Rezultaty wyszukiwania dla: Daniel Komorowski
Szklarz
W życiu dziennikarza Adama Lebudy nie dzieje się dobrze – zarówno na stopie prywatnej, jak i zawodowej. Trudne rozstanie z żoną sprawiło, że mężczyzna nie może odnaleźć się w codzienności, na czym cierpi jego praca. A szefostwo naciska, by ich pracownicy tworzyli „klikalne”, pełne sensacji artykuły. Adam, który początkowo znajdował się gdzieś pomiędzy najchętniej czytanymi, teraz powoli spada na sam dół. Nieoczekiwanie na wycieraczce przed mieszkaniem znajduje łamigłówkę, i to wystarczająco skomplikowaną, by zabrała mu kilka godzin. Jeszcze nie wie, że jej rozwiązanie poprowadzi go wprost do Piekła.
Rozpoczyna się gra z mordercą, który w bestialski sposób morduje swoje ofiary. Ich ciała naszpikowane są odłamkami szkła, przez co Lebudzie bardzo szybko nasuwa się idealny (w jego mniemaniu) pseudonim dla zabójcy: Szklarz. Po opublikowaniu pierwszego artykułu bardzo szybko do drzwi dziennikarza puka policja. Jedną z dwójki stróżów prawa jest dawna ukochana Lebudy, Ewa.
Dlaczego Szklarz właśnie Adamowi podrzuca kolejne łamigłówki? Czy dziennikarz i osoby z jego otoczenia są bezpieczni?
Zapowiedź aktów brutalności na wielu czytelników działa przyciągająco; nie inaczej jest w moim przypadku. Byłam ciekawa, jak autor poradzi sobie z tematem. Szczególnie że „Szklarz” to kryminalny debiut Komorowskiego. A jak wiadomo, czasami debiutujący w danym gatunku autorzy potrafią nieźle nas zaskoczyć.
Pierwszym tropem głównego bohatera jest autor niedawno wydanego bestsellera, do którego dołączono bardzo podobną łamigłówkę do tych, które otrzymuje mężczyzna. Dziennikarski nos Lebudy mówi mu jednak, że byłoby to za łatwe rozwiązanie. Bo też który morderca podaje się organom ścigania jak na talerzu? Do tego dochodzą również konflikty z prowadzącym oficjalne śledztwo duetem, a obecność dawnej miłości Adama zupełnie nie pomaga. Ponadto on sam wkrótce trafia na ich celownik.
Mam mieszane uczucia co do tej książki. Pomysł na fabułę wydawał się całkiem ciekawy, a rany zadane przez seryjnego były przedstawione bardzo obrazowo, przez co chwilami nawet mnie robiło się niedobrze podczas lektury. Jednak… coś w tym wszystkim nie do końca zagrało. Główny bohater nie budził we mnie żadnych emocji i raczej nie zapisze się w mojej pamięci na długo. Jego „dyskusje” z policyjnym partnerem Ewy przywodziły mi na myśl pyskówki między chłopcami w gimnazjum, nie zaś między – bądź co bądź – dorosłymi mężczyznami. Adam Lebuda nie wydawał się autentyczny, ciężko było „wbić się” w jego postać, bo raczej też nic konkretnego się w niej nie kryło. A wiadomo, że główny bohater ma moc, by przyciągnąć czytelnika do lektury. Nawet jeżeli cała historia jest nie do końca tym, czego czytelnik oczekiwał. W przypadku „Szklarza” niestety podróż była bardzo długa, choć książka ma nieco ponad pięćset stron. Może to też kwestia licznych dygresji, które tak naprawdę również nie wniosły nic do lektury prócz tego, że rozciągała się ona jeszcze bardziej.
Czy zakończenie mnie zaskoczyło? Niespecjalnie. Od jednego z rozdziałów, w których – powiedzmy - akcja już się rozkręcała, byłam niemal na sto procent pewna, kto jest sprawcą. Co prawda dobrym pomysłem było wykorzystanie właśnie takiego zabiegu, ale z drugiej nie wynagrodziło przebijania się przez warstwy informacji średnio bądź wcale niepotrzebnych w tej książce.
Podsumowując, pomysł na fabułę określiłabym jako całkiem niezły, jednak wykonanie nie do końca przypadło mi do gustu. Bohaterowie są papierowi, niezapadający w pamięć. Ich zachowanie niejednokrotnie przywodzi na myśl młodzież. Sama postać okrutnego Szklarza też zasługiwałaby na poprawki, bo o ile opisy tortur obrzydzają, o tyle nie ma w tym ani krzty przerażenia. Ciężko powiedzieć, czy polecam; tragicznie nie było, ale mogłoby być o wiele lepiej. Musicie zastanowić się nad tym, czy tematyka mimo wszystko do Was przemawia. Może to właśnie Wy znajdziecie w „Szklarzu” coś, na co ja nie zwróciłam uwagi.
Zapowiedź: Szklarz
Po burzliwym rozstaniu z żoną dziennikarz Adam Lebuda stara się na nowo poukładać swoje życie i pobudzić nieco przykurzoną karierę. Presja w redakcji i obiecana premia są wystarczającą motywacją do poszukiwania tematu godnego najwyższych wyświetleń w sieci.
Czas Chaosu - Daniel Komorowski
Ogień zagłady - Daniel Komorowski
Potęga zemsty - Daniel Komorowski
Jestem wielką fanką motywu Wikingów w literaturze, jak i w filmie, choć nie ukrywam, że niejednokrotnie bywam w tym wypadku mocno wybredna. Choć całkowicie pokochałam serial Wikingowie, tak jednak śmiało jestem w stanie wypunktować rzeczy, które były tam na minus. Jeśli zaś o książki chodzi, to chyba moim numerem jeden nadal pozostają Wojny Wikingów znakomitego Bernarda Cornwella, ale tak się składa, że mamy również na rynku wydawniczym coś od naszego rodzimego autora…
Potęga zemsty to trzeci tom sagi Furia Wikingów autorstwa Daniela Komorowskiego. Dwa pierwsze uważałam za całkiem udane, choć pamiętam, że było w nich kilka takich drobiazgów, które w moim odczuciu wymagały dopracowania. Głównie chodziło mi o sztywność dialogów i wypowiedzi poszczególnych bohaterów – chwilami były pisane jakby na siłę, jakby brakowało w tym wszystkim płynności. Nie do końca przypadł mi do gustu styl autora, też wydawał mi się być nieco toporny i nieco drętwy. Czy zatem uległo to zmianie? I tak, i nie.
Cóż, dalej nie do końca umiem się przekonać do tego stylu – choć faktycznie jest nieco lepiej, to mimo wszystko nadal brakuje mi tutaj takiej lekkości. Jednakże na uwagę na pewno zasługuje fakt, że Daniel Komorowski nie pozwala się czytelnikowi nudzić. Dba o stały rozwój akcji, wrzucając do swojej historii pojedynki, dalekie wyprawy, konflikty między braćmi, budowanie i tworzenie strategii, miłosne uniesienia. Tutaj praktycznie na każdej stronie coś się dzieje, a bohaterowie muszą się mierzyć z nowymi wyzwaniami… I wierzcie mi, nie zawsze mamy tę pewność, że wyjdą cało z danej opresji.
Genialne jest również to, jak rozbudowana została ta część – tak wiele miejsc akcji, tak wielu bohaterów, tak wiele nowych wątków, które, choć łączną się w jedną, konkretną historię, to chwilami odbiegają od niej i stanowią jakby odrębny motyw poboczny, który ulega dalszym rozgałęzieniom. Ivar wyjeżdża do Syrakuz i wpada tam w nie lada kłopoty, w Hedeby źle się dzieje pod jego nieobecność, w Northumbrii jego starszy brat, Halfdan, snuje swoje własne, zdradzieckie plany… Naprawdę nie sposób się tutaj znużyć choćby na chwilę!
Muszę przyznać, że podoba mi się kierunek, w którym ten cykl zmierza. Zdecydowanie zasługuje na uwagę to rozbudowanie fabuły, ta wielowątkowość oraz całkiem niezła kreacja bohaterów. Nie ukrywam, że jestem ogromną fanką Ivara i szczerze kibicuje mu na każdym kroku. Daniel Komorowski stara się również dbać o specyficzną atmosferę dla okresu związanego z napadami Wikingów, aczkolwiek w tym aspekcie odczuwam lekki niedosyt. Liczę jednak na to, że będzie on stopniowo malał wraz z kolejnymi tomami sagi.
Przedsprzedaż: Ogień zagłady
Co przyniesie wielka wojna Danów ze Swionami? Kto przeżyje, a kto polegnie? I co stanie się z tronem Norwegii? Ivar poszerza swoje wpływy w angielskich królestwach. Nowe sojusze bywają kłopotliwe i dopiero nadchodzące bitwy pokażą, kto jest prawdziwą potęgą. Władza nad żywiołem niekiedy bywa okupiona straszliwą ceną.
Furia wikingów
Opowieści o wikingach cieszą się niesłabnącą popularnością. Nic dziwnego, że kolejni autorzy sięgają po historie rodem ze średniowiecznej Skandynawii i budują na nich własne opowieści. Daniel Komorowski postanowił zmierzyć się z wikińską legendą i za głównych bohaterów swojej debiutanckiej powieści obrał Ragnara Lothbroka i jego synów.
Akcja Furia wikingów rozpoczyna się, gdy Ragnar wyrusza na swoją pierwszą wyprawę w kierunku Wysp Brytyjskich. Poznajemy go jako doświadczonego wojownika i szanowanego władcę. Towarzyszą mu starsi synowie, a młodsi pozostają w duńskiej stolicy, Hedeby, wraz z matką, piękną Aslaug. Sukcesy militarne nie zawsze idą jednak ze szczęściem w życiu prywatnym, o czym Ragnar ma się przekonać już wkrótce.
Książkę czyta się błyskawicznie. Niestety, mimo fascynującej tematyki i kilku naprawdę niezłych pomysłów, całość sprawia mieszane uczucia. Autor rozpoczyna od mocnego uderzenia, wprowadzając wydarzenia, które doprowadzają do rozłamu wśród najbliższej rodziny Ragnara. Szkoda tylko, że zostały przedstawione po łebkach. Większość wątków generalnie tak właśnie się prezentuje. Sceny bitew i walk są opisywane ze wszelkimi szczegółami i całą brutalnością, jaka jest z nimi związana, natomiast to, co toczy się poza polem walki, schodzi na drugi plan.
Z powyższym wiąże się sposób wykreowania postaci, znanych większości czytelnikom, a na pewno wszystkim fanom nordyckich klimatów, z legend czy choćby netfliksowego serialu. Tutaj czegoś im brakuje. Niby dużo robią, czasem równie dużo mówią, a jednak sprawiają wrażenie dosyć papierowych. Z jednym wyjątkiem.
Najsilniej zaakcentowanym bohaterem, właściwie jedynym naprawdę rozwiniętym, pokazanym z różnych perspektyw i wzbudzającym głębsze emocje, jest Ivar Bezkostny. Okrutny, bezlitosny, a przy tym napędzany bólem i nienawiścią. To on tak naprawdę prowadzi tę powieść i dla niego chce się ją czytać dalej. Jednak i w związku z jego postacią pojawia się pewien zgrzyt i to dosyć spory.
Zdania na temat pochodzenia przydomku Ivara są podzielone, przy czym najczęściej uznaje się, że miał on związek albo z łamliwością (bądź brakiem) kości, albo impotencją. W powieści Komorowskiego Ivar wyraźnie utyka – kilka lat wcześniej został raniony w nogę przez brata, a ta źle się zrosła. Tego typu kontuzją trudno jednak wytłumaczyć określenie “Bezkostny”. Może więc chodzi o jego mocno podkreśloną tu impotencję? Tylko skoro jest ona tajemnicą poliszynela, sprawą mocno wstydliwą dla samego zainteresowanego, to czy pozwoliłby się tak nazywać innym? I to będąc człowiekiem znanym z okrucieństwa, graniczącego z sadyzmem? No nie sadzę. Dlatego właściwie nie dowiadujemy się, dlaczego Bezkostny jest Bezkostny, a szkoda.
Gryzie się jeszcze jedna kluczowa kwestia - język, jakim posługują się bohaterowie. Okazuje się bowiem, że wszyscy doskonale się ze sobą porozumiewają - Danowie, Norwegowie, mieszkańcy Wessexu i Northumbrii, a potem jeszcze na dokładkę Frankowie. Gdzieś w międzyczasie autor chyba zrozumiał, że musi ten problem rozwiązać i wspominają, że po pierwszym ataku na klasztor Lindisfarne, Ragnar i jego synowie uczyli się języka Brytów. Zaraz jednak wyjaśnienie to można odłożyć na bok, bo wzajemnie rozumieją się doskonale dosłownie wszyscy i to nieważne, gdzie toczy się akcja i kto wkracza na scenę.
Mniejszych wątków bądź problemów, które wzbudzają konsternację, jest więcej. Zresztą ich obecność sygnalizuje już scena otwierająca powieść, w której Ragnar zabija własnoręcznie niedźwiedzicę, wykonując przy tym niemal akrobatyczne sztuczki. O ile nie jestem zwolenniczką polowań i mogę się na nich nie znać, to jednak walcząc z niedźwiedziem, chyba stosuje się inne metody i celuje w inne miejsca. Niby szczegół, ale nastraja niezbyt obiecująco. A już przy zwierzętach będąc, bohaterowie zdają się ot tak, udomawiać dzikie niedźwiedziątka i wilczęta, zupełnie jakby traciły one swoje instynkty w chwili, gdy widzą człowieka.
Podsumowując, z powieści o nordyckich wojownikach, jakie miałam okazję czytać, Furia wikingów wypada przeciętnie. Z jednej strony, jest pełna akcji, nie brak w niej krwawych scen batalistycznych i czyta się ją naprawdę szybko. Z drugiej strony, czuć w niej debiut, obiecujący, ale z wadami, które nie pozwalają w pełni cieszyć się lekturą. Zobaczymy, co przyniosą kolejne tomy.