– Skończyłaś już? – spytała.
Zerknęłam w stronę biurka, żeby sprawdzić, czy pani Portman nie patrzy w naszą stronę, po czym posłałam Kendrze uśmiech.
– Jeszcze śpię – odparłam szeptem. – Jak dla mnie jest o wiele za wcześnie na psychoanalizę. Już chyba wolałabym zgłębiać fizykę.
– Mała kawka z paroma kroplami killera wyostrzyłaby ci zmysły.
Moja twarz momentalnie stężała. Wystarczyła drobna wzmianka o truciźnie, by wprawić serce w szaleńczą galopadę. Kendra wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem, martwoty tego spojrzenia nie mogły przesłonić nawet fioletowe soczewki. Jej oczy były podkrążone z braku snu, a rysy twarzy wyostrzone. Powinnam wystrzegać się takich osób, ale nie umiałam tak po prostu odwrócić wzroku.
Znałyśmy się od lat, nie byłyśmy jednak przyjaciółkami. I nic nie wskazywało, by mogło się to zmienić, na pewno nie teraz. Od niemal miesiąca Kendra wydawała się przygnębiona. Starałam się jej unikać, lecz tego dnia przyciągała, emanując jakąś dziwną desperacją. Miałam wrażenie, że mimo swojej nieruchomej postawy drży na całym ciele.
– Boże, nie rób takiej poważnej miny – odezwała się, unosząc kościste ramię. – Żartuję sobie tylko, Sloane. Słuchaj – dodała po chwili takim tonem, jakby właśnie przypomniała sobie, co tak naprawdę ma mi do powiedzenia – zgadnij, kogo spotkałam wczoraj w Centrum Odnowy. Lacey Klamath!
Przy tych słowach nachyliła się do mnie i spojrzała wyczekująco, ale nie zareagowałam. Nie miałam pojęcia, że Lacey wróciła.
I wtedy niespodziewanie z głośnym trzaskiem otworzyły się drzwi. Zamarłam, a oddech uwiązł mi w gardle. Wydawało się, jakby świat nagle stracił swoje barwy.
W progu sali stanęło dwóch agentów. Mieli nieskazitelnie białe kurtki i przylizane włosy. Ich twarze nie wyrażały żadnych emocji. Lustrowali klasę w poszukiwaniu tej jednej osoby, po którą przyszli. Kiedy ruszyli, poczułam, jak zapada się pode mną ziemia.
Kendra błyskawicznie odwróciła się na krześle. Widziałam teraz tylko jej sztywne, wyprostowane plecy.
– Tylko nie ja. Błagam – mamrotała. Ręce złożyła przed sobą, jak do modlitwy.
Tymczasem pani Portman zajęła się prowadzeniem zajęć, jak gdyby nic się nie stało i widok ludzi w białych uniformach defilujących po sali w czasie, gdy ona opowiada o kinetycznej teorii materii, był czymś zupełnie naturalnym. Już drugi raz w tym tygodniu agenci pojawili się w środku lekcji.
Mężczyźni rozdzielili się i teraz każdy szedł po przeciwległej stronie sali. Słychać było ich kroki na linoleum. Odwróciłam się do okna i wbiłam wzrok w liście spadające z drzew. Był październik, ale lato nie dawało za wygraną i nad Oregonem nadal świeciło piękne słońce. Ile bym dała, żeby być teraz gdzie indziej.
Kroki ucichły, ja jednak celowo pozostałam w dotychczasowej pozie, jakbym nie zwracała uwagi na to, co się dzieje. Wyczuwałam woń agentów, stanęli tuż obok mnie, pachnieli jak jakiś preparat antyseptyczny, jak alkoholowy środek do dezynfekcji albo plaster z opatrunkiem. Ze strachu zamarłam.
– Kendro Phillips – rozległ się łagodny męski głos – pójdziesz z nami.
Z trudem powstrzymałam jęk – równocześnie ulgi i współczucia. Nie patrzyłam na Kendrę z obawy, że agenci skupią się na mnie. Proszę, nie zwracajcie na mnie uwagi, błagałam po cichu.
– Nie – wydusiła z siebie Kendra. – Nie jestem chora.
– Panno Phillips – rozbrzmiał ten sam głos i wtedy odważyłam się spojrzeć. Ciemnowłosy agent pochylił się nad Kendrą i chwycił ją za łokieć, żeby podnieść z krzesła. Dziewczyna natychmiast zaczęła się bronić. Wyrwała się i rozkrzyczała na całe gardło.
Po chwili stali już przy niej obaj mężczyźni. Kendra przeklinała i wrzeszczała, kiedy próbowali ją obezwładnić. Była niziutka – mierzyła niespełna metr pięćdziesiąt – ale dzielnie walczyła. Stawiała silniejszy opór niż inni. Wyczuwałam narastające w klasie napięcie. Marzyliśmy już tylko o tym, żeby wszystko wróciło do normy i żeby bezpiecznie dobrnąć do końca dnia.
– Nic mi nie dolega! – wrzasnęła Kendra, gdy na moment udało jej się uwolnić.
Pani Portman w końcu przerwała wykład i teraz tylko przypatrywała się scenie, a jej twarz wykrzywiał bolesny grymas. Spokój, który próbowała przenieść na uczniów, miał swoje granice. Dziewczyna siedząca obok mnie zaczęła płakać. Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby się zamknęła, ale obawiałam się, że ściągnęłabym na siebie uwagę agentów. Będzie musiała sama sobie poradzić.
Ciemnowłosy agent chwycił Kendrę w talii i uniósł nad ziemię. Dziewczyna wściekle kopała w powietrzu, wywrzaskiwała różne plugastwa, a w kącikach jej ust zbierała się ślina. Twarz miała czerwoną, dziką. Nagle zaczęło do mnie docierać, że jest bardziej chora, niż ktokolwiek podejrzewał, że tej prawdziwej Kendry już z nami nie ma. Być może od chwili, kiedy umarła jej siostra.
Na myśl o tym zaczęło mi się zbierać na płacz, ale siłą woli powstrzymałam łzy, tak jak tłumiłam w sobie wszystkie inne emocje. Przyjdzie na nie czas – pomyślałam – kiedy zostanę sama i nikt nie będzie mnie widział.
Agent zatkał Kendrze usta dłonią i szeptał jej coś uspokajającego na ucho, równocześnie kierując się z nią w stronę wyjścia. Drugi mężczyzna ruszył przodem i otworzył im drzwi. Nagle agent niosący Kendrę głośno zawył i upuścił ją na ziemię. Zauważyłam, że strzepuje rękę, najwyraźniej Kendra go ugryzła. Zaraz potem rzuciła się do ucieczki. Wówczas agent błyskawicznie się do niej odwrócił i uderzył pięścią w twarz. Siła ciosu powaliła ofiarę u stóp nauczycielki. Na widok bezwładnego ciała uczennicy pani Portman wydała stłumiony okrzyk, ale posłusznie odstąpiła na bok, robiąc miejsce agentom.
Z rozbitej górnej wargi Kendry ciekła krew, brudząc jej szary sweterek i kapiąc na białą podłogę. Zanim zorientowała się, co właściwie się stało, agent złapał ją za kostkę i zaczął ciągnąć do drzwi, jak jaskiniowiec upolowaną zwierzynę. Dziewczyna przeraźliwie krzyczała i błagała o litość. Starała się czegoś schwycić, bezskutecznie. Zamiast tego zostawiała tylko krwawe ślady na podłodze.
Kiedy wreszcie dotarli do wyjścia, podniosła na mnie swoje fioletowe oczy i wyciągnęła zakrwawioną rękę.
– Sloane! – zawołała, a ja poczułam, jak oddech zamiera w piersi.
Agent przystanął i zerknął przez ramię w moim kierunku. Nigdy wcześniej go nie widziałam, ale pod jego spojrzeniem po plecach przeszły mi ciarki. Spuściłam wzrok.
Odważyłam się podnieść głowę dopiero, gdy usłyszałam, jak zamykają się drzwi. Krzyki Kendry dobiegające z korytarza gwałtownie ucichły. Ciekawe, czy użyto paralizatora, czy może wstrzyknięto jej jakiś środek na uspokojenie? W każdym razie byłam wdzięczna, że już po wszystkim.
W sali słychać było pojedyncze pociągnięcia nosem, ale poza tym panowała cisza. Podłogę na środku pokrywały szkarłatne smugi rozmazanej krwi.
Książkę można zamówić już przedpremierowo na stronie księgarni Empik.