Rezultaty wyszukiwania dla: Znak
W co się ubrać?
Odwieczne pytanie każdej kobiety: „W co się ubrać?” teraz zagościło w formie gry wydawnictwa Granna dla najmłodszych. Unowocześniona wersja wcześniejszego tytułu: „Laleczki”, frajda dla dzieci, zabawa i nauka. Sztuka ubierania to kolejna umiejętność, która niewątpliwie przydaje się w życiu.
Pozycja Granny jest dla mnie sentymentalnym powrotem do dzieciństwa, kiedy to z gazet wycinaliśmy różnorakie stroje i dopasowywaliśmy do narysowanych wcześniej laleczek. W tej wersji wygląda to jednak o niebo lepiej.
W kartonowym, solidnym pudełku znajdziemy 8 laleczek: 4 dziewczynki i 4 chłopców ubranych w bieliznę. Co ciekawe postaci są różnej rasy, co z pewnością uczy najmłodszych tolerancji. Pozostałe elementy to 54 ubranka i 12 kartoników ze strojami oraz instrukcja. Gra przeznaczona jest dla dzieci powyżej 3 roku życia. Mentalnie i dydaktycznie byłaby to gra dla młodszych odbiorców, gdyby nie małe elementy. Myślę, że granicą wieku jest ten moment kiedy „wszystko” nie ląduje w buziach milusińskich. Na pewno kartonowe elementy nie wytrzymałyby takiej próby i byłoby to niebezpieczne bez nadzoru dorosłych.
Warianty gry jakie zaproponowano w instrukcji dzielą się na opcję łatwiejszą i trudniejszą. W tej łatwiejszej wersji każde dziecko otrzymuje dwie laleczki: chłopca i dziewczynkę. Ubranka rozkłada się na stole obrazkami do góry. Z talii kartoników z gotowymi strojami usuwa się te oznaczone gwiazdką. Pozostałe układamy w stos obrazkami do dołu. Każde dziecko wyciąga jeden kartonik i na znak odsłaniają w jednym momencie. Teraz rywalizują aby jak najszybciej ubrać swoją postać według wylosowanego obrazka (same decydują dla kogo jest to odpowiedni strój). Osoba, która zrobi to najszybciej i poprawnie - dostaje punkt. W opcji trudniejszej do gry włączamy obrazki z gwiazdką. Jest to wersja dla starszych dzieci, które muszą tu rywalizować o powtarzające się elementy strojów. Każda rozgrywka zajmuje ok. 20 min. Maksymalna liczba graczy to cztery osoby aczkolwiek w grę może bawić się nawet jedno dziecko.
Pozycję możemy wykorzystać jako układankę, gdzie dzieci swobodnie ubierają swoje laleczki w wybrane przez siebie stroje. Możemy rozmawiać z dziećmi o pogodzie na zewnątrz oraz o elementach garderoby i ich nazewnictwie, uczymy jakie stroje noszą chłopcy a jakie dziewczynki. Spódniczki noszą dziewczynki, a bluzeczka w kropeczki może pasować każdemu. Pod nadzorem osób dorosłych może być to świetna baza dydaktyczna.
Gra „W co się ubrać?” to świetna zabawa, dydaktyka, ale przede wszystkim element pobudzający kreatywność dzieci, ponieważ laleczki i ubranka mogą być wykorzystane na wiele sposobów. Z pewnością dzieci potrafią zaskakiwać. Pozwólmy się im o tym przekonać… ;)
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Granna.
Łaskun
“Łaskun” to szósty tom sagi o Lipowie. Przez te niespełna cztery lata, które minęły od ukazania się “Motylka” Katarzyna Puzyńska wykonała kawał dobrej roboty. Napisała i opublikowała sześć powieści o łącznej liczbie 3904 stron (jeśli doliczyć “Dom czwarty, wyjdzie nam 4480). Co najważniejsze, każda z powieści trzyma jakość. Jak wiecie, w chwili gdy piszę recenzję ukazał się już “Dom czwarty”. I to jest chyba jedyny plus czytania powieści z tak dużym opóźnieniem. Bo już dzisiaj zacząłem kolejny tom.
W “Łaskunie” policjanci z Lipowa muszą się zmierzyć z brutalnym morderstwem sędziego i nieznanej kobiety. Sprawca nie dość, że zabił dwie niewinne osoby, to rozczłonkował ciała i stworzył z nich coś na kształt upiornej ludzkiej układanki. Co najciekawsze, na miejscu zbrodni odnalezione zostają dowody świadczące o winie Daniela Podgórskiego. Czy Daniel jest winny morderstwa? Jeśli nie, dlaczego ucieka?
Kłamałbym pisząc, że przeczytałem “Łaskuna” jednym tchem. Objętość powieści sprawiła, że przyjemność lektury rozłożyłem sobie na kilka dni. I był to mile spędzony czas. Zresztą z książkami Katarzyny Puzyńskiej inaczej być nie może. Porywają i oczarowują czytelnika. Wszystko inne przestaje się liczyć. Nie przeszkadza wyjący za oknem autoalarm, zalegające w zlewie brudne naczynia. Bo jak może nas to irytować? Przecież jesteśmy daleko stąd, w malowniczym Lipowie. Bierzemy udział w skomplikowanym, pasjonującym policyjnym śledztwie i poznajemy dalsze losy naszych ulubionych bohaterów. U Katarzyny Puzyńskiej warstwa obyczajowa jest równie ważna i rozbudowana jak kryminalna. Podobnie psychologia postaci. Ze szczegółami autorka wyjaśnia nam powody zachowania mieszkańców Lipowa i okolic. Poznajemy je ze wspomnień, listów i przeżywamy wraz z nimi często traumatyczne wydarzenia. To sprawia, że “Łaskun” nie jest kolejnym kryminałem, gdzie zmęczony życiem policjant tropi psychopatycznego mordercę, rozwikłuje sprawę i wsadza go za kratki, by przejść do kolejnego tomu. Katarzyna Puzyńska ożywiła całą społeczność, nadała swoim bohaterom (a jest ich wielu) odrębne osobowości, bagaże doświadczeń i tym samym cele, które pragną zrealizować.
“Łaskun” to znakomity kryminał obyczajowo-psychologiczny, który dostarczy niezapomnianych wrażeń. I można zacząć od dowolnego tomu, bo autorka tak konstruuje powieści, że możemy zacząć przygodę z policjantami z Lipowa od dowolnej powieści. I gwarantuję Wam, że nie poprzestaniecie na jednej. Na koniec napiszę tylko: polecam.
Czerwony Prorok
Czerwony Prorok to drugi tom serii Opowieść o Alvinie Stwórcy, która jest jedną z wizytówek amerykańskiego pisarza i została doceniona na całym świecie przez rzesze fanów. Po długiej przerwie cykl ma doczekać się kolejnego tomu, i to właśnie z tej okazji wydawnictwo Prószyński i S-ka zdecydowało się wznowić całość w całkowicie nowej szacie graficznej!
Scott Orson Card — Jeden z najbardziej popularnych autorów gatunku science fiction. Debiutował w wieku 26 lat opowiadaniem Gra Endera, które zostało później rozbudowane do rozmiarów powieści. Zarówno Gra Ender, jak i drugi tom cyklu, Mówca Umarłych, zdobyły obie najważniejsze nagrody SF — Hugo i Nebulę. W twórczości Carda ogromną rolę odgrywa wyznawana przez niego religia mesjanistyczna.
W wieku jedenastu lat widział, jak biali ludzie mordują jego ojca. Od tego dnia Indianin Lolla-Wossiki stał się żałosnym pijakiem. Jego brat, Ta-Kumsaw, chciałby przepędzić białych z kontynentu, a gubernator Bill Harrison snuje o wiele okrutniejsze plany wobec Indian, niż przypuszcamy. Kiedy zaczyna je realizować, mimowolnie doprowadza do spotkania Alvina Millera — wyjątkowego białego chłopca, obdarzonego potężną mocą magiczną — z Lollą-Wossiky i Ta-Kumsawem. I tak rozpoczyna się kolejny etap edukacji Alvina.
Mało jest książek, które tak ciekawie pokazują alternatywne światy i które w dodatku bardzo intensywnie nawiązują do korzeni istnienia danego miejsca i mentalności ludzi. Drugi tom cyklu to opowieść wprost początku XIX wieku, gdzie purytańska rewolucja Cromwella zakończyła się wielkim sukcesem, a starodawna magia Indian to zjawisko występujące na porządku dziennym. W powieści mamy liczne postacie znane z naszej rzeczywistości, lecz autor przygotował dla nich kompletnie inną drogę. To duży plus, fajnie poznać kilka postaci, o których uczyliśmy się w szkole, w nieco innej odsłonie. Orson Card jest znakomicie zaznajomiony z zamierzchłymi czasami swojego kraju, co pokazuje niejednokrotnie. Jest to duży atut zarówno jego, jak i jego książki. Mimo, że nie przepadam zbytnio za historią, to takie połączenie z fantastyką bardzo mi odpowiada.
To, co trzeba powiedzieć bez cienie zwątpienia: autor książki jest wspaniałym tworzycielem światów i słowami doskonale potrafi zawładnąć wyobraźnią czytelników. Jego alternatywny świat jest wielce przemyślany i ekscytujący, a czasami nawet zabawny. Fajnie, że Orson Card zdecydował się pokazać dzieje czerwonoskórych, rdzennych mieszkańców Ameryki. Z jednej strony jest to lekcja pokory i hołd w stronę prawie całkowicie wybitych Indian, z drugiej podniesienie na piedestał ich zwyczajów i magicznych rytuałów, które na kartach książki są jak najbardziej realne.
Czerwony Prorok to lektura, którą trzeba poznać. Kto zagłębi się w świat Alvina, na pewno nie poprzestanie na pierwszym tomie — to mogę zagwarantować bez cienia wątpliwości! Zdecydowanie polecam!
Kochamy Hermionę bardziej niż Harry'ego Pottera!
Oto sylwetka polskiego fana serii J.K. Rowling
22 października w księgarniach pojawił się „Harry Potter i Przeklęte Dziecko” - ósmy tom serii J.K. Rowling, która przygodami trójki czarodziejów podbiła serca czytelników na całym świecie. Merlin.pl, we współpracy z serwisem harry-potter.net.pl przeprowadził własne badanie, aby sprawdzić co najbardziej kręci nas w Harrym Potterze - cyklu, w którym, jak się okazuje, najbardziej pokochaliśmy… Hermionę Granger
Deadpool #03: Dobry, zły i brzydki
Deadpool, w porównaniu do innych postaci ze stajni Marvela, po raz pierwszy zagościł epizodycznie na kartach komiksu całkiem niedawno, bo w 1991 roku. Od tamtej pory bohater ten (a raczej patrząc na jego wyczyny – antybohater) doczekał się nie tylko swojej własnej serii ale również kinowej ekranizacji z Ryanem Reynoldsem w roli głównej.
Tym, którzy nie spotkali się do tej pory z postacią Deadpoola, spieszę wyjaśnić, iż ten pan w czerwono-czarnym kostiumie to Wade Wilson, były żołnierz i kolejny Kanadyjczyk (po Wolverinie), który padł ofiarą programu Weapon X. Posiada on skopiowany od Wolverine'a czynnik regeneracyjny, który umożliwia mu praktycznie kompletną regenerację ciała, łącznie z odrastaniem odciętych kończyn. Od pozostałych superherosów wyróżnia go nie tylko zamiłowanie do przemocy, cięty język i niestabilność psychiczna, ale przede wszystkim świadomość bycia bohaterem komiksu (czy filmu).
„Dobry, zły i brzydki” to trzeci album serii, który ukazał się w Polsce nakładem wydawnictwa Egmont, w ramach cyklu Marvel NOW. Scenariusz komiksu napisali: Brian Posehn (aktor i komik znany z kina czy telewizji) oraz Gerry Dugan (m.in. „Uncanny Avengers”). Rysunki zaś są dziełem Scotta Koblisha oraz Declana Shalvey’a.
Lekturę komiksu zaczynamy od podróży w przeszłość. Autorzy zabierają nas do Nowego Jorku lat 70. XX wieku. Na ulicach tego miasta spotykamy Deadpoola ubranego niczym gwiazda funky i noszącego… afro. Próbuje się on zatrudnić jako najemnik u dwóch superbohaterów: Iron Fista i Luke Cage’a. W tej krótkiej, prowadzonej przez dwa zeszyty, historii odnajdziemy wiele odniesień do popkultury oraz mnóstwo charakterystycznego dla Deadpoola, głupkowatego humoru. Wystarczy wspomnieć, iż głównym przeciwnikiem jest wręcz absurdalna postać Białego Człowieka, wyglądająca jak … alfons i potrafiąca zmieniać ludzi w kamienne posągi.
Po tym luźnym wstępie, scenarzyści robią fabularny zwrot o 180 stopni. Humorystyczna historia ustępuje miejsca poważniejszym wątkom. Na Wilsona polują tajemniczy ludzie. Efektem konfrontacji z nimi jest to, iż Deadpool niespodziewanie budzi się w … Korei Północnej. W tym totalitarnym państwie, w którym mocno czuć twardy reżim, ponownie o sobie przypomina tajna organizacja związana z programem Weapon Plus. W starciu z nią najemnikowi towarzyszą Kapitan Ameryka oraz Wolverine. Jakby nie patrzeć bohaterowie ci również są dziełem mrocznych eksperymentów i efektem żmudnych prac nad stworzeniem super żołnierza. Ta część komiksu prowadzona jest w zupełnie innym tonie. Na boczny tor zszedł specyficzny humor Deadpoola. Wilson musi zmierzyć się z własną przeszłością i konsekwencjami czynów popełnionych w okresie przedstawionym w pierwszej części albumu. Na jaw wychodzą m.in. kolejne eksperymenty prowadzone na ludziach z wykorzystaniem czynnika regeneracyjnego pozyskanego od Wade’a. Efekt tego jest taki, iż otrzymujemy zupełnie odmienną historię, niż te do których zdążył nas przyzwyczaić Deadpool. Choć humoru w niej nie brakuje, całościowy odbiór jest inny. Można odnieść wrażenie iż jest to bardziej dojrzały i momentami poruszający komiks.
Bardzo dobrze do charakterów obydwu historii pasuje oprawa graficzna komiksu. Autorem rysunków pierwszej, luźniejszej części jest Scott Koblish. Jego kreska jest lżejsza i idealnie nadaje humorystyczny ton fabule. Declan Shalvey natomiast znakomicie buduje mroczny klimat drugiej części. Jego sceny są ostrzejsze, bardziej surowe i idealnie przekładają się na mocniejszy odbiór tej historii.
Tradycyjnie wydawnictwo Egmont na koniec przygotowało zestawienie wszystkich oryginalnych okładek do zeszytów wchodzących w skład tego albumu. Urzekają one nie tylko humorem i nawiązaniem do popkultury ale i ogromem detali.
Podsumowując „Dobry, zły i brzydki” to kolejna bardzo udana pozycja wydana przez Egmont w serii Marvel NOW. Jest to świetny album, który szczerze polecam nie tylko dla fanom Deadpoola (ich pewnie nie trzeba namawiać do zapoznania się z tym tytułem). Na pewno opowieść ta przypadnie do gustu i zainteresuje każdego, komu przygody wszelakich superbohaterów nie są obce. Dodam, iż znajomość poprzednich albumów i przygód Wilsona nie jest szczególnie wymagana.
"Eldritch Horror: Widma Carcosy" – zapowiedź
Dodatek do gry "Eldritch Horror: Przedwieczna groza" – "Widma Carcosy" od Galakty dostępny już w tym tygodniu. "Widma Carcosy" przenoszą akcję gry do międzygwiezdnego miasta Carcosa i wprowadzają nowego przedwiecznego – Hastura, Króla w Żółci.
Planeta zwierząt
Świat fauny jest bardzo bogaty i niezwykle interesujący. Różnorodność zwierząt oraz środowisk ich życia jest tak obszerna, że pewne jest, iż do tej pory nie wszystkie gatunki zostały odnalezione i zbadane. Jednak mając na uwadze znane nam już zwierzęta, zastanawialiście się kiedykolwiek jak poszczególne gatunki mają się względem siebie biorąc pod uwagę ich różne cechy? Czy zastanawialiście się kto jest szybszy: sarna czy gazela? Kto dłużej żyje: krokodyl czy kameleon? Czy cyraneczka jest większa od sikorki? Odpowiedzi na powyższe i inne pytania na pewno dostarczy Ci wyjątkowa gra familijna od wydawnictwa Granna pt. „Planeta zwierząt”. Pozycja ta ukazała się w ramach serii IQ Granna, która wspomaga edukację dzieci.
Autorem „Planety zwierząt” jest Filip Miłuński, który w swoim dorobku posiada takie tytuły jak m.in. „CV”, „Mali Powstańcy” czy „Faras”. W tytuł ten bawić się może od 2 do 6 graczy w wieku minimum 8 lat.
Strona wizualna
W kartonowym pudełku odnajdziemy 110 dwustronnych kart, pionki ekologa i myśliwego, 6 żetonów kontynentów, 3 żetony cech oraz 50 żetonów z różnymi ilościami punktów. Wszystkie elementy, za wyjątkiem kart, zostały wykonane z tektury. Znakomicie prezentują się karty. Z jednej strony posiadają one bardzo ładne i idealnie wykadrowane zdjęcia zwierząt wraz z ich polską i łacińską nazwą. Plus za to, iż nie są to grafiki, zazwyczaj spotykane w podobnych grach familijnych, tylko odpowiednio dobrane fotografie. Na odwrocie każdej z kart odnajdziemy ważne informacje: kontynenty na jakich występuje dany gatunek, maksymalną prędkość i wiek oraz średnią wielkość (przy ptakach jest to rozpiętość skrzydeł).
Cel i przebieg gry
Celem gry jest odpowiednie przyporządkowanie danego gatunku nie tylko do konkretnego kontynentu ale również uszeregowywanie go wśród innych zwierząt pod kątem danej wartości cechy.
Przed rozpoczęciem rozgrywki przygotowujemy odpowiednio żetony kontynentów, dzieląc je na trzy pary: obydwie Ameryki, Europa z Afryką oraz Azja z Australią. Nad każdą parą losowo umieszczamy znacznik cechy, jaka będzie wytyczną do porównywania w danej rundzie. Następnie rozdajemy uczestnikom karty w odpowiedniej ilości uzależnionej od liczby graczy. W grze 2-osobowej rozdajemy po 10 kart, zaś w 6-osobowej – po 4 karty. Każdy z graczy otrzymuje również po 5 żetonów punktów karnych. W Australii umieszczamy figurkę ekologa (o figurkach za chwilę). Ważne, żeby każdy trzymał w ręce swoje karty tak, aby pozostali uczestnicy widzieli dobrze cechy danego zwierzęcia.
Gra dzieli się na dwie tury. Pierwszą z nich rozpoczyna osoba, która posiada w domu najwięcej zwierząt. Spośród kart na ręce wybiera jedno zwierzę i głośno decyduje, w którym miejscu je umiejscowić. Czyli po pierwsze wskazuje kontynent, na którym występuje dany gatunek, a po drugie przyporządkowuje odpowiednio pomiędzy innymi kartami, w ciągu rosnącym mając na uwadze cechę, która jest wytyczną na tym kontynencie. Pozostali uczestnicy gry weryfikują zamiar gracza i informują go, czy prawidłowo wskazał lokalizację swojej karty. W przypadku dobrze przydzielonej karty, gracz umieszcza ją we właściwym miejscu względem innych oraz obraca ją tak, aby widoczne były opisy cech a nie zdjęcie. Jeśli źle odgadł lokalizację, karta pozostaje na ręce, a swój ruch rozpoczyna gracz siedzący po jego lewej stronie. Pierwsza runda trwa do momentu w którym któryś z graczy pozbędzie się ostatniej karty z ręki. Należy jednak wtedy kontynuować grę, aż do osoby siedzącej po prawej stronie tego gracza.
Zanim przystąpimy do drugiej rundy, każdy gracz otrzymuje punkty karne równe liczbie kart, które zostały mu na ręce. Następnie tasujemy wszystkie karty biorące udział w pierwszej rundzie i ponownie je rozdajemy graczom. Dodatkowo przesuwamy żetony cech nad kontynentami o jedno miejsce w prawo.
Druga runda przebiega podobnie do pierwszej, z kilkoma jednak różnicami. Po pierwsze grę rozpoczyna gracz siedzący po lewej stronie gracza, który jako pierwszy zagrał ostatnią kartę z ręki. Po drugie, jeśli ktoś źle przyporządkuje zwierzę, nie tylko pozostawia sobie kartę na ręce, ale od razu otrzymuje punkt karny.
Po zakończeniu rundy drugiej, sprawdzamy kto posiada najmniej punktów karnych. Osoba ta wygrywa zabawę w „Planetę zwierząt”.
Wspomnę jeszcze o figurkach ekologa i myśliwego. Znacznie wzbogacają one rozgrywkę. Ekolog zlokalizowany na kontynencie, w którym udało się nam prawidłowo zlokalizować zwierzę pozwala na pozbycie się jednego punktu karnego. Myśliwy zaś, stojący na kontynencie uniemożliwia zagranie karty w tym miejscu. Po każdym prawidłowym zagraniu karty mamy możliwość przesunięcia danej figurki, trzymając się zasady, że na jednym kontynencie nie mogą jednocześnie przebywać obydwie postacie.
Ponieważ myśliwy, jakby nie patrzeć, utrudnia rozgrywkę, polecany jest w rozgrywaniu zaawansowanego wariantu gry.
Wrażenia
„Planeta zwierząt” na pierwszy rzut oka bardzo kojarzy się z serią gier autorstwa Frédérica Henry’ego (seria Timeline i Cardline), a dokładnie z tytułem „Cardline: Zwierzęta”. Jednak tytuł Filipa Miłuńskiego wyróżnia nie tylko oprawa graficzna, dzięki wykorzystaniu zdjęć zwierząt, ale również bogatsza mechanika i pomysł, czyli np. wprowadzenie kontynentów. Dobrym pomysłem jest również stopniowanie rozgrywki ze względu na ilość graczy, czyli różna liczba kart. Przekłada się to mniej więcej na porównywalną płynność i czas rozgrywki. Dla chcących przeżyć jeszcze większe emocje w grze, twórca przewidział również drugi wariant zaawansowany (oprócz tego z wprowadzeniem myśliwego). Można rozegrać trzecią rundę, w której złe wytypowanie lokalizacji gatunku wiąże się z odpadnięciem z gry oraz zdobyciu punktów karnych.
Dodatkowe figurki postaci pozawalają na częściowe planowanie swoich ruchów np. aby pozbyć się żetonu karnego lub utrudnić grę przeciwnikom (blokując z pomocą myśliwego kontynent).
„Planeta zwierząt” jako gra edukacyjna sprawdza się znakomicie. Nie tylko przybliża ona graczom świat fauny, ale również zachęca do poznawania poszczególnych cech zwierząt. Warto zauważyć, iż zgodnie z zasadami gry, w każdej rundzie korzystamy z tych samych kart (nie dobieramy z talii nowych). Dzięki temu mamy okazję bardziej przyswoić sobie informacje na temat gatunków. Jeśli dziecko jest jeszcze za małe aby grać z nami według obowiązujących zasad gry, możemy wprowadzać je w fascynujący świat dzikiej przyrody, wykorzystując do tego zdjęcia zwierząt. Dodatkowo jeśli pokusimy się w trakcie rozgrywki o szersze opisywanie danego gatunku własnymi słowami, wzbogacimy wiedzę również starszych graczy.
Podsumowanie
Jeśli jesteś miłośnikiem zwierząt, wycieczki do ZOO są dla Ciebie jedną z ulubionych form spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu oraz jeśli tradycyjne gry-quizy już Ci się znudziły, „Planeta zwierząt” to tytuł idealny dla Ciebie. Pozycja ta pozwoli się Tobie zmierzyć z trudnymi pytaniami oraz utrwalić dotychczasową wiedzę. Dzięki niej wraz z dziećmi odkryjecie jak niezwykle bogaty i intersujący jest świat fauny. Za niewielkie pieniądze otrzymujecie nie tylko ładnie wydany, ale niezwykle edukacyjny produkt. Polecam.
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Granna.
Ilustracja w tekście pochodzi z materiałów wydawcy.
Quiz: Gdzie raki zimują?
Rodzinne podróże samochodem, pociągiem czy nawet autobusem bywają często nużące. Szczególnie dla młodych uczestników. No bo jak długo można podziwiać widoki za oknem lub wpatrywać się w tablet zawieszony za zagłówkiem przedniego siedzenia? Czytanie na dłuższą metę również okazuje się męczące, gdyż niejednokrotnie wywołuje chorobę lokomocyjną. Na szczęście istnieje bardzo dobre rozwiązanie na urozmaicenie wyjazdów. Warto wykorzystać specjalne, kompaktowe gry. Takową serię gier podróżnych przygotowało wydawnictwo Granna. Chciałbym przedstawić Wam jeden z tytułów: „Quiz: Gdzie raki zimują?”.
Ta rodzinna gra przeznaczona jest dla dzieci w wieku od 6 lat. Może w niej wziąć udział od 2 do 4 graczy. W podręcznym, kartonowym pudełku znajdziemy 45 dwustronnych kart z pytaniami, cztery kartonowe figurki raków z plastikowymi podstawkami oraz planszę – tor punktacji. Wszystkie elementy są solidnie wykonane oraz kolorystycznie prezentują się bardzo dobrze. Każda karta zawiera po 3 pytania (często podchwytliwe) na każdej stronie (podzielone stopniem trudności), czyli łącznie mamy 270 zagadek. Każda z nich ma trzy odpowiedzi, z których tylko jedna jest prawidłowa. W dolnym narożniku karty znajdują się rozwiązania.
Zasady gry są banalnie proste. Każdy z graczy wybiera kolor raka i kładzie jego figurkę na pierwszym polu toru punktacji. Rozgrywkę rozpoczyna najmłodszy uczestnik. Z talii pobiera on pierwszą kartę, a następnie pyta osobę po swojej lewej stronie o wskazanie numeru pytania. Oczywiście przeciwnik po wysłuchaniu trzech propozycji odpowiedzi, wskazuję tę, według niego, prawidłową. Jeśli udzielił prawidłowej odpowiedzi, przesuwa swoją figurkę raka o jedno pole do przodu i następnie zadaje pytanie kolejnemu graczowi. Grę wygrywa ta osoba, której rak jako pierwszy przejdzie 8 pól toru i dotrze do mety.
Ta prostota zasad to niewątpliwie jeden z największych plusów gry. Wytłumaczenie ich dzieciom zajmuje dosłownie kilkanaście sekund. Kolejną mocną stroną gry są pytania. Na początku, biorąc przed rozgrywką do ręki losowo kilka kart i czytając na wyrywkę pytania, miałem wrażenie, iż mam do czynienia z bardzo prostym quizem. Powiem więcej, przez myśl przeszło mi nawet, iż grając z dziećmi będę musiał trochę udawać i specjalnie błędnie odpowiadać. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że pytania są naprawdę zróżnicowane, dotykają wiele dziedzin nie tylko nauki, ale również kultury. Nierzadko są one bardzo podchwytliwe. Szczerze przyznam, że kilka razy miałem problem aby wskazać prawidłowe rozwiązanie. Bardzo często pytania czy odpowiedzi są humorystyczne. Dla przykładu wiecie co ma skąpiec w kieszeni? Węża? A może drewniane pięć złotych? Albo dlaczego zebra ma na skórze paski? Czy przez to, że nie zdejmuje nigdy piżamy? A może jest policjantem wśród zwierząt i musi być dobrze widoczna? Nie no, oczywiście, że to jej ubarwienie ochronne.
Gra potrafi naprawdę wciągnąć całą rodzinę. W idealny sposób wpaja wiedzę dziecięcym umysłom, które chłoną ją niczym gąbka. Na dodatek podczas rozgrywki uśmiech nie schodzi z twarzy. Nie ważne czy się prawidłowo czy źle odpowiedziało. Dobra zabawa cały czas góruje.
Podsumowując, „Quiz: Gdzie raki zimują?” to znakomity tytuł na rodzinne potyczki, który idealnie łączy naukę z zabawą i pozytywną rywalizacją. Sprawdza się w domu, jak i w podróży (oczywiście w aucie proponuję zastąpić tor punktowy zwykłą kartką papieru, na której będziemy zliczać punkty). Produkt ten można spokojnie polecić do wykorzystania w placówkach przedszkolnych. Taka edukacja to sama przyjemność.
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Granna.
Ilustracja w tekście pochodzi z materiałów wydawcy.
Czterdzieści i Cztery
Nowa, długo oczekiwana powieść Krzysztofa Piskorskiego, laureata Nagrody im. Janusza A. Zajdla oraz dwóch Złotych Wyróżnień Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego. Autor Cieniorytu, nazwanego przez Jacka Dukaja „światotwórstwem najwyższej klasy”, rozwija tym razem wizję, w którym niezwykła technologia miesza się ze słowiańską magią oraz epoką narodowych powstań i Wielkiej Emigracji.
Jest rok 1844. Do odciętej blokadą Anglii przybywa Eliza Żmijewska — poetka i ostatnia kapłanka zapomnianego, słowiańskiego bóstwa. Eliza ma odnaleźć przemysłowca Konrada Załuskiego, którego rodacy winią za upadek powstania na Litwie. Zamierza wykonać na nim wyrok wydany przez Radę Emigracyjną oraz Juliusza Słowackiego. Tylko czy Załuski naprawdę jest winny? A może padł ofiarą rozgrywki dwóch wieszczów?
W świecie, gdzie energia próżni odmieniła historię, nie ma prostych odpowiedzi. Etherowe bramy połączyły Europę z równoległymi światami, a wojny i powstania potoczyły się nowym torem. Towiańczycy, rewolucjoniści, luddyści, szaleni prorocy i poeci snują piętrowe intrygi. Armie, tajne policje oraz floty powietrznych okrętów czekają na znak. Z pozaświatowych kolonii Francji, Anglii oraz Rosji nadciągają egzotyczne stworzenia i obce siły. Coś lęgnie się w ciemnych zaułkach miast... Polacy widzą we wszystkim szansę, by wywrócić układ wrogich im mocarstw. Żmijewska odkrywa jednak, że na szali leży coś więcej niż tylko los jej kraju.
Moja przygoda z Piskorskim zaczęła się od małego zbioru opowiadań Poczet Dziwów Miejskich, który w gruncie rzeczy bardzo mi się spodobał. Później dowiedziałem się o jego spotkaniu autorskim w moim mieście przy okazji promocji jego nowej książki Cienioryt. Pan Krzysztof okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, którego słuchało się z przyjemnością, dlatego właśnie postanowiłem bardziej zagłębić się w jego twórczość. Szybko pozyskałem wspomniany Cienioryt, który także bardzo przypadł mi do gustu i który to później zdobył główną nagrodę im. Janusza Zajdla. Na informację o nowej książce Piskorskiego zareagowałem bardzo pozytywnie i z dużą dozą nadziei na dobrą lekturę. Jak zatem wypada?
Pierwsze, o czym chciałbym powiedzieć, to sam pomysł na fabułę. Nie znam całej twórczości autora, ale zarówno w Cieniorycie jak i w Czterdzieści i Cztery pokazuje bardzo oryginalne uniwersum. Piskorski, w moim odczuciu, wprowadza na rynek fantastyki w Polsce dużo oryginalności, łącząc troszkę gatunki, co daje bardzo interesującą mieszankę. Zazwyczaj nie przepadam za akcją, która dzieje się w przeszłości, wolę raczej teraźniejszość bądź niedaleką przyszłość, bądź właśnie światy alternatywne. Pisarz przenosi nas do połowy XIX wieku i choć z początku miałem spore obawy, tak muszę przyznać, że z każdą stroną coraz bardziej przekonywałem się do tej epoki i jej klimatu. Twórca idealnie połączył historię alternatywną oraz koncepcję równoległych światów tworząc coś niesamowicie ciekawego.
Stworzenie rozbudowanego świata pełnego małych wątków i sporej ilości bohaterów, zwłaszcza jeśli trzeba pogodzić ich historyczne losy z fantazją autora, nie jest łatwym zadaniem do wykonania. Obawiałem się, że może to spowodować nieco bałaganu, który będzie trudny do ogarnięcia przez czytelnika, lubiącego raczej miłe i proste lektury. Nic bardziej mylnego! Piskorski posługuje się znakomitym językiem i ma talent do opisywania skomplikowanych rzeczy w przyjemny sposób. Zdecydowanie to duży plus, który pokazuje, że pisarz ma talent.
Książka to dawka naprawdę znakomitej lektury i z pewnością realny kandydat na powtórzenie sukcesu Cieniorytu. Myślę, że nominacja do Zajdla powinna być tutaj absolutnym minimum, a oczywiście osobiście mam cichą nadzieję na podium. Autor bawi się konwencją na najwyższym poziomie tworząc kolorowych bohaterów, ciekawą i zaskakującą fabułę oraz dopracowany w każdym calu świat. Zdecydowanie polecam!
BFG
Kiedy pierwszy raz opublikowano w 1991 roku 'Big Friendly Giant', pod mało atrakcyjnym i wymyślnym tytułem „Wielkomilud”, w Wydawnictwie GiG, byłam już zbyt „poważnym” czytelnikiem, okrzepłym na powieściach Andre Norton, by sięgać po książeczkę dla dzieci, mało jeszcze wtedy u nas popularnego i niestety już nie żyjącego, Roalda Dahla. Musiałam poczekać dwadzieścia pięć lat, by przekonać się, że jest to opowieść, która wywołuje salwy śmiechu nie tylko u małoletnich.
13 września 1916 roku urodził się w walijskim Landaff przyszły wspaniały pisarz książek dla dzieci – Roald Dahl. Na 100-tną rocznicę urodzin autora Znak Emotikon wydał jego najsłynniejsze opowieści, w twardej oprawie z kanonicznymi ilustracjami Quentina Blake’a. W lipcu na ekrany kin weszła również ekranizacja „BFG” w reżyserii Stevena Spielberga, o której niestety nie jestem w stanie na razie napisać nic, ponieważ, jako prawdziwy mól książkowy sięgnęłam najpierw po książkę. A książka wyjątkowo podobała się zarówno mojej dziewięcioletniej córce, jak i mnie.
„Bardzo Fajny Gigant” to zakręcona powieść o przygodach Sophie, dziewczynki mieszkającej w sierocińcu, która jako jedyna dostrzega w nocy olbrzyma. Ma szczęście, ponieważ trafia na mocno zakręconego giganta, który w przeciwieństwie do swoich pobratymców, o znamiennych imionach Krwiopij, Michospust, Bebechołyk, etc., jada szlamgóry i pije tłoczypiankę, zamiast chrupać ziemiaki, czyli ludzi. Oczywiście winna podglądania Sophie, nie może pozostać w sierocińcu, jako świadek istnienia olbrzymów, zostaje porwana przez BFG, który zabiera ją ze sobą do krainy wielkoludów. Tam Sophie poznaje wiele magicznych, jak i okrutnych tajemnic. I jak przystało na heroinę, razem z nowo poznanym przyjacielem, postara się ocalić świat przed przerażającymi olbrzymami.
„BFG” jest rozwinięciem epizodycznego pomysłu z innej książki autora, z „Danny'ego, mistrza świata”. W niej to, Danny wspomina opowieść na dobranoc o ‘Big Friendly Giant’, który przechwytuje sny i wdmuchuje je do sypialni dzieci. Tak narodził się pomysł na książeczkę, którą Roald Dahl dedykował swojej przedwcześnie zmarłej siedmioletniej córce, Olivii.
Opowieść o BFG czytałam wraz córką, więc mogę napisać, co najbardziej jej się podobało, a mianowicie akcja, akcja, akcja. Jest to historia, która nie pozwala się nudzić, bez przerwy się coś dzieje, i tam, gdzie inni autorzy wprowadziliby opisy, Roald Dahl wprowadza nagłą zmianę akcji. Największą zaletą powieści jest, i tutaj obie byłyśmy zgodne, słownictwo. Dzieci, językoznawcy i miłośnicy gier słownych będą mieli wiele powodów do śmiechu. BFG jest bowiem gigantem, który nigdy nie uczęszczał do szkoły, a jak to samouk, nie do końca wszystko mu wychodzi i tak na przykład królową Elżbietę nazywa złotobiustą bekselencją. Poza cudownymi przekręceniami słów, pojawiają się również neologizmy, jak świszczybąk, dołkochandra, tłoczypianka, czy szlamgóry. A dialog o naturze świszczybączenia jest cudowną słowną przepychanką pomiędzy królową, Sophie i BFG, doprowadzający czytelnika do czkawki ze śmiechu.
Cała historia Sophie o jej przygodach z olbrzymami mogłaby wydawać się absurdalnie bezsensowna i nieciekawa, gdyby nie talent pisarski Roalda Dahla. Znał on bowiem naturę dzieci i wiedział, że wartka akcja, śmieszne słownictwo, to przepis na wdechowitą powieść. Nie bez znaczenia jest przekaz o dobroci, zaangażowaniu, odwadze i wrażliwości na cudzą krzywdę, które to cechy mogą pomóc zmieniać otaczający nas świat. Ukazuje, że czasem potrzebny jest ktoś, kto tchnie w nas odwagę i pokaże, że nie jest się bezsilnym, tak jak Sophie pokazała to BFG.
Na końcu nadmienię, że BFG istniał naprawdę, a był nim Walter [1], dobroduszny, wieloletni przyjaciel Roalda, którego poznał w 1946 roku podczas prac remontowych w domu babci pisarza. Ich wieloletnia przyjaźń, fizjonomia ponad dwumetrowego przyjaciela, który mówił z silnym wiejskim akcentem, powołała do życia BFG.