem. Nawet określenie dziwny nie oddawało chociaż w połowie tego kim był Szymon. Budził on niepokój nawet u swoich rodziców. W szkole uważany był za odmieńca, jednak znajomi nie naśmiewali się z niego od momentu w którym jednego z nich spotkało niespodziewane nieszczęście, po którym nie był już tym samym wesołym dzieckiem co przedtem. Szymon nie miał nic wspólnego ze śmiercią jego rodziców, chociaż niektórzy uważali inaczej...
W końcu rodzina dojechała do celu swojej podróży. Rodzice zajęli się rozkładaniem ostatnich rzeczy, a dzieci udały się do swojego pokoju. Po pewnym czasie gdy na dworze zaczęło się ściemniać Skrzyczpczyńscy zawołali dzieci na taras.
- Michałku podaj tacie węgla, leży tam obok schodów.
- Węgiel, węgiel, węgiel !! – zaczął krzyczeć maluch biegnąc wykonać zadanie powierzone mu przez swojego tatę.
W tym samym czasie starsze dziecko, zeszło ze schodów tarasu i ruszyło przed siebie w stronę końca wspólnej posiadłości. Syn Huberta i Julii szedł wyprostowany z uniesioną głową i wzrokiem utkwionym przed siebie. Ta dziwna poza nie pasowała do dziecka. Wydawała się jakby nie na miejscu. Rodzice wymienili spojrzenia. Często spoglądali tak na siebie, kiedy nie wiedzieli co mówić i jak reagować na takie zachowania syna.
- Pójdę po sztućce i jakieś jedzenie- powiedziała Julia i uśmiechnęła się do męża- spróbuj z nim pogadać...
- Tak, tak wiem.
- Tata, tata !! mam węgiel- stwierdził dumny Michał przynosząc dwa przedmioty wyglądające jak czarne kamienie. Był przy tym cały czarny na twarzy i dłoniach.
- hahahaha , dziękuję Ci synku, ale jesteś cały brudny, idź do mamusi poproś żeby Cię wyczyściła.
- Dobzie tatku.
Dziecko zniknęło w domu, a Hubert podniósł wzrok spoglądając na pierworodnego. Stał on do niego tyłem obserwując zachodzące słońce. Ojciec podniósł się z klęczek i ruszył w jego stronę. Stanął za nim i położył mu niepewnie rękę na ramieniu. Szymon odwrócił się i spojrzał na niego TYM wzrokiem. Przestraszony Hubert cofnął powoli rękę.
- Wiedziałeś o nich ?
- O kim wiedziałem synku ?
- O nich. – powiedziało dziecko wskazując ręką przed siebie. Znajdowało się tam tylko pole na którym rosło zboże. Jeszcze dalej widoczny był las, a gdzieś obok jezioro. Nigdzie nie było jednak widać żadnych ludzi, bo to ich postanowił poszukać wzrokiem Pan Skrzeszewski.
- Nikogo tu nie ma Szymon.- Nie zdrabniał imienia swojego syna tak jak robił to w przypadku młodszego chłopca. Wiedział, że starszy tego nie lubi.
- Są tutaj, na razie czekają ...
Hubert miał już dość. Gdy słuchał syna przechodziły go ciarki.
- Chodź już, rozpalisz ze mną grila.
Wieczór minął rodzinie bez dalszych niespodzianek. Szymon milczał. Michał się śmiał. Dorośli cieszyli się swoim towarzystwem i nowym domem. Wspominali młodość i chwile spędzone w dawnym miejscu zamieszkania. Około 22 położyli dzieci spać, a sami udali się do salonu, gdzie włączyli telewizor i obejrzeli film. Po seansie udali się do łóżka. To była ich pierwsza noc w nowym mieszkaniu. Zgasili światło.
Tymczasem w pokoju dzieci działy się dziwne rzeczy. Został on w jakiś niewytłumaczalny sposób podzielony na dwie części. Nie rozpadł się, nie zniszczył. Podział dotyczył czegoś innego. Przez jego środek zaczęła przewijać się złota linia, która pełzła przed siebie niczym wąż. Pomieszczenie po stronie Szymona pogrążone było w mroku, Michała zaś otaczała jasna, przywodząca na myśl aureole poświata. Dla postronnego obserwatora, gdyby taki istniał, miejsce wyglądało jak pole bitwy dwóch mocy- dobra i zła. Było to piękne i zarazem straszne. W pokoju działy się rzeczy o których zwykli śmiertelnicy nie mają pojęcia. To był początek.
Na zegarze wybiła godzina 3.00. Dom był pogrążony w ciszy, która była wręcz namacalna. Można było ją zobaczyć, dotknąć, poczuć...
- Co to za zapach ?- spytała przebudzona nagle Julia – Hubert śpisz ?
-yhyhyh – mruknął mąż.
Pani Skrzypczyńska wstała z łóżka, ubrała ciepłe kapcie i ruszyła przed siebie wiedziona zapachem, który przypominał jej zgniłe jajka, siarkę. Stawiała niepewnie krok za krokiem, nie znając jeszcze dokładnie topografii mieszkania. Dotknęła włącznika światła, ten jednak nie zadziałał. Nie zdziwiło jej to, ostatnio były z tym problemy. Na szczęście wieczorem schowała komórkę do kieszeni szlafroka, więc teraz ją wyjęła i włączyła aplikacje latarki. Szła przed siebie dotykając jedną ręką ściany. Jej bose stopy dotykały posadzki tworząc dziwne echo... Julia stanęła w miejscu. Wstrzymała oddech. Odgłos kroków wciąż było słychać- tup, tup, tup ... Serce zaczęło jej bić szybciej, a w gardle powstała dziwna kulka, której nie dało się przełknąć. Kobieta zamknęła oczy i zaczęła głośno oddychać. Wzięła pięć głębokich wdechów, po czym otworzyła oczy. Stał przed nią jej syn, był blady, bardzo blady. Znajdowali się naprzeciwko siebie patrząc sobie w oczy i nic nie mówiąc. Matka dziecka pierwsza odwróciła wzrok.
- Czemu nie jesteś w łóżku ?
- Poczułem dziwny zapach, chciałem zobaczyć co to.
Kobieta całkiem o tym zapomniała. Teraz jednak zapach zniknął.
- Zdawało Ci się, wracaj do pokoju.
Dziecko w ciszy wykonało polecenie matki. Kiedy obok niej przechodziło kobieta poczuła ... nie wcale nie poczuła. Odrzuciła od siebie tę myśl. Przeszukała jeszcze cały dom, lecz zapach więcej się nie pojawił. Zmęczona jak gdyby była na nogach już trzy dni, a nie niecałą godzinę, zasnęła przytulona do poduszki.
Słońce powoli pojawiało się na horyzoncie. Na trawie i liściach roślin widać było rosę. Zwierzęta polne wychodziły ze swoich kryjówek. Świat budził się do życia. Tak samo jak rodzina Skrzypczyńskich, otwierająca zaspane oczy po pierwszej nocy spędzonej w nowym miejscu. Były wakacje, więc Szymon i Michał nie chodzili do szkoły. Praca nie mogła ominąć jednak pana domu. Jak powtarzał „Ktoś musi mieć źle, żeby ktoś miał dobrze". Po wyjściu męża, kobieta zajęła się sprzątaniem domu, a dzieci sobą. Michał bawił się zabawkami, śmiejąc się przy tym w ten swój wyjątkowy sposób. Jego śmiech budził u wszystkich sympatie, tego malca nie dało się nie lubić. Szymon albo czytał książki, albo patrzył przed siebie myśląc i obserwując. Jak na 10 letnie dziecko był bardzo inteligentny i ciekawy, czasem zbyt ciekawy. Monotonie dnia przerwało niespodziewane pukanie do drzwi. Julia odłożyła ścierkę, poprawiła włosy i udała się do przedpokoju. Spodziewała się ujrzeć jednego z sąsiadów, który chciałby się przywitać. Nic nie przygotowało jej na to, co zobaczyła. Przed drzwiami stał mężczyzna w wieku około 60 lat. Miał siwe włosy i brodę, brązowe inteligentne i śmiejące się oczy i szczery uśmiech. Uwagę kobiety zwrócił jednak ubiór gościa. Wyglądał on jak starsza wersja filmowego Indiany Jonsa. Miał nawet podobny kapelusz.
- Witam panią bardzo serdecznie, nazywam się Mikołaj Kostka.
- Dzień dobry panie Kostka. W czym mogę pomóc ? – zapytała nieco zmieszana gospodyni.
- Ja...- mężczyzna popatrzył jej głęboko w oczy, po czym wyrzucił z siebie jednym tchem- jestem architektem. Bardzo spodobał mi się państwa dom czy mógłbym rzucić okiem na plany budowy?
Gość nerwowo przeskakiwał z nogi na nogę. Kobieta nie widziała nic złego w spełnieniu jego prośby. Według niej na planach nie znajdowało się nic ciekawego, a od dziecka lubiła poznawać nowych ludzi. Zaprosiła więc starszego pana do domu. Przygotowała herbatę i usiadła z nim przy stoliku w salonie. Mikołaj studiował plan pomieszczenia. Od czasu do czasu pociągał nosem. Gospodyni stwierdziła, że to wina kataru.
- Co takiego spodobało się Panu w naszym domu ?
- Spodobało ?- spytał wyrwany z zamyślenia dziadek.
- Wspominał Pan o tym wcześniej...
- A tak, tak. Podoba mi się ...- gość szybko zerknął na plan – rozkład pomieszczeń, naprawdę znakomity wybór. Taa... ale na mnie już czas Pani Julio, dziękuję za udostępnienie mi tych dokumentów. Bardzo mi pomogły. – powiedział tajemniczo po czym ruszył w stronę wyjścia zostawiając niedopitą herbatę. Już naciskał na klamkę, gdy nagle zatrzymał się w bezruchu, wziął głęboki wdech nosem, po czym spojrzał na Julię jakby ze współczuciem i wyszedł. Kobieta stała obok stołu nic nie rozumiejąc.
- Kto to był ?- jak zwykle chłopak pojawił się z nikąd. Chodził bardzo cicho.
- Znajomy. Nie przejmuj się nim.
- On o nich wie... - powiedział Szymon po czym wrócił do swoich poprzednich zajęć.
Kobieta ruszyła w stronę łazienki zamknęła się w środku i dopiero tam zaczęła płakać. Kochała swoje dziecko, przecież była jego matką. Nie rozumiała jednak starszego syna, bała się go. Była z nim u wielu specjalistów lecz żaden nie pomógł. Nikt nie potrafił nazwać problemu, chociaż wszyscy wiedzieli, że takowy istnieje. Małżeństwo stwierdziło, że najlepszym lekarstwem będzie czas i miłość jaką dadzą dziecku, lecz to nie pomagało. Kobieta wciąż płakała. Chciała być szczęśliwa. Czasem bała się, że wina leży w niej i to przez nią dziecko jest tym, kim jest. To było dla niej bardzo ciężkie.
- Mamusia ? Dla po co płaces ? – usłyszała Julia. Otworzyła drzwi łazienki do której od razu wbiegł malec i bez słowa przytulił mamę. Zawsze wprawiał ją w dobry nastrój. Znowu się popłakała, tym razem jednak nie były to łzy smutku, lecz szczęścia. Michał zaczął płakać razem z mamą. Przytulone do siebie osoby były w tym momencie najszczęśliwszymi istotami na całym świecie. Zamknęli oni oczy i wtedy od miejsca w którym stali zaczęła przewijać się złota linia, która pełzła przed siebie niczym wąż. Linia zaczęła rozdzielać się na mniejsze fragmenty. Cały dom został obleczony w żyłki które roztaczały w powietrzu magiczną aurę. Prawie cały dom... Dziwne zjawisko nie docierało tylko w jedno miejsce. W garażu zakopana była pewna drewniana skrzynia. Żyłki nie potrafiły pokonać otaczającego tego miejsca mroku.
Kobieta i dziecko otworzyli oczy a po dziwnym zjawisku nie pozostał żaden ślad. Dom był znów normalny. Julia spędziła czas pozostały do przyjścia męża, czyli do wieczora, z młodszym dzieckiem. Była mu bardzo wdzięczna za to co zrobił. Starszy syn pozostał sam. Zaczął szukać. Tym razem kobieta nie miała mu przeszkodzić, tak jak zrobiła to w nocy. Szymon zdał się na swój zmysł powonienia. Zapach który czuł w nocy był ledwie wyczuwalny. Mieszał się on z innymi, lecz tu był. Chłopak go czuł. Ruszył przed siebie zatrzymując się co kilka kroków by upewnić się, że idzie w dobrym kierunku. Woń była coraz bardziej wyraźna. Chłopak znalazł się w garażu. Było to dosyć ciemne pomieszczenie. Szymon włączył światło i o dziwo zapach zniknął. Znów je wyłączył i zapach się nasilił. Zszedł po schodkach i zaczął szukać. Źrenice dziecka stały się pionowe jak u kota, tęczówki zrobiły się czarne. Chłopiec nie był już chłopcem, lecz czymś innym. Stwór zaczął węszyć. Chodził od jednego kąta do drugiego poruszając się z niezwykłą prędkością. W pewnym momencie zatrzymał się w miejscu i zaczął uderzać rękoma o ziemie. Nagle włączyło się światło. Stwór zatrzymał się.
- Szymon chodź na... Co ty robisz ? – Hubert przyglądał się zaniepokojony swojemu dziecku, które kucało z rękoma położonymi na ziemi. Jego paznokcie były całe we krwi.
- Znalazłem... - powiedziało dziecko z przerażającym uśmiechem i skoczyło na ojca. Szymon nie był już sobą. Zadawał precyzyjne ciosy. Robił to tak by powodować jak największy ból. Hubert wytrzeszczył oczy. Nie wiedział co się dzieje. Na jego twarzy malowało się przerażenie pomieszane z niedowierzaniem. W pewnym momencie nie wytrzymał i zacisnął pięść, by uderzyć potwora. Już miał to zrobić, kiedy istota znów stała się jego synem, który spoglądał na niego ze strachem. Pan Skrzeczewski cofnął rękę, a oblicze Szymona znowu się przekształciło. Spoglądał na najstraszniejszą twarz jaką w życiu wdział. Wyglądała ona jakby tuż pod jej powierzchnią znajdowały się miliardy mikroskopijnych węgli, rozgrzanych do czerwoności. Z głowy wyrastały mu dwa ostre rogi, a usta wyrażały pogardę. Wtedy w głowie Huberta odezwał się niski, zachrypnięty głos.
- Czekałem na to dziesięć lat! Dziesięć lat w ciele nędznego człowieczka, którym był Twój syn i wiesz co? Opłacało się...
Dłoń przerażającej istoty zamieniła się w ostry szpikulec, który przebił brzuch Pana Skrzypczyńskiego. Głowa mężczyzny opadła bezwładnie na posadzkę garażu. Ostatnią rzeczą jaką widział była dziura w podłodze z której wystawała stara skrzynia. Z jej wnętrza wyłaniał się mrok i dziwna woń. Hubert zginął otoczony zapachem siarki ...
Stwór ruszył w kierunku skrzynki i zaczął wyciągać z niej jakieś przedmioty. Okazały się one być laską na końcu której widniał czarny jak smoła kryształ. Kiedy przedmiot został złożony, postać podeszła do ciała Huberta. Włożyła małą dziecięcą dłoń w dziurę w jego brzuchu tak by była umazana krwią i zaczęła malować w całym pomieszczeniu niezrozumiałe dla ludzi wzory...
W tym samym czasie obok miejsca pradawnych rytuałów niczego nieświadoma Julia przygotowywała stół do kolacji. Pomieszczenie zostało wypełnione wspaniałym zapachem kurczaka. Przygotowała go specjalnie dla męża, który lubił dobrze zjeść po ciężkim dniu w pracy. Słyszała jak wjeżdżał samochodem na podwórko. Jeszcze się nie pojawił. Pewnie postanowił pomajstrować w garażu, często to robił. Zaraz wyśle Michała, albo Szymona żeby po niego poszli. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk szybko otwieranych drzwi. Ktoś wszedł do ich mieszkania. Nie był to Hubert była tego pewna. Julia chwyciła za nóż. Ktoś stawiał szybko kroki starając się jednak zachowywać cicho. Instynktownie Julia wiedziała, że nieznajomy chce zrobić jej krzywdę, że wyjdzie z tego cało tylko jedna osoba. Dzieci ! W domu są dzieci! Miłość do nich dodała kobiecie sił i pewności i wyskoczyła ze swojej kryjówki dźgając nieznajomego w plecy. Napastnik zaczął odwracać się do niej przodem. Wtedy Julia cięła go w twarz. W twarz która okazała się być znajoma. Widziała już ją. Właśnie zabiła Mikołaja Kostkę... Zabiła ? Na twarzy i plecach starszego mężczyzny zaczęły pojawiać się złote żyłki które pełzły po jego twarzy niczym wąż. Złoty ślad odnajdywał rany zadane przez kobietę i w jakiś magiczny sposób je leczył. Kobieta wytrzeszczyła oczy. Przed nią wydarzyło się właśnie coś niezwykłego, coś co nie było dane oglądać wielu śmiertelnikom.
- Jak ty, kim ... - Julia złapała się za głowę i już miała zamiar krzyknąć. Mikołaj powstrzymał ją przed tym kładąc jej dłoń na ustach i wzrokiem nakazując milczenie.
- Nie teraz, później... bierz Michała i chodź za mną, zrób to po cichu.
- A co z Szymonem i z Hubertem?
- Później... - Mikołaj spojrzał na kobietę smutnym wzrokiem- powiem Ci o wszystkim później. Teraz nie ma na to czasu.
Kobieta wcale nie musiała się ruszać z miejsca, ponieważ w pokoju pojawił się Michał. Pan Kostka podszedł do chłopca, uklęknął, spojrzał mu w oczy i stało się coś dziwnego. Tęczówki tych dwóch osób stały się nagle Niebieskie. Nie niebieskie. Był to kolor wyjątkowy. Jaśniał on niepowtarzalnym blaskiem. To było coś dobrego. Julia mimo, że była tylko obserwatorem tego zdarzenia poczuła się wspaniale.
Michał wziął głęboki oddech.
- Rozumiem... - powiedział.
- Wiem- rzekł z uśmiechem Mikołaj- a teraz do dzieła musimy dotrzeć na pole zanim Twój brat...
W domu rozległ się potężny huk. Pod nogami trójki ludzi zatrzęsła się ziemia, a niedawno położone posadzki zaczęły pękać. Salon podzielił się na dwie części. Ze szczeliny zaczęły wyskakiwać płomienie. Szklane drzwi prowadzące na taras w jednej sekundzie rozpadły się na miliony drobnych kawałków. Dziadek, Michał i kobieta zasłonili oczy. Gdy odzyskali wzrok, ujrzeli przed sobą przerażający widok. Stało przed nimi dziecko obleczone w czarną szatę jego twarz zasłaniał kaptur, lecz wszyscy wiedzieli kim jest przybysz. W jednej ręce trzymał laskę wyjętą ze skrzyni.
- Synku ? To ty ? Co tu się dzieje ? Co robisz ?- kobieta odsunęła na bok dwójkę towarzyszy i szła do przodu wciąż coś mówiąc. – bałam się o ciebie, już wszystko dobrze, chodź do mnie. Musimy ...
Postać wyciągnęła przed siebie rękę i tym nieznacznym gestem uciszyła Julię. Demon zaczął powoli otwierać dłoń, aż z jej wnętrza wyleciały dwie kulki które potoczyły się w stronę matki i zatrzymały się przy jej stopie. Kobieta opuściła powoli wzrok. Leżały przy niej oczy. Brązowe oczy jej męża które wpatrywały się w nią ze strachem. Kobieta zwymiotowała.
- Co ty zrobiłeś ? Czym jesteś potworze. – Krzyczała zrozpaczona.
Postać poruszyła dłonią od niechcenia w lewą stronę, a kobieta przeleciała przez pokój i uderzyła o ścianę. Zemdlała. Dziecko odwróciło się plecami do Michała i Mikołaja, po czym wyciągnęło przed siebie laskę trzymaną już w dwóch dłoniach. Podniosła ją do góry, a na polu pojawiły się dziesiątki trupów. Żywych trupów. Jednocześnie z lasu znajdującego się za polem wybiegły białe postacie. Zauważywszy to Mikołaj uśmiechnął się.
- Nie spodziewałeś się tego Demonie ?
- Wręcz przeciwnie, czekałem kiedy twoi bracia w końcu się pojawią. – powiedział swoim zachrypniętym głosem- patrz i podziwiaj starcze...
Nie zdążył zrobić więcej niż wypowiedzieć te słowa. Za jego plecami młodsze dziecko zaczęło świecić jasnym blaskiem, a jego oczy stały się złote.
- CO ZROBIŁEŚ MAMIE ?!
Blask wokół dziecka nasilał się coraz bardziej. Rozświetlił on już cały dom. Wojna tocząca na polu ucichła wszyscy patrzyli w jego stronę. Dziecko zaczęło unosić się w powietrze. Blask stawał się coraz silniejszy.
- AAAAAA !! – zaczął krzyczeć Michał i wystrzelił w stronę starszego brata. W dwójkę wylecieli z domu i wylądowali na polu. Wstali, wokół nich zacisnął się krąg trupów i białych postaci którzy z nimi walczyli. Teraz jednak panował rozejm. Wszyscy obserwowali rodzeństwo. Twarz Demona zaczęła się zmieniać.
- Michał ? aaa uciekaj stąd on jest.. aaa nie...- jego głos się przekrztałcił - Nie wyjdziesz stąd żywy bracie, umrzesz, będziesz pierwszą ofiarą tej wojny.
Dziecko przypomniało sobie spojrzenie Mikołaja i zaczęło mówić.
- Szymon jesteś moim blatem. Proszę Cię zapamiętaj mnie ... ja Ci wybaczam, to nie Twoja wina- Michał uśmiechnął się do brata wciąż emanując jasnym blaskiem- Dbaj o mamę i ... - chłopiec był bliski płaczu- pamiętaj, pamiętaj o mnie... to dla mnie najważniejsze, żegnaj – ostatnie słowo powiedział prawie szeptem.
Szymon wyciągnął przed siebie kij z czarnym kryształem. Z jego końca wystrzelił strumień energii. Wtedy młodszy z braci przeniósł otaczający go blask do rąk chwycił strugę czarnej magii którą wypuściło monstrum i zaczął przeciągać ją w swoją stronę. Z oczu demona emanowało przerażenie. Chłopak zabierał energię, wchłaniał ją w siebie, oznaczało to dla niego śmierć. Z łzami w oczach wypełniał swoje ostatnie zadanie. W tle usłyszał krzyk swojej mamy.
- NIEEEEEE
Zacisnął pięści. Z jego ust wydobyło się łkanie. Gdyby teraz się odwrócił nie udało by mu się zrobić tego co zamierzał. Z ciała Szymona wylewał się mrok i ciemność, która w pewnym momencie kształtem zaczęła przypominać jakąś istotę. Próbowała ona ostatkiem sił złapać się ciała biednego chłopaka. Nie dała jednak rady. Dobro Michała było zbyt wielkie. Całe zajście zakończyło się bardzo szybko. Szymon zemdlał, lecz żył. Michał zaczął się odwracać. Wokół niego nie było już żadnego żywego trupa. Tylko same białe postacie. Wszyscy klęczeli dotykając prawą ręką serca. Oddawali mu cześć. Uratował ich. W oddali zobaczył jeszcze zapłakaną Julię i Mikołaja który próbował ją uspokoić. Wyciągnął w jej stronę rękę po czym ostatkiem sił wyszeptał.
- Kocham Cię mamo, żegnaj...


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
środa, 07 styczeń 2015 18:53

"Ant-Man" - pierwszy teaser

W sieci pojawił się pierwszy teaser kolejnej produkcji ze stajni Marvel - "Ant-Man". Polska premiera filmu planowana jest na 17 lipca 2015 roku. W tytyułową rolę wciela się Paul Rudd, aktor znany z wielu komedii (m.in. "Stary, kocham cię", "40-letni prawiczek"). 

Dział: Kino