listopad 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: MG

czwartek, 11 sierpień 2016 07:04

Necrosis. Przebudzenie

Odkąd na mojej drodze stanął cyniczny i okrutny, a jednak pełen swoistego uroku inkwizytor Mordimer Madderdin, pokochałam twórczość Jacka Piekary. Dlatego też z zapałem przystąpiłam do lektury Necrosis. Przebudzenie. Nie byłam do końca pewna, czego się spodziewać, ponieważ na okładce widniały dwa nazwiska - wspomnianego przed chwilą pisarza oraz Damiana Kucharskiego. Wspólna praca dwóch autorów, z których o jednym nie wiedziałam nic, mogła być zarówno wielkim sukcesem, jak i wielką porażką. Nie każdemu bowiem dobrze wychodzi praca w tandemie. Jakie było moje zdziwienie, gdy na okładce wydania książki z roku 2010 r. znalazłam jedynie nazwisko Piekary! Poszperałam więc co nieco, zasięgnęłam języka i co się okazało? Najprawdopodobniej pan Jacek napisał tę powieść wspólnie z… samym sobą. Wszystko wskazuje bowiem na to, że Damian Kucharski jest jego alter ego.

Pierwsze wydanie Necrosis. Przebudzenie przyciąga spojrzenie okładką. Na bardzo ciemnym tle widzimy piękną rudowłosą dziewczynę przeglądającą się w zwierciadle. Jej odbicie przedstawia jednak starą, upiorną kobietę. Jest to widok niepokojący, ale jednocześnie zachęcający do czytania czytelników spragnionych dreszczyku strachu. Niestety okładka drugiego wydania straciła to „coś” i mylnie można ją uznać za kolejną odsłonę przygód Mordimera.

Akcja toczy się w czasach przypominających nasze średniowiecze. Świat zapomniał już o bolesnych doświadczeniach z nie tak dalekiej przeszłości, gdy potężni, okrutni magowie zostali pokonani w czasie tzw. Oczyszczenia. Większość z nich zginęła, niektórym jednak udało się zbiec i ukryć w odległych, niedostępnych miejscach. Teraz jednak Wielkie Zło budzi się do życia przy pomocy zwykłych ludzi. Ludzi, którzy o ironio losu, są tak naprawdę dobrzy i nie mają nawet świadomości, że wskrzeszają demony. Poznajemy pięć zupełnie różnych historii, pokazujących jak łatwo Zło może wykorzystać człowieka przy pomocy jego własnych pragnień i słabości.

Jak to zwykle bywa ze zbiorem opowiadań, nie są one jednolite jakościowo. Pierwsze cztery są naprawdę niezłe, zarówno ze względu na pomysł, jak i styl i język. Najbardziej spodobały mi się historia chłopca maltretowanego przez sadystycznego ojca, który spotyka niezwykłego sojusznika (Następny piękny dzień) oraz opowieść o małej niewidomej księżniczce, której ojciec postanawia ponownie się ożenić, i jej starej wiernej opiekunce (Księżniczka i wiedźma). Niestety zupełnie nie rozumiem, co autor miał na myśli pisząc ostatnie opowiadanie (Czerwona mgła), które jest tak słabe, a jednocześnie do przesady wypełnione erotyką, że po prostu psuje doskonałą całość.

Dopiero na ostatniej stronie zostaje wyjaśniony związek między wszystkimi opowieściami. Wtedy też zauważyłam, żeNecrosis. Przebudzenie to dopiero pierwszy tom serii (nie zostało to zaznaczone na okładce, a szkoda). Z niecierpliwością czekam na kontynuację, obawiam się jednak, że zanim ujrzymy na półkach księgarni kolejną powieść z cyklu Necrosis, minie jeszcze kilka lat. Była ona zapowiedziana na 2006 r., niestety nie dość, że do tej pory się nie ukazała, to jeszcze autor zapowiedział, że najpierw zamierza dokończyć cykl inkwizytorski…

[recenzja wcześniejszego wydania powieści "Necrosis. Przebudzenie"]

Dział: Książki

Już niebawem ukaże się kolejna, trzecia, edycja wyjątkowej polskiej gry przygodowej "Labyrinth: Ścieżki Przeznaczenia". Pierwsza wersja została nagrodzona tytułem "Wyróżnienie Graczy" w 2012 roku. Nowe wydanie, podobnie jak druga edycja, ukaże się ponownie pod patronatem Secretum. Na czym polega rozgrywka, za co możecie polubić ten tytuł oraz jakie nowości niesie ze sobą nowa odsłona? O tym w dalszej części newsa.

Dział: Bez prądu
poniedziałek, 28 kwiecień 2014 11:23

Uniwersum Metro 2033: Dziedzictwo przodków

Jako zagorzały czytelnik książek z serii Metro 2033 nie ukrywam, że każda nowa powieść wychodząca pod szyldem "Projekt: Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033", bardzo mnie cieszy. Podejrzewam, że nie jestem w swojej opinii osamotniona. Motyw Ziemi, na której zapanowała nuklearna zima, skażonej i opustoszałej, przypominającej grobowiec, nieustannie inspiruje nie tylko kolejnych pisarzy, ale też fanów i czytelników, którzy na początku tego roku stworzyli zbiór opowiadań tematycznie nawiązujący do serii Metro 2033.

Jak dla mnie najlepszą do tej pory książką z uniwersum Metro są "Korzenie niebios". Zachwycił mnie tam przede wszystkim wątek metafizyczny, akcja toczyła się wartko, a zakończenie naprawdę dało mi do myślenia. Kto jeszcze nie czytał powieści T. Avoledo, niech szybko to niedopatrzenie nadrabia.
"Dziedzictwo przodków" jest szóstą wydaną w Polsce powieścią z tego cyklu. Autor książki, były żołnierz, który przez 16 lat służył w wojsku, zdecydował się całą historię nie tylko trochę inaczej opowiedzieć, ale też zmienić realia, w których toczy się akcja.

Z moskiewskiego metra, przenosimy się bowiem do starych tuneli i poniemieckich bunkrów, pamiętających jeszcze czasy II Wojny Światowej, a znajdujących się w okolicach Kaliningradu, przez niektórych nazywanego też Kёnigsbergiem. Miasto, określane też mianem twierdzy, jest rosyjską eksklawą (czyli należy do Rosji, ale jest położone w oddzieleniu od głównego obszaru kraju) i jednocześnie stolicą obwodu. Jest usytuowane nad Morzem Bałtyckim, co powoduje, że jest nieustannie narażone na opary trującej mgły oraz wychodzące z wody żarłoczne i niebezpieczne kraby-mutanty.

Codzienność mieszkańców tej kolonii polega właśnie na walce z tymi zagrożeniami. Ponieważ wiadomo, że w grupie łatwiej przeżyć, ocaleli założyli kolonie i właśnie w ich obrębie starają się stworzyć przynajmniej pozory normalności. Obecnie mieszkańcy Piątego Fortu oraz Kolonii Krasnotorowskiej stają przed perspektywą stworzenia przymierza, co jest podyktowane względami czysto praktycznymi, takimi jak chociażby brak miejsca. Plany te jednak bardzo szybko schodzą na dalszy plan, bo oto któregoś dnia do brzegu przybija okręt, który jest nie tylko dobrze uzbrojony i zaopatrzony, ale też sygnuje się niemieckimi swastykami. Celem przybyszy jest zbadanie bunkrów i odnalezienie w nich czegoś, co ich zdaniem dawno temu pozostawili tam naziści. Naszym bohaterom nie pozostanie nic innego, jak tylko pójść z intruzami na ugodę i uważać na to, by przypadkiem na całej tej umowie nie wyszli jak przysłowiowy Zabłocki na mydle.

Drugi wątek, toczący się równolegle, dotyczy jednego z mieszkańców kolonii, Aleksandra Zagórskiego, zwanego przez wszystkich Saszą lub Sanią. Jest to postać o tyle ciekawa, że pamięta świat sprzed wybuchu, a przed promieniowaniem uratował się tylko dlatego, że, tak to nazwę, najpierw się zgubił, a potem w odpowiednim momencie odnalazł. Sasza nie umie zostawić przeszłości za sobą. Wyobcowany, żyje na skraju szaleństwa i zdrowego rozsądku, bardziej skłaniając się ku temu pierwszemu. Czy towarzyszące mu w mroku tuneli widmo istnieje naprawdę? Czy może to tylko echo dawnych, skrzętnie ukrywanych przed innymi czynów? Prawda okaże się okrutna i straszna.

Po lekturze pierwszych rozdziałów widać od razu, że autor jest wojskowym. Przejawia się to nie tylko w dokładnym opisie detali związanych z bronią czy armią, ale także nazewnictwie. Bohaterowie "Dziedzictwa przodków", byli żołnierze, to przeważnie ludzie honorowi, którzy hołdują dawnym wojskowym zasadom, a już na pewno nie wchodzą w konszachty w wrogiem - nazistami. Bardzo dokładnie również autor opisuje zwiady, czaty, a także walki i rany, a raczej to co z rannego zostaje.

Nie ukrywam, że bardzo podobał mi się wątek Walhallli i sekretów z nią związanych. Ujawniała się tu wiedza autora i jego dogłębne przygotowanie do tematu. Trochę mi się to kojarzyło z programami Bogusława Wołoszańskiego "Skarby III Rzeszy".

Jednocześnie odniosłam jednak wrażenie, że skupiając się na dokładnym opisywaniu detali, autor tracił z oczu utrzymywanie jednakowego poziomu napięcia. Kiedy już zaczynało być ciekawie, a na plecach pojawiały się ciarki, rozdział się kończył, następny dotyczył czegoś innego, a do zostawionego wątku wracano dopiero za jakiś czas. Przyznam, że bardzo mi to utrudniało odbiór powieści. Nie wiem, jak mieli inni czytelnicy, ale mój szanowny małżonek, na przykład, takim właśnie budowaniem fabuły się zniechęcił i niestety nie dokończył książki.

Zdaję sobie sprawę, że na cykl książek Metro 2033 składają się powieści tak różne, jak różni są ich autorzy. Jednocześnie, aby temat nie uległ wyczerpaniu, a kolejne fabuły nie popadały w schematyzm i sztampowość, należy szukać nowych sposobów przedstawienia świata po katastrofie, nowych miejsc, nowych tajemnic do odkrycia. Myślę, że to właśnie próbował w swojej książce osiągnąć Suren Cormudian i z pewnością po części mu się to udało. Mnie jednak czegoś w "Dziedzictwie przodków" zabrakło i choć naprawdę trudno mi sprecyzować na czym polega owo "coś", to nie czuję się do końca usatysfakcjonowana czytelniczo. Niewykluczone też, że za jakiś czas do tej książki wrócę i być może wtedy docenię ją bardziej. Na razie jednak pozostaję z lekkim niedosytem.

Dział: Książki
wtorek, 02 sierpień 2016 07:42

Retrowizja odc. 6 - "Furman śmierci" (1921)

Witam po raz kolejny w "Retrowizji", w której zajmuję się opisywaniem dla Was zakurzonych filmów fantasy, s-f lub horrorów - to oczywiście informacja dla tych, którzy wpadli tu po raz pierwszy. Nie będę jednak przedłużał wstępu, bo czeka na nas bardzo interesujący film będący jednym z filarów kinematografii kraju, do którego przeciętny widz nie zagląda często. Chodzi o Szwecję - ojczyznę legendarnego Ingmara Bergmana. To imię pojawia się tutaj zresztą nieprzypadkowo, bo twórca "Siódmej Pieczęci" nie ukrywa swojej fascynacji bohaterem dzisiejszego odcinka - "Körkarlen" w reżyserii Victora Sjöströma z 1921 roku. Zresztą, jak się okazuje, nie tylko on... O tym jednak za moment.

Dział: Retrowizja
piątek, 15 lipiec 2016 23:38

Alive/Żywi

Jeśli uciekniesz, twój wróg będzie cię ścigać. Zabij swojego wroga, a wtedy już zawsze będziesz wolna.*

Co czujecie po przebudzeniu? Spokój, odprężenie, miękkie otulające przykrycie, ciepło i bezpieczeństwo? Wyobraźcie sobie, że w momencie pobudki otacza was ciemność, jesteście w czymś ciasnym, związani i coś bezlitośnie kąsa was w szyję a o ucieczce nie ma mowy... Przerażająca perspektywa, prawda?

Dziewczyna nigdy nie sądziła, że w swoje dwunaste urodziny przeżyje koszmar. Koszmar, który nie będzie miał końca, a coraz to nowsze odkrycia będą tak przerażające, że aż trudno o nich mówić. Budzi się za sprawą dotkliwego bólu z tyłu głowy, odkrywa, że przytrzymują ją metalowe pręty, a na dodatek jest zamknięta w ciasnym i ciemnym... czymś. Co gorsza odkrywa, że nic nie pamięta, jak ma na imię, żadnych wspomnień. Jedyne co wie to, że ma dziś urodziny. Pomimo bólu i strachu udaje jej się wydostać, ale to co odkrywa przeraża ją jeszcze bardziej.

Szczerze? Opis książki nawet w minimalny sposób nie przygotowuje na to, co się w niej zastanie. I mam nadzieję, że i ja tego nie zdradzę, bo książka jest więcej niż dobra, a fabuła sprawia, że jedyne, co można robić to czytać do ostatniej kropki, a po zakończeniu próbować otrząsnąć się z szoku i strachu, jaki nieustannie towarzyszył czytaniu.

Mając na uwadze prośbę autora, by nie spojlerować postaram się jak najmniej zdradzać z fabuły i skupić się tylko na wrażeniach z lektury. Niech każdy sam odkryje, co ukrywa się na kartkach tej powieści. A musicie wiedzieć,że Alive/Żywi są niesamowite, przerażające, zaskakujące i nieprzewidywalne. Scott Sigler miał pomysł na historię i go świetnie wykorzystał, zadbał o to by opisy miejsc, ludzi oraz tego co się działo i co czuli bohaterowie były szczegółowe i intrygujące, by przykuwały uwagę i ją utrzymały. Fabuła została przemyślana w najmniejszym stopniu, dosłownie nie mam do czego się przyczepić. Akcja pędzi, zmienia się jak w kalejdoskopie, sprawia, że nie idzie się oderwać od książki dopóki nie przeczyta się ostatniego zdania i bardzo często zbiera szczękę z podłogi. Dosłownie.

Równie mocno jestem zachwycona wykreowanymi przez autora postaciami, ich zachowaniem w danej historii, myśleniem, tym co czują, jak sobie radzą z tym, co ich spotkało. Dość często piszę, że jestem zdumiona tym jak wszyscy bohaterowie różnią się od siebie i zaskakują podejmowanymi przed siebie decyzjami, tym jak działa ich psychika, ale dopiero teraz jestem w prawdziwym szoku, bo chyba nigdy jeszcze nie spotkałam zarazem tak złożonych i niewinnych osobowości. Cały czas nie wiadomo jak postąpią bohaterowie i co wybiorą. Ponadto nie jest łatwo wczuć się w położenie osoby, która nic nie pamięta i walczy z umysłem, z mgłą go otaczającą, a Sigler uczynił to genialnie.

Nie spodziewałam się, że mam w swoich rękach coś tak dobrego, coś co sprawi, że od pierwszych stron będę cała w nerwach, z napięciem przewracać kolejne strony. Już od początku wczułam się w wydarzenia i próbowałam zobrazować sobie to, co widzą bohaterowie, ale chyba nie potrafię ujrzeć tego tak jak autor... to zbyt straszne, okropne i odrażające, ale zarazem fascynujące. Zżyłam się z bohaterami i wraz z nimi próbowałam domyśleć się o co w tym wszystkim chodzi i gdzie się znajdują, ale do samego końca tego nie wiadomo. Jestem pełna podziwu, Sigler zadbał dosłownie o wszystko i zapewnił mi niezłą dawkę strachu, niecierpliwości oraz ciekawości. Chcę więcej!

Alive/Żywi polecam fanom science-fition oraz osobom o mocnych nerwach, bo niektóre opisy mrożą krew w żyłach, wzbudzają strach i mogą mocno przerazić. Scott Sigler napisał powieść, którą po prostu trzeba przeczytać.

Dział: Książki
środa, 13 lipiec 2016 14:09

Część II - Marek Ścieszek - Telewizor

Ewa z przerażeniem wpatrywała się w ekran nowego telewizora. Wszędobylskie kamery jak zwykle znalazły się na miejscu przed policją, strażą pożarną i pogotowiem.

Na tym przystanku, na którym rozpędzony motocyklista zabił siedem osób, powinna być i ona. Jak co dzień o tej samej godzinie miała wyjść na podmiejską 312-kę, by u koleżanki kilkanaście przecznic dalej wypić małą czarną bez cukru. Wyszłaby na spotkanie z losem, gdyby nie pojawił się, wcześniej niż powinien, kurier z wielkim tekturowym pudłem z napisem LG.

Ledwie podłączyła telewizor, ledwie nacisnęła przycisk na pilocie, niemal natychmiast została poinformowana, jaką wielką była farciarą. Powinna właśnie płonąć! Tymczasem wpatrywała się w swój nowy nabytek, ujawniający jej niebezpieczeństwo, które wisiało na włosku cieńszym niż ludzki. Plastyk, szkło, metal oraz ludzkie ciała zamieniały się stopniowo w chaotyczny, czerwony żywioł.

Ewa zerwała się i podbiegła do stolika z telefonem. Drżącą ręką sięgnęła po słuchawkę, by zadzwonić do koleżanki, mieszkającej kilkanaście przecznic stąd. Nie chciała być teraz sama. Potknęła się o stolik i wyłożyła jak długa. Padając na podłogę potrąciła dłonią telewizor, który chwilę jeszcze się chwiał po czym spadł z trzaskiem wprost na głowę dziewczyny. Trysnęła krew, odłamki czaszki wbiły się głęboko w mózg, sprawiając, że Ewa nie widziała już, jak kabel wyrywa się z gniazdka wraz z obudową, jak iskry padają na firankę i jak ta zajmuje się w mgnieniu oka ogniem.

Kilka pięter niżej, na parkingu przed blokiem kurier wpatrywał się w okno mieszkania Ewy, w którym migotało czerwone światło płonącej firany. Mężczyzna uśmiechnął się okrutnie, po czym wsiadł do busa i zatrzasnął za sobą drzwi. Na boku auta widniał napis:

FIRMA KURIERSKA „FATUM”. ZNAJDZIEMY CIĘ WSZĘDZIE.

Dział: Secretum Grozy
poniedziałek, 11 lipiec 2016 14:00

Bohater wieków

Istnieją teksty kultury, które nie mieszczą się w żadnych ramach oceny. To te, po których zapoznaniu – nieważne, czy jest to książka, film, serial, obraz, fotografia, etc. – potrafi się zmienić cały nasz światopogląd, które przenoszą nas do innej rzeczywistości, do takiej, w której chcielibyśmy żyć albo do takiej, która nas uwodzi swoją kreacją. To te, które wzbudzają w nas tyle emocji, co wydarzenia, które rozgrywają się naprawdę w naszym życiu. Bez wątpienia trylogia o Ostatnim Imperium Brandona Sandersona zalicza się dla mnie właśnie do tych dzieł – poza skalą, poza oceną, będąca wręcz definicją perfekcji.

„Studnia Wstąpienia” kończy się w momencie, w którym Vin i Elend docierają do tytułowego miejsca. Niestety, właśnie w tym miejscu wydarzają się rzeczy, których przewidzieć nie mógł żaden z bohaterów. Vin uwolniła moc zwaną Zniszczeniem, która teraz stara się doprowadzić do zagłady całego świata. Wraz z powrotem zabójczej formy wszechobecnych mgieł pojawiają się także potężne opady popiołów i coraz potężniejsze trzęsienia ziemi. Świat chyli się ku upadkowi odkąd zabito Ostatniego Imperatora. Czy Vin, Elendowi i reszcie ich zespołu uda się powstrzymać Zniszczenie? Czy uda im się uratować świat i sprawić, że będzie kolorowy jak dawniej, a mroczne czasy odejdą w niepamięć? Jaka może być cena tego ratunku? Czy uda im się uratować samych siebie?

Recenzja „Bohatera wieków” stanie się niejako także podsuwaniem całej trylogii. Ciężko jest uniknąć spoilerów, gdy opisuje się już trzeci tom, jednak postaram się, aby nie obciążyć Was nimi zbyt mocno. W ostatniej części trylogii Sanderson postanawia zakończyć wszystkie wątki, rozwiać wszelkie wątpliwości i dopowiedzieć to, co nie zostało wcześniej dopowiedziane. Wszystko układa się w klarowną, logiczną całość. Zaskakuje, w jak perfekcyjny i idealny sposób autor połączył wszystkie elementy układanki. Widać, że Sanderson od napisania pierwszego zdania trylogii wiedział, jak cała historia się zakończy, jak ją poprowadzi i jak rozłoży jej akcenty. To bardzo przemyślana historia oraz konstrukcja fabularna, w której nie sposób znaleźć żadnej luki.

Świat Ostatniego Imperium to świat bardzo ponury, przerażający, w którym nadal brak jedności oraz zaufania. Jednak świeci się w nim niewielkie światełko nadziei, dzięki zdeterminowanym, dobrym bohaterom, którzy są w stanie poświęcić własne dobro na rzecz większej szczęśliwości. W ostatnim tomie pojawiają się również nowe postacie, lecz więcej miejsca i czasu zyskują także ci, którzy nie mieli jeszcze swoich pięciu minut w pierwszych dwóch tomach.

Oprócz tego, że Sanderson zdobywa się na wyjaśnienia dotyczące funkcjonowania poszczególnych elementów świata przedstawionego oraz ich genezy, to pojawia się jeszcze nowa zdolność, o której wcześniej nikt nie wspomina – hemalurgia, czyli najbardziej brutalny rodzaj magii polegający na przejmowaniu czyjejś mocy przez śmierć. Pojawiają się także Zniszczenie i Zachowanie, czyli dwie przeciwstawne sobie siły. Pierwsza z nich podkręca dodatkowo tempo akcji za sprawą tworzonych przez siebie pułapek zastawianych na bohaterów.

Zakończenie powieści dosłownie wbija w fotel. Wierzcie mi, takiego zwrotu akcji się nie spodziewałam w najśmielszych snach. Ostatnie strony to prawdziwa huśtawka emocji, w trakcie której trudno nie wybuchnąć płaczem. Przy czym „Bohater wieków” to najbardziej dynamiczna część trylogii, obfitująca w jeszcze większą ilość akcji, które wzmaga nieobliczalność Zniszczenia i powolne umieranie świata przedstawionego.

Sanderson niebywale umiejętnie operuje językiem. To, jak znakomicie stworzył całe uniwersum oraz wymyślił nazwy wszystkich magicznych umiejętności można porównać z twórczością najważniejszych kreatorów gatunku fantasy. Całą trylogię czyta się niezwykle płynnie, ponieważ jednocześnie obfituje w spore ilości dialogów, jak i momenty opisów służą dokładnemu opisowi stoczonych walk czy działań podejmowanych przez bohaterów.

„Bohater wieków” to idealne zakończenie trylogii o Ostatnim Imperium. Dla mnie to seria, która jest po prostu majstersztykiem w każdym calu. Aż szkoda, że to tylko trylogia z bohaterami, których zdążyliśmy pokochać. Całe szczęście, że w tym uniwersum Sanderson postanowił osadzić jeszcze kilka historii. A nóż jeszcze dowiemy się czegoś nowego o przeszłości tych bohaterów, których spotkać już nie będziemy mogli.

Dział: Książki
czwartek, 07 lipiec 2016 14:08

Wznowienie Kronik Shannary

12 lipca do księgarń trafi wznowienie patronowanej wcześniej przez Secretum powieści "Kamienie Elfów Shannary". Okładka książki nawiązywać będzie do serialu emitowanego w telewizji AXN. „Kroniki Shannary" to cykl zaliczany do nurtu high fantasy, jeden z najbardziej znanych w swoim gatunku.

Dział: Książki

Maciej był modnisiem. Gdy w sklepie zobaczył długi fioletowy szal – i to nie byle jaki, bo z grubo tkanej wełny - wiedział, że bez niego nie wyjdzie.

Wychodząc owinął go luźno wokół szyi i  dumnym krokiem ruszył do „mechanicznego rumaka", jak zwykł nazywać swój ukochany motocykl. Po chwili Maciej pędził ulicą, a jego nowy nabytek dumnie powiewał na wietrze.

Chłopak lubił duże prędkości więc jak zawsze wcisnął gaz do dechy.

Sto na godzinę...

dwieście...

dwieście pięćdziesiąt...

Maszyna gnała jak rozwścieczony byk, którego ktoś podkarmił dopalaczami.

Wiatr zwiał końcówkę długaśnego szala wprost między szprychy tylnego koła.

Macieja gwałtownie szarpnęło do tyłu. W mgnieniu oka tylne koło zmieliło mu głowę. Pozostała po niej tylko szkarłatna mgiełka.

Motocykl skręcił gwałtownie. Wykonał opętańcze salto, jakby był cyrkowym akrobatą i wylądował na przystanku; przystanku szczelnie wypełnionym przemarzniętymi ludźmi. Przez ułamek sekundy musiało im się zrobić naprawdę bardzo, ale to bardzo gorąco.

Motocykl eksplodował!

Następnego dnia prezydent jak zwykle ogłosił żałobę narodową. Internauci jak zwykle pomstowali, że robi to zbyt często. I jak zwykle, po kilkunastu dniach już nikt, prócz rodzin ofiar, o tej tragedii nie pamiętał.

A duch modnisia? - ktoś zapyta.

Cóż, biedaczek do dziś błąka się w tym miejscu lamentując, że zniszczył tak piękny szal...

Dział: Secretum Grozy
sobota, 25 czerwiec 2016 02:58

"Wojownicy. Las tajemnic" już w lipcu!

Napięcie wśród kotów przemierzających las osiągnęło niespotykany dotychczas poziom, a wierność klanowi traci na znaczeniu. Dotychczasowy przyjaciel w oka mgnieniu stać się może wrogiem, a niektóre koty skłonne są nawet zabić, by osiągnąć to, czego pragną.

Ogniste Serce jest zdecydowany poznać prawdę tajemniczej śmierci Rudego Ogona. Nie wie jednak, że lepiej, by pewne tajemnice nie ujrzały światła dziennego... 

Dział: Patronaty