grudzień 03, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Ram V

piątek, 02 kwiecień 2021 02:01

Obcy. Nieznane stany świadomości

Przyznam szczerze, że Krzysztof Więckiewicz - prócz skojarzenia ze znanym polskim autorem - nie jest mi znany i będzie to moja pierwsza przygoda z autorem. Chociaż fantastyka nie jest jego ulubioną dziedziną - owa książka w tym klimacie to debiut na koncie pisarza - to od lat młodości zawsze fascynował się filozofią, kosmosem oraz rozmyślał nad sensem ludzkiego istnienia w dobie tak dużej przestrzeni, jak Wszechświat. Zainteresowania tego typu wydają się bardzo dobrym zwiastunem tego, co Pan Krzysztof stworzył na kartach swojej książki sciene fiction. Jak jest naprawdę?

Wybuch bomby na Manhattanie zmienił bieg historii. Wojna atomowa z terrorystami daje się zresztą we znaki całemu światu. Gdzieś jednak w tle tych wydarzeń poznajemy Chrisa i Boba, którzy doświadczają bardzo niepokojących wizji. Tylko czy aby na pewno, są to wizje? Czy niezidentyfikowane pojazdy latające naprawdę odwiedzają ziemię a za ich sterami siedzi rodzaj inteligentnego życia? Bohaterowie, a w szczególności Chris musi znaleźć odpowiedzi na dręczącego go pytania. Czy to kosmicie wpływają destrukcyjnie na Ziemię, czy może są tylko obserwatorami niezwykłego, samodestrukcyjnego eksperymentu istot o wiele bardziej złożonych?

„Obcy. Nieznane stany świadomości” to nie książka pełna zawrotnej akcji niczym w Facetach w czerni. To nie wybuchające pociski i walka z zielonymi ludzikami. Powieść Więckiewicza, mimo nieco podkoloryzowanego opisu z tyłu, jest książką dość... statyczną, o ile to dobre słowo. To opowieść o człowieku, jako jednostce mieszkańca planety Ziemia. To skupienie się nad mechanizmami ludzkich działań, priorytetów oraz nad złożonością ludzkiej egzystencji.

Trudno mi ocenić tę książkę, bo z jednej strony nie jest to coś, czego oczekiwałem. Na co dzień owszem, czytuje szeroko pojętą fantastykę, ale w znaczącej większości jej rozrywkową odsłonę. Powieść „Obcy. Nieznane stany świadomości” to nie książka dla każdego. Mimo że jej tematem przewodnim jest bezpośredni kontakt z obcą cywilizacją, to nie jest to istotą całości. Autor bardziej zmusza czytelnika do refleksji nad tym, kim jest w ogromie kosmosu, jak jego działanie wpływa na otaczający nas świat i do czego doprowadzi w przyszłości nadmierna ekspansja: wpierw ziemska, później kosmosu? I to właśnie ta druga strona medalu, bo, mimo że nie bawiłem się zbyt dobrze przy lekturze, to pozostawiła ona we mnie pewne - mam nadzieję - ważne i cenne przesłanie na przyszłość.

Dział: Książki

Gdy ktoś znajdzie się po niewłaściwej stronie rozpętanego nierozważnie konfliktu, zazwyczaj płaci za to wysoką cenę. W przypadku Adena Jansena oznacza to konieczność przyjęcia nowej tożsamości i ukrywania przeszłości. Przeszłość ma jednak to do siebie, że lubi o sobie przypomnieć. Oczywiście, w najmniej odpowiednim momencie.

Dział: Patronaty
sobota, 27 marzec 2021 15:23

Teściowe w tarapatach

Nie spodziewałam się, że zwariowane teściowe powrócą, a tu... niespodzianka! Kazimiera i Maja znów wkraczają do akcji: ta pierwsza z modlitwą na ustach, a ta druga z tęczowymi legginsami w walizce. Co z tego wyniknie? Oczywiście kłopoty i wiele dziwacznych, ale i zabawnych sytuacji. I to mimo tego, że panie udają się wspólnie na wypoczynek... Kłopoty jednak same ich szukają – i szybko znajdą, a jakże! „Teściowe w tarapatach”, czyli kontynuacja powieści „Teściowe muszą zniknąć”, jest jeszcze zabawniejsza od swojej poprzedniczki.

Obie panie udają się w Świętokrzyskie. I choć każda ma inny plan podróży – Kazimiera pragnie zwiedzić wszystkie sanktuaria maryjne, a Maja skosztować trunków w lokalnych winnicach i zrelaksować się w tamtejszych SPA – szybko będą musiały zapomnieć o relaksie. Maja podsłuchuje niepokojącą rozmowę, a niedługo później teściowe zostają wrobione w morderstwo! Dopaść i unieszkodliwić chcą je bandziory z zakonu Smoka, tajemniczej, istniejącej od wieków organizacji. Kazimiera i Maja nie mają wyjścia: muszą nauczyć się współpracować, by ujść z tej afery cało i nie skończyć w więzieniu. W tym celu teściowe prezentują umiejętności godne agentek służb specjalnych, takie jak na przykład uciekanie z mieszkania przez balkon czy poszukiwanie korony królów... I bynajmniej nie mówię o szukaniu serialu na kanałach państwowej telewizji.

– Tobie chyba jakiś edukator podmienił mózg – rzekła z politowaniem. – Tylko nie mam pojęcia, dlaczego na niedziałający. Skąd ty bierzesz te wszystkie debilizmy?!
– To są sprawdzone informacje – pouczyła ją Kazimiera. – Rzecznik praw dziecka mówił, że na własne oczy widział całe plecaki wypełnione takimi tabletkami. A to przecież bardzo mądry człowiek. Taki jest zawsze elegancki. I nosi okulary!
Maja chciała jej powiedzieć, że jej kuzyn Władzio też nosi okulary, a ma iloraz inteligencji równy gęsi, czego dowodem jest fakt, że ośmioletnią podstawówkę kończył przez dziesięć lat. [...] Zdaniem Mai podobny typ umysłowości prezentował także wzmiankowany przez Kazimierę urzędnik.

Kto zżyma się na nie zawsze prawdopodobne zwroty akcji, ten u Alka nie ma czego szukać: Książę Komedii Kryminalnej buduje humor właśnie na piętrzeniu nieprawdopodobnych (choć grających dobrze w fabule) zdarzeń. W jego książkach zawsze dużo się dzieje, i to dość absurdalnie – tak, że czytelnik na przemian pęka ze śmiechu i kibicuje bohaterom, by wyszli cało z opresji, bywa bowiem także niebezpiecznie! Są ucieczki, pościgi, strzelaniny (cóż, że strzela się do dzików!) i tajemne bractwa, ale nie może zabraknąć i zabawnych scen. Mamy więc Kazimierę śpiewającą w stanie upojenia alkoholowego i przypadkową wywózkę śmieciarką na wysypisko śmieci, który to pojazd omyłkowo został początkowo uznany za niebo... Tylko zapachy były jakieś takie raczej ze sfery profanum niż sacrum!

W serii o teściowych humor Alka Rogozińskiego zaprawiony jest politycznym pieprzem, sporo tu odniesień do aktualnej sytuacji w kraju, a choć wszystko podane jest lekko, to jednak da się wyczuć pewną gorycz. Najwyraźniej to sposób autora na to, by odreagować naszą polską rzeczywistość, co jak najbardziej rozumiem. Na wszelki wypadek jednak ostrzegam, bo wiem, że niektórym czytelnikom to przeszkadza.

Muszę przyznać, że druga odsłona przygód teściowych podobała mi się nawet bardziej od pierwszej. Widać, że Rogoziński lepiej już zna swoje bohaterki, a i one, choć drą koty i podchodzą do siebie często jak pies do jeża, coraz lepiej czują się w swoim towarzystwie. Może rzeczywiście przeciwieństwa się przyciągają, a może Książę Komedii Kryminalnej daje nam w ten sposób znać, że każdy może się w końcu dogadać, jeśli tylko obie strony trochę odpuszczą i skupią się na tym, co naprawdę ważne? Tak czy inaczej, Alek Rogoziński po raz kolejny zapewnił mi kilka godzin czystej rozrywki – i za to właśnie go lubię!

Dodatkowym smaczkiem dla osób znających powieści z Joanną Szmidt w roli głównej („Ukochany z piekła rodem”, „Morderstwo na Korfu”) będzie jej wcale nie tak epizodyczna rola w Teściowych". Pojawia się też jak zwykle niezawodny polski Matt Bomer, czyli policjant Krzysztof Darski. Fajnie, że postaci z różnych książkowych światów Alka Rogozińskiego się spotykają, dzięki czemu tworzy się małe literackie uniwersum.

Dział: Książki
sobota, 20 marzec 2021 15:49

Zapowiedź: Dziecko Rosemary

Najnowsze, ilustrowane wydanie książki w nowym tłumaczeniu Janusza Ochaba zawiera dodatkowo posłowie znawcy literatury grozy i krytyka filmowego, Bartosza Czartoryskiego.

Dział: Książki
sobota, 20 marzec 2021 15:44

Zapowiedź: Worek kości

Jedna z najbardziej poruszających książek Stephena Kinga, zainspirowana słynną Rebeką Daphne du Maurier.

Dział: Książki
piątek, 19 marzec 2021 00:29

Far Cry. Odkupienie

„To, że go nie widzisz, nie znaczy, że go tam nie ma”.

Czytam tak dużo książek, że rzadko udaje mi się wygospodarować czas na gry komputerowe, choć często mam chęć na odstresowanie się nawet zwykłą strzelanką, tak aby bezpiecznie dla siebie i innych wyrzucić zbędnie obciążające złe emocje, wirtualnie zejść na chwilę z drogi praworządności, ale najlepiej opowiedzieć się po stronie dobra i sprawiedliwości, nawet jeśli wymuszonych strachem, potem, bólem i krwią. Dlatego z zainteresowaniem sięgnęłam po oficjalny prequel Far Cry 5, gry z marca dwa tysiące osiemnastego roku, w której akcja rozgrywa się w fikcyjnym hrabstwie Hope w stanie Montana, gracz jako policjant ma za zadanie zniszczyć kult religijny o nazwie „Projekt u Bram Edenu”. Zanim zajrzę do gry, dobrze będzie znać jej kluczowe postaci i scenariusz zdarzeń poprzedzających.

Przyciągnęła mnie informacja, że w historię można wchodzić bez znajomości gry, potraktować ją jako zwykły thriller. I faktycznie tak jest. Co prawda, na koniec powstaje wrażenie, że przydałaby się kontynuacja, ale o wywołanie takiego odczucia chodziło autorowi, zainteresować klimatem, historią i grą. Przyjemnie spędzany czas z książką, gładkie wchodzenie w intrygę, atrakcyjne śledzenia losów bohaterów, nawet jeśli przebieg akcji łatwo przewidzieć. Scenariusz zdarzeń wymieszany różnymi efektownymi incydentami, osadzonymi na zasadach panicznej ucieczki i bezwzględnego pościgu. Wiele dzieje się, w dynamicznych rytmach, nie ma czasu na wątpliwości i wahania, inaczej bez szans na przetrwanie, a presja czasu z każdą chwilą się intensyfikuje. Zagęszcza się atmosfera nieuniknioności, małych szans powodzenia niebezpiecznej misji, gromadzenia wrogich sił, rozprzestrzenia się wirusa pobożności atakującego wszystkich.

W środek środowiska religijnego fanatyzmu, zyskującego na potędze i brutalności, odważnie i z determinacją wbija się Mary May. Trzydziestolatka pragnie wyrwać ze szponów Kościoła Bram Edenu o trzy lata młodszego brata. Po śmierci ojca w podejrzanym wypadku samochodowym Drew to jej jedyna rodzina, gdyż matka odeszła przed ojcem, też w niejasnych okolicznościach. Kierujący ruchem religijnym rosną w siłę, zdobywają szerokie rzesze zwolenników, coraz śmielej narzucają ograniczenia własnym członkom i osobom spoza kręgu. Mary May przymuszana jest do zaprzestania prowadzenia baru, a to jej jedyne źródło utrzymania i spuścizna po rodzicach. Czy kobieta zdoła przeciwstawić się potędze zła? Przemawia prowadzenie postaci myśliwego. Will Boyd, sześćdziesięciolatek zmagający się z rodzinną tragedią, żyjący na odludziu weteran wojenny, zapewnia żywność Kościołowi kłusownictwem. Dostąpi ocalenia czy ogni piekielnych?

Dział: Książki
sobota, 13 marzec 2021 00:13

Kobieta w czerni. Rączka

Wielką frajdę sprawiły mi dwie niewielkich rozmiarów powieści grozy, przyjemnie podrażniły wyobraźnię, dostarczyły rozrywki z dreszczem najwyższego poziomu. Szybko odnalazłam się w zwinnie i harmonijnie wytworzonym klimacie, owianym gęstą mgłą i groźnymi tajemnicami. Narracja fenomenalnie prowadziła po intrygującym i wciągającym scenariuszu zdarzeń. Zgrabnie zaciskały się pętle widmowych postaci, czysto wybrzmiewały zatrważające dźwięki, przenikliwe pojękiwania wiatru, melancholijne ptasie okrzyki, rozdzielające niebo błyskawice. Intensyfikowała się czerń istot, którym rozum nie przydzielał praw do istnienia. Obsesja, opętanie, zemsta, groźba, zawziętość, cierpienie, gniew, opanowały klaustrofobiczne przestrzenie. Susan Hill nadawała krótkie sygnały zdradzające, co będzie się dalej działo, podrzucała małe tropy, zagadkowe aluzje, mnożyła nieprzeniknione przemilczenia, zawoalowane ostrzeżenia. Wyczuwałam ich zdradliwość, dzikość i upiorność. Postaci mierzyły się z czymś nienamacalnym i niewyjaśnionym, a przy tym posępnym, zwodniczym, wykradającym zdrowe zmysły, zagrażającym zdrowiu psychicznemu.

"To zastanawiające, jak potężną siłą potrafi być sama ciekawość."

W "Kobiecie w czerni" wkroczyłam w odległy zakątek Anglii, z karłowatymi drzewami, rozległymi pastwiskami i monotonnymi wrzosowiskami, usytuowaną na szczycie skarpy posiadłość Monk's Piece. Obowiązek zawodowy przywołał Arthura Kippsa do wypełnienia testamentu starszej pani. Prawnik z młodzieńczą niefrasobliwością zdecydował się na pobyt w miejscu odciętym między odpływami. Z czasem wyczuwał coraz większą aurę zagubienia i odludności szarego budynku, otoczonego grząskimi mokradłami i dorzeczem. Sąsiadujące ruiny cmentarzyku wydawały się skrywać zgubne sekrety. Narastało wrażenie ponurości i odpychania, nasilał się niepokój, krew mroziła w żyłach, prawda zbliżała do okropności, ludzki dramat nie miał końca. Wszystko oplatał barwnie i sugestywnie odmalowany wiktoriański szyk. Opisy i wypowiedzi bohaterów były nim przesiąknięte. Genialne zakończenie wydawało się, że dobrze je przewidywałam, w ostatniej scenie przekonałam się, że jednak nie, a to szalenie pożądane doznanie czytelnicze.

"Jakże szybko rzeczy popadają w zapomnienie".

"Rączka" też trzymała w uścisku lęku i poczucia nadchodzącego zła, lecz obracałam się we współczesnych czasach. Zamiast zaniedbanego nawiedzonego domu dostałam zdewastowany nawiedzony ogród, przy przesiąkniętym zgnilizną i zbutwieniem budynku, rozpadającym się kawałek po kawałku. Adam Snow to antykwariusz podróżujący po świecie w poszukiwaniu książek. Kiedy wracał od klienta do domu, przyciągnęła go magnetyczna siła opuszczonego domostwa. W odzyskanym przez dziką przyrodę ogrodzie doświadczył niezrozumiałego, z jednej strony budzącego skrajną trwogę, z drugiej otumaniającego dziecięcą niewinnością. Snow chciał jak najwięcej dowiedzieć się o tym miejscu, zrozumieć, co mu się przytrafiło. Autorka wystawiła głównego bohatera na nocne zmory, ataki lęku i dręczące myśli. Sprawiła, że jego wyobraźnia i nerwy napięły się do granic, a presja wyjaśnienia zagadki nieznośnie urosła. I ponownie, finalna odsłona zaskoczyła, nie wybrzmiała tak, jak się spodziewałam, głębiej weszła w mroczność.

Dział: Książki
wtorek, 09 marzec 2021 01:23

Czerwony Lotos

„W bitwie jest wiele chwały, jednak wcześniej należy przepłynąć przez ocean szkarłatu.”

Sympatycznie spędziłam czas z powieścią, zgrabnie wprowadziła w japońskie klimaty, nadała ciekawą tonację przybliżanej historii, ubrała bohaterów w burzliwe losy, odcienie czerwieni, żółci i bieli. Znajome akcenty kultury azjatyckiej mieszały się z wymyślonymi elementami. Zauroczył mnie baśniowy wzór przygody, zgrabne przeplatanie się dawnych tajemniczych wierzeń, wyraziste odwołania do legend, barwne przywołanie mocy szacunku do tradycji. Niewątpliwie, znaczącą rolę odgrywała efektowna narracja, plastyczna i barwna, jednak miałam wrażenie, że coś momentami podcinało jej skrzydła, stopowało warunek szybowania wyobraźni, zrywało kontakt z głębią intrygi, wyciszało wskazane przedłużenie dźwięków. Chciałam większego rozmachu sugestywnego przedstawiania i bardziej emocjonalnych ujęć, wówczas nie wahałabym się wystawić książce wyższej oceny.

Arkady Saulski frapująco rozpisał emocjonującą walkę dobra ze złem, fantastycznie, że nie poddał jednoznacznej interpretacji, nie wystawił na jedynie słuszny kontrast światła i mroku, a uwzględnił złożoność natury człowieka. Atrakcyjnie nakreślonych bohaterów zaakceptowałam i polubiłam. Dostarczyli materiału do zajmującego poznawania i rozumienia, zatem chętnie śledziłam burzliwe losy. Wyraziste i przekonujące postaci umiejętnie połączono z życiowymi doświadczeniami i niebezpiecznymi misjami, choć wyczekiwałam większej wnikliwości. Fabułę wypełniono licznymi zdarzenia, wiele się działo, w dynamicznych rytmach, szybko przebiegałam po stronach książki. Sporo walk, ucieczek, pogoni, nasycenia ogniem, krwią i śmiercią, ale nie zabrakło odwołań do honoru, miłości, przyjaźni, nienawiści i zemsty. Arcymistrzowie walki i bezwzględni wojownicy, uosobienia demonicznych i anielskich cech, zaklęcia i iluzje drzemiące w ludziach i przedmiotach. Kentaro nie wywiązał się z funkcji, do której był szkolony przez mistrza, zawiódł w obronie swojej pani, tragicznie odeszła w przeszłość. Czy samurajowi uda się wytyczyć nowy wartościowy cel życia? Pozostawi za sobą smak klęski? Skoncentruje się na tym, co najważniejsze przed nim? Jak bardzo zagadkowa okaże się przyszłość i z kim przyjdzie mu ją przemierzać?

Dział: Książki
poniedziałek, 08 marzec 2021 14:04

Avengers – Nie poddamy się

Przez ostatnią dekadę rodzina Avengers rozrosła się na tyle, że marka Marvel Comics postanowiła przeciwdziałać rozwodnieniu jej. To dlatego z inicjatywy wydawcy doszło do konsolidacji. Połączono oddzielne zespoły w ramach jednej wspólnej misji. „Nie poddamy się” to 16-zeszytowy cykl, wydany w Polsce w jednym zbiorczym tomie. Zobaczymy tu drużynę Avengers Marka Waida, Uncanny Avengers Jima Zuba i USAvengers Ala Ewinga w jednej historii, napisanej wspólnie przez wszystkich trzech twórców.
 
Tym razem Ziemia stanie się planszą do gry, a najsilniejsi jej mieszkańcy w pionki. I to dosłownie! Starożytni Grandmaster i Pretendent przenieśli Ziemię do innego wymiaru i zamienili ją w pole bitwy dla wybranych członków Avengers, wskrzeszonego Czarnego Zakonu i zupełnie nowej formacji, jaką jest Zabójczy Legion. To konwencjonalna historia bohaterów walczących ze złoczyńcami, którzy próbują zdobyć kończące piramidoidy kończące rozgrywkę. Jest ich dokładnie pięć i odpowiadają takim żywiołom jak woda, powietrze, ogień, ziemia i duch/moc. Z tego względu zmienia się często miejsce akcji komiksu: raz to Antarktyda, innym razem szpital miejski, miejsca aktywne sejsmicznie (Nowy Meksyk, Rzym i okolice Wezuwiusza), czy nadmorskie jak San Diego. Dlatego głównym atutem będzie możliwość ekspresowego przemieszczania się pomiędzy kolejnymi „arenami” walki. Przyda się z pewnością moc Żywej Błyskawicy, trochę zapomnianego bohatera, oraz Wojażerki, która była matką-założycielką Avengers, ale dość długo tkwiła poza wydarzeniami, niejako uśpiona. Ona potrafi teleportować całe grupy, jednak jej siły szybko się wyczerpują.
 
Tak, to naprawdę dość sztampowa historia, choć przyznam, że plot twist związany z Wojażerką bardzo mnie nie tyle zaskoczył, ile ucieszył, bo wreszcie działo się coś ciekawszego niż błyskanie mocami. Także pojawienie się Hulka, tego nieżyjącego, zielonego, było dość sprawnym zwrotem akcji. Cóż, dla mnie akcją nie można nazwać tylko strzelanie mocami i kopaniem z półobrotu. Nawet trupy były na tyle mało wyraziste, a chęć zemsty mierna, by przykuły moją uwagę. Dzięki Hulkowi i Wojażerce zostałam jednak ukontentowana, a nie zanudzona.
 
Pod względem graficznym nie ma się czego czepiać. Jest świetnie. Jacinto, Pepe Larraz i Paco Medina to artyści, którzy potrafią narysować przebojową akcję superbohaterską, wzruszyć, a także rozbawić. Do tego dostali tu możliwość wykorzystania stylów retro dzięki wspomnieniom Wojażerki. Na szczególną uwagę zasługują także okładki Marka Brooksa, przedstawiające konkretne momenty z historii grup.
 
Nie mogę ogłosić tego komiksu dobrym. Jest to typowy Marvelowski twór. Bez zbędnej głębi, dla rozrywki, szczególnie polecany osobom lubiącym to uniwersum lub/i spektakularne walki na 400 stron. Jeśli właśnie tego oczekujesz, nie zawiedziesz się. Ja oczekuję na więcej, ale ze względu na choćby historię Hulka, którą tu nam zaserwowano, warto chyba dać szansę i zobaczyć co przyniosą kolejne zeszyty. Tym bardziej że końcowa plansza to zapowiedź kontynuacji.
Dział: Komiksy
środa, 03 marzec 2021 14:22

Dwadzieścia lat ciszy

Chłopiec nie zauważył wcześniej tej czarnej furgonetki, choć przy starej cegielni spędził praktycznie cały dzień, grając w piłkę z kolegami. Dopiero teraz, gdy powoli zaczął zapadać zmrok, a on został sam, zwrócił uwagę na milczące towarzystwo pojazdu. Dziwne, że samochód nie wydał żadnego dźwięku, podjeżdżając pod zrujnowany budynek. Dziwne, że nikt ani na moment z niego nie wysiadł...
 
Młodzieniec podświadomie czuł opór przed podejściem do auta, ale przecież nie mógł porzucić futbolówki, która na jego nieszczęście spoczęła obok tylnej opony furgonetki. Jeden krok, chwila nasłuchiwania, drugi, trzeci...
 
Dwa dni później został uznany za zaginionego; cokolwiek go spotkało, nie był odosobnionym przypadkiem. Dwadzieścia lat temu córka Bogny - Anastazja - zniknęła w identycznych okolicznościach. Od dwóch dekad kobieta regularnie odwiedza policję, by zmusić funkcjonariuszy do działania. Czuje, że córka żyje. Na wieść o kolejnych dziwnych zaginięciach Bogna postanawia rozpocząć prywatne śledztwo. W wyniku różnych splotów wydarzeń w poszukiwaniach czarnej furgonetki pomaga jej były wojskowy, a obecnie bezdomny, Hubert oraz nastoletni Niko, posiadający dar wyczuwania zła. A w to, że furgonetka jest zła, nie wątpi żadne z nich.
 
Kiedyś, gdy byłam jeszcze dzieckiem (sporo lat temu, tak), straszono nas czarną wołgą - samochodem, którym poruszali się porywacze dzieci. Ponoć ci, których zabrała ze sobą ekipa z owego samochodu, nigdy nie wrócili. Może to tylko legenda, stworzona po to, by pociechy nie oddalały się zanadto oraz nie rozmawiały z nieznajomymi. A może ta historia ma w sobie ziarenko prawdy... Po rozpoczęciu czytania nowej książki pana Wilczyńskiego od razu przypomniała mi się ta historia sprzed lat. Byłam ciekawa, jakie oblicze w tej pozycji przybiera czarna furgonetka. I kto zasiada za sterami.
 
Bogna - matka bez dziecka. Straciła córkę dwadzieścia lat temu i nie może liczyć na niczyją pomoc. Musi więc wziąć sprawy w swoje ręce. Życie Huberta zmieniło się diametralnie w wyniku jednej, błędnej decyzji. Choć został ukarany, sam karze się każdego dnia, wciąż i wciąż od nowa. Niko, nie czuje się akceptowany ani w szkole, gdzie prześladują go lokalne łobuzy, ani w domu, w którym matka woli rozmawiać z butelką wódki, a ojciec widzi w nim tylko to, co złe. Trzy zupełnie inne postacie, trzy całkiem inne charaktery, ale wiara w jedno - to czarna furgonetka stoi za porwaniami, nawet tymi sprzed dwudziestu lat (wówczas nie zaginęła tylko córka Bogny). I co najgorsze, znowu rozpoczyna swój cykl. Żeby czytelnik się nie nudził, autor serwuje nam także rozdziały dotyczące niejakiego Blachy, uciekiniera ze szpitala psychiatrycznego. On i furgonetka pasują do siebie jak ulał...
 
Pomysł na fabułę był dobry - ba, nawet bardzo. Jednak podczas tworzenia historii coś musiało lekko pójść nie tak, gdyż zapowiadane elementy grozy są tutaj bardzo znikome. Co prawda nie spodziewałam się typowego horroru, ale byłam lekko rozczarowana. Czarna furgonetka sieje postrach na ulicach, od początku wiemy, że to właśnie nią porusza się siła porywająca dzieci, szukanie sprawcy zostało nam więc w pewien sposób odebrane. I wszystko byłoby pięknie i kolorowo, gdybyśmy mieli możliwość poznania tajemnicy przeklętego samochodu. A tu nic. Jest, istnieje - jeździ, porywa, jest właściwie niezniszczalna, a do tego (tutaj spoiler) ostatecznie okazuje się, że nie ma kierowcy. Skoro nie ma kierowcy, to kto zasiada za sterami? Co za siła ją napędza? Trójka głównych bohaterów skupiła się wyłącznie na próbach odnalezienia jej i zniszczenia raz na zawsze, ale nie podejmują próby poznania jej tajemnicy. Czuję przez to ogromny niedosyt, ponieważ chciałabym grzebać wraz z bohaterami w poszukiwaniu odpowiedzi, a nawet jeśli nie mogłabym im towarzyszyć, to chciałabym, choć na końcu dostać gotowe rozwiązanie. Bo czarna furgonetka sama w sobie jest niezwykle intrygująca, ale co z tego, skoro nadal jest nierozwiązaną tajemnicą? Skoro drzwi do wiedzy nawet nie zostają uchylone dla czytelnika?
 
Dwadzieścia lat ciszy warto mieć na uwadze, mimo że tej książce trochę brakuje do wbijającej w fotel historii.
Dział: Książki