lipiec 03, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Okrutny ksi������

niedziela, 28 czerwiec 2015 18:23

Premiera: „Morze potworów"

Siódma klasa była dla Percy'ego Jacksona zaskakująco spokojna. W jego nowojorskiej szkole nie pojawił się żaden potwór. Ale kiedy niewinna gra w piłkę zamienia się w śmiertelną rozgrywkę z gangiem wstrętnych olbrzymów kanibali, sytuacja robi się... nieprzyjemna. A niespodziewane pojawienie się przyjaciółki Percy'ego Annabeth oznacza kolejne złe wieści: magiczne granice Obozu Herosów zostały zatrute przez tajemniczego wroga i jeśli nie znajdzie się lekarstwo, zniszczeniu ulegnie jedyna bezpieczna przystań herosów.

Dział: Komiksy
czwartek, 11 czerwiec 2015 01:23

Premiera: "Sny bogów i potworów"

Nakładem wydawnictwa Amber nareszcie ukazała się długo oczekiwana kontynuacja trylogii "Córka dymu i kości" – pełnej piękna, tajemnic, bólu, zawiedzonej miłości, wyborów niemożliwych do dokonania i odwiecznej wojny, bez której życie zamiera. Kolejna część swoją premierę będzie miała już w lipcu!

Dział: Książki
niedziela, 07 czerwiec 2015 19:33

Gretel i ciemność

Często przy doborze danej lektury kierujemy się detalami: ilustracją, opisem, chwytliwym tytułem, itp. Wybieramy po części w ciemno i albo dostajemy coś co spełnia nasze oczekiwania, albo coś co je przekracza i to w sposób, którego nie podejrzewaliśmy. Możemy więc być totalnie zachwyceni albo jeszcze mocniej zawiedzeni.
W przypadku książki Gretel i ciemność hasłem klucz, które podziałało na moją wyobraźnię było imię zawarte w tytule. Skierowało ono moją wyobraźnię ku baśniom braci Grimm, choć w sumie nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać.
Zdarza się, że po przeczytaniu książki myślę o niej jeszcze przez kilka dni i trudno mi doprecyzować, co chciałabym na jej temat powiedzieć. Stopniowo szczegóły układają się w całość i w duchu się dziwię, jak w trakcie czytania mogłam nie powiązać jednego z drugim.
Specyfikę baśni Grimmów zna chyba każdy. Choć historie te wciągają i fascynują, nie poleciłabym ich młodszemu czytelnikowi, bo stosowane w nich rozwiązania są okrutne, krwawe i choć wszystko pozornie kończy się w miarę dobrze, to przebieg fabuły mocno zapada w pamięć. Nietrudno się w nich dopatrzeć skaz moralnych, odwołań do ludzkiej seksualności, dewiacji i upodobania do czynienia okrucieństw.
A przecież baśń ma wpływać na wyobraźnię i intelekt. Ma rozwijać, dawać wzorce zachowań i postępowania, uczyć, że dobro jest nagradzane, a zło karane. Świat baśni można dowolnie zmieniać na swój własny użytek i kreować go tak, byśmy czuli się w nim dobrze i bezpiecznie, bo zdarza się, że to świat baśni właśnie jest jedynym ratunkiem i azylem. Pomaga on radzić sobie z trudnościami w życiu, z problemami dorastania i tymi związanymi z poszukiwaniem własnej tożsamości.
Na tych właśnie tezach w dużej mierze opiera się fabuła, jak dla  mnie zjawiskowej i genialnej w swej prostocie, powieści Elizy Granville.
Akcja toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, które z czasem coraz mocniej się przenikają, by w finale stać się spójną całością.
Wiedeń, rok 1899, koniec wieku.
Słynnemu psychoanalitykowi Josefowi Breuerowi, koledze Freuda po fachu, trafia się dziwny przypadek: młoda dziewczyna z ogoloną głową, w złym stanie zarówno psychicznym jak i fizycznym. Twierdzi, że niczego nie pamięta, nie ma uczuć ani potrzeb, bo jest maszyną. Zaintrygowany lekarz przyjmuje dziewczynę pod swój dach i stara się poznać przyczyny takiego zachowania, a co za tym idzie tożsamość nieznajomej.
Nazistowskie Niemcy, lata 40. XX wieku.
Mała Krysta jest trudnym dzieckiem. Osierocona przez matkę, pozbawiona uwagi ojca, zapracowanego lekarza, skazana na kolejne opiekunki z przypadku, dziewczynka sprawia kłopoty sobie i innym. Jest bardzo młoda, dlatego trudno jednoznacznie stwierdzić, czy otaczająca ją rzeczywistość jest dla niej czytelna. Dorośli, zwłaszcza opiekujące się Krystą kobiety, wydają się jej wiedźmami, które krzywdzą dzieci. Każdy przejaw złego traktowania przez innych, Krysta wplata w baśnie, które kiedyś opowiadała jej lubiana przez nią Greet. Pozbawiona jedynej osoby, która ją w miarę rozumiała, Krysta sama zaczyna tworzyć baśnie, by w ten sposób ocalić siebie i swoją tożsamość. Z dziecięcych wynurzeń wyłania się świat okrutny i brutalny, w którym takie pojęcia jak moralność, współczucie czy humanitaryzm, już od dawna nie istnieją.
Ciemne i wstydliwe karty historii II wojny światowej nabierają tutaj zupełnie innego wymiaru.
Mimo że po przeczytaniu całości, mogę śmiało stwierdzić, że książka podobała mi się bardzo, bardzo, to na początku czytało mi się ją trudno. Dwie przeplatające się perspektywy uniemożliwiały wyłapanie głównych wątków i bohaterów, a płynne przechodzenie ze świata ludzi do świata baśni dezorientowało.
Powieść ta jest trochę jak rebus, zagadka. Właściwie o niczym nie mówi się tutaj wprost, ani nie nazywa się rzeczy po imieniu. Opowiadanie o wojnie i jej okrucieństwach za pomocą metafor i aluzji powoduje, że tylko uważny i w miarę znający historię XX wieku, zrozumie, o czym jest ta książka. Tak naprawdę każdy szczegół: określenie, swobodnie wypowiedziana nazwa miasta, czy opis, są bardzo istotne. Podczas lektury sama kilkakrotnie posiłkowałam się Internetem, celem wyjaśnienia pewnych wątpliwości.
Finał powieści może się wydawać zbyt uproszczony, ale mnie bardzo się spodobał i nie wiem, może jestem mało domyślna, ale nie przewidziałam zupełnie, że tak się to rozwiąże. Tym bardziej jestem zauroczona i zadowolona z lektury.
Opowiadać o wojnie językiem baśni, zgrabnie wplatając w całość aluzje i metafory, sprawiając, że czytanie staje się dla czytelnika zagadką do rozwiązania, to moim zdaniem swoisty kunszt, który nie każdy autor posiada. Życzyłabym sobie i innym czytelnikom lubiącym książki trudne, więcej takich pozycji, jak Gretel i Ciemność i mam nadzieję na kolejne powieści spod pióra tej autorki.
Książka nie pozostawia czytelnika obojętnym i skłania do własnych poszukiwań oraz do refleksji. Coś niesamowitego. Polecam i zachęcam.

Dział: Książki
niedziela, 07 czerwiec 2015 11:23

Dopóki nie zgasną gwiazdy

Świat, jaki znamy, przestał istnieć, ale jego końca nie wywołała ani nuklearna wojna, ani katastrofa naturalna. Po trzystu latach od Upadku lód i śnieg pokrywają zielone wcześniej lasy i pola, a niewielkie grupy ludzi, którzy przeżyli, skupiają się na szczytach najwyższych gór, każdego dnia walcząc o przetrwanie.

Szesnastoletni Kacper marzy o wyrwaniu się z niewielkiej rodzinnej osady, w której życie skupia się wokół myśliwskich wypraw i walce z wszechobecnym mrozem. Pewnego dnia, na skutek nieoczekiwanego splotu wydarzeń, jego marzenia spełniają się, ale nie w sposób, jakiego oczekiwał. Chłopak musi opuścić wioskę i udać się w charakterze gońca do Krzywego Wierchu, mini-miasteczka skupionego na odległym szczycie. Jednak nie bez powodu ludzie boją się opuszczać swoje siedziby, a taka podróż zdaje się niemal samobójstwem – to nie panujące wszędzie ciemności i zimno są w niej największym zagrożeniem. Śmierć niosą Świetliki, wabiące wędrowca i dające ułudę bezpieczeństwa. A jest ich coraz więcej...

W ostatnich latach literatura postapokaliptyczna święci prawdziwe triumfy, zarówno w wersji dla starszych („Silos" Hugh C. Howeya , „Metro 2033" Dmitrija Glukhovsky'ego), jak i nieco młodszych czytelników („Piąta fala" Rick Yancey, „Igrzyska śmierci" Susanne Collins, „Nieludzie" Kat Falls). Spośród polskich autorów krok w tym kierunku poczynił Marcin Mortka z trylogią „Pod Pękniętym Niebem", bardzo udaną swoją drogą. Teraz przyszła kolej na Piotra Patykiewicza i „Dopóki nie zgasną gwiazdy".

Mogłoby się wydawać, że w tym temacie powiedziano już wszystko, były już wojny nuklearne, ataki kosmitów i katastrofa ekologiczna. A jednak autorowi udało się stworzyć powieść oryginalną i świeżą, nie wykorzystującą ogranych schematów. I co więcej, upiornie wciągającą – przeczytałam ją w jeden wieczór, mimo że liczy blisko czterysta stron.

Przedstawiony w książce świat jest zimny i okrutny, a ludzkość degeneruje się coraz bardziej, zarówno pod względem wiedzy i umiejętności, jak i pod kątem moralnym. Wraz z rozwojem fabuły poznajemy szczegóły dotyczące Upadku, jego przyczyn, przebiegu i konsekwencji. Społeczeństwo jako takie przestaje istnieć. Wystarczyły trzy stulecia, by pokazać, że cały rozwój cywilizacyjny zdał się na nic – ludzie powrócili do tego, co pierwotne (a może po prostu naturalne) – myślistwa i zbieractwa. Szerzące się zabobony i ciemnota przypominają atmosferę średniowiecza. Jednocześnie nieustannie pogarszające się warunki życia wyzwalają to, co w człowieku najgorsze – egoizm, brutalność, chęć przetrwania za wszelką cenę.

Na pierwszy plan wysuwa się postać głównego bohatera, Kacpra, który z żądnego przygód młokosa zmienia się w młodego mężczyznę, który w końcu zaczyna dostrzegać, że życie nie kończy się na udanym polowaniu, że to coś więcej niż monotonna egzystencja z dnia na dzień. A przynajmniej, że tak powinno być, bo inaczej człowiek niewiele będzie się różnił od zwierząt, na które zastawia sidła. Swoją wiedzę chłopak zdobywa podczas wędrówki, gdy na jego drodze stają kolejne grupy ludzi, dla jednych obecny stan rzeczy jest apokalipsą zesłaną przez Boga, a dla innych szansą na odkupienie i drogą do szczęśliwego życia wiecznego. Motywy religijne często pojawiają się na kartach powieści nadając jej specyficzny klimat, ponownie nasuwający skojarzenie z Wiekami Średnimi, co również wypada na plus.

Patykiewicz po raz kolejny udowodnił, że doskonale radzi sobie nie tylko z kreacją postaci młodych bohaterów, ale i z płynnym snuciem fascynującej historii. Blisko dziesięć lat temu zakochałam się w jego debiutanckim „Złym brzegu", który regularnie odświeżam sobie do tej pory. Autor zaliczył lekki spadek formy przy okazji „Odmieńca", ale w 2012 dzięki „Łukaszowi i kosturowi czarownicy" pokazał, że świetnie sprawdza się również pisząc powieści dla nastolatków. W moim prywatnym rankingu „Dopóki nie zgasną gwiazdy" to wisienka na torcie jego twórczości, która – mam nadzieję – ugruntuje jego pozycję i przebije się do świadomości szerszego grona. Mam bowiem wrażenie, że mimo dużego talentu i lekkiego pióra nie jest tak rozpoznawalny, jak na to zasługuje.

Powieść zgrabnie łączy w sobie klimat postapokalipsy i historię o dorastaniu, odkrywaniu tego, co w życiu najistotniejsze, ale bez zbędnego moralizatorstwa. To także świetna książka przygodowa, doprawiona dreszczykiem grozy, która spodoba się zarówno młodzieży, jak i starszym czytelnikom. Gorąco polecam!

Katarzyna Chojecka-Jędrasiak

Dział: Książki

Pomyśl przez chwilę, drogi Czytelniku, czego się boisz? Co wzbudza w Tobie pierwotny lęk? Strach tak ogromny, że aż paraliżujący...?
Czy znajdziesz w sobie odwagę, aby spotkać się z morderczym klaunem, opętanymi przedmiotami, zjawami oraz innymi istotami, które nie powinny istnieć?

Prawdą jest, że wielu z nas lubi się bać- oglądamy horrory, czytamy przerażające historie. Na rynku wydawniczym istnieje wiele książek grozy, nie wszystkie jednak powinny się ukazać. Pokłosie do tej grupy na szczęście nie należy.

Siedem opowiadań, pięcioro autorów- Kacper Kotulak (To nie TO!, Death Metal), olsztynianin, z wykształcenia inżynier geodeta. Pierwsze literackie kroki stawiał na portalu Fantastyka.pl, zaś jego "papierowym" debiutem było opowiadanie Full Plastic Jacket. Znany również z publikacji w Małych problemach wielkich bohaterów oraz na portalu ExFabula. Jarosław Turowski (Cierniowy Dwór), spod którego pióra powstają głównie horrory, redaktor magazynu Via- Appia. Wielki fan sagi Stephena Kinga o Rolandzie Rewolwerowcu i Mrocznej Wieży. Juliusz Wojciechowicz (Świniak), współautor zbioru Człowiekiem jestem, Toystories, Księgi wampirów. Publikuje także m.in. na portalu Horror masakra, Via Appia, Niedobre Literki, Szortal, ExFabula. Marek Zychla (Fhabhtanna, Chyba), obecnie mieszkający w Irlandii, gdzie zajmuje się księgowością w domu kultury. Co prawda coraz rzadziej tworzy, ale miłość do literatury nigdy w nim nie osłabnie. Oczywiście w tak doborowej grupie nie mogłoby zabraknąć kobiety- Paulina J. Król (Status quo) zadebiutowała w cyfrowej antologii Zombiefilia, publikowała również w Horror masakrze oraz Krypcie. Autorka, recenzentka, nałogowa czytelniczka. Dodatkowym atutem książki staje się Wstęp, napisany przez coraz popularniejszego pisarza grozy, Stefana Dardę ( m.in. Czarny Wygon, Opowiem Ci mroczną historię). Chyba po raz pierwszy w mojej czytelniczej karierze nie ominęłam wstępu, rzucając nań tylko okiem. Byłam ciekawa, jak do sięgnięcia po antologię zachęca ów pisarz.

Często spotykam się z tym, że gdy ktoś przeczyta informację "to zbiór opowiadań", "antologia"- od razu ucieka gdzie pieprz rośnie. Po części rozumiem te czytelnicze lęki, choć osobiście takowe zbiory preferuję. I mimo, że do fanów Stephena Kinga nie należę, to zachęcona opisami sięgnęłam po antologię poświęconą królowi grozy. Moja nieznajomość całej twórczości Mistrza nie przeszkodziła mi w wyłapaniu wątków zaczerpniętych z jego książek. Pewien klaun z opowiadania "To nie TO!" od razu rzucił się w oczy, nasunął pewne skojarzenie, ba- sam tytuł niejako Czytelnika naprowadza. Nie znaczy to oczywiście, że wszysko było "żywcem" odgapione, nie- raczej określiłabym to jako wybranie innej drogi do poprowadzenia danej historii. Możemy więc nie tylko poznać wersję Stephena Kinga, ale także wszelkie wariacje polskich autorów.

Po prostu dotarło do mnie, jak kruche jest życie. To taki banał, ale mimo, iż wiedziałem o tym cały czas, to nigdy nie wiedziałem tego z całą świadomością. Żyłem bezwiednie, przyjmując to za pewnik. Tak jak oddychanie. Zaczynamy o tym myśleć dopiero wtedy, kiedy brakuje nam tchu.

- Kochanie, ale nieustanna myśl o śmierci powoduje, że nigdy nie żyjemy prawdziwie.

Byłoby nie lada wyczynem, gdyby na 358 stron nie pojawiło się ani jedno słabsze opowiadanie. Niestety, także i w tym przypadku tak było. Nie porwała mnie historia dziwnego roweru, zwanego Świniakiem, nie poruszył specjalnie klaun, nie do końca przekonała mnie historia pana Zychla- Fhabhtanna (choć muszę przyznać, że była dość zabawna- a miałam się bać!). Patrząc surowym okiem, te trzy uznaję za nieco słabszą stronę książki. Moim ulubieńcem został bez żadnych wątpliwości Status quo, historia raczej nieprawdopodobna... a gdybym miała przeżyć to, co bohaterowie- przerażająca. Nie ukrywam, że czasem przelewająca się krew to dla mnie za mało, a wolę, gdy ktoś próbuje sięgnąć głębiej, oddziaływać na moją psychikę. Tak uczyniła pani Król swym opowiadaniem, po skończeniu jeszcze długo nad nim rozmyślałam. Podobnie rzecz się ma z utworem Chyba, gdzie podczas czytania właściwie nie wiem, co się dzieje (zresztą mam wrażenie, że bohaterka raczej też nie). Lektura owego opowiadania nasunęła mi skojarzenie z filmem Inni, ale nie zdradzę szczegółów.

Zazwyczaj wymagam od horroru tego, aby do ostatniej strony trzymał mnie w niemalejącym napięciu, żeby coś się działo. Jestem w stanie zadowolić się pokracznymi istotami nie z tej ziemi, potępionymi duszami czy okrutnymi mordami, jeśli kryje się w tym jakiś sens, zaś akcja wartko się toczy (chyba nie jestem wybredna, co?). Do tej pory uważałam, że tylko takie rzeczy są w stanie mnie choć odrobinkę "ruszyć" nawet, jeśli film/ książka tym samym mnie obrzydzała. Wyjaśniając- Pokłosie to zbiór opowiadań, w którym właściwie tylko jedno ocieka posoką. Nie ma zbyt wielu wymarzonych przeze mnie duchów (choć nie mówię, że wcale tam nie występują!). Ale... każdy kolejny utwór był ciekawszy od poprzedniego i mimo, że nie "straszył" w pierwotny sposób, to dają Czytelnikowi coś więcej- skłaniają do zastanowienia. Życie jest kruche, ulotne, a my nie zwracamy na to uwagi żyjąc, jakby Kostucha miała nas nigdy nie złapać. Dopiero ta antologia, a konkretniej Status quo uświadamia nam, że kiedyś umrze każdy, kogo dziś kochamy. I czyż sama ta myśl nie jest prawdziwie przerażająca?

Uważam, że Pokłosie to pozycja godna uwagi, polecam!

Dział: Książki
niedziela, 10 maj 2015 16:33

Kroniki Obernewtyn

Isobelle Carmody to popularna, australijska pisarka. Pracę nad pierwszym tomem „Kronik Obernewtyn" rozpoczęła jeszcze w szkole średniej, a pisanie kontynuowała na studiach oraz w czasie praktyk dziennikarskich. Obecnie jest autorką kilku nagradzanych powieści i wielu opowiadań dla dzieci i dorosłych. Swój wolny czas dzieli między dom przy Great Ocean Road w Australii oraz podróże z mężem i córką.

Radioaktywny deszcz zniszczył niemalże wszystko. Bez skazy przeżyli nieliczni szczęśliwcy zamieszkujący odległe farmy i gospodarstwa. Ci, którzy ocaleli, są zdeterminowani by przetrwać. Osoby dotknięte przez Wielką Biel zostały skażone i w dziwny sposób zmodyfikowane. Stanowią zagrożenie. Elspeth, ponieważ skrywa tajemnicę, musi uważać jeszcze bardziej niż inni. Gdy zostaje zesłana do owianego złą sławą sierocińca Obernewtyn okazuje się, że wszystkie pogłoski na jego temat były prawdziwe. Czy dziewczynie uda się przetrwać? Czy gdzieś żyją inni, podobni do niej? Czy okaże się, że nie jest sama?

Powieść została wydana w dość nietypowy sposób. Pierwszy tom to cienka, licząca sobie zaledwie nieco ponad dwieście stron, książeczka. Jednocześnie wydrukowana została tak małą czcionką, że ilością treści spokojnie dorównuje standardowym, około trzystu stronicowym tytułom. Tom zawiera również niezwykle przydatną (zwłaszcza w przypadku powieści fantasy) mapkę wykreowanego świata.

Wykreowany w „Kronikach Obernewtyn" świat jest okrutny i przerażająco realny. Młodzi bohaterowie zachowuję się adekwatnie do sytuacji w jakiej się znaleźli. Samo tytułowe Obernewtyn to miejsce rodem z najgorszych koszmarów. Zostało również w świetny sposób opisane. Fabuła powieści jest ciekawa i nieprzewidywalna. Akcja toczy się wartko, jednocześnie nie wyprzedzając wyobraźni czytelnika.

Tytuł jednak nie posiada niestety samych zalet. Mimo tego, że został fajnie napisany, to czegoś w nim zabrakło. Być może jednak jest to kwestia urwanego motywu i „czytelnicze spełnienie" przyniesie ze sobą kolejna część, która mam nadzieję na polskim rynku ukaże się w miarę szybko.

Lubię tego typu książki i czytam ich wiele, ale „Kroniki Obernewtyn" mają w sobie coś specjalnego, co wyróżnia je z tłumu. To naprawdę dobra fantastyka i chociaż skierowana jest do młodzieży, myślę, że ma szansę spodobać się każdemu, niezależnie od wieku.

Dział: Książki
piątek, 01 maj 2015 17:04

Gotyckie crossovery XXI wieku

Wprowadzenie

W czasach, o których najprościej mówi się jako o okresie wyczerpania materiału i nieustannego kopiowania oraz powtarzania i wykorzystywania tego, co już w świecie zaistniało, umocnić musiały swoją pozycje idee dublowania istniejących koncepcji. Doskonały przykład stanowi tutaj crossover, który nie jest może pomysłem XXI wieku, ale (zwłaszcza w ostatnich latach) coraz częściej uwydatnia się w propozycjach kinowych. Sam ten termin stosuje się do opisania produkcji, w której dochodzi do spotkania postaci z, przynajmniej, dwóch różnych utworów (książki, filmu, komiksu) lub, w której znaną już fabułę przedstawia się z perspektywy nowego bohatera.

Dział: Felietony
wtorek, 21 kwiecień 2015 01:06

Premiera: "Ślepy demon. Sieciech"

W poniedziałek, 20 kwietnia, swoją premierę miała najnowsza książka Witolda Jabłońskiego ŚLEPY DEMON. SIECIECH.

Dział: Książki

Timothy Walter Burton, bo tak brzmi pełne nazwisko reżysera, urodził się 25 sierpnia 1955 roku. Wychował się w Burbank w stanie Kalifornia, tuż obok Hollywood. Od najmłodszych lat fascynował się kulturą popularną i największym uczuciem darzył filmy science fiction oraz horrory. Szczególny wpływ na jego późniejszą twórczość wywarł na tej płaszczyźnie Vincent Price – amerykański aktor filmowy znany przede wszystkim z filmów grozy.

Dział: Felietony
czwartek, 05 marzec 2015 15:48

Tomasz Limanowski - Zlecenie

Mówili o nim, że przyszedł z Gór Wysokich idąc pewnym krokiem i nie zwracając uwagi na czyhające nań niebezpieczeństwa. W oczach miał ogień pomimo tego, że wokół niego kraina była skuta lodem, a płatki padającego śniegu zasłaniały pole widzenia. Na plecach miał tarczę, a u pasa topór z żarzącymi się runami na jego ostrzu. Zbroje miał wykonaną ze stali, ale gdzieniegdzie  dało się zauważyć złote elementy, które świadczyły iż jest to przybysz z wyższych sfer. Bardzo bogaty. Hełm jego z takich samych materiałów wykonany był co zbroja lecz po bokach przyczepione były srebrne pióra. Nadawało mu to wygląd nie człowieka lecz boga, który zstąpił na ziemię ukarać grzeszników i niewiernych.

Takie historie słyszał karczmarz od miejscowych pijaczków i włóczęgów, którzy gdy tylko mieli jakiś grosz przychodzili do „Zdechłego Anioła", aby się napić i zabawić. Opowieść ta wywoływała w nim duże obawy. Bo i po co taki wojownik miałby zawitać do takiej dziury jaką jest Eldebarn? Jeżeli szuka bogactwa to źle trafił. Nie ma tu bogaczy. Są sami zwykli ludzie, którzy smak chleba porównują do smaku wykwintnego wina, a kilka groszy jest dla nich jak całe skarby naszego Jarla. Być może ów przybysz to Jarl innego klanu zaprzyjaźnionego z naszym? A może wróg, który ukrywa w górach całą armię i chce zająć tereny naszego królestwa poczynając od tej nic nie wartej wioski, która posiada sześciu głodnych, słabo wyszkolonych wojowników?

Te pytania zadawało sobie wiele ludzi, nie tylko karczmarz, który w wiosce był najbogatszy i stać go było na posiadanie dwóch kur i jednej świni. Wierzcie mi na taki luksus może sobie pozwolić jeden na dwustu, albo i nawet trzystu mieszkańców tej krainy. Jej zmrożone, pokryte śniegiem ziemie nie pozwalają na uprawę roślin i bardzo utrudniają hodowlę zwierząt. Nie ma z czego czerpać pieniędzy. Kilku kobietom, które mają dzieci udało się zatrudnić w pobliskim dworze jako cyrulik. Był to okropny zawód, gdyż możnowładcy z Jarlem na czele mieli zapędy sadystyczne, którym często dawali upust na swoich służących. Dziecko patrząc na matkę, która późną nocą wracała do domu zapłakana, pełna siniaków i z krwią na nosie marzyło o zemście na okrutnych władcach, ale cóż ono mogło zrobić skoro w tych czasach nie tylko mężne serce jest potrzebne, ale i umiejętność przetrwania bólu głodowego z dnia na dzień. Ojcowie, jeżeli oczywiście są dziecku znani, przesiadują całymi dniami we wspomnianej karczmie i pijani wracają do domu, często dając upust swojej agresji poprzez żonę lub swoje dziecko. Czasem jednak nie wracają przez kilka dni, tygodni. Wtedy są dwie możliwości; albo zostali zabici w ciemnej uliczce  i zjedzeni przez wygłodniałe dzikie psy grasujące po ulicach każdego wieczoru, albo leżą w karczmie pod stołem, obślinieni i nieprzytomni.

Lecz ów przybysz był inny. Dlatego tak dziwnie wszyscy na niego patrzyli, jakby podejrzewali go co najmniej o kradzież czegoś drogiego. Drzwi otworzyły się na całą szerokość gdy wchodził. Płatki śniegu na chwilę wleciały do środka szybko się topiąc i zamieniając w kropelki wody na podłodze. Wiatr okrążył stoły i ucichł po zamknięciu wejścia. Nowy gość był tak wysoki, że omal hełmem nie zawadzał o sufit. Musiał być też bardzo ciężki ponieważ każdy jego krok wyrządzał ogromną krzywdę deskom, które skrzypiały pod naporem jego stóp. Gdy szedł, jego toporek wydawał metaliczny wydźwięk obijając się o metalową sprzączkę od pasa. Kilku miejscowych uciekło szybko ze swoich miejsc pod ścianę zwalniając tym samym krzesło, na którym po chwili usiadł nieznajomy. Karczmarzowi pot wystąpił na czoło, a oczy przybrały kształt kulek podobnie jak większości tu obecnych. Zapadła grobowa cisza. Nikt nie wiedział jak się zachować.

Przybysz zdjął powoli hełm odsłaniając swoje długie, białe włosy. Nie był on jednak starcem. Twarz miał młodą, lecz obficie poznaczoną bliznami. Nos garbaty, połamany. Oczy niemal świeciły mu się na kolor ognia, dokładnie tak jak powiadali. Gęsta broda sprawiała, że nabierało się szacunku patrząc na niego. Zarost zawsze był uważany jako cecha wojowników, ludzi mężnych i odważnych lub pijaków. Choć w tym przypadku raczej to pierwsze.

Po paru minutach karczmarz postanowił jednak zareagować jak przystało na porządnego karczmarza, zresztą jedynego w tym mieście. Podszedł więc pewnym krokiem do gościa.

- Czym mogę panu służyć?- zapytał jąkając się ponieważ zawsze to do niego podchodzono i składano zamówienie. Nigdy na odwrót lecz z tym przybyszem lepiej było obchodzić się ostrożnie.

- Nalej mi miodu- odpowiedział nawet nie patrząc w stronę karczmarza. Wzrok miał skierowany przez cały czas w stół, po którym skrobał paznokciem.

Gdy karczmarz przyniósł zamówienie wszystko wróciło do normy. Powróciły rozmowy, siorbanie, mlaskanie oraz głośne wulgaryzmy. Przybysz jednak co chwilę unosił kubek i nie zwracając uwagi na otoczenie popijał trunek. Zdawał sobie sprawę z tego, że nadal wiele par oczu na niego zerka. Gdy do takiej biednej wioski przychodzi ktoś tak bogaty to w większości kończy się to rozlewem krwi. Biedacy chcą zarobić okradając, a bogacz za wszelką cenę się broni, ale bardzo często nie ma szans w starciu z kilku osobową grupką wieśniaków uzbrojonych w noże, widły i widelce.

Kilkadziesiąt lat temu w tej właśnie wiosce pewien wysoko usytuowany możnowładca przyjechał do Jarla w interesach. Już pierwszego dnia, gdy przejeżdżał konno przez brudne ulice do pięknego dworu został zaatakowany przez kilkudziesięciu mieszkańców. To była zaplanowana akcja, a możnowładca nie miał szans na przeżycie tak jak i jego straż, która w wyniku zaskoczenia nie widziała co począć. Od razu po zamachu Jarl we własnej osobie dokonał zemsty zabijając wszystkie dzieci w wiosce i połowę kobiet. Przynajmniej wilki nie chodziły głodne tamtej nocy.

Gdy nieznajomy zaspokoił swoje pragnienie wziął hełm i rzemieniem przywiązał go do skórzanego pasa po czym wyszedł. Na dworze było już ciemno. Biedni, uczciwi ludzie zmierzali do swoich domów, a biedni, chcąc już nie być biednymi wychodzili na ulice z nożami pochowanymi gdzieś po załatanych kieszeniach. Bali się psów, ale chęć zdobycia chociaż kilku marnych groszy pozwoli im przeżyć. Działali najczęściej w grupach cztero-pięcio osobowych. Kryli się po zaułkach, ciemnych uliczkach z kapturami na głowach i wypatrywali ofiary. Po ujrzeniu wielkoluda w pozłacanej zbroi pomyśleli, że tej nocy wszystko może się zmienić. Z ubóstwa do bogactwa. Ze świętości do piekła. Czuli przed nim respekt i bali się go patrząc na runiczny toporek u boku i wielką, okrągłą tarczę na plecach. On jednak był sam, a ich pięciu. Decyzję podjęli szybko. Gdy tylko obcy wszedł w ciemną uliczkę jeden z rabusiów skoczył na niego od tyłu próbując poderżnąć mu gardło. Na daremnie jednak. Został on przerzucony przez plecy. Upadek na twardą nawierzchnię złamał mu kręgosłup. Wrzasnął tylko, co zaalarmowało pozostałych, którzy natychmiast rzucili się na swoją „ofiarę". Wyjęli noże i drewniane pałki. Nieznajomy szedł spokojnie w kierunku nadbiegających napastników nie wyciągając nawet broni. Wyczekał tylko dobry moment i chwycił pierwszego za rękę łamiąc mu ją w łokciu. Skóra pod naporem pękniętej kości uległa i ukazała ją na wierzchu. Kolejny który nadbiegł usiłował zmylić wojownika robiąc dwa susy i atakując nogi rywala. Jednak i to nie pomogło. Dostał on solidnego kopa w twarz, który pozbawił go dwóch ostatnich zębów i złamał mu nos posyłając na swoich krzyczących z bólu, tarzających się w rynsztokowym błocie kolegów. Zostało jeszcze dwóch. Widać było strach w ich oczach, który po chwili ustąpił chęci zarobienia. Rzucili się więc, z trudem mieszcząc w wąskiej uliczce. Nieznajomy chwycił jednego za gardło uniósł wysoko w górę, a drugiego kopnął wykluczając go z walki. Bandyta merdając nogami, nie mogąc znaleźć gruntu pod stopami, spojrzał prosto w oczy niedoszłej ofierze. Krył się w nich żywy ogień. Tak jakby źrenice miały zaraz nim zionąć niczym smoki z dawnych lat. Nic takiego się jednak nie stało i rabuś z impetem uderzył o ścianę rozbijając sobie tył czaszki. Obcy usłyszał jęk wcześniej kopniętego, ale postanowił, że mu daruje. Dobry z niego człowiek, czy kimkolwiek lub czymkolwiek był. Złodziej trzymając się za brzuch i płacząc krzyknął tylko za odchodzącym wielkoludem:

- Zrobiłem to dla swojej córki.

Ten spojrzał przez ramię na rannego i rzucił mu pod nogi brzęczącą sakiewkę.

- Na jedzenie- wytłumaczył i poszedł dalej.

- Witaj w moich skromnych progach Bjornie!

- Witaj Jarle Ragnarze.

Jarl był niski i gruby. Miał małe, niebieskie oczy, długie blond włosy i starannie przystrzyżoną bródkę. Na palcach nosił brylanty, a na szyi złoty łańcuch z herbem swojego rodu. Na plecy miał narzuconą wielką białą skórę, która ciągnęła się za nim po podłodze gdy szedł. Prawdopodobnie była to skóra ogra górskiego. Nieznajomy zwany Bjornem miał już kilka bliższych kontaktów z tymi stworami. Każdy z nich zostawił jakąś pamiątkę po sobie. A to rozerwane plecy, a to rozcięty polik czy dziura w boku po pazurach. To pewnie dlatego Bjorn bywał częstym gościem na dworach Jarla Borga, który cenił sobie jego profesjonalizm i doświadczenie w walce z potworami. Tym razem pewnie wezwał go w celu takim co zwykle. Pójdź, zabij i przyjdź po nagrodę. Niezbyt skomplikowane, aczkolwiek bardzo niebezpieczne.

- Co cię trapi Jarlu, skoroś kazał przejść mi tyle trasy pisząc w liście tylko tyle, iż jest to sprawa niecierpiąca zwłoki i sowicie płatna?

Jarl podszedł do Bjorna, złapał go za ramię i zaprowadził do komnaty obok. Usiedli przy owalnym stole, na którym stały kielich, dzban pełen wina i najróżniejsze jedzenie. Począwszy od wszelakiego mięsa po rzadkie w tych stronach owoce i zioła. Pomieszczenie ogrzewał ogień palący się na środku.

- Otóż jest sprawa najpoważniejsza jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła. Stado potworów zaatakowało wioskę niszcząc ją i wybijając połowę mieszkańców. Następnie ośmieliło się zaatakować mój dwór skąd porwało mi jedyną córkę w nieznane miejsce.- pociągnął długi łyk wina i kontynuował- Znając twą ogromną wiedzę na temat potworów maści wszelakiej chcę abyś odszukał miejsce pobytu tych stworów i wraz z moimi wojownikami, odszukał moje dziecko i wybił tą zarazę raz na zawsze. Po wszystkim na potwierdzenie tego iż mnie nie oszukałeś oczekuję głów na srebrnej tacy i córki u moich stóp.

Bjorn słuchał uważnie pijąc i jedząc.

- Ile było tych stworów?

- Nie wiemy. Szacuję, że co najmniej tuzin. Zniszczenia były naprawdę ogromne.

Zadanie nie należało do najłatwiejszych. Tropienie potworów w środku srogiej zimy i częstych burz śnieżnych jest bardzo trudne. Na szczęście Bjorn bywał w tych rejonach często i znał miejsce, które potencjalnie mogło być kryjówką porywaczy.

- Ile dostanę?- Bjorn wiedział, że Jarl dorobił się wielkiego bogactwa żerując na swych poddanych. Lecz był on skąpy. Jak to się mówi apetyt rośnie w miarę jedzenia, a władca myślał, że to dopiero początek jego bogacenia się.

- Mogę dać ci pięćset sztuk złota i zakwaterowanie w wiosce. Będziesz jadł i spał za darmo przez ile tylko będziesz chciał.

Żałosna propozycja.

- Dwa tysiące sztuk złota, zakwaterowanie i wyżywienie, albo sam będziesz sobie musiał poradzić z potworem jak przystało na prawdziwego Jarla, bohatera swoich poddanych.- uśmiechnął się Bjorn. Borg zastanawiał się dłuższą chwilę i dopiero gdy gość udał, że wychodzi gospodarz zawołał:

- Zgoda. Dam ci to o co prosisz, ale musisz zacząć poszukiwania od jutra.

Chata, w której miał się zatrzymać Bjorn była brudna, ciasna z niskim stropem, który chyba najbardziej, pomijając smród, przeszkadzał najemnikowi.

Mieszkała tutaj kobieta z córką i mężem, który rzadko bywał w domu, a częściej w karczmie. Lokatorki były brudne i cierpiały głód. Dostały pieniądze od Jarla, które miały pokryć koszt utrzymania gościa. Dla siebie natomiast nie mogły nic  zachować. Spały na podłodze, podczas gdy dla Bjorna przygotowały słomiane posłanie. Zbroja odbijająca światło małych, pojawiających się i znikających słabych płomyków ognia kontrastowała ze skrajnym ubóstwem tej rodziny. Tego samego wieczora, gdy Bjorn zjawił się u nich, właścicielka pobiegła do karczmy, kupiła chleb i mięso i podała gościowi na kolację. Sama nic nie zjadła. Wiedziała, że taka próba jest karalna ścięciem głowy lub zawiśnięciem na szubienicy. Jest to bowiem sprzeciwianie się woli króla i nieszanowanie jego gości.

Gdy Bjorn jadł kolację kontem oka zauważył, że przez uchylone drzwi do innego pokoiku przygląda mu się mała dziewczynka, zapewne córka właścicielki. Miała rzadkie, jasne włosy i bardzo chudą, pociągłą twarz. Ogólnie mówiąc sama skóra i kości. Patrzyła ona jak obcy mężczyzna z wielkim zapałem je tłuste mięso, przegryzając chlebem i popijając winem, które spływało mu po polikach i kapało na podłogę wsiąkając w drewno. Malutka dziewczynka oblizała się tylko po wargach. Już od wielu dni nic nie jadła. Jak wielki ból musiała znosić matka patrząc na swoje głodujące dziecko, nie mogąc nic zrobić. Nawet nie była w stanie płakać dłużej niż kilka chwil z powodu braku siły. Co tylko zdobyła to oddała córce, sobie zostawiając jedynie okruszki.

To, że Bjorn był najemnikiem nie znaczy, że nie miał serca. Oderwał kawałek mięsa i rzucił je w stronę dziewczynki. Ona nie zwracając uwagi na brudy, które przykleiły się do ochłapu, pośpiesznie go zjadła, mlaskając przy tym strasznie. Bjorn uśmiechnął się zadowolony. Od razu przypomniał sobie swojego psa, który podobnie pożerał rzucone mu jedzenie. Rozmyślając nad tym wspomnieniem postanowił tym razem rzucić jej kawałek chleba. Niech sobie piesek przegryzie. Zrobił jak pomyślał i sytuacja się powtórzyła.

Nagle słychać było trzask drzwi i głośne krzyki. Dziewczynka natychmiast czmychnęła w stronę odgłosów zostawiając gościa samego. Bjorn postanowił zobaczyć co się dzieje i podążył za nią. Uchylił drzwi i ujrzał mężczyznę, bardzo rozweselonego i mówiącego coś niezrozumiale. Kobieta płakała i krzyczała ostatkiem sił na niego.

- Jak możesz marnować pieniądze w karczmie podczas gdy twoje dziecko głoduje? Jesteś potworem! Wyjdź stąd i nie wracaj, albo cię zabiję.- uniosła gruby, zardzewiały nóż grożąc nim. Mężczyzna jednak nie przejmował się tym i dalej się śmiał i zataczał. Zorientował się jednak po chwili, że nie jest tu tylko ze swoją żoną i córką. Wyczuł czyjąś obecność. Czuł, że jest obserwowany. Obrócił się chwiejnie na pięcie i ujrzał wielkiego wojownika. Był to ten sam człowiek, który jeszcze kilka godzin temu dał mu woreczek pełny sztuk złota. Miał być dla córki. Bjorn rozpoznał go od razu i wyjął zza pasa toporek. Runy zaświeciły się ogniem.

- Nie, nie możesz- wyjąkał pijak i wyrwał żonie nóż z ręki gotując się do walki, która była nieunikniona. Złapał go ostrzem do dołu i zaatakował z krzykiem na ustach. Wojownik sprawnie uniknął ciosu ostrzem i szybko ciął po nogach powalając przeciwnika na ziemię, który krzyknął przeraźliwie. Olbrzym zatoczył koło nad swoją ofiarą. Splunął na leżącego i schował broń z powrotem za pas. Odwrócił się i poszedł do stołu dokończyć posiłek. Wieśniak był jednak bardziej odważny za sprawą alkoholu. Podniósł się z podłogi i uniósł nóż nad głowę gotów do zadania ciosu w plecy. Bjorn jednak zareagował błyskawicznie spodziewając się takiego obrotu spraw. Chwycił napastnika za nadgarstek i z całej siły skierował dłoń do jego głowy. Ostrze noża wbiło się w czaszkę. Krew popłynęła i z rany i z ust. Pijak osunął się po ścianie na podłogę, zostawiając krwawy ślad. Matka trzymała córkę w objęciach. Obie były wystraszone na śmierć. Dziewczynka wyrwała się po chwili z objęć matki i padła do ciała swojego ojca przytulając go. Niewiedza jest błogosławieństwem. Bjorn zrobił duży krok przechodząc nad trupem i głową skulonej dziewczynki. Udał się do stołu, dokończył posiłek i położył się spać.

O świcie całe miasteczko spowite było mgłą. Na ulicy w kałużach krwi, leżało kilku zabitych mężczyzn i dwa dzikie wilki, które najprawdopodobniej zostały zgładzone przez straż. Na głównym rynku ceklarze rozstawiali szubienicę, na której miało zawisnąć kilku złapanych przestępców. Choć, jeżeli chciano by zaprowadzić tu porządek to powinno się powiesić wszystkich mieszkańców. Każdy z nich miał bowiem coś na sumieniu. Począwszy od drobnych kradzieży, a skończywszy na morderstwach i gwałtach. Lecz czegóż się spodziewać bo tak biednym mieście? Trzeba jednak pamiętać, że za te wszystkie zbrodnie, za to, że ludzie są do siebie wrogo nastawieni, że  trzeba okradać innych żeby przeżyć jest odpowiedzialny nikt inny jak Jarl. Gdyby nie myślał tylko i wyłącznie o sobie Eldebarn mogłoby być pięknym, rozkwitającym miejscem, a nie siedliskiem zła i chorób, nawiedzanym przez potwory.

Gdy szubienica już stała przyprowadzono skazańców. Było to 3 mężczyzn i jedno dziesięcioletnie dziecko, całe zapłakane. Na podwyższenie wszedł człowiek w szarym stroju, z piórkiem w kapeluszu i zwojem w dłoni. Odchrząknął i zaczął czytać:

- Z rozkazu jego sprawiedliwości Jarla Borga wszystkim, którzy winni są morderstwa należy się śmierć przez powieszenie.- Odwrócił głowę i skinął na kata, który pociągnął za dźwignię. Zapadnie otworzyły się, zabierając jedyną podporę skazanym, którzy zawisnęli bezwładnie. Była to szybka śmierć. Chociaż tyle dobrego.

- Z rozkazu jego sprawiedliwości Jarla Borga wszystkich, którzy dopuścili się kradzieży należy obciąć rękę do łokcia.- Ponownie odwrócił głowę i skinął na kata, który przytachał pieniek i dwóch złodziei. Kopnął jednego w nogę zmuszając do klęknięcia. W prawej ręce trzymał topór, lewą dłonią zmusił ofiarę to ułożenia ręki na pieńku. Mężczyzna oczekując na wyrok zamknął oczy i zacisnął zęby jakby miałoby mu to pomóc w wytrzymaniu bólu. Kat uniósł wysoko nad głowę topór i siłą grawitacji uderzył w łokieć skazanego. Kość błyskawicznie rozdarła skórę i wyszła na zewnątrz. Krew lała się strumieniem, a złodziej krzyczał w niebogłosy. Oprawca uniósł topór ponownie i opuścił go w to samo miejsce. Tym razem udało się. Fragment ręki został oddzielony od ciała. Wyrok wykonany. Zabrano nieprzytomnego na bok, a rękę wrzucono do wiadra. Teraz przyszłą na kolejną osobę, z którą stało się dokładnie to samo co z poprzednią tyle, że już po pierwszym uderzeniu.

Bjorn przecisnął się przez tłum gawiedzi i ruszył ku wyjściu z miasteczka, aby udać się do starożytnych ruin, gdzie według niego ukrywały się potwory odpowiedzialne za atak na wioskę. Po drodze postanowił, że nie skorzysta z oferowanej mu pomocy w postaci kilku słabo wyszkolonych wojowników, gdyż będą go tylko spowalniać. Jarl nalegał jednak, że jeden z jego ludzi musi pójść ponieważ nie ufa najemnikowi na tyle, żeby powierzać mu opiekę nad swoją córką. Tak więc wyruszyli w dwójkę. Towarzysz nazywał się Boffel i był szefem straży przybocznej Jarla. Miał on długie czarne włosy i brodę. Był prawie rónie wysoki jak Bjorn i potężnie zbudowany. Używał tarczy i miecza, w którym ponoć nikt mu nie dorównywał. Wydawał się lojalny i odważny.

Pierwszy dzień wędrówki nie był ciężki. Pogoda sprzyjała, nie natknęli się też na żadne dzikie zwierzęta, czy potwory. Byli jeszcze nisko, a im wyżej w góry tym niebezpieczniej. Do ruin jeszcze kawał. Wiele się może zdarzyć. O zmierzchu znaleźli miejsce na obóz. Rozpalili ognisko, nalali wina do rogów i położyli się z dwóch stron ognia, aby się ograć. Głupio było tak leżeć obok bez słowa, więc Boffel pierwszy podjął temat.

- Skąd jesteś?

- Z królestwa Jarla Ulva. Władcy siedmiu krain i odkrywcy zamorskich terenów.

- Byłem tam kiedyś w interesach. Sprzedawałem skóry na tamtejszym targu. Niemiło wspominam tamtą podróż. Gdy odpływałem, na pełnym morzu zaatakował nas Agir. Pierwszy raz w życiu się z nim spotkałem. Był wielki i każdym swoim ruchem wzniecał ogromne fale, które przykrywały mój statek i wyrzucały cały dorobek w głębię wody. Tamtej nocy straciłem swoich najlepszych ludzi i przyjaciół, a sam uszedłem ledwo z życiem. Gdy statek został doszczętnie ziszczony i zaczął tonąć, złapałem się oderwanej deski i popłynąłem z nią w dal. Następnego dnia jacyś marynarze mnie wyciągnęli i odstawili bezpiecznie na ląd do Jarla Borga, gdzie mieszkam do tego czasu jako jego doradca i najlepszy strażnik przyboczny.- pociągnął łyk wina i jakby oczekiwał komentarza do jego historii.

- Miałeś szczęście. Jeszcze nikt nie przeżył spotkania z Agridem, władcą mórz.

Boffel pokiwał głową

- Od dawna jesteś najemnikiem?

- Można rzec, że odkąd skończyłem trzynaście lat. Wtedy dostałem pierwsze zlecenie. Miałem zabić dzieciaka w moim wieku, który kradł z rynku owce wraz ze swoją bandą kolegów.

Boffel roześmiał się o mało nie wypluwając wina.

- Zabiłeś człowieka mając trzynaście lat?

- Przecież nie za darmo- odwzajemnił uśmiech Bjorn- po robocie miałem dostać pięćdziesiąt sztuk złota, co było zapłatą godną pogardy jak za zabójstwo. Niestety przyłapali mnie na gorącym uczynku i mieli powiesić, ale z pomocą matki udało mi się uciec w góry, gdzie musiałem radzić sobie sam. Gdy już zmężniałem zacząłem podróżować po świecie i starałem zarabiać pierwsze pieniądze podejmując się jednorazowych zleceń. Groźby, zabójstwa, porwania. Z czasem stawałem się coraz bardziej znany w przestępczych kręgach i po kilku latach za jedną robotę dostawałem nawet tysiąc sztuk złota co wystarczało mi na tygodnie jedzenia i picia dobrych trunków. Gdy pieniądze się kończyły ponownie podejmowałem się zleceń i tak do dziś dnia.

- Jednak u Jarla Borga jesteś nie po raz pierwszy.

- Jest bogaty. Jak się go trochę przyciśnie to dobrze płaci choć jest skąpy. Wie jednak, że jestem najlepszy i jeżeli jest jakiś problem to ja na pewno go rozwiążę. Nie ma więc wyboru. Musi płacić.

Wędrowaliśmy jeszcze przez jeden dzień i jedną noc. Przedzieraliśmy się przez ośnieżone szczyty, przerzedzone lasy oraz mroczne jaskinie, zamieszkałe przez dzikie zwierzęta. Po drodze polowaliśmy na sarny i jelenie , wieczorami piekąc je nad ogniskiem i zjadając na kolację. Przez cały czas trzymaliśmy się razem z Boffelem i muszę powiedzieć, że równy był z niego chłop. Pewnego dnia ocalił mi nawet życie przed śnieżnym pająkiem, który przyczaił się na nas w jednej z jaskiń. Miałem wtedy szczęście, a Boffel udowodnił, że jest godnym zaufania towarzyszem i, że mogę na nim polegać nawet w najniebezpieczniejszych sytuacjach. Nie miałem obaw więc, że gdy dojdzie do walki w starych ruinach, gdzie przebywają poszukiwane przez nas potwory, mój kompan nie stchórzy i będzie walczył u mojego boku. To dawało mi pewności siebie, której potrzebowałem ponieważ nie jestem przyzwyczajony do działania z kimś. Zawsze zlecenia wykonywałem sam i mogłem polegać tylko na swoich umiejętnościach i sile, która pozwalała mi unikać śmierci. Teraz jednak mając pomocnika byłem znacznie bardziej groźny, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to zadanie nie będzie zbyt wymagające.

Do ruin doszliśmy o świcie. Skryliśmy się za pobliskim wierzchołkiem, żeby potwory nie mogły nas zobaczyć i uprzedzić swoich o naszej obecności. Chcieliśmy zaatakować szybko i niespodziewanie z pełną siłą.

Rozglądaliśmy się wypatrując wroga. Nagle przy starej, spróchniałej bramie zobaczyłem wielkiego, włochatego stwora. Tak jak wcześniej podejrzewałem ruiny te zamieszkiwały trolle i to one były odpowiedzialne za napad i porwanie księżniczki. Wiem, że te stwory żyją w stadzie dlatego zdziwiłem się, gdy nie zobaczyłem pozostałych w pobliżu. Wydało mi się to dziwne, ale skoro na zewnątrz ich nie ma to pewnie kryją się za bramą.

Dałem znak Boffelowi, który podszedł nieco bliżej potwora i przycupnął w krzakach. Zdjął z pleców łuk, naciągnął strzałę na cięciwę i wystrzelił trafiając prosto w czaszkę stwora. Trafiony ryknął wściekle i począł szukać wzrokiem ukrytego strzelca. Po krótkim czasie nadleciała kolejna strzała, która trafiła w oko trolla, zalewając jego białe futro strużką krwi. Ryk stał się jeszcze silniejszy. Pomimo rany stwór dostrzegł Boffela w krzakach, po czym ruszył na niego. Wtedy przyszła kolej na mnie. Wyskoczyłem zza osłony, wyciągając zza pasa toporek i z pleców ściągając tarczę. Zasłoniłem się za nią i zaszarżowałem. Po chwili za mną ruszył towarzysz z mieczem w ręku. Gdy już byłem blisko trolla zrobiłem wślizg i przeleciałem mu między nogami znajdując się za jego plecami. Wbiłem ostrze w plecy potwora, a mój kompan wykorzystując sytuację zaatakował z przodu, tnąc jedną z nóg bestii, która runęła na ziemię w kałuży krwi. Żyła jeszcze co prawda, ale skróciłem jej męki oddzielając głowę od tułowia jednym sprawnym cięciem.

Boffel i ja spojrzeliśmy po sobie i kiwnęliśmy porozumiewawczo głowami. Podszedłem do bramy. Próbowałem otworzyć wrota, ale ani drgnęły. Musiały być zaryglowane od środka. To był dobry moment na użycie mojej magii. Zamknąłem oczy przywołując wszystkie swoje siły do dłoni, który po chwili zaczęły palić mnie żywym ogniem. Zacisnąłem zęby i wystrzeliłem z rąk wielką kulę ognia która rozbiła bramę, spalając ją na popiół. Nagle zrobiło mi się słabo i podparłem się o mur. Z nosa poleciała stróżka krwi.

- Nic ci nie jest?- spytał Boffel podbiegając do mnie i podtrzymując.

- Nie.- odparłem- magia zużywa dużo energii. Zaraz mi przejdzie.

Weszliśmy na dziedziniec. Nic specjalnego. Tylko pusty plac. Najdziwniejsze było to, że po pozostałych trollach nie było śladu. W murze naprzeciwko dostrzegłem drzwi. Pokazałem je Boffelowi. Podbiegliśmy do nich. Były otwarte i z lekkim skrzypnięciem otworzyły się. Naszym oczom ukazały się prowadzące w dół schody. Byliśmy w zamkowych podziemiach. Na ścianach paliły się pochodzie oświetlając drogę w dół. W kątach i na podłodze było mnóstwo pajęczyn.

Podążyliśmy więc w nieznane, cały czas mając oczy szeroko otwarte, świadomi niebezpieczeństwa, które mogło kryć się za każdym rogiem. Posuwaliśmy się naprzód bardzo powoli. W końcu dotarliśmy do jakiejś sali. Były tam klatki, w których pozamykane były trolle. Obok stał duży stół, przy którym siedziało kilku ludzi w skórzanych zbrojach i z mieczami za pasem. Pili miód i głośno rozmawiali.

- Napędziliśmy im stracha. Trolle dobrze się spisały. Kto by pomyślał, że tak łatwo je oswoić. Głupie bestie.- zaśmiał się pierwszy, rzucając kawałek mięsa do klatki.

- Córkę jarla przyniosły bez skazy. Jak się je nauczy to i łagodne potrafią być. A jak rozkaże to krwiożercze i brutalne.- powiedział drugi.

- Nie można opisać słowami jakim pięknym uczuciem było poderżnięcie jej gardła i poczucie królewskiej krwi na rękach.- skomentował trzeci

- Głupia dziwka już nigdy nie napuści na nas swoich przydupasów. Niech i to będzie przestrogą dla innych bogatych, którzy gardzą takimi biedakami jak my. Ale potrafimy walczyć i stawić czoła tyranii jarla Borga. Niech obawia się kolejnego ataku. Tym razem każę trollom porwać jego.

Wszyscy krzyknęli radośnie i stuknęli drewnianymi kubkami, rozlewając nieco miodu po stole. Wzięli głębokie łyki i odstawili naczynia na stół z głośnym hukiem.

Boffel nie miał zamiaru czekać dłużej i ze złością w oczach strzelił do jedno z nich. Strzała poszybowała i trafiła bandytę prosto w czoło, posyłając go na tamten świat. Pozostali wstali prędko i zaczęli biec w naszą stronę. Boffel jednak zdążył już wystrzelić kolejny raz i trafił napastnika w tors, powalając na ziemię. Wyciągnąłem toporek i pobiegłem naprzeciw wrogom. Pierwszego ciąłem w szyję, przerywając aortę. Krew obficie trysnęła na ścianę, malując ją na czerwono. Drugi zablokował mój cios na nogę i kopnął mnie mocno w brzuch oddalając ja kilka kroków i zyskując czas na wyprowadzenie ciosu. Sparowałem jednak jego uderzenie i wykonałem kontratak na brzuch. Tym razem udało się i mój przeciwnik padł, krzycząc przy tym strasznie.

- Więc się wyjaśniło. Córka jarla nie żyje, a te bestie zostały oswojony przez bandytów.

Pokiwałem głową.

- Musimy je zabić. Zastrzel je.

Boffel nałożył na cięciwę trzy strzały i po kolei zabił wszystkie trolle strzałem w głowę. Ja natomiast zająłem się przeszukaniem pokoju. Nie znalazłem nic co mogłoby się przydać, jedynie kilka sztuk złota i pustą fiolkę, którą schowałem do kieszeni razem z pieniędzmi.

Wiedziałem, że trolle zostały zabite, mimo to jednak usłyszałem dźwięk naciąganej cięciwy za moimi plecami. Odwrócił się powoli. Boffel stał przede mną i celował w moją stronę. Ręce mu się lekko trzęsły. Mrużył oczy, aby nie chybić. Nie mogłem uwierzyć w to co widziałem. Wcześniej uratował mi życie, narażając swoje po to, żeby teraz mnie zabić?

- Co to ma znaczyć?

- Borg kazał mi cię zabić gdy wykonamy misję. Chce z powrotem swoje pieniądze, które wydał na twoje usługi.

Mogłem się tego spodziewać. To typowe dla takiego człowieka, jak Borg. Wydał na mnie sporo pieniędzy. Szkoda było mi zabijać Boffela, który ocalił moje życie, ale widocznie nie miałem wyboru. Zacząłem więc go zagadywać.

- Boffel, posłuchaj. Wiem, że twoim obowiązkiem jest wykonywanie rozkazów jarla, ale pomyśl ile on sprowadził krzywd na swoją wioskę i jej mieszkańców. Ilu ludzi umiera każdego dnia z głodu i chorób. Tak naprawdę jesteś dla niego niczym więcej jak psem na posyłki. Należysz do tego grona szczęściarzy, którzy mają pracę, dzięki której zarabiają na chleb. Lecz, czy wiesz ile prywatny strażnik jarla zarabia w krainach, z których ja pochodzę? Zarabia tyle, że stać go na własne gospodarstwo, ma kilkanaścioro dzieci, pije najlepsze wino i je najlepsze potrawy. Ty natomiast nic z tego nie masz. Jesteś codziennie wykorzystywany i brudzisz sobie ręce za Borga, a nic za to nie dostajesz. Jedynie tyle, żebyś żył i nie cierpiał głodu. Przynajmniej do czasu.

- Tak to u nas już jest. Pogodziłem się z tym już dawno temu. A teraz wybacz, ale muszę cię zabić, aby móc z czego żyć.

Po tych słowach natychmiast zdjąłem tarczę z pleców i samym jej brzegiem zablokowałem strzałę Boffela, który już dzierżył w dłoni miecz. Ja wyjąłem zza pasa toporek i popędziłem na przeciwnika z okrzykiem na ustach. Byłem wściekły. Uważałem, że należała mu się śmierć za to jak mnie oszukał. Zaatakowałem pierwszy, uderzając z góry na głowę. Zostałem zablokowany i uderzony rękojeścią miecza w nos. Otrząsnąłem się szybko i zasłoniłem przed kolejnym cięciem, które kierowane było w brzuch. Nie czkając długo ponownie zaatakowałem, tym razem w bok. Niestety Boffel odskoczył i pchnął ostrzem w ramię. Piekło niesamowicie. Krew sączyła się spod zbroi cieniutkim strumyczkiem. Wrzasnąłem i zamarkowałem uderzenie na głowę, po czym odepchnąłem przeciwnika tarczą. Uderzył o ścianę i upadł na podłogę. Podniósł się po krótkiej chwili, ale ja już byłem gotów do zadania kolejnego ciosu. Uderzyłem w rękę. Trafiłem perfekcyjnie. Ostrze przecięło włókna mięśniowe i kość, odrąbując ramię. Krew wypłynęła na ziemię tworząc gęstą kałużę. Dłoń nadal ściskał miecz. Boffel miał tylko tarczę. Pozostało dopełnić formalności. Uniosłem wysoko broń i zadałem cios w szyję, odrąbując przeciwnikowi głowę.

Cały we krwi wyszedłem z ruin. Na horyzoncie widać było Eldebarn, a kawałek za nią zamek. Począłem iść w tamtą stronę. Zemsta będzie słodka. Koniec z tyranią. Koniec z głodem. Koniec z Jarlem Borgiem.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania