listopad 22, 2024

wtorek, 05 maj 2015 12:45

Eryk Salamon - W służbie jej papieskiej mości

By 
Oceń ten artykuł
(1 głos)

Obudziły mnie promienie słońca, które jakimś cudem przebiły się przez brudne jak nogi diabła szyby.  Spojrzałem na ekran swojego telefonu, który pokazywał godzinę 12:13 i osiem nieodebranych połączeń od papieża. Cholera, znów zapomniałem w tym gównie włączyć dźwięków. Do czego to podobne, żeby ktoś o moich zdolnościach, który jest podległy samemu ojcu świętemu mieszkał w ohydnej kawalerce i użerał się ze starą Nokią. Szybko wybrałem numer i kliknąłem zieloną słuchawkę. Telefon opornie przetworzył polecenie, ale po chwili usłyszałem sygnał. Odebrał Franciszek:

- Niech będzie pochwalony...

- Dzień dobry!- Odparłem szybko, jako, że nie lubiłem tych kościelnych formułek. Zawsze rozmawialiśmy ze sobą po angielsku.

- Dzwoniłem do Ciebie chyba z dziesięć razy! Gdzieś ty się podziewał?! Ale do rzeczy. Jesteś mi potrzebny.

- Jak zawsze, Franciszku. . – Byłem jedną z nielicznych osób, które mogły sobie pozwolić na taką poufałość z papieżem.  - Czy zadzwoniłeś kiedyś do mnie i spytałeś jak się czuję, albo jak mi minął dzień?

- Leon!

- Ech, czym zawinił ten delikwent? – Spytałem powoli podnosząc się z łóżka.

- Dobrze wiesz, że Ci nie powiem. Czemu więc zawsze o to pytasz?

- Bo warto próbować.

***

Zawsze interesowało mnie jak mogłoby potoczyć się moje życie, gdybym urodził się, jako normalny człowiek. Może udałoby mi się założyć dom, znaleźć żonę i takie tam. Znając jednak moje szczęście, zlokalizowałbym sobie ciepły kącik na pobliskim dworcu i w letnie dni popijałbym najtańsze świństwo, jakie tylko udałoby mi się dorwać w supermarkecie. W sumie moje życie wygląda teraz podobnie, z tą różnicą, że alkohol sponsoruje mi Watykan.

Mój cel znajdował się w Czechach. Jakiś świeży wikariusz na prowincjonalnej parafii, który pewnie nie do końca zrozumiał swoje powołanie. Musiał sporo nabroić, skoro do akcji miałem wkroczyć ja. Wsiadłem na parkingu do swojej zielonej mazdy i ruszyłem w kierunku obwodnicy. Czekała mnie długa i męcząca podróż. W sumie to lubiłem swoją posadę – prawa ręka papieża do zadań specjalnych. Dzięki temu miałem ten samochód, mieszkanie, pieniądze – oczywiście wszystko w polskich standardach, żeby nie wzbudzać czyichś podejrzeń.  Zawsze lepsze to niż praca, jako buldożer na cudzej budowie. Watykan zadbał też o specjalną przykrywkę dla mnie, dzięki temu żaden urząd nie czepiał się mnie o źródło moich zarobków. Po prostu żyć nie umierać.

Pędziłem trasą E75 w stronę Katowic. Krajobraz wokół mnie ograniczał się do lasów iglastych i ekranów wyciszających. Czułem się jakbym jechał w jakimś tunelu, bez możliwości zobaczenia chociaż kawałka świata. Z nudów włączyłem radio i przypadkowo nastroiłem je na jakiś katolicki program. Mówiono o wzroście zgłoszeń mówiących o nawiedzeniach, duchach i demonach. Jakiś ksiądz ostrzegał, że może mieć to związek ze zbliżającym się dniem apokalipsy. Zaśmiałem się w duchu i przełączyłem na stację muzyczną.

***

Dotarłem na miejsce w środku nocy. Miasteczko oświetlone było zaledwie kilkoma latarniami, które nadawały temu miejscu niezwykle mroczny charakter. Wydawało mi się, że te stare, ceglane kamieniczki obserwowały mnie - zupełnie jakby wiedziały, że za chwilę trochę tu narozrabiam

Zaparkowałem auto dwie uliczki od plebanii, w miejscu, gdzie nie sięgało światło latarń. Byłem zmęczony podróżą, ale chciałem mieć to szybko za sobą. Zamknąłem oczy i skoncentrowałem całą swoją świadomość na zaklęciu. Po kilku chwilach poczułem, że wszystko poszło zgodnie z planem. Moje ciało zniknęło – stałem się niematerialnym bytem. Teraz wszystko zależało od mojej siły woli. Uniosłem się ku górze przenikając dach mazdy i popłynąłem w kierunku plebanii. Był to dom znacznie nowszy od kamieniczek, które do tej pory mijałem. Wykonany był z drewna, z jednospadowym dachem pokrytym blachodachówką. Ścieżka do drzwi otoczona była zgrabnie przyciętym żywopłotem, a po prawej stronie dumnie egzystował zadbany ogródek. Bez problemu wniknąłem przez drzwi do wnętrza domu i rozpocząłem poszukiwania mojego celu. Musiałem się śpieszyć, albowiem moja moc nie była nieograniczona. W końcu będą musiał wrócić do normalnego stanu i oby się to nie stało podczas przenikania jakiejś ściany, czy dachu.

Znalazłem wikarego w małym, ale przytulnym pokoiku z jednym łóżkiem i biurkiem, na którym leżał włączony laptop. Zerknąłem na ekran i zobaczyłem kilka plików torrent, które pobierał młody ksiądz – gry i filmy pornograficzne. Pomyślałem, że to chyba nie był główny powód, dla którego mnie tu przysłano. Rozejrzałem się jeszcze szybko po pokoju, ale w tych ciemnościach nie dostrzegłem niczego interesującego.

Musiałem się śpieszyć, albowiem czułem, że moja moc z minuty na minutę słabnie. Siłą woli zrzuciłem komputer z biurka. Mężczyzna zbudzony hałasem wstał z łózka i zacząć podnosić zniszczony sprzęt z podłogi. Pewnie był na tyle śpiący, że do końca nie zdawał sobie sprawy z tego co się właściwie stało. Następnie skupiłem swoją wolą na zamkniętych drzwiach, by te w końcu otworzyły się z głuchym zgrzytem. Wikary jęknął i niepewnie wyjrzał przez nie na korytarz. Wiedziałem, że każdy człowiek w takich sytuacjach powoli traci głowę, nawet, jeśli jest to osoba duchowna. Najlepszą rzecz zostawiłem jednak na koniec. Gdy młody ksiądz wreszcie zamknął drzwi i chciał wrócić do łóżka, zobaczył wyryty przeze mnie w pościeli kształt odwróconego pentagramu. Mężczyzna musiał rękami zdusić krzyk, który mimowolnie cisnął mu się na usta. Odpłynąłem stamtąd, zostawiając go sam na sam z jego grzechami.

Zmaterializowałem się tuż przed bramą plebanii. Byłem osłabiony, ale również zadowolony z powodzenia mojego zadania. Jeśli ten księżulek faktycznie czymś zawinił, to po dzisiejszej przygodzie będzie musiał poświęcić sporo czasu, żeby uporządkować sobie ten mętlik w głowie. Swoją drogą to ciekawe, że tak łatwo było naprowadzać księży na właściwą drogę. Kilka gestów, niewytłumaczalnych zjawisk i pojawiających się znaków – wszystko traktowali, jako przekaz od Boga. W sumie czułem się jak zastępca Najwyższego. Brzmi to dosyć dziwnie, ale liczy się, że robiłem coś pożytecznego dla świata.

Słońce powoli już wschodziło, a jego promienie przebijały się przez otaczający mieścinę las. Odpaliłem silnik i zacząłem kręcić się po drogach w poszukiwaniu miejsca, gdzie można kupić jakąś kawę. Oczywiście zakładając, że na tym zadupiu znają taki napój. Kofeina pomoże mi dojechać do Polski, a tam będę musiał się przez chwilę zdrzemnąć. Liczyłem, że Watykan szybko wyśle mi gotówkę. Czułem, że muszę się napić.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Czytany 2788 razy