Biel. Wszędzie przenikająca biel i sterylność. Białe ściany, biały sufit, białe podłogi, białe okna. Białe stoły, na których stawia się posiłek i tabletki. Białe łóżka, na których się śpi, przykryte białą pościelą.
W tej bieli zwykły dziewiętnastolatek o kruczoczarnych, przydługawych włosach i ciemnoszarych oczach w ogóle się nie wyróżniał. A przynajmniej zdawał się nie wyróżniać. Ale tak naprawdę kompletnie nie pasował do tego dziwnego miejsca. Nawet jeśli był ubrany na biało.
- Witaj, skarbie – powiedziała miłym uśmiechem dziewczyna w jego wieku, patrząc mu w oczy i próbując coś z nich wyczytać. Bezskutecznie. Chłopak był jakby martwy. Tylko spokojny, miarowy oddech i ruch źrenic były w stanie udowodnić jej, że jeszcze żyje. - Podejrzewam, że ta biel już ci się znudziła. Nazywam się Kyoko. Nie chciałbyś się może stąd wyrwać?
- Tu jest dobrze – odparł obojętnie. Chociaż od początku jej celem było przebadanie go, gdy na nią spojrzał, poczuła się, jak gdyby tym spojrzeniem przewiercał ją na wylot, poznając każdą najmniejszą myśl, jaka pojawiła się w jej głowie.
- I masz zamiar spędzić tu resztę swoich dni? Może każą ci łykać więcej tego świństwa – wskazała na lekarstwa – albo wsadzą w kaftan i zamkną w izolatce. Naprawdę ci się tu podoba?
Nie odparł i nie poruszył się, a z jego spojrzenia nie zdołała wyczytać prawdziwej odpowiedzi.
- Czemu chcesz tu zostać?
- Czemu starasz się mnie zrozumieć?
- Co w tym złego?! - wybuchnęła. Pielęgniarki spojrzały na nią karcąco. - Po prostu chcę ci pomóc.
- Nie jesteś bezinteresowna.
- Skąd wiesz? - prychnęła.
- Chcesz mnie wykorzystać. Dlatego wolę zostać tutaj.
Umilkła. Słowo „wykorzystać" zabrzmiało nieco dziwnie. Ujął to w sposób, który wcale jej się nie spodobał. Nawet, jeśli po części był prawdziwy.
- I co z tego? - spytała po chwili, teatralnie spowijając wzrokiem pomieszczenie jadalni. - Czy nie warto poświęcić się trochę dla wolności?
- Nie mam zamiaru być twoim psem – powiedział chłodnym tonem, który sprawił, że dziewczyna natychmiast się zlękła.
Zapanowała chwila milczenia. Chłopak nie patrzył już na nią, wracając do obserwacji specyficznych zachowań innych pacjentów.
- Nie moim – stwierdziła po chwili. - Dagury. Tęskni za tobą.
- Nie obchodzi mnie Dagura.
- A powinna. Wiesz, jaka ona jest. Zrówna to miejsce z ziemią, a ciebie wyciągnie spod gruzów, jeśli jej się sprzeciwisz. Nic nie wskórasz. Jesteś silny, ale to Dagura trzyma w rękach prawdziwą potęgę.
- Nie potrzebuję twojej troski.
Kyoko znowu prychnęła
- Jak chcesz. W takim razie powodzenia w dalszym życiu. O ile w ogóle sobie pożyjesz.
Wstała i odwróciła się z zamiarem jak najszybszego opuszczenia budynku.
...:::X:::...
Dziwny symbol na ścianie budynku zaczynał się już rozmazywać po długim czasie od jego namalowania. To nawet lepiej, bo można go było teraz zastąpić czymś ładniejszym. Symbol był naprawdę niepokojący. Limitria sfotografowała go telefonem, a potem wyciągnęła z torby kolorowe spraye, czarną farbę i maskę przeciwgazową.
Było już późno, więc nikt jej nie zauważy, a jednocześnie światła uliczne oświetlały punkt tak dobrze widoczny z wielkiej, wielopasmowej drogi. Wkrótce znajdzie się tutaj coś, co o wiele ulepszy wizerunek okolicy.
Pierwszym krokiem było sięgnięcie po przygotowaną wcześniej farbę. Na spraye przyjdzie czas później. Farba będzie podkładem.
Pomalowanie nią całej bocznej ściany garażu zajęło niemalże godzinę. Jeśli użyje sprayu, zanim farba wyschnie, lepiej do niej przylgnie i będzie wyglądał porządniej. Jeśli jednak użyje go za wcześnie, wzór rozpłynie się. Farba schła dość szybko, więc około pół godziny później Limitria potrząsnęła puszką sprayu i zaczęła sztukę.
Cała ściana miała być czarna, jednak z prawego dolnego rogu miały wychodzić z niej wzory przypominające wijącą się roślinność. Kolorowe, pokręcone gałązki pozbawione listków, idealnie gładkie. Tworzenie czegoś takiego sprayem nie jest łatwe, bo spray się rozprasza. Trzeba to zrobić z wielkim wyczuciem i dokładnością, a na końcu poprawić brzegi czarną farbą. Najpiękniejszym akcentem w całym dziele będzie bielutki kwiatuszek gdzieś przy brzegu, pomiędzy gałęziami. Mimo, iż taki malutki, będzie się rzucał w oczy, jako jedyny element nie pasujący do tej gładkości i płynności, zakłócający ją, a jednocześnie dodający jej doskonałości.
Parę godzin później było już po wszystkim, a Limitria odetchnęła z ulgą, zdejmując maskę. Zbliżał się ranek. Jak ona to przetrwała?
Farba już dawno się skończyła, ale w puszkach zostało jeszcze trochę sprayu. Usiadła na trawniku przed ścianą garażu, wpatrując się w swoje dzieło.
Wyszło całkiem nieźle. No, lepiej niż nieźle. Wyszło bardzo dobrze. Chociaż nie idealnie. Czegoś brakowało, chociaż nie bardzo wiedziała czego. E tam, jest dobrze. Kiedyś to poprawi.
- Ładne – stwierdził jakiś mężczyzna z teczką akurat przechodzący chodnikiem za plecami dziewczyny. Limitria uśmiechnęła się lekko, a potem objęła dłońmi kolana, przymykając oczy. Była bardzo zmęczona.
Chwilkę później otworzyła oczy. Nie, spanie w takim miejscu to nie najlepszy pomysł. Trzeba wrócić do domu. Już się robi jasno, za niedługo więcej ludzi zacznie tędy przechodzić, a wtedy nie powinna spać na trawie. To by wyglądało dziwnie. Chociaż, w sumie... Spraye już się kończyły, nie miała przy sobie nic wartościowego oprócz dziewictwa, więc...
Po paru minutach rozważań spakowała rzeczy do czarnego plecaka, a puszkę po farbie wrzuciła do kosza przy drodze i ruszyła powoli w stronę domu.
Wschód słońca był o wiele ciekawszym zjawiskiem niż zachód. Niebo robiło się jasne, niemalże białe. Gdy niebo nie było zachmurzone, w oddali, gdzieś, gdzie dalszy ciąg autostrady, widać było niewielkie, jasne słońce, świecące tak słabo, że można na nie było patrzeć tak po prostu. Na ulicy w dole po prawej wzrastał ruch, a w fabrykach tuż po lewej maszyny na chwilę przestawały pracować przy porannej zmianie pracowników. W oddali majaczyło skrzyżowanie i wielki most biegnący nad autostradą. Wschód był najwspanialszą chwilą całego dnia. Najpiękniejszą pod każdym względem.
Pomiędzy fabrykami było kilka bloków pełnych jednoosobowych mieszkanek z jedną łazienką na każde piętro. Mieszkali tam pracownicy fabryk i ludzie, którzy zbyt mało zarabiali, by wynająć coś lepszego. Limitria miała już ukończone szesnaście lat i jako oficjalna sierota (jej rodziców nigdy nie znano) o pełnej zdolności prawnej, mogła sobie takowe mieszkanko wynajmować.
Lokum składało się z malutkiego pokoiku z rozklekotanym, ale bardzo miękkim łóżkiem, drewnianym stolikiem bez obrusu, dwoma krzesłami i czymś w rodzaju kredensu z częścią na ubrania oraz sprzętem do malowania. W części kuchennej (czyli po prostu w rogu pomieszczenia) znajdowały się niska lodówka, zlew i szafka na różne rzeczy. Było całkiem sporo wolnego miejsca, które kiedyś może zajmą inne meble. Na parapecie stał koszyk z owocami, z którego Limitria wzięła jedno jabłko.
Pośród różnego rodzaju sprzętów i rupieci znajdowało się tam dość duże, brudne lustro oparte o ścianę. Dziewczyna nie musiała go nawet podnosić, żeby zobaczyć w nim całą siebie. Nie była zbyt pokaźnego wzrostu, więc nie sprawiało to trudności. Miała ciemne włosy o wiśniowym połysku, długie do pasa i zawsze spięte w luźny warkocz oraz zielone oczy. Nigdy się nie malowała, bo nie lubiła marnować na to czasu i pieniędzy. Ubierała się jak każda przeciętna nastolatka. Nie, nie chodziła do szkoły. Dla niej było to marnotrawstwo czasu i pieniędzy. W dzień pracowała, roznosząc ulotki, a w nocy lubiła się wymykać. Spała popołudniami lub w ogóle. O ile wstała, było dobrze, ale jeśli już się położyła, to obudzenie się było naprawdę trudne.
O tej porze łazienka była wolna, bo był to czas zmiany pracowników, czyli niektórzy już wyszli, a niektórzy jeszcze nie wrócili. Mogła się spokojnie wykąpać przed pracą.
Przetarła oczy, z trudem powstrzymując pokusę położenia się na łóżku i zapadnięcia w głęboki sen. Ubrała czarną koszulkę, rurki i bluzę, w których nie rzucała się w oczy i sięgnęła po torbę z żółtym symbolem poczty. Parę chwil później opuściła mieszkanie, zamykając drzwi na klucz i wyprowadziła z piwnicy swój stary rower.
Praca jako roznosiciel czegokolwiek nie była łatwa. Trzeba było wiedzieć, gdzie się jest i gdzie się idzie, w dodatku było sporo chodzenia. Istniała jednak ta motywacja, że im szybciej się poroznosi, tym szybciej będzie można pójść spać. To był jedyny powód, dla którego Limitria wkładała w swoją pracę tyle życia.
O szóstej zaczynała się jej zmiana. Stawiła się jak zwykle w miarę punktualnie na poczcie, gdzie pan Souir podarował jej kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy egzemplarzy trzech różnych ulotek. Jej zadaniem było okrążenie całego terenu poczty i wrzucenie do każdej skrzynki pocztowej po trzy ulotki. Jeśli się skończą, będzie musiała wrócić. No, to do roboty.
Praca jest najgorsza, gdy jest gorąco. Rower zostawiła na poczcie, bo i tak musiałaby co chwilę zmieniać miejsce parkowania. Poczta była jednak dość daleko od jej mieszkania, znajdowała się w miejscu dość zaludnionym i pełnym domów. Tyle dobra, że nie trzeba ludziom podstawiać ulotek pod drzwi, a skrzynki są na parterach. Chociaż nie wszyscy reagują na „poczta, proszę otworzyć" w domofonie wypowiedziane tak dziewczęcym głosikiem. Limitria wydawała się być o wiele młodsza niż w rzeczywistości.
Parę godzin później było już po wszystkim. Dziewczyna dwa razy musiała się wracać po ulotki, czyli było całkiem przeciętnie jak na trzy ich rodzaje. Większej torby chybaby nie uniosła.
Gdy znalazła się z powrotem w swoim ukochanym, malutkim mieszkanku, rzuciła się na łóżko i od razu zasnęła, wykończona po kilkudziesięciu godzinach bez snu. Jak dobrze, że jutro niedziela. Wstanie, kiedy będzie chciała. Jak dobrze, że blok obok zasłania słońce i w pokoiku jest ciemno.
Jak cudownie byłoby kiedyś przespać cały dzień, a potem całą noc, a potem jeszcze jeden dzień, a potem obudzić się, zjeść pizzę i pójść spać dalej...
Niestety, tego dnia nie było to dane biednej Limitrii, którą nieco po zachodzie słońca obudziło coś dziwnego. Huknięcie, jakby zawaliło się coś w pobliżu. Wyjrzała przez okno w kuchni, ale nic nie zobaczyła. Wybiegła na klatkę schodową. Nikt inny najwyraźniej nie usłyszał huknięcia, bo z sąsiednich mieszkań nadal dochodziło donośne chrapanie sąsiadów.
Przez okienko na korytarzu też nie było nic widać, więc ubrała szarą bluzę i kapcie, i zeszła dwa piętra niżej, na sam parter, po czym opuściła budynek.
Dopiero wtedy ujrzała budynek płonący kilka ulic dalej. Była to część szpitala, ale Limitria nigdy tam nie była, więc nie bardzo wiedziała, jaki oddział dokładnie się tam znajduje.
Zawiał chłodny wiatr i dziewczyna zatrzęsła się z zimna. Widocznie sama bluza nie wystarczała, by ją ogrzać. Było naprawdę zimno.
Na pożar nic nie poradzi, jednak... to naprawdę dziwne, że to huknięcie było słyszalne z tak daleka. Na pewno ktoś już wezwał straż pożarną i za niedługo ugaszą pożar. Oby nikomu nic się nie stało...
Westchnęła, wracając do swojego mieszkania. Naprawdę zostawiła otwarte drzwi?
Gdy tylko zamknęła je za sobą, poczuła, że ktoś chwyta ją za szyję, unosi i przygważdża chwytem ręki do ściany. Uderzyła głową o twardą powierzchnię i zrobiło jej się czarno przed oczami. Jęknęła cicho i poczuła, że się dusi. Uścisk był naprawdę silny.
Z trudem uchyliła powieki i ujrzała przed sobą jakąś mizernie wyglądającą, wychudzoną sylwetkę ubraną na biało. Tym, co nie pasowało tej sylwetce, była plama czerwieni na ramieniu, którym przytrzymywała dziewczynę w górze.
Limitria dotknęła dłonią czerwieni i w tej chwili poczuła, że sylwetka wypuszcza ją z rąk. Wylądowała na podłodze w przedpokoju i straciła przytomność.
...:::X:::...
- Uciekł – oznajmiła dziewczyna o jasnych włosach z twarzą wyrażającą uczucie porażki. Kobieta stojąca przy oknie, odwróciła się do niej, przekrzywiając głowę.
- Ojej... Czyżby nie chciał, żebym go znalazła? Kyoko? Dałaś mu uciec?
- Ja... Proszę o wybaczenie... - Dziewczyna schyliła głowę jeszcze bardziej, trzęsąc się ze strachu.
- Kyoko... Jesteś mi wierna, prawda? Nie dałabyś mu uciec, gdybyś mogła, prawda?
- O-oczywiście...
- Niestety... Chyba nie jesteś taka silna, jak się wydawało. Chyba... nie będę miała z ciebie pożytku.
Podeszła do niej i pogładziła ją po głowie. Drugą położyła jej na ramieniu.
Szybki ruch sprawił, że głowa Kyoko wylądowała parę metrów dalej, a krew rozbryznęła się po ścianie. Ciało opadło bezwładnie na podłogę.
Dagura westchnęła, przeczesując palcami długie, ciemne włosy, które zabarwiły się krwią ostałą na jej dłoni.
...:::X:::...
Limitria otworzyła oczy, poczuła delikatne zawroty głowy. Przez kilka minut leżała w bezruchu, próbując się zorientować, czy nadal żyje, ale stwierdziła, że skoro czuje pod twarzą i dłońmi skołtuniony dywan z jej przedpokoju, to pewnie tak.
Podniosła powoli głowę i po chwili wszystko wokół nabrało ostrości. Zobaczyła chudą, bladą postać siedzącą na krześle i robiącą coś z apteczką wyjętą z jednej z szafek. Postać przeszyła ją spojrzeniem i otworzyła szufladę, wyjmując z niej nóż kuchenny. Potem wstała i ruszyła w kierunku dziewczyny.
Limitria natychmiast otrząsnęła się i podniosła, cofając na siedząco. Uderzyła plecami o drzwi i zaczęła dłonią szukać klamki.
W pewnym momencie przestała. Sylwetka przed nią nieco zachwiała się na nogach i zatrzymała, wyglądając, jakby w każdej chwili mogła upaść. Jej białe ubranie było brudne od krwi, która niedawno została zatamowana. Czerwień zebrała się także na podłodze.
Może było to dziwne, ale dziewczyna odruchowo wstała i podeszła, chcąc jakoś pomóc. Chłopak spojrzał jej w oczy, unosząc lekko nóż, ale nie zwróciła na to uwagi. Tak samo jak na zimne spojrzenie, które w każdym innym człowieku zmroziłoby krew w żyłach. Chciała tylko... pomóc.
Prawe ramię chłopaka było niezgrabnie owinięte bandażem z apteczki. Nie zważając na nóż, Limitria popchnęła go lekko do tyłu, dokładnie na krzesło, na którym siedział przed chwilą.
- Co ty robisz? - spytał chłopak, nadal trzymając nóż tak, że każdy normalny człowiek bałby się zbliżyć.
- Jesteś ciamajdą – stwierdziła, rozkładając rzeczy z apteczki. - Nie potrafisz sobie nawet rany opatrzyć.
- Zamierzasz mi pomóc?
- Oczywiście, że tak. Ale na twoim miejscu odłożyłabym ten nóż. Niepotrzebnie nadwyrężasz mięśnie w rannej ręce.
Poszła na drugi koniec pokoju, wzięła ze sobą drugie krzesło, a potem ustawiła je po prawej stronie chłopaka i usiadła. Delikatnie dotknęła bandaża na ramieniu chłopaka. Spojrzała na niego niepewnie, ale on tylko wpatrywał się przed siebie, zupełnie jak posąg. Odwinęła bandaż, starając się być przy tym tak delikatna, jak to tylko było możliwe. Rana była dość rozległa, ale było to tylko krwawiące cięcie, zupełnie jakby ktoś go zranił wyjątkowo dużym nożem.
- No, rozbieraj się – poleciła jak gdyby nigdy nic. Chłopak spojrzał na nią dziwnie. Westchnęła i zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Potem pomogła mu ją ściągnąć. Co jakiś czas zerkała na jego twarz, jednak ta – podobnie jak wcześniej – nie wyrażała najmniejszych emocji. Było to trochę upiorne, ale na niej nie wywierało praktycznie żadnego wrażenia. Chociaż, miło byłoby czasem zobaczyć, co on czuje.
Był strasznie blady i to nie tylko na twarzy. Matko, był prawie tak chudy jak ona, a to naprawdę nie lada osiągnięcie. Chociaż... był też całkiem przyzwoicie umięśniony.
Rana prawie przestała krwawić. Limitria stwierdziła zgryźliwie w myślach, że najwyraźniej już nie ma czym. Sięgnęła po kawałek czystego materiału z apteczki i polała go spirytusem. Szkoda, że gliceryna już się skończyła, ona przynajmniej była słodka. Zajęła się czyszczeniem rany z krwi i wszelkich zabrudzeń, które nabyła w międzyczasie. Chłopak nawet nie drgnął, chociaż dziewczyna z własnego doświadczenia wiedziała, jak bardzo szczypie czyszczenie rany spirytusem. Naprawdę bardzo. Gdy parę minut później skończyła, sięgnęła po igłę i cienką nić, która przez ten czas czekała zanurzona w kubku z resztą spirytusu.
- Co masz zamiar z tym zrobić? - spytał chłopak, co było pierwszym dowodem na to, że wciąż jest przytomny i nawet żyje.
- Muszę ci zaszyć ranę, bo inaczej znowu zacznie krwawić i dłużej będzie się zrastać.
- Wiesz, jak to się robi?
- Kiedyś zszywałam pluszowego misia, zaufaj mi.
Ku jej uldze, o nic więcej nie pytał. Mimo to dziwnie się czuła, gdy zanurzyła igłę w jego ciele, a on, zamiast jak normalny człowiek wzdrygnąć się i patrzeć na ranę, nawet się nie poruszył i wpatrywał się tylko w nią.
- Możesz się tak nie gapić? - spytała nagle, delikatnie się rumieniąc. - Rozpraszasz mnie.
Nie odpowiedział, tylko znowu zaczął patrzeć w jakiś punkt przed sobą.
- Dziękuję – burknęła i wróciła do swojego zajęcia.
Jeszcze nigdy nie była taka skupiona. Musiała dokładnie panować nad ruchami ręki, zupełnie jak wtedy, gdy malowała sprayem. Właściwie jeszcze bardziej, żeby nie wbić igły za głęboko, a jednak na tyle, by nić nie rozerwała skóry.
Pół godziny później było po wszystkim. Limitria otarła twarz, sięgając po bandaż, by teraz owinąć nim ramię. Gdy skończyła, wydała z siebie głębokie westchnienie. Nawet kilkugodzinne malowanie po budynkach nigdy jej tak nie wyczerpało. Odetchnęła z niewypowiedzianą ulgą, zdejmując z parapetu koszyk z owocami. Zostały już tylko pomarańcze, a naprawdę bardzo nie chciało jej się ich obierać. Westchnęła ponownie, odkładając koszyk. Zamknęła oczy, wykończona. To zdecydowanie zbyt wiele dla jej słabego ciała.
- Wszystko w porządku? - usłyszała. Chłopak dotknął lewą dłonią jej twarzy, tak, by na niego spojrzała.
- Taak... Tylko... Spaaa... - Miała powiedzieć całe 'spać', ale nie miała już siły i dlatego straciła równowagę, lecąc do przodu, prosto na chłopaka. Jego klatka piersiowa była dziwnie zimna, ale zignorowała to. Chłopak przytrzymał ją, żeby nie poleciała na ziemię, a potem już było jej wszystko jedno.
...:::X:::...
- Kochany mój, dlaczego nie chcesz do mnie przyjść?
Dagura przekrzywiła głowę, spoglądając na blok, w którym zniknął. Był wczesny ranek, słońce dopiero wychodziło zza horyzontu. Wokół niej stało kilkanaście postaci w czarnych, zwiewnych pelerynach czekających na rozkazy. Z peleryn sypały się krucze pióra.
- Przyjaciele – zwróciła się do nich z uśmiechem. - On chyba nie chce do mnie przyjść. Chodźmy więc po niego. Zniszczmy tych, którzy staną na drodze między mną a moim ukochanym.
...:::X:::...
Chłopak otworzył oczy i wstał. Nagły ruch obudził Limitrię, która do tego czasu spała w swoim mięciutkim łóżku. Wychudzona sylwetka i czerwień na jej ubraniu przypomniały dziewczynie o wszystkim, co wydarzyło się tej nocy i uświadomiły jej, że to wcale nie był sen. Chyba była szczęśliwa z tego powodu.
- Coś się stało? - spytała, podnosząc się i przecierając sennie oczy. Chociaż jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, dziwny błysk w oczach kojarzył się dziewczynie z uczuciem zaniepokojenia, co najwyraźniej nie było nieuzasadnione. Chłopak podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
- Muszę iść – oznajmił.
- Jak to? - Wstała, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. - Nie powinieneś się nigdzie ruszać. Jesteś ranny – stwierdziła, nieco bardziej przytomna.
Ignorując ją, poszedł w stronę drzwi. Nagle się zatrzymał i spojrzał na nią.
- Za późno.
W tej chwili powietrze zrobiło się strasznie ciężkie, a budynek zadrżał, tak, że Limitria prawie się przewróciła, podobnie jak lustro przy ścianie, które roztrzaskało się na podłodze.
- Siedem lat nieszczęścia... – jęknęła.
Podszedł i chwycił ją za ramię, prowadząc w stronę drzwi. Nie zdążyli opuścić mieszkania, gdy wokół zrobiło się strasznie ciemno. Popchnął ją na ścianę, daleko od siebie, a w następnej chwili został otoczony przez kilkanaście postaci. Rozległ się odgłos przypominający ten, który wydają z siebie kruki, a wtedy pomiędzy postaciami pojawiła się kobieta o ciemnobrązowych, długich włosach. Kobieta spowiła wzrokiem pomieszczenie, nie zwracając uwagi na Limitrię, która siedziała nieco otępiała pod ścianą, próbując pozbierać się po uderzeniu. Gdy ujrzała postaci wokół, zaniechała tego zamiaru.
- Mój kochany... - Kobieta podeszła do chłopaka. Nawet nie drgnął, gdy zarzuciła mu ramiona na szyję. - Tak tęskniłam za tobą, mój kochany... Co tu robisz? Twoje miejsce jest na tronie, przy mnie... Jesteś... - Przekrzywiła głowę, dotykając skóry na jego szyi. - Jesteś... ciepły. Co ci się stało, mój kochany? Czyżby... coś trzymało cię na tym świecie...? - Zwróciła wzrok ku Limitrii. Dziewczyna wbiła się w ścianę, bo nagle poczuła niewyobrażalny strach. Niewytłumaczalny niepokój spowodowany obecnością kobiety. - Co jest w niej takiego, że zaprząta twe myśli?
Kobieta podeszła, kucnęła i dotknęła twarzy Limitrii.
- Jest ciepła... Jeśli chcesz, też mogę być gorąca... - Dotknęła jej włosów. - Czyż moje włosy nie są ciemniejsze? Nie są piękniejsze? Nie błyszczą się bardziej? Nie są dłuższe? Ależ oczywiście, że tak. - Przekrzywiła głowę w nieco upiorny sposób, wbijając wzrok w szmaragdowe oczy dziewczyny. - A jej oczy... Nie mają tak intensywnej barwy jak moje. Czemu więc wolisz ją ode mnie? Może... Pozbawię jej tych oczu, włosów i ciepła? - Z rękawa długiej, zwiewnej sukni kobiety wysunęło się coś na kształt lodowego kolca, jednak bardziej metalicznej barwy. - Czy wtedy... będziesz tylko mój?
Chociaż chłopak do tej pory nawet na nią nie spojrzał i stał tyłem do Limitrii, teraz w jego oczach pojawiła się wściekłość. Odwrócił się i chwycił kobietę za włosy, odciągając od dziewczyny, po czym rzucił ją na przeciwległą ścianę. Limitria spojrzała na niego z przerażeniem, a potem skierowała wzrok ku postaci leżącej pod ścianą. Kobieta wstała chwiejnie i przekrzywiła głowę; ze skroni spływały jej stróżki krwi.
- Masz tyle siły, mój kochany... Mógłbyś jej użyć... zupełnie inaczej... - Zlizała krew z warg, uśmiechając się jeszcze szerzej. Była... po prostu straszna. Jak opętana. Jej oczy były wściekle żółtej barwy, jak u jadowitej żmii. Limitria miała ochotę zamknąć oczy i to wszystko przeczekać, ale jednocześnie jakieś niesamowite uczucie kazało jej martwić się o tego chłopaka. Przecież on nie chciał być z tą kobietą.
Jakie to... głupie. Nawet nie znała jego imienia, a jego samego znała zaledwie parę godzin. Chociaż... w sumie... Chciał ją zabić, a mimo to, ona mu pomogła. Czuła jakąś dziwną, niewytłumaczalną więź.
Jednocześnie... ta kobieta wydawała się go... kochać. A on odrzucał ją, nie akceptował tego. To okrutne. Nawet, jeśli ta kobieta... była straszna. Czy to ona podpaliła szpital? Jeśli on z niego właśnie uciekł, a na to wyglądało, to niewykluczone. Tylko dlaczego? Godziła się na to, żeby cierpiał, żeby zginęło tylu ludzi... Dlaczego? Dla... swojego pragnienia?
Może to właśnie nie była miłość, a jedynie silna żądza, którą on w niej wyzwalał. Silny. Nienaturalny. Wręcz nieludzki. Może... nawet nie był człowiekiem. Tak jak ona. W ten sposób do siebie pasowali. Jakie było więc miejsce Limitrii w tej historii...?
Kobieta podeszła, chcąc go pocałować, ale chłopak chwycił ją za szyję i ścisnął mocno. Nadal nie przestała się uśmiechać. Czarne postacie wokół nawet nie drgnęły, ponieważ nadal nie otrzymały żadnego rozkazu.
- Czemu... Kochany, czemu się nade mną znęcasz? Nad swoją Dagurą? Czy sprawia ci to przyjemność, kochany? Jeśli tak... Jestem twoja... Ale... nie teraz.
Wokół zakotłowało się od czarnych smug i ptasich piór. Limitria przez chwilę nie widziała, co się dzieje, bo wszystko przysłoniła czerń. Gdy w końcu pióra opadły, dostrzegła, że chłopak stoi w bezruchu przy ścianie, a całe jego ciało skrępowane jest czymś czarnym, dziwnymi smugami wyglądającymi jak te, które powstają w wodzie, gdy delikatnie wlewa się do niej krople atramentu. Smugi jednak tylko wyglądały delikatnie, bo tak naprawdę ich siła nie pozwalała mu nawet drgnąć. Łączyły się one z postaciami, które wydawały się nad nimi panować.
Kobieta spojrzała ponownie na Limitrię.
- Najpierw, kochany... Musimy się pozbyć tego, co trzyma cię na tym świecie. Przyczyny... twojej słabości.
Stanęła przed dziewczyną z uśmiechem, który wcale nie pasował do krwi spływającej jej po twarzy. Jeszcze przed chwilą była piękna, ale teraz – wyglądała strasznie.
- Zostaw ją.
Były to pierwsze słowa zaadresowane bezpośrednio do Dagury. Kobieta zwróciła wzrok ponownie na chłopaka. Błysk w jego oczach wyrażał taką furię, taką niesamowitą nienawiść, że wystarczała najmniejsza iskra, by wydobyć ten szał na zewnątrz.
- Dlaczego? - W tej chwili kobieta już się nie uśmiechała. Spojrzała jeszcze raz na Limitrię, a potem znowu na chłopaka. Wyglądała na zasmuconą. - Więc jednak naprawdę wolisz ją ode mnie... Cóż, trudno... Widocznie... nie będę miała z was pożytku.
...:::X:::...
Otworzył oczy i wszystko wokół rozbłysnęło bielą. Niewyobrażalną bielą. Nikt nie zwrócił na niego uwagi oprócz pielęgniarki, która podeszła do niego, podając mu kolejną dawkę lekarstw. Mogliby już przestać. To nic nie da.
Białe ściany. Biały sufit, białe podłogi, białe okna. Wszystko... takie białe. Takie... czyste, sterylne. Nienaturalne.
Pielęgniarka uśmiechnęła się, a jej długie, ciemne włosy połaskotały kark chłopaka, na co nie zwrócił najmniejszej uwagi, nadal nie okazując najmniejszego przejęcia tym, co się działo.
Tymczasem słońce powoli zaczynało zachodzić, kończył się dzień na oddziale psychiatrycznym szpitala. Każdy dzień wyglądał tutaj tak samo. Trudno się dziwić, że jego myśli odbiegały od tej codzienności w zupełnie inne rejony, w zakamarki jego własnego umysłu i daleko poza mury budynku. Zamknął znowu oczy, wracając do tego lepszego świata.
...:::X:::...
- Limitrio.
Nie odpowiedziała, tylko przytuliła go mocniej. Jej włosy pachniały owocowym szamponem.
- Limitrio, dusisz mnie.
- Ou, wybacz – mruknęła, przesuwając się nieco na bok i teraz jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Był gorący, więc, mimo braku ogrzewania i jakichkolwiek ubrań, było jej całkiem ciepło. Warkocz dziewczyny rozplótł się parę chwil wcześniej, a jej włosy łaskotały go po twarzy.
- Limitrio.
- Hm?
Objął ją mocniej.
- Kocham cię.
- Wiem. - Dała mu się przytulić, chociaż nie miała ochoty na cokolwiek innego niż sen. - Wiem. Przecież mnie stworzyłeś.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie