lipiec 23, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: własne

czwartek, 23 kwiecień 2015 14:22

Katarzyna Poczewska - Dienaves

Pospiesznie wyruszyli z domu, zabierając ze sobą tylko latarnie. Młodzieniec szedł za ojcem, spoglądając na jego nerwowe ruchy. Mężczyzna odwracał się w stronę syna, spoglądał na niego smętnie, po czym mrucząc coś niewyraźnie pod nosem zwiększał dystans pomiędzy nimi. Ku zdziwieniu młodego prowadził ich prosto do pobliskiego lasu. Czym bardziej się w niego zagłębiali, tym świat dookoła zdawał się mroczniejszy. Nawet promienie księżyca, który świecił jasno na niebie, zdawały się nie docierać do tego miejsca.

Latarnia, którą trzymał młodzieniec zaczęła mrugać, promień stawał się wyraźny, wysoki by po chwili niemal całkowicie zniknąć. Zdziwiony przyjrzał się zbiornikowi z naftą, był w połowie pełny.

- Ojcze, gdzie zmierzamy? – zapytał po dłuższej chwili, kiedy oddalili się znacznie od miasta.

Nie było odpowiedzi.

Podniósł wyżej latarnie, próbując przegnać otaczającą ich ciemność. Rozglądał się nerwowo dookoła, a jego wzrok wychwytywał najmniejszy nawet ruch. Kilkakrotnie zdawało mu się, że coś przemknęło pomiędzy drzewami, uciekając od żółtego światła.  Przyspieszył kroku, niemal zrównując się z ojcem.

Kilka minut później weszli na niewielką polanę. Mężczyzna ogarnął teren wzrokiem, po czym ruszył przed siebie, w stronę ciemnego kształtu pośrodku przesieki. Światło jego latarni odsłoniło z ciemności postać starszego mężczyzny siedzącego na ściętym pniu drzewa. Młodzieniec zdążył zauważyć niewielkie zawahanie w krokach ojca, po czym mężczyzna ruszył szybciej w stronę nieznajomego.

- Panie Zefer – powiedział jego ojciec. – Wedle umowy przyprowadziłem mojego pierworodnego.

Latarnia ponownie zamigotała, a światło niemalże zniknęło z zamoczonego naftą knota.

- Bardzo dobrze Filipie – odezwała się postać. Jego głos był niski i silny, niepasujący do starszego mężczyzny. – Twoje życzenie zostanie spełnione.

Młodzieniec spojrzał na starca, którego oczy zalśniły krwistą czerwienią. Latarnia zgasła.

***

Słoneczne, wiosenne popołudnie. Irena stanęła przed wiekowym domem, którego lata świetności przeminęły dekady temu. Otworzyła furtkę na zawiasach trzymającą się na słowo honoru i weszła na niewielką, kamienną dróżkę prowadzącą pomiędzy zapuszczonymi rabatami, niegdyś porośniętymi dywanami kwiatów. Postawiła na ziemi dużą walizkę i transporter z kotem, po czym przyjrzała się swojej spuściźnie.

Dom w stylu klasycystycznym, oceniła. Odnawiany po wielokrotnych pożarach. Od części frontowej portyk zachował się w stanie zadawalającym, czego nie można było powiedzieć o samych ścianach, elewacja przeżyła czasy drugiej wolny światowej i teraz obnażała znajdujące się pod nią lico cegieł. Irena odhaczyła, zaraz po furtce, kolejną rzecz do remontu i obawiała się, że będzie tego znacznie więcej, co w rezultacie znacznie przytnie jej i tak już skromny budżet. Okna solidne, drewniane. Bez pośpiechu będzie można je później wymienić na wszechobecne plastiki, kwestia dachu również pozostaje do dalszych wydatków. Zabrała swoje rzeczy i podeszła do drzwi wejściowych, wyciągnęła z kieszeni pęk kluczy, wybierając z nich ten największy i najcięższy. Zamek w dębowych drzwiach szczęknął i kobieta naparła bokiem na wrota, otwierając je na oścież. Do jej nozdrzy dotarł zapach pleśni i wilgoci, pomieszany z wonią antycznych mebli, na podłodze zaś zalegała gruba warstwa kurzu. Wszystko było w nienaruszonym stanie, jak za czasów, kiedy mieszkała tutaj babcia Agata.

- Potrzebny będzie gruntowny remont, ale jakoś damy radę – powiedziała w stronę kota. Za kratek w transporterze spojrzały na nią zielone oczy, po czym po korytarzu rozeszło się pełne zdegustowania miauknięcie. – Och nie marudź! Tutaj przynajmniej masz gdzie buszować, nie to, co w starym mieszkaniu.

Postawiła transporter na ziemi i otworzyła drzwiczki. Ruda kulka powoli wyszła z wnętrza, rozglądając się dookoła. Stąpając po kurzu delikatnie, jakby chodząc po śniegu, kocur przeszedł kawałek, po czym odwrócił się w stronę właścicielki i rzucił jej spojrzenie, które prawdopodobnie miało wyrażać jego pogardę do tego miejsca.

Irena nie zwracała już na niego uwagi, weszła do salonu. Rzuciła okiem na przykryte prześcieradłami antyki, podeszła do okna i mocując się z nim przez moment, otworzyła na oścież, wpuszczając do środka świeże powietrze. Przesiąknięte wilgocią firanki zafalowały na wietrze. Zadowolona kobieta wróciła na korytarz. Kot nastroszył puszysty ogon i prychnął w stronę salonu. Irena wyłapała kątem oka cień po przeciwległej stronie pokoju, kiedy się jednak odwróciła, na ścianie tańczyły jedynie promienie słońca. Zdezorientowana, wzruszyła ramionami, uznając to za przewidzenie.

***

Ściany w salonie świeciły pustką, nie było na nich ani jednego obrazu, chociaż ciemne ślady na białej farbie wskazywały, że takowe musiały kiedyś tam wisieć. Irena wspięła się po zakurzonych schodach na poddasze, miała zamiar sprawdzić, czy jej babcia nie schowała jakiś na strychu. Stanęła na niewielkim korytarzyku, mając po lewej i po prawej stronie parę drzwi. Podeszła do tych pierwszych, bliżej schodów, jednak po naciśnięciu klamki poczuła opór, zdziwiona spojrzała na zamek, w którym brakowało klucza. Stwierdziła, że później go poszuka pomiędzy pękiem różnych kluczy i kluczyków, które miała na dole. Drugie drzwi nie były zamknięte. Mieszczący się za nimi strych skrywał za sobą całą historię domu. Irena znalazła tam ułożone pod ścianą portrety rodzinne. Zalegała na nich gruba warstwa kurzu, jednak po ich oczyszczeniu, ku zdziwieniu kobiety, okazały się być w bardzo dobrym stanie. Zapakowała wybrane z nich w pudło i zniosła na dół do salonu, miała zamiar zapełnić nimi puste ściany, aby przypominały o długiej historii tego domu, o dobrych i złych chwilach spędzonych wśród jego ścian.

Czyściła któryś z kolei portret, kiedy wychwyciła ruch obok siebie, niewielki cień przemknął z korytarza do salonu. Odwróciła się w tamtą stronę, jednak nic nie zobaczyła. Stwierdzając, że tak jak poprzednio się jej przewidziało, podniosła portret swojego pradziadka i powiesiła go na ścianie. W tym samym momencie na stolik obok niej wskoczył rudy kocur, Irena aż podskoczyła niemal przewracając miskę z wodą.

- Kira! Ty paskudo, nie strasz mnie! – zawołała, jej serce zatrzymało się w okolicach krtani.

Kocur wyciągnął się prezentując swoje puszyste futro. Spojrzał na właścicielkę swoimi zielonymi oczyma, po czym naprężył się, zeskoczył ze stołu i pobiegł w przeciwną stronę. Kobieta wyciągnęła z pudła kolejny portret, z niego również spoglądała na nią ponura twarz, żadna z przedstawionych osób się nie uśmiechała, na ich twarzach gościła przesadna powaga.

Schyliła się do miski z wodą, opłukując zakurzoną ścierkę, kiedy poczuła za sobą czyjąś obecność. Włosy zjeżyły się na jej głowie, przełknęła ślinę i powoli odwróciła głowę do tyłu. Jej wzrok wychwycił ciemną sylwetkę stojącą za nią, na karku zaś poczuła jej zimny oddech. Zamarła z przerażenia.

Po dłuższej chwili, która wydawała jej się wiecznością dziwna obecność ustąpiła, a w domu rozległ się dzwonek do drzwi. Irena upuściła ścierkę z powrotem do wody i niemal biegiem udała się w stronę drzwi.

- Matko, jako paskudna pogoda! – przywitała ją ciotka Elżbieta. – Cały dzień tylko leje. Pomóż mi skarbie.

Podała jej torebkę i parasol, po czym zniknęła jej z oczu, wracając z pudłem w rękach. Położyła je na schodach w korytarzu i uściskała swoją siostrzenicę.

- Jak dobrze ciebie widzieć skarbie – powiedziała radośnie, po czym spojrzała na Irenę. – Jesteś blada jak ściana, coś się stało?

- Nie, nic ciociu. – powiedziała Irena, nie miała zamiaru mówić kobiecie o dziwnych rzeczach, które działy się w tym domu. Szczególnie, iż Elżbieta była najbardziej sceptycznie nastawioną osobą z całej rodziny do tego rodzaju zjawisk i jedyne, co by usłyszała w odpowiedzi, to coś w stylu: „Na wszystko jest racjonalne wyjaśnienie".

- Twoja matka nadal nie rozumie, dlaczego chciałaś przeprowadzić się do tej rudery, przecież mogłaś zamieszkać z nami – powiedziała ciotka, wchodząc w głąb korytarza i rozglądając się dookoła – Twój ojciec chciał ją kiedyś sprzedać, ale babka kategorycznie odmówiła, do końca swego życia mieszkała tutaj.

Przejechała palcem po okurzonej balustradzie i zmarszczyła nos ze wstrętem wycierając rękę w powieszony na poręczy ręcznik.

- Owszem potrzebuje remontu, ale to nasz rodzinny zabytek – odparła jej Irena. Spojrzała na stojące na schodach pudło. – Co w nim jest?

- Stwierdziłam, że skoro jesteś aż tak zafascynowana rodzinną historią, to się ci to przyda – stwierdziła zadowolona z siebie. – Znalazłam to podczas porządków, należało chyba do naszej prababki.

Irena podniosła karton i zaniosła do salonu, stawiając na wiekowym stole. Ciotka zdjęła płaszcz i dołączyła do niej. Sprawdziła sofę zanim na niej usiadła, po czym przyjrzała się nieskończonej pracy bratanicy. Kobieta w tym czasie zniknęła w kuchni, sąsiadującej z salonem.

- Pamiętasz Konrada Nowaka, brata Emilii? – zapytała ciotka.

- Tą czarną owce w rodzinie? Jej ojciec chciał go wydziedziczyć, prawda?- odparła, wstawiając wodę na herbatę.

- Dokładnie – potwierdziła kobieta, rozmasowując sobie stopy. – Parę dni temu jego ojciec nazywał go jeszcze zakałą rodziny, a na łożu śmierci zapisał mu cały majątek.

- Ojciec Emilii nie żyje?- zapytała zdziwiona Irena, siadając naprzeciwko ciotki.

- Zmarł dwa dni temu. Nikt niedowierzał jego ostatnim słowom, a Emilia postanowiła wytoczyć bratu sprawę sądową o sfałszowanie testamentu.

Czajnik zaczął po chwili wściekle gwizdać, Irena wstała i zalała dwa kubki mocnej, czarnej herbaty. Ojciec jej przyjaciółki wyglądał raczej na realistę twardo stąpającego po ziemi, aż wierzyć się nie chciało, że oddał majątek, na który pracował całe życie osobie, która roztrwoni go w kilka miesięcy.

Irena położyła kubek przed ciotką, dokładając jeszcze talerz z ciastkami i otworzyła pudło, sięgając do jego wnętrza. Stare albumy ze zdjęciami, medale wojskowe pradziadka, plik listów związanych niebieską wstążką i kilka rulonów z portretami przodków. Kobieta rozwinęła każdy z osobna, wpatrując się w ponure twarze jej rodziny. Jeden z nich poturlał się po stole i upadł na podłogę, podniosła go i rozwinęła. Z zakurzonego obrazu spoglądała na nią zarumieniona twarz młodego mężczyzny o bujnych brązowych włosach, falami opadających na jego ramiona. Z wyraziście miodowych oczu biła duma i pewność siebie.

- Kto to jest? – zapytała swoją ciotkę, pokazując jej portret

- Jak się nie mylę, to jeden z naszych przodków Sebastian Scultetus – zastanawiała się kobieta, przyglądając twarzy młodzieńca. – Jego historia jest znana w naszej rodzinie.

- Mianowicie? – zapytała zaciekawiona.

- Jeśli wierzyć temu, co mówiła mi kiedyś babka, to jego ojciec Filip Scultetus popadł w jakieś wielkie długi i miał stracić cały swój majątek. Sebastian udał się z ojcem na rozmowę z wierzycielem, jednak nigdy nie wrócił do domu. Kilka lat później zmarł również Filip. Z listów jego matki Urszuli wynikało, że własny rodzic w zamian za dług miał poświęcić życie swego syna. Jak było naprawdę, tego nikt nie wie. Jedno jest jednak pewne, z powodu braku męskich spadkobierców ich córka Krystyna wyszła za jakiegoś bogacza, który w spadku otrzymał cały majątek, oprócz tego domu.

- On tutaj mieszkał? – zapytała podekscytowana.

- Chyba tak – powiedziała beznamiętnie ciotka.

***

Po kilku nieprzerwanych deszczowych dniach, w końcu wyszło słońce. Kobieta odsłoniła kotary, otworzyła okno, wpuszczając do pokoju świeże powietrze. Radosny śpiew ptaków rozniósł się po pomieszczeniu. Ruda kulka podniosła łepek z posłania i nastroszyła uszy, następnie wyciągnęła się na łóżku, by chwilę później siedzieć już na parapecie i wypatrując przyszłej ofiary. Irena wciągnęła na siebie robocze ubrania z myślą, że najwyższy czas wziąć się za zaniedbany ogród. Na początku miała zamiar wypielić rabaty dookoła domu. Zabrała z szopy za domem potrzebne jej narzędzia i zabrała się do roboty w zachodniej części ogrodu, całkowicie nieświadoma, iż stała się obiektem obserwacji.

***

Mężczyzna stał przy oknie na poddaszu, skupiając wzrok na pracującej w ogródku kobiecie. Jej długie włosy w odcieniu ciemnej czekolady lekko połyskiwały w promieniach wiosennego słońca. Była młoda, na oko dwudziesto paroletnia. Zawzięcie wyrywała porastające rabaty chwasty, co jakiś czas mrucząc pod nosem przekleństwa. Mocowała się właśnie z dużym mleczem, kiedy w połowie przełamany korzeń wyskoczył z ziemi, a kobieta wylądowała na swoich czterech literach. Na twarzy mężczyzny pojawił się nieznaczny uśmiech, który zniknął równie szybko, jak się pojawił.

Promienie słoneczne umknęły przed pochłaniającą je ciemnością. Mężczyzna odwrócił się w stronę pokoju, spoglądając na zakapturzoną postać stojącą przy drzwiach. Zarys istoty rozmywał się lekko w czarnej mgle, która ją otaczała. Pod kapturem nie było nic, kompletna pustka

- Jestem tutaj dopiero od paru dni – powiedział mężczyzna ponownie odwracając się w stronę okna.

- Wiemy – odparła postać, jej głos odbił się echem, jakby jego właściciel stał daleko. – Obserwujemy ciebie.

- Ach, nie wątpię – powiedział znudzony. – W czym problem?

- Zefer przypomina o postanowieniach kontraktu – odparła postać.

- Od dwustu lat raczej nic się w jego zapisach nie zmieniło – stwierdził mężczyzna.

Postać nie skomentowała tej wypowiedzi.

- Twój nowy klient – powiedział zakapturzony. Machnął prawą ręką i skórzana księga leżąca na łóżku uniosła się w powietrzu nad mężczyzną. Po chwili otworzyła się i przekartowała na ostatnią zapisaną stronę.

- Ewa Zielińska... - przeczytał mężczyzna. – Kto to?

- A czy to ważne?

- Nie, niezbyt...

- Dzisiaj o dziewiątej ... - powiedział, po czym po prostu zniknął razem z dziwną mgłą.

Wiosna ponownie zawitała do pokoju. Mężczyzna spojrzał na kobietę, po czym westchnął głośno. Szykowała się kolejna przepracowana noc.

***

Irena wróciła z miasta trzymając w dłoni siatkę z zakupami i nowe wydanie lokalnej gazety. Przemierzając miejskie ulice, stwierdziła, że nie zaszkodziłoby zdobyć aktualne informacje, o tym, co się ostatnio działo. Wchodząc do kuchni, odłożyła na bok letnią kurtkę, po czym wypakowała na stół zawartość torby. Większość z tego stanowiły środki czystości i jedzenie dla kota, zaś niewielka część była dla niej, w tym siatka ze sklepu diecezjalnego. Spojrzała na karmę, łososia, tabliczki czekolady i butelkę wina, po czym powiedziała do siebie:

- Nie ma to jak posiłek silnej, niezależnej kobiety... - westchnęła.

Kot wskoczył na stół i zamiauczał przeciągle domagając się swojej porcji jedzenia. Kobieta otworzyła gazetę i zaczęła ją przeglądać kątem oka jednocześnie nakładając kocurowi karmę na miskę. Położyła ją na podłodze i wróciła do lektury.

Rekordowa wygrana w lotto (...) Jeden z mieszkańców naszego miasta skreślił szczęśliwą szóstkę, wygrywając 50 milionów złotych.

- Takiemu to dobrze – powiedziała kobieta w stronę kota. – Przydałyby mi się takie pieniądze na remont tego domu.

Przekartkowała dalej.

Tragedia podczas prac drogowych (...) 48 letni mężczyzna zginął pod walcem drogowym. Do tragedii doszło podczas kładzenia nowego asfaltu na ulicy Mickiewicza. Według świadków zdarzenia, mężczyzna pojawił się znikąd zaraz przed pojazdem. Kierowca maszyny nie zdążył zauważyć ofiary, policja przypuszcza samobójstwo. Zenon Z. zostawił swoją żonę i dwójkę dzieci.

Irena przejrzała pobieżnie resztę stron, na każdej była informacja o czyjejś niewyjaśnionej śmierci lub zniknięciu, wszystkie sprzed ostatniego tygodnia.

Postawiła czajnik na gazie i wtedy to zobaczyła, niski cień stojący przy wejściu do korytarza. Zdążyła mrugnąć i ciemny kształt zniknął, po chwili usłyszała kroki na schodach i radosny śmiech dziecka. Zamarła. Odkąd zamieszkała w tym starym domu, już kilka razy przydarzyło się jej coś podobnego. Przemykające cienie, dziwne rozmowy, których źródeł nie mogła zlokalizować. Z początku uznała, że ma przewidzenia, jednak z każdym kolejnym dniem, zdawała sobie sprawę, że nie jest jedynym lokatorem tego domu.

Kiedy doszła do siebie, złapała za siatkę z logo sklepu diecezjalnego i udała się w stronę głównego wejścia. Nigdy nie była zbyt religijna, jednak aktualna sytuacja w domu zaczynała ją przerastać. Zamiast od razu łapać za słuchawkę od telefonu i błagalnym głosem wzywać pomocy u lokalnego księdza, wolała dostępnymi jej środkami sama rozwiązać problem. Wyciągnęła z komody młotek i gwoździe, po czym wypakowała z siatki jeden z zakupionych krzyży. Stanęła na krześle i wbiła gwóźdź nad wejściem do domu, po czym zawiesiła na nim wizerunek ukrzyżowanego Jezusa. Czynność niby banalna, jednak Irena od razu poczuła ulgę, może podbudowała się tym na duchu lub też symbol ten miał w rzeczywistości jakieś niezwykłe właściwości obronne, wszystko miał pokazać czas.

W ten sam sposób zabezpieczyła najważniejsze pomieszczenia w domu, aż w końcu przyszedł czas na ganek przed budynkiem. Wyciągnęła z szopy niewielką drabinę i pomaszerowała z nią w stronę portyku. Wzięła w dłonie największy z krzyży i szybkimi uderzeniami przybiła gwóźdź, na którym powiesiła symbol chrześcijański.

- Szczęść Boże! – usłyszała za sobą.

Zdziwiona odwróciła się do tyłu, zauważając pulchną sąsiadkę z zakupami w ręku. Nie za bardzo wiedząc, co miałaby jej odpowiedzieć powiedziała niepewnie:

- Dzień dobry.

- Piękną mamy dzisiaj pogodę na prace domowe, prawda? – zapytała radośnie kobieta.

- Rzeczywiście pogoda dzisiaj sprzyja – potwierdziła Irena, zastanawiając się, co sąsiadka może od niej chcieć.

- Ech, miło mieć w sąsiedztwie młode małżeństwo – powiedziała po chwili kobieta. – Chociaż pani męża rzadko widać.

- Męża? – zapytała zdezorientowana Irena.

- Ano, wcześniej udało mi się go przyuważyć w oknie, kiedy pieliła pani rabaty – wskazała na poddasze. – Milusi, chociaż muszę przyznać dziwny ma styl ubioru, ale dzisiejsze pokolenie już takie jest, prawda? Muszę już lecieć, bo obiad mi się przypali. Niech pani pozdrowi ode mnie męża! – powiedziała, po czym oddaliła się w pośpiechu.

Irena spojrzała na wejście do domu, westchnęła głośno, po czym uderzyła ostatni raz w główkę od gwoździa, jakoby przypieczętowując koniec swojej pracy. Chwiejnym krokiem zeszła z drabiny i odłożyła ją na bok, po czym niepewnie weszła do środka. Dom wydawał się spokojny, rozejrzała się dokładnie dookoła, jednak nigdzie nie zauważyła niczego niepokojącego. Wzięła z komody pęk ciężkich kluczy, z niepokojem stając przed schodami.

- Kira! – zawołała.

Z kuchni wyszedł kocur, usiadł w progu i spojrzał pytającym wzrokiem na swoją właścicielkę.

- Chodź sprawdzimy poddasze – powiedziała w jego stronę, wolała mieć za towarzysza jakąś żywą duszę, kiedy będzie penetrować nieznaną część domu.

Kocur spojrzał najpierw na nią, później w górę na szczyt schodów, po czym wydał z siebie odgłos przypominający prychnięcie i zawrócił swój kuper w stronę kuchni.

- Wracaj tutaj tchórzu! – krzyknęła, po czym zdała sobie sprawę, że to właśnie ona na niego wychodzi, a jej zwierzak był chyba jedyną racjonalnie myślącą istotą w tym domu.

***

Jak przypuszczała, żaden z kluczy nie pasował do zamka. Próbowała naprzeć na drzwi ciałem, jednak po kilku minutach nabawiła się tylko bólu w ramieniu, a wejście nadal pozostawało zamknięte. Długo szukała w sobie odwagi, aż w końcu stwierdziła, że nie może odpuścić, miała dziwne przeczucie, że cokolwiek działo się w jej domu, źródło tego wszystkiego znajduje się za tą drewnianą ścianą. Po kilku minutach wróciła na górę z łomem w ręku. Włożyła końcówkę pomiędzy framugę a drzwi i całą siłą naparła, powtórzyła czynność kilkakrotnie, aż zamek puścił.

Wchodząc do środka spodziewała się zagraconego pokoju, zakurzonego, jak wszystkie pomieszczenia w domu, jednakże to, co znalazła znacznie różniło się od jej wyobrażeń. Pomieszczenie było praktycznie puste, oprócz niewielkiego łóżka i krzesła stojącego przy oknie, nie było w nim nic. Na dodatek w całym pokoju nie znalazła ani grama kurzu, a w powietrzu nie wyczuwała wszechobecnej stęchlizny.

- Co do cholery... - powiedziała cicho do siebie.

W tej samej chwili zauważyła leżącą na łóżku księgę, nie myśląc za długo, podeszła do posłania. Przyjrzała się jej. Oprawiona w ciemną skórę, na okładce zaś widniał czerwony kamień, który emanował lekkim światłem. Wyciągnęła w jej stronę dłoń, szybko ją jednak cofnęła. Rozejrzą się po pomieszczeniu, upewniając się, że nikogo w nim nie ma, po czym pochwyciła ją, oglądając z każdej strony. Kiedy tylko książka znalazła się w jej rękach, na ścianach zaczęły pojawiać się i znikać cienie, do jej uszu natomiast dochodziły głosy.

- To jego własność...

- Dienaves...

- Dawca życzeń...

- Zostaw! Nie dotykaj!

- Wróci...

- Niezadowolony...

Przestraszona, przycisnęła księga do piersi i uciekła z poddasza, zbiegła po schodach na dół, zatrzymując się w salonie. Przystanęła i odwróciła się w stronę korytarza, zerkając raz na ciemność kryjącą się w przedpokoju, raz na wiszący przy wejściu krzyż. W momencie, kiedy korytarz i salon rozświetliły promienie słońca, a dziwne uczucie czyjejś obecności zniknęło, Irena uspokoiła się. Usiadła na kanapie i spojrzała na swoją zdobycz.

Zaciekawiona rozwiązała rzemyk i zajrzała do środka. Każda strona zaopatrzona była w portret wykonany tuszem, wypełniona danymi osobowymi, przy których znajdowała się krótka notka. Irena przekartowała do ostatnich wpisów i zamarła. Jej wzrok przemykał po ostatnich notatkach.

Konrad Nowak – spadek rodzinny, 11 lat.

- Co to ma być? – zapytała na głos, rozpoznając twarz brata Emilii.

Michał Kozłowski – wygrana w loterii, 10 lat.

Ewa Zielińska – zemsta na mężu, 17lat

Irena przypomniała sobie nagle artykuły z lokalnej gazety. Niewyjaśnione śmierci, wygrane na loterii, sprawa jej przyjaciółki z dzieciństwa, wszystkie te historie pokrywały się z zamieszczonymi w księdze wpisami. Jak wielki musiałby to być zbieg okoliczności? Kiedy się nad tym zastanawiała, poczuła w dłoni lekkie pulsowanie, cykliczne, co pewien okres czasu. Zamknęła księgę. Przejechała palcem po czerwonym kamieniu... tabum!, usłyszała wyraźnie. Zdziwiona podniosła książkę do ucha. Po chwili do jej uszu doszło charakterystyczne bicie, bicie czyjegoś serca, bicie, które dochodziło do niej z wnętrza kamienia. Zerwała się z kanapy, upuszczając księgę na podłogę. Ta księga żyła.

***

Na poddaszu pojawił się cień, jego zarys stawał się coraz wyraźniejszy, po czym nabrał ostrości i barw, zmieniając się w mężczyznę. W jednej chwili zauważył brak księgi, którą zostawił na posłaniu oraz wychwycił wzrokiem otwarte drzwi. Przez jego miodowe oczy przebił się czerwony poblask, a brwi niebezpiecznie się do siebie zbliżyły. Promienie słońca zostały wypchnięte na zewnątrz i w pomieszczeniu ponownie zagościł mrok. Cienie na ścianach zatańczyły niespokojnie.

- To ona...

- Zabrała...

- Ostrzegaliśmy... Nie słuchała...

- Cisza! – powiedział stanowczo mężczyzna. – Mam dosyć waszego zrzędzenia.

Po chwili poczuł piekący ból w okolicy piersi, złapał się za bok. W jednej chwili był w pomieszczeniu, w następnej jego postać rozmyła się i zniknęła.

***

Zerkający do salonu kot, wygiął nagle grzbiet, głośno prychając. Irena spojrzała zaniepokojona w jego stronę, po czym zauważyła stojącą przed sobą postać. Zamarła, po raz kolejny tego dnia. Mężczyzna nie wyglądał na ducha, a przynajmniej nie spełniał odpowiednich kryteriów, aby go tak nazwać. Nie unosił się nad ziemią, jego ciało nie było przezroczyste, a wzrokiem nie błądził po pomieszczeniu, tylko skupiony był na leżącej na ziemi księdze. Jego ubiór zdradzał jednak, że nie należy do tej epoki. Pożółkła koszula niemal zlewała się kolorystycznie z jasnobrązową kamizelką, zaś szerokie spodnie podtrzymywały na jego biodrach szelki, guzikami przypięte do odzieży.

- Kim jesteś i co robisz w moim domu? – zapytała lekko się jąkając.

Mężczyzna nie odpowiedział. Irena próbowała zapanować nad strachem, jednak za każdym razem, kiedy spoglądała w jego miodowe oczy, traciła pewność siebie. Było w nich coś mrocznego. Kiedy podniósł na nią wzrok, instynktownie zrobiła dwa kroki w tył. Po chwili doszło do niej, że zna tą twarz, że już ją widziała. Spojrzała na znajdujący się na ścianie portret młodego mężczyzny, po czym na nieznajomego. Wychwyciła uderzające podobieństwo z jedną różnicą, portret przedstawiał rumianego młodzieńca a mężczyzna przed nią miał skórę w odcieniu szarości.

- Sebastian... - powiedziała niepewnie, gdy w jej głowie wirowały gwałtowne myśli i pytania.

- Masz niedobre nawyki Ireno – powiedział po chwili.

Gdzieś głęboko w niej zapaliła się iskra odwagi, ta niebezpieczna odrobina szaleństwa, która kazała jej pochwycić znajdującą się pod jej stopami księgę. Tak też zrobiła, zdając sobie po chwili sprawę ze swojego błędu. Miodowe oczy mężczyzny zmieniły kolor na jasno wiśniowy, a zbliżone brwi i ściągnięte usta, jednoznacznie wskazywały, że był wściekły.

- Więc to ty jesteś odpowiedzialny za to wszystko? – zapytała, podnosząc księgę. – Przez ciebie brat Emilii zdobył rodzinną fortunę, a teraz ona sama musi walczyć z nim w sądzie, o to, co jej się prawnie należy? Te wszystkie zgony, to też twoja sprawka? – to było bardziej oskarżenie niż pytanie.

Buzująca w niej adrenalina napędzała potok oskarżeń, które wydobywały się z jej ust. Oczy Sebastiana wróciły po chwili do normalności, a on sam spojrzał na nią ze względnym spokojem.

- Emilia, aniołek rodziny a na sumieniu ma więcej niż setka diabelskich pomiotów – odparł lekceważąco. – Jedyne, czego się dopuściłem, to dałem doświadczonemu przez los mężczyźnie szansę do odegrania się na siostrze, a ofiarom przemocy, zaoferowałem zemstę.

- Znam Konrada, to zadufany w sobie egoista, który nie zasłużył na to, czym go obdarowałeś.

- Każdy ma prawo do szczęścia – powiedział. – Każdy czegoś pragnie i nie nam decydować, czy jest to dobre czy złe.

Jej przodek nie był już tym pełnym energii do życia młodzieńcem, spoglądającym na nią ze starego portretu. Wyglądał na znudzonego życiem, dla którego ludzki żywot nie ma wartości.

- Nie pomyślałeś czasem, że twoje „dobre" uczynki uruchomią tylko łańcuch niekończących się nieszczęść? – zapytała. – Tak po prostu się z tym zgadzasz?

- „Życiem kieruje szczęście, nie mądrość". Nie mi osądzać ludzką głupotę i wszechobecny egoizm – odparł.

- „Jest cechą głupoty dostrzegać błędy innych, a zapominać o swoich." – odparła mu.

- „Nie ma nic bardziej nieznośnego, niż głupiec, któremu się powodzi". Możemy tak przez całą noc cytować Cycerona. – powiedziała znudzony – A teraz oddaj mi księgę Ireno. – Wyciągnął dłoń w jej stronę.

Kobieta chciała mu ją podać, gdy nagle cofnęła rękę.

- Oddam ci ją, jeśli odwrócisz to, co zrobiłeś tym ludziom.

- Czasu nie da się cofnąć – odpowiedział jej – Zapłata została pobrana.

- Ty naprawdę nie masz w sobie żadnych uczuć, żadnego poczucia winy? – zapytała niedowierzając.

Odwrócił się od niej i podszedł do okrągłego, dębowego stolika, pamiątki po pradziadkach.

- Jestem istotą egzystującą gdzieś pomiędzy człowiekiem a zjawą – powiedział po chwili, delikatnie muskając palcami płatki róż stojące w wazonie. – Żyję, ponieważ odbieram ludziom lata ich życia, w sensie mego bytu nie ma czegoś takiego, jak uczucia.

- Co wydarzyło się tej nocy, kiedy wraz z ojcem udaliście się do wierzyciela? – zapytała nagle Irena. – Jakim cudem stałeś się tym, czym teraz jesteś?

Nie odpowiedział od razu. Przez dłuższą chwilę muskał w dłoniach płatki kwiatu. Kiedy wrócił pamięcią do tamtego felernej nocy, na jego twarzy pojawił się grymas wściekłości.

- Mój ojciec spotkał na swojej drodze niewłaściwą istotę i tyle – stwierdził zgniatając w dłoniach pąk kwiatu. – Jego umiłowanie w hazardzie doprowadziło naszą rodzinę do ruiny. Widziałem wszystko, co działo się po moim odejściu. Ojciec zmarł dwa lata później a matka załamała się i straciła dawny zapał i radość z życia – płatki w jego dłoniach zwiędły i rozsypały się na podłogę. Spojrzał po chwili na wiszące na ścianie portrety. – Ty i Agata jesteście tak samo uparte w kwestii tych portretów.

- Znałeś moją babkę? – zapytała zaskoczona.

- Tak, obserwowałem każdego mieszkańca tej kamienicy. Twoja babka za to była jedyną, która próbowała wmówić mi swoje rację, jak i ty teraz to robisz. Nie sprzedała tego domu, chociaż tyle razy ją o to proszono.

- Dlaczego tak bardzo nie lubisz tych portretów? Przypominają ci o przeszłości, której się wstydzisz? – za wszelką cenę chciała znaleźć powód jego postępowania.

W jednej chwili znalazł się przed nią, odbierając swoją własność.

- To portrety duszy – powiedział takim tonem, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. – Ich lokatorzy są strasznie irytujący.

Przypomniała sobie nagle rozmowy, które słyszała w domu.

- Potrafisz rozmawiać z duchami? - zapytała podekscytowana.

- Tak podobna do babki - powiedział spoglądając prosto w jej nieskazitelnie zielone oczy. – Przychodziła do mnie codziennie wypytując o moje życie – mówił dalej przechodząc wzdłuż portretów. – Proponowałem jej zmienienie nieszczęśliwego żywota, jednak zawsze odpowiadała „Każdy jest panem swojego losu".

W pokoju nagle zrobiło się jakby mroczniej, chociaż na dworze była przepiękna wiosenna pogoda. Irena odwróciła wzrok w stronę okien i aż odskoczyła ze strachu. Przy oknach stała jakaś postać a raczej jej ciemny zarys, była zakapturzona a spod kaptura spoglądała na nią pustka, nicość, jakby nikogo tam nie było, chociaż wyraźnie czuła jak ktoś na nią spogląda. Sebastian również spojrzał w jej stronę, nie wyglądał jednak na przestraszonego, raczej na znudzonego.

- Muszę iść – powiedział nagle.

- Ale gdzie? – zapytała.

- Mam swoje obowiązki – otworzył księgę, przyjrzał się jej zawartości, po czym ją zamknął.

Zarówno on, jak i zakapturzona postać zniknęły, rozpływając się w ciemnej mgle. W pokoju ponownie zrobiło się jaśniej.

***

Dochodziła dwudziesta ciepłej majowej nocy i kawalerkę na trzecim piętrze zakryła już ciemność. Ukryta w jej ramionach, przy oknie stała Daria, przyglądając się blokowi naprzeciwko. Po chwili w jednym z mieszkań zapaliło się światło. Dziewczyna drgnęła. Wesołe głosy dochodziły do niej przez uchylone lekko okno. W salonie, w zasięgu jej wzroku pojawił się nagle wysoki blondyn, zdjął lekką kurtkę i niedbale rzucił na sofę. Daria zbliżyła się do okna a jej piwne oczy zalśniły z podekscytowania. Za nim do pomieszczenia weszła brunetka, jej okrągłych kształtów i smukłej talii pozazdrościłaby niejedna kobieta. Rzuciła się mężczyźnie na szyję, całując namiętnie w usta. Daria zrobiła krok do tyłu, wzdychając głośno, spuściła wzrok i usiadła na oparciu fotela.

- „Dopiero późną nocą, przy szczelnie zasłoniętych oknach gryziemy z bólu ręce, umieramy z miłości". – usłyszała męski głos z głębi pokoju.

Odwróciła się, zauważając ciemny zarys sylwetki, siedzącego na sofie mężczyzny. Jak na zaistniałą sytuację, zareagowała spokojem. To jego głos działał na nią dziwnie kojąco, jak morfina dla umierającego człowieka.

- Jeśli jesteś złodziejem, to niestety muszę cię zmartwić, nie mam żadnych pieniędzy – powiedziała beznamiętnie Daria.

Wstała, ponownie skupiwszy wzrok w stronę mieszkania naprzeciwko. Para przeniosła się do sypialni obok, oddając się namiętności. Daria złapała ciężkie, ciemne zasłony i jednym, szybkim ruchem odgrodziła radosną chwilę uniesienia od swojej ponurej rzeczywistości.

- Co teraz ze mną zrobisz? – zapytała po chwili – Pobijesz, zgwałcisz, a później wyniesiesz, co cenniejsze?

- Chciałem raczej zaproponować ci kontrakt – powiedział spokojnie, wstając.

Był wysoki i szczupły, a sposób, w jaki światło latarni przebijało się przez szpary pomiędzy zasłonami i padało na jego ciało sprawiał, że nieznajomy zdawał się dosięgać głową sufitu. W jego niezwykłej urodzie było coś tajemniczego, minęła chwila zanim odwróciła wzrok od jego bujnej czupryny.

- Kontrakt? – zapytała, po czym nerwowo się zaśmiała.

- Czego najbardziej pragniesz Dario? – zapytał, podchodząc bliżej.

- Skąd znasz moje... - rozsądek mówił jej, żeby nie ufała nieznajomemu, jednak jego głos był zbyt urzekający.

- Co sprawi, że będziesz szczęśliwa? – zbliżał się do niej, wabiąc ją swym głosem.

- Adam ... - wyszeptała po chwili.

- Chcesz, żeby był twój? – pytał, zrównując się z nią, jego miodowe oczy świeciły lekko w ciemności. – Chcesz być na miejscu tej powabnej brunetki?

- Chcę! – powiedziała niemal krzycząc.

- Chcesz spędzić z nim resztę swego życia? Zamieszkać w domku z ogródkiem, wychowywać jego dzieci?

W jej głowie pojawiła się nagle bajeczna wizja niewielkiej chałupki nad jeziorem, gdzie w ogórku przy pięknej wierzbie płaczącej bawiła się gromadka roześmianych dzieci. Ona wraz z mężem siedzieli na werandzie i przyglądali się swoim pociechom, przytuleni do siebie. Obraz był tak realistyczny, że Daria poczuła po chwili powiew lekkiej bryzy znad wody, promienie słońca na jej jasnej skórze i usłyszała radosny śmiech dzieci, biegających po trawie.

- Chcę! – krzyknęła oczarowana tą wizją.

- Wystarczy poprosić Dario, a spełnię twoje życzenie – odpowiedział.

- Spełnisz? To niemożliwe żebym była z Adamem, on nie zwraca na mnie nawet uwagi – powiedziała tracąc entuzjazm.

- Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Wystarczy sobie zażyczyć.

- Tak od razu, bez niczego? – zapytała podejrzliwie. – A gdzie haczyk?

- Piętnaście lat – odparł.

- Lat? – zapytała nie rozumiejąc, co ma na myśli.

- Piętnaście lat, za całe życie z Adamem, tyle będzie ciebie kosztował ten kontrakt.

- Pietnaście lat to kupa czasu – odparła oburzona. – Kim ty w ogóle jesteś? Diabelskim pomiotem?

- Mów mi Dienaves – odparł, po czym uśmiechnął się do niej i mówił dalej. – Czym jest kilkanaście lat za ofertę życia z ukochaną osobą? – zapytał, spoglądając na nią swoimi nieziemskimi oczyma.

- Nawet jeśli będę z nim, to pietnaście lat ...

- To skrócenie twojej męki po jego śmierci. Mężczyźni żyją krócej niż kobiety, chcesz przez piętnaście lat czekać, aż w końcu przyjdzie po ciebie kostucha i zabierze z tego świata, a w międzyczasie opłakiwałabyś ukochanego, codziennie składając kwiaty na jego grobie? – tym razem pokazał jej ponurą wizje żałoby, po czym złapał jej dłoń, zbliżając do swoich ust. – Zastanów się Dario, piętnaście krótkich lat i do końca życia Adam będzie twój, a ty już dzisiaj zamienisz się miejscami z tą brunetką.

- Nie jestem tego pewna... Nie, to jest złe. Sama spróbuję go w sobie rozkochać – powiedziała pewna siebie.

- Jak chcesz – powiedział po chwili, puszczając jej dłoń i odwracając się w stronę ciemnego pokoju. – Powinnaś jednak przy następnej okazji złożyć mu gratulacje, dzisiaj wieczorem twój ukochany oświadczył się tej brunetce.

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, po prostu rozpłynął się w ciemności.

- Oświadczył? Nie, to niemożliwe – powiedziała ze łzami w oczach. – Nie, nie, nie, tak nie miało być!

- Chcesz to zmienić? – zapytał nagle, pojawiając się za nią. Odsłonił zasłony, wskazując w stronę mieszkania naprzeciwko – Chcesz zająć jej miejsce? – dopytywał wskazując tym razem w stronę sypialni.

- Tak, chcę – powiedziała ze łzami w oczach.

- Zgadzasz się na kontrakt?

- Zgadzam! – odparła z zawziętością, odwracając się w jego kierunku. Otarła łzy z oczu i stanęła prosto – Oddam ci 15 lat mojego życia, jeśli tylko sprawisz, że Adam będzie mój.

Wyciągnął w jej stronę dłoń, którą bez namysłu pochwyciła. Zacisnął długie, blade dłonie na jej ciepłej skórze, w ciemności jego oczy zmieniły kolor na krwistoczerwony. Daria poczuła po chwili mrowienie w okolicy nadgarstka, wszystko jednak minęło równie szybko, jak się pojawiło.

- Kontrakt zawarty – odparł, po czym znikł.

Chwilę później z salonu naprzeciwko doszły do niej odgłosy kłótni i seksowna brunetka z płaczem opuściła mieszkanie.

***

Kilka godzin po zniknięciu mężczyzny, Irena nie opuściła salonu. Wpatrywała się w  portret, zastanawiając się, czego tak właściwie była właśnie świadkiem. Nigdy nie była sceptycznie nastawiona do spraw nadprzyrodzonych, jednak, co innego o tym dyskutować i posiadać jakieś zdanie na ten temat, a co innego przeżyć coś takiego na własnej skórze. Sebastian Scultetus, jej daleki przodek, osoba, która od 200 lat powinna nie żyć, a jednak pojawiła się w jej domu. Czym się stał? Dlaczego wrócił do tego domu? Kim była zamaskowana postać? Do jej głowy napływało coraz więcej pytań, na które nie znała odpowiedzi.

Nim się zorientowała, słońce zaszło za horyzont, a pokój zakryła ciemność. Krążące wokół salonu cienie umknęły na poddasze, żałośnie zawodząc. Znajdujące się przed domem zwierzęta, małe gryzonie, roślinne szkodniki oraz rudy kocur opuściły w pośpiechu teren popędzane przez wrodzony instynkt samozachowawczy. Chwilę później przed budynkiem zaczęła gromadzić się gęsta mgła. Krzyż wiszący nad wejściem upadł na ziemię, po czym pochwycony niewidzialną ręką, wylądował w pobliskich krzakach.

Irena pochłonięta rozmyśleniami, wstała z kanapy i ruszyła w stronę wyjścia. Nabrała nagle niepohamowanej ochoty zaczerpnięcia świeżego powietrza, przejścia się i przemyślenia wszystkiego na zewnątrz. Wodzona tą myślą, wyszła przed dom, udając się w stronę pobliskiego parku. Jej wzrok był nieobecny a ruchy mechaniczne. Omijała przechodzących obok ludzi, w ogóle nie zwracając na nich uwagi, oni natomiast wskazywali na nią palcami. Wyszła bowiem z domu, bez nakrycia, ubrana w spodnie od dresu i wyciągniętą bluzkę z krótkim rękawkiem.

Kilka minut później stąpała już po utwardzanej ścieżce pomiędzy drzewami. Zatrzymała się dopiero, kiedy znalazła się na niewielkim placu z kamienną fontanną po środku. Ocknęła się, podchwytując szczątki rozmowy. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Na fontannie przed nią siedział chłopiec, na oko dziesięcioletni. Prowadził konwersację ze stojącym przed nim mężczyzną, przy czym to ten drugi głównie mówił, zaś chłopiec, co jakiś czas wtrącał się do monologu. Zaciekawiona, co taki malec o też porze robi w parku, podeszła bliżej. Mężczyzna obok niego nie wyglądał na jego opiekuna. Irena ruszyła do przodu z zamiarem zwrócenia chłopcu uwagi i dopiero w połowie drogi zdała sobie sprawę, że mężczyzna lekko się mu kłania, nie spoglądając na jego oblicze. Nim zdążyła się nad tym dłużej zastanowić, chłopak pochwycił jej wzrok. Jego oczy były krwistoczerwone, miejsce źrenic zajmowały szparki. Irena zdusiła w gardle krzyk. Odwróciła się z zamiarem ucieczki, stając naprzeciwko mężczyzny, który ułamek sekundy temu, znajdował się przy dziecku.

- Czekałem na ciebie Ireno – powiedział chłopiec. Jego głos był zbyt dojrzały, jak na ciało, z którego się wydobywał. – Podejdź bliżej, nie dawaj Victorowi pretekstu, żeby cię do tego zmusił.

Kobieta spojrzała na mężczyznę, jego twarz pokryta była bliznami, zaś oczy były w całości czarne, pozbawione białka. Przełknęła ślinę i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę chłopca. Wyglądał na zadowolonego, chociaż uśmiech na jego twarzy skazywał na pogardę. Kiedy na niego spoglądała wydawał się wyższy niż w rzeczywistości był, a aura, która go otaczała, sprawiała, że na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Umysł mówił, jej to tylko dziecko, zaś instynkt wołał UCIEKAJ !!! Ona sama nie mogła się ruszyć, nigdy w życiu nie była tak przerażona. Chłopak się do niej uśmiechał a ona miała wrażenie, jakby stała pod ścianą, czekając na egzekucję.

- Ciekawą osobę wybrał sobie Sebastian za obiekt zainteresowań – powiedział po chwili chłopak. – Chociaż będąc szczerym, jest mi to całkowicie nie na rękę. Widzisz bowiem Ireno, osobiście preferuję, żeby ludzie nie wiedzieli o naszym istnieniu. Społeczeństwo ludzi nauki jest dla nas bardziej atrakcyjne, niż irytujące osoby broniące się modlitwami i świętymi obrazkami. Jak myślisz, których łatwiej złapać w nasze sieci?

Irena nie odpowiedziała, szczerze bała się odezwać.

- Sebastian i jemu podobni mają proste zadanie, zawarcie kontraktu, zebranie zapłaty i wymazanie z pamięci ich spotkania, nic więcej nic mniej. – skierował wzrok w stronę, z której przyszła. – Ty jednak, Sebastianie zapomniałeś o trzeciej zasadzie.

Irena spojrzała w bok. Na placu pojawił się jej przodek, spoglądał na nią i chłopca nie wykazując żadnych emocji albo też się z nimi skrzętnie ukrywał.

- Zefer – powiedział po chwili, nieznacznie się kłaniając.

- Widzisz Ireno, Sebastian jest moim najzdolniejszym pracownikiem, jednakże ostatnimi czasy wykazuje zbyt duży, jak na mój gust indywidualizm. Zawsze zaś indywidualizm był u ludzi zarzewiem buntu, a ja nie mam zamiaru do takowego dopuścić – spojrzał na mężczyznę, a w jego wzroku nie było ani grama sympatii, tylko zimna tyrania. – Ty zaś kobieto mi w tym pomożesz.

Niby jak? zapytała w myślach, w tym samym momencie, kiedy poczuła jego lodowate dłonie, które pochwyciły jej nadgarstek. Sebastian poruszył się nerwowo, jednak przystanął w momencie, kiedy pojawiła się przed nim zakapturzona postać. Irena natomiast poczuła na skórze ciepło, które narastało, po chwili krzyknęła z bólu, kiedy w okolicach nadgarstka pojawił się wypalony dziwny znak. Chłopiec puścił jej dłoń, po czym uśmiechnął się do niej, to był najbardziej diabelski uśmiech, jaki w życiu widziała.

- Będę dziś wspaniałomyślny – powiedział Zefer. – Dam ci wybór kochana, albo zostaniesz jednym z moich żeńskich Dienaves albo poprosisz swojego krewnego o spełnienie życzenia, w tym wypadku pozbycie się znamienia. Powiedzmy, że wycenimy to życzenie na... - poczuła jakby przeszywał ją wzrokiem na wylot. - ... 20 lat.

Spojrzał na Sebastiana, a jego oczy zalśniły czerwienią. Mężczyzna nie wytrzymał i zawołał w jego stronę.

- Ty sukinsynie! Diabelski pomiocie!

- Mów mi tak jeszcze – Zefer przymknął oczy z przyjemnością. – Dziewczyna decyduje, a ty się dostosujesz. Macie czas do wschodu słońca. – spojrzał ponownie na Irenę. – Radzę długo się nie zastanawiać kochana, nim wzejdzie słońce, piętno na nadgarstku doprowadzi do twojej śmierci, a wtedy na zawsze będziesz moja.

***

Mężczyzna odstawił ją do domu. Usiadła na fotelu, wpatrując się, jak Sebastian chodzi w tą i z powrotem po salonie. Na twarzy miał grymas wciekłości. Co jakiś czas przygryzał paznokcie, jak małe dziecko zastanawiając się nad jakaś błahą zagwozdką. Znamię, które otrzymała, piekło ją niemiłosiernie, próbowała jednak nie myśleć o tym bólu, zastanawiając się nad wyborem, do którego zmusił ją Zefer. W głowie kłębiło się mnóstwo pytań, a próbując rozważać każde z nich, doprowadziła do tego, że koniec końców, wróciła do początku, czyli nie wiedziała, co zrobić.

- Co według ciebie powinnam wybrać? – zapytała po chwili.

Mężczyzna zatrzymał się nagle, spoglądając na nią z niedowierzaniem.

- Nie widzisz, że on się mną bawi? – zapytał Sebastian, jakby to było tak oczywiste, jak fakt, że słońce wschodzi na wschodzie a zachodzi na zachodzie.

- Wystarczy, że wybiorę... - zaczęła.

- W tym rzecz Ireno, że to ślepa uliczka. Zostając Dienaves zaprzedajesz swoją duszę Zeferowi. On bardzo dobrze wie, że nigdy na to nie pozwolę, nie pozwolę, żeby członek mojej rodziny stał się taki, jak ja, nie pozwolę, żebyś ty się taka stała! Zostając Dienaves – Dawcą Życzeń, nie jesteś ani człowiekiem, ani demonem, tylko czymś pomiędzy. Nie należysz do żadnego świata, nikt ciebie nie akceptuje, stajesz się narzędziem w ręku takich jak Zefer.

- W takim razie zostaje mi życzenie – powiedziała pewna siebie. – Zapłacę 20 lat i zapomnę o naszym spotkaniu, tak?

- Nigdy nie wchodź w układy z demonem – powiedział posępnie. – Druga opcja to podstęp, Ireno.

Wyciągnął dłoń do przodu, jak na wezwanie pojawiła się na niej księga. Przekartowała się na aktualnego klienta, po czym Sebastian odwrócił je wnętrze w stronę kobiety. Oprócz jej portretu, były zapisane jej cechy wyglądu, typ życzenia do zrealizowania oraz na samym dole...

- Lata życia... - przeczytała i zamarła.

- Nie masz do zaoferowania tylu lat Ireno. Zefer i Dievanes przenikają swoich klientów, znają ich przyszłość i ilość lat, które im została. Oferty za życzenia są dostosowane do danej osoby. W twoim wypadku Ireno, zapłata za to życzenie, oznacza jednocześnie twoją śmierć. – powiedział poważnie. – Zefer jest demonem, słodkie słówka to tylko przykrywka dla jego prawdziwej natury. Zrobił to z premedytacją, to miała być dla mnie nauczka.

Kobieta zbladła. Kiedy doszedł do niej sens jego słów, stwierdziła, że nigdy tak bardzo nie żałowała powrotu do tego miasta, jak teraz. Myśląc, że to przeznaczenie ją tutaj sprowadziło, nie przypuszczała, że rzeczywiście ukrywała się pod nim kostucha. Zastanawiała się, czy to właśnie ten moment, kiedy człowiek widzi urywki scen ze swojego życia. Ona nie widziała nic. Zamiast radosnych, kolorowych wizji Irena miała przed oczyma czerwone ślepia z czarnymi szparkami i ten pełen pogardy uśmiech, którym demon wydał na nią wyrok. Wiedziała, że ma tylko jedno wyjście, nawet jeśli wybrałaby inaczej, Sebastian nie pozwoliłby jej na to. Zanim jednak zdecydowała się podzielić się z nim swoją decyzją, chciała znać odpowiedź na jedno pytanie.

- Powiedź mi Sebastianie, jak umrę? – zapytała po chwili.

Mężczyzna odwrócił się w jej stronę, na jego twarzy zawitała powaga.

- Rak kości... - powiedział krótko.

- Rozumiem – odpowiedziała, próbując zachować zimną krew. – Czyli mogę wybrać śmierć z twojej ręki, albo męczarnie na szpitalnym oddziale.

Mężczyzna nie odpowiedział.

- Mogę dodać własne życzenie do kontraktu?

- Mianowicie? – zapytał.

Kiedy myślała o swojej śmierci, od razu przed oczyma pojawiła się jej rodzina, która opłakiwała jej odejście. Jednocześnie również nie chciała, żeby do takiej sceny doszło. Jej ojciec zawsze powtarzał, że rodzice nie powinni chować swoich dzieci. Dlatego też jedyne wyjście, jakie jej przychodziło do głowy to...

- Możesz wymazać moje istnienie z tego świata?

- Wymazać? Jesteś tego pewna? – zapytał, Irena pierwszy raz widziała na jego twarzy wyraźne zdziwienie.

- Jeśli moja rodzina nie będzie o mnie pamiętać, nie będą opłakiwać mojej straty.

- Teoretycznie jest to możliwe... - powiedział, przygryzając paznokieć od kciuka.

- W takim razie, to moje życzenie. Wystarczy mi, że ty o mnie nie zapomnisz. – powiedziała wymuszając uśmiech.

Sebastian przez dłuższą chwilę stał w ciszy, po czym wyciągnął w jej kierunku dłoń.

- Nigdy o tobie nie zapomnę Ireno – powiedział tym zawsze poważnych tonem.

- Mógłbyś się chociaż uśmiechnąć – odparła, po czym pochwyciła jego dłoń.

***

Wschodzące słońce oświeciło opuszczony dom, na którego progu siedział samotny rudy kocur.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
poniedziałek, 13 kwiecień 2015 17:25

Isa

Zazwyczaj nie mam problemu ze zrozumieniem filmów. Oczywiście jedne wymagają większego zaangażowania intelektualnego, inne mniejszego. Dla uzyskania pełnego sensu pewnego grona produkcji muszę zaglądać do literatury specjalistycznej. Sądzę jednak, że w przypadku „Isy" na niewiele by się to zdało (o ile istnieje jakaś pozycja, która mogłaby mi przetłumaczyć brak sensu i logiki). Mam nawet pewne wątpliwości, co do tego, czy sam twórca umiałby o swoim filmowym projekcie opowiedzieć.

Isa Reyes (Jeanette Samano) jest nastolatką o ponadprzeciętnej inteligencji. Pewnego dnia zostaje potrącona przez samochód. Całe szczęście dziewczyna nie doznaje poważnego uszczerbku na zdrowiu, jednak rutynowe badania wykazują w jej mózgu bardzo nietypową zmianę – tajemniczy czip. Jednak dziewczyna nic nie wie o jego przeszłości. Do tej pory zresztą obecność elektroniki w jej głowie nie wywoływała żadnych reakcji. Wszystko zmienia się po wypadku. Isę zaczynają „dręczyć" nietypowe sny. A może to wcale nie są sny? Tymczasem inżynierowie z Meksyku obserwują nagłą aktywację uśpionego urządzenia. Dziewczyna staje się celem.

Kim są wspomniani wyżej inżynierowie? Czym jest projekt? Kim jest jego pomysłodawca? I co do tego wszystkiego mają wykresy napływu lub spadku pieniędzy i enigmatycznego przeciążenia? Dlaczego szkolny strażnik decyduje się uciec z pracy? Dlaczego wujostwo dziewczyny uparcie milczy, chociaż naraża ją to na niebezpieczeństwo? Dlaczego... Pytań pozostających bez odpowiedzi jest w filmie tak wiele, że już same znaki zapytania mogą przyprawić o ból głowy. A okrutną migrenę wywołuje z pewnością dojście do ostatecznej prawdy, które najprawdopodobniej zwyczajnie nie ma.

A przecież nie musiało być aż tak tragicznie. Pierwsze minuty filmu wydają się dość intrygujące. Senna otoczka świata przedstawionego i cichej, ale dość tajemniczej bohaterki, zachęca do śledzenie kolejnych wydarzeń. Wszystko pryska gdzieś jednak w chwili, gdy do głosu dochodzi wątek fantastyczny. Może należało zrobić z tego kino obyczajowe? Rzecz o dorastaniu, poznawaniu, poszukiwaniu własnej przeszłości i kreowaniu tożsamości?

Zazwyczaj broniłabym produkcji, która nie dość, że obciążona jest mianem debiutu, to jeszcze łatką obrazu telewizyjnego (który z natury musi być kiepski – to taki stereotyp lubiący się potwierdzać). Tutaj jednak, poza wstępem do faktycznych wydarzeń, nie ma, czego bronić. Kolejne postacie angażują się w nielogiczną fabułę bez jakiejkolwiek sensownej motywacji. Zresztą sama fabuła toczy się tak, jakby chciała, a nie mogła. I chociaż starałabym się nadinterpretować i dodawać sensów o przenikaniu jawy i snu oraz budującej mocy wyobraźni, to jestem pewna, że niewielu widzów byłoby skłonnych w to uwierzyć.

W sferze wizualnej jest dość nietypowo. Żadnego szorstkiego science fiction, a kolory i kształty wydają się rodem z najbardziej magicznych baśni. Jednak i to z czasem zaczyna szwankować. Hipnotyzujące barwy, które widać nawet na obrazie rezonansu magnetycznego bardzo szybko znikają (za mało finansów?), by pojawić się bliżej finału. Ale wtedy jest już za późno, by cokolwiek ratować. W czasie „pomiędzy" produkcja skacze raz bliżej horroru, raz horroru z elementami „brudnego" science fiction, a innym – stylu zerowego. Ciekawie prezentuje się linia melodyczna, która współgra z kreacją świata przedstawionego i zdystansowaną bohaterką produkcji.

Opis aktorstwa w przypadku „Isy" byłby niepotrzebną stratą czasu. Jedynie Jeanette Samano zdaje się unosić swoją rolę, a i to na przeciętnym poziomie. Pozostali aktorzy nie dość, że wcielają się w postępujące kompletnie nielogicznie postacie, to miotają się po planie wyraźnie zagubieni.

Obraz Jose Nestor Marquez miał w sobie potencjał i to niemały. Baśniowa otoczka, interesujący opis i, chociaż tylko początkowo, to ciekawie wykreowany nastrój. Zabrakło w nim jednak najważniejszego elementu – sensu. Bo chociaż Wielka Tajemnica to motyw chętnie wykorzystywany przez twórców i jeszcze silniej wyczekiwany przez odbiorców, to jego moc tkwi w rozsupłującej węzeł gordyjski puencie, a nie pozostawieniu go z ochłapami informacji.

Dział: Filmy
poniedziałek, 13 kwiecień 2015 00:06

Szepty o wschodzie księżyca

„Szepty o wschodzie księżyca" to już czwarty tom serii „Wodospady Cienia", którą śledzę z niekłamaną przyjemnością. To sympatyczny, młodzieżowy cykl fantasy, którego autorka niejednokrotnie potrafi zaskoczyć czytelnika.

Kylie nareszcie dowiaduje się kim jest i jakie posiada nadprzyrodzone umiejętności. To co odkrywa jednak w dalszym ciągu jest nie do uwierzenia. Dziewczyna jest kameleonem - przybiera wzór wszystkich innych, nadnaturalnych istot. W kontrolowaniu swoich własnych mocy natomiast może pomóc jej tylko dziadek, pod warunkiem jednak, że Kylie opuści Wodospady Cienia.

Oczywiście oprócz samej fabuły i otoczki fantasy ważną rolę w książce odgrywają wątki romantyczne. Niemal każda osoba z najbliższego otoczenia głównej bohaterki znalazła już sobie parę. Ona sama zdecydowała się na wilkołaka Lucasa, tylko, że wygląda na to, że chłopak odsuwa ją na drugi plan. Najważniejsza dla niego jest wataha i miejsce w radzie. Dodatkowo cała jego rodzina jest przeciwna ich związkowi. W między czasie natomiast Derek, uroczy elf, z którym umawiała się w poprzednich tomach, wyznaje jej miłość, przecinając tym samym cienką nić pewności, której ostatnio złapała się Kylie.

Kolejny tom powraca niestety ze schematyczną fabułą. Najpierw rozterki przyjaciółek, przedstawiona przez ducha zagadka kryminalna i wątpliwości Kylie co do własnej osoby i dalszego postępowania. Na koniec sprawa się rozwiązuje, a dziewczyna dowiaduje się na swój temat czegoś nowego. Koniec i oczekiwanie na następną część. Liczę na to, że chociaż ona nareszcie przyniesie ze sobą coś nowego.

Oczywiście powtarzalne schematy nie oznaczają, że książkę źle się czyta. Powieść jest ciekawa, chociaż nic już nie zaskoczy tak jak pierwszy tom. Trochę infantylne wydaje mi się podejście do życia głównej bohaterki. Naprawdę momentami nie wiadomo czy większą tragedią jest dla niej to, że ktoś z jej najbliższego otoczenia zginął, czy może to że się na nią gapią, albo jej mama znalazła sobie „nowego faceta". Kylie z pewnością jest sympatyczna, ale również nie grzeszy inteligencją i swoim zachowaniem wpasowuje się raczej w grono tych najbardziej głupiutkich nastolatek. Poza tym bohaterowie jednak zostali dobrze wykreowani. Wyraźnie widać ich autentyczność - nawet jeżeli są baśniowymi postaciami jak zmiennokształtni, czarownice czy elfy.

Lekturę powieści polecam oczywiście wszystkim osobom, które poznały poprzednie części. Jeżeli Wam się spodobały, to i tym razem się nie zawiedziecie. Książka trzyma wysoki poziom. Moim zdaniem „Wodospady Cienia" to seria idealna dla osób lubiących lekkie, serialowe młodzieżówki. W powieści wiele się dzieje - zarówno pod względem samej akcji jak i emocjonalnego życia bohaterów. „Szepty o wschodzie księżyca" przeczytałam z przyjemnością i niecierpliwie czekam na kolejny tom.

Dział: Książki
czwartek, 09 kwiecień 2015 10:27

Skonsumowana

Nathan i Naomi to para reporterów - on pisuje artykuły medyczne, ona interesuje się najgłośniejszymi sprawami. Mimo, iż są kochankami, uwielbiają między sobą rywalizować. I choć zazwyczaj tematy ich prac nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego, tym razem na fali zbiegów okoliczności jest inaczej...

Naomi rozpoczyna pościg za Aristide'em Arosteguy'em, filozofem oskarżonym o zamordowanie swej żony, Celestine i skonsumowanie fragmentów jej ciała. W poszukiwaniach pomaga jej dawny student i - jak się okazuje - kochanek małżeństwa libertynów, Henry Blomqvist. Z kolei Nathan udaje się tropem doktora Roiphe'a, badając tajniki choroby nazwanej nazwiskiem mężczyzny. W domostwie doktora mieszka także jego córka, Chase, której przeszłość również związana jest z małżeństwem Arosteguy'ów.

Dlaczego Aristide zamordował żonę, którą ponoć tak bardzo kochał?

Kto jeszcze zamieszany jest w całą sprawę?

Gdzie kończy się granica między prawdą a... fikcją?

Horrory należą do gatunków, które czytam najchętniej. Napotykając na swej drodze 'Skonsumowaną', nie zastanawiałam się ani przez moment czy chcę ją mieć. Jak myślicie, czy ta pozycja mnie pożarła ?

Jeśli ktoś należy do fanów nowoczesnych technologii, to książka jest jak najbardziej dla niego, gdyż właściwie każda strona zawiera w sobie fragment dotyczący jakiejś technologicznej nowinki, niezależnie, czy chodzi o aparat, obiektyw, czy coś zupełnie innego. Mnie osobiście te wstawki niesamowicie nużyły. Szczerze przyznaję, że po niezwykle sugestywnym tytule spodziewałam się mocnego, spędzającego sen z powiek horroru o człowieku, który zamordował i zjadł własną żonę. Tutaj niestety z prawdziwego horroru (wiecie, fontanny krwi, a nawet jeśli nie, to chociaż jakaś psychoza) jest naprawdę niewiele, zaledwie kilka stron było naprawdę interesujących, reszta to niekończąca się opowieść fana nowoczesnych rozwiązań, później wynurzenia Arosteguy'a...

Mimo upływu kolejnych stron, wciąż miałam nadzieję na jakieś mocniejsze sceny - przecież pozostawał wątek Nathana i Chase Roiphe, dziewczyny, która okaleczała własne ciało. I kolejna ślepa uliczka, właściwie nie dowiadujemy się, co w jej przeszłości było tak wstrząsającego. Ale sprawy ciekawie się łączą, bo ostatecznie wszyscy 'pomocnicy' okazują się być w jakiś sposób powiązani z małżeństwem filozofów. Tylko... czy Celestine na pewno nie żyje? A może to wszystko zostało spreparowane, a ona gdzieś się ukrywa... ? Niestety, nie otrzymamy odpowiedzi na to pytanie.

 

 

Dział: Książki
czwartek, 09 kwiecień 2015 04:42

Olaf Pajączkowski - Przypadki Thomasa Ravenwooda

– Może jednak byśmy zawrócili? – zaskamlał po raz tysięczny Azureus. Montag westchnął ciężko.

– Ile razy będziemy przerabiać te nudy? – fuknął. – Zamknij wrota i skoncentruj się lepiej na wyłapywaniu Węży, żeby nam się w tyłki nie powgryzały.
– Gdybyśmy tu nie leźli, nie musiałbym uważać...
– Ech, dalej męczysz? Przecież i tak nie możesz zawrócić. Musisz mnie słuchać.
– Taki mój parszywy los... – jęknął Azureus.
– Ja też miodu nie mam. Muszę się męczyć z takim leniwym Demonem, jak ty.
– Zawsze możesz mnie uwolnić...
Montag spojrzał na idącego przy nim mężczyznę – niskiego, grubego, o posklejanych, tłustych włosach. Śmierdział też niekiepsko. Przypominał starego pijusa albo obleśnego barmana, którego jedyny kontakt z wodą ograniczał się do chrzczenia piwa. No, ewentualnie do pędzenia bimbru. Zabawne. Montag uśmiechnął się, gratulując sobie po raz kolejny przewrotnego poczucia humoru. Nie mógł wybrać lepszej powłoki na mieszkanie dla spętanego Demona.
– Nie, przecież wiem, jak podoba ci się to ciało – zachichotał okrutnie.
Azureus westchnął ciężko, lecz nic już więcej nie powiedział. Zamiast tego rozglądnął się wokół i po raz tysięczny zadał sobie w myślach pytanie: „jakim cudem dał się temu podciepowi wstrętnemu tu przyprowadzić?" Łażenie po śmierdzących kanałach nie było jego ulubioną formą spędzania wolnego czasu. Patrzenie na płynący po jego prawicy strumień brunatnych nieczystości też nie. Nie chciał nawet wnikać, co to za ciecz tak strasznie cuchnęła.
Problem w tym, że nie miał wyboru. Azureus uważał się za osobnika elokwentnego, wykształconego, takiego, co oddaje się tylko kulturalnym rozrywkom. Podążanie za urojeniami Montaga wcale go nie cieszyło, lecz nie mógł sprzeciwić się jego woli. Po raz milionowy przeklął dzień, w którym dał się skusić niecodziennej konfiguracji energetycznej swego obecnego pana.
Nie mógł jednak nie podziwiać nadzwyczajnych umiejętności Montaga. Był z niego niski, niepozorny mężczyzna, z tą głupią, kozią bródką, zakręconą do góry jak ogór, a potrafił zmajstrować takie cudeńko, jak to dziwne, żelazne pudełeczko, które teraz trzymał w wyciągniętej dłoni. Azureus nie znał sposobu działania tego urządzenia, zdawał sobie jednak sprawę z tego, że był to pewnego rodzaju kompas, dostrojony do emanacji poszukiwanych przez nich przedmiotów. Nie, poszukiwanych przez Montaga. Demon miał to wszystko gdzieś i najchętniej wróciłby do domu, gdzie oddałby się kulturalnym rozrywkom, a nie brodził po pachy w łajnie.
Nagle znieruchomiał.
– Uważaj!
Montag zareagował błyskawicznie. Nim w mrocznym tunelu przed nimi pojawiły się pierwsze wielokolorowe błyski, rozpoczął inkantację.
Węże energetyczne, istoty z innej płaszczyzny rzeczywistości, rozświetliły ciemności, by z oszałamiającą prędkością rzucić się na dwóch mężczyzn. Azureusowi przypominały trochę żywe języki ognia, z którymi codziennie stykał się w domu.
I tak jak te języki, Węże nie zrobiły mu żadnej krzywdy.
Pomijając już fakt, że Demon mógłby się nawet kąpać w basenie wypełnionym tymi istotami, był bowiem całkowicie niepodatny na ich obcą aurę, to Montag okazał się po raz kolejny niepoślednim energomantą. Węże zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.
– Dzięki za ostrzeżenie – rzekł człowiek, nieco głupkowato uśmiechając się do swego towarzysza. – Ale sam je zauważyłem.
Azureus westchnął.
– Naprawdę, wspaniały i samowystarczalny z ciebie człowiek – zadrwił. – Pewnie i Bramę Czasu do Akwilannii byś otworzył, gdybyś miał dość... no, gdybyś chciał. Może więc wypuścisz swego nędznego niewolnika i pozwolisz mu odejść do domu? Ja tu się na nic nie przydam...
– Ech, a ty znowu swoje... – westchnął energomanta, ponownie przenosząc wzrok na żelazne puzderko.
– Posłuchaj, wiesz dobrze, że cię nie lubię i nie próbuję cię odwieść od tego durnego zamiaru z powodu łączącej nas wspaniałej przyjaźni – zaczął po chwili milczenia Azureus. – Ale posłuchaj. To, co robisz, to najgłupsza rzecz, na jaką kiedykolwiek wpadłeś. To czyste szaleństwo. Wiesz, że za mieszanie się w sprawy Losu Kreator może...
– Zamknij się i oszczędź mi tej martyrologii. – rzekł spokojnie Montag, nie odrywając wzroku od pudełka. – Kreator ma to gdzieś. Nie trzęś gaciami.
Azureus rozejrzał się wokół z przestrachem, pewien, że zaraz piorun przebije się przez sufit tego śmierdzącego ścieku, by rozerwać jego bezczelnego towarzysza na kawałki... i jego samego przy okazji też. Na szczęście Kreator po raz kolejny postanowił nie interweniować.
Jak długo jeszcze będzie znosił wybryki Montaga?
Demon ponownie rozważył przemówienie swemu towarzyszowi do rozumu, ale zrezygnował. To nic nie da. Niektórzy mają po prostu we łbach guano nietoperza.
– No, nareszcie. – mruknął niespodziewanie energomanta. Azureus rozglądnął się wokół. Nic ciekawego nie widział. Tylko te brudne mury.
A jednak.
Gdy odrzucił wzrok nędznej, materialnej istoty, w której trzewiach był uwięziony, dojrzał, że ściana przed nimi tak naprawdę nie istniała.
– Aha! - mruknął tryumfalnie, jak gdyby to on dokonał odkrycia. Montag niezbyt się tym przejął.
– Dobra, Azureus, ty idziesz przodem. Nie przynieś mi wstydu – rzekł z szerokim uśmiechem.
– Co? Dlaczego ja?
– Bo ja będę pilnował, żeby nikt ci tyłka nie podgryzł, jasne?
Azureus wiedział, że nie ma sensu kopać się z koniem, wzruszył tylko ramionami. I tak niewiele istot mogło zrobić mu krzywdę, więc tak naprawdę było mu wszystko jedno, kto pójdzie pierwszy. Choć gdyby Montag ruszył przodem, to może jakiś Pławiec czy inne Szambojady podgryzłyby mu rzepki... Ech, marzenia.
– Tylko nie posikaj się ze strachu – rzucił energomanta. Złośliwa, wstrętna bestia.
– Kozioł jeden... – mruknął Demon, wkroczywszy w ścianę.
Świat zawirował mu przed oczami, gdy Brama przeniosła go do innego miejsca na Płaszczyźnie. Było to nieprzyjemne uczucie, lecz trwało tylko chwilkę. Nieprzyzwyczajeni do takich podróży ludzie puściliby pawia, ale Azureus miał pusty żołądek. A poza tym nie był człowiekiem.
Montag też się dobrze trzymał. Nie puścił pawia. Skurczybyk.
– Proszę, proszę, czy to nie słynny energomanta i jego nieco mniej słynny sługus?
Azureus rozglądnął się po owalnym pomieszczeniu, w którym się znaleźli. Poza dębowymi drzwiami po drugiej stronie nie było tu niczego ciekawego. Prawdę powiedziawszy, same gołe ściany. A, i jeszcze zielona mgiełka pośrodku. Inny Demon.
– Nie wiedziałem, że moja sława dotarła nawet do takich zakazanych, śmierdzących nor – odpowiedział Montag. Zielona mgiełka lekko zadrżała.
– Zabawne, naprawdę zabawne, energomanto. – zagrzmiał Demon. – Posikałbym się ze śmiechu, gdybym miał pęcherz. Dobra, koniec żartów. Bierz odbyt w troki i zabieraj stąd tego swojego ciotowatego sługusa.
– Ejże! – oburzył się Azureus. – Tylko nie sługusa! Ja...
– Zamknij się, idioto. Przynosisz hańbę całemu Rdzeniowi. Tak dać się podejść...
– To nieuczciwe... – Azureusowi było naprawdę głupio z powodu swego położenia, ale cóż miał teraz zrobić? – To... ja... on mnie oszukał...
– Zawsze byłeś fajtłapą, ale teraz to przeszedłeś samego siebie. Gdy zniknąłeś, miałem nadzieję, że w końcu dorosłeś i zdobyłeś dla siebie paru niewolników, a nie że sam stałeś się niewolnikiem. Demon niewolnikiem człowieka? To się we łbie nie mieści.
– Tak? A ty jesteś taki wspaniały, a mimo to tkwisz w tym gnoju? Odgrywasz wielkiego strażnika, tak? Czemu nie...
– Nie chcę przerywać tego wzruszającego spotkania po latach – wtrącił się Montag – ale ja naprawdę nie mam czasu. Demonie, pozwól nam iść dalej albo spotka cię los gorszy niż Azureusa – wbiję cię do słoja, a ten wsadzę starej krowie w zad!
Chmura ponownie zadrżała.
– Głupi śmiertelniku, jesteś naprawdę żałosny, jeżeli sądzisz, że zdołasz tak łatwo pokonać prawdziwego syna Rdzenia!
– Ech, Demony i te ich buńczuczne gadki... – westchnął człowiek. – Nie chcesz więc załatwić tego w pokojowy sposób?
W odpowiedzi chmura strzeliła do przodu. Zawirowała wokół energomanty niczym rój wściekłych szerszeni, a potem znikła. Sekundę później Demon opętał Montaga.
Albo tak się Demonowi wydawało.
Azureus patrzył na to wszystko obojętnie. Nie przepadał ani za jednym ani za drugim i ktokolwiek wygrałby ten pojedynek woli, on i tak nic nie zyskiwał. Spodziewał się jednak, że przedstawiciel jego rasy zniszczy aroganckiego człowieka.
Z drugiej strony z Montagiem nie można było być niczego pewnym.
Energomanta przez chwilę stał nieruchomo, z zamkniętymi oczami i lekko poruszającymi się ustami, jak gdyby szeptał coś czule do ucha niewidzialnej kochance. W końcu uniósł powieki i uśmiechnął się szeroko.
– O tak, co za wspaniałe, potężne ciało! Teraz zapanuję nad wszechświatem!
Widząc jednak, że ta przemowa nie zrobiła na Azureusie żadnego wrażenia, zaśmiał się ochryple.
– Nie dałeś się nabrać? Oj, szkoda. A taką miałem nadzieję... – to mówiąc, schował żelazne pudełko do kieszeni. – Cóż, Demon Infernus właśnie stracił posadę.
Azureusa nie zdziwiło to, że Montag znał imię eks-strażnika. Bez tej wiedzy nie mógłby go uwięzić w tym swoim... urządzeniu. Ale gdzie je poznał? Demony nie chwaliły się swymi mianami. Ba! Także imion innych Demonów – nawet wrogów - nie należało zdradzać. Taka była umowa między mieszkańcami Rdzenia. Azureus nie podał człowiekowi miana strażnika, a energomanta nawet o nie nie pytał. Skąd więc je znał? Poznanie imienia nie było prostym zadaniem. I jakim cudem Montag przewidział, że właśnie Inferus będzie stał im na drodze?
– Nie powiem, żeby mnie to obeszło – rzekł. – A tak w ogóle, to skąd wiedziałeś, jak się nazywa?
Człowiek uśmiechnął się tajemniczo.
– Chyba nie myślisz, że przylazłem tu nieprzygotowany, co? – spytał. – Trochę się natrudziłem, ale mi się udało. Nie jestem samobójcą.
– Gdybyś nie był, nie leźlibyśmy tu...
Energomanta westchnął ciężko i pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Ech, nie chce mi się z tobą gadać – jęknął, idąc ku drzwiom; nagle zatrzymał się pośrodku pomieszczenia, jakby się rozmyślił.
– Nie widzisz tego? – spytał. – Nie widzisz, jak daleko dotarliśmy? Nikt inny przed nami tego nie zrobił!
– Może nikt inny nie próbował?
– Może. Ale nie zmienia to faktu, że to MY dotarliśmy tak daleko. Nie widzisz? To już koniec. Dokonaliśmy tego, na co nikt się wcześniej nie poważył. Nikt nie miał na tyle odwagi – albo mocy – by przejść przez Labirynt, pokonać Węże i Inferusa! A Kreator nie zareagował. Przestań więc nareszcie marudzić i pomóż mi otworzyć drzwi. Nasza nagroda czeka tuż za nimi.
Demon jęknął, lecz mimo to wykonał polecenie swego pana. I tak nie miał wyboru.
Na znak Montaga odrzucił ludzkie spektrum widzenia i dojrzał plątaninę energetycznych pieczęci i strumieni, znaczących powierzchnię drewna. Spojrzał na drugiego mężczyznę i dostrzegł, że jego aura się zmieniła. On też patrzył na energię.
Demon nie odezwał się do swego towarzysza – doskonale wiedział, co ma robić, a jeżeli miało to sprowadzić na nich karę Kreatora, wolał mieć to jak najszybciej za sobą. Włożył palce obu rąk w drewno. Utonęły w jego powierzchni, jakby to było masło.
Azureus przymknął oczy i skoncentrował się na osłabianiu mocy pieczęci, podczas gdy Montag zrobił krok do tyłu. Nagle, w oślepiającym błysku, człowiek zniknął; dla zwyczajnego, ludzkiego spektrum, był niewidzialny, Demon dostrzegł jednak, że zmienił swoje ciało; przekuł materię w energię. Widział go jako wijącą się, jasną błyskawicę.
Błyskawica naparła na drzwi i zniknęła, pochłonięta przez pieczęcie. Azureus poczuł szarpnięcie, gdy starły się ze sobą aury Montaga i glifów ochronnych. Jego koncentracja nie została jednak złamana. Wzmocnił swój uścisk na pieczęciach i czekał. Czuł irytującą aurę duszy swego pana; jej smak kojarzył mu się z metalem.
W końcu energomanta się zmaterializował. Po raz pierwszy podczas tej szalonej wyprawy wyglądał na wyczerpanego; był blady, a na twarzy perliły mu się kropelki potu. Jednak wysiłek się opłacił – Azureus poczuł, że pieczęcie puściły; spłynęły z drzwi jak woda.
Miał już coś powiedzieć, gdy nagle tuż przy nim pojawił się Grisus.
Demon z satysfakcją obserwował reakcję energomanty; człowiek, który nie bał się mieszkańców Rdzenia, Węży, ba, nawet Kreatora, teraz zrobił kilka kroków do tyłu, lekko drżąc. Montag bowiem lękał się szczurów. A widok dwumetrowego, antropomorficznego szczura z kosą w różowych łapach i z naciągniętym na pysk czarnym kapturem, spod którego wystawały tylko długie wąsy i wyzierały czerwone ślepia, musiał na nim zrobić nieliche wrażenie. Na Demonie zresztą też, choć nie bał się gryzoni. Ale Posłańców Kreatora – jak najbardziej.
Grisus zapiszczał coś w swym dziwnym języku – Azureus był pewien, że to przekleństwo – a potem zwrócił się do obu towarzyszy telepatycznie.
– Chyba nie myślałeś, że ci na to pozwolę, aletheia? – jego „głos" był cichy i spokojny, lecz mimo to – a może właśnie dlatego – napawał grozą. – Dotarłeś naprawdę daleko, winszuję, ale to koniec. Zawróć.
Montag przełknął głośno ślinę, a jego ręka mimowolnie powędrowała ku rękojeści miecza. Oczy Grisusa zdawały się płonąć.
– Ten zakaz także złamałeś? - jego telepatyczny „głos" dalej był spokojny. – Nic nie jest dla ciebie święte, aletheia?
– A więc miecze mogą nosić tylko spasieni możni? – spytał Montag. Zdążył już odzyskać trochę rezonu; na jego twarzy nie malowało się już przerażenie, choć dalej lekko drżał.
– Nie o sam oręż tu chodzi.
– Nie użyłem go i dobrze o tym wiesz.
– Rzeczywiście. Nie potrzebujesz do tego miecza. Masz... naturalne predyspozycje. Co z Demonem, który stał na straży drzwi... z Inferusem? Nie powiesz mi, że cię przepuścił.
– Nie – odparł spokojnie energomanta.
– Jesteś bezczelny. Złamałeś święte prawo Kreatora. Wiesz, jaka czeka cię za to kara, aletheia?
Azureus skulił się ze strachu.
– Jesteś Posłańcem – rzekł Montag. – Nic się przed tobą nie ukryje. Doskonale wiesz, jak przebiegało nasze spotkanie. To Demon uciekł się do przemocy, nie ja.
– Nie musiałby tego robić, gdybyś nie próbował otworzyć drzwi.
– To prawda, ale wiesz, że prawo Kreatora wyraźnie mówi, że używanie przemocy z jakichkolwiek pobudek jest zabronione. Inferus też o tym wiedział, tymczasem próbował mnie opętać. Nie zrobiłem nic złego. To prawda, przybyliśmy do tego pomieszczenia, lecz przecież nawet nie zbliżyliśmy się do drzwi. Inferus zaatakował nas znienacka, chociaż nie ruszyliśmy pieczęci. Jego obowiązkiem jest chronienie drzwi, a nie tego pomieszczenia. To on przekroczył swoje kompetencje. To on pierwszy zaatakował, ja miałem prawo się bronić. To jemu należy się kara.
– Spełniał swój obowiązek.
– A ty powinieneś spełniać swój, a nie naginać fakty, jak ci wygodnie. Widziałeś, jak było. Nie możesz mnie ukarać za coś, czego nie zrobiłem. Kreator na to nie pozwoli.
Wielki gryzoń przez dłuższy czas przypatrywał się energomancie w milczeniu, nie poruszywszy się ani o jotę. Azureus zrobił krok do tyłu. Łudził się, że być może Grisus o nim zapomni... albo go nawet nie zauważył. Nie, to niemożliwe. Skoro słyszy myśli Posłańca, to znaczy, że został już dostrzeżony. Cholera.
– Po co ci te przedmioty? – spytał w końcu antropomorficzny szczur. – Czego jeszcze chcesz? Nie potrafisz docenić tego, że żyjesz na Płaszczyźnie Pokoju? Kreator stworzył dla was krainę bez przemocy, gdzie jedna istota nie może podnieść ręki na drugą. Sami tego chcieliście. Inne Płaszczyzny rozdzierane są przez wojny. Okaż wdzięczność Kreatorowi i zawróć.
– Właśnie okazuję. Kreator stworzył mnie Cholerykiem i Poszukiwaczem, taką rolę każe mi odgrywać, a ja robię to, co do mnie należy. Czynię wszystko zgodnie ze swoim charakterem. Dał mi też moc, nie po to, bym jej nie używał, lecz w jakimś celu. Mam zamiar z niej skorzystać – widząc, że Grisus lekko drgnął, Montag dodał szybko: – Wiem, że możesz mnie zniszczyć, lecz robię tylko to, do czego – jak mi się wydaje – powołał mnie Kreator. Nikogo nie skrzywdziłem; pojmałem Inferusa, lecz zrobiłem to w obronie własnej. Spójrz. Dotarłem tak daleko, a Kreator do tej pory mnie nie ukarał. Może tego nie chce? Może taka jest jego wola? Może mam otworzyć te drzwi? Przybywasz z jego polecenia czy przyszedłeś tu sam? Jeżeli cię przysłał, trudno, zabij mnie. Podjąłem ryzyko, wiedziałem, w co się pakuję i jakie grożą mi konsekwencje. Zrobiłem to z własnej woli i niczego nie żałuję. Jeżeli jednak przybyłeś tu sam, to pomyśl. Chcesz sprzeciwiać się woli Kreatora?
Grisus milczał, a Azureus skulił się w sobie, czekając już tylko na śmierć. Arogancja i bezczelność Montaga przeszły wszelkie granice, Demon był pewien, że już po nich. Miał tylko nadzieję, że w życiu pośmiertnym istnieje jakaś sprawiedliwość i będzie mógł nakopać energomancie do jego – wtedy już eterycznego – tyłka.
W końcu Grisus posłał im kolejne myśli.
– Zabawny z ciebie człowiek. Wiedz, że cały czas cię obserwuję.
Azureus odetchnął z ulgą. Posłaniec zniknął! Znowu im się udało!
– Szlag! Było blisko!
– Blisko to się ma do łóżka, choć i to nie zawsze – mruknął ponuro Montag; wyglądało na to, że rozmowa z Posłańcem wyssała z niego cały optymizm. Mimo to ruszył do przodu.
– Pokonajmy te cholerne drzwi i chodźmy stąd...
– Montag, po co ty tam idziesz? - spytał Demon, gdy energomanta otworzył w końcu wrota. – Grisus miał rację. To bez sensu. Co ty chcesz osiągnąć? Po co ci to?
– Nie będę zdychał na Płaszczyźnie Pokoju – warknął człowiek. – Oni wmawiają nam, że nic nie można zmienić, ale mylą się, Azureus, mylą się. Zobaczysz.
Wkroczył do środka. Dotarli do skarbu.

* * * * *

Gdy wyszli na powierzchnię, Montag z obrzydzeniem zdał sobie sprawę z tego, jak strasznie śmierdzą. Nie to, żeby miało to jakieś większe znaczenie. Azureus to śmierdział cały czas, a i w perfumerii się przecież nie znaleźli. Slumsy cuchnęły bowiem ohydnie i pięknością też nie grzeszyły – walające się wszędzie, poskręcane kawałki metalu miejscami tworzyły góry tak wielkie, jak czterech rosłych chłopów, blokując całkowicie niektóre ulice. Tam, gdzie ich nie było, leżały inne, najprzeróżniejsze śmieci – niektóre były organicznymi odpadami rezydujących tu degeneratów. O, właśnie z jednego z kamiennych domów – albo raczej ruiny, obdrapanej, z powybijanymi oknami i wyrwanymi drzwiami – wyzierała ohydna morda, z zaciekawianiem obserwując towarzyszy. Montag był pewien, że czai się ich tu więcej, tylko poukrywali się między śmieciami albo leżą gdzieś w rowach i bełtają. Mimo to nie bał się, że ich napadną – wszyscy mieszkańcy Płaszczyzny Pokoju respektowali zakaz stosowania przemocy.
Spojrzał na niebo. Tego dnia kopuła Płaszczyzny mieniła się słabą zielenią.
– Chodźmy – rzekł do Azureusa. – Odwiedzimy Knura.
Demon o dziwo się nie odezwał. Pewnie jeszcze nie doszedł do siebie po wizycie w Labiryncie.

* * * * *

Dosyć długo przedzierali się przez góry śmieci, kręte uliczki i ruiny budynków, nim w końcu natrafili na osobnika o gębie jeszcze bardziej zakazanej niż reszta miejscowego kolorytu, ale za to nie bełkoczącego, nie idącego posuwistym krokiem i u którego skolioza nie zdążyła się jeszcze rozwinąć. I jego strój był nieco bogatszy niż łachmany miejscowych pijaczyn. Człowiek Knura.
Nie trzeba go było długo przekonywać, by zechciał zaprowadzić ich do szefa. „Dawaj w łapę, jedź na gapę", „kto smaruje, ten peregrynuje", jak to mówią mądrości ludowe. Poprowadził ich między wielkimi stertami odpadów i groźnie wyglądającymi kamratami, patrzącymi na nich wilkiem. Oczywiście żaden z nich nie mógł tknąć ich palcem, tak więc towarzysze – mimo tego, że czuli się nieco nieswojo – raźnie szli przed siebie. Nikt im nie był tu przychylny, ale nawet gdyby ta banda mogła ich zaatakować, to nie stanowiłaby większego problemu. Azureus był pewien, że dałby radę całym slumsom i nawet by się nie spocił. A Montaga musiał niestety chronić, tak więc i jemu włos by z głowy nie spadł.
W końcu wyszli na mały placyk. Tuż przed nimi, pod zadaszeniem i na stosie brudnych poduszek, leżał Knur.
Oczywiście tak się nie nazywał – naprawdę był Aleksandrem Kwarenem Nautenusem Saphorinem i nikt nigdy nie ośmielił odezwać się do niego per „Knur". Wszyscy przezywali go tak za plecami. Jasne, nic nikomu nie mógł zrobić bezpośrednio, ale sprytny Aleksander wyspecjalizował się w aranżowaniu tak zwanych nieszczęśliwych wypadków, a tych, którzy wyjątkowo mu podpadli, zamykał w ciemnej, pozbawionej okien komnacie i „gubił" klucz. Zazwyczaj „odnajdywał" go po jakichś dwóch miesiącach, gdy nieszczęśnik zmarł już w męczarniach z głodu. Bezpośredniej przemocy jednak nie używał, tak więc Kreatorowi nigdy nie podpadł.
Jednakże trudno było nie porównywać Aleksandra do knura. Pomijając już to, że był gruby jak bela, miał małe, kaprawe oczka i zdeformowane, lekko oklapłe uszka, to jeszcze lubił otaczać się świniami. Gdziekolwiek nie szedł, towarzyszyła mu cała gromada wieprzy i macior, tak samo wypasionych i wrednych, jak on sam. Wśród jego ludzi krążyły plotki, jakoby owe świnie były wytrenowane na prawdziwych zabójców, najwierniejszych strażników Aleksandra; inni powiadali, że Saphorin w istocie był knurem, który eksperymentował z magicznymi eliksirami i w wyniku nieszczęśliwego wypadku zmienił swą postać, a może nawet został pokarany przez samego Kreatora, i uwięziono go w ciele człowieka. Tak czy tak, kochał tylko te zwierzęta, tylko je szanował i tylko im nigdy w życiu krzywdy by nie zrobił, choć jego podwładni patrzyli głodnym wzrokiem na te tłuściutkie kotleciki.
– Kurza stopa. – zadudnił swym grubym, chrapliwym głosem, gdy zobaczył energomantę i Azureusa. – Montag! Ty żyjesz, skurczybyku!
– Nie wiedziałem, że tak się będziesz cieszył na mój widok... – mruknął zdezorientowany energomanta.
Knur przyglądał mu się przez chwilę, a potem wybuchnął tubalnym śmiechem.
– Wróciłeś z Labiryntu! No jasne, że się cieszę!
Widząc niepewną minę Montaga, zachichotał.
– O tak, nie dziw się, mój drogi. Stary Aleksander wie o wszystkim! Wiem, gdzie polazłeś. I cieszę się, że zawróciłeś, nim stało ci się co złego. Jesteś taką naszą miejscową maskotką, szkoda by było, gdybyś wyciągnął kopyta, kurza stopa.
– Nie zawróciłem.
Teraz to roześmiali się wszyscy – Aleksander, jego ludzie, gapie; nawet świnie głośno kwiczały.
– Och, przestań – Knurowi aż łzy do oczu napłynęły. – Przestań, mam na sobie nowe gacie!
– Nie żartuję.
Na placu momentalnie zapadła ciężka cisza.
– Stary Aleksander lubi się bawić i lubi pożartować – rzekł watażka, mrużąc groźnie oczy. – Ale nie lubi, jak się z niego nabija. Czyżby mój ulubieniec, mój drogi Montag, robił sobie ze mnie jaja?
– Nie, jakżebym śmiał – energomanta ukłonił się lekko. – Mówię prawdę. Azureus może potwierdzić. Razem pokonaliśmy Labirynt.
– O tak – Demon wyprężył się dumnie. – Trzeba przyznać, że...
– Zamknąć się! – wrzasnął Aleksander, zrywając się ze swojego legowiska; zrobił się strasznie czerwony na gębie. – Trzech rzeczy na świecie nie znoszę – rzeźników, chamstwa i ohydnych kłamców!
Świnie zakwiczały przeraźliwie. Wyglądało na to, że palą się do bitki. Azureus poczuł się trochę nieswojo, patrząc na rozwścieczoną wieprzowinę.
– Kłamców? – teraz to gęba Montaga zrobiła się czerwona; zazwyczaj robił się taki po kilku tanich winach, tym razem jednak nie był wstawiony, lecz rozeźlony nie na żarty. – No to patrz, Aleksandrze Kwarenie Nautenusie Saphorinie!
Wyciągnął spod szaty jeden z przedmiotów, które znaleźli za drzwiami. Mieszkańcy slumsów wydali z siebie okrzyk pełen zdumienia i podziwu.
Oto bowiem Montag trzymał w dłoniach prawdziwe szkło.
Konkretnie cylindryczny przedmiot, przypominający magiczną różdżkę. Nie to jednak było najważniejsze, najważniejszy był materiał, z którego go wykonano. Szkło. Prawdziwe szkło!
Świnie chrumkały, patrząc z niepokojem na ten obiekt, a Knur zrobił takie oczy, że wydawało się, iż zaraz wypadną mu z orbit i potoczą się po brudnej ziemi slumsów.
– Bogowie! – sapnął. – Niech mnie Zarządca zawiesi na murach! Toż to...! Toż to...! Skąd to masz?
– Mówiłem już – tym razem na obliczu energomanty malowała się satysfakcja i duma. –Pokonałem Labirynt. Zdobyłem Różdżkę i przyniosłem ją do ciebie nie bez powodu. Chcę ci ją podarować.
Przez długi czas nikt nie wydał ani jednego dźwięku. Nawet świnie.
– Podarować? – spytał podejrzliwie Knur, wiedząc, że na świecie nic za darmo nie ma.
Nie pomylił się.
– Oczywiście będę prosił o małą przysługę... w zamian za Różdżkę – wyjaśnił Montag.
– Aha... - rzekł ostrożnie watażka, zastanawiając się nad dalszym ruchem. – To mogę zrozumieć... Ale powiedz mi – Aleksander nagle wyprężył się jak struna – przyszedłeś tutaj jedynie z kumplem, masz w ręku rzecz, która może pozwolić mi zmienić Status i zabierze mnie z tej cholernej dzielnicy, jesteś otoczony przez moich ludzi, którzy w każdej chwili mogą skoczyć ci na kark i odebrać Różdżkę... nie muszę wcale z tobą pertraktować, mogę odebrać ci to, czego pragnę... nie boisz się?
– O nie – Montag skłonił się lekko. – Wiem wszakże, że nikt nie ośmieli się złamać zakazu Kreatora, tym bardziej, że przecież chcę ci to oddać dobrowolnie – a przysługa, której żądam w zamian, jest bardzo niską ceną.
– Dobra – zachichotał Knur, wstając z poduszek. – W takim razie stoi. Daj mi Różdżkę, znudziły mi się te przeklęte slumsy – rzekł, podchodząc do swego rozmówcy.
Montag zaśmiał się głośno.
– O nie, mój drogi Aleksandrze, taki głupi nie jestem. Najpierw proszę o spełnienie mej prośby.
Knur zawahał się, a gęba wykrzywiła mu się w grymasie gniewu. Nie przywykł do tego, by ktoś stawiał mu żądania i jeszcze odmawiał spełniania jego poleceń.
– Decyduj się szybko, Aleksandrze! – ponaglił go Montag. – Decyduj się szybko, bo Azureus i ja sobie stąd pójdziemy.
– Ciekawe jak? – zadrwił jeden ze sługusów Knura, wykorzystując okazję, by podnieść się w oczach szefa.
Montag wzruszył ramionami.
– Wiecie, że jestem energomantą. Mogę oślepić was wszystkich strumieniem fotonów, a gdy będziecie trzeć rączętami oczęta, pójdziemy sobie i już nie wrócimy.
Wódz podrapał się po głowie, intensywnie myśląc nad wyjściem z tej sytuacji. Wiedział, że jego gość nie blefował – kiedyś nawet widział go w akcji – a Różdżka była jedynym przedmiotem, który mógł mu zapewnić zmianę statusu społecznego, nie było więc co ryzykować. No trudno.
– Chamstwo i prostactwo... – mruknął do siebie, zaciskając pięści. – Kurza stopa, Montag – rzekł głośno. – Skąd mam wiedzieć, że mnie nie wykiwasz?
– Nie wykiwam. Jeżeli jednak mi nie wierzysz i to cię uspokoi, to mogę przekazać Różdżkę Azureusowi, niech on da ci słowo. Wiesz, że mój Demon nie może łamać obietnic.
– Ty kanalio wstrętna! – oburzył się Azureus, wiedział bowiem, że jeśli Montag zmusi go do złożenia obietnicy, a następnie do jej złamania, to Demon straci życie. Szlag.
Knur długo się zastanawiał, nim w końcu skinął głową.
– Dobra, niech będzie. Mów, czego chcesz.
Energomanta powiedział, a Aleksander zaczął sobie rwać włosy z głowy.

* * * * *

– Jesteś szalony – rzekł Azureus, ale bez większego entuzjazmu; prawdę powiedziawszy, znudził się już ciągłym powtarzaniem tej samej kwestii, która na dodatek nie robiła większego wrażenia na Montagu.
– Zaciąłeś się?
– Sam dobrze wiesz, że nie na tobie mi zależy, lecz na sobie. Dobra, Zarządca nic nam nie może zrobić, ale to, co zamierzasz... to już naruszenie porządku. Kreator albo Grisus mogą interweniować! A jeżeli zginiesz, to ja też umrę.
– Dlatego lepiej módl się, żeby się tak nie stało.
Szli dłuższą chwilę w milczeniu. Azureus nie miał zamiaru strzępić języka po próżnicy. Wiedział, że nie ma żadnego wyboru i prawie się już pogodził z losem. Choć z drugiej strony, to od kiedy tylko został niewolnikiem Montaga, bał się, że Kreator pokarze go za czyny jego pana. Zdążył się już nawet przyzwyczaić do myśli, że któregoś dnia Kreator wypali mu dziurę w tyłku. A do tej pory nic takiego nie nastąpiło.
– Bierzesz z sobą tego naszego przyjaciela? – spytał w końcu. – Wiesz, „Oto prawda, trzy akordy, dobrze gram, zamknąć mordy"?
Montag uśmiechnął się szeroko.
– Ale z ciebie okrutna bestia. Chcesz i jego wplątać w konflikt z Kreatorem tylko dlatego, że go nie lubisz? A to mnie krytykujesz.
– Jego rzępolenie obraża moje poczucie estetyki! – obruszył się zdegustowany Demon. – Są przecież jakieś granice...
Montag zachichotał.
– Pójdzie z nami. Potrzebujemy małej dywersji.
Azureus wzruszył ramionami.
-–A nasz drugi przyjaciel? – spytał. – Kapłan Nhu...
– Nie wymawiaj jego imienia! – syknął zdenerwowany energomanta, oglądając się przy tym na wszystkie strony. – Lepiej nie zwracać na siebie uwagi Pana Węży!
– I to mówi ten, który zadziera z samym Kreatorem!
– Tak, ale to co innego – przez plecy Montaga przeszedł dreszcz; wyglądał na naprawdę przerażonego.
– Tak? A jaka jest różnica?
– On jest kapryśny, Kreator nie. – Azureus czekał, aż jego towarzysz rozwinie ten wątek, lecz zamiast tego energomanta rzekł: – Ale tak, jego kapłan zapewne pójdzie z nami.
– Tak? Wydawało mi się, że woli się nie angażować osobiście.
– Nie wierzył, że uda nam się pokonać Labirynt. Teraz nie będzie trzymał się z boku. Teraz wie, że możemy dać radę. I damy, mówię ci!
Demon wzruszył ramionami.

* * * * *

Azureus był istotą kochającą sztukę.
Gdy jeszcze żył w Rdzeniu, oddawał się wszelkim kulturalnym rozrywkom – czytał mądre książki, słuchał pięknej muzyki i oglądał wspaniałe obrazy. Jako Demon nie starzał się i nie mógł umrzeć (chyba, że ktoś by go zniszczył, lecz do tego trzeba było niemałej mocy), tak więc nieco się nudził i jakoś musiał wypełnić ten nieskończony czas, który miał do dyspozycji. Dla innych Demonów godziwą rozrywką było dręczenie ludzi, zabijanie sferycznych zwierząt albo tworzenie własnych państewek. Azureus kiedyś próbował utworzyć własny kraj, rządzony przez radę filozofów, której był przewodniczącym, ale okazało się, że za poddanych miał same barany, tak więc sprawa rypła się z hukiem – dosłownie. Rebelia, rewolta i rycerze z długimi mieczami i zakutymi łbami. Nie chciało mu się jej tłumić i przywoływać tej bandy prostaków do porządku, tak więc wrócił do siebie. Rozsmakował się w sztuce i doszedł do wniosku, że ma nieprzeciętny gust i kulturę osobistą.
Dlatego też zdegustowany patrzył na scenę rozgrywającą się przed nim.
– I ja mu wtedy mówię - „najpierw niech przejdzie ta pierdząca krowa!"
Właśnie. Atonus, gruby jak świnia, łysy jak kolano, ciemny jak tabaka w rogu „bard" o obwisłych, tłustych wargach, który znał jedynie cztery akordy na gitarze, próbował być zabawny. Ale tylko on śmiał się ze swego dowcipu. Śmiał się tak głośno, że czerwony beret zsunął mu się na oczka. Azureus westchnął. Co on tu robi?
Rozglądnął się wokół. Stali na dachu jednego z brudnych, opuszczonych budynków Średniej dzielnicy, tej, gdzie mieszkała większość ludności Płaszczyzny Pokoju. Montag kucał na krawędzi, w skupieniu przyglądając się wielkiemu placowi przed główną bramą, prowadzącą do Dzielnicy Wyższej. Trzymał ręce na głowach dwóch wiercących się macior. O tak, Montag poprosił Knura o dwie świnie i chociaż Aleksander prawie zawału dostał, słysząc tę prośbę, w końcu uległ, skuszony Różdżką, dzięki której mógł opuścić śmierdzące slumsy i przenieść się do lepszych części Miasta. Poza tym Azureus osobiście przyrzekł, że będzie strzegł zwierząt jak oka w głowie i włos im z łbów nie spadnie. Wspaniale. Teraz był niańką dla macior. Na Kreatora, nigdy w życiu by nie przypuszczał, że zostanie świniopasem.
Obok Montaga stał osobnik w czarnym płaszczu, z kapturem naciągniętym na twarz. Był to przerażający człowiek; nawet Azureus, Demon, nie czuł się komfortowo w jego towarzystwie. Był kapłanem Pana Węży, mrocznego boga z innego wymiaru, którego okrucieństwo dobrze znano we wszystkich Sferach. Wszyscy cieszyli się, że gnębi ludność innego, nieznanego im, uniwersum i nikt nigdy nie wymawiał jego imienia, by przypadkiem nie zainteresował się Płaszczyznami Kreatora. Niestety, nawet tutaj miał swych wyznawców, czego przykładem był ten niepokojący kleryk. Na szczęście jednak na Płaszczyźnie Pokoju mieszkało tylko trzech takich osobników – widocznie kult uznawał to miejsce za mało interesujące. Ale to i tak o trzech za dużo.
– I ja mu wtedy mówię: „To nie o twoją żonę chodzi!" – Atonus dalej się śmiał, nie zauważywszy nawet, że Azureus nie zwraca na niego najmniejszej uwagi.
No dobrze, „bard" obrażał poczucie estetyki Demona, ale nawet on nie nigdy wzniósł się na takie wyżyny kiczu, jakie teraz miały miejsce na placu.
Wypełniał go tłum ludzi, zapędzonych tutaj przez gwardzistów Zarządcy, by brali udział w tej imprezie. Większość z ubrała się prosto, lecz schludnie. Między nimi dostrzec można było kilku odzianych w brudne łachmany, których Kreator z jakiegoś powodu nie władował do slumsów, oraz kilku w krzykliwe, kiczowate stroje bogaczy. Ci mieli nawet własnych służących. Wszyscy otaczali plac zwartym półkolem, czekając, aż w końcu zacznie się uroczystość.
Pomijając porozwieszane na okolicznych budynkach różowe sztandary, gromadę trębaczy, wygrywających jakieś durne fanfary, grupę gwardzistów w wypucowanych strojach i statki powietrzne, latające nad tłumem, najgorszy był chyba herold, stojący pośrodku tego całego zamieszania. Pompatyczny dureń. Nie dość, że tańczył jak małpa i wił się jak piskorz, to jeszcze na dodatek gadał pierdoły o potędze i szlachetności Zarządcy. Wszyscy wiedzieli, że Zarządca to kanalia, tak więc tego durnego ględzenia nikt nie słuchał. I jeszcze ten irytujący, modulowany głos... Herold chciał brzmieć jak człek elokwentny, a wychodził na bufona.
Za nim znajdowała się wielka brama, prowadząca do Wyższej dzielnicy. Była tak wysoka, że górowała nad murami miejskimi i tak szeroka, że stu chłopa w szeregu mogłoby przez nią przejść. Na tę okazję została przystrojona brokatem, różnokolorowymi szarfami i innym badziewiem.
Co roku jest tak samo beznadziejnie.
Oto bowiem nadszedł dzień Odnowienia przysiąg.
– Gotujcie się – rzekł nagle Montag, odwracając się do Azureusa i Atonusa. – Zaraz wylezie!
Miał dobre wyczucie czasu. Ledwo skończył mówić, a Rydwan Zarządcy pojawił się nad bramą.
Przypominał nieco otaczające go statki powietrzne – przywodził na myśl wóz przytwierdzony do wielkiego balona, ze śmigłem z tyłu i skrzydłami po bokach, które to umożliwiały manewrowanie. W przeciwieństwie jednak do standardowych jednostek tego typu, jego wnętrze wyłożone było puchowymi poduszkami, a na stojaku, przyczepionym do podłogi, znajdowała się butelka wina. Wypucowany był tak, że oczy wypływały. I oczywiście siedział w nim Zarządca.
Przy nim Knur wyglądał na chudzinkę, zabiedzonego gruźlika albo nędzarza, który nie jadł co najmniej dwa miesiące. Zarządca bowiem wydawał się zwałami tłuszczu, jedną wielką górą tłuszczu, z której wyzierała tylko mała, pulchna, łysa głowa i wystawały łapy jak bochny chleba. Ogółem wyglądał jak pulpet.
Gdy wylądował swoim lśniącym wehikułem, rozległa się kiczowata, pompatyczna melodyjka, tłum wydał mało entuzjastyczne „hura", a na placu pojawili się tancerze i kuglarze. Ktoś zaczął zawodzić operowo-patriotyczną pieśń; ktoś inny uderzył w bębny. Do powietrznego wehikułu rzuciły się dwie niewiasty, by podziękować dobrodziejowi Miasta za jego wspaniałe rządy. Tylko nieliczni wiedzieli, że były podstawione i opłacone. Nikt normalny nie chciałby się za darmo zbliżyć do tej góry mięsa.
Ten wspaniałomyślnie dał się pocałować w złoty pierścień, a potem spróbował wyjść ze swego rydwanu. Niestety, sztuka ta okazała się karkołomna; zmęczyła się, biedaczyna, i postanowiła zostać na poduszkach.
W końcu uśmiechnął się szeroko (w tym momencie skojarzył się Azureusowi z piekarzem, choć sam nie wiedział, czemu) i uniósł pulchną dłoń. W jednej chwili zamilkły wszystkie śpiewy, trąby i rozmowy. Oto Zarządca zbierał się, by przemówić.
Podbiegł do niego herold, podtykając mu pod usta wielką trąbę, służącą do wzmacniania fal akustycznych. Władca chrząknął, po czym rzekł matowym, delikatnym głosem:
– Moi drodzy Mieszkańcy! Jak sami wiecie, moje rządy były dla was czasem pokoju, podczas których żyliście dostatnio i we wzajemnym poszanowaniu. Tak właśnie było. Patrzyłem na to z wielką radością, albowiem jesteście dla mnie jak dzieci i zależy mi na tym, by być dla was dobrym ojcem. A wydaje mi się, że takim jestem. Wszakże żyje się wam spokojnie i dostatnio. Tak więc teraz, gdy oto przyszła chwila Zaprzysiężenia, staję tutaj przed wami, przed bogami i przed Kreatorem, wiedząc, że dałem z siebie wszystko dla tej Płaszczyzny i wyrażając ufność, że to wystarczy, by zostać wybranym Zarządcą na kolejną kadencję. Wtedy...
– Dobra, Me're'thul – Montag zwrócił się do wyznawcy Pana Węży – daj znak swoim ludziom, żeby zaczęli.
– Nie trzeba – rzekł kapłan głosem, który na myśl przywodził papier ścierny. – Spójrz.
Rzeczywiście, energomanta zauważył w tłumie jakieś poruszenie. Kilka grupek ludzi zaczęło wymachiwać pięściami, rzucać pomidorami pod nogi grubasa (w twarz nie mogli celować) i krzyczeć:
– Chcemy nowego Zarządcy! Chcemy nowego Zarządcy!
– Pięknie – rzekł usatysfakcjonowany Montag. – Jak to zrobiłeś?
– O, to bardzo proste – zachichotał Me're'thul. – Co prawda moi ludzie trochę ich podburzyli, ale tylko trochę. Lud Miasta ma dość tego grubego wieprza, co opycha się jak świnia i nie przejmuje prostym ludem.
– No tak, po co ma się przejmować, skoro jesteśmy na Płaszczyźnie Pokoju – rzekł z goryczą energomanta. – Może ich olewać, a oni nic mu nie zrobią, bo nie mogą używać przemocy. I nie musi nawet tłumić rozruchów.
– Ciekawe, jak poradzi sobie teraz – zachichotał Me're'thul, czerpiąc satysfakcję z pełnego niepokoju i bezsilności oblicza Zarządcy, który rozglądał się wokół, nie bardzo wiedząc, jak zareagować.
Gwardziści jednak już otaczali lekkim kołem awanturujących się ludzi, a zza jednego z budynków wychodziło trzech mężczyzn o ogolonych głowach, ubranych w błękitne szaty – psioników.
– Dobra, pora ruszać – Montag odwrócił się do Azureusa i Atonusa. – Idziemy. Me're'thul, zostań tu i obserwuj, co się dzieje.
Kapłan skinął głową, a energomanta, Demon, „bard" i dwie świnie zbiegli po schodach na dół, na ulicę.

* * * * *

– O dobrzy, dobrzy ludzie słuchajcie mnie!
Oto czas, byście o swe prawa zadbali!
O tak, tak, przypomnijcie sobie je!
I się upomnieć o nie nie bali!
– Bogowie... – mruknął Azureus, ukrywając twarz w dłoniach. – Co za wstyd, co za wstyd...
Występ Atonusa był tak beznadziejny, że nawet Demonowi było głupio, choć przecież nie miał z nim nic wspólnego. Mimo to „bard", stojący teraz na jednej ze skrzyń i wyjący swą pieśń, stał się dla zwyczajnych ludzi autorytetem, zagrzewającym do walki „artystą". A jego rzępolenie tak zdumiało sługusów Zarządcy, że wręcz usadziło w miejscu gwardzistów i psioników, którzy już się brali za odgradzanie niezadowolonych ludzi od tych spokojnych. Oni też nie mogli uwierzyć w to, co wyrabiał Atonus.
– Bo gdy nadejdzie ciemna noc
Nie spojrzycie sobie w oczy
Będziecie musieli nałożyć na łeb koc
Oto wstyd was wszystkich toczy!
Gdy trzeba było, staliście niemi
Jak manekiny, nie walcząc o swoje
Zaufajcie więc wszyscy mi
Bo moje to twoje, a twoje to moje!
Przywódca gwardzistów rozkazał trójce swoich ludzi, by zabrali gitarę bardowi. Ci nader chętnie rzucili się wykonać rozkaz.
– Jesteście jak trąd
Idę już stąd!
Zawył Atonus, po czym odwrócił się na pięcie i dał nogę. Jednakże jego występ wydał owoce. Coraz więcej ludzi burzyło się przeciwko Zarządcy, próbując go werbalnie przekonać, by ustąpił ze stanowiska. Ten nie miał takiego zamiaru; chciał utrzymać się na stołku i wykonywać swą funkcję przez kolejny rok. Musiał jednak usunąć pieniaczy, nie uciekając się do przemocy. Dlatego też jego gwardziści delikatnie, acz stanowczo, popychali protestujących do tyłu. Ci odpłacali tym samym, tak więc obie wrogie sobie strony trwały w beznadziejnym impasie i żadna z nich nie mogła zdobyć przewagi. Wszystko mogli zmienić psionicy, których subtelne psychiczne sugestie miały skłonić protestujących do uspokojenia się. Montag wiedział, że psioni są ich najgorszymi wrogami.
Jednakże zdecydowana większość ludzi, choć niezadowolona z rządów obecnego Zarządcy, nie protestowała. Stali spokojnie, przygnębieni i zrezygnowani. Nie opłacało się walczyć, nie opłacało się niczego zmieniać, nie było bowiem żadnej alternatywy. Ba! Na dobrą sprawę to nie było żadnego innego kandydata na stanowisko Zarządcy, a jeżeli był, to go nie znali. A jeśli ten następny będzie gorszy od obecnego?
Nie dało się przeprowadzić gwałtownej rewolucji na Płaszczyźnie Pokoju.
Montag uśmiechnął się paskudnie i wyciągnął zza pazuchy słój, w którym kotłowała się zielona mgiełka – rozgniewany Inferus. Energomanta zachichotał, po czym bezceremonialnie wepchnął szyjkę słoja w zad jednej ze świń. Zwierzę zakwiczało przeraźliwie; kwik urwał się jednak niespodziewanie, jak nożem uciął, a zastąpiło go gniewne chrumkanie. Inferus został zmuszony do opętania maciory i nie było mu to w smak.
– Dobra, Azureus, teraz! – rozkazał Montag, gdy grupa gwardzistów rzuciła się w pogoń za Atonusem, a protestujący zaczęli drzeć się tak głośno, że niemalże przekrzyczeli grę trąb.
– Nienawidzę cię, wiesz? – jęknął Demon, ale nie miał żadnego wyboru. Musiał wykonać jego polecenie.
– Wsadź sobie te skargi w... buty – energomanta uśmiechnął się w odpowiedzi i w jednej chwili on i Azureus odrzucili swoje materialne formy.
Montag znowu zamienił się w błyskawicę, Demon natomiast wyszedł ze swego ohydnego, śmierdzącego ciała. O, jak wspaniale! Poczuł się tak, jakby ściągał z siebie brudne, lepiące się ubranie. Już po chwili skóra grubego nizioła spadła na ziemię, jak stary płaszcz, a wyleciała z niego, niczym dym, prawdziwa forma Azureusa – lazurowa mgła.
Teraz mogli przystąpić do działania.
Iskrząca, niewidzialna dla śmiertelników, chmura energii, będąca Montagiem, uderzyła w tyłek opętanej przez Inferusa świni. Zwierzę kwiknęło, a potem wyskoczyło zza węgła, między tłum ludzi. Inferusowi nie spodobało się takie traktowanie i to było widać, bowiem oczy maciory rozbłysły zielonym, wściekłym blaskiem.
– Na Kreatora, potwór! – krzyknął ktoś. – Wściekły knur!
Już po chwili w tłumie zrobiła się wyrwa, gdy przerażeni mieszkańcy Średniej dzielnicy zaczęli uciekać przed „piekielną świnią".
Inferus wyglądał na zdumionego reakcją ludzi, nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać – oto w jego kierunku biegli gwardziści. Świnię mogli spętać, a nawet zawlec do rzeźni, a jako że taka perspektywa niezbyt uśmiechała się Demonowi, zrobił jedyną rzecz, jaką mógł teraz zrobić. Uciekł.
Azureus obserwował, jak opętane zwierzę znika w krętych uliczkach Miasta, a grupa strażników rzuca się za nim w pogoń. Musiał zapamiętać, gdzie Inferus pobiegł – dał słowo Knurowi, że świniom nic się nie stanie, musiał go dotrzymać.
Trzask energetyczny przywrócił go do rzeczywistości. Azureus się zagapił, a Montag się niecierpliwił. Jeżeli mieli wygrać, ich zgranie musiało być idealne.
Demon rzucił się więc między ludzi, wcześniej stając się niewidzialnym, podczas gdy energetyczny Montag usadowił się między uszami drugiej świni. Azureus zauważył, że Inferus narobił sporego zamieszania i protestujący zaczęli przedzierać się coraz dalej, chcąc zapewne osobiście zanieść skargi do Zarządcy. Gwardziści zagradzali im jednak drogę i za chwilę odetną ich od centrum placu. Na dodatek psionicy nie próżnowali i uspokajali tych co bardziej wzburzonych. Trzeba było działać natychmiast.
Demon szybko wypatrzył człowieka czynu, stojącego na tyłach strażników i wydającego rozkazy, z fajką wetkniętą w usta. Oto przywódca!
– Nie ma sensu bawić się z tymi leszczami – szepnął mu do ucha. – Oni i tak nie mogą nic zrobić Zarządcy... to przecież Płaszczyzna Pokoju. Ale ta piekielna świnia to co innego. To potwór! Może zrobić komuś krzywdę! Niepotrzebnie trzymasz tu swych ludzi – lepiej niech zapolują na tę bestię!
– Nie mogę opuszczać posterunku... – mruknął do siebie kapitan, święcie przekonany, że słowa, które usłyszał, były jego własnymi myślami. – Zarządca się wścieknie...
– E tam! Daj spokój! Jeśli będziesz działał zachowawczo, nigdzie nie zajdziesz! Tylko ludzie aktywni, z własną inicjatywą i pomysłami, wspinają się po szczeblach kariery! Wszyscy wiedzą, że Zarządca troszczy się tylko o siebie i jego nędznego wizerunku nic nie zmieni. Ale pomyśl o sobie! Jeśli teraz rzucisz się za tą świnią, ludzie cię pokochają!
– No nie wiem...
– A ja wiem! Pokochają cię i będziesz popularny! Wtedy Zarządca nie będzie mógł nic ci zrobić, nie będzie miał innego wyboru, tylko cię awansować! A w przyszłości... kto wie, może to ty zostaniesz Zarządcą?
Kapitan milczał długo, rozważając ten pomysł. W końcu jednak podjął decyzję.
– Kompania, za tą świnią!
To rzekłszy, pierwszy rzucił się w pogoń.
Gwardziści patrzyli przez chwilę za swoim przywódcą, zdumieni jego rozkazem, w końcu jednak wzruszyli ramionami i pobiegli za nim.
– Idioci! - krzyczał przerażony Zarządca. – Co wy robicie!? Co robicie? Wracać mi tutaj! Bronić mnie!
Jego piskliwy głosik nie przebił się jednak przez tumult panujący na placu. Żołnierze już rzucili się w pogoń za świnią, a protestujący – w kierunku Zarządcy. Azureus szybko ruszył na psioników, by i ich zneutralizować, oni bowiem byli teraz największym zagrożeniem.
Tymczasem Montag skierował się ku placowi, pędząc równocześnie przed sobą przestraszoną świnię. Uderzał ją w zad lekkimi wyładowaniami elektrycznymi i, mimo że ludzie nie widzieli jego energetycznej postaci, to jednak rzucali się do ucieczki – bali się, że mają do czynienia z kolejnym demonicznym zwierzem. Już po chwili maciora oczyściła Montagowi drogę do Zarządcy.
Psionicy jednak nie próżnowali i gniew protestujących zaczął wyraźnie przygasać. Wielu ludzi przestało już krzyczeć, a inni mieli mętne, rozmarzone oczy. Co gorsza, jeden z psionów musiał też wpłynąć na oddział gwardzistów, ten bowiem wracał do swego pana, gotowy do obronienia go przed potworem. A na dodatek Zarządca – choć blady jak ściana i cały spocony – pchnął dźwignię swego pojazdu, uruchamiając śmigła. Azureus nie znał zasady działania powietrznej machiny, zdawał sobie jednak sprawę, że za chwilę balon uniesie grubasa ku chmurom. Trzeba działać szybko.
Wiele nie myśląc, podleciał do psioników i zrzucił osłonę niewidzialności. Widok wyrazów ich twarzy był bezcenny.
Przestraszeni mężczyźni pisnęli jak małe dzieci i rzuciwszy się do tyłu, stracili równowagę i upadli na plecy. Ich koncentracja została złamana i gwardziści, nie słyszący już mentalnych rozkazów, zatrzymali się w miejscu, zdezorientowani. To wystarczyło świni, popędzanej przez Montaga, by przebić się do Zarządcy.
Niestety, powietrzna machina grubasa już oderwała się od ziemi.
Na mniej więcej metr.
Na więcej nie zdołała, bowiem w akompaniamencie ogłuszającego huku balon pękł, a maszyna runęła na ziemię. Zarządca jęknął, przerażony, a Azureus szybko stał się niewidzialny. Jego rola się skończyła.
Zapobiegliwie schował się za jednym z budynków, by skonfundowani psionicy zbyt szybko go nie zlokalizowali, i obserwował dalszy rozwój wydarzeń.
Świnia okrążyła uziemiony statek Zarządcy. Ten, widząc piekielne zwierzę z tak bliska, jęczał i trząsł się jak osika, na szczęście jednak dla niego maciora była tak samo przestraszona, jak on sam, i szybko pobiegła dalej. Azureus dostrzegł jeszcze jej racice, znikające w mroku jednego z zaułków, i tyle ją widział.
Wtedy do akcji wkroczył Montag. Ciągle niewidzialny, ciągle w formie błyskawicy, podpłynął ku Zarządcy i wepchnął swe energetyczne wici w grubasa. Demon dostrzegł, że jego pan odblokowuje niektóre ośrodki czuciowe swej ofiary. To była jedna ze zdolności Montaga – obok zamiany swej materialnej postaci w energetyczną – która wyróżniała go spośród innych ludzi. W ciele człowieka istniały strumienie energii, które – zależnie od charakteru – płynęły spokojnie albo były zablokowane. Montag potrafił otwierać zatory i zatykać inne kanały, zmieniając perspektywę patrzenia danej osoby na świat. Nie korzystał z tego daru często – tak naprawdę to drugi raz w życiu – bojąc się gniewu Kreatora, lecz teraz sytuacja tego wymagała.
Kreator znów nie zareagował.
Gdy Montag skończył swą robotę, odleciał za załom budynku i tu ponownie przyjął ludzką postać, podczas gdy Zarządca leżał na poduszkach, całkowicie zdezorientowany. Czuł się zapewne tak, jakby stało mu się coś niesamowitego, a on zupełnie nie wiedział, co. Każdy na jego miejscu czułby się tak samo. Niecodziennie ktoś ci przestawia kanały energetyczne.
Było to tak niezwykłe przeżycie, że nawet oblicze władcy się zmieniło; nie przypominał już grubego bufona, którym był chwilę wcześniej; nagle jego twarz stała się twarzą... poczciwca? Chyba tak. Wstał ze swego siedziska i przez plac przewalił się autentyczny, niewymuszony okrzyk zdumienia tłumu. Widok stojącego o własnych siłach Zarządcy był widokiem nietuzinkowym i zaprawdę zwiastował wielkie zmiany.
Grubas rozglądnął się wokół, zdezorientowany, jakby nie pamiętał, gdzie jest i jak się tu znalazł. Chciał coś powiedzieć, lecz wtem jego oczy dostrzegły obiekt, leżący tuż obok na ziemi, na wyciągnięcie ręki. Pochylił się, żeby go podnieść...
I oto w dłoni trzymał książkę, drugi przedmiot, który Montag i Azureus wynieśli z Labiryntu.
Potem stała się rzecz niesłychana – otworzył ją, z namaszczeniem, jak gdyby była to pierwsza książka, którą trzymał w ręku (a może tak było w istocie?), i zaczął czytać.
Tłum patrzył na niego w ciszy i skupieniu, nie poruszywszy się, albowiem widok oddającego się lekturze Zarządcy był jeszcze bardziej niesamowity niż stojącego. W niepamięć poszły niedawne rozruchy, dziwne wydarzenia z Demonami w rolach głównych i wściekłe świnie-potwory.
Czytał kilka chwil, podczas których wszyscy – tak gwardziści, jak i tłum – nie wydali ani jednego dźwięku. Przyglądali mu się tylko w skupieniu, nie bardzo wiedząc, co się dzieje i co oznaczało dziwne zachowanie władcy.
W końcu uśmiechnął się błogo, jak gdyby oto odkrył krainę wszelkiej szczęśliwości; zamknął książkę, uniósł głowę i rozejrzał się wokół. Oczy miał błyszczące od łez.
– Co za piękna rzecz! – rzekł czystym, dźwięcznym, drżącym z emocji, głosem. – Kto ją napisał? Czy ktoś wie?
Nim ktokolwiek zdążył zareagować, do przodu wystąpił jeden człowiek, uśmiechając się szeroko i prężąc dumnie.
– Ja, panie – rzekł Montag.

* * * * *

– „Przypadki Thomasa Ravenwooda"... – Azureus przeczytał tytuł książki o czarnej okładce, takiej samej, jaką kilka godzin wcześniej w rękach miał Zarządca. – Co za szajs – mruknął, kartkując powieść.
Montag oparł się o prasę drukarską i wybuchnął śmiechem.
– To bez znaczenia. Ważne jest to, że niedługo całe Miasto będzie się w tym zaczytywać.
Azureus z obrzydzeniem rzucił książką o stół.
– I coś takiego, taki szajs, stanowił część skarbu Labiryntu? – mruknął, zniesmaczony. – Przecież to grafomania w czystej postaci! Rzecz dla prostaków! Głupia fabuła, opisy przedszkolaka, papierowi bohaterowie, żadnego przesłania, to nawet nie jest literatura śmietnikowa! Tylko się tłuką i...
– Ejże, uspokój się! – chichotał energomanta. – Zaraz wpadniesz w jakiś szał bojowy, czy coś...
– Denerwuje mnie coś takiego! Szkoda papieru, na którym to zostało wydrukowane! To w ogóle nie powinno ujrzeć światła dziennego! To mnie osobiście obraża! – Azureus w końcu przerwał, bo dostał zadyszki; westchnął ciężko, a potem spytał już spokojniej: – Myślisz, że ludzie będą chcieli coś takiego czytać?
– Pytasz, jakbyś nie widział, ilu jeleni rzuciło się na mnie, prosząc, żebym im sprzedał kilka egzemplarzy.
– Hm – zadumał się Demon. – No dobra, Zarządcę to rozumiem, bo nieco mu klepki poprzestawiałeś, ale inni? O co chodzi? Ludzie lubują się w durnej rozrywce? Może sami są durni? Im głupsza książka, tym większe uznanie?
– A bo ja wiem? – wzruszył ramionami Montag. – Nie wiem jak jest w ogóle, ale w tym przypadku chodzi o coś innego.
– Tak?
– No wiesz... autorytet – energomanta zamyślił się. – Widzisz, zupełnie nie wiem, kto to napisał, po co, i dlaczego ta książka wylądowała w Labiryncie. Cholera wie. Jednego jestem jednak pewien – gdybyśmy próbowali sprzedawać kopie nawet jako powieści odnalezione w Labiryncie, nikt by ich nie chciał, nawet za darmo. Ale skoro pochwalił ją Zarządca...
Azureus westchnął ciężko.
– Smutna konstatacja – rzekł.
– Mnie to nie smuci – uśmiechnął się Montag. – Niech czytają. Możni po to, by podlizać się Zarządcy...
– Mistrzowie wazeliny. Banda lizusów.
– Tak. A ubodzy... no cóż, mogą nie lubić Zarządcy, który zupełnie nie interesuje się ich losem, który pozwala im żyć w biedzie i poniżeniu, ale to to jednak Zarządca, jedyny autorytet, jaki mają. Skoro ten gruby wieprz, który tak daleko zaszedł, poleca „Przypadki Thomasa Ravenwooda", to w tej książce coś musi być. I wypada ją znać, choćby nie wiem, jaka marna była.
Demon przez chwilę zastanawiał się nad słowami Montaga, próbując zrozumieć przedstawiony mu psychologiczno-socjologiczny mechanizm, ale zrezygnował. To nie na jego głowę.
– No dobra, ale może w końcu odpowiesz mi na zasadnicze pytanie – podjął po chwili. – Po co to zrobiliśmy? Po co ta cała szopka z powieściami, wściekłymi świniami i Demonami?
To mówiąc, rzucił pół bochna chleba na podłogę. Dwie świnie, które wyszły z wydarzeń na placu bez większego szwanku, rzuciły się na żarcie, kwicząc radośnie. Azureus uśmiechnął się, patrząc na półkę z książkami, znajdującą się za dwoma prasami drukarskimi, wypełniającymi niemalże całe niewielkie pomieszczenie. Stał tam słoik z Inferusem w środku. Demon był wściekły i zapewne snuł już plany ukatrupienia Montaga. Azureusa cieszyło, że jest ktoś, kto znalazł się w gorszym położeniu, niż on sam.
– Jak to, po co? – odparł energomanta. – Oczywiście po to, co zwykle – żeby zdobyć władzę.
– Nie nadążam.
–Zawsze byłeś nieco opóźniony.
– Ty za to jesteś lotny jak gaz z...
– Oj, jak niekulturalnie się wyrażasz! – roześmiał się Montag. – Czy przystoi to kulturalnemu Demonowi? No dobra, mój plan jest prosty. Po pierwsze, po dzisiejszym dniu miłośnikiem mego talentu został sam Zarządca.
– Dzięki twoim zdolnościom energomanty, a nie talentowi pisarskiemu.
– O tak, oczywiście, ale w ostatecznym rozrachunku to nieważne. Mam... mamy więc jego poparcie i możemy spokojnie w Mieście działać. Ale równocześnie nie jestem jego sługą; nie jestem nawet z nim kojarzony. Jestem skromnym pisarzem, którego Zarządca dostrzegł i docenił, lecz nie wziął pod swe skrzydła; najważniejsze jest to, że mnie czyta, a tym samym skłania innych ludzi, by mnie czytali.
– Tak, o tym już mówiliśmy. I...?
– Nie rozumiesz? Teraz jestem znany. Do tej pory znanymi wśród Mieszczan osobami byli ludzie z kręgu Zarządcy; ci, którzy starali się o ten tytuł, mieli zadanie bardzo utrudnione, bo obecny tak rozbudował biurokrację, że nawet złożenie swej kandydatury jest drogą przez mękę. Oczywiście nikogo to nie powstrzymało, bo być Zarządcą to największe marzenie każdego z nas, ale twarde przepisy prawne już na wstępie wyeliminowały większość chętnych – wszakże to przepisy regulują, kto w ogóle może się ubiegać o to stanowisko.
– O tak. A pozostali nie zdobyli uznania tłumów, bo byli albo za mało charyzmatyczni...
– ...albo za mało znani, tak. Tutaj też Zarządca nieźle to sobie obmyślił, delikatnie – acz stanowczo – nie pozwalając większości kandydatów się promować. A ci, którzy przez to wszystko przeszli, cóż... nie mają żadnych szans na zdobycie tego stanowiska.
– Chyba rozumiem, dlaczego. Oni po prostu wydają się tacy sami, jak obecny władca – są politykami, możnymi, znienawidzonymi przez prosty lud. A Mieszkańcy wolą zostać przy obecnym. Lepsze zło poznane, niż nowe, nieznane.
– Właśnie. Ale ja jestem kimś zupełnie innym. Nie jestem politykiem, nie chcę zdobyć władzy. Jestem pisarzem, którego książki dotrą do każdego zakątka Miasta...
Azureus w końcu zrozumiał.
– I w niedługim czasie staniesz się popularniejszy od samego Zarządcy!
– Właśnie. I wtedy być może lud poprosi mnie o opiekę nad nimi... a nawet jeżeli nie zostanę Zarządcą, wespnę się w hierarchii społecznej i tak, czy tak, zwyciężę. Zarządcy są Zarządcami – przychodzą, odchodzą, nikt ich potem nie pamięta, nikt ich nie lubi. A przede wszystkim – nikt nie chce ich znać. Mnie będą znać wszyscy i dlatego stanę się naturalnym kandydatem na tę funkcję. I w taki sposób, za pomocą książki, zmienimy zastany porządek.
Azureus dłuższą chwilę myślał nad słowami Montaga. Nie sądził, by plan energomanty wypalił. Uczynił on zbyt dużo założeń, zbyt dużo było czynników, nad którymi nie mieli żadnej kontroli, by mieć pewność powodzenia. Z drugiej jednak strony – Montagowi wszystko do tej pory wychodziło. Czemu teraz miałoby być inaczej? Tym bardziej, że jego pan podjął duże ryzyko, by zmusić Zarządcę do zainteresowania się tą nędzną powieścią – zmienił jego strukturę energetyczną. Kreator nie zareagował, tak więc największe niebezpieczeństwo było za nimi. Może nie będzie źle?
– Jeszcze jedno mnie zastanawia – rzekł, drapiąc się po głowie. – Po co zadaliśmy sobie tyle trudu, by wejść do Labiryntu? Po tę żałosną książeczkę? Sam czegoś nie mogłeś napisać?
Montag dłuższą chwilę myślał nad odpowiedzią.
– Cóż, i tak i tak potrzebna mi była Różdżka. Tej sam nie mogłem zrobić. A książka była takim dodatkiem do całości... nie szliśmy po nią, lecz po Różdżkę. I po Inferusa – dodał ze złośliwym uśmiechem.
– Więc wszystko to dla dwóch świń? - spytał zniesmaczony Azureus, patrząc na tuczniki.
Montag zachichotał.
– Widzisz, Knur nie zdołał użyć Różdżki. Świnie były nam potrzebne, ale żeby podarować taki potężny przedmiot magiczny temu grubasowi... cóż, to chyba za wiele.
– Co masz na myśli?
– No cóż, my się wywiązaliśmy z naszej części umowy. Nie nasza to wina, jeśli ktoś gwizdnie mu Różdżkę, prawda?
– Gwizdnie? Ale przecież to Różdżka, będzie jej strzegł jak oka w głowie...
– Me're'thul ma swoje sposoby.
Azureus zachichotał.
– A więc Różdżka nie była dla Knura, lecz dla niego!
– Tak, to była zapłata za pomoc. Jego ludzie dobrze się spisali i udało im się podburzyć tłum. Widzisz, ludzie nienawidzą Zarządcy, ale się go boją i żaden z nich nie chciałby przeciwko niemu wystąpić. Tym bardziej, że nie można go po prostu zabić ani obalić. To byłoby proste, tłum mógłby go zmiażdżyć. Ale skoro tutaj panuje pokój... Trzeba było odpowiednio ich zmotywować... a kult Pana Węży dobrze to zrobił – przerwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Widzisz, Me're'thul ma też ludzi w slumsach, nawet wśród sługusów Knura. Różdżka jest już jego. A co do książki... cóż, rzeczywiście, moglibyśmy napisać coś takiego sami, ale wolę nie pozostawiać materialnych śladów mojej działalności. Sam rozumiesz, łatwiej byłoby mnie wytropić, gdyby powieść była moim dziełem. A tak autor nie jest w żaden sposób ze mną powiązany. Na dodatek nie żyje od nie wiadomo jak długiego czasu, więc jego duch też się nie będzie mścił. Żadna nić energetyczna nie łączy tej powieści z nami. Jesteśmy czyści.
Azureusowi cisnęło się jeszcze wiele pytań na usta: na przykład, co będzie dalej, jakie są następne punkty wielkiego planu Montaga, ale się nie odezwał. Prawdę powiedziawszy, był trochę zmęczony. To był ciężki dzień, tyle się działo... Poza tym wstydził się, że wszystko musi mu tłumaczyć energomanta. Czuł się jak idiota. Nie, nie będzie już pytał, do wszystkiego dojdzie sam, gdy trochę odpocznie i gdy znów będzie miał rześki umysł.
Ale dziś mają jeszcze do wydrukowania kilkanaście nowych egzemplarzy „Przypadków Thomasa Ravenwooda". A trzeci drukarz jak zwykle gdzieś polazł i się pewnie obija. Ech.
Wtem drzwi magazynu Montaga otworzyły się i stanął w nich uśmiechnięty Atonus. Obibok jednak wrócił.
– No, nareszcie – ofuknął go Azureus. – Myślisz, że będziemy tutaj za ciebie robić, pijusie jeden?
– E, dajcie spokój! – „bard" nawet nie zamknął drzwi. – Nie marudźcie, tylko chodźcie ze mną. Najpierw musimy oblać nasze dzisiejsze zwycięstwo, prawda? Praca nie zając, nie ucieknie, a nie codziennie robi się parasola z Zarządcy, nie?
Montag podrapał się po głowie, niepewny.
– No nie wiem, Azureus ma rację. Mamy dużo roboty, a mało czasu.
Atonus chwycił swoją poobijaną gitarę i wydał z niej tak nieczysty dźwięk, że Demona uszy rozbolały.
– E tam, panowie, dajcie spokój! Montag, cały czas tylko planujesz i planujesz... a nie samą robotą człowiek żyje! Jeden dzień spokoju nie pokrzyżuje twych wielkich planów! A jakby co – ja ci pomogę! Chodźmy! Panowie, dziś idziemy do karczmy i chlejemy do ranaaaa!
I zagrał swoje słynne trzy akordy, nierytmicznie, nieczysto, ale z sercem i radością. Jego śpiew był jeszcze gorszy.
– Wódka za wódką leje się
Kto się nawali, a kto nie?
I choć Montag zataczał się ze śmiechu, dla biednego Azureusa było to za dużo. Zakrył obolałe uszy i po raz milionowy zadał sobie to pytanie, które dręczyło go od tak długiego czasu:
Co on tu, do cholery, robił?
I jak zwykle wydawało mu się, że słyszy szyderczy śmiech jakiegoś okrutnego boga z wyjątkowo kiepskim poczuciem humoru.
Bogowie to jednak wredne patafiany.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
środa, 08 kwiecień 2015 00:36

Nieskończoność

„Nieskończoność" to pierwszy tom „Kronik Nicka", chłopca któremu przyszło urodzić się w nietypowym otoczeniu. Jego życie z dnia na dzień staje się dziwniejsze, aż w końcu okazuje się, że nie otacza go zwyczajny świat, a pełna nocnych stworzeń, rodem z kiepskich filmów grozy, rzeczywistość. Czy będzie potrafił stawić jej czoła?

Czternastoletni Nick pewnego dnia znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Jeżeli nie napadnie razem z kolegami na niewinnych turystów, to konsekwencje tej decyzji mogą być opłakane. Chłopak ryzykuje i gdyby nie niespodziewany ratunek, nie wiadomo co mogłoby się wydarzyć. Teraz jednak życie Nicka już nigdy nie będzie normalne. Tajemniczy wybawca odsłania przed chłopcem fantastyczny, pełen niebezpieczeństw świat rodem z „Buffy".

Bohaterowie książki wykreowani zostali w ciekawy sposób. Ich interakcją również nie można niczego zarzucić. Gorzej jest nieco z fabułą, która wydaje się być po prostu powtórzeniem fragmentów wielu innych pomysłów, zebraniem ich do kupy i złożeniem swojego własnego misz-maszu. Wydaje mi się, że jednak nie na tym polega tworzenie dobrej, nastrojowej powieści.

Tematem przewodnim pierwszego tomu są zombie (a raczej ich wirusowa, kłopotliwa moralnie odmiana). Akcja powieści z początku miarowa, dość szybko przyspiesza by aż do ostatnich stron pędzić na łeb na szyję. Uważam, że „Nieskończoność" to taki odpowiednik „paranormal romance" skierowany przede wszystkim do nastoletnich chłopców. Myślę, że tytuł nie jednemu z nich naprawdę bardzo się spodoba.

Zważywszy, że to dopiero pierwszy tom, myślę, że powstać może całkiem udana, niewymagająca seria. Lektura idealna dla młodszego pokolenia lub po to, żeby się odprężyć - zwłaszcza gdy ktoś przedkłada czytanie książek nad oglądanie różnego rodzaju seriali. Myślę, że pełen czarnego humoru Nick jest godnym następcą Buffy i liczę na to, że fabularna jakość historii również w kolejnych tomach się rozwinie.

„Nieskończoność" to książka, którą chętnie poleciłabym osom szukającym jakiejś niewymagającej lektury z wartką akcją. Czyta się ją równie szybko i przyjemnie co bezmyślnie. To jedna z takich pozycji nad którymi właściwie nie warto się zastanawiać. Sherrilyn Kenyon swoim czytelnikom dostarcza kilku chwil całkiem niezłej rozrywki i w tym celu zdecydowanie warto zapoznać się z powieścią. Jeżeli jednak szukasz poważnej lektury, która będzie potrafiła utopić Cię w morzu wartości, to „Nieskończoność" w tym wypadku zdecydowanie odradzam.

Dział: Książki
wtorek, 07 kwiecień 2015 22:23

Piotruś Pan

„Piotruś Pan" to przepiękna, ponadczasowa historia, którą nie jedno dziecko nosi w sercu od najwcześniejszych lat aż do późnej starości. Wystarczy jedna, cudowna myśl, pyłek wróżek i każdy będzie potrafił latać!

„Piotruś Pan" to opowieść o Nibylandii, zagubionych chłopcach, Indianach i piratach. O trójce dzieci, które pragnęły przeżyć przygodę. Mały chłopiec został porwany przez wróżki, by nigdy nie musieć dorosnąć. Od tej pory Piotruś spędza swoje wieczne dzieciństwo w Nibylandii, przewodząc grupie Zaginionych Chłopców i walcząc z groźnym piratami.

Czy dostrzegacie jak wiele smutku kryje się w tej historii? Samotny chłopiec, który zaglądał do otwartych okien domów, tęskniąc za rodziną, gdy okazało się, że jego własne okno jest zamknięte, a smutek po nim ukoił nowy lokator kołyski. Osierocone dzieci, które marzą o tym by pamiętać własną mamę. Pragnienie powrotu do domu, a jednocześnie chęć przeżycia przygody i pozostania z przyjaciółmi. Trudne wybory, zazdrość i niechęć do świata dorosłych.

Baśń, chociaż posiada słodko-gorzki posmak, jest niezwykła, ciekawa i wciągająca. Elementy fantastyczne są w niej pomysłowe i bardzo mocno działają na wyobraźnię dzieci. Niejeden dorastający maluch pragnął resztę swojego dzieciństwa spędzić w, wydawałoby się cudownej i beztroskiej, Nibylandii. Powieść budzi jednak również tęsknotę za kochającą rodziną i pragnienie by spędzić jak najwięcej szczęśliwych chwil z własnymi rodzicami.

Niedawno „Piotruś Pan", nakładem wydawnictwa Media Rodzina, ukazał się w przepięknym, nowym wydaniu. Książka jest formatu A4, posiada sztywną oprawę i niezwykłe ilustracje Quentina Grebana. Szata graficzna jest doskonała - zarówno niewielkie, zdobiące strony obrazki jak i te, które zapełniają całe kartki. Ubarwia przygody i pobudza wyobraźnię - nie tylko tych najmłodszych czytelników. Gdyby tego jeszcze było mało, powieść tłumaczył Andrzej Polkowski, a tego pana chyba nie muszę nikomu przedstawiać.

Wydanie książki jest cudowne, a do tego niezbyt drogie, jak na włożoną w jego powstanie pracę - cena z okładki to zaledwie 39 złotych. Myślę, że każdy wielbiciel „Piotrusia Pana" powinien mieć taki tom w swojej domowej kolekcji, a jeśli posiada dzieci w odpowiednim wieku, jest to dla niego pozycja wręcz obowiązkowa. Ostatnio na rynku ukazuje się wiele ładnych wydań dobrych książek, to konkretne jednak samo w sobie jest wyjątkowe. Wad nie znalazłam - pojawiają się tylko same zalety. Serdecznie wszystkim polecam!

Dział: Książki
niedziela, 05 kwiecień 2015 22:11

Próba ognia

Gdyby istniały równoległe wszechświaty... setki... miliony... miliardy... Natomiast w każdym z nich żyłoby nasze alter-ego. Jedne światy umierają, inne rozkwitają i żyją pełnią życia. Ludzkość każdego z nich ma swoje wzloty i upadki, popełnia błędy, czasami sobie z nimi radząc, a innym razem doprowadzając do zagłady. Co jednak gdy połączą się dwa z nich? Czy ulegną przez to zniszczeniu, a może wręcz przeciwnie? Obydwa zostaną uratowane...

Lili to zwyczajna nastolatka, a właściwie byłaby zwyczajna, gdyby nie to, że jest bardzo słaba i chorowita. Badają ją grupy lekarzy, nie mając jednak pojęcia co jest przyczyną jej choroby. Dziewczyna wstydzi się również tego, że jej matka, którą bardzo kocha, uważana jest za lokalną wariatkę. Tu też nie pomagają żadne leki. Dodatkowo jej najlepszy przyjaciel, z którym niedawno posunęli się o krok dalej, okazuje się być podłym zdrajcą, a Lili traci całą chęć do życia. Wtedy właśnie pojawia się propozycja. Jej własny głos przemawia do niej, z pytaniem czy Lili chce przenieść się do innego świata. Przynależy tam, pasuje i mogłaby zacząć nowe życie. Dziewczyna zgadza się bez zastanowienia, a potem może już tylko żałować swojej pochopnej decyzji.

„Próba ognia" to typowe, młodzieżowe fantasy, w którym autora zastosowała kilka ciekawych rozwiązań. Magia opiera się na teoriach naukowych i jest po prostu ułatwieniem dla całego, technologicznego procesu. Przedstawiony świat jest dość mały i hermetyczny, nie stanowi to jednak wady, ponieważ takie właśnie było jego fabularne założenie. Wydaje mi się, że w ten sprytny sposób pisarka nieco ułatwiła sobie życie, jednocześnie nie lekceważąc żadnej, logicznej podstawy.

Fabuła powieści jest spójna, ciekawa i w większości nieprzewidywalna. Akcja toczy się wartko. Obserwujemy ją przede wszystkim z punktu widzenia Lily, ale zdarzają się również fragmenty widziane oczami antagonistów. W książce nic nie jest jasne, a bohaterowie nie są czarno-biali. Wszyscy mają swoje własne, kierujące nimi motywy i uzasadnienie dla własnych działań. W tej walce najgorszy wróg może okazać się najbliższym sprzymierzeńcem.

Postacie również są dość interesujące, pojawiają się tu jednak doskonale znane wszystkim miłośnikom „paranomral romance" chwyty. Przystojni chłopcy, na których widok drżą całe stada dziewczyn, ale oni nie widzą świata poza główną bohaterką. Mimo tego, chociaż wątek romantyczny jest w książce mocno rozwinięty, nie zaćmiewa on innych spraw i nie spycha na drugi plan całej reszty fabuły.

Myślę, że „Próba ognia" to jedna z takich powieści, które mogę serdecznie polecić dalej wszystkim miłośnikom młodzieżowej fantastyki. Książkę czyta się szybko i z przyjemnością, czytelnik błyskawicznie zostaje wciągnięty w wir wydarzeń i zadomawia się w wykreowanym przez pisarkę świecie. Chociaż realia są zdecydowanie fantastyczne, to jednak wszystko ma swoje realne podstawy i rację bytu, a jedne wydarzenia logicznie wywodzą się z drugich. Lektura jest jak najbardziej godna uwagi, a ja sama już niecierpliwie czekam na kolejną część. Oby ukazała się jak najszybciej!

Dział: Książki
piątek, 03 kwiecień 2015 20:29

Czerwona Królowa

Światem rządzą srebrni. Nie chodzi tylko o to, że w ich żyłach płynie innego koloru krew. Stało się tak przede wszystkim dlatego, że posiadają oni nadprzyrodzone, magiczne zdolności, dzięki czemu są znacznie silniejsi od zwykłych „czerwonych". To nie znaczy jednak, że oni zgodzą się na bycie niewolnikami. Pewnego dnia powstaną „czerwoni niczym świt".

Mare urodziła się w wielodzietnej, wiejskiej rodzinie. Nie ma żadnych specjalnych talentów, więc stara się pomóc rodzicom kradnąc. To wychodzi jej doskonale. Kiedy jednak skończy 18 lat, tak jak wszystkich innych bezrobotnych czerwonych, wyślą ją na wojnę. Na froncie są już wszyscy jej starsi bracia, a ojciec wrócił jako ledwo żywy, wojenny weteran. Mare postanawia uciec, ale jedyna możliwość ukrycia się przed srebrnymi jest droższa niż rok utrzymania się jej rodziny. Gdy już nie widzi żadnej innej nadziei, spotyka Cala, chłopaka z zamku, który nie tylko daruje jej fakt, że chciała go okraść, ale jeszcze znajduje dla niej posadę w pałacu. Tam jednak Mare pokazuje co naprawdę potrafi, a Cal okazuje się być kimś zupełnie innym niż osoba, za którą go wzięła.

Mimo że napisana w świetny i wciągający sposób, powieść posiada kilka swoich drobnych niedociągnięć. Największą wadą książki jest nieco naciągana fabuła. Nie podoba mi się spłycony fragment historii, w którym główna bohaterka nagle, z dość banalnej przyczyny, staje się ze zwykłej, „czerwonej" służącej narzeczoną księcia. Myślę, że w tym wypadku znalazłyby się setki rozwiązań mniej niebezpiecznych dla rodziny królewskiej - choćby takie, jakie pojawiło się na końcu - i nie przemawia do mnie idea, że to część znacznie większego spisku.

Po minusach jednak nadeszła kolej na plusy, a tych w „Czerwonej królowej" jest znacznie więcej. Akcja powieści toczy się wartko, a fabuła jest klarowna i oryginalna. Nie ma tutaj tego, towarzyszącego wielu książką fantasy, chaosu, który sprawia wrażenie, jakby autor sam nie wiedział co właściwie chce napisać. Victoria Aveyard miała nie tylko pomysł, ale również i plan, a pisząc trzymała się go z należytą dokładnością, także jedne wydarzenia logicznie wynikają z drugich. Wszystko natomiast podane zostało w przystępnej, bardzo wciągającej i niezwykle atrakcyjnej formie.

Bohaterowie powieści posiadają ciekawe i rozbudowane kreacje. Sama Mare to sprytna, dzielna, ale nieco naiwna i zagubiona nastolatka. Książęta dążąc ku perfekcji odgrywają swoje wyuczone role. Drugoplanowe postacie również mają swoje własne historie, motywy i wiele do powiedzenia. Czerwona gwardia została przedstawiona w interesujący sposób, chociaż mam nadzieję, że w kolejnym tomie zostanie nieco przybliżona czytelnikom jako całe, istniejące realnie społeczeństwo, ponieważ póki co ograniczyła się do kilku imion, a jest ideą którą można w naprawdę ciekawy sposób rozwinąć.

„Czerwona królowa" to powieść którą serdecznie wszystkim polecam - nie tylko miłośnikom książek młodzieżowych i fantastyki. Proste, ale ciekawe rozwiązania, wartka akcja, wciągająca fabuła i lekki, nienachalny wątek romantyczny. Szczerze przyznam, że sama już nie mogę doczekać się kolejnego tomu - oby ukazał się jak najszybciej!

Dział: Książki
czwartek, 02 kwiecień 2015 04:38

Piotr Wójcik - Wymyślony Bohater

Na całym świecie kraina Sirbo była znana z bardzo krwawych wojen. Ten prawie okrągłego kształtu teren dzielił się na cztery różne strony, które od wielu lat toczyły ze sobą zaciekłe boje o dominacje.

Północną częścią rządziła nacja Menoli, której symbolem szybko stała się broń biała umieszczona na czerwonym tle. Wspólnota ta charakteryzowała się bardzo brutalnymi metodami walki. Nie zostawiali nigdy żywych. Starali się eliminować wszystkich, a używali do tego różnych sposobów. W ramach upewnienia się, czy przeciwnik nic więcej nie zrobi, pozbawiali go nawet wszystkich kończyn. Tak kończyli ci, którzy mieli szczęście. Najdłużej umierali żołnierze pojmani i torturowani.

Południem rządził naród Liratsu. Specjalizująca się w broni miotanej społeczność siała spustoszenie w bitwach na odległość. Obrazował ich łuk na niebieskim tle. Pogłoski mówiły, że trafiali nawet z kilkuset metrów. Siłę i celność wyćwiczyli na naprawdę wysoki poziom. Wytrzymałe i ciężkie zbroje czasami nie wystarczyły, aby się obronić przed jedną strzałą. Tak samo jak inni, nie znali litości.

Dominację nad zachodem przejął już dawno temu Dencis. Klan, który stawiał przede wszystkim na obronę, a przedstawiała to flaga z tarczą i zielonym tłem. Budowali oni ogromne fortece i mury. Robili to wszystko w taki sposób, aby nikt nie mógł się przedostać. Dodatkowo, dopracowali do perfekcji przygotowanie maszyn oblężniczych. Dzięki temu, zyskali możliwości kontrataku w skuteczny sposób. Najzwyklejszy kamień wystrzelony z katapulty mógł zabić wiele istnień w jednej chwili.

Wschodnia część krainy Sirbo nie miała swojego jednego przedstawiciela. Teren ten podzielił się na dwie części ze względu na swoje ułożenie terytoriów oraz różnice sił. Dochodziło tam nawet do nadprzyrodzonych aktów zbrodni. Pojawiała się magia. Góry zamieszkiwali zwolennicy klanu Sentom. Członkowie uczyli się przewidywać pewne kawałki przyszłości z antycznych inskrypcji. Stworzyli je przodkowie zamieszkujący te obszary. Na nizinach żyła wspólnota Sempart. Dla nich historia pozostawiła na antycznych pismach moc materializowania wytworów swojej wyobraźni w ograniczonej ilości. Żadne z tych ugrupowań nie posiadało swojej flagi ze względu na to, że prowadziły straszną i długoletnią wojnę domową o dominację po prawej stronie mapy krainy Sirbo. Reszta nacji nie chciała się wtrącać do tego konfliktu. Bali się mocy, jaką posiada tamtejsza ludność. Dlatego też prowadzili walki tylko z szansami na wygraną.

Od ponad dwudziestu lat dominację na wschodzie prowadził Sentom, który wykorzystał swojej atuty i zniszczył rdzeń przeciwników, a na dodatek spalił wszystkie druki dotyczące ich magicznej mocy. W końcu i tak nie mogli ich odczytać, gdyż nie znali tego języka. Sempart już od dawna chciało zakończyć przelewanie krwi, więc uczeni nie sprzeciwiali się. W końcu posiadali wiedzę na temat tych tekstów. Mogli uczyć tego wszystkiego na własną rękę. Niestety, nikt nie spodziewał się, że posiadający moc, która mogłaby zakończyć wojny w całej krainie, zostaną wymordowani. Ukryła się tylko jedna kobieta. Wykorzystała ona swoje umiejętności do pozostania przy życiu. Nie na długo, gdyż w końcu została odnaleziona i zgładzona. Zostawiła jednak po sobie dziecko. Chłopca o imieniu Sura. Chwilę przed śmiercią zdążyła go odesłać gdzieś daleko i poza zasięgiem klanu pochodzącego z gór.

Niemowlę znalazło się w wiosce położonej w królestwie Menoli. Miejscowość nazywała się Dumos. Była to mała wieś, w której nie mieszkało dużo ludzi. Pewna trzyosobowa rodzina zaopiekowała się tym maleńśtwem. Zapewnili mu dach nad głową i warunki do normalnego życia. Nie wiedzieli o jego pochodzeniu, więc nie myśleli o nim, jak o kimś kogo trzeba się pozbyć. Sura szybko zaprzyjaźnił się z córeczką swoich opiekunów. Wesoła i śliczna dziewczynka o włosach jasnych jak słońce miała na imię Elaine. Lubiła bawić się ze swoim nowym braciszkiem oraz drażnić się z nim. Wywołało to w końcu przebudzenie jego ukrytych, antycznych umiejętności. Pewnego razu chłopiec o mało jej nie zabił podpalając dom  przez przypadek. Nie mógł zapanować nad swoją mocą. Wystarczyło, że wyobraził sobie coś odrobinę bardziej intensywnie, a stawało się rzeczywistością. Rodzice dziewczynki oraz ona sama zachowali się nietypowo i nie pozbyli się go. Traktowali go jak członka rodziny.

Niestety, mieszkańcy wsi nie mogli pogodzić się z faktem, że taki wybryk natury jest w pobliżu. Zapragnęli szybko pozbyć się niebezpieczeństwa, więc podłożyli ogień pod ich dom późną nocą. Tym razem było to tak niespodziewane, że rodzice Elaine zginęli. Starsza siostra zabrała swojego przyrodniego braciszka ze sobą daleko stąd. Nie mogła pogodzić się ze śmiercią matki i ojca, jednak nie potrafiła za to obwiniać Sure. On za to czuł się z tym źle. Chciał odwrócić to wszystko, jednak wtedy zdał sobie sprawy, że pewnych rzeczy nie da się już cofnąć. Tu właśnie odkrył ograniczenia swojej magii. Nie mógł wskrzesić zmarłych z powrotem do życia.

Rodzeństwo mając kilkanaście lat znalazło się w stolicy północnej części krainy Sirbo. W mieście Urbitis krążyło już wiele plotek na temat dziwnego dziecka, którego wioska musiała się pozbyć, aby żyć bezpiecznie. Ostrzegali innych dodając nawet jego dokładny opis zewnętrzny. Mówili, że był to wysoki i chudy jak szkapa młodzieniec. Miał średniej długości włosy, które z koloru przypominały smołę. Niestety, to wszystko dokładnie się zgadzało. Sura i Elaine nie mogli znaleźć żadnej pracy, gdyż nikt nie chciał ich przyjąć. Mocy chłopca także nie mogli użyć do zbudowania domu, ponieważ mieszkańcy miasta zapewne zrobiliby to samo, co wieśniacy z Dumos. Północ w tym czasie prowadziła  znowu wojny na dwóch frontach, więc nie opłacało się wychodzić z miasta ze względu na zbyt duże niebezpieczeństwo. Dlatego też oboje zostali  bezdomnymi.

Dzisiejszy dzień akurat nie różnił się specjalnie od poprzednich. W sam środek wiosny niebo było zachmurzone, ale słońce i tak dawało o sobie znać. Pot lał się z czoła.

- Dlaczego ja to robię? – zapytał samego siebie Sura, który tańczył razem z Elaine na samym środku chodnika.

Wiedział, że  ona ma do tego talent i uwielbia to robić. Wystarczy jej tylko trochę muzyki do tego, aby wstać i zacząć ruszać się w jej rytm. Potrzebowała jednak partnera. Dwudziestoletni już mężczyzna starał się ukrywać niezadowolenie. Ubrany w stary i podarty płaszcz niechętnie pokazywał się ludziom. Robił to jednak dla tej blondwłosej dziewczyny, która w tym momencie lśniła. Była w swoim żywiole wciągnięta całkowicie w swoje hobby. Nie mogła przestać, gdyż kochała to robić.

Ludzie mieli dzisiaj wolne od pracy, więc wychodzili razem z dziećmi na spacery. Przy okazji mieli okazję zobaczyć takie przedstawienia. Nie znali tożsamości głównych aktorów, ale zastanawiali się, dlaczego wyglądają na biednych skoro potrafią robić takie rzeczy.

Po skończeniu, Sura przypomniał sobie, że w sumie to jest jedyny sposób na zarobek, więc nie może się sprzeciwiać. W końcu Urbitis nie narzekało na biedę, a mieszkańcy nie byli skąpi. Zawsze wrzucili jakieś pieniądze do zniszczonego koszyka.

- A może bym tak użył swojej mocy i wyczarował po prostu pieniądze? Nie musielibyśmy tego robić – zaproponował i usiadł opierając się o ścianę ze zmęczenia.

- Nie ma mowy! – wyskoczyła Elaine. – To jest niemoralne. Powtarzałam ci to wiele razy. Na bogate życie trzeba sobie zapracować. Musimy dawać z siebie wszystko, aby w końcu nas uszanowali.

Mężczyzna podrapał się po swojej zarośniętej już twarzy i posmutniał. Na razie idzie im bardzo słabo, a to wszystko jego wina. Dziewczyna nie musiała przecież z nim siedzieć. Mogła zacząć nowe życie i nikt by jej za to nie winił. Przecież ludzie brzydzą się jego, a nie jej.

- Ehhh! – westchnął i spojrzał na nią.

Mimo znoszonych ubrań, robiła wrażenie. Zawsze piękna i zarazem taka silna. Akurat zawiał wiatr, w którego rytm zaczęły ruszać się jej długie, jasne włosy. Sura zapatrzył się na nią, a ona odwróciła się w jego stronę.

- Nie martw się! – rzekła natychmiast. – Jeszcze udowodnię ci, że można coś zmienić.

Młodzieniec nie odpowiedział. Spojrzał tylko w górę i wziął głęboki oddech. Elaine przysiadła obok niego i położyła głowę na ramieniu. Ona także była zmęczona tym długim i wyczerpującym tańcem. Musiała odpocząć.

W tym momencie Sura przyglądał się jak czas mija w mieście. Widział różnych ludzi. Szczęśliwych, smutnych, spełnionych, a nawet podekscytowanych. Miał wrażenie, że w porównaniu do nich jest pustą skorupą, która nie potrafi wyrażać emocji. Ostatnio to nawet wyraz twarzy mu się nie zmienia. Próbuje wywołać w sercu jakiś ból dotyczący śmierci rodziców przyrodniej siostry, ale nie potrafi. Nie jest w stanie przypomnieć sobie także, skąd pochodzi.

- Znowu rozpamiętujesz przeszłość? – zapytała go nagle. – Nie martw się tym! Nie zostawię cię! Obiecuję!

Te słowa dodały mu otuchy. Oboje tak sobie siedzieli dopóki mała dziewczynka nie przewróciła się na ziemię przed nimi. Zaczęła od razu płakać. Na oko Sury miała pięć lat. Natychmiast do niej podbiegł. Zobaczył, że zdarła sobie kolano, więc szybko zareagował. Nagle w jego prawej dłoni pojawił się bandaż, a w lewej coś do odkażania ran. W mgnieniu oka opatrzył nogę dziecka. Spod brązowych loczków dziewczynki zniknęły łzy i pojawił się sympatyczny uśmiech.

- Dzię... dzię... dziękuję! – wydukała w końcu.

Niestety, chwila nadziei dla mężczyzny skończyła się już po krótkiej chwili. Podeszła do nich jej matka, która zabrała swoją córkę.

- Nie zbliżaj się do tego wybryku natury! – krzyczała.

Elaine próbowała ją uspokoić, jednak bez skutku. Ona też miała pod górkę, gdyż z własnej woli zadawała się z Surą. Mimo tego, nie przejmowała się specjalnie.

- Przynajmniej kontrolujesz już swoje moce – klepnęła go w plecy uradowana.

Młodzieńcowi nie było do śmiechu, ale czuł ulgę, że skończyło się tylko na wyzwiskach. Po tym zdarzeniu, oboje ruszyli wydać zarobione dzisiaj pieniądze. Nie było tego dużo, ale zawsze starczało im na suchy chleb i trochę wody. Od czasu do czasu udało się zjeść nawet jakieś mięso z wyższej półki, więc chociaż potrzeby głodu mogły zostać zaspokojone w miarę przyzwoity sposób. Resztę dnia spędzili w swojej kryjówce, w której urządzili sobie małe mieszkanko. Mieli za mało miejsca, ale postawili sobie materace do spania. Sami na nie zapracowali. W końcu Elaine nie chciała wykorzystywać do tego mocy Sury. Pragnęła, aby na wszystko nazbierali samodzielnie. To był według niej jedyny sposób na godne i bogate życie. Dlatego też doskonaliła się w swoim fachu cały czas. Na całe szczęście kochała to robić.

Następnego dnia wydarzyło się coś dziwnego. Podczas odgrywania nowego układu, ktoś elegancko ubrany podszedł bliżej. Sura spojrzał na mężczyznę, który wyglądał bardzo bogato. Dokładnie ogolony i przycięty człowiek miał na sobie czarne spodnie i marynarkę przysłaniającą delikatnie białą koszule. Widział talent Elaine i chciał jej coś zaproponować. Okazało się, że jest to możliwość pracy i dużego zarobku. Był jednak jeden haczyk. Blondwłosa dziewczyna musiała zostawić swojego brata. Nie chciała tego zrobić, więc odrzuciła propozycję.

Sura nie mógł tego znieść. Na jego oczach jej ogromny potencjał marnował się. Postanowił opuścić to miejsce. Pragnął dać szansę swojej przyrodniej siostrze na lepsze życie. Dlatego też przed wschodem słońca uciekł.

Elaine szukała go długo. Jednak nie mogła wygrać z jego umiejętnościami, które pozwalały mu na lepszy kamuflaż. W końcu zdecydowała się na przyjęcie propozycji.

Przez następne miesiące młodzieniec błąkał się bez celu. Zastanawiał się w tym czasie, czy podjął dobrą decyzję. Mógł przecież dalej prowadzić życie osiadłego bezdomnego. Przynajmniej nie był wtedy samotny.

Pewnego zimowego dnia przesiadywał w małej wiosce na północy krainy Sirbo. Pora roku nie dawała mu w kość, ponieważ tworzył sobie ciepłe ubrania używając swojej mocy. Elaine nie przebywała już z nim, więc mógł robić to, czego ona nie lubiła. Na froncie wszystkie strony podobno pozostawały bez rozstrzygnięcia. Sura jednak nie przejmował się tym. Nie interesowały go takie rzeczy. Bardziej ciekawiło go, co teraz dzieje się z jego przyrodnią siostrą. Miał szczęście, ponieważ dzisiaj spotkała go niespodzianka. Przechodząc koło jednego z barów zauważył reklamę z napisem „Tylko dzisiaj! Cudowna, piękna i młoda Elaine ze swoim nowym układem wystąpi w naszym lokalu. Zapraszamy wszystkich! Wstęp wolny". Mężczyzna został bez żadnych problemów wpuszczony, ponieważ swoją starą, znoszoną i brudną odzież zamienił na schludny strój. Widok normalnego odzienia sprawiał zupełnie inne wrażenie. Zwłaszcza, że tutaj ludzie mogli już o nim usłyszeć. Plotki roznosiły się bardzo szybko.

W środku pomieszczenie prezentowało się dość nietypowo jak na biedniejszą wieś. W końcu wszystko musiało tu być niedawno remontowane, a scena przygotowana specjalnie pod występy posiadała idealne oświetlenie, które zostało stworzone wykorzystując odpowiednie ułożenie okien. Ten kto to wymyślił, był naprawdę geniuszem. Niestety, kosztowało to podobno bardzo dużo pieniędzy.

Oprócz miejsca dla dzisiejszego głównego punktu programu, został jeszcze oddzielony obszar widowni. Wskazywało na to podwyższenie, na które padało najwięcej światła. Dla gości przygotowano stoliki z siedzeniami, a każdy spragniony mógł podejść do barku, gdzie podobno sprzedawano najlepsze trunki w okolicy.

Sura z przyzwyczajenia nie był pewny, czy może wejść. Dlatego też stąpał po gładkiej, drewnianej i błyszczącej wykładzinie dość powoli. Na szczęście, nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy po prostu zajmowali się swoimi sprawami. Rozmawiali między sobą, pili lub czytali coś w oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru. Mężczyzna postanowił wziąć z nich przykład, więc przysiadł samotnie blisko sceny. Ściany były w jasnym kolorze i raziły go w oczy. Musiał jednak wytrzymać. Pierwszy raz od dawna miał okazję ponownie ujrzeć swoją siostrę.

W końcu zaczęło się. Po stopniach wchodziła kobieta o włosach jasnych niczym słońce. Młodzieniec nie miał wątpliwości. Ten widok dobrze pamiętał. Elaine wyróżniała się nim, jednak zawsze nosiła na sobie zniszczony płaszcz. Tym razem było inaczej. Miała na sobie krótką, białą sukienkę, która zaczynała się od piersi, a kończyła już przy kolanach. Na nogach nosiła buty z wysokimi obcasami prezentujące każdy detal jej stóp. Uszy zdobiły kolczyki sięgające ramion.

Sura nigdy nie widział tej dziewczyny w takiej postaci. Ujrzał w tym momencie zupełnie inną osobę. Tylko włosy pozostały podobne.

Muzyka zaczęła grać, a aktorka na scenie stała się z nią jednym. Ruszyła w rytm. Zsynchronizowała kroki i tupnęła nóżką w ziemie. Była niesamowita jak zawsze. W swoim żywiole błyszczała. Lśniła niczym jedna gwiazda na pustym, ciemnym niebie. Wykonywała wiele ruchów, których jej brat jeszcze nie widział. Kręciła się, robiła piruety, a od czasu do czasu podskakiwała, aby nadać dynamiki w układzie tanecznym. Zatopiła się całkowicie, oderwała od rzeczywistości sprawiając, że inni zrobili dokładnie to samo. Patrzyli nią z podziwem i szokiem zapominając o swoich codziennych problemach. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że istnieje ktoś z takim talentem.

W pewnym momencie Elaine przy obrocie zauważyła kątem oka wysokiego bruneta siedzącego na uboczu, ale całkiem blisko sceny. Mimo wcześniejszego zarostu, rozpoznała tą osobę. Wysoki brunet nie rzucał się teraz w oczy, ale ona wiedziała o nim wszystko. Nie było mowy o pomyłce.

Nie przerywała występu. Zdawała sobie sprawę, że nie może zbliżać się do nikogo, ponieważ zabronili jej tego. Sura miał na dodatek miano osoby niebezpiecznej. Spotkanie z nim mogłoby zakończyć jej nadzieje na spełnienie marzeń. Jednak ona wiedziała, że dostała pomoc od niego kilka miesięcy temu, więc pragnęła się odwdzięczyć. Mogła to zrobić tylko teraz. Dlatego też przemieściła się tanecznym krokiem w tamtą stronę.

Nagle coś dziwnego się stało. Młodzieniec przewidział, co się stanie. Wstał od razu, a gdy dziewczyna znalazła się bliżej, wykonał znaczący gest ręką. Ona złapała go za nią i wróciła z powrotem na scenę.

Ludzie zdziwili się. Człowiek, którego kobieta zabrała ze sobą, nie odstępował od niej jeśli chodzi o rytm. Wyglądało to tak, jakby robił to z nią już wiele razy. Zszokowani, wpatrywali się dalej.

Sam główny bohater nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Nie wiedział, skąd w jego głowie pojawiła się myśl, że blondwłosa dziewczyna podejdzie i zabierze go na parkiet. Teraz jednak musiał zająć się czymś innym. Zdawał sobie sprawę, że Elaine może mieć kłopoty z tego powodu. Próbował się wyrwać, a ona mu nie pozwalała. Na jej twarzy widniał uśmiech, a w jej zachowaniu wyczuwało się klasę i grację. W pewnym momencie zbliżyła się do niego i szepnęła do ucha „Wojna trwa, giną ludzie! Weź sprawy w swoje ręce!". Po tym, zrobiła z nim jeszcze kilka obrotów i posadziła z powrotem na miejsce.

W mgnieniu oka znalazła się ma samym środeczku wytyczonego jej podwyższenia i ukłoniła się jednocześnie z ostatnim dźwiękiem przygrywanej, na wielu instrumentach, muzyki.

- Brawo! – rozległ się hałas na całej sali.

W tym samym czasie Sura wychodził już na zewnątrz. Uważał, że nie może zabawić tu dłużej, gdyż może przynieść to same kłopoty. Udał się w swoją stronę z niewiadomymi, które przyniósł mu dzisiejszy dzień.

Następnego poranka, po nocy spędzonej na ławce, znalazł koło siebie mały, zapisany świstek papieru. Od razu zauważył, że jest to list, więc wziął się za czytanie.

Nie wierzył w to, co widzi. Przed oczyma miał wiadomość od swojej matki. Dowiedział się z niej, że tak naprawdę pochodzi ze wschodniej części krainy Sirbo. Jego rodzina mieszkała na nizinach, czyli była po stronie stronnictwa Sempart, które rozsławiło się dzięki swojej charakterystycznej, ograniczonej mocy materializowania wyobrażonych sobie rzeczy. Dodatkowo, okazało się, że jego rodzicielka pochodziła od rodziców dwóch różnych klanów. Jej ojciec należał do Sentom, więc posiadała także umiejętność przewidywania przyszłości. Najpierw uciekła przed strasznym losem ze swojego domu, a później dopuściła  się czegoś niegodziwego. Uczeni zawsze uważali, że życie powinno powstawać naturalnie, lecz ona nie przejęła się tym i  używając nauk zawartych w antycznych inskrypcjach, stworzyła dziecko. Był to chłopiec, którego nazwała Sura. Imię to oznaczało „wyobrażenie" lub „kształt". Mężczyzna w przeszłości nie przepadał za nim. Jako obiekt drwin, często spotykał się z wyśmiewaniem. Młodzi chłopcy mówili, że to brzmi damsko, ponieważ kończy się na „a". Teraz jednak mógł zrozumieć intencje. Następną czynnością matki było połączenie dwóch mocy swoich rodziców. Sprawiła w ten sposób, że ten właśnie list został wysłany w przyszłość. Po tym zdarzeniu, musiała zginąć z rąk Sentom. Wynikało to z przedstawionych faktów.

Osoba, która dowiedziała się właśnie, że jej matka nie żyje, nawet nie wzruszyła się. Mężczyzna porzucił swoje człowieczeństwo już bardzo dawno temu, aby móc panować nad swoimi zdolnościami. Tym razem dowiedział się nawet, że nie zasługuje na to, żeby móc go nazywać istotą żywą. W końcu został tylko wymyślony przez kogoś innego. Przynajmniej jego wiedza na temat tego wszystkiego wzrosła. Już domyślał się, dlaczego przewidział, że Elaine będzie chciała z nim tańczyć w tym barze. Po prostu tkwiły w nim prawdopodobnie pokłady przewidywania przyszłości. Być może głęboko ukryte, więc nigdy więcej pewnie się nie przebudzą. Dodatkowo, okazuje się, że można przekroczyć granice materializowania w tej antycznej mocy. Wystarczy do tego odpowiednia wiedza i inskrypcje. Niestety, bohater nie posiadał żadnej z tych rzeczy. Do wszystkiego musiał dojść samemu.

Sura nie myślał długo nad wydarzeniami z niedalekiej przeszłości. Po prostu postanowił wziąć pod uwagę słowa swojej przyrodniej siostry, które brzmiały „„Wojna trwa, giną ludzie! Weź sprawy w swoje ręce!". Dlatego też udał się natychmiast do najbliższego miejsca szkolącego ludzi przystępujących do wojska.

Dzięki życzliwej pomocy mieszkańców północnej części krainy Sirbo, młodzieniec szybko znalazł się w takiej okolicy. Od razu w oczy rzucił mu się ogromny budynek główny, który nad drzwiami wejściowymi miał pomalowaną czerwoną flagę z mieczem i innymi broniami białymi. Bez problemów załatwił wszystkie sprawy związane z przyjęciem. Okazało się, że został bardzo ciepło i miło przyjęty. Dostał swój własny pokój w ośrodku szkolenia oraz specjalny ubiór przeznaczony dla członków szkoły rekrutów. Sura postanowił od początku do końca nie ujawniać swojej mocy. Chciał działać zgodnie z wolą Elaine. Dlatego tez na wszystko musiał sam sobie zapracować. Bez żadnych dodatkowych pomocy.

Od następnego tygodnia rozpoczęły się jego zajęcia. Przypasował swoim wzrostem do innych, więc nie miał problemów z aklimatyzacją. Niestety, wciąż śmiano się z jego imienia, jednak tym razem nie przejmował się już. Zdawał sobie sprawę z jego znaczenia. Wiedział też, że jeszcze kiedyś będzie wzbudzało szacunek i miłe wspomnienia. Dlatego też postanowił dawać z siebie wszystko podczas zajęć.

Najpierw eksperci postanowili nad nim trochę popracować. Rozkazali codzienne treningi wytrzymałościowe i siłowe. Bieganie po poligonie oraz podnoszenie ciężarów stało się dla niego chlebem powszednim. Z każdym dniem polepszał się dzięki swojej własnej woli. Nie oszukiwał, tylko doskonalił się na własną rękę. Zajęło mu to ponad rok, ale dzięki temu mógł przejść od razu do ćwiczeń zręcznościowych i tych bardziej przydatnych w boju. Do zajęć dołożono mu aktywność związaną z koordynacją i szybkością. To te aspekty miały zaważyć o wynikach jego konfrontacji w przyszłości, ponieważ kluczem jest nie dać się trafić. W ten sposób nawet nie zauważył jak minął kolejny rok ciężkiej pracy w tym miejscu. Nigdy jeszcze nie widział siebie w takiej dobrej formie. Mógł czuć zadowolenie. Na razie żyło mu się wspaniale. Ludzie nie rozpoznali jego tożsamości, więc pierwszy raz posiadał jakiś znajomych. Koledzy z ośrodka szanowali, a nawet podziwiali go za determinacje. Dodatkowo, podawali tutaj normalne posiłki. Niegdyś rutyną było dla niego jedzenie tylko chleba, który popijał zwykłą wodą. Dlatego też stało się to przyjemną odmianą.

Zostało już tylko czekać na ostatni etap przygotowań do pierwszego wyjścia na front. Trening używania broni przebiegał na różne sposoby. W głównej mierze skupiał się na broni białej ze względu na preferencje nacji Menoli. Miecze, topory, młoty i sztylety stały się z nim jednością. Mentalność ludzi wokół wprawiła go w trans, w którym opanował te narzędzia walki do perfekcji. Na tym jednak nie kończyło się to wszystko. W końcu wojny nie dało się wygrać używając tylko jednego rodzaju oręża, więc należało jeszcze zaliczyć trochę treningów z łukami, tarczami oraz machinami oblężniczymi.

Pewnego dnia Sura udał się na wykład, który miał w prosty sposób wyjaśnić rekrutom sposób na idealne użycie katapulty, aby móc zniszczyć gruby mur. Tym razem mężczyzna usiadł dość dla siebie nietypowo, gdyż koło nieznajomego z ośrodka szkoleniowego. Ubrany w mundur przebywał na sali. Nie potrafił przez pewien czas przełamać krępującej ciszy. Chciał pierwszy wyciągnąć prawą dłoń, aby zdobyć nowego znajomego, ale nie wiedział od czego zacząć.

- Nazywam się...

- Znam cię! – przerwał mu osobnik, kiedy ten już zdobył się na trochę odwagi. – Ty jesteś ten sławny Sura, który tak szybko zaaklimatyzował się tutaj. Podobno od początku błyskawicznie robisz postępy. Wszyscy cię chwalą i uwielbiają. O czymś zapomniałem?

Zakłopotany nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Zdał sobie sprawę, że tak w sumie wszystko to prawda. Chciał jednak dowiedzieć się o co mu chodzi. Dlatego postanowił rozluźnić trochę atmosferę.

- Jak masz na imię? – zadał dość niespodziewanie pytanie.

- Tacy jak ty umierają pierwsi na froncie! – odrzekł wkurzony. – Tam wystarczy jeden błąd i po tobie. To, że nie jestem tak popularny jak ty, nie znaczy, że nie mogę czegoś osiągnąć w przyszłości. Rozumiesz?!

Sura zdał sobie sprawę, o co może mu chodzić. Człowiek koło niego siedzący po prostu kiepsko znosił swoją nieudolność, brak akceptacji i umiejętności. Skądś znał już taką sytuację, więc wiedział, jak na to zaradzić. Dlatego zapytał raz jeszcze.

- Jak masz na imię? – spojrzał na niego poważnym wzrokiem. – Może potrenujemy razem? – dodał.

Chłopak nie mógł uwierzyć. Czy on w ogóle go słuchał? Przecież wytłumaczył mu wszystko. W pewien sposób był  dla niego niemiły, a on chce mu pomóc. Łzy zaczęły płynąć mu do oczu ze wzruszenia.

- Mario...Mario to moje imię.

Okazało się, że jest bardzo w porządku osobą. Po prostu dręczył go ten sam problem, co Sure. Ten postanowił zachować się adekwatnie do Elaine. Jej dobroć zawsze na niego działała. Robił wszystko w taki sposób, aby i ona mogła być z tego zadowolona.

Przez następne miesiące młodzi mężczyźni trenowali wspólnie. Mario był bardzo krótko ściętym brunetem. Jego włosy ledwo wystawały z głowy. Tak jak na przyszłego żołnierza przystało, nie odstępował wytrzymałościowo od innych. Miał braki jedynie w technikach walki, które próbował doskonalić. Okazało się, że jednak za mało to robił. Nie zdawał sobie sprawy, że Sura osiągnął to wszystko dzięki ciężkiej pracy. Dopiero po czasie zdołał to zauważyć. Postanowił zrobić to samo. Poświęcił się szalenie trudowi z jakim są związane te ćwiczenia. Szło mu coraz lepiej, ponieważ miał bardzo dobrego nauczyciela, z którym w końcu się zaprzyjaźnił całkowicie przez przypadek.

Oboje spędzali razem dużo czasu. Jedli, trenowali, a czasami nawet wychodzili gdzieś wspólnie. Wysoki brunet zdał sobie sprawy, że pierwszy raz koleguje się z kimś z jego własnej inicjatywy. Do tego czasu jedyną osobą, z którą dużo rozmawiał, była Elaine. Blondwłosej dziewczyny tutaj nie ma, więc musiał otworzyć czasami do kogoś usta. Opowiedział swoją częściową historię Mario, ale nie wspomniał o pochodzeniu i ukrytych zdolnościach. Wolał je pozostawić w tajemnicy.

W ten oto sposób Sura dotrwał do końca całego szkolenia. Cały jego rocznik  został przeniesiony do stolicy Menoli, czyli Urbitis. Mężczyzna dawno tu nie był. Spędził tu wiele lat jako bezdomny. Pamięta jeszcze ten miejski zapach unoszący się w powietrzu oraz ludzi przemierzających ulice. Rozpoznawał nawet dzieci, które zdążyły już urosnąć, a jeszcze całkiem niedawno biegały i bawiły się na dworze.

Tydzień spędzony w głównej siedzibie wojska północy nie różnił się specjalnie od innych. W sumie wszystko polegało na tym samym. Spanie, jedzenie, ćwiczenie i przygotowanie do opuszczenia państwa. Sura miał pierwszy raz wziąć udział w jakieś bitwie. Nie pokazywał jednak po sobie zdenerwowania. Z Mario działo się dokładnie odwrotnie. Chwilami cały się trząsł. Nie potrafił sobie poradzić z emocjami, które go przytłaczały. Zmaganie się z nimi sprawiało mu duży problem.

- Pamiętasz ten moment w którym się poznaliśmy? – zapytał w dniu zbiórki pod bramą główną Urbitis.

- Tak – odpowiedział szorstko nie pokazując entuzjazmu.

- Tak się zastanawiam od tamtego czasu – dodał. – Jak ty to robisz, że jesteś taki silny i nic cię nie rusza? Nawet nie widzę u ciebie stresu.

- Już ci mówiłem – odpowiedział. – Tyle się wydarzyło w moim życiu, że takie rzeczy nie robią na mnie żadnego wrażenia.

Sura skłamał odrobinę, ponieważ to wszystko jest po to, aby mógł bez problemów kontrolować swoją moc. Nie chciał jej dalej ujawnić, więc musiał się odpowiednio zachowywać.

- Bo wiesz... - przełknął głośno ślinę. – Oskarżyłem cię tamtego dnia o wywyższanie się, a sam wymądrzałem się na lewo i prawo. Mówiłem, że tacy ludzie umierają jako pierwsi i teraz boję się. Przez to wszystko moje słowa mogą stać się rzeczywistością i sam polegnę od razu. Nie po to przecież tyle się starałem.

Wysoki brunet nie odpowiedział. Ubierał swoją lekką zbroję, która otrzymał na czas ekspedycji. Mario robił przez jakiś czas to samo jednak w końcu nie wytrzymał.

- Szlag! – krzyknął i uderzył pięścią w ścianę. – Dlaczego nie mogę być taki jak ty? Opanowany i odważny. Zapewne urodzony bohater.

- Nie chciałbyś być taki jak ja! – podszedł do niego i klepnął go z tyłu głowy. – Porzucenie wszelkich emocji jest straszne. Nikt nie może tego robić, gdyż porzuca w ten sposób swoje człowieczeństwo.

Mario spojrzał na niego dość dziwnie. Dlaczego on to robi? Pytał samego siebie. Jaki ma w tym wszystkim cel? Czy coś ukrywa? Długo nad tym rozmyślał, ale w końcu zdał sobie sprawę, że oboje traktują siebie jak przyjaciół, więc nie mogą okłamywać się nawzajem.

- Musisz po prostu trochę się uspokoić – powiedział coś w końcu Sura. – Strach jest normalną rzeczą, ale my idziemy tam przecież, żeby przeżyć i wygrać. Taki jest w końcu nasz cel.

Nareszcie się udało. Z mężczyzny zeszło ciśnienie. Oddech stał się wolniejszy i wszystko wróciło do normy. Oboje mogli udać się na zbiórkę.

Licząca wiele setek armia ruszyła w kierunku południa w celu zaatakowania jednego z miast narodu Liratsu. Podróż trwała kilkanaście dni, ponieważ bardzo duża część tego zbiorowiska składała się z piechoty. Sura widział przez większość tego czasu tylko inne osoby identycznie ubrane oraz czerwoną flagę, która była niesiona na samym czele. On sam nosił ze sobą długi miecz, ponieważ miał do tego odpowiedni wzrost i siłę. Lata ćwiczeń pokazały także, że dobrze się nim posługuje.

Niestety, podczas drogi złapały go wątpliwości. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale będzie musiał zabijać ludzi. Czy to słuszne? Czy poradzi sobie? A co z Mario i innymi? Pytał samego siebie.

W końcu dotarli do lasu znajdującego się nieopodal celu wyprawy. Przybyli, aby zdobyć miasto Artis. Ta miejscowość słynęła z wysoko rozwiniętego handlu, ale słabego wojska. Ze względu jednak na to, że położona jest blisko granicy państwa, inni starają się wysyłać wsparcie. Tak samo było i teraz. Szpiedzy zdążyli już przekazać najważniejsze informacje. Plan został objaśniony. Południowcy charakteryzowali się wysoko rozwiniętymi umiejętnościami strzeleckimi. Dlatego też postanowiono zaatakować z zaskoczenia. Tylko tak można wygrać pojedynek broni białej z dystansową

Akcja zaczęła się w nocy. Ukryci zabójcy dużo wcześniej dostali się do środka, aby rozlokować się odpowiednio i poczekać na sygnał. Nagle głównodowodzący wydał rozkaz wystrzelenia pocisku z katapulty ukrytej  w lesie. W mgnieniu oka ogromny kamień wylądował na samym środku miasta. Dało się usłyszeć stamtąd dobiegający krzyk i rozpacz. W ten czas wszyscy strażnicy pełniący nocną wartę zostali brutalnie zamordowani przez skrytobójców.

Sura był w szoku. W końcu plan zakładał tylko przejęcie miasta. Przecież wystarczyło schwytać i związać przeciwników. Nawet niepotrzebnie został użyty ciężki pocisk, który wywołał tylko zniszczenia i śmierć. Mężczyzna dopiero teraz poznawał znaczenie słowa „wojna". Plotki głosiły, że bitwy w krainie Sirbo są bardzo brutalne i bezlitosne, ale nie myślał, że aż tak. Później działo się tylko gorzej. Po wejściu do środka rozpoczęła się rzeźnia. Kompani z armii likwidowali wszystko, co się ruszało. Nawet tych niewinnych nie pozostawiali przy życiu. W ten sposób nie zostało w tym miejscu nic. Tylko krew i pozostałości po budynkach.

Następny dzień żołnierze spędzili na odpoczynku. Należało uczcić zwycięstwo. Armia nie poniosła strat, co napawało jeszcze bardziej wszystkich. Jedynie Sura siedział obojętnie i rozmyślał. Na szczęście, nie pozbawił nikogo życia wczoraj w nocy. Zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi. Co miała na myśli Elaine wysyłając go tutaj? W jaki sposób on ma niby pomóc na froncie jeśli boi się zabić drugiego człowieka?

Z drugiej strony męczyło go coś jeszcze. W liście od matki było napisane, że klan Sentom użył swojej mocy i wybił cały Sempart. Niby wschód skupia się tylko na wojnie domowej między tymi dwoma wspólnotami, ale powinni szukać także jego. Z tego powodu przez chwilę poczuł się pusty. Tak jakby w ogóle nie istniał. W końcu na razie ich nie napotkali.

Na razie jednak musiał zostawić wszystkie te niewiadome. Teraz należało zająć się sprawą, która nie może tak zostać rozwiązana. Wojna nie mogła przynosić takiej ilości ofiar. Ludzkie życie trzeba chronić, a nie zabierać.

Po raz kolejny Sura popisał się stanowczością. Podszedł do Mario i spytał, gdzie znajduje się teraz głównodowodzący. Przyjaciel wskazał drogę, ale był lekko zdziwiony. Przecież wszystko poszło zgodnie z planem, więc nie widział powodów do żadnych skarg, czy pretensji.

Wysoki brunet wszedł do namiotu generała. Ujrzał przed sobą osobę, która wyglądała jakby przeżyła już wiele bitew. Facet w średnim wieku miał siwą brodę i łysą głowę. Na jego ciele widoczne były blizny i rany wojenne.

Krótko spróbował wytłumaczyć przełożonemu, jak powinni poprowadzić ekspedycję, aby zakończyć ten okres pokojem z nacją Liratsu. Sam nie zdawał sobie sprawy, że posiada wiedzę na temat tego wszystkiego. Zapewne miało to związek z jego nową mocą, którą odziedziczył po matce.

Niestety, dużej ilości argumenty nie przyniosły żadnego efektu. Głównodowodzący tylko wyśmiał żołnierza i rozkazał mu opuścić jego namiot. Sura musiał wymyślić coś, co mogło zachęcić całą nację do zmiany polityki prowadzenia wojen. Na razie zostało tylko czekać na rozwój wydarzeń.

Następnym celem ekspedycji stało się miasto położone dużo bliżej centrum południowego państwa. To było nie do pomyślenia. Przecież ten szalony pomysł musiał skończyć się klęską.

Po drodze jednak spotkała ich niespodzianka. Głowa nacji Liratsu szybko zareagowała po utracie Artis. Wysłała liczne wojska w celu wyeliminowania przeciwnika. Generał brał pod uwagę taką sytuację. Dlatego też przed tą wyprawą rozkazał każdemu zabrać ze sobą małe, nieciężkie tarcze, które zostały przygotowane specjalnie na południowców.

Zza niebieskiej flagi ruszyła salwa kilkuset strzał. Czerwoni dostali szybko rozkaz wykonania planu awaryjnego. Każdy uniósł swoją osłonę. Dzięki temu zginęły tylko najsłabsze ogniwa. Reszta biegła już w stronę przeciwnika. Między nimi oczywiście Sura. Zauważył on, że Mario jest po ostatnim razie strasznie żądny dalszemu przelewowi krwi. Mężczyzna zobaczył obraz rzezi, która miał okazję ujrzeć podczas zdobywania miejscowości kupieckiej. Nie chciał dopuścić do powtórki, więc zapragnął zatrzymać to wszystko.

- Nie! – krzyknął głośno i wyraźnie.

Był to tylko cichy jęk wśród okrzyku wojowników idących na śmierć lub po zwycięstwo. Jednak wystarczyło to do reakcji ukrytej mocy. Nagle między obiema armiami pojawiła się niewidzialna ściana, w którą uderzyła czołówka zbiorowiska.

- Co się stało? – pytali zebrani.

Z grupy czerwonych wyszedł jeden człowiek, który zdjął hełm z głowy i objaśnił jasno.

- Nie będzie więcej przelewania krwi! Ja na to nie pozwolę!

Między stronami nadal stał mur nie do przejścia. Wśród żołnierzy dało się usłyszeć

szepty.

- Skądś znam tą moc.

- Czy to nie przypadkiem klan Sempart?

- Przecież oni podobno zostali wybici.

Sura zdał sobie sprawę, że jego moc wzrosła. Niestety, ujawnił przez to swoją tożsamość. Nie miał jednak wyboru. Sytuacja wymagała działania.

Głównodowodzący czerwonych wstał i zaczął biec w stronę bruneta. Nie poczuł strachu, więc ruszył z chęcią zabicia go. W końcu w Sorbi nie przerywa się takich bitew. Został szybko zatrzymany, gdyż wokół niego pojawił się ogień stworzony przez wyobraźnie Sury.

- Jestem po waszej stronie! – rzekł głośno. – Pragnę jednak byśmy spróbowali nowego sposobu na zakończenie konfliktów w krainie.

Żołnierze nie mieli wyboru. Człowiek posiadający antyczną moc mógł bez problemu zabić wszystkich tu zebranych. Niebiescy także zostali zmuszeni do przystanięcia na przydzielone warunki.

Wszyscy ruszyli w stronę stolicy nacji Liratsu. Miasto nazywało się Sedem. Było dość sporawe i liczne. Ku zdziwieniu mieszkańców do środka weszły dwie armie otoczone nietykalnymi barierami. Dzięki temu czerwoni przeszli bez ran. Strzały odbijały się od nich sprawiając, że przeżyli niemożliwe do przeżycia wrażenia. Sura spotkał się szybko z władcą i wyjaśnił mu wszystko. Próbował proponować różne udogodnienia w postaci wymiany szkoleniowej umiejętności. Strzelcy nauczyliby się walczyć mieczem, a szermierze poznaliby możliwości prawidłowego posługiwania się łukiem. Król nie przystanął na to niestety. Dla Sury nie był to problem. Dał szybki pokaz swoich mocy. Las znajdujący się na widoku zniknął z powierzchni ziemi. Teraz rozmówca zmienił zdanie. Przyjął natychmiast propozycje, której nie mógł odrzucić. Groźba zniszczenia wszystkiego podziałała na niego od razu.

Wysoki brunet załatwił tą sprawę pomyślnie. Od tej pory nacja Menoli i Liratsu były związane pierwszą w historii współpracą.

Następnym celem stał się zachód. Klan Dencis specjalizował się w machinach oblężniczych i dobrej obronie. Dla umiejętności Sempart nie sprawiało to utrudnień. Połączona armia niebieskich i czerwonych ruszyła na zielonych. Przedzierali się powoli, ale skuteczne, a także bez żadnych ofiar. Sura zadbał o wszystko. Zależało mu na ludzkich życiach.  Niszczył następne bramy chroniąc przy tym swój oddział, a jednocześnie przeciwników. W końcu dotarli do miejscowości Fensus, gdzie przesiadywała głowa tego państwa. Doszły do niej pogłoski na temat tego, co stało się na południu. Była to tym razem kobieta, która przemyślała wszystko jeszcze przed przybyciem ekspedycji. Zgodziła się na wymianę szkoleniową, ale zapragnęła jeszcze rozwinięcia handlu i turystyki na obszarach obcych. Trzy strony Sirbo wyraziły wspólną zgodę. W ten sposób do brygady pokojowej dołączył Dencis.

Poszło zbyt łatwo. Tak jakby przeznaczone było Surze prowadzić ludzkość w celu zakończenia wojen w krainie. Każdy się zgadzał, a mężczyzna widział coraz nowsze fakty w swojej głowie. Domyślał się, że jego druga moc powoli przebudza się i sadzi już swoje ziarna. Po prostu robił to, co przyszło mu do głowy. Zdał sobie sprawę, że gdyby wspólnota Sentom nie traciła czasu na Sempart, to już dawno temu zdominowałaby wszystkich. Mogłaby nawet wyjść gdzieś dalej. Poza obszar krainy.

Ostatnim kierunkiem został już tylko wschód. Tym razem potrójne połączenie królestw dawało mechanizm doskonały w armii. Perfekcja w broni białej, strzelniczej oraz oblężniczej zwiększała ich szansę o wiele bardziej.

Sura chciał ruszać do stolicy, aby zakończyć już to wszystko. Jakaś siła wyższa pokierowała go najpierw do jakieś dziwnej kryjówki na terenie nizin. Mężczyzna zostawił armię na postój i udał się na chwilę w swoją stronę. Natrafił na ciemną jaskinię. Wydawała się niebezpieczna, ale brunet wszedł do środka. Zmaterializował kulę światła i ruszył przed siebie. Na razie widać było tylko korytarz, który nie miał końca. Na szczęście, droga nie rozgałęziała się. W końcu doprowadziła zainteresowanego do celu. Kryła pomieszczenie, w którym znajdowały się same zakurzone książki leżące na półkach. W centrum stał stół z papierami. Okazało się, że to wszystko są kopie inskrypcji jego klanu.

- Kto to mógł zrobić? – zapytał samego siebie.

Nie kto inny, jak jego własna matka. Domyślił się, ponieważ pisma z nim związane leżały na wierzchu. Ta kobieta musiała być geniuszem skoro to wszystko spisała ponownie i to w tak krótkim czasie. Sura musiał się spieszyć, więc zapoznał się z tym, co miał przed oczyma. Dowiedział się, że ta moc wcale nie umożliwia stworzenie człowieka. Jest to tylko opcja wykreowania manekina, do którego można przelać swoją własną wolę. W tej sytuacji lalka żyje tylko do momentu aż określony cel zostanie spełniony.

Sura zrozumiał całą sytuację. Ze swoim pochodzeniem pogodził się już dawno temu, więc pozostała mu tylko jedna rzecz. W końcu znalazł informację o małym warunku związanym z umiejętnością Sentom. Okazuje się, że można w niej określić tylko zachowanie innych ludzi.

Mężczyzna wybiegł z jaskini, którą przed chwilą zostawił w płomieniach. W tej sytuacji czuł akurat własną decyzję. Nie chciał, aby ktoś w przyszłości cierpiał z powodu wiedzy tu pozostałej.

W ten czas wydarzyło się coś niespodziewanego. Okazało się, że wschodnie królestwa połączyły swoje siły i zaatakowały zjednoczone wspólnoty. Armie Menoli, Liratsu i Dencis stawiały na obronę. Sura zdążył przelać w nich prawidłowe postępowanie. Ten wykorzystał szybko okazję i oddzielił silnym podmuchem wiatru wrogie strony.

Posiadacze mocy przewidywania przyszłości byli zdziwieni. Przecież wszyscy z antyczną siłą mieli zostać wyeliminowani, więc skąd tu się wziął ten człowiek. Pomyśleli, że ktoś wtedy zawalił sprawę i nie zabił jednego z nich.

Tym razem Sura próbował rozwiązać sprawę w trochę inny sposób niż poprzednio. W zamian za pokój proponował wymianę handlową, turystyczną oraz szkoleniową. Postawił jednak warunek. Rozkazał pozbyć się wszystkich inskrypcji związanych z ich starożytną umiejętnością. Groził także, że w tej sytuacji nieposłuszność skończy się tragicznie. Sentom nie mogło już nigdy użyć swoich atutów. Uczeni nie sprzeciwiali się, ponieważ w tym przypadku straciliby swoje życia. Dlatego też przystanęli na warunki. Sempart nie miało żadnych problemów. Wystarczyło im, że jakiś przedstawiciel materializujących czarodziei jeszcze istnieje.

Sura zdawał sobie sprawę, że to wszystko jest przeznaczeniem. Miał wrażenie, że jego matka wszystko zaplanowała. Pragnęła zapewne połączenia się wszystkich nacji w jedno. Marzył jej się pokój w Sirbo. Dlatego też stworzyła manekina, którego naprowadziła dokładnie na osiągnięcie sukcesu. Tego nawet nie można nazwać rodziną. W końcu oni nie są dzieckiem i rodzicem. Mężczyzna był tylko zwykłym wyobrażeniem. Wytworem umysłu tej kobiety.

Jeszcze żadna ekspedycja nie odniosła takiego wielkiego sukcesu w swojej wyprawie. W przeszłości nikt nie mógł nawet panować nad więcej niż tylko jednym królestwem, a teraz udało się pogodzić wszystkich. Sura myślał już tylko o tym, aby ponownie zobaczyć Elaine i Mario po tak długim czasie i w zupełnie innej sytuacji. Chciał w końcu poczuć się dobrze w swoim życiu. Jego pierwszym marzeniem stało się poczucie szczęścia, którego jeszcze nigdy nie zaznał. Miał wrażenie, że niedługo zniknie z powodu spełnienia życzenia, więc musiał się spieszyć.

Z okazji minionych wydarzeń w Urbitis odbyło się ogromne przyjęcie dla wszystkich królestw krainy. W uroczystości wzięli udział władcy, czołowi żołnierze, a także kilka innych znanych i ważnych osobistości. Na ten dzień użyto największej sali w całym Menoli. Znajdowała się tam niezliczona liczba stołów i krzeseł. Miejsce do tańca także było przygotowane. Wszystko zostało pięknie przyozdobione. Oczy wręcz nie mogły się nacieszyć tym widokiem.

Sura także brał w niej udział. Ubrany w eleganckie spodnie w kancik i marynarkę przechadzał się zdecydowanym krokiem po całym pomieszczeniu. Rozmawiał po drodze z wieloma osobami. Ważniejszymi i tymi mniej znanymi. Były to jednak nudne i niepotrzebne konwersacje, które nie zaspokajały go odpowiednio. Dlatego też podążał dalej w poszukiwaniu duszy przyjaznej.

W końcu ujrzał Mario. Tym razem w innej sytuacji. Mężczyzna prezentował się zupełnie inaczej. Z delikatnym zarostem i dłuższymi włosami podszedł do przyjaciela, który wyciągnął do niego pomocną dłoń.

- Spisałeś się! – zaczął Sura.

- Przestań! Przecież nic nie zrobiłem – drapał się po głowie. – To wszystko twoja zasługa. Ty jesteś gwiazdą  wieczoru.

- Nie czuje się tak – odpowiedział szorstko.

- I znowu to samo – zaśmiał się i klepnął go Mario. – Zawsze taki jesteś. Zdecydowany i odważny. Po prostu bohater.

Sura miał wrażenie, że już raz słyszał te słowa, ale ta myśl sprawiła, że na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Nareszcie! – zareagował jego przyjaciel. – Już myślałem, że to się nigdy nie stanie. Pamiętam, jak opowiadałeś o tym całym pozbyciu się człowieczeństwa. Przypominałeś wtedy bardziej lalkę niż człowieka. Nie mogłeś wyrazić żadnych emocji. Tak samo było na froncie. Przynajmniej później dowiedziałem się o twojej mocy. Mogłem wtedy zrozumieć twoje zachowanie, jednak nie chciałem, żebyś na zawsze taki pozostał.

Mario wziął łyk alkoholu, który miał w swojej szklance. Delikatny grymas świadczył o gorzkim smaku trunku. Z Sury zaczęło wychodzić wszystko, co trzymał w sobie przez te wszystkie lata. Uścisnął mocno swojego kompana z wojska i ośrodka szkoleniowego.

- Dziękuję ci za wszystko, Mario! – powiedział. – Jesteś moim pierwszym przyjacielem. Czas spędzony z tobą podczas treningu nie mogę nazwać zmarnowanym. Trzymaj się...

Mężczyzna nie zrozumiał ostatnich słów, ale ucieszył się. W końcu uważał dokładnie tak samo.

- No już... - odepchnął go delikatnie. – Bo zaraz sam się rozkleję. Teraz możemy wieść spokojne życie, więc nie mamy się czym martwić.

Sura tylko przeszedł koło niego i poklepał po ramieniu. Zdawał sobie sprawę, że to prawdopodobnie ich ostatnie spotkanie.

Następnym celem stało się odnalezienie osoby, którą bohater chciał zobaczyć najbardziej. Zaczął szukać blondwłosej dziewczyny po całej sali. Nigdzie jej jednak nie widział. Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się dookoła. Była późna noc, więc widział tylko to, co znajdowało się w zasięgu najbliższych kilkudziesięciu metrów.

Jego moc nic nie podpowiadała. Czuł, że coś stracił. Na szczęście wpadł na pomysł. Stare miejsce, w którym zarabiali pieniądze będąc bezdomnymi. Pobiegł tam szybko. Nie oglądał się. Przemierzał ulice, zakręty. Minął wiele budynków zanim tam dotarł.

Na chodniku siedziała blondwłosa dziewczyna o włosach jasnych. Ubrana była w stary, znoszony płaszcz. Wstała i uśmiechnęła się na widok starego znajomego.

- Witaj z powrotem! – zaczęła. – Widzisz! Nigdy go nie wyrzuciłam, bo nieprzyjemne wspomnienia przeplatają się także z tymi lepszymi. Jak usłyszałam o twoich sukcesach, przybyłam tu trochę powspominać.

Teraz to Sura błyszczał i lśnił w jej oczach. Wyglądał na prawdziwego bohatera, który przypominał typowe postacie z opowieści. Lecz on nie był wymyślony. Stał przed nią i mogła go dotknąć, poczuć. Spojrzała na jego twarz, która jako jedyna w ogóle się nie zmieniła.

Mężczyzna rzekł coś pod nosem. Jego ubiór także zmienił się na stary i zniszczony.

- Nigdy nie zapomniałbym jego wyglądu – oznajmił i pstryknął palcem.

Sprawił w ten sposób, że zabrzmiała muzyka. Następnie wyciągnął dłoń w stronę damy, której tym razem on proponował taniec. Ona zgodziła się, jednak miała miejsce kolejna zmiana. Sura wziął się za prowadzenie. Wychodziło mu to całkiem nieźle. W tym przypadku dużo nie trzeba było tej dziewczynie do przyjemności. Lubiła ruszać się w rytm różnych melodii, a mężczyzna uwielbiał ją taką widzieć. Radosną i skaczącą. W jego oczach to ona zawsze błyszczała i zasługiwała na uwagę.

- Wziąłem sprawy w swoje ręce! – stwierdził stanowczo.

W ten czas dziewczyna przeżyła chwilę piękną i nie do opisania. Pierwszy raz zobaczyła na jego ustach szczery uśmiech. Z tego powodu zaczęła płakać. Nie była jednak smutna. Czuła ulgę zdając sobie sprawę, że on nareszcie może przeżywać emocje.

Sura nie mógł wytrzymać tego widoku. Postanowił jej wszystko wyznać. W końcu kończył mu się czas.

- Wiesz co? – wyskoczył nagle. – Nigdy nie byłaś dla mnie ani rodziną, ani przyjacielem.

Dziewczyna popatrzyła na niego ze zdziwieniem i zapytała.

- To w taki razie czym?

- Moją pierwszą miłością... - odrzekł i pocałował ją w usta.

Ta romantyczna chwila trwała dość długo. Okolice spowiła ciemność. Zostali tylko oni i głucha cisza. Sura oderwał się od Elaine i popatrzył na nią raz jeszcze. Zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Poczuł, że zniknęła jego moc materializacji.

- A więc tak to sobie obmyśliłaś! – zwrócił się do swojej matki patrząc w niebo.

W tym momencie blondwłosa dziewczyna miała okazję zobaczyć prawdziwe i szczere łzy osoby, która tłumiła w sobie wszystko wiele lat. Zauważyła także, że mężczyzna stojący przed nią zaczyna znikać. Było go coraz mniej.

- Dziękuję ci! Elaine! – rzekł do niej Sura uśmiechając się raz jeszcze.

Po tych słowach wyparował tak jakby nigdy nie istniał. Zostały tylko białe smugi, które unosiły się coraz wyżej aż w końcu zniknęły całkowicie wśród gwiazd. Przez chwilę kobieta miała wrażenie, że to sen i zwykły wytwór wyobraźni. Lecz tak naprawdę zdawała sobie sprawę, że ten mężczyzna pozostanie w jej sercu już do samego końca.

Tak zakończył się okres wojen w krainie Sorbi. Po wszystkich królestwach krążą teraz tylko legendy o wymyślonym bohaterze o imieniu Sura, który zjednoczył w bardzo krótkim czasie nacje, a później zniknął nie pozostawiając za sobą nawet śladu. Władcy nie wykorzystywali tej sytuacji. Przecież połączyli z własnej woli siły z czerwonymi i ruszyli z nimi zjednoczyć resztę obszaru. Współpracowali i to wyszło im na dobre. Dlatego postanowili dalej dzielić siły i odkrywać wspólnie tajemnice tego wciąż nieznanego świata.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania