Rezultaty wyszukiwania dla: Znak
Ex Machina
Ostatnimi czasy kino science-fiction kojarzy się z blockbusterami, które prześcigają się w ilości efektów specjalnych. Musi być widowiskowo, głośno, walecznie. Alex Garland, twórca „Dredda 3D", wyłamuje się z panujących trendów tworząc minimalistyczny obraz o sztucznej inteligencji. Z pełną świadomością, że nie przyciągnie przed ekrany rzeszy odbiorców, stawia na kino wymagające cierpliwości oraz intelektualnego wysiłku. Bo w „Ex Machinie" trudno rozpoznać, kto jest człowiekiem, a kto androidem, czy wkraczamy już w sferę boskości, czy pozostajemy marnym, choć ambitnym kaprysem ewolucji.
Caleb (Domhnall Gleeson) to młody programista, który wygrywa firmowy konkurs – nagrodą jest tygodniowy wyjazd do laboratorium szefa firmy – Nathana (Oscar Isaac). Dopiero po dotarciu na miejsce dowiaduje się, jaki jest rzeczywisty cel jego przybycia. Ma za zadanie sprawdzić, czy android stworzony przez jego przełożonego, Ava (Alicia Vikander), zasługuje na miano sztucznej inteligencji. Caleb sprawdza, czy robot pod postacią kobiety rzeczywiście czuje, wzrusza się, reaguje jak człowiek. Jaki będzie wynik testów? Czy Nathan mówi programiście całą prawdę? Jak odróżnić androida od ludzkiej istoty?
„Ex Machina" wymaga od odbiorcy ogromu cierpliwości. W laboratorium Nathana, jak i w całej rzeczywistości przedstawionej przez reżysera, nie można niczego wziąć za pewnik. Od pewnego momentu zastanawiamy się nawet, czy któryś z dwóch męskich bohaterów nie jest maszyną, a nawet oni sami zaczynają wątpić w swoje istnienie. Garland zmusza widza do niemałego intelektualnego wysiłku, zadając mu pytania natury filozoficznej, bo przecież czym byłby film o sztucznej inteligencji bez poruszenia zagrożeń płynących z jej powstania?
Reżyserowi udaje się wprowadzić pewną dość zaskakującą cechę androida – Ava jest bowiem świadoma swojej płci, atrakcyjności. Pomiędzy nią a Calebem od pierwszego spotkania czuć fascynację, którą potęguje manipulacja robota. Nie chcę zdradzić zbyt wiele z intelektualnej układanki, lecz wydaje mi się, że Garland stworzył naprawdę znaczący film o sztucznej inteligencji. Prezentacja zagrożeń jest dość bezpośrednia, a sama niejasność istnienia człowieka oraz robota wywołuje dość kontrowersyjne pytania, których wielu reżyserów bało się zadać.
W laboratorium mieszkają tylko cztery osoby: Caleb, Nathan, Ava i Kyoko. Czworo aktorów znakomicie spisało się w swoich rolach. Domhnall Gleeson hipnotyzujący, wywołujący sympatię, wzbudza jednocześnie niepokój; przepiękna Alicia Vikander doskonale obojętna, uwodzicielska, a także w jakiś sposób niebezpieczna; przypakowany Oscar Isaac udowadnia, że sprawdza się w każdej nadanej mu roli, nawet tutaj, gdy wciela się w postać bardzo niejasną, niejednoznaczną; Sonoya Mizuno, cudownie „robocia", automatyczna, nie wyrażająca ani grama emocji jako wszechstronna służąca swojego pana.
Garland postawił na minimalizm w niemalże każdej sferze swojej produkcji, nie tylko w treści. Nieziemskie efekty specjalne, czyli przede wszystkim postura Ava'y, jej budowa, wbijają w fotel. Lecz nie one są tutaj najważniejsze – nie spotkamy się z jakimikolwiek pościgami, futurystyczną bronią czy niezniszczalnymi cyborgami. Brak widowiskowości jest ogromną zaletą „Ex Machiny". Ascetyczna scenografia ogromnego laboratorium z kilometrami światłowodów połączonych z domem znajdującym się w samym środku rozkwitającej natury. Zestawienie androida, jego „boskiego" twórcy, programisty jako proroka z rajskimi widokami zieleni, wodospadów i głuszy przywołuje na myśl oczywiste skojarzenia. Całości dopełnia wyciszony, lecz intrygujący soundtrack, który również przyczynia się do budowania napięcia.
„Ex Machina" to stonowane science fiction o sztucznej inteligencji, które na pewno nie przyciągnie fanów modnych ostatnio blockbusterów. Wymagające skupienia, cierpliwości, poddające w wątpliwość istotę człowieczeństwa kino jednak ma szansę trafić do grupy odbiorców zafascynowanych tematem, a także do tych, którzy wolą niejednoznaczną, minimalistyczną rozrywkę.
Na psa urok
Co byście zrobili, gdyby Wasz najlepszy zwierzęcy przyjaciel, czy to kot, czy to pies, umarł po wielu latach, które spędziliście razem? Wylalibyście z pewnością morze łez i przez wiele dni, tygodni nie mogli pogodzić się ze stratą. Anna Sokalska postanowiła dodatkowo uczcić pamięć ukochanego psa Jerry'ego czyniąc go jednym z głównych bohaterów swojej najnowszej powieści. Sam pomysł wydał mi się urzekający, bo zdaję sobie sprawę, jak silną więź może łączyć człowieka z jego czworonożnym przyjacielem. „Na psa urok" to współczesna komedia fantastyczna, która okazała się dla mnie całkiem przyjemnym czytadłem. Jednak ciężki do zaakceptowania styl polskiej autorki odjął jej sporo uroku oraz zaprzepaścił jej potencjał.
Biała okładka książki z narysowanymi: psem yorkiem, gwiazdami, księżycem i bliżej niezidentyfikowanymi liniami w kolorze ciemnogranatowym oraz ciemnoróżowym została stworzona przez samą autorkę. Całość, w połączeniu z doborem czcionki, prezentuje się dość infantylnie, sprawiając wrażenie, jakby została skomponowana przez dziecko. Widząc ją na półce w księgarni z pewnością sklasyfikowałabym ją jako książkę dla najmłodszych (choć po jej lekturze nadal nie wiem, czy to raczej lektura dla młodzieży, czy dla dorosłych). Po stronie tytułowej zostajemy także uraczeni sympatycznym zdjęciem psa Sokalskiej, któremu dedykuje swoją książkę.
Ania jest nieśmiałą, młodą dziewczyną pracującą w korporacji. Jej życie wywraca się do góry nogami, gdy pewnego wieczora jej pies Jerry okazuje się być... człowiekiem. 400 lat temu wiedźma o imieniu Wanda zamieniła go w czworonoga, a teraz termin ważności klątwy zaczyna mijać. W tym samym czasie Anię postanawia odwiedzić przyjaciółka, robiąca obecnie karierę w showbiznesie i będąca jedną z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd w Polsce – Iza. Okazuje się, że Jerry i wiedźma chcą załatwić między sobą dawne konflikty, a biznesy Wandy łączą się z karierą gwiazdy ekranu. Co wyniknie z tego zamieszania? Czy wszyscy bohaterowie wyjdą cało z czekających ich problemów? Czy „tym dobrym" uda się powstrzymać złowrogą wiedźmę?
Podobnie jak Alicja Górska w swojej recenzji „Mojej ukochanej zmory" zadawałam sobie pytanie: „i co z tego, że Wrocław?". Stało się to pierwszą wskazówką do zwracania uwagi na wtrącanie przez trzecioosobowego narratora mnóstwa bezużytecznych informacji. W dodatku niejednokrotnie autorka traktuje swojego czytelnika jako niezbyt rozgarniętego osobnika. Po co pisać „następnego popołudnia (niedziela, 17 sierpnia 2014)"? Czytelnik pamięta, że 20 stron temu był 16 sierpnia, nie trzeba mu o tym po raz kolejny przypominać. Taki brak wiary w inteligencję odbiera część przyjemność, nieważne, jak dobrą okazałaby się książka.
Sama koncepcja powieści mnie nie przekonuje (co innego pomysł napisania książki dla swojego psa)– połączenie komedii i fantasy z elementami kryminału nieco konfuduje czytelnika. Skutkuje to również tym, że autorce nie udaje się doprowadzić wszystkich wątków do końca. Nie rozwiązuje niektórych zagadek dotyczących głównych bohaterów, co wynika prawdopodobnie z nieumiejętności prowadzenia tak wielu wątków na raz.
Pomimo wszelkich nielogiczności oraz niedoprowadzeniu niektórych wątków do końca, muszę przyznać, że lektura powieści młodej autorki zapewniła mi dobrą rozrywkę. Same rozwiązania fabularne pozytywnie mnie zaskoczyły, a całość trzymała w napięciu od początku do końca (zelżało, gdy niektóre z tajemnic pozostały na końcu tajemnicami). Nie można znaleźć u Sokalskiej przesadnego dramatyzmu, co zdecydowanie działa na plus. Choć w początkowych rozdziałach miałam nadzieję, że obowiązkowo podejmie temat niespełnionej miłości albo wpadnie w romantyczny ton – znakomicie z tego motywu wybrnęła, przez co zaskarbiła sobie nieco więcej mojej sympatii.
Sokalska niejako umieszcza samą siebie w powieści. Iza stara się o angaż do roli w „Mojej ukochanej zmorze" (poprzedniej powieści polskiej pisarki), co staje się okazją do autokrytyki oraz skromnego przybliżenia postaci autorki.
Jednak najsłabszym elementem powieści jest mocno irytujący styl autorki, który bardzo trudno jest przełknąć oraz stosowane przez nią zabiegi w warstwie językowej. Od pierwszej strony w oczy rzucają się intertekstualne, odautorskie komentarze zaznaczone kursywą przeplatające się między właściwą narracją oraz dialogami. W dużej mierze mają wprowadzać element humorystyczny, jednak w moim odczuciu autorce w większości nie udaje się osiągnąć wytyczonego celu. Polska pisarka często decyduje się także na przekreślanie niektórych słów, po to aby zaznaczyć, że niekiedy sama koloryzuje stworzony przez siebie świat. Już z takim zabiegiem spotykamy się na tylnej okładce powieści „Ania jest szczurkiem szarą myszką pracującą w korporacji". Denerwowało mnie również nadmierne używanie przymiotników, co niekiedy wywoływało wrażenie czytania opowiadania gimnazjalisty, a nie autorki, która ma za sobą napisanych już kilka powieści. Zamienianie przekleństw na niezidentyfikowany ciąg znaków bądź „kwa, kwa" sprawia, że nie mam pojęcia, do jakiego czytelnika miała ta powieść dotrzeć w założeniu autorki.
Choć od początku byłam sceptycznie nastawiona do najnowszej książki Anny Sokalskiej, zakończyłam lekturę z całkiem pozytywnymi odczuciami. „Na psa urok" okazało się być niedopracowanym, lecz przyjemnym czytadłem, idealnym na wakacje. Jednak gdyby nie usilne próby przekombinowania stylu oraz brak rozwiązań niektórych wątków byłoby zdecydowanie lepiej.
Wiedźmin: Kompendium wiedzy o świecie gier
Jak ludzie zapanowali nad krainą zamieszkaną przez fantastyczne istoty? Jak Wiedźmini stali się łowcami potworów? Co ich łączy z czarodziejami i, przede wszystkim, jak zaczęła się przygoda Jaskiera i Geralta? O tym wszystkim przeczytacie w książce Wiedźmin: Kompendium wiedzy o świecie gier.
19 maja 2015 roku została wydana długo wyczekiwana gra – Wiedźmin 3: Dziki Gon. Wraz z premierą tej produkcji miała miejsce premiera książki wydawnictwa Agora, dzięki której możemy się dowiedzieć wielu ciekawych faktów na temat świata gier z uniwersum stworzonego przez Andrzeja Sapkowskiego.
Ciężko mi tę produkcję zaklasyfikować jako książkę, gdyż brak w niej fabuły. Całość jest przedstawiona w formie dziennika, który prowadzi nie kto inny, jak przyjaciel Geralta – Jaskier. Nie oznacza to jednak, że cały utwór będzie z perspektywy barda.
Każdy, kto zna z książek, gier lub filmów postać Jaskiera, ten wie, że jest to osoba dość skrupulatnie spisująca wszystkie przeżycia, a dodatkowo bujnie upiększając wszystkie historie. Teraz w nasze ręce trafia jego dziennik, a z niego dowiemy się wielu ciekawych faktów z wiedźmińskiego świata. Jednocześnie nie musimy się obawiać – książka nie zawiera spoilerów do żadnej z trzech części gier.
W zaprezentowanym kompendium wiedzę przekazują nam najznakomitsi mistrzowie w swoim fachu. O historii świata opowiada nam Villentretenmerth – złoty smok, który dzięki długowieczności miał okazję obserwować wszystkie zmiany od samego początku. W drugim rozdziale o wiedźminach historię opowie nam jeden z największych wojaków i nauczyciel Geralta – Vesemir. O magii dowiemy się dzięki opowiadaniom, które usłyszał Jaskier od miłości Geralta – Yennefer. Nikt nie zaprzeczy, że na potworach nikt nie zna się lepiej niż Biały Wilk, więc kto inny mógłby opowiadać w rozdziale o stworach, jeśli nie sam Geralt? No i na sam koniec – historia największego Wiedźmina w historii świata. O Rzeźniku z Blaviken nie mógł napisać nikt inny, jak jego największy przyjaciel, czyli Jaskier.
Cały dziennik jest prowadzony w narracji pierwszoosobowej, a zawarte w niej apostrofy do czytelnika pozwalają wczuć się w klimat. Konstrukcja zdań sprawia, że można przy tej książce odlecieć i poczuć się, jakby siedziało się przy kominku, a Jaskier opowiadał wszystko nad naszym uchem.
W książce zawarty jest ogrom ilustracji. Nie spodziewałem się aż takiej ilości. Wykonanie obrazów powala oglądających na. Szkice i arty są dopracowane w najmniejszych detalach, a całość prezentuje się świetnie w twardej oprawie i na mocnym papierze. Ponad 180 stron, które czyta się lekko i przyjemnie to obowiązkowa pozycja dla każdego fana Wiedźmina.
Wiedźmin: Kompendium wiedzy o świecie gier to idealna książka, która wytłumaczy nam niejasności, pomoże zrozumieć zachowania ludzi i nieludzi, a podziwianie ilustracji to gratka dla największych fanów. Wręcz chciałoby się je wyciągnąć z książki i obwiesić nimi pokój. Zachęcam wszystkich fanów (i nie tylko) do zakupy tej pozycji, gdyż jej zawartość z pewnością Was nie zawiedzie!
Drugi książkobus również w trasie!
Drugi piękny Książkobus, który również wyrusza do Was z Nibylandii, jest już w trasie! W dniach 15-19 czerwca odwiedzi miejscowości na północy Polski.
Przeklęci
Zwykłam myśleć i mówić, że urodziłam się w niewłaściwych czasach. Za przeznaczenie swoich narodzin uważam raczej okres romantyzmu, czas powieści gotyckich i – z perspektywy czasu – żałośnie ckliwych i na poły tylko mrocznych historii oraz bardziej śmiesznych, niż wyrafinowanych dandysów. Kiedy więc trafiłam na nowy tytuł Joyce Carol Oates – „Przeklęci" – reklamowany jako „znakomita powieść gotycka", nie mogłam się oprzeć. Bo czyż istnieje lepsza rekomendacja dla spragnionego fana wymarłego gatunku literackiego, niż nowa-stara formalnie historia o intrygującym tytule, spisana przez autorkę, którą od lat już postrzega się jako jedną z czołowych kandydatek do Nagrody Nobla?
Okładka powieści nie zapowiada nawet w najmniejszym stopniu mroku kryjącego się na jej kartach. Oto kobieta ukazana od wysokości nosa do bioder, ubrana w zwiewną błękitną suknię z kwiecistym ornamentem w miejscu paska i widocznymi szwami kreacji, stojąca na tle szarej ściany – być może grobowca. Skręcone pasmo ciemnych włosów opada na zarumieniony policzek. Zdjęcie przenikają jeszcze cienie grafiki ogołoconych z liści drzew. Te drzewa-pędy zaczynają dopiero budzić niepokój. Ale to tylko kropla z emocji, które znaleźć można w samej książce.
Początek XX wieku, Princeton w stanie New Jersey, miejsce, w którym swoją siedzibę ma jeden z najbardziej renomowanych uniwersytetów świata; ale również dom wielu dystyngowanych osobistości. Czy jednak zupełnie gładkich i bez skazy? Kolejkę dramatycznych wydarzeń rozpoczynają mroczne sny, w których szacownych obywateli Princeton nawiedzają zmarli, upiory i strzygi. Lecz nie to stanowi kwintesencję Klątwy, o której to społeczność boi się wypowiadać na głos. Wkrótce w mieście pojawiają się tajemnicze postacie, co do których większość zgadza się, że posiadają nieprzeciętny urok i wyszukane maniery – tylko dlaczego każdy kto spogląda na szacownego jegomościa widzi go inaczej? – a na elitę princetońskich rodzin spada ciężar demonicznego przekleństwa. Gdy piękna Annabel Slade zostaje uprowadzona sprzed ołtarza, a w graniczących z miasteczkiem lasach budzi się podziemny świat, nikt już nie ma wątpliwości, że niewysłowione zbierać będzie okrutne żniwa. Nikt jednak nie wiem, jak bardzo okrutne...
Poza faktem, że powieść reklamowana jest jako historia gotycka, zawiera również na obwolucie rekomendację Stephena Kinga, który wypowiada się o niej, używając tak mocnych słów, jak: „intensywna", „wyzywająca", „przewrotnie zabawna" czy „hipnotyzująca". Nikt ani nic nie jest jednak w stanie przygotować czytelnika na to, co znajdzie po rozwarciu sztywnej okładki. Bo chociaż „Przeklęci" należą zdecydowanie do powieści czerpiących z nurtu gotyckiego, to są również misterną konstrukcją w ogólnym ujęciu literatury.
Kompozycyjnie należałoby uznać tę historię za multiszkatułkową. Z jednej bowiem strony Oates tworzy postać historyka, który jest autorem „Przeklętych" jako dzieła pretendującego do miana historycznego i autentycznego zbioru, a z drugiej zaś strony tenże badacz nie tylko rekonstruuje wydarzenia, ale i uzupełnia je o zapiski bohaterów. Akcje prowadzone są z perspektywy to jednego, to drugiego bohatera, z których każdy ma odrębne spojrzenie na fabułę – akcentując bądź wątpiąc w wątek fantastyczny – oraz wskazuje na kolejne formy zapisków: listy, dzienniki, notki. Postać historyka wraca w formie raczej krótkich, wtrąconych rozdziałów i komentuje wiarygodność bądź potencjalność wydarzeń.
Formę powieści gotyckiej uznałabym raczej za sztafaż dla opowieści, która tylko pozornie traktuje o zjawiskach nadprzyrodzonych. W rzeczywistości Oates wybrała na temat swojej powieści nie tyle demoniczne moce, co analizę społeczno-polityczno-kulturową XX-wiecznych Stanów Zjednoczonych. Przez tekst przewijają się wątki rozwoju nurtu socjalistycznego, równouprawnienia rasowego, wolności kobiet oraz potyczki z zakresu władzy, dotyczące zarówno rozgrywek na arenie zarządców uczelni wyższej jak i całego narodu amerykańskiego – jego kolejnych prezydentów i polityków.
Jakby tego było mało, co wprowadza dodatkowy zamęt w kwestii granicy pomiędzy realnością a fikcją, Oates przywołuje całą gamę znamienitych postaci historycznych. Na kartach „Przeklętych" pojawiają się między innymi Theodore Roosevelt, Grover Cleveland, Upton Sinclair czy Jack London – a to tylko garstka z przywoływanych nazwisk. Jedynie osoby zaznajomione z historią Stanów Zjednoczonych i jej postaciami będą w stanie rozgraniczyć, gdzie kończy się historia a zaczyna fikcja. Muszę przyznać, że ja miałam z tym sporo problemów i nie raz musiałam sięgać do różnorodnych encyklopedii.
Zresztą nie tylko fakty/wymysły wymagają naukowej kontroli. Bohaterowie „Przeklętych" odwołują się do zagadnień największych umysłów filozofii, prowadząc ze sobą dysputy bądź określając życiowe stanowiska. Niestety, jeżeli ktoś nie oddawał się nigdy lekturze podobnych tekstów bądź też nie studiował ich z przymusu obranego kierunku, może mieć problem ze zrozumieniem całości. Niektóre wydarzenia bowiem bazują na zgrzycie pomiędzy faktycznym przesłaniem a ich odbiorem przez postaci.
W warstwie technicznej książki znaleźć można znacznie więcej smaczków. Bardzo często do historii opowiadanych przez bohaterów włącza się historyk-narrator w formie przypisów. Dodatkowo autorka wyraźnie ingeruje w formę czcionki (skądinąd nieznośnie małej), to podkreślając to stosując kursywę w odniesieniu do wybranych fraz lub wyrazów. Nie potrafię niestety stwierdzić, jakie znaczenie – poza podkreśleniem ich istotności – próbowała przez to autorka uzyskać.
„Przeklęci" nie zawsze są, niestety, literaturą fascynującą. Z pewnością trzeba mieć do niej całe pokłady cierpliwości Bo chociaż nie można odmówić Carol najwyższej klasy umiejętności posługiwania się językiem czy stylizowania na literaturę gotycką; nietuzinkowych metafor (śnieg jako ornament powietrza pozostanie w mojej pamięci na zawsze) i porównań oraz ogólnej barwności tekstu, to całość potrafi nudzić i irytować (i to w nie w tych fragmentach, w których narrator przestrzega czytelnika przez nieciekawością swojego wywodu i daje przyzwolenie, by go pominąć – bez straty dla całości, jak zapewnia –, co sądzę jest wierutną bzdurą i krygowaniem się postaci). Zdaje się, że powieść skomponowana jest sinusoidalnie. Zaczyna się dość emocjonalnie przeciętnie, później zainteresowanie rośnie, a gdy osiągnie swój zenit znowu stopniowo spada, by za chwilę się podnieść i tak aż do zaskakującej puenty opowieści.
Z pewnością także pełną przyjemność z lektury będą czerpać jedynie ci, którzy z powieścią gotycką są zaznajomieni. „Przeklęci" odnoszą się do sztandarowych przedstawicieli tego gatunku, jednak nie są to nawiązania jawne i bezpośrednie, podane na tacy.
„Przeklęci" należą do kręgu literatury ambitnej, wymagającej całej gamy kompetencji z zakresu wiedzy historycznej, filozoficznej i literackiej. Zdecydowanie nie jest to też lektura na jedno posiedzenie, a miesięczne dawkowanie kolejnych treści. Jest to z pewnością dzieło wybitne, które w swej misternej konstrukcji należałoby porównać do najbardziej docenianej literatury klasycznej – i tak jak jej przedstawicieli, „Przeklętych" można jedynie pokochać bądź znienawidzić. Niemniej, chociaż nie jest to literatura lekka i łatwa w odbiorze, o to zarówno amatorzy dzieł o nacechowaniu historyczny, filozoficznym, społecznym, obyczajowym jak i noszących znamiona inteligentnego dowcipu ją docenią. Ja jestem pod wielkim wrażeniem i z niecierpliwością oczekuję ostatecznego przyznania Joyce Carol Oates momentu przyznania Nagrody Nobla. Bo, co do tego, że takie wydarzenie nastąpi nie mam żadnych wątpliwości.
Fragment: "Srebrzyste wizje"
ANNE BISHOP
SREBRZYSTE WIZJE
Inni – tom trzeci
Rozdział 1
Czwartek, 10 maja
Meg Corbyn weszła do łazienki na zapleczu biura łącznika z ludźmi i starannie rozłożyła przyniesione ze sobą przedmioty. W myślach nazywała je przyborami do wieszczenia: środek antyseptyczny, bandaże i składana srebrna brzytwa z dekoracyjnie grawerowaną rączką; po jednej stronie zdobiły ją liście i kwiaty, a po drugiej, zwykłymi literami, wypisano jej oznaczenie – cs75. Przez dwadzieścia cztery lata Meg nosiła je zamiast imienia.
Premiera: "Szczurynki"
24 czerwca nakładem Wydawnictwa Papierowy Księżyc ukaże się książka „Szczurynki" - niezwykle zabawna, ale przy tym mądra życiowo historia o tym, jak zmienia się życie człowieka, kiedy do jego domu wprowadzi się szczur. A nawet kilka szczurów...
Ambasadorzy - dodatek do gry Pośród Gwiazd
Po wyniszczającej wojnie, nastąpił czas pokoju. Główne rasy galaktyki stworzyły Przymierze, aby stawić czoło wspólnym zagrożeniom.
Pierwszą decyzją przymierza było stworzenie ogromnej stacji kosmicznej wzdłuż całej galaktyki. Dzięki czemu miał się umocnić handel między rasami przymierza i dyplomacja. Stacja miała również pomóc w utrzymaniu nowo powstałego paktu o pokoju.
Patronat: "Miasteczko"
Powieść "Miasteczko" autorstwa Roberta Cichowlasa oraz Łukasza Radeckiego już dostępna w księgarniach, a my zapraszamy do lektury krótkiego fragmentu książki.
Mathilda Winter - Ostatnia walka
Księga Istot Magicznych: Smoki (fragment)
Pogłoski o istnieniu smoków pojawiły się już pięć tysięcy lat przed naszą erą. Do dzisiaj ich pochodzenie jest dla nas zagadką. Można opierać się wyłącznie na własnych przypuszczeniach, prawdopodobieństwach i fantazji, a prawda i tak może okazać się zgoła inna. Przez to, że jedynie nieliczni dopuszczeni są do kręgu ich towarzystwa, wszystkie tajemnice pozostają pilnie strzeżone. Wiadomo natomiast, iż ich przyjście na świat zwiastują burze. Smoki otrzymują duszę od samego Wielkiego Stwórcy; nie jak ludzie i zwierzęta dziedziczą ją po przodkach. Może ona dostać się na Ziemię tylko poprzez błyskawicę, która na krótką chwilę łączy Niebo i Ziemię. Czasem zdarza się, że Siły Zła są znacznie szybsze i zdołają wnikać w otwarty portal. Dusza zostaje wtedy skażona i trafia do nowego właściciela z defektem, którego nie jest świadomy. Może on objawiać się na przeróżne sposoby. Powszechnie znane są przypadki smoków atakujących ludzi, pustoszących miasta i wsie, czy zagarniające w swoje szpony całe królestwa, które uciemiężają i doprowadzają do ruiny. O wiele trudniej spotkać smoka o czystej duszy – zwykle z racji wyższości swojego gatunku nie czują potrzeby nawiązywania jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi, jako istotami niższego rzędu o niecnych zamiarach, zatrutym umyśle i ograniczonej inteligencji. Wiodą samotniczy tryb życia w odludnych miejscach, trudno dostępnych i niemożliwych do zamieszkania przez inne istoty, takich jak najwyższe partie gór, lasy, rozległe pustynie, lodowe krainy, okolice wulkanów, samotne wyspy na środku mórz i oceanów. Potrafią przystosować się do niemal każdych warunków, dzięki wszystkożerności i silnych organizmach. Dotychczas odnotowano istnienie trzydziestu ras, jednak szacuje się, że liczba ta może być trzykrotnie, a nawet czterokrotnie wyższa. Każdy z gatunków charakteryzuje się przypisaną umiejętnością bądź umiejętnościami, które nie wynikają z doświadczenia i zdobytej wiedzy. Obecnie znane to telepatia, telekineza, niewidzialność, wytwarzanie silnych trucizn, ogłuszający krzyk czy lodowy oddech. Przypuszcza się, że może być ich nieograniczona ilość. Zianie ogniem jest wymysłem prostych ludzi, którzy doświadczyli niszczycielskiej siły smoków i nie potrafili jej precyzyjnie określić. Smoki o czystych duszach nie krzywdzą ludzi, ponieważ nie mają w tym żadnej potrzeby czy przyjemności. W razie ewentualnego spotkania starają się jak najszybciej zniknąć, by uniknąć spotkania z człowiekiem.
Ponieważ zdarzają się odstępstwa od normy i niektóre gatunki zdecydowały się na współpracę z magami w zamian za obopólne korzyści, postały Smocze Akademie. Na świecie są tylko trzy takie szkoły: w Tajlandii, Kanadzie i Irlandii. Mają one służyć dobru smoków, ich opiekunów, rozwojowi nauki oraz bezpieczeństwu świata. Nie jest to organizacja stricte militarna, choć oprócz tytułów naukowych istnieje możliwość zdobywania stopni wojskowych. Wszyscy przechodzą obowiązkowe szkolenia w zakresie podstaw walki i obrony. Kandydat w wieku piętnastu do dwudziestu pięciu lat musi przejść szereg testów, po których pozytywnemu zaliczeniu musi zostać zaakceptowany przez któregoś ze smoków. Istnieje ryzyko, że smok w pewnym momencie zbuntuje się przeciwko opiekunowi, dlatego wprowadzono dodatkowe środki ochrony. Uczniowie zdobywają wiedzę w dziedzinach powiązanych bezpośrednio z opieką i biologią smoków, ale także magii, zielarstwa, matematyki, geografii i nawigacji. Rocznie w każdej z Akademii przebywa stu kadetów. Naukę kończy od tuzina do połowy pierwotnej liczby. Lokalizacja szkół pozostaje utajniona przed zwykłymi śmiertelnikami i znana jest tylko magom, którzy mają obowiązek zgłaszać odpowiednich kandydatów.
Spoglądając w lustro nadal rozpoznawała siebie sprzed lat. Oczywiście, czas odcisnął na niej swoje piętno, ale gdzieś w środku pozostało coś z małej, nieśmiałej Aoife, która dopiero co postawiła pierwsze kroki na schodach prowadzących do wielkiej sali. Dotknęła dłonią krótkich włosów, sięgających ledwo za uszy. Układały się loki. Ciągle miała fryzurę nie wiele dłuższą niż nowo przyjęta kadetka. Mogłaby je nareszcie zapuścić, w końcu teraz była jedną z najbardziej poważanych osób w Akademii... Ciekawe, jakby wyglądała teraz w długich włosach?
Z rozmyślań wyrwał ją odgłos szybkich kroków, a potem skrzypnięcie drzwi. Ktokolwiek to był, musiał mieć dobry powód, aby zignorować dobre maniery i zakłócać jej spokój. Wyszła na spotkanie gościowi w salonie.
- McArthur? – zdziwił ją widok pułkownika z rozwichrzonymi włosami i zaczerwienionymi policzkami. – Co się stało, do stu diabłów?
- Nasze najgorsze przypuszczenia... - z trudem łapał oddech. Wsparł się o ścianę. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie, choć znali się od pięciu lat.
- Najgorsze przypuszczenia właśnie się ziściły. Nie mamy czasu, by ratować się ucieczką. Musiałby wydarzyć się cud, abyśmy uszli z życiem.
- Nie strasz mnie, proszę – nalała wody z karafki i podała mu szklankę – Konkrety, Erwinie, konkrety.
- Może lepiej będzie, jeśli poznasz prawdę prosto ze źródła. Finni!
W drzwiach pojawiła się blond czupryna i para zlęknionych, niebieskich oczu. McArthur ponaglił kadeta gestem. Ten wkroczył niepewnie do pokoju. Nogi mu się trzęsły, w rękach miął czapkę z herbem Akademii.
- Baczność! – krzyknął pułkownik, choć w jego głosie słychać było wielkie podenerwowanie. Chłopak wyprostował się odruchowo. McArthur padł na sofę.
- Finni, mów co wiesz – powiedziała Aoife spokojnie, lecz stanowczo - Każdy szczegół może być na wagę złota, jeśli wróg zapuka do naszych bram. Chcesz wody? W takim razie weź głęboki oddech i skup się.
Finni wziął sobie tę radę do serca i po chwili zaczął opowiadać:
- Towarzyszyłem pułkownikowi McArthurowi na cotygodniowym patrolu. Zwykle nie wyjeżdżamy dalej niż do podnóża góry, ale tym razem zajechaliśmy do pobliskiego miasteczka...
- Dobrze, co dalej?
Finni przełknął ślinę.
- Na rynku panowała dziwna atmosfera. Ludzie byli jacyś nerwowi, jakby mimowolnie przeczuwali niebezpieczeństwo. Nawet zwierzęta też ryczały w klatkach głośniej niż zwykle. Dziwny obłęd spadł tego dnia na to miasto. Zatrzymaliśmy się w pubie. Pułkownik wszedł do środka, ja miałem zaprowadzić konie do stajni i zadbać o to, aby je napojono. Nawet nie zbliżyły się do koryta, gdy zaczęły rżeć i wierzgać. Nie wiedziałem co zrobić; to bardzo spokojne zwierzęta. Pozostałe konie szybko do nich dołączyły. Stajenny krzyknął do mnie, żebym je wyprowadził, pewnie rozdrażniły pozostałe. Wtedy zobaczyłem, z jakiego powodu były niespokojne... - zawiesił głos.
- Finni – rzekł McArthur niespodziewanie łagodnie – to bardzo ważne.
- Padł na nas cień. Zrobiło się ciemno, jak w zimową noc. Spojrzałem w górę i zobaczyłem brzuch pokryty srebrną łuską sunący nad miastem. Trzepot potężnych skrzydeł prawie zwalił mnie z nóg. Wtem rozległy się krzyki, przekleństwa i płacz dzieci. Ludzie tratowali się wzajemnie w owczym pędzie, nie zważając na nic. Ja stałem, nie zdolny nawet do oddychania, trzymając się kurczowo uzdy mojego konia. Nigdy nie widziałem tak wielkiego smoka. Był dwukrotnie większy niż Gruby Bazylii. Musiał usłyszeć harmider w dole, ponieważ wzbił się wyżej, a potem zawisł w miejscu. Pysk poorany miał bliznami; ciało bardziej muskularne niż wszystkie znane mi rasy. Tylko tyle zdołałem zobaczyć, nim potworny krzyk przeniknął mnie do kości i zwalił z nóg. Potem... zemdlałem – spuścił wzrok.
- Kiedy wreszcie wydostałem się z pubu – podjął McArthur - Smok krążył już w kółko, więc nie mogłem się mu dokładnie przyjrzeć. Część domów wokół zawaliła się, a ulice były gęsto usiane zwłokami. Wtedy przemówił: „Zdrajcy, którzy kolaborują z żywą padliną, zapłacą za hańbienie swego gatunku krwią. Strzeżcie się, bo jestem blisko i nie ma przede mną ucieczki. Wykończę was wszystkich do ostatniego". Później rozwalił ogonem jeszcze kilka chałup, by w końcu odlecieć... To wszystko, co widziałem.
Aofie zmarszczyła brwi. Zapadła ciężka cisza. Podeszła do okna i spojrzała na dziedziniec.
- Ktoś jeszcze wie?
- Przybiegliśmy prosto do ciebie. Masz jakieś przypuszczenia, co to mógł być za smok?
- Niestety nie. Skoro Finni nie potrafił go rozpoznać, a jest jednym z moich najlepszych uczniów... Nie wiemy, czy nie ma czegoś w zanadrzu. Trudno będzie pokonać smoka obdarzonego boskim krzykiem. W dodatku rozwścieczonego – odwróciła się do nich – Musimy wszystkich ostrzec, nie wywołując przy tym nieuzasadnionej paniki. Wolałabym nie mieszać w to kadetów, ale... Może nie być innego wyjścia.
- Nie mamy armii! Musimy wysłać gońca z wiadomością do Jej Wysokości i poprosić o wsparcie.
- Chcesz wywołać wojnę z powodu jednego smoka?
- On jest groźniejszy niż wszyscy nasi wrogowie na lądzie. Nie mamy nawet pojęcia, jak wielkie szkody może wyrządzić.
- To sprawa między nami, a nim. Nie jest wrogiem całego Królestwa. O ile to możliwe, chciałabym uniknąć wielkiej bitwy.
- Kiedy zabił niewinnych ludzi stał się wrogiem Królestwa – oburzył się McArthur.
- Jest wściekły – podjęła Aoife, ignorując go – to jego słabość, którą możemy wykorzystać. Lepiej byłoby, gdyby nie odnalazł Akademii. Góry to idealna okolica, aby się ukryć i przeprowadzić przemyślany atak, prawda? Nie mam zamiaru go zabijać. Była by to wielka strata dla nauki i świata... Rozumiecie, co czego zmierzam?
- Generalne McKinnley... - zaczął niepewnie Finni – „Każdy smok, który raz zaatakuje ludzi staje się ich wrogiem raz na zawsze" – zacytował Księgę Istot Magicznych.
- Słuszna uwaga, ale zabić smoka, mając możliwość jego zbadania... To marnotrawstwo.
McArthur nie był przekonany. Wstali.
- Jakie rozkazy?
- Tak jak mówiłam: powiadomcie wszystkich. Porozmawiam z Świtem.
Gdy opuścili kwaterę Aoife, McArthur ruszył z chmurną twarzą przed siebie. Finni ledwo mógł za nim nadążyć.
- Panie pułkowniku...
- Cicho! Mamy wykonywać rozkazy. Mam jednak nadzieję, że Rada ją powstrzyma. Możemy wszyscy zginąć, w takiej sytuacji najlepszą dyplomacją jest siła.
Pomieszczenia dla smoków ulokowane były we wschodnim skrzydle. Była to czteropoziomowa hala z około trzystoma kwaterami, podzielonych na dziesięć sektorów. Stamtąd smoki miały łatwy dostęp do patio, sal treningowych i arboretum. Oczywiście, standard dla pokojów magów, dowódców i kadetów był ten sam co smoków. Aofie cieszyła się, że Świt mieszkał w jednym z bocznych, krótszych korytarzy. Nie chciałabym budzić wszystkich w czasie popołudniowej drzemki.
Minęła tabliczkę z jego imieniem i delikatnie poruszyła dzwoneczkami. Zza kotary dobiegło chrobotanie, a potem wyłoniła się z niej głowa.
- O, Aoife. Miło cię widzieć. Cóż ważnego się stało, że przeszkadzasz mi w piątkowe popołudnie? – grzeczność w jego głosie była wymuszona. Cały tydzień intensywnie ćwiczyli; sama miała już tego dość. Westchnęła.
- Nic dobrego. Gigantyczny smok, prawdopodobnie azjatycki, obdarzony boskim krzykiem szuka zemsty za „zdradę gatunku".
- Zdarza się.
- Mógłbyś chociaż udawać, że cię to interesuje? Jest potężniejszy niż wy wszyscy razem wzięci. Z łatwością zniszczył miasto. Mamy czas, dopóki nas nie odnajdzie. Nie przychodziłabym, gdyby to nie było nic poważnego. On nas wszystkich zabije. Jest w stanie to zrobić.
Z innych kwater zaczęły wysuwać się zainteresowane rozmową pyski. Świt pokręcił głową.
- Chodźmy się przejść.
W arboretum nie było nikogo. Przechadzali się wśród drzew, nie bardzo wiedząc co powinni o tym wszystkim myśleć.
- Może telepata załatwiłby sprawę?
- Wątpię... Myślę, że ten smok mógłby być o wiele szybszy, a martwy telepata nic nie wskóra.
- W takim razie co planujesz zrobić?
- Wspaniale byłoby, gdybyśmy odciągnęli go daleko od Akademii i stoczyli bitwę w miejscu, które dobrze znamy – da nam to znaczną przewagę. On na pewno nie jest stąd i nie zna zbyt dobrze okolicy. Chcę zminimalizować ewentualne straty...
- Dobry pomysł, trudniej z realizacją – przyznał Świt. – A co z samą strategią walki? Jeśli jest silniejszy od nas, będziemy musieli znaleźć na niego jakiś sposób. Nie możemy atakować chaotycznie. Żeby go unicestwić....
- Jeśli będzie zbyt agresywny – przerwała Aoife - będziemy go musieli zabić, aby nie wyrządził szkód w całym Królestwie.
- Dopuszczałaś inną możliwość? – smok wrzucił jej wymowne spojrzenie z ukosa. - On rzucił nam wyzwanie. Skoro śmiał to uczynić, powinien być gotowy ponieść śmierć w uczciwej walce. Aoife, co się dzieje?
Usiadła na ławeczce, a Świt trącił ją delikatnie pyskiem w bark.
- Boję się, że poniesiemy klęskę. Jego groźby mogą się spełnić. Kiedyś musieliśmy natrafić na mur nie do przebicia. Igramy ze zbyt potężnymi mocami, o których tak naprawdę mało co wiemy... Nie sądziłam tylko, że stanie się to tak szybko.
- Kompletna głupota! – parsknął. – Sytuacja na polu bitwy jest nieobliczalna, sama dobrze wiesz. Mierzyliśmy się z wieloma potworami, niektórymi nie z tego świata, a naszą siłą była wiara i trening. Jestem pewny, że każdy z smoków i opiekunów, odebrał właściwą edukację i został zaprawiony w boju. Teraz wystarczy w nich uwierzyć. Kto ma wierzyć bardziej, niż generał?
Nagle pojawił się goniec.
- Generał Aofie McKinnley jest proszona o stawienie się na posiedzeniu Rady.
- Świetnie – mruknęła pod nosem – teraz pozostaje nam wierzyć, że przeforsuję swój pomysł.
Zmiany w rozkładzie zajęć wprowadzono natychmiastowo. Wszyscy spali o wiele za krótko, by zregenerować ciało i zbyt wiele myśleli o czekającej ich masakrze, by dać odpocząć umysłowi. O czwartej trzydzieści w sali treningowej stawiła się kompania niewyraźnych, marudzących i niezdyscyplinowanych pierwszo- i drugoroczniaków. Aofie zacisnęła wargi, wybiegając wyobraźnią na tyle daleko, żeby wiedzieć, iż czeka ją trudny dzień. To były jeszcze dzieciaki. Żaden z nich nie miał nawet osiemnastu lat. Nasłuchali się opowieści i plotek, a gdyby zapytać któregokolwiek, do czego się przygotowują, nie potrafiliby odpowiedzieć nic konkretnego. Świt czyścił sobie skrzydła, a Aoife weszła na podest.
- Proszę o uwagę. Czeka nas wszystkich trudny dzień, więc bądźcie tak mili i się łaskawie skupicie.
Kadeci nie przerwali rozmów. Generał dała znak Świtowi. Uderzył końcem ogona w gong, co natychmiast uspokoiło towarzystwo.
- Dziękuję – odchrząknęła – dzisiaj mieliście mieć zajęcia z magii, zielarstwa i dragonologii. Żadne z nich się nie odbędzie. Rada uznała, że w starciu z wrogiem się wam nie przydadzą... - skarciła się w myślach – Cały dzisiejszy dzień spędzicie w powietrzu i pokażecie mi, jak powinna wyglądać prawidłowa współpraca opiekuna ze smokiem, wzajemna komunikacja i wykonywanie rozkazów w trakcie walki. Na polu bitwy niesubordynacja czy brak skupienia może kosztować was życie. Niektórzy mają zbyt małą wiedzę taktyczną i rozeznanie, dlatego kierujcie się intuicją i nie zapominajcie, gdzie jesteście. Szczerze mówiąc, wielu z was może okazać się bardzo łatwym celem dla smoka. Postaramy się przedłużyć, a nawet uratować wam skóry. Świt, zawołaj smoki. Jeśli nie ma pytań to zaczynamy.
Po chwili gęsiego weszły smoki, równie rozespane jak ich opiekunowie. Gdy już wszystkie przybyły, było ich około czterdziestu i Aoife bardzo szybko pożałowała, że zgodziła się przyjąć to zadanie. Wolała by ćwiczyć strategię ze starszymi na zewnątrz. Wiedziała, że w jakiś sposób będą próbowali ją ukarać. Gdy zaczęli się rozgrzewać było jasne, że w takim stanie starcie zakończyłoby się klęską Akademii, nie zależnie od siły i sprytu przeciwnika.
- Panuj nad smokiem!... Uważajcie na siebie nawzajem!... Dalej, pokaż, że ufasz swojemu opiekunowi!... – wkrótce była zmęczona poprawianiem ich błędów, które w kółko popełniali. Uczyli się zbyt krótko, żeby pokazać wyćwiczony styl i praktykę. Aoife kazała im przekazywać sobie informacje, symulując przebieg prawdziwej potyczki. Tylko kilku zdołało odebrać wiadomość na komunikatorze, nie tracąc kontroli nad smokiem i płynnie wprowadzić go w życie. Już trzecio roczniakom nie sprawiało to żadnego problemu; byli na tyle pewni, aby obsługiwać komunikator, skupiając się równocześnie na tym, co dzieje się wokół. Po dwóch miesiącach w Akademii nie miało się jeszcze tego wyczucia, które przychodzi po kilkuset godzinach treningów. Aoife kręciła głową.
- Nie, nie, nie. Nie bójcie się puścić uprzęży, smok potrafi lecieć w jednej linii, gdy mu to zasygnalizujecie. Zaufanie. Tego nam potrzeba.
Świt pracował ze smokami, które uczyły się znacznie szybciej niż kadeci. Mogłyby dostać komunikatory i bez opiekunów wziąć udział w starciu.
- Przerwa. Półgodziny. Idźcie na śniadanie. O dziewiątej trzydzieści widzę was z powrotem.
Kadeci przyjęli tę wiadomość z wyraźną ulgą. Sala szybko opustoszała, bo smoki także wyszły się posilić. Aoife oparła się o podest i skrzyżowała ramiona na piersi. Świt nie musiał jej o nic pytać, ponieważ myśleli o tym samym. Klęska. Za kilka dni, może tygodni oni zginą pierwsi.
- Mogłabym puścić ich do kwater. Tylko im męczę bez sensu.
Mundur pasował jak ulał. Był to raczej strój galowy, niż bitewny – Akademia rzadko wyprawiała się na wojnę. Gdyby rzeczywiście wystąpiła taka konieczność, zapewne dostaliby mundury Królewskiej Armii. Na szczęście mogła odczepić kilka utrudniających poruszanie ozdób i obejść się bez peleryny. Uprzęż Świta zrobiła się za ciasna, choć mierzy ją zaledwie miesiąc temu.
- Przybrałeś trochę ciała, stary druhu – uśmiechnęła się, klepiąc go delikatnie po brzuchu. Snycerz zaśmiał się cicho, jednak spoważniał, spotykając poważne spojrzenie smoka.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego. Po prostu więcej pracuję umysłem.
- I żuchwą.
W porę uchyliła się przed ciosem łapą, co wywołało tylko większe rozbawienie.
- Mógłbyś się przez chwilę nie ruszać? – upomniał go snycerz – Nie chcę, żeby coś się odczepiło podczas bitwy.
Świt mruknął, jednak posłusznie wykonał polecenie. Aoife wróciła do zbrojenia się. Zapięła w talii pas, z emblematem Akademii. Wydał się jej teraz taki dziwny i nie na miejscu.
„Zawsze bronić praw smoków i żadnemu z nich nie wyrządzać krzywdy..."
Ostatni raz wkładała ten mundur, ostatni raz walczyła w tych barwach. Skontrolowała stan czapki i kozaków, które w międzyczasie jej przyniesiono, a potem zabrała się za konserwację kuszy.
Był to cholernie drogi i niezawodny sprzęt, wykonywany z kości słoniowej oraz drzewa bogów, z którego drewno charakteryzowało się długą żywotnością. Mogła przetrzymać wszystko, nawet najgorsze traktowanie; praktycznie niepalna i trudna do zniszczenia. Aoife wiedziała, że tylko generałowie mają ją na wyposażeniu i potrafiła to docenić. Była w czołówce najlepszych strzelców. Raczej trudno byłoby nią zabić smoka, ale w mniej niecodziennych sytuacjach sprawdzała się idealnie.
W skład ich ekwipunku wchodził także komplet bełtów nasączonych środkiem usypiającym oraz miksturami magicznymi, komunikator i sztylet. Komunikatory były sprzętem używanym tylko przez Akademię. Zasilały je kryształy. Wyglądały mniej więcej jak srebrne bransoletki z kilkoma kontrolkami, przypisanymi poszczególnym oddziałom i niewielkim wyświetlaczem. Służyły do wymiany szybkiej wymiany informacji i rozkazów w trakcie bitwy, przez co wszystko szło sprawniej i działano o wiele skuteczniej. Wszystko obsługiwane za pomocą głosu.
Przy butach znajdowały się specjalne uchwyty, które pozwalały zaczepić się o uprząż i pozostać nieruchomym, na przykład podczas używania kuszy, co zapewniało większy komfort oraz precyzję.
- Gotowe – oznajmił snycerz. Świt przeciągnął się i wyszli ze zbrojowni, robiąc więcej miejsca dla pozostałych. Na patio zrobił się już tłum. Blisko setka osób i drugie tyle smoków. Kadeci, magowie, pułkownicy, oficerowie, generałowie... Wypatrzyła także kilka delegatów z Królewskiej Armii.
- Co oni tu robią? – odwróciła się do smoka.
- Może zdążył już rozwalić kilka miast i uznali, że potrzebujemy pomocy.
Aoife prychnęła.
- Pomocy mogą potrzebować oni sami, gdy smok zgniecie ich jednym machnięciem ogona. Pewnie nawet żaden z nich nie widział go nigdy na oczy.
Podszedł do nich McArthur z nieodłącznym Finnim, nieśmiało dreptającym przy jego boku.
- Jakieś nowe wieści? – zapytała, nawet na niego nie patrząc. Nie zrobił absolutnie nic, kiedy wyrzucali ją z posiedzenia Rady. Myliła się co do jego przyjaźni.
- Jest już blisko. Wyjdziemy mu naprzeciw. Kolejne miasto zniszczone, Królowa się dowiedziała i wysłała kilku szpicli – wskazał brodą na przybyszy – Jej Wysokość pewnie myśli, że skoro dostajemy tyle pieniędzy, to powinniśmy zapobiegać takim sytuacjom.
- Może najlepiej prewencyjne wyzabijać wszystkie smoki poza murami Akademii. Tak będzie najlepiej i najbezpieczniej – w jej głosie słychać było złość i żal. Nie potrafiła nad nim zapanować, choć jej twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Na twarzy McArthura pojawiło się zdziwienie, choć szybko je zamaskował.
- Finni, skontroluj czy wszyscy mają kompletne mundury. Nie chcę oberwać za ich głupie wybryki.
- Tak jest – Finni dyskretnie się ulotnił, zostawiając ich samych.
- Aoife... Moglibyśmy porozmawiać na osobności? Tutaj jest trochę za dużo świadków.
Schowali się w jednym z załomów przejścia na zewnątrz. Świt odgrodził ich skutecznie od ciekawskich uszu.
- Początkowo byłem przeciwny twoim planom, bo wtedy wydawały się idiotyczne... – zaczął.
- Tylko tyle chciałeś mi powiedzieć? Choć, Świt, marnujemy czas.
- Zaczekaj – złapał ją za ramię – nie skończyłem. Zachowujesz się dzisiaj jak nieopierzona kadetka, a nie jak generał. Co się z tobą dzieje?
Wiedziała, że miał rację. Teraz nie zależało jej na niczym. Nie musiała już kryć wszystkich emocji. Odchrząknęła.
- Przepraszam. Trochę mnie poniosło.
- Uwierz mi, wszyscy śmierdzimy strachem. Wracając do tematu – dzisiaj rano dostałem nową relację mieszkańca zniszczonego miasta. Jest sparaliżowany i gdy smok demolował miasto, on nie mógł uciec, więc spodziewając się najgorszego, dokładnie mu się przyjrzał. On jest poważnie ranny. Nic więc dziwnego, że wpadł w furię. Niektóre rasy smoków są szczególnie wrażliwe na ból. Ciekawe jest to, jak owa rana wygląda.
Wyciągnął zza pasa kawałek papieru i podał jej. Aoife zacisnęła wargi.
- Przecież to wygląda jak opatrzenie od...
- Tak. Też od razu przyszło mi to na myśl. Diamentowy Cierń, z którego można przyrządzić wyjątkowo długo i boleśnie zabijającą truciznę...
- ...Której recepturę zna tylko Smocza Akademia w Irlandii – dokończyła Aoife – kto to zrobił?!
- Zielonego pojęcia nie mam. Recepturę tej trucizny poznają tylko magowie i dowódcy w stopniu pułkownika i wyżsi. Zresztą nie wszyscy. To wyjątkowo paskudny środek, który dodatkowo wokół rany powoduje oparzenie w kształcie cierni. Mamy tutaj jakiegoś cholernego maniaka, zaaplikowanie jakiemukolwiek żywemu organizmowi tego środka to zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Możemy zawęzić krąg podejrzeń do członków Rady, gdyż w jej skład wchodzą wszystkie wtajemniczone osoby. Dwanaście ludzi, a każdy z nich może być winny.
- Nie mam zamiaru bawić się teraz w śledztwo! Nie możemy zabić tego smoka! Musimy mu pomóc! –wybuchła Aoife.
- Ciszej! – strofował ją McArthur, rozglądając się. - Jeśli komukolwiek powiem, to odwrócą się przeciwko mnie i wyrzucą z Akademii. Rada stoi za sobą murem. Cokolwiek by nie zrobili, muszą zachować twarz i reputację. Zeznania świadka? I to jeszcze w randze pułkownika? Bzdura, a za dezercję i opowiadanie kłamstw mogą mnie równie dobrze rozstrzelać...
Erwin wyglądał, jakby uszło z niego życie. Praca i smok Rubin – oto wszystko, co miał. Jednak gdzieś z tyłu głowy kiełkowała zupełnie nowa myśl. Chęć buntu.
- Masz rację – przyznała – może lepiej skrócić jego męki. Jeśli trucizna rozeszła się już po całym ciele, to niewiele możemy zrobić – zawiesiła głos – powiedziałeś mi to tylko dlatego, żebym poczuła się jeszcze bardziej wyszydzona przez wszystkich, mając pewność, że mój plan był słuszny?
- Powiedziałem ci, ponieważ wierzę w prawdę.
Po krótkim namyśle dodał:
- I mam dość tej cholernej Akademii.
- Na pozycję. Zbliża się – padł rozkaz z przodu. Obiegł on wschodnią jaskinię lotem błyskawicy i został przekazany dalej, do grup czekających przy jeziorze i w lesie. Plan zakładał atak z zaskoczenia. Na pierwszy ogień mieli pójść kadeci zaczajeni w zaroślach. Trudno było ukryć smoki i z wysoka na pewno były doskonale widoczne, dlatego przeciwnik powinien dać się łatwo nabrać. Gdy zaczną napierać również od strony lasu i jaskini szala zwycięstwa może szybko przechylić się na ich stronę.
Aoife przeciągnęła wzrokiem po twarzach wokół niej. Pełne napięcia i skupienia. Zdolne jedynie by przyjmować rozkazy i je wykonywać. Tylko tego uczyła Akademia. Samodzielność była wykluczona. Oczywiście, na polu bitwy byłaby zgubna, lecz w codziennym życiu uczniowie kierowali się tylko i wyłącznie rozkazami. Kadeci. Może Akademia z biegiem czasu miała więcej wspólnego z wojskiem, niż jej się wcześniej wydawało?
Do ich uszu dobiegł stłumiony przez skały ryk, niosący śmierć i zniszczenie. Czy tak mogłaby brzmieć apokalipsa? Wszyscy kurczowo zaciskali dłonie na uprzężach smoków; te zaś nadstawiały uszu i syczały coś jakiś czas, wyczuwając zagrożenie. Świt również się niepokoił. Machał nerwowo wąsami.
- Spokojnie, tylko spokojnie...
Strach nie zdominował jej zachowania. Zwykle pociła się nerwowo jak wszyscy wokół, wytężając wzrok i słuch. Teraz jedyne, co czuła, to wstręt do tego, na co będzie zmuszona patrzeć za chwilę. Jak dumne i dzikie zwierze zostanie brutalnie zabite tylko dlatego, że ludzie nie znaleźli innego wyjścia. Gdyby wierzyła w Stwórcę, to mogłaby teraz załamać ręce i pytać go, dlaczego.
Ryk przybrał na sile. Skały drżały coraz bardziej. Mogłyby nawet pogrzebać ich żywcem. Był o krok od nich. Ktoś krzyknął i trzepot skrzydeł wypełnił ich uszy. Przez chwilę nie było słychać niczego więcej. Zza pleców wyższych stażem generałów i magów nie widziała kompletnie nic. Nie było żadnego przeraźliwego łoskotu, odgłosu strzałów i krzyków. Kilkanaście stóp nad ziemią wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Mimo wszystko doskonale potrafiła wizualizować sobie przebieg starcia. Nie przypuszczała tylko, że w ułamkach sekund nastąpi tak dramatyczny zwrot akcji.
- O Stwórco! Zabili generała pierwszej grupy!
Zewsząd rozległy się nerwowe szepty. To oznaczało tylko jedno – oddział straci morale i jeśli szybko nie odnajdą kogoś, kto nimi pokieruje, podzielą jego los. McArthur nachylił się do niej:
- Skoro po kilkunastu sekundach sprzątnął generała to jego wściekłość nie przewyższa inteligencji. Spodziewa się nas.
- Teraz już nic nie możemy zrobić, jak tylko trzymać się planu. Za głęboko wdepnęliśmy.
- Uwaga, druga grupa wchodzi do akcji – dobiegł ich głos z przodu.
- Miejmy nadzieję, że dadzą sobie radę – powiedziała Aoife – wystarczy, żeby go ogłuszyć. Choćby zaklęciem.
- Nie łatwo jest rzucać zaklęcia w ferworze walki. Do tego trzeba skupienia – zauważył McArthur.
- Za coś im płacą, do stu diabłów. Siedzieć nad książkami całe życie i nie móc poradzić sobie ze smokiem? Nie lepiej byłoby zająć się czymś, co przyniosłoby lepszy efekt?
- To nie zależy tylko od wiedzy...
- Właśnie. Trzeba mieć trochę oleju w głowie.
- Uwaga, na rozkaz wylatujemy – ostry głos przeciął powietrze. Aoife zmarszczyła brwi.
- Czyli wszystko na naszych barkach. Jak zwykle.
Smok, jeszcze chwilę temu tak potężny, leżał teraz bezruchu, oddychając chrapliwie. Rana, o której wspominał McArthur wyglądała okropnie. Musiała powodować ogromny ból. Wszystko, o czym wspominał Erwin było prawdą. Aoife otarła sztylet o trawę, odwracając się od okropnego widoku. Polana usiana była zwłokami kadetów oraz smoków. Ludzie, którzy zaledwie kilka godzin temu byli jej uczniami i znajomymi oraz smoki, które tak kochała. Panował chaos. Rozejrzała się wokół.
- Już czas – szepnął Świt – za chwilę może być za późno.
- Poczekajmy na Erwina. Jest, widzę jego smoka!
Smok pułkownika niemal zarył o trawę. Cały bok miał podrapany. McArthur zsunął się z jego grzbietu i przytulił do jego pyska, szepcząc słowa przeprosin i pocieszenia w języku tylko im znanym.
- Nie damy rady wszyscy uciec... Bez specjalistycznej opieki Rubin nie przetrwa – pogłaskał smoka po pysku. Rubin doskonale wiedział, co zamierzają. Szkockie smoki charakteryzowały się dużą empatią i często okazywały się telepatami. Zwrócił głowę do Aoife i Świta:
- Nikt się nie dowie o tym, co planujecie. Moja w tym głowa. Dla Akademii będziecie martwi. Bądźcie zdrowi i odnajdźcie to, czego szukacie.
- Rubin... - McArthur mówił słabym, łamiącym się głosem - byłeś najlepszym smokiem, jakiego poznałem. Twoje poświęcenie nie zostanie nigdy zapomniane. Zadbaj o siebie. Chciałbym cię jeszcze kiedyś zobaczyć w pełnej krasie.
- Musimy uciekać – ponaglił ich Świt. Aoife wraz z Erwinem wdrapali się na jego grzbiet. Rubin ostatnimi siłami podniósł się z ziemi i złożył przed nimi głęboki ukłon.
- Żegnaj, przyjacielu – rzucił do malejącej sylwetki smoka, który niebawem całkowicie zniknął z horyzontu. Łzy napłynęła mu do oczu. Nie, musiał być silny. Nie był przecież sam.
Przedzierali się przez coraz gęstsze poszycie lasu. Świt powoli, lecz nieustannie parł do przodu. Widać już było oznaki jesieni. Liście zaczęły już zabarwiać się na równe kolory, choć wciąż było ciepło. Pogoda jednak mogła być zdradliwa i bez przygotowania nie warto byłoby wyprawiać się w podróż w nieznane.
- Może wreszcie zdradzisz nam swój genialny plan, co? – zagadnęła Aoife, chcąc przerwać ciężką ciszę.
- Nie byłoby wtedy elementu zaskoczenia.
- Kicham na element zaskoczenia! – zdenerwowała się Aoife - Zaufanie też ma swoje granice. Erwin, nie sądzisz?
- Prawdę powiedziawszy, to też chętnie bym się dowiedział, jakie mamy plany.
Starał się maskować smutek, choć wszystko było zbyt świeże, by zapomnieć. Jak na wojskowego przystało trzymał się dzielnie i Aoife była mu za to bardzo wdzięczna. Ktoś musiał być ostatnim bastionem opanowania, bo generał McKinnley ani prywatnie, ani zawodowo, nie należała do osób spokojnych. Jej smok zresztą też. Świt przecisnął się przez dwa stare dęby, które podrapały ich gałęziami po plecach.
- Ktoś wam to wyjaśni o wiele lepiej niż ja – przyznał w końcu – to nie prawda, że nie można utrzymywać kontaktu ze światem zewnętrznym, będąc w Akademii. Taka jest oficjalna wersja dla kadetów, aby byli skupieni na nauce. Regularnie dostarczane są potajemnie listy, a niektórzy nawet mają poza murami rodziny. Także ja postanowiłem skorzystać z tego rozwiązania, aby znaleźć kogoś, kto nam pomoże.
- Chcesz powiedzieć, że powierzyłeś nasze życie obcej osobie?
- Chyba kpisz! Doskonale znasz tę osobę, Aoife.
- Doprawdy jestem bardzo ciekawa kto to. Nikt nie przychodzi mi na myśl.
Wreszcie wyszli na gościniec. Droga nie wyglądała na często uczęszczaną i z pewnością nikt specjalnie o nią nie dbał. Pomiędzy drzewami zamajaczyła mała, drewniana chatka. Świt zagwizdał. Po chwili z domu wyłonił się młodzieniec. Oboje zsunęli się z grzbietu smoka i wyszli mu na spotkanie. Aoife zamarła, gdy zobaczyła jego twarz. Oblał ją zimny pot. Znała tę twarz. Znała ją dobrze.
- To niemożliwe! Przecież...
Młodzieniec uśmiechnął się niepewnie, a potem nie zważając na wszystkich przytulił ją. Aoife zamknęła oczy. Jej myśli wróciły do czasu, gdy widziała go po raz ostatni – pięć lat temu, gdy wyjeżdżała do Akademii.
- Odkąd nagle opuściłaś dom – zaczął mówić, a jego oczy płonęły radością na widok drogiej jego sercu osoby - nie przypuszczałem, że kiedykolwiek znów dane mi będzie cię zobaczyć, siostro. Tęskniłem każdego dnia. W końcu uciekłem, chcą wieść spokojne życie z dala od naszej słodkiej rodziny. Skoro ciebie zabrakło, nic mnie więcej nie trzymało przy tych ludziach.
- Opuściłeś rodziców? Pamiętam dobrze twoje ostatnie słowa. Coś o jedynym synu i obowiązkach...
- O ile wiem, Mary i rodzice mają się dobrze – uśmiechnął się. -Przynajmniej nie gorzej, niż zwykle, bo życie zawsze wygląda dla nich tak samo ponuro. Stwierdzili, że ja i ty jesteśmy z tej samej gliny i nic z nas nie będzie. Na co im się miałbym przydać, skoro spisali mnie na straty? Uwolniłem ich tylko od zbędnego ciężaru.
- Typowe dla nich... - spojrzała na chatkę – Ładnie się tu urządziłeś. Mam nadzieję, że nie będziemy dla ciebie zbyt wielkim kłopotliwymi gośćmi, bo chwilowo nie mamy dokąd pójść... Świt wtajemniczył cię we wszystko?
- Z najdrobniejszymi szczegółami.
- To dobrze, bo po wydarzeniach dzisiejszego dnia nie mam najmniejszej ochoty niczego tłumaczyć. W takim razie nie muszę przedstawiać ci mojego drogiego przyjaciela, choć chyba należą mu się jakieś wyjaśnienia.
McArthur stał nieco zakłopotany, głaszcząc delikatnie Świta po boku, przysłuchując się tylko ich rozmowie.
- Z miłą chęcią bym ich posłuchał.
- To jest Michael McKinnley. Mój młodszy brat.
- Miło mi poznać... Brat? – Erwin przyjrzał im uważnie. Poza drobnymi podobieństwami w rysach twarzy wyglądali zupełnie inaczej – Michael był krzepkim, wysokim mężczyzną o długich, prostych i jasnych włosach, natomiast Aoife miała kędzierzawą czuprynę w ognistym kolorze, zielone oczy i raczej drobną sylwetkę. Uśmiechnęła się, widząc jego konsternację.
- Mamy różne matki. Długa historia. Jak widzę poszedłeś w moje ślady – zwróciła się do brata.
- Nie do końca... - spuścił wzrok – starałem się o przyjęcie do Akademii, ale nie miałem szans. Odpadłem na pierwszym etapie rekrutacji.
- Może to i dobrze – Aoife poklepała go po plecach i uśmiechnęła się. Szczerze. Pierwszy raz od tak dawna.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie