Rezultaty wyszukiwania dla: Forma

piątek, 19 czerwiec 2015 11:47

Skarb heretyków

Trudno wyobrazić sobie zakończenie przygód Harry'ego Pottera słowami w stylu „i wtedy Harry obudził się w komórce pod schodami" albo historii Kopciuszka, stwierdzeniem, że książę wybrał jednak jedną z jej sióstr z obciętym fragmentem stopy. Niekwestionowanym mistrzem kiepskich zakończeń jest podobno Stephen King. Przy całej do niego miłości muszę stwierdzić, że zdarzają mu się okrutne i okropne finały (chociaż to oczywiście kwestia osobistych upodobań). Toma Knoxa (a właściwie Seana Thomasa) wcześniej nie znałam, mimo że „Skarb heretyków" nie jest jego pierwszą powieścią. Dobrze się jednak stało, że książka wpadła w moje ręce, bo dowiedziałam się, kto stoi na piedestale w kategorii zabijania szarych komórek czytelnika rozwiązaniem zagadki.

Okładka „Skarbu heretyków" pozornie nie wyróżnia się niczym szczególnym. Piaskowy wzór z imitacją egipskiej płaskorzeźby oraz celtyckim krzyżem, który jest symbolem szczególnie rozpowszechnionym w Wielkiej Brytanii budzi jednak mnóstwo intrygujących skojarzeń. Dlaczego akurat takie połączenie? Egipt i Anglia? Wypukłe, złocone litery tytułu są ciekawym urozmaiceniem dość prostej obwoluty i natychmiast konotują obraz poszukiwaczy skarbów i niezbadanych tajemnic archeologii, co tylko pogłębia zainteresowanie. Okazuje się również, że na tle popularnych okładek barwa oraz rozwiązania wizualne „Skarbu heretyków" natychmiast przykuwają uwagę. Jest w wyglądzie tej książki coś, co nie pozwala przejść obok niej obojętnie.

Plotka niesie, że w Egipcie odkryto zwoje o dumnej nazwie Skarb z Sokar, które mogą podważyć całą dotychczasową wiarę z kręgu hebrajskiego. Victor Sassoon ponad siedemdziesięcioletni badacz postanawia odnaleźć skrywane w Egipcie zwoje i poznać ich tajemnicę. Ma być to ukoronowanie jego życia, które skądinąd chyli się ku końcowi z powodu zaawansowanego stadium raka. Tuż po ich przeczytaniu badacz odbiera sobie życie. Pałeczkę przejmuje Ryan Harper były student wielkiego historyka, który na wieść o prowadzonych przez Sassoona poszukiwaniach decyduje się rozwiązać tajemnicę Skarbu z Sokar. Towarzyszy mu przypadkowo napotkana autorka filmów dokumentalnych, Niemka, Helen Fassbinder. Tymczasem w zachodniej Kornwalii ktoś odprawia mroczne rytuały rodem z najstarszych ksiąg egipskich zaklęć. Inspektor Karen Trevithick jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Prawda, którą poznają bohaterowie na zawsze zmieni ich życia.

Początkowo wydawało się, że Tom Knox to taki Dan Brown. Spodziewałam się dość prostej, ale kontrowersyjnej zagadki i bohatera w stylu Indiany Jonesa. Przez większą część lektury właśnie tak było. Zagadka dotyczyła religii, Sossoon szantażował mnichów piętnem z Auschwitz, a Ryan wskakiwał do rozpędzonego pociągu. Potężne irańskie wojsko podążało za bohaterami raz po raz przeszkadzając im w chwili, gdy zbliżali się do rozwiązania zagadki Skarbu z Sokar. Jednocześnie wątek z Wielkiej Brytanii obfitował w martwe zwierzątka, martwych ludzi i smród rozkładających się zwłok. Byłam ukontentowana typowością tej historii. A potem nagle wydarzyło się TO.

Nie mam zamiaru spoilerować rozwiązania fabuły, zwłaszcza, że była dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Nie jestem na bieżąco z najnowszymi, niepotwierdzonymi odkryciami nauki, ale wydaje mi się, że to, na co zdecydował się Tom Knox to jednak potężna dawka absurdu. Nie wykluczam, że w jakimś tam ułamku intensyfikacji problemu pokrywa się on z odkryciami nauk ścisłych, ale w podobnej skali... Pomijając fakt prawdopodobności – dziwię się, że Kościół nie zakazał tej lektury. Jeżeli coś można by dzisiaj nazwać herezją, to z pewnością finał „Skarbu heretyków".

Zanim nastąpił absurdalny finał, miałam o powieści Toma Knoxa zadowalające zdanie. Nie była to może najbardziej ekscytująca lektura życia, ale całość chwilami naprawdę trzymała w napięciu. Węzeł stresowy związany z akcją rozluźniał się jednak wraz z szalonymi zwrotami akcji, które zagęszczały się proporcjonalnie do wielkości liczby strony, czego zwieńczeniem była owa szokująca puenta. Po drodze jednak także wydarzyło się kilka zabawnych z powodu swej nieprawdopodobności wydarzeń, z których najbardziej przyziemną, a jednocześnie najśmieszniejszą był wątek romansowy.

Ryan zmaga się z dramatyczną przeszłością i wspomnieniami utraty rodziny, Helen próbuje być tak dalece niezależna, że stała się tragicznie samotna w swym wyzwoleniu. Spotkanie tych dwojga od razu uruchomiło mój romansowy radar. Szybki rozwój uczucia od pocałunku, przez seks, do miłości w ciągu kilku chwil, nie był niczym niezwykłym. Ot, licentia poetica. Seks przy zaognionej ranie postrzałowej? Super, zaakceptuję. Jestem jednak zdania, że do opisywania scen łóżkowych trzeba mieć talent. Nie umiesz? Lepiej nie pisz. Bo inaczej serwujesz czytelnikom kwiatki w stylu: „Objęła ramionami poduszkę i wyprężyła się w blasku księżyca jak bogini nocy, Nut" albo „...nagie piersi zalśniły w blasku samotnej lampki".

Sposób pisania Toma Knoxa jest przezroczysty, chociaż chwilami autor wpada w przesadne poetyzowanie, które zamiast wzbogacać językową warstwę powieści, czynią ją śmieszną. Dialogi w „Skarbie heretyków" są bardzo nierówne – raz wydają się dość naturalne, innym razem wołają o pomstę do nieba. Pisarz ogrom informacji wkłada w usta bohaterów – zgrabnie wplatając je rejestrowaniem filmów –, ale to i tak nie tuszuje faktu, że postacie serwują nam wykład z historycznych danych, dla których autor nie znalazł innej formy podawczej.

„Skarb heretyków" z pewnością szturmem listy bestsellerów nie weźmie, ale niecodzienność rozwiązania fabuły może odbić się echem wśród fanów gatunku. Jeżeli macie wrażenie, że wszystko już było, a kolejne powieści z tego gatunku jedynie powielają utarte schematy, spróbujcie z książką Toma Knoxa. Zaskoczenie w części finałowej gwarantowane, o ile nie zniechęcą Was świecące w ciemnościach piersi i podobne kwiatki.

Dział: Książki
piątek, 19 czerwiec 2015 11:19

Na psa urok

Co byście zrobili, gdyby Wasz najlepszy zwierzęcy przyjaciel, czy to kot, czy to pies, umarł po wielu latach, które spędziliście razem? Wylalibyście z pewnością morze łez i przez wiele dni, tygodni nie mogli pogodzić się ze stratą. Anna Sokalska postanowiła dodatkowo uczcić pamięć ukochanego psa Jerry'ego czyniąc go jednym z głównych bohaterów swojej najnowszej powieści. Sam pomysł wydał mi się urzekający, bo zdaję sobie sprawę, jak silną więź może łączyć człowieka z jego czworonożnym przyjacielem. „Na psa urok" to współczesna komedia fantastyczna, która okazała się dla mnie całkiem przyjemnym czytadłem. Jednak ciężki do zaakceptowania styl polskiej autorki odjął jej sporo uroku oraz zaprzepaścił jej potencjał.

Biała okładka książki z narysowanymi: psem yorkiem, gwiazdami, księżycem i bliżej niezidentyfikowanymi liniami w kolorze ciemnogranatowym oraz ciemnoróżowym została stworzona przez samą autorkę. Całość, w połączeniu z doborem czcionki, prezentuje się dość infantylnie, sprawiając wrażenie, jakby została skomponowana przez dziecko. Widząc ją na półce w księgarni z pewnością sklasyfikowałabym ją jako książkę dla najmłodszych (choć po jej lekturze nadal nie wiem, czy to raczej lektura dla młodzieży, czy dla dorosłych). Po stronie tytułowej zostajemy także uraczeni sympatycznym zdjęciem psa Sokalskiej, któremu dedykuje swoją książkę.

Ania jest nieśmiałą, młodą dziewczyną pracującą w korporacji. Jej życie wywraca się do góry nogami, gdy pewnego wieczora jej pies Jerry okazuje się być... człowiekiem. 400 lat temu wiedźma o imieniu Wanda zamieniła go w czworonoga, a teraz termin ważności klątwy zaczyna mijać. W tym samym czasie Anię postanawia odwiedzić przyjaciółka, robiąca obecnie karierę w showbiznesie i będąca jedną z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd w Polsce – Iza. Okazuje się, że Jerry i wiedźma chcą załatwić między sobą dawne konflikty, a biznesy Wandy łączą się z karierą gwiazdy ekranu. Co wyniknie z tego zamieszania? Czy wszyscy bohaterowie wyjdą cało z czekających ich problemów? Czy „tym dobrym" uda się powstrzymać złowrogą wiedźmę?

Podobnie jak Alicja Górska w swojej recenzji „Mojej ukochanej zmory" zadawałam sobie pytanie: „i co z tego, że Wrocław?". Stało się to pierwszą wskazówką do zwracania uwagi na wtrącanie przez trzecioosobowego narratora mnóstwa bezużytecznych informacji. W dodatku niejednokrotnie autorka traktuje swojego czytelnika jako niezbyt rozgarniętego osobnika. Po co pisać „następnego popołudnia (niedziela, 17 sierpnia 2014)"? Czytelnik pamięta, że 20 stron temu był 16 sierpnia, nie trzeba mu o tym po raz kolejny przypominać. Taki brak wiary w inteligencję odbiera część przyjemność, nieważne, jak dobrą okazałaby się książka.

Sama koncepcja powieści mnie nie przekonuje (co innego pomysł napisania książki dla swojego psa)– połączenie komedii i fantasy z elementami kryminału nieco konfuduje czytelnika. Skutkuje to również tym, że autorce nie udaje się doprowadzić wszystkich wątków do końca. Nie rozwiązuje niektórych zagadek dotyczących głównych bohaterów, co wynika prawdopodobnie z nieumiejętności prowadzenia tak wielu wątków na raz.

Pomimo wszelkich nielogiczności oraz niedoprowadzeniu niektórych wątków do końca, muszę przyznać, że lektura powieści młodej autorki zapewniła mi dobrą rozrywkę. Same rozwiązania fabularne pozytywnie mnie zaskoczyły, a całość trzymała w napięciu od początku do końca (zelżało, gdy niektóre z tajemnic pozostały na końcu tajemnicami). Nie można znaleźć u Sokalskiej przesadnego dramatyzmu, co zdecydowanie działa na plus. Choć w początkowych rozdziałach miałam nadzieję, że obowiązkowo podejmie temat niespełnionej miłości albo wpadnie w romantyczny ton – znakomicie z tego motywu wybrnęła, przez co zaskarbiła sobie nieco więcej mojej sympatii.

Sokalska niejako umieszcza samą siebie w powieści. Iza stara się o angaż do roli w „Mojej ukochanej zmorze" (poprzedniej powieści polskiej pisarki), co staje się okazją do autokrytyki oraz skromnego przybliżenia postaci autorki.

Jednak najsłabszym elementem powieści jest mocno irytujący styl autorki, który bardzo trudno jest przełknąć oraz stosowane przez nią zabiegi w warstwie językowej. Od pierwszej strony w oczy rzucają się intertekstualne, odautorskie komentarze zaznaczone kursywą przeplatające się między właściwą narracją oraz dialogami. W dużej mierze mają wprowadzać element humorystyczny, jednak w moim odczuciu autorce w większości nie udaje się osiągnąć wytyczonego celu. Polska pisarka często decyduje się także na przekreślanie niektórych słów, po to aby zaznaczyć, że niekiedy sama koloryzuje stworzony przez siebie świat. Już z takim zabiegiem spotykamy się na tylnej okładce powieści „Ania jest szczurkiem szarą myszką pracującą w korporacji". Denerwowało mnie również nadmierne używanie przymiotników, co niekiedy wywoływało wrażenie czytania opowiadania gimnazjalisty, a nie autorki, która ma za sobą napisanych już kilka powieści. Zamienianie przekleństw na niezidentyfikowany ciąg znaków bądź „kwa, kwa" sprawia, że nie mam pojęcia, do jakiego czytelnika miała ta powieść dotrzeć w założeniu autorki.

Choć od początku byłam sceptycznie nastawiona do najnowszej książki Anny Sokalskiej, zakończyłam lekturę z całkiem pozytywnymi odczuciami. „Na psa urok" okazało się być niedopracowanym, lecz przyjemnym czytadłem, idealnym na wakacje. Jednak gdyby nie usilne próby przekombinowania stylu oraz brak rozwiązań niektórych wątków byłoby zdecydowanie lepiej.

Dział: Książki

Cesarz rozkazuje zbudować MUR

Niezwykłą decyzją cesarza Hadriana Brytania zostaje podzielona na dwie części. Przez całą szerokość wyspy, od Morza Północnego do Irlandzkiego, ciągnie się tzw. Mur Hadriana. Długość 117 km, wysokość około 4,5 metra, szerokość 3 metry. Co 1,5 kilometra fort, co 500 metrów wieża strażnicza. Budowa trwała kilka lat (121-129 n.e.), zużyto 18 milionów specjalnie ciosanych kamieni. Spektakularne budownicze przedsięwzięcie miało m.in. pomóc w obronie północnej granicy Cesarstwa Rzymskiego. Mur był realną przeszkodą, a także demonstracją siły wobec rdzennych mieszkańców wyspy.

Dział: Bez prądu
środa, 17 czerwiec 2015 21:14

Premiera: "Denazen III - Drżenie"

Miłą informacją dla osób, które polubiły dotychczasowe cześci "Denazen" będzie fakt iż wydawnictwo Dreams premierę trzeciego tomu zapowiedziało już na sierpień bierzącego roku!

Dział: Książki
poniedziałek, 15 czerwiec 2015 14:39

Drugi książkobus również w trasie!

Drugi piękny Książkobus, który również wyrusza do Was z Nibylandii, jest już w trasie! W dniach 15-19 czerwca odwiedzi miejscowości na północy Polski.

Dział: Kids
piątek, 12 czerwiec 2015 17:49

Obłąkani

Szaleństwo przeraża mnie nie tyle ze względu na swoją brzydotę, ale nieobliczalność. Spotykając się z ludźmi analizuję ich gesty, kolejne kroki, grymasy i ton głosu. Wiem, kiedy ktoś kłamie; wiem, kiedy maskuje smutek fałszywym dowcipem; wiem, kiedy ktoś ze mną pogrywa. Wiem, o ile nie ma żółtych papierów bądź mieć ich nie powinien. W innym wypadku czuję się osaczona. Widzę wtedy siebie jako ofiarę i nic nie poradzę, że mój instynkt bierze górę głośno nawołując: wiej! Tak jednak jesteśmy skonstruowani, że lubimy czuć dreszczyk napięcia. A co może zagwarantować bezpieczniejsze obcowanie ze strachem, niż film? Oto prawdziwy powód mojego zainteresowania „Obłąkanymi".

Edward Newgate (Jim Sturgess) jest studentem psychiatrii. W ramach stażu udaje się do położonego na uboczu szpitala Stonehearst. Od samego początku wszystko wydaje się mu jednak nie na miejscu. Osobliwe zachowanie ordynatora Silasa (Ben Kingsley) i strażnika Mickey'a Finna (David Thewlis) oraz większości pracowników budzi niepokój. Fascynacja jedną z pacjentek, Elizą Graves (Kate Beckinsale), nie pozwala jednak młodemu lekarzowi opuścić murów tegoż przybytku. Prawda o Stonehearts bardzo szybko wychodzi na jaw i okazuje się o niebo bardziej skomplikowana, niż można by przypuszczać.

„Obłąkani" bazują na jednej z historii Edgara Alana Poe, co z pewnością ucieszy fanów lubującego się w mroku pisarza. Tej naleciałości zresztą nie sposób nie zauważyć. Przyznaję jednak, że akurat z tym tekstem autora „Kruka" nie miałam do czynienia. Może to i dobrze, bo misterna szkatułkowa kompozycja tajemnic sprawia, iż jest to obraz do jednokrotnego doświadczenia. Znajomość fabuły z pewnością odarłaby ją z emocjonalnego zaangażowania odbiorcy. Jedno jest pewne – niektóre zwroty akcji są nie do odgadnięcia.

Niestety, chociaż pomysł na całość jest niezły, to zdarzają się momenty dość flegmatyczne. Akcja lubi zwolnić lub stać się nieco tandetną, wybijając z rytmu ogólnej tajemniczości. Wiele elementów sprawia też wrażenie gdzieś już widzianych. Są też chwile tak wątpliwej logiki, że można czuć się intelektualnie obrażonym. Zwłaszcza w momencie zenitu relacji obsługi zakładu z młodym lekarzem.

Pod warstwą thrillera i horroru skrywa się dramat, rodzący wiele moralnych pytań o psychicznie chorych. Są to jednak pytania, które zdążono już zadać sobie od chwili śmierci Poe, a także na nie odpowiedzieć. Wciąż próbuje się szaleńców leczyć, wychodząc z założenia, że – parafrazując zdanie z filmu – „lepszy nieszczęśliwy człowiek, niż szczęśliwy chory na umyśle", ale już nie dochodzi się do tego równie okrutnymi metodami.

„Obłąkani" to przede wszystkim nastrój odosobnienia, ciemne kadry i spowita mgłą okolica. To wnętrza, w których jedne drzwi oddzielają arystokratyczne wyposażenia od brudnych, zwierzęcych klatek. To obrazy wszystkich stereotypów szpitali psychiatrycznych i wszystkich koszmarów w nich się rozgrywających. To duch Poego, który wyziera nie tylko z fabuły i pokręconych bohaterów, ale tego niemożliwego do określenia „czegoś".

Wyreżyserowany przez Brada Andersona film to także plejada gwiazd. Kate Beckinsale, Jim Sturgess i Ben Kingsley dobrze sprawdzają się w swoich rolach. Z tej trójki wypada najsłabiej odtwórczyni roli kobiecej, ale wynika to raczej z usilnej próby jej odmładzania, niż braków w umiejętnościach. W obsadzie znalazł się także Michael Caine, który chociaż na ekranie pojawiał się wyjątkowo rzadko, to cieszył swoją obecnością.

Obraz wydaje się dobrze zrealizowany, nastrojowy, z wykorzystaniem aktorskich możliwości na zadowalającym poziomie. Fabularnie nie jest może najświeższy, ale wciąż potrafi zapewnić sensowną dawkę emocji fanom Poego oraz historii z zakładów psychiatrycznych. Czy zostanie w mojej pamięci na dłuższą chwilę? Chociaż szaleństwo budzi mój niepokój, to „Obłąkani" uczynili to w niewielkim stopniu. Zdaje się, że bardziej doceniłam kunszt w kreacji nastroju pisarza, niż samą produkcję. Wieczoru z jej seansem nie uważam jednak za zmarnowany.

Film do recenzji udostępniła platforma cineman.pl

Dział: Filmy
piątek, 12 czerwiec 2015 01:54

Dopóki świecą gwiazdy

Rano 10 czerwca 2015 została odpalona strona internetowa www.patykiewicz.com. Poza informacjami o najnowszej powieści Piotra Patykiewicza – zimowym postapo pt. Dopóki nie zgasną gwiazdy – można tam znaleźć niespodziankę, którą przyszykowało Wydawnictwo SQN we współpracy z Tomaszem Kreczmarem. Chodzi o grę paragrafową zatytułowaną Dopóki świecą gwiazdy. Tomek Kreczmar roztacza w niej swoją wizję Upadku, czyli zdarzenia, które miało miejsce kilkaset lat przed akcją książki i zupełnie odmieniło znany świat. Wydawnictwo SQN zachęca do przejścia gry – na jednego szczęśliwca czeka atrakcyjna nagroda w postaci klimatycznego noża wykonanego przez Konrada Radziszewskiego z Time Vehicle. W konkursie można wziąć udział do 1 lipca.

Dział: Z prądem
niedziela, 07 czerwiec 2015 13:21

Przeklęci

Zwykłam myśleć i mówić, że urodziłam się w niewłaściwych czasach. Za przeznaczenie swoich narodzin uważam raczej okres romantyzmu, czas powieści gotyckich i – z perspektywy czasu – żałośnie ckliwych i na poły tylko mrocznych historii oraz bardziej śmiesznych, niż wyrafinowanych dandysów. Kiedy więc trafiłam na nowy tytuł Joyce Carol Oates – „Przeklęci" – reklamowany jako „znakomita powieść gotycka", nie mogłam się oprzeć. Bo czyż istnieje lepsza rekomendacja dla spragnionego fana wymarłego gatunku literackiego, niż nowa-stara formalnie historia o intrygującym tytule, spisana przez autorkę, którą od lat już postrzega się jako jedną z czołowych kandydatek do Nagrody Nobla?

Okładka powieści nie zapowiada nawet w najmniejszym stopniu mroku kryjącego się na jej kartach. Oto kobieta ukazana od wysokości nosa do bioder, ubrana w zwiewną błękitną suknię z kwiecistym ornamentem w miejscu paska i widocznymi szwami kreacji, stojąca na tle szarej ściany – być może grobowca. Skręcone pasmo ciemnych włosów opada na zarumieniony policzek. Zdjęcie przenikają jeszcze cienie grafiki ogołoconych z liści drzew. Te drzewa-pędy zaczynają dopiero budzić niepokój. Ale to tylko kropla z emocji, które znaleźć można w samej książce.

Początek XX wieku, Princeton w stanie New Jersey, miejsce, w którym swoją siedzibę ma jeden z najbardziej renomowanych uniwersytetów świata; ale również dom wielu dystyngowanych osobistości. Czy jednak zupełnie gładkich i bez skazy? Kolejkę dramatycznych wydarzeń rozpoczynają mroczne sny, w których szacownych obywateli Princeton nawiedzają zmarli, upiory i strzygi. Lecz nie to stanowi kwintesencję Klątwy, o której to społeczność boi się wypowiadać na głos. Wkrótce w mieście pojawiają się tajemnicze postacie, co do których większość zgadza się, że posiadają nieprzeciętny urok i wyszukane maniery – tylko dlaczego każdy kto spogląda na szacownego jegomościa widzi go inaczej? – a na elitę princetońskich rodzin spada ciężar demonicznego przekleństwa. Gdy piękna Annabel Slade zostaje uprowadzona sprzed ołtarza, a w graniczących z miasteczkiem lasach budzi się podziemny świat, nikt już nie ma wątpliwości, że niewysłowione zbierać będzie okrutne żniwa. Nikt jednak nie wiem, jak bardzo okrutne...

Poza faktem, że powieść reklamowana jest jako historia gotycka, zawiera również na obwolucie rekomendację Stephena Kinga, który wypowiada się o niej, używając tak mocnych słów, jak: „intensywna", „wyzywająca", „przewrotnie zabawna" czy „hipnotyzująca". Nikt ani nic nie jest jednak w stanie przygotować czytelnika na to, co znajdzie po rozwarciu sztywnej okładki. Bo chociaż „Przeklęci" należą zdecydowanie do powieści czerpiących z nurtu gotyckiego, to są również misterną konstrukcją w ogólnym ujęciu literatury.

Kompozycyjnie należałoby uznać tę historię za multiszkatułkową. Z jednej bowiem strony Oates tworzy postać historyka, który jest autorem „Przeklętych" jako dzieła pretendującego do miana historycznego i autentycznego zbioru, a z drugiej zaś strony tenże badacz nie tylko rekonstruuje wydarzenia, ale i uzupełnia je o zapiski bohaterów. Akcje prowadzone są z perspektywy to jednego, to drugiego bohatera, z których każdy ma odrębne spojrzenie na fabułę – akcentując bądź wątpiąc w wątek fantastyczny – oraz wskazuje na kolejne formy zapisków: listy, dzienniki, notki. Postać historyka wraca w formie raczej krótkich, wtrąconych rozdziałów i komentuje wiarygodność bądź potencjalność wydarzeń.

Formę powieści gotyckiej uznałabym raczej za sztafaż dla opowieści, która tylko pozornie traktuje o zjawiskach nadprzyrodzonych. W rzeczywistości Oates wybrała na temat swojej powieści nie tyle demoniczne moce, co analizę społeczno-polityczno-kulturową XX-wiecznych Stanów Zjednoczonych. Przez tekst przewijają się wątki rozwoju nurtu socjalistycznego, równouprawnienia rasowego, wolności kobiet oraz potyczki z zakresu władzy, dotyczące zarówno rozgrywek na arenie zarządców uczelni wyższej jak i całego narodu amerykańskiego – jego kolejnych prezydentów i polityków.

Jakby tego było mało, co wprowadza dodatkowy zamęt w kwestii granicy pomiędzy realnością a fikcją, Oates przywołuje całą gamę znamienitych postaci historycznych. Na kartach „Przeklętych" pojawiają się między innymi Theodore Roosevelt, Grover Cleveland, Upton Sinclair czy Jack London – a to tylko garstka z przywoływanych nazwisk. Jedynie osoby zaznajomione z historią Stanów Zjednoczonych i jej postaciami będą w stanie rozgraniczyć, gdzie kończy się historia a zaczyna fikcja. Muszę przyznać, że ja miałam z tym sporo problemów i nie raz musiałam sięgać do różnorodnych encyklopedii.

Zresztą nie tylko fakty/wymysły wymagają naukowej kontroli. Bohaterowie „Przeklętych" odwołują się do zagadnień największych umysłów filozofii, prowadząc ze sobą dysputy bądź określając życiowe stanowiska. Niestety, jeżeli ktoś nie oddawał się nigdy lekturze podobnych tekstów bądź też nie studiował ich z przymusu obranego kierunku, może mieć problem ze zrozumieniem całości. Niektóre wydarzenia bowiem bazują na zgrzycie pomiędzy faktycznym przesłaniem a ich odbiorem przez postaci.

W warstwie technicznej książki znaleźć można znacznie więcej smaczków. Bardzo często do historii opowiadanych przez bohaterów włącza się historyk-narrator w formie przypisów. Dodatkowo autorka wyraźnie ingeruje w formę czcionki (skądinąd nieznośnie małej), to podkreślając to stosując kursywę w odniesieniu do wybranych fraz lub wyrazów. Nie potrafię niestety stwierdzić, jakie znaczenie – poza podkreśleniem ich istotności – próbowała przez to autorka uzyskać.

„Przeklęci" nie zawsze są, niestety, literaturą fascynującą. Z pewnością trzeba mieć do niej całe pokłady cierpliwości Bo chociaż nie można odmówić Carol najwyższej klasy umiejętności posługiwania się językiem czy stylizowania na literaturę gotycką; nietuzinkowych metafor (śnieg jako ornament powietrza pozostanie w mojej pamięci na zawsze) i porównań oraz ogólnej barwności tekstu, to całość potrafi nudzić i irytować (i to w nie w tych fragmentach, w których narrator przestrzega czytelnika przez nieciekawością swojego wywodu i daje przyzwolenie, by go pominąć – bez straty dla całości, jak zapewnia –, co sądzę jest wierutną bzdurą i krygowaniem się postaci). Zdaje się, że powieść skomponowana jest sinusoidalnie. Zaczyna się dość emocjonalnie przeciętnie, później zainteresowanie rośnie, a gdy osiągnie swój zenit znowu stopniowo spada, by za chwilę się podnieść i tak aż do zaskakującej puenty opowieści.

Z pewnością także pełną przyjemność z lektury będą czerpać jedynie ci, którzy z powieścią gotycką są zaznajomieni. „Przeklęci" odnoszą się do sztandarowych przedstawicieli tego gatunku, jednak nie są to nawiązania jawne i bezpośrednie, podane na tacy.

„Przeklęci" należą do kręgu literatury ambitnej, wymagającej całej gamy kompetencji z zakresu wiedzy historycznej, filozoficznej i literackiej. Zdecydowanie nie jest to też lektura na jedno posiedzenie, a miesięczne dawkowanie kolejnych treści. Jest to z pewnością dzieło wybitne, które w swej misternej konstrukcji należałoby porównać do najbardziej docenianej literatury klasycznej – i tak jak jej przedstawicieli, „Przeklętych" można jedynie pokochać bądź znienawidzić. Niemniej, chociaż nie jest to literatura lekka i łatwa w odbiorze, o to zarówno amatorzy dzieł o nacechowaniu historyczny, filozoficznym, społecznym, obyczajowym jak i noszących znamiona inteligentnego dowcipu ją docenią. Ja jestem pod wielkim wrażeniem i z niecierpliwością oczekuję ostatecznego przyznania Joyce Carol Oates momentu przyznania Nagrody Nobla. Bo, co do tego, że takie wydarzenie nastąpi nie mam żadnych wątpliwości.

Dział: Książki
niedziela, 07 czerwiec 2015 11:46

Królewski skrytobójca

Dawno nic nie ucieszyło mnie tak bardzo, jak informacja o wznowieniu przez wydawnictwo Mag świetnej trylogii Skrytobójca autorstwa Robin Hobb. Pierwszy tom pochłonął mnie bez reszty i pozwolił przypomnieć sobie wszystko to za co pokochałam cykl kilka lat temu. Lektura drugiego umocniła mnie w przekonaniu, że historia Bastarda to wciąż jedna z najlepszych opowieści w literaturze ostatnich lat. Przede mną ostatnie spotkanie z bohaterami Skrytobójcy, które wzbudza moją ekscytację bo zupełnie nie pamiętam jak cykl się kończy, ale zanim to nastąpi opowiem o tym co Was omija jeśli nie znacie Bastarda, Brusa oraz innych mieszkańców Koziej Twierdzy i nie tylko.


Bastard to syn księcia, co więcej następcy tronu. Jednak nasz bohater wywodzi się z nieprawego łoża tak więc nie należy oficjalnie do królewskiej rodziny. Rycerski, jego ojciec niespodziewanie umiera, zmieniając tym samym układ sił w kolejce do tronu. Bastard nie stanowi wprawdzie zagrożenia dla dwóch kolejnych synów króla, przynajmniej jeśli chodzi o możliwość przejęcia władzy. Jednak najmłodszy syn króla z pewnych względów nienawidzi Bastarda, na całe (nie)szczęście równie mocnym i negatywnym uczuciem obdarza swojego przyrodniego starszego brata Szczerego, który z kolei szanuje i docenia Bastarda. Nie chroni to jednak głównego bohatera. Tym bardziej, że para się on bardzo niebezpiecznym zajęciem – w całkowitej dyskrecji uczy się na królewskiego skrytobójcę. Oznacza to, że w imieniu swojego jedynego i ukochanego króla Roztropnego będzie zabijał. Jednak ze swojej ostatniej dyplomatycznej misji sam ledwie wrócił żywy. Władczemu marzy się... władza i jest gotów pozbyć się wszystkich, którzy stoją mu na drodze do osiągnięcia tego celu. Na dworze właśnie rozpoczęła się gra, w której każdy może stracić życie, a prawowity następca tronu Szczery wyrusza w niebezpieczną podróż, by odnaleźć legendarnych Najstarszych, którzy mogą być ostatnią nadzieją w walce z Zawyspiarzami. Bastard znajdzie się w bardzo trudnym położeniu...


Fabuła Królewskiego skrytobójcy, w odróżnieniu od części poprzedniej, nie skupia się już jedynie na odkrywaniu postaci głównego bohatera. Nadal jest on w centrum wydarzeń, ale autorka rozwinęła wiele wątków dotyczących innych postaci, wprowadziła też nowych, całkiem znaczących bohaterów. Związki między nimi się zacieśniają, nabierają rumieńców i stają się pełne różnorakich uczuć. Robin Hobb skupia się na niezwykle istotnych szczegółach dotyczących psychiki bohaterów. Plecie nici losu, doświadcza ich i zmienia, a wszystko to uwydatnia się w decyzjach, które podejmują. Niektórzy bohaterowie są całkowicie jednowymiarowi, innych ciężko rozgryźć ale wszyscy mają ogromny wpływ na rozwój historii. Ogrom treści zajmują opisy otoczenia. Jestem raczej zwolenniczką akcji, mniej cieszą mnie bujne opisy mające pomóc usytuować wydarzenia, czy postaci w przestrzeni. Jednak w przypadku tej jednej autorki zupełnie nie przeszkadza mi lekko zaburzona równowaga między nimi. Choć zapewne znajdą się tacy czytelnicy, którzy uznają, że przynajmniej 1/3 część tej powieści jest zbędna. Ja do nich nie należę.


Książka jest przeznaczona dla młodego czytelnika, który może z niej czerpać wiedzę na temat podstawowych wartości, a przy tym pozna bohatera, z którym łatwo będzie mu się utożsamić. Ale dojrzalszy czytelnik także znajdzie w Królewskim skrytobójcy to czego szuka. Powieść zawiera zgrabnie zawiązaną intrygę, mnogość emocji, odrobinę polityki a także pasję i namiętność. Przy czym całość nadal klasyfikuje się do klasycznej fantastyki – szczególnie przez bardzo rozwinięte wątki dotyczące władania Mocą oraz Rozumieniem. Dramatyczne zakończenie sprawia, że fabuła nabiera powagi i staje się bardziej mroczna. A przede wszystkim zachęca do sięgnięcia po ostatni tom cyklu. Każdy miłośnik gatunku powinien znać twórczość tej autorki.

Dział: Książki
czwartek, 04 czerwiec 2015 01:01

Fragment: "Srebrzyste wizje"

ANNE BISHOP

SREBRZYSTE WIZJE
Inni – tom trzeci

Rozdział 1

Czwartek, 10 maja
Meg Corbyn weszła do łazienki na zapleczu biura łącznika z ludźmi i starannie rozłożyła przyniesione ze sobą przedmioty. W myślach nazywała je przyborami do wieszczenia: środek antyseptyczny, bandaże i składana srebrna brzytwa z dekoracyjnie grawerowaną rączką; po jednej stronie zdobiły ją liście i kwiaty, a po drugiej, zwykłymi literami, wypisano jej oznaczenie – cs75. Przez dwadzieścia cztery lata Meg nosiła je zamiast imienia.

Dział: Książki