Rezultaty wyszukiwania dla: Lekkie
Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3
Autorzy bardzo lubią kończyć książki w jednym z najlepszych jej momentów. Jest to niebywale okrutne, jeśli nie mamy pod ręką kolejnych części powieści. Jarosław Grzędowicz również postanowił dołączyć do grona pisarzy-brutali i zakończył tom drugi „Pana Lodowego Ogrodu” w bardzo emocjonującej chwili. Na szczęście tom trzeci szybko znalazł się w moich rękach i mogłam dalej śledzić losy swoich „ukochanych” – Vuko i Filara.
„Pan Lodowego Ogrodu 3” tempem akcji bije poprzednie tomy na głowę. Tyle się w nim działo, że nie oderwałam się od książki nawet na chwilę, a ta nagle... po prostu się skończyła. Historia się urwała – z niedowierzaniem wpatrywałam się w ostatnią stronę. W tamtym momencie nie miałam jeszcze tomu kolejnego, więc była to dla mnie najprawdziwsza tortura! Szczególnie, że w tym tomie losy głównych bohaterów w końcu się splatają i zżerała mnie ciekawość, jak ich historia potoczy się dalej, a tu... Grzędowicz po prostu bestialsko urwał opowieść! Byłam zdruzgotana i wściekła, i smutna, ale wciąż zakochana w świecie Midgaardu, bowiem po tym tomie jawił się już w pełni przed moimi oczami. Na samą myśl, że nie znam jeszcze wszystkich jego sekretów, bo przede mną lektura jeszcze jednego tomu, wręcz szalałam z niecierpliwości i radości. Nie mogłam doczekać się kolejnej dawki niepokojących istot, kolejnych walk, starć o władzę, niebezpiecznej gry... i lekkiego pióra Grzędowicza, którym mnie w trzecim tomie niezwykle pozytywnie zaskoczył. Zabawne żarty, puszczanie oka do czytelnika i – przede wszystkim – malowniczy i perfekcyjne splątane wątki. „Pan Lodowego Ogrodu 3” to po prostu majstersztyk!
„Istnieje w świecie siła, która sprawia, że zawsze nadchodzi nowy początek. Z pogorzeliska kiełkują kwiaty, od pnia odrasta młode drzewko, a zmrożona, martwa ziemia staje się żyzną glebą gotową na pług. Szramy zabliźniają się i zmieniają w nowe ciało. Człowiek złamany rozpaczą ociera pewnego dnia łzy, unosi głowę i znowu dostrzega, że świeci słońce. Rany się goją.”
Cykl „Pana Lodowego Ogrodu” jest zdecydowanie jedną z najlepszych serii współczesnej polskiej fantastyki. Rozbudowane, mroczne uniwersum, rewelacyjni bohaterowie, magia, walka o władzę nad światem – to wciąż nie wszystko, co oferuje nam proza Grzędowicza. Żałuję, że to już przedostatnia część tego fantastycznego cyklu, a jednocześnie cieszę się na poznanie zakończenia tej historii. Tom czwarty bez wątpienia będzie kolejnym wielkim – i pozytywnym – zaskoczeniem. Polecam serdecznie każdemu miłośnikowi niebanalnej i nieco skomplikowanej literatury fantastycznej.
Hawkeye #02: Lekkie trafienia
Matt Fraction i David Aja w pierwszym tomie przygód Hawkeye’a udowodnili, że z tak mało znanej postaci można wykrzesać tak dużo. Panowie skupili się na ukazaniu zwyczajnego, ludzkiego oblicza jednego z członków grupy Avengers. Clint Barton po tym, jak ściągnie swój kostium superbohatera oraz odwiesi na ścianę swój łuk, staje się zwykłym chłopakiem z sąsiedztwa. Nie stroni od imprez ze znajomymi, pomaga w rozwiązywaniu lokalnych problemów i zatargów oraz ma psa. W jego życiu nie brakuje kobiet. Szczególne miejsce przy jego boku zajmuje bliska mu przyjaciółka Kate Bishop, która również włada niezwykłymi umiejętnościami łuczniczymi i wielokrotnie ratowała go z opresji. Hawkeye to po prostu gość, którego nie sposób nie lubić.
W drugim tomie pt. „Lekkie trafienia” autorzy nadal idą wyznaczoną przez siebie, oryginalną ścieżką. Kolejny raz stawiają Bartona w konfrontacji z mniejszymi czy większymi problemami lokalnej społeczności. Tym razem nasz sokolooki bohater musi stawić czoło pogodowemu kataklizmowi. Historia o walce z żywiołem nie tylko wzrusza, ale przede wszystkim ukazuje, jak rozterki pobocznych bohaterów wpływają emocjonalnie na Clinta. Ponownie pojawia się również rudowłosa piękność, która w pierwszym tomie zawróciła w głowie Bartonowi. Nie inaczej jest teraz. Kolejny raz bohater wpada przez nią w kłopoty.
Tom ten w ogóle obfituje w żeńskie postacie. Wszystkie dotychczasowe kobiety życia Clinta starają się mu pomóc w uporaniu się z problemami. Oprócz znanej nam już Kate Bishop pojawia się Natalia Romanova (Czarna Wdowa), Jessica Drew czy Barbara Morse (Mockingbird). Ciekawostką jest, iż ta ostatnia, agentka S.H.I.E.L.D., okazuje się byłą żoną Bartona. To właśnie sceny z jej udziałem składają się według mnie na jedne z lepszych momenty w tym albumie.
Z pewnością, jeśli nie najciekawszą, to na pewno najbardziej oryginalną jest przedstawiona w tym tomie detektywistyczna historia z psem w roli głównej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, iż jest ona prowadzona z perspektywy czworonoga. Szczegółów nie będę zdradzał, ale warto zwrócić uwagę również na zastosowane w niej mało komiksowe zabiegi typu schematy, ideogramy czy wykresy oraz ... Polaka w roli złoczyńcy. Dodam jeszcze, iż zeszyt nr 11 z tą historią otrzymał najważniejsze komiksowe wyróżnienie - nagrodę Eisnera.
Strona wizualna albumu nadal stoi na wysokim poziomie. David Aja przyzwyczaił nas już do swojego charakterystycznego i unikalnego stylu. Bawi się kadrowaniem, perspektywą oraz światłocieniami. Jego wyraziste kontury, surowa, a jednocześnie realistyczna kreska nadają całości minimalistyczny ton. Dodatkowo hiszpańskiego rysownika tym razem wsparli Francesco Francavilla i Steve Lieber. Ich styl różni się nieznacznie od Aji, jednak pasuje do całości i nie wpływa negatywnie na odbiór albumu.
Pierwszy tom serii – „Moje życie to walka” – swoją oryginalnością fabularną i wizualną zachwycił. Autorzy zabawili się gatunkiem i uciekli od epickich i schematycznych historii o superbohaterach. Drugi tom podąża nadal tym samym kursem, dlatego sympatycy na pewno nie poczują się zawiedzeni. Album trzyma równe tempo i czyta się go niemal jednym tchem. Jak przystało na bohaterski komiks, nie brakuje tutaj akcji, pościgów, pięknych kobiet i przede wszystkim pojedynków z „tymi złymi”. Nie brakuje również humorystycznych dialogów, żartów, nawiązań do popkultury czy kryminalnych wątków. Jeśli macie ochotę na odrobinę świeżości, zmęczyły Was pełne rozmachu walki z kosmitami i podróże między wymiarami, sięgnijcie po przygody Clinta Bartona. To po prostu sympatyczny „swój chłop”.
Wampir z KC
Andrzej Pilipiuk powraca do świata wampirów próbujących się odnaleźć w socjalistycznej Polsce. I to żadna metafora dla burżuazyjnych krwiopijców, a najzwyklejsi w świecie nieumarli, którzy koegzystują z ubecją jak Tom z Jerrym w popularnej kreskówce (lub, by pozostać w konwencji, jak Wilk z Zającem). Z pewnością wszyscy miłośnicy specyficznego sytuacyjnego humoru Pilipiuka już zacierają ręce. A ja wracam do twórczości tego autora po dłuższej przerwie i liczę na dobrą lekturę.
Okładka jak to u książek Pilipiuka – sympatyczna, wesoła, od razu wiadomo, czego się spodziewać. O ile od strony graficznej jest po prostu dobrze, o tyle opis na tyle okładki mnie po prostu zachwyca. To taka perełka wśród nudnych blurbów zdradzających połowę fabuły. Dobra robota, marketingu Fabryki Słów!
Każdy, kto czytał wcześniejsze „Wampiry” albo cykl o Jakubie Wędrowyczu, wie, czego się spodziewać – „Wampir z KC” to również zbiór opowiadań, które można czytać oddzielnie, ale które razem tworzą większą historię. Tym razem motyw przewodni to schyłek socjalizmu i bolesne dla niektórych przejście w kapitalizm. Zaczyna się od wysłania wampirów Marka i Igora na odpoczynek – przymusowy, bo w końcu w socjalizmie każdemu pracownikowi takowy przysługuje, a już zwłaszcza przodownikom pracy, i co to obchodzi zarząd, że przodownicy pracy zupełnie nie potrzebują, ponieważ są wampirami. Marek i Igor nudzić się nie potrafią i na dzień dobry popadają w kłopoty... A to dopiero początek serii mniej lub bardziej niefortunnych sytuacji, w które angażuje się dwójka sympatycznych wampirów oraz ich wychowanka Gosia. Ubecy to nie najgroźniejsi przeciwnicy nieumarłych – z nimi wampiry się już znają i dogadują. Problemy zaczynają się, gdy w ramach zacieśniania więzi między narodami, choćby wrogimi, do Warszawy przyjeżdżają profesjonalni łowcy wąpierzy z Fundacji Van Helsinga. Na dodatek nikt już nie buduje komunizmu. Komunizm jest niemodny. Trzeba się przestawić na kapitalizm. Ale co to dla nieumarłych, którzy przeżyli już upadek caratu. O wiele większym problemem wydaje się co najmniej niechętny stosunek żywej części rodziny Gosi do idei wampiryzmu.
Andrzej Pilipiuk to pisarz dość niezwykły. Bardzo produktywny rzemieślnik, w którego twórczości nie ma może iskry rzucającego na kolana talentu, ale jest za to sporo celnych obserwacji i szorstkiego niczym papier ścierny humoru, który jednak zostaje w głowie. Nadmiar tych aluzyjek do rzeczywistości, nieco powtarzalnych gagów i komizmu opierającego się na parodiowaniu prlowskiej nowomowy może znużyć. Na szczęście jedna książka to akurat dosyć, żeby humor się nie znudził i nie zużył. W dodatku w „Wampirze z KC” pojawiają się inni bohaterowie z Pilipiukowersum – znany i lubiany Wędrowycz wraz ze świtą.
Pilipiuk bawiący się motywami i grający z kulturą to coś, co mamy w każdej książce autora. Ale Pilipiuk bawiący się wampiryzmem i przeciwstawiający dominującemu popkulturowemu wizerunkowi wampira nie zdążył się jeszcze mi przejeść. To bardzo odświeżająca lektura po tych wszystkich romansach paranormalnych... W kategorii lekkich czytadeł, które połykam w stanie podgorączkowym – pierwsza klasa. A ta wiosno-zima, którą mamy za oknem, sprzyja chorobom i poszukiwaniom lekkiej, wesołej lektury. Zatem nie zastanawiajcie się, tylko razem z lekami na przeziębienie nabądźcie i nowego „Wampira”.
Strzały nad jeziorem
„Tęsknimy za uczuciem całkowicie nieświadomym naszych wad. Niebiosa dały nam je w bezwarunkowym psim przywiązaniu”- pisał George Eliot, można jednak pokusić się o pytanie, czy psy kochają nas dlatego, że nie są świadome naszych wad, czy też pomimo ich istnienia. Kto jak kto, ale Gucio, kaleki pies detektywa Szymona Solańskiego, rasy kundel (choć wcale nie bury) doskonale zdaje sobie sprawę z ograniczeń swojego pana, zarówno tych umysłowych, jak i fizycznych. Wie, że choć pan nigdy nie zachowywał się całkowicie normalnie, to pieniądze odziedziczone w spadku, wcale mu w tym nie pomogły. Wręcz przeciwnie, wpadł bowiem w zakupowe szaleństwo, którego kwintesencją był zakup audi TT, w którym Gucio wstydzi się nawet pokazać.
Nic zatem dziwnego, że Gucio bez żalu przyjmuje fakt, że po wypadku samochodowym, ten śmieszny pojazd, nazywany przez psiaka „ryżą zdzirą”, jest do kasacji. Wolałby jednak zapewne nie uczestniczyć w samym wypadku, bowiem zderzenie z rozpędzoną ciężarówką do najprzyjemniejszych nie należy. Szczególnie, że kierowca ciężarówki najwyraźniej specjalnie spowodował wypadek, uciekając następnie z miejsca przestępstwa. Kto jednak mógł chcieć śmierci Szymona i kto wiedział, że wyruszył on w drogę na ratunek Róży Kwiatkowskiej, dziennikarki o otwartym umyśle, sporej nadwadze i ciętym języku. Przebywająca na wczasach odchudzających w Barlinku kobieta wpakowała się bowiem w poważne tarapaty, a wszystkie (tak naprawdę nieliczne) dowody wskazują na to, iż była ona sprawczynią morderstwa. Ofiarą jest Andrzej Siudek, sławny profesor uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który przybył do miasteczka, by wydobyć z Jeziora Barlineckiego szkielet prehistorycznego nosorożca.
Sęk w tym, że Róża – poza samym faktem przypadkowego odnalezienia tego szkieletu – ma z zabójstwem niewiele wspólnego, a przynajmniej gorąco zaprzecza, jakoby dopuściła się tej zbrodni. Stróże prawa o wątpliwej inteligencji jednak nie odpuszczają, a w efekcie ich działań Róża ląduje w areszcie. Tylko Szymon może jej pomóc, zarówno finansowo – wpłacając kaucję, jak i rozwiązując sprawę morderstwa oraz oczyszczając ją z zarzutów. Niestety w pakiecie z detektywem, w życiu Róży pojawia się też wykształcona i chuda piękność, w osobie pani mecenas Potomek-Chojarskiej, która ma na Solańskiego wyraźną ochotę.
Jak potoczy się ta wielowątkowa historia? Czy Szymon zdoła odkryć tożsamość mordercy? Czy Róża w nowym fit wydaniu zdobędzie jego serce? Jakim człowiekiem był naprawdę Siudek i kto próbował pozbyć się Solańskiego? Na te wszystkie pytania odpowiedzi możemy szukać w porywającej i przezabawnej komedii kryminalnej, autorstwa Marty Matyszczak.
„Strzały nad jeziorem” to kolejna już powieść z serii „Kryminał pod psem”, której każda kolejna pozycja dostarcza sporej porcji dobrej literatury, dobrej zabawy i jest gwarancją natychmiastowej poprawy humoru. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego książka, to najlepszy przykład mistrzostwa, jakie osiągnęła Matyszczak w posługiwaniu się piórem, a także kreowaniu swoich postaci. Pod pozorem lekkiego kryminału, autorka portretuje polskie przywary, typową małomiasteczkowa mentalność, odsłaniając przed nami mroczne sekrety ludzi, którzy dotąd – wzorem Dulskiej – chowali swoje przysłowiowe trupy w szafach. Kolorytu całej opowieści dodaje fakt, iż jednym z narratorów jest nikt inny, jak tylko Gucio, kochany psiak, który lubuje się w wymierzaniu wymyślnych kar, polegających między innymi na obsikiwaniu markowych butów. Zabawne dialogi, spora doza dystansu do siebie i do świata powoduje, że od pierwszych stron, pomimo będących naszym udziałem nie zawsze przyjemnych wydarzeń, pękamy ze śmiechu i narażamy siebie na poważne zagrożenie życia. Nie mówiąc już o tym, że – w strachu przed Gośką Wroną, zwariowaną znajomą Róży, poważnie zastanawiamy się nad rezygnacją ze spożywania mięsa, weryfikacji swojego zakupowego koszyka i zamieszkaniem w chatce zbudowanej z materiałów z recyklingu.
Zadra
Alternatywna wizja świata połączona z elementami fantastyki, a miejscami również grozy, to przepis na hit albo totalną porażkę. Taki wóz albo przewóz, wszystko albo nic. Na szczęście Krzysztof Piskorski podołał zadaniu, stworzył barwny, niebanalny świat i historię, którą chce się czytać. O tym, że jego książka jest dobra niech świadczy też fakt, że chociaż okres napoleoński zawsze jawił mi się jako jeden z najnudniejszych i najbardziej odstręczających w naszej historii, w Zadrze okazał się nie tylko zjadliwy, ale zaskakująco wciągający.
Mamy rok 1819. Odkrycie potężnej substancji zwanej etherem zmieniło tok historii. Zasilane nim maszyny i broń pozwoliły Napoleonowi wygrać bitwy, które w naszej rzeczywistości zakończyły się porażką. Okazało się także, że etherowe Bramy prowadzą do równoległego świata. Pod względem geograficznym wygląda on tak samo jak nasz, pokrywają go jednak niekończące się puszcze, w których można spotkać nielicznych tubylców i tajemnicze, napawające grozą ruiny.
Fabuła jest wielowątkowa, jednak przede wszystkim skupia się na dwóch głównych postaciach. Pierwszym jest polski podpułkownik Stanisław Tyc, walczący w Legii Nadwiślańskiej przy armii francuskiej. Ten element historii pozostał niezmieniony - Napoleon nadal wykorzystuje Polaków, rzucając ich do najgorszych zadań, w zamian dając wiele obietnic, a mało konkretów. Tym razem wysyła polskie oddziały na drugą stronę etherowej Bramy, do Nowej Europy, gdzie mają budować jego nowe imperium, walcząc z wojskami pruskimi i carskimi.
Drugim bohaterem jest młody, utalentowany, francuski wynalazca, Maurice Dalmont. Wbrew sobie ląduje w samym centrum kryminalno-politycznej intrygi, która ma zmienić losy wojny. A wszystko to za sprawą wynalazku, którego znaczenia początkowo nie doceniał. W tle pojawia się cała plejada postaci drugoplanowych, ale równie barwnych i dobrze nakreślonych. Wśród nich znajdują się żołnierze towarzyszący Tycowi, jego narzeczona i jednocześnie siostra Maurice’a, Natalie (zasługująca na miano jednej z najbardziej irytujących damskich postaci literackich), wynajęci przez Dalmonta kryminaliści i wielu innych.
W opisie wydawcy można przeczytać, że Zadra stanowi „podwaliny polskiego steampunku”. Z jednej strony nie sposób się z tym nie zgodzić, ponieważ świetnie reprezentuje swój gatunek. Warto też przy tym wspomnieć, że obecne wydanie to wznowienie, a powieść po raz pierwszy ukazała się równe dziesięć lat temu. Z drugiej strony, książkę nie jest tak łatwo zakwalifikować do jednego gatunku. Owszem, elementów steampunku jest tu wiele, chociaż to nie para stanowi podstawę rozwoju świata, a wspomniany ether i energia próżni. Niemniej, jak wspomniałam na samym początku, wraz z rozwojem fabuły pojawia się równie wiele fantasy i magii, a nawet nieco horroru.
Fabuła i świat przedstawiony są zdecydowanie na plus. Są dobrze przemyślane i rozwinięte. Co więcej, Piskorski ma niezły warsztat i prawdziwie lekkie pióro, dzięki czemu powieść czyta się naprawdę dobrze.
Nie zagrały natomiast dwie rzeczy. Po pierwsze, zakończenie pozostawia nieco do życzenia. Nie do końca pasuje do klimatu całej opowieści i nie wyjaśnia niektórych kwestii. Potencjał kilku wątków pobocznych, jak choćby Paula Narbonne, wydaje się też niewykorzystany do końca. Druga kwestia jest już bardziej techniczna. Prawdziwą zbrodnią dla fabuły jest prolog, którego właściwie nie powinno się czytać, ponieważ zbyt wiele zdradza z zakończenia i niszczy element zaskoczenia. Osobiście nie przepadam też za krótkimi zapowiedziami, które zdradzają na początku każdego rozdziału, co się w nim wydarzy.
Podsumowując, Zadra Krzysztofa Piskorskiego to kawał naprawdę dobrej powieści. W zgrabny sposób łączy gatunki i zapewnia świetną rozrywkę. Serdecznie polecam!
W domu
“W domu” to jedenasty tom serii pod tytułem “Myron Bolitar”, opowiadający o dwóch chłopcach z dobrze usytuowanych rodzin, którzy to pewnego dnia znikają. Przez dziesięć lat nie znaleziono żadnego śladu, który pozwalałby wysnuć jakąkolwiek teorię. Niespodziewanie po tym czasie jeden z chłopców się odnajduje. Czy nastolatek będzie w stanie pomóc Myronowi i Winowi w zlokalizowaniu drugiego z nich?
Powieści Harlana Cobena przepełnione są pytaniami bez odpowiedzi, osobliwym poczuciem humoru i charakterystycznymi bohaterami, których albo się pokocha, albo znienawidzi. Autor potrafi przykuć uwagę czytelnika na długie godziny.
Podczas lektury “W domu” czytelnik niestety musi trochę poczekać na wartką akcję, ponieważ w pierwszej połowie książki wydarzenia toczą się raczej powolnym rytmem, za to w drugiej objawia się już ten Coben, którego fani cenią i kochają. Duża ilość ciekawych dialogów dodaje całości dynamiki. Ogromny plus za aurę tajemniczości i liczne zagadki, którymi książka jest wręcz przesiąknięta. Nie wiemy, komu można ufać, a kogo należy się wystrzegać, a to zdecydowanie jeden z ważniejszych elementów tego typu literatury.
Czego zabrakło? Zdecydowanie odrobiny brutalności, którą znaleźć można w innych książkach tego autora. Podkreśliłaby ona powagę sytuacji, a także wywołała dreszczyk emocji u czytelników. Coben jednak po raz pierwszy zaskakuje wprowadzeniem nowej perspektywy. Tym razem delektować się można także rozdziałami pisanymi z punktu widzenia Wina. Dzięki nim możemy lepiej poznać tego skrytego bohatera, choć trzeba przyznać, że jednocześnie traci on na tajemniczości i uroku zarazem.
Niewątpliwą zaletą “W domu” jest fakt, że książkę tę czyta się błyskawicznie. Dzięki niewielkiej objętości, dużej liczbie naturalnych dialogów i lekkiemu stylowi powieść świetnie nadaje się na jeden lub dwa wieczory, podczas których czytelnik chce się oderwać od rzeczywistości i porządnie zrelaksować. Nie jest to wymagająca lektura, przez którą się praktycznie płynie, wobec czego doskonale nadaje się dla zabieganych osób, które stronią od spędzania z jedną książką wielu tygodni. Przed lekturą tej książki warto jednak zapoznać się z treścią poprzednich tomów serii, ponieważ mimo że autor stara się przybliżyć wydarzenia rozgrywające się wcześniej, to spora ilość odniesień do przeszłości może trochę przytłoczyć i zdezorientować.
Martwa jesteś piękna
“Martwa jesteś piękna” to fenomenalny thriller autorstwa Belindy Bauer, który trzyma w przyjemnym napięciu od pierwszej, aż do ostatniej strony. To historia dziennikarki Eve Singer, która w ciągłej pogoni za gorącymi tematami trafia na mordercę-artystę. Popełniane zbrodnie są dla niego swego rodzaju widowiskiem, prezentacją piękna, którą zwykli ludzie mogą cieszyć swoje oczy. Na nieszczęście dziennikarki tajemniczy zabójca ma jeszcze jedną obsesję. Jej obiektem jest pewna dziewczyna, a nazywa się... Eve Singer.
“Martwa jesteś piękna” to powieść, która ma w sobie wszystko, co jest potrzebne, by przyciągnąć czytelnika i nie wypuścić ze swoich szponów aż do końca. To książka, od której nie można oderwać się nawet na moment i zarówno rozpoczynający przygodę z tym gatunkiem, jak i koneserzy thrillerów będą oczarowani.
Największą zaletą tej książki jest nieprzewidywalność. Autorka postawiła na niesamowicie oryginalne rozwiązania, wcieliła w życie niebanalne pomysły, a to wszystko połączyło niezwykle lekkie i przyjemne pióro. Belinda Bauer raczy czytelnika subtelnymi smaczkami ekstrawagancji, które sprawiają, że o wielu sytuacjach aż chce się komuś opowiedzieć. Bohaterowie są niezwykle zaradni, lecz przy tym bardzo wiarygodni i każda przedstawiona tu sytuacja, nawet ta na pozór najbardziej absurdalna, może zdarzyć się w rzeczywistości.
Dzieło Belindy Bauer to opowieść niezwykle urokliwa, choć przy tym i brutalna. Zbrodnie przedstawione są tu jako przejaw artyzmu, jako swego rodzaju sztuka. Najpiękniejsza i ostateczna. Morderca jest natomiast artystą, nie rzemieślnikiem, lecz kimś, kto powołany jest do wyższych celów. Autorka poprzez tajemniczego jegomościa wciąż podkreśla podobieństwo “fachu” zabójcy z zawodem dziennikarza śledczego. Eve Springer, podobnie jak on sam, wciąż goni za zbrodniami i w zasadzie właśnie to umożliwia jej spełnianie się i zarabianie pieniędzy. Może brzmi to dość absurdalnie, jednak Belinda Bauer ma niewiarygodny dar przekonywania czytelnika.
Nie jest to lektura przepełniona niewiarygodnymi zwrotami akcji, jednak niepozbawiona jest elementu zaskoczenia, który to objawia się dość często.
Na szczególną uwagę zasługuje jednak kreacja bohaterów, ponieważ autorka nie postawiła na oczywistości i każdemu z nich nadała niezwykle oryginalne cechy, które to dla fabuły będą miały ogromne znaczenie.
“Martwa jesteś piękna” to książka, która jeżeli nawet posiada jakiekolwiek wady, to po prostu się ich nie zauważa. Akcja toczy się w idealnym tempie, bohaterowie są świetnie wykreowani, a do tego genialny humor jeszcze bardziej uprzyjemnia lekturę. Nie jest to grzeczny thriller pełen eufemizmów To rasowa powieść, która przyprawi o szybsze bicie serca i kilka wybuchów głośnego śmiechu.
Bestia w jaskini i inne opowiadania
H.P. Lovecraft – autor, o którym słyszał chyba każdy. Niezależnie od tego, czy uwielbia powieści grozy, czy też nie, nazwisko to stało się w pewnym sensie ikoną. Oczywiście każdemu na myśl momentalnie przychodzi Cthulhu, najbardziej znane bóstwo wykreowane przez autora, ale przecież nie samymi mackami człowiek żyje, prawda? Choć oczywiście Wielki Przedwieczny stanowi istotny element twórczości Lovecrafta, tak w jego opowiadaniach i innych dziełach można doświadczyć wielu innych aspektów.
Bestia w jaskini i inne opowiadania to potężny, naprawdę ogromny i przepięknie wydany zbiór historii, które narodziły się w głowie autora. I wierzcie mi, gdy czasami biorę się za jego dzieła, to zaczynam się zastanawiać, co jest z tym człowiekiem nie tak? Jeżeli to wszystko rozgrywa się w jego głowie, a on potem w tak dosadny sposób potrafi to przekazać czytelnikom, to osobiście odczuwam pewien lęk. Bo wiecie, uwielbiam grozę, lubię strach, kocham gotyk i mroczne klimaty, ale jak sobie pomyślę, że w mojej głowie miałyby one zagościć na stałe, to czuję się nieco nieswojo. Podobnie jak w trakcie lektury Lovecrafta.
Zawsze mam spore trudności w pisaniu opinii na temat zbioru opowiadań, a właściwie to muszę przyznać, że bardzo rzadko po takowe sięgam. Lovecraft jest jednym z tych wyjątków, których dzieła biorę w ciemno. Poza tym nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której zabrakłoby tej cudownie wydanej książki na mojej półce. Prezentuje się naprawdę wspaniale, wręcz majestatycznie. Styl Lovecrafta jest dosyć charakterystyczny i wydaje mi się, że jedni to uwielbiają, a inni czują się zniechęceni. Nie wiem, czy zniechęcenie to może minąć z czasem, bo trzeba przyznać, że takie klimaty po prostu trzeba lubić. Trzeba umieć się w tym odnaleźć, zrozumieć specyfikę i może nawet nieco dać się ponieść wszystkiemu, co oferuje autor.
Nie jestem w stanie napisać, że książkę tę czyta się szybko, lekko i przyjemnie, bo to nie ten typ literatury. Osobiście uważam, że twórczość Lovecrafta to nie ten typ, który czyta myśląc o niebieskich migdałach. Biorąc pod uwagę, że zabrałam się za opowiadania, to stopniowo je sobie dawkowałam – czytałam po 2 czy 3 dziennie, choć któregoś dnia przepadłam na dłużej. Muszę przyznać, że spodobało mi się to chwilowe oderwanie od rzeczywistości i chłonęłam opowiadanie za opowiadaniem. A gdy w jednym z nich pojawił się motyw Starożytnego Egiptu, to już w ogóle nie chciałam odkładać tej książki. Mimo wszystko wolę ocenić ten zbiór jako całość, bo nie przepadam za opisywaniem każdego opowiadania z osobna. Bo czy miałoby to w ogóle sens? W moim odczuciu nie, zwłaszcza, że wyobraźnia i pomysłowość tego autora nie znają granic.
Groza, starożytne rytuały, lęk, strach, inne wymiary i dziwaczne stwory – tego wszystkiego możecie doświadczyć w twórczości H.P. Lovecrafta i gwarantuję Wam, że nigdzie indziej nie spotkacie się z czymś takim. Nigdzie nie znajdziecie takich opisów, takiego klimatu, tej atmosfery i lekkiej psychozy, bowiem Lovecraft włożył w to całe swoje serce. Jego umysł jest z jednej strony przerażający, a z drugiej fascynujący i znajduje to świetne odzwierciedlenie w jego opowieściach.
Pusta noc
Tematyka słowiańska, demony, umarlaki i polskie urban fantasy to ostatnio temat bardzo oblegany na rynku rodzimej fantastyki. Właśnie w tym kierunku podążyła także Pulina Hendel w drugim w swojej młodej karierze cyklu. Jak prezentuje się jej Żniwiarz?
Mówią, że demony, zabobony i czary odeszły już do przeszłości. Czy na pewno?
Na pierwszy rzut oka Magda jest zwykłą dwudziestolatką. Czas wypełnia jej praca w małej księgarni oraz obowiązki domowe. To jednak tylko pozory, gdyż w wolnych chwilach, zamiast spotykać się z rówieśnikami, Magda tropi upiory rodem ze słowiańskich wierzeń. Z krainy umarłych ucieka najpotężniejsza istota, z jaką żniwiarze kiedykolwiek musieli się zmierzyć. Tymczasem między Magdą a Mateuszem, tajemniczym chłopakiem, który niedawno wprowadził się do miasteczka, zawiązuje się nić sympatii. Dziewczyna pokazuje Mateuszowi świat słowiańskich wierzeń, nie mając pojęcia, że już wkrótce ona i jej przyjaciele znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
To, co przyciągnęło mnie do sięgnięcia po książkę to przede wszystkim opis i świat, który autorka stworzyła na kartach swojej powieści. Nie ukrywam, że demony, powracające z martwych istoty, duchy, to rzeczy, które lubię w fantastyce. W dodatku książkę poleca sama Maja Lidia Kossakowska, która wydała na świat jakże dobrego Siewce Wiatru (i jego kontynuację). Trzecim aspektem jest okładka, która przyciąga zdecydowanie wzrok z księgarskiej półki, budzi ciekawość wnętrza. Czy cała oprawa jest warta treści? Muszę przyznać, że po lekturze pierwszego tomu mam lekki niedosyt...
Pusta noc jest pierwszym tomem trylogii Żniwiarz. Tomem, który jest napisany zadziwiająco poprawnie. Miałem lekkie wątpliwości, głównie przez nieznane mi wcześniej nazwisko autorki. Paulina Hendel całkiem fajnie radzi sobie z rozbudowywaniem fabuły, wątkami pobocznymi, czy nakreślaniem postaci. Jednakże jeśli chodzi o fabułę i akcję, jest nieco gorzej. Przede wszystkim brakowało mi owej mitologi słowiańskiej, która to domniemaną wizytówką powieści. Niektóre elementy powieści, głownie w sferze fantastycznej, są zbyt oczywiste dla autorki, przez co cierpi czytelnik. Brakuje mi bardziej szczegółowych opisów egzorcyzmów, broni którą bohaterowie używają do walki ze złem, tajemniczej mieszanki ziół która odpycha obce siły. Sama postać Żniwiarza jest nakreślona, w moim odczuciu, dość powierzchownie. Te małe uszczerbki powodują, że fabuła wydaje się mało dopracowana.
Pusta noc jest powieścią napisaną poprawnie. Wydaje mi się jednak, że pomysł i chęć stworzenia oryginalnej powieści nieco przerosły umiejętności autorki. Mimo wszystko jednak skuszę się na tom numer dwa, bo mimo wszystko, Paulina Hendel ma w sobie potencjał, który - mam szczerą nadzieję - pozwoli jej na wyszlifowanie niedociągnięć.
13 minut
“13 minut” to opowieść o młodziutkiej Natashy, która nie wiadomo dlaczego spędziła dokładnie 13 minut w stanie śmierci klinicznej. Przechodzący blisko rwącej rzeki mężczyzna nie wahał się ani chwili i wyciągnął z wody ciało dziewczyny, która jakimś cudem przeżyła. Teraz tylko należy się dowiedzieć, jak w ogóle tam trafiła i dlaczego Natasha w środku nocy przebywała poza domem.
Sarah Pinborough zasłynęła w naszym kraju thrillerem “Co kryją jej oczy”. Po tak głośnym sukcesie spodziewać się można było wstrząsającej opowieści, dzięki której czytelnik przez kilka wieczorów poczuje dreszczyk emocji. Niestety w tym przypadku tak się nie stało.
Największą wadą “13 minut” jest wiek głównych bohaterek. Mamy tu bowiem do czynienia z grupką nastolatek, które uczęszczają do miejscowego liceum. Niestety przejawiają skrajnie stereotypowe zachowania. Natasha jest domatorką, idolką i dziewczyną podziwianą w całej szkole. Towarzyszą jej dwie śliczne przyjaciółki, z którymi tworzy ekipę “Barbie”. Do tego jeszcze Becca, niepewna siebie dziewczyna, odrzucona swego czasu przez poszkodowaną. To właśnie z jej perspektywy poznajemy całą historię, choć opowieść wzbogacona jest we fragmenty z notatek inspektor, która zajmuje się sprawą, artykuły ukazujące się w gazetach, wiadomości tekstowe wymieniane między bohaterkami, a także zapiski z sesji terapetycznej. Dodatki te niezwykle uprzyjemniają lekturę i sprawiają, że czytelnik może odrobinę poznać punkt widzenia innych postaci, a także wydarzenia, w których Becca nie bierze udziału. Wielka szkoda, iż Sarah Pinborough nie uczyniła swoich bohaterów dojrzalszymi, ponieważ wszystkie dziewczyny, łącznie nawet z ofiarą, zwyczajnie irytują. Niestety nie można się tu utożsamić z którymkolwiek z bohaterów, co jest szczególnie ważne przy thrillerach.
Równie istotna jest nieprzewidywalność, której tu zabrakło. Autorka próbuje zaskoczyć czytelnika, lecz zawsze wybiera jeden z dwóch, maksymalnie trzech możliwych i bardzo oczywistych scenariuszy, wobec czego nie ma mowy tu o większych niespodziankach. Zdumienie może wywoływać jedynie wyjaśnienie pobudek bohaterów.
Mimo wszystko trzeba przyznać, iż powieść czyta się naprawdę przyjemnie. Autorka ma lekkie pióro i nie boi się trudnych tematów, takich jak psychopatia (choć do ujęcia tego zaburzenia można mieć wiele zarzutów), nakładanie przez ludzi różnego rodzaju masek, czy nękania rówieśników w szkołach. To bardzo wiarygodna historia, która z pewnością ma wiele wspólnego z rzeczywistością i sytuacjami, które mają miejsce w niektórych gimnazjach czy liceach. “13 minut” to opowieść o tym, że przyjaciół trzeba mieć blisko, a wrogów jeszcze bliżej, choć często właściwie nie wiadomo, kto jest kim.