- Powoli się obejrzałam, wytężając wzrok – świat nadal był nieco rozmazany. Po chwili zobaczyłam obok siebie ciemnowłosego agenta.
– Byłaś nieprzytomna przez wiele godzin – wyjaśnił z uśmiechem. – Obawiałem się już, że przesadziłem z dawką chlorpromazyny.
Wyciągnął rękę, żeby odgarnąć mi włosy z twarzy. W tej samej sekundzie gwałtownie wierzgnęłam na łóżku. Odwróciłam od niego głowę z obrzydzeniem.
– Nie dotykaj mnie – wysyczałam. – Nie waż się mnie tknąć.
– Panno Barstow, wiem, że jesteś zdenerwowana. Wiem też, że nie czujesz się najlepiej. – Nachylił się i mówił mi teraz do ucha: – Ale to nie powód, by zapominać o dobrych manierach.
Zacisnęłam powieki. Pomyślałam, że może powinnam być teraz przerażona albo smutna. Zamiast tego czułam tylko dziką wściekłość. To ich wina, że James nie był już dawnym sobą. To samo zrobili z Lacey. A teraz zamierzali dobrać się do mnie.
– Poinformuję lekarza, że się obudziłaś – powiedział, dotykając znów moich włosów. – Do zobaczenia wkrótce, Sloane.
Słysząc, jak wypowiada moje imię, poczułam mdłości. Spróbowałam zmienić pozycję, ale ręce miałam przypięte do łóżka skórzanymi pasami. Przy każdym ruchu czułam silny ból w nadgarstku. To przypomniało mi ostatnie sekundy spędzone w rodzinnym domu, nim pochwycili mnie wysłannicy Programu.
Zacisnęłam zęby i wsłuchałam się w szuranie stóp oddalającego się agenta. Gdy dobiegł mnie dźwięk zamykanych drzwi, otworzyłam oczy i rozejrzałam się wkoło.
Pokój pomalowany był na biało. Zewsząd otaczała mnie biel. Ściany były gładkie, przy moim łóżku stało krzesło. W pomieszczeniu unosił się aromat płynu do dezynfekcji, wszystko wydawało się sterylnie czyste. Mijały minuty, a moje serce wciąż waliło jak oszalałe. Nie miałam pojęcia, co mnie czeka – zastanawiałam się, czy kiedy dobiorą się do mojego umysłu, będę odczuwała jakiś ból.
Położyłam głowę na poduszce i na chwilę po prostu dałam się ogarnąć smutkowi. Zostałam zdradzona przez własnych rodziców. Nienawidziłam ich za to, choć wiedziałam, że nie powinnam. Sądzili, że w ten sposób mnie uratują. W rzeczywistości skazali mnie na śmierć za życia. Miałam stracić wszystko.
Po policzku spłynęła mi łza, łaskocząc lekko skórę. Przeklinałam w duchu własną słabość, nieumiejętność zduszenia w sobie łkania. Odwróciłam twarz do poduszki, żeby w ten sposób zetrzeć toczącą się kroplę. Pociągnąłem nosem i wpatrzyłam się w sufit. W pokoju panowała cisza, którą przerywał jedynie mój oddech. Przez głowę przeleciała mi myśl, że sama ta cisza mogłaby mnie doprowadzić do szaleństwa.
W pewnym momencie rozległo się cichuteńkie szczęknięcie zamka i drzwi się otworzyły. Zamarłam. Nie wiedziałam, co za chwilę zobaczę.
– Dobry wieczór – usłyszałam niski głos, w którym dało się wyłowić pozostałości brytyjskiego akcentu. Głos brzmiał spokojnie i zachęcająco. Zacisnęłam jeszcze mocniej powieki.
– Nazywam się dr Francis.
Obok mnie cichuteńko zaskrzypiały kółka fotela, znak, że lekarz usiadł przy łóżku. Bałam się poruszyć, jednak kiedy jego ciepłe dłonie dotknęły mojego ramienia, instynktownie szarpnęłam rękoma. Ale już w następnej chwili uświadomiłam sobie, że mężczyzna odpina skórzane pasy, którymi mnie skrępowano. Szybko spojrzałam w bok. Zobaczyłam jego dłonie majstrujące przy klamrach na końcach rzemieni.
– Proszę mi wybaczyć. To środki ostrożności, które stosujemy po przybyciu każdego nowego pacjenta.
– Ale ja nie chcę być pacjentką – stwierdziłam.
Dr Francis zamilkł i przez chwilę bacznie mi się przypatrywał. Miał zielone oczy i krótko przystrzyżone kasztanowe włosy, a jego twarz była gładko wygolona.
– Sloane – odezwał się miłym głosem – wiem, że się boisz. Tyle że my naprawdę chcemy ci tylko pomóc. Nie dostrzegasz tego, ale jesteś chora. Za sobą masz już nawet próbę samobójczą.
– Nieprawda. Po prostu chciałam powstrzymać agentów przed zabraniem mnie tutaj – wyjaśniłam. Nie zająknęłam się jednak nawet na temat tego, jak niemal utopiłam się w rzece. – Nie wyrządzimy ci krzywdy – obiecał, po czym wstał i obszedł łóżko. Przystanął po przeciwnej stronie i zajął się odczepianiem pasa, którym unieruchomiono drugą rękę. – Wyrzucimy tylko z twego umysłu chorobę, która się w nim zalęgła. Nic ponadto.
– Wiem, jak wyglądają świeżaki – rzuciłam, mrużąc oczy. – Dobrze wiem, czego pozbawiacie waszych pacjentów.
Mając nareszcie swobodę ruchów, usiadłam na łóżku i zaczęłam rozmasowywać obolałe nadgarstki. Momentalnie odzyskałam też pewność siebie. Wciąż byłam jednak w szpitalnej piżamie. Na myśl, że przebierał mnie ciemnowłosy agent, żołądek podszedł mi do gardła.
Dr Francis zmarszczył brwi. Wydawał się teraz autentycznie zatroskany.
– Do ośrodków Programu trafiają wyłącznie poważnie chore osoby.
– Nie o to mi chodzi – odparłam. – Powinniście pozostawić nam wybór, czy chcemy poddać się leczeniu.
– Jak to sobie wyobrażasz? W jaki sposób człowiek miałby podejmować racjonalne decyzje, skoro jego umysł opanowała infekcja? Sloane, mamy tu do czynienia z chorobą zakaźną, która rozprzestrzenia się, gdy ludzie przejmują od siebie pewne zachowania. Tylko Program umie sobie z nią poradzić. – Umilkł, jakby nagle zdał sobie sprawę z tego, jak bezdusznie zabrzmiały jego słowa. – Przepraszam. Powinnaś najpierw się tu zadomowić. Poproszę pielęgniarkę, żeby zajrzała do ciebie za jakiś czas.
Nim wyszedł z pokoju, skinął mi jeszcze głową na pożegnanie.
Moje ciało nadal dygotało na skutek zastrzyku podanego mi przez agenta. Zaczęłam jednak zachodzić w głowę, czy przypadkiem ten lekarz nie ma racji. Może faktycznie nie dopuszczałam do siebie myśli, że jestem chora. Opadłam na łóżko i przyjrzałam się bandażowi, którym obwiązano ranę na przegubie. Zaraz przypomniałam też sobie, jak bardzo zrozpaczona się czułam, nim tu trafiłam.
Po chwili powrócił jednak też inny obraz – drapieżny wyraz twarzy zbliżającego się do mnie agenta. Ten facet czekał na ten moment. Czekał, by mnie dopaść.
Nie. Program wcale nie był lekarstwem – to on przywiódł mnie do zguby.
Książkę można zamówić już przedpremierowo na stronie księgarni Empik.