grudzień 24, 2024

niedziela, 15 maj 2016 15:51

Strachy z dzieciństwa

By 
Oceń ten artykuł
(4 głosów)

Obcowanie z fantastyką już od lat młodzieńczych (a uniknąć tego się nie da) skazuje niewinne umysły na kontakt z elfami, smokami oraz wszelkim dziadostwem, które może przerażać, czyli np. z buką. Każdy chyba miał taką postać z seriali, męczącą i skutecznie odganiającą Morfeusza. Dziś większość się z tego śmieje, lecz nieliczni nadal cierpią. W moim przypadku jest i tak, i tak.

Część 1: wygrałem ze strachem (w sumie to sam mnie opuścił, ale nazywanie tego zwycięstwem jest fajniejsze)

„Hrabia Kaczula" – serial animowany o młodym wampirze, będącym kaczką i nielubującym się w posoce. Miał na podorędziu sługę Igora oraz Nianię.
Kiedy rozbrzmiewały pierwsze nuty z intra tego serialu, biegłem za fotel, po czym wychylałem się co chwilę, zerkając lękliwie. Typowe zachowanie spod znaku „wiem, że straszne, ale muszę patrzeć". Jak można się bać kaczki-wampira, gustującej w warzywach zamiast krwi? Ano można. Pierwszym gwoździem do trumny była gra świateł we wstępie serialu. Błyski, refleksy – burza zawsze straszyła. Drugim – lektor wołający „Kaaaczuulllaaa!". Robił to tak zawzięcie, z taką złością i groźbą zagłady, że nie mogłem się nie bać. Trzecią ranę w strachliwym umyśle zadał Igor – sługa głównego bohatera. Kamerdyner ten był tak wyprany z uczuć, a zarazem tak przepełniony złem, że w istnienie takiej postaci nie mogłem uwierzyć. Przecież młody mieszkaniec zamku w Transylwanii nie chce pić krwi! Dlaczego go do tego przekonujesz? Łajdaku! Całość ratowała jedynie Niania, niebywale niezdarna i głupkowata. Ostatni promyczek nadziei w ciemnym tunelu pełnym duchów i potworów.
Całe szczęście, był to lęk z datą ważności, gdyż dziś, wracając do tego serialu, śmieję się sam z siebie, a przez Nianie od śmiechu boli mnie brzuch. „Hrabia Kaczula" jest przykładem lęku z dzieciństwa, który mija, a nawet wydaje się bezsensowny. Niestety są też takie, które zagnieżdżają się bardzo głęboko...

Cat sandwich

Część 2: nie wygrałem i już nie wygram (albo nigdy nie dorosnę, albo potrzebny jest lekarz)

„Alf". Alf. Po stokroć Alf. Mam do niego nastawienie, jakbym był zawziętym obrońcą kotów. O czym był serial chyba opowiadać nie muszę, bo każdy go oglądał w latach '90*.
Gordon z planety Melmac był bardzo szczególny pod względem aparycji, jaki i charakteru. Horrory straszą szkaradnymi bestiami, a do takowych zaliczałem tego przybysza z kosmosu. Wielki nochal i emo grzywka. Na dodatek, dziki lokator u rodziny Tannerów nie respektował ich praw, często psując krew Williamowi Tannerowi. Typowy student...
Mimo lęku, oglądałem ten serial, bo przecież był niesłychanie zabawny. Świetnie się bawiłem przed telewizorem, lecz jednocześnie czułem dystans do protagonisty. To działa tak, jak wcześniej opisałem: boisz się, lecz patrzysz. Wiesz, że horror przeraża, ale rozsuwasz palce dłoni przylegających do twarzy, zdając sobie sprawę z konsekwencji (nie było szansy na przemieszczanie się po domu po ciemku!).

W podsumowaniu tego tekstu przydałby się aforyzm o zwalczaniu lęku, walce z fobią, itd., ale w jednym przypadku minął on sam, a w drugim jeszcze we mnie siedzi. Już nie tak mocno, jak kiedyś, ponieważ teraz zaledwie kuli się w kącie mego umysłu, jednak mimo to, nadal wywołuje niepokój. Czemu? A musi być jakieś wytłumaczenie? Jestem alfofobem i już. Na szczęście nie biegam łysy po ulicy i nie leję każdego, kto przypomina tego łotra z kosmosu. Dowodzi to natomiast, iż fantastyka może mieć nie tylko pozytywny wpływ na umysł dziecka, oraz że chyba każdy ma w sobie coś, z czego można pośmiać się przy piwie. A przede wszystkim, to co dla jednych jest śmieszne, dla innych może być przerażające, więc warto mieć w sobie choć krztę empatii.

 

 

 

 

 

* Chyba, że ktoś jest zbyt młody, aby go wtedy oglądać, ale przecież były powtórki po wielu latach. Klasykę nadrabiać, a nie smartfony w głowie!