grudzień 12, 2024

wtorek, 21 kwiecień 2015 02:13

Dzień, w którym umarłam

By 
Oceń ten artykuł
(1 głos)

Każdy, przynajmniej raz w życiu, zastanawiał się, co dzieje się z nami po śmierci. Dokąd trafiamy? Czy istnieje jakieś drugie życie? Gdy wierzymy, mamy na to swoją własną odpowiedź, gdy jednak nie, pustka i nicość mogą wydawać się przerażającą perspektywą.

Diletta Mair prowadzi całkiem normalne życie, a raczej prowadziłaby, gdyby nie ciągła obecność duchów, które stara się ignorować. Pewnego jednak dnia wpada na dziwnie ubranego kolegę z klasy. Niechcący zostaje zraniona i od tej pory nic już nie będzie takie samo. Zbliża się dzień w którym umrze, a upomnieć się o nią postanowiły zarówno anioły jak i demony.

Powieść niestety jest niedopracowana w wielu elementach. Niektóre zachowania głównych bohaterów są zupełnie bezsensowne, pewne sceny wydają się być wręcz absurdalne, a jeszcze inne przeczące prawą fizyki. Pod tym względem autorka się nie popisała i być może potrafiła sobie wyobrazić pewne sceny, nie udało jej się jednak umiejętnie przelać ich na papier.

Podoba mi się oryginalność występujących w powieści imion, chociaż sądzę, że związana jest przede wszystkim z narodowością pisarki. Historię oglądamy z perspektywy Diletty oraz Aloisa, egocentrycznego, ponadprzeciętnie uzdolnionego demona, który na każdy temat ma swoje zdanie. Tak jak kreacja Diletty niekoniecznie przypadła mi do gustu - dziewczyna jest przeciętna, dość dziwnie reaguje w różnych sytuacjach i bardzo wolno myśli - tak Alois wyszedł pisarce perfekcyjny. Jest wredny, cyniczny i pełen osobliwego uroku. To jedna z tych postaci, które zjednują sobie rzesze czytelniczek.

Wizja świata przedstawionego jest stosunkowo oryginalna i ciekawa. Anioły walczą z demonami, ale żadna ze stron nie jest dobra czy zła, po prostu mają różne przekonania. Ludzie po śmierci, jeżeli wykażą wolę walki i dalszą chęć życia, trafiają do świata Lilim (demonów), jeżeli natomiast jest im wszystko jedno, zabierają je anioły, a tam ludzkie dusze łączą się z materią kosmiczną (czy czymś podobnym) i stają się częścią wszechświata.

Książka, mimo swoich wad, została napisana w lekki i wciągający sposób. Można z nią spędzić kilka niezwykle przyjemnych chwil, jeżeli tylko pozwolimy by Belen Martinez Sanchez wciągnęła nas do swojego świata. Chociaż to bardziej „paranormal romance" niż cokolwiek innego, lektura powieści „Dzień, w którym umarłam" sprawiła mi wiele przyjemności. Była również na tyle wciągająca, że przeczytałam ją, od pierwszej do ostatniej strony, w niecałe dwa dni. Każdemu, kto szuka niewymagającej lektury oraz niewymuszonej rozrywki, tytuł serdecznie polecam.

Czytany 1953 razy