lipiec 01, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Świat Książki

piątek, 11 grudzień 2015 09:44

Chłopcy

Historię o Piotrusiu Panie, który pragnął nigdy nie dorosnąć, zna chyba każdy. Każdy widział też rosłego mężczyznę na monstrualnej wielkości harleyu (no chyba, że to moje prywatne zboczenie). Przydrożne, obskurne puby, szczury i spluwy to też żadna nowość. Wizje mrocznych wymiarów z gorejącymi w cieniach oczami, seksowne panienki w skąpych ciuszkach i przechodzone prostytutki, także nie wykraczają poza możliwości wyobraźni. Łzy, rockowa muzyka, osierocone dzieci. Co stanie się jednak, gdy wszystko to wrzuci się do jednego worka, doprawi szczyptą nawiązań intertekstualnych, lekkim piórem, ciętymi ripostami i trafnymi metaforami? Niewiarygodne? Powiedzcie to Jakubowi Ćwiekowi, który zatytułował tę kombinację „Chłopcy".

Jakub Ćwiek powoli, ale stanowczo, walczył o solidne miejsce na polskim rynku wydawniczym. Dzisiaj może pochwalić się już sporym gronem czytelników. Z dorobkiem dwunastu powieści i kilkudziesięciu wydanych opowiadań oraz dzięki dziewięciokrotnej nominacji do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, znany jest zdecydowanej większości fanów fantastyki. Tych, którzy chwalą jego talent i kreatywność jest pewnie tylu, ilu przeciwników jego twórczości. Nie wpisuje się bowiem w, tak często eksploatowany w Polsce, typ fantastyki o podłożu historycznym, rezygnuje z karczm i oberży, a stawia na nowoczesność i bogaty dorobek popkultury. Nie inni są „Chłopcy", dziesiąta w kolejności z wydanych przez Ćwieka powieści.

Tym, co wyróżnia autora spośród innych polskich pisarzy jest, między innymi, niezwykła dbałość o szczegóły. Każdy kolejny tom dopieszczony zostaje pod każdym względem – solidnie zaplanowana okładka, interesujące i starannie wykonane ilustracje (w „Chłopcach" autorstwa Roberta Adlera; okładka to dzieło Iwo Strzeleckiego). Rzadko który z polskich pisarzy przykłada do sposobu wydawania swoich powieści tak dużą wagę jak autor "Kłamcy". Szkoda jedynie, że Jakub Ćwiek zignorował nieco kompatybilność kolorystyczną – Dzwoneczek z okładki to blondynka, chociaż w książce włosy ma rude.

Powieść Ćwieka podzielona jest na siedem rozdziałów - czy też niezależnych od siebie opowiadań, gdyż każde z nich stanowi spójną całość, którą zrozumieć można bez znajomości innych fragmentów – zatytułowanych dziecięcymi powiedzonkami („Znalezione, nie kradzione", „Pobite gary" itp.). Same wydarzenia, by nie zdradzać zbyt dużo z fabuły, najłatwiej streścić zarysowując nieco same postaci. Tytułowi chłopcy, to członkowie niecodziennego gangu motocyklowego, byli mieszkańcy Nibylandii, a obecnie mający za dom opuszczony lunapark (o dumnej nazwie: Druga Nibylandia). Bandzie - nomen omen dorosłych już, bo każdy z nich liczy ponad dwadzieścia wiosen – motocyklistów przewodzi seksowna Dzwoneczek, do której to mężczyźni (to słowo, zdaje się, nie pada nigdy jako ich określenie) zwracają się „mamo". Chłopcy walczą ze złem, handlują pyłkiem i, nie do końca bezinteresownie, zajmują podopiecznymi z lokalnego domu dziecka.

Fabuła opiera się przede wszystkim na dwóch znanych tekstach kultury – książce Jamesa Matthew Barrie'ego „Piotruś Pan" oraz serialu „Sons of Anarchy" (polski tytuł: „Synowie anarchii"). Pierwsza z pozycji stanowi dla Ćwieka bazę wyjściową. Opisywane w jego powieści wydarzenia to niejako kontynuacja tego, co przedstawił już angielski pisarz – przewrotna, ale jednak kontynuacja. „Synowie anarchii" stanowią z kolei wyraźną inspirację w zakresie wizualizacji bohaterów „Chłopców" oraz ich stylu bycia – motocykle i skórzane kurtki z naszywkami na całej płaszczyźnie pleców.

W powieści znajduje się jednak znacznie więcej intertekstualnych nawiązań. Jest Nabokov z „Lolitą", są biblijne przypowieści, twórczość Lovecrafta, a nawet „Milczenie owiec", Stephen King i Bruce Lee. Tutaj jednak wskazać muszę na pierwszą z, nielicznych mimo wszystko, wad ćwiekowych „Chłopców". Wspomniane już odniesienia oraz te, które - świadomie bądź nie – ominęłam, podane są czytelnikowi w sposób tak bezpośredni, że miejscami czułam się traktowana jak małe dziecko, któremu wciąż jeszcze wszystko trzeba pokazywać paluszkiem.

Jakub Ćwiek zgrabnie operuje językiem i potrafi stworzyć interesujące metafory. Przez kolejne strony „Chłopców" przechodzi się nie zauważając upływu czasu. Całość jest lekka i łatwa do przyswojenia, ale nie infantylna i grafomańska. Sporo w „Chłopcach" wulgaryzmów, ale ich używanie zdecydowanie nie razi, a dopełnia wykreowany przez autora świat. Dla wielbicieli gier słownych także znajdzie się kilka perełek. Szczególnie warte uwagi są mistrzowsko napisane dialogi. Bez trudu przychodzi wyobrażenie ich sobie w podobnej, realnej sytuacji. Zdecydowanie mogliby tak ze sobą rozmawiać dorośli, niedojrzali gangsterzy-motocykliści, którzy nawiali z Nibylandii – jakkolwiek by to nie brzmiało. Dyskusje, nierzadko zakończone trafnymi puentami lub ciętymi ripostami, sprawiają, że czytelnik nieraz mimowolnie zaśmiewa się w głos. Jednak, żeby nie było tak cukierkowo...

Niektórych zachowań bohaterów nie rozumiem - i wbrew oczekiwaniom nie jest to nadużywanie alkoholu. Najstarsi członkowie motocyklowego gangu uparcie używają pojęcia mili zamiast kilometra. Zrozumieć mogę, że skoro autor „Piotrusia Pana" był Anglikiem, to i Nibylandia rządziła się angielskim systemem miar, niemniej Dzwoneczek i jej podopieczni w trakcie opisywanych wydarzeń żyją już w Polsce od przynajmniej dziesięciu lat. Czy to nie wystarczająca ilość czasu, by zmienić sposób myślenia? Zwłaszcza, że zaraz po przybyciu z brytyjskiej krainy żaden z bohaterów nie miał problemów z przestawieniem się z ojczystego języka na zupełnie obcą polszczyznę?

Mają „Chłopcy" kilka dziur logicznych, ale wybaczam to Jakubowi Ćwiekowi z powodu doskonałego studium Kompleksu Piotrusia Pana (zamierzenie lub nie). Widzę tę przeplataną między wierszami analizę. W dodawanych do napojów po każdym niepowodzeniu syrenich łzach zapomnienia, dostrzegam brak odpowiedzialności, strach przed dorosłością i dojrzałością, a w tytułowaniu Dzwoneczka "mamą", potrzebę pobłażliwej i niewymagającej opieki. W stosowaniu pyłu i ulatywaniu – ucieczkę od realnych problemów i prawdziwego życia. Jest też tutaj, oczywiście, niemożność zbudowania prawdziwej relacji damsko-męskiej. Chłopcy traktują wszystkie kobiety przedmiotowo, nie mają potrzeby budowania trwałych więzi. Wszystko to zawiera się w istocie Syndromu Piotrusia Pana.

Jakub Ćwiek dokonał rzeczy dość niezwykłej. Ze znanej, wielokrotnie eksploatowanej bajki dla dzieci zrobił coś zupełnie nowego, nadał całości odrębną jakość. Wpadł na oryginalny pomysł i zrealizował go z dużą dozą kreatywności. To fakt, że widać w „Chłopcach" kilka logicznych potknięć, ale są też niezwykle dopracowane dialogi, zręczne opisy oraz bohaterowie z krwi i kości. Pod rozrywkową fabułą skrywa się także głębsze przesłanie - o trudzie dorastania, samotności i potrzebie bliskości. Polecam tę lekturę każdemu, kto chciałby się oderwać od świata obowiązków, konwenansów i utartych ścieżek. Dodatkowo, ze względu na męski charakter „Chłopców", wszystkim kobietom radzę wejść na czas lektury w skórę płci przeciwnej – śmiejcie się z szowinistycznych żartów i stereotypowego poczucia humoru każdego "prawdziwego" faceta.


Druga recenzja - Vicky

Pewne historie są ponadczasowe. Nie ważne czy to dziecko, mama, tata, babcia czy dziadek – każdy je zna. Jedną z nich jest powieść autorstwa Jamesa Matthew Barrie „Piotruś Pan" (lub jeśli ktoś woli spolszczenia – „Przygody Piotrusia Pana"). Jak wiele było w literaturze i filmie przeróżnych wariacji na ten temat. Ileż to odmiennych kontynuacji stworzyli kolejni autorzy. Wspierając chlubną tradycję, również i Jakub Ćwiek opisał swoją wersję wydarzeń w nowej książce, noszącej tytuł „Chłopcy".

Gdzieś tam, pomiędzy miastami, znajduje się stary lunapark. Kolejki, dom strachów, diabelski młyn – wszystko to kiedyś tętniło życiem. Teraz natomiast to opuszczone, nieprzyjazne miejsce. Czy jednak aby na pewno? Życia i barw lunaparkowi nie ubyło. Stał się siedzibą Zagubionych Chłopców – gangu motocyklowego. To tu właśnie wracają po niebezpiecznych misjach i załatwianiu czarnych interesów. Po walkach z mrocznymi potworami. To w lunaparku, w ramionach „mamy" – Dzwoneczka – opłakują śmierć kompanów, którzy pechowo zatrzymali się w przejściu poza czasem. Żyją po to, by nigdy naprawdę nie dorosnąć i po wsze czasy nienawidzić Piotrusia Pana. To właśnie tutaj, wśród nich, każda „obiecująco zapowiadająca się sierota" może znaleźć swoje miejsce na Ziemi – swój dom.

Akcja powieści rozgrywa się w Polsce. Historię obserwujemy z punktu widzenia różnych, mniej lub bardziej postronnych, osób - kelnerki z baru, świeżo upieczonego członek gangu, dziecka. Książka podzielona jest na opowiadania – nie powiązane ze sobą wydarzeniami, ale jednak układające się w jedną, spójną całość. Jakub Ćwiek należy do tych pisarzy, którzy mogą stworzyć instrukcję obsługi urządzeń elektrycznych, a i tak będzie się to dobrze czytało. Chyba po prostu chodzi o wprawę i warsztat. Do tego dobry pomysł, ciekawa fabuła i rzeka akcji – gotowa lektura, którą świetnie się czyta. Mnie samej jednak „Chłopcy" – mimo tego, że naprawdę nieźle napisani – jakoś specjalnie nie urzekli. Być może wiąże się to z tym, że jestem nieco przewrażliwiona na wulgaryzmy i podteksty erotyczne. Kiedy występują w książkach, chcę być o tym zawczasu uprzedzona – zanim jeszcze po taką prozę sięgnę (na przykład z tyłu okładki). I tak, do przyjemnej, pomysłowej i lekkiej książki, wkradł się pewien niesmak. Rozumiem – taki klimat pasował, jednak nie jest to rzecz dla mnie.

Samo wydanie zasługuje w tym wypadku na specjalną uwagę. Półtwarda, tekturowa okładka, czerwona wstążeczka, ciekawe grafiki, gęsto zdobiące strony książki. Dobra edycja i świetny układ tekstu. Przyznaję, że byłabym zachwycona, gdybym na półce miała jedynie tak rewelacyjnie dopracowane tomy. Również spis treści jest bardzo przystępny. Za oprawę wydawnictwu SQN należą się wielkie brawa.

Po książce spodziewałam się, że będzie zabawniejsza – mimo dużej dawki humoru, w ogóle on do mnie nie trafiał. Fabuła i akcja były ciekawe, miejscami zaskakujące, kiedy indziej niesamowite. Pisarz w przemyślany sposób odkrywał przed czytelnikami coraz to nowe fragmenty życia tytułowych „Chłopców". Mam w stosunku do powieści naprawdę bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony niespecjalnie mnie urzekła, z drugiej jednak nie zaprzeczę, że jest wciągająca i dobrze napisana. Także niewiele mogę prozie Jakuba Ćwieka zarzucić i jedynym „przeciw" jest mój własny, subiektywny gust literacki. Co do pewnych treści czytelnicy mogą więc czuć się uprzedzeni, a jeżeli one nie stanowią żadnej przeszkody, to po książkę sięgnąć polecam. Przygody w towarzystwie Zagubionych Chłopców z pewnością będą niezwykle ciekawe.

 

Dział: Książki
czwartek, 10 grudzień 2015 18:39

Utopce

Od kiedy tylko skończyłem czytać "Z jednym wyjątkiem" czekałem z niecierpliwością na kontynuację sagi o policjantach z Lipowa. Na szczęście nie trwało to długo. Katarzyna Puzyńska publikuje w godnym podziwu tempie i wypluwa kolejne książki niczym Klementyna Kopp słowa, czyli z prędkością karabinu maszynowego (w zapowiedzi jest już kolejny tom "Łaskun"). "Utopce" w końcu wylądowały w moich rękach i mogłem kolejny raz zagłębić się w stworzony przez autorkę świat i odwiedzić znanych (po pięciu tomach mam wrażenie, że znam ich lepiej niż niejednego znajomego) z kart książek bohaterów.

Lato tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku. W położonej w środku lasu, odciętej od świata wsi Utopce wszystko toczy się powolnym, stałym rytmem. Przynajmniej dopóki w trakcie budowy altany ogrodowej na posesji państwa Czajkowskich odkopane zostają stare kości. Pochówek wygląda na wampirzy, i mimo protestów sąsiadki, Czajkowscy wykopują ciało i kontynuują budowę urodzinowego prezentu dla Glorii. Wkrótce zamordowane zostają dwie osoby. We wsi szybko roznosi się wieść, że jest to zemsta wampira, który uwolnił się z więzów. Po trzydziestu latach nierozwiązaną sprawę próbują rozwikłać policjanci z Lipowa. Daniel Podgórski, Klementyna Kopp i Emilia Strzałkowska wyruszają do zapomnianej przez Boga wsi by rozprawić się z duchami przeszłości. Od tego zależy dalszy los posterunku w Lipowie.

Katarzyna Puzyńska w "Utopcach" doskonale zbudowała napięcie. Do końca trudno się domyślić kto jest zabójcą. Do tego autorka stosuje wszystkie najlepsze triki kryminalne. Przerywa akcję w najciekawszych momentach, zostawiając nas z masą niedopowiedzeń i znaków zapytania. Mami nas, co chwila ukazuje kolejnych podejrzanych. Każdy ma motyw, każdy zachowuje się dziwnie i nietypowo, każdy ma swój sekret. Dzięki tym zabiegom lektura "Utopców", mimo prawie sześciuset stron nie dłużyła mi się ani przez moment. Do tego jeszcze Katarzyna Puzyńska tak umiejętnie stworzyła mroczny klimat wsi Utopce i opisała historię wampira, że chwilami miałem wrażenie, że obcuję z doskonałej jakości literaturą grozy.

Oczywiście w powieści śledzimy też dalsze perypetie stróżów prawa z Lipowa. Przygotowania do ślubu Podgórskiego idą pełną parą, jego relacje z Łukaszem są coraz lepsze. Klementyna Kopp jak zwykle zachowuje się... specyficznie. Ale! Nie dajmy się zwieść, bo jeszcze nas zaskoczy. Relacje bohaterów splatają się ze sobą i komplikują coraz bardziej. Zupełnie jak w życiu. To też jeden z powodów dlaczego tak chętnie sięgam po powieści autorki. Każda kolejna książka Katarzyny Puzyńskiej to niesamowite połączenie literatury obyczajowej z opowieścią o śledztwie, policjantach i tajemniczej zbrodni.

"Utopce" to kolejny świetny kryminał jaki wyszedł spod pióra Katarzyny Puzyńskiej. Dowiedziałem się wreszcie jaki sekret skrywa prokurator Gawroński i, co najważniejsze, upewniłem się, że autorka jest nadal w świetnej pisarskiej formie. Czekam więc na kolejny, zapowiedziany już tom serii i polecam nie tylko czytającym poprzednie, bo powieści Katarzyny Puzyńskiej są skonstruowane tak, że można zacząć od dowolnej części sagi. Na koniec dodam tylko, że jeśli chodzi o "Utopce", nie ma się do czego przyczepić, a omawianie takich powieści to sama przyjemność.

Dział: Książki

Ceniony fotograf i podróżnik Jacek Bonecki przygotował kolekcję gier edukacyjnych memory w dwóch kategoriach: Pojazdy i Zwierzęta. Gry pozwolą rozwijać koncentrację i pamięć oraz zdobywać wiedzę o świecie. To także okazja do zabawy z całą rodziną i nauki języka angielskiego. Memory ukazały się 18 listopada nakładem Edipresse Książki.

Dział: Bez prądu

Beata Pawlikowska przygotowała zupełnie nowy projekt – autorską kolekcję puzzli i edukacyjnych gier memory. Puzzle w pięciu wzorach ukazały się 21 października, a cztery edukacyjne gry memory – 18 listopada. To pierwszy tego typu projekt w Edipresse Książki.

Dział: Bez prądu

W prawdzie wydawnictwo nie ustaliliło jeszcze ostatecznej daty premiery książki debiutującego autora Rafała Cuprjaka - "Po drugiej stronie", jednak na 99% będą to pierwsze dni grudnia.

Dział: Książki

Marzysz, aby niczym Claire Randall odbyć podróż w czasie? Teraz masz taką szansę!

Kup w dowolnym salonie empik lub sklepie empik.com książkę Diany Gabaldon „Spisane własną krwią", weź udział w konkursie i wygraj pełen niespodzianek weekend dla dwóch osób na Zamku w Mosznej!

Gdybyś mógł/mogła przenieść się w czasie, jaką epokę historyczną byś wybrał/-a i dlaczego?

Swoją odpowiedź oraz zdjęcie paragonu dokumentującego zakup książki prześlij na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..

Powodzenia!

Dział: Książki
poniedziałek, 16 listopad 2015 17:54

Zabij mnie, tato

Małe miasteczko, zwane Rykowem; dwie małe dziewczynki wracają ze szkoły pod opieką starszej siostry, Wiktorii. Jednak nastolatkę zatrzymują znajomi, a widząc, iż dom jest niedaleko, puszcza siostry same. Niestety, Julia i Ola nie docierają do domu. Mała społeczność łączy się w bólu z rodziną, starając się pomóc- przeczesują lasy, pytają znajomych, rozwieszają plakaty. Po dziewczynkach ślad zaginął...

Emerytowany policjant, a prywatnie przyjaciel rodziny, zwany "Mokrym" bądź "panem Zdzichem" patrząc na opieszałość władz bierze sprawy w swoje ręce. Informacje, zdobyte nieoficjalną drogą pomagają złapać trop- a jest nim seryjny morderca, zwolniony z więzienia. Nikt nie wie, gdzie obecnie przebywa psychopata, a działania policji obejmuje wyłącznie utrzymanie jego zniknięcia w sekrecie. Mokry ma coraz mniej czasu...

Z twórczością pana Stefana Dardy zetknęłam się po raz pierwszy w zeszłym roku, gdy zdecydowałam się sięgnąć po Opowiem ci mroczną historię. Wybór jak najbardziej trafny, po nim nabrałam chęci na kolejne książki tego autora. Niestety, brak czasu wpłynął na to, iż kolejną okazję na przeczytanie "dziecka" Dardy miałam dopiero przy premierze Zabij mnie, tato. Po lekturze żałuję tylko jednego- tego, że tak późno sięgnęłam po tę pozycję. Choć pseudonim, jaki nadany Zdzisławowi przez Kamila -pan Zdzich- kojarzy mi się raczej z niegroźnym wielbicielem wyskokowych trunków, to główny bohater nie należy do tej właśnie grupy. Wręcz przeciwnie, twardo stąpa po ziemi, stara się nie nazwiązywać zbędnych relacji, które mogłyby go na dłużej zatrzymać w danym miejscu. Nie chce się przywiązywać i planuje nie reagować na przyjacielskie gesty. Cóż, jak to w życiu bywa, nic nie idzie po myśli Zdzisława i właściwie od razu między nim a właścicielem pizzerii, wspomnianym już Kamilem nawiązuje się nić porozumienia. Wkrótce też poznaje rodzinę przyjaciela- żonę Izabelę oraz córki, Wiktorię, Julię, Olę.

Nie wiem, czym zazwyczaj częstował pan Darda swoich czytelników, ponieważ jak już wspomniałam, za sobą mam dopiero dwie jego książki. Choć zdania (jak zawsze) są podzielone, to ja odebrałam Zabij mnie, tato jak najbardziej pozytywnie. Z każdym kolejnym rozdziałem na światło dzienne wychodzą nowe okoliczności, następujące po sobie zdania zaostrzają apetyt. Intrygowało mnie, czy trop, ciągnący się od zabójstw sprzed lat jest właściwy, czy to raczej udane zagranie autora. Szczerze, sprawa zaginięcia dziewczynek wydawała mi się beznadzieja i po prostu niemożliwa do rozwiązania. Wyobraźcie sobie, nie macie właściwie żadnych poszlak, nikt oczywiście niczego nie widział i nie słyszał, a dzieci... zniknęły, jakby nigdy ich nie było. Poniekąd współczułam panu Zdzichowi, bowiem to na niego spadło brzemię pocieszania całej rodziny, a przy tym prowadzenie indywidualnego śledztwa.

Dawno nie czytałam utworu, gdzie morderca byłby zwykłym tchórzem. Zazwyczaj dostajemy mieszankę superbohatera (pomijając pozytywne cechy, oczywiście) z geniuszem zbrodni. Dają się złapać przez głupi błąd, ale umierają z uśmiechem na ustach. U Dardy psychopata to także człowiek, głośno reagujący na ból, bojący się śmierci. Tego mi było trzeba! Szczególnie, że do końca nie byłam pewna, czy aby za tajemniczym zniknięciem nie stoi ktoś z najbliższego kręgu porwanych.

Krwawych momentów jest niewiele, ale poraża -i przeraża!- realizm owej pozycji. Przecież codziennie ktoś ginie, a rodzina do końca nie wie, czy ktoś porwał ich bliską osobę, a może śmiertelnie potrącił i teraz ciało ukochanego człowieka spoczywa gdzieś w lesie, przykryte dla niepoznaki stosem gałęzi? A może ów zaginiony sam pragnął odłączyć się od rodziny, nie pozostawiając po sobie nawet listu...? Nie tylko dzieci są na to wszystko narażone, choć nie mają tyle sił, by bronić się przed zewnętrznym złem- zły los dotyka ludzi w każdym wieku. I aż chce się zapytać, dlaczego człowiek robi to bliźniemu... ? Jak zareagowałabyś/ zareagowałbyś, gdyby własne dziecko pragnęło śmierci z Twojej ręki... ?

Garść mrocznych wspomnień, szczypta wylanych już łez, ból, który nigdy nie zniknie- tak mogę podsumować Zabij mnie, tato. Kto nadal jest oporny, ten niech lepiej zmieni zdanie!

 

Dział: Książki
sobota, 07 listopad 2015 16:27

Krwawa kampania

Dobrych książek fantastycznych nigdy dość. Rozpoczynając recenzję truizmem, zapytam jednocześnie – kto zechce mu się przeciwstawić? Osobiście ciągle czuję się laikiem w tym gatunku. Jednak laikiem, który stara się orientować, co w trawie piszczy. Nie inaczej było w przypadku Trylogii Magów Prochowych. O istnieniu tej serii usłyszałam zaraz po premierze pierwszego tomu. Los jednak chciał, że udało mi się z nimi zapoznać dopiero przy okazji drugiego tomu. Dlatego „Krwawą Kampanię" będę recenzowała z pozycji osoby, która z pierwszym tomem miała styczność praktycznie zerową.

Z racji wcześniej wspomnianych przyczyn, nieco czasu zajęło mi samo wejście w świat opowieści, zapoznanie się z bohaterami książki i ułożenie ich relacji w sensowną całość. Jak również poznanie realiów panujących w świecie przedstawionym. Nie trzeba było jednak czekać długo, aby zaprezentowana rzeczywistość wciągnęła mnie doszczętnie. Z kartki na kartkę, wpadałam coraz głębiej. Przyjdzie nam poznać trzy historie. Jednym z bohaterów jest Marszałek polny Tamas, który znalazł się w ogniu walki z kezańską armią. Mężczyzna postrzegany jest jako świetny dowódca, któremu nie pierwszy raz przyjdzie zmierzyć się z przeważającymi siłami wroga. Swoje miejsce w wojennej rzeczywistości próbuje znaleźć również jego syn Taniel Dwa Strzały, którego wielu pragnie wykorzystać do własnych celów. Trzeciemu z bohaterów, detektywowi Adamatowi, przyjdzie natomiast stoczyć walkę o swoją rodzinę. W taki właśnie świat wpadamy, pełen walki, intryg, ale i uczuć, które jeszcze przetrwały.

Narracja „Krwawej kampanii" prowadzona jest z punktu widzenia wcześniej wspomnianych bohaterów, dzięki czemu przedstawiają nam oni w różny sposób wydarzenia, które bardzo często dzieją się w tym samym czasie. Zabieg ten jest dość ciekawy, choć może on przeszkadzać. Niekiedy bowiem momenty kulminacyjne zostają przegrodzone przygodami innej postaci. Przestajemy się jednak złościć z tego powodu, gdy okazuje się, że zaprezentowana historia jest zazwyczaj równie ciekawa. Szybka akcja to niejedyna zaleta tej powieści. Równą wartość stanowią jej bohaterowie. Poprzez liczne perturbacje poznajemy ich zachowania i osobowość. Nie raz być może, będziemy także chcieli dokonać oceny moralnej ich czynów. Innym razem odnajdziemy w nich część siebie. Jednym będziemy kibicować, innym wprost przeciwnie. Na koniec ostatni ze składników tej znakomitej książki, czyli świat przedstawiony złożony z małych walk o to, na czym bohaterom zależy i wielkich intryg politycznych oraz krwawych bitew. Dość często przyjdzie nam stanąć razem z postaciami w pierwszym szeregu lub też wszcząć bójkę.

Koniecznie należy w tym miejscu wspomnieć o magach prochowych. Czyli ludziach obdarzonych szczególnymi zdolnościami, które objawiają się po zażyciu przez nich prochu. Pozwala on im stać się szybszymi, czy lepiej widzieć. Może taki koncept brzmi absurdalnie, ale absolutnie nie przeszkadzało mi to w trakcie czytania książki. Ta innowacja to jedno. To jednak czym broni się ta pozycja, to przede wszystkim tempo akcji. Rozkręca się ona praktycznie już na samym początku. Dosłownie od pierwszej strony zostajemy wrzuceni na głęboką wodę i śledzimy poczynania bohaterów z zapartym tchem przez cały czas, czyli przez blisko 700 stron. Dzieje się wiele, a szanse na odpoczynek mamy tylko czasami, za sprawą opisów otaczającej nas rzeczywistości. Zaraz jednak pędzimy znowu i zupełnie nie chcemy się zatrzymywać, wprost prosimy o jeszcze. Ta książka to idealny przykład paradoksu, kiedy to pragniemy, jak najszybciej dotrzeć do jej końca, po to, by dowiedzieć się, jak się to wszystko skończy, a jednocześnie po jej ukończeniu nie wiemy co ze sobą zrobić. Brakuje nam bowiem zaprezentowanej rzeczywistości i jej bohaterów.

Jeżeli macie za sobą lekturę „Obietnicy krwi", to pewnie nie muszę Was zachęcać do sięgnięcia po kontynuację. Jeżeli natomiast nie czytaliście pierwszej części, to również się nie obawiacie. Jak wspomniałam wcześniej, zaczęłam od drugiego tomu, jednak moje zagubienie nie trwało długo. A swoje braki zamierzam jak najszybciej nadrobić.

Dział: Książki
sobota, 07 listopad 2015 14:20

Kochanka śmierci

W Moskwie nie dzieje się najlepiej. Coraz więcej osób -nie wiedzieć czemu- popenienia samobójstwo. Czy to przez trudną sytuację materialną, wżerający się w duszę smutek, a może powodem jest złamane serce? Prawda jest niestety bardziej przyziemna. W mieście zawiązało się tajne stowarzyszenie, zrzeszające przyszłych samobójców, którzy chlubnie mianowali się Kochankami Śmierci. W ich szeregi trafia młoda dziewczyna z prowincji, marząca o niezwykłym, pełnym namiętności życiu, Masza Mironowa. Przybierając imię Kolombiny, wychodzi naprzeciw miastowemu życiu i... wpada w kłopoty.

Wszyscy kiedyś umrzemy- to fakt. Niezaprzeczalny. Gdyby chociaż termin naszej śmierci zależał od nas... ale tak nie jest. Codziennie ktoś opuszcza ziemski padół, nieważne, ile spędził tu czasu. Niemowlę, nastolatek, mężczyzna w kwiecie wieku? Długa choroba, śmiertelny wypadek, a może coś, co ludzkość zwie naturalnym zgonem? Nasze życie jest zaledwie pyłkiem dla sił wyższych. Patrząc, jak życie gaśnie w bliskiej mi osobie zastanawiałam się nad pewną kwestią- dlaczego ktoś chce dobrowolnie pozbawić się życia? Jak bardzo nienawidzą świata samobójcy, co nimi kieruje? Niestety, to wciąż pytania bez odpowiedzi.

Nigdy wcześniej nie słyszałam o czymś, co nazywane było klubem "kochanków śmierci". Po prostu jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że istniały ugrupowania zrzeszające przyszłych samobójców. Wiem, że takim mianem można określić człowieka dopiero po owym ciosie, ale jak inaczej nazwać kogoś, kto w swym zgonie upatruje najwyższego szczęścia? Intrygowało mnie, co też ludzie czują, że decydują się na taki krok. Tym chętniej sięgnęłam po Kochankę śmierci.

Nietuzinkowi, ciekawi bohaterowie, wychodzący poza sztywne ramy- to, co pierwsze rzuciło mi się w oczy podczas lektury. Polubiłam Maszę mimo, iż ze wszystkich sił starała się upozować na tajemniczą i wyzwoloną Kolombinę. Było w niej coś urzekającego- może właśnie tak skrzętnie skrywana pod chłodem miasta  prowincjonalność dziewczyny. Choć próbowała być zimna i nieprzystępna, to pewnych zachowań czy uczuć nie można się ot, tak, pozbyć. Również nasz Erast Pietrowicz Nameless, w tajemnym klubie zwany księciem Gendzi bądź Jąkałą (nieoficjalnie) był bardzo ciekawą postacią. Do tej pory zastanawiam się, czy to niebywale spostrzegawczy mężczyzna, czy może ukrywa przed światem jakiś talent...?

Książka jest -powiedziałabym- średnich rozmiarów, ale historia została doprowadzona do końca. Brak niedomówień, czegoś, do czego czytelnik musiałby dojść sam. Erast rozwiązuje tajemnicę, wszystko nagle staje się jasne i klarowne. Jak już wspominałam, szczególnie przyciągnął mnie wątek samobójców, skupiłam się więc (na tyle, na ile umożliwił mi to autor) na postaciach skarżących się na swą marną egzystencję. I doszłam do jednego wniosku- ludzie XIX wieku to dziwne osobistości. Dla nich ta ostateczna decyzja to nic innego jak zapobieganie toczącej ich ciała... nudzie. Nudzie! Nawet nie staram się tego zrozumieć.

To już dziewiąty tom serii o Eraście; wiedziona czystą ciekawością przejrzałam opinie innych czytelników i (co odrobinę mnie zdziwiło) zdania były mocno podzielone. Wahali się, od najniższej oceny aż po najwyższą. Określano Kochankę śmierci jako najgorszą część, ale i jako utrzymującą bardzo dobry poziom. Pomieszane, prawda? Osobiście książka przypadła mi do gustu i szczerze żałuję, że "spotkałam się" z Erastem dopiero przy tak odległym tomie. Cóż, nie pozostaje mi nic więcej, tylko nadrobić. Bo skoro dla niektórych ta część jest, krótko mówiąc, słaba (mimo tego, że mnie wciągnęła i nie chciała wypuścić), to jak dobre muszą być poprzednie? Lepszej zachęty chyba nie potrzebuję, a i Was kieruję ku twórczości Borisa Akunina.

Dział: Książki
czwartek, 05 listopad 2015 12:43

Klejnot

„- Nadzieja to cudowna rzecz (...). - A jednak nie doceniamy jej, póki nie zniknie". [1]

To że mamy wolność wyboru i jak wszystkim należy nam się prawo do zabawy, szczęścia, miłości, do bycia wolnym jest dla nas czymś oczywistym. Zastanawialiście się jednak jak by to było gdyby zostało to nam odebrane, a my musielibyśmy pogodzić się ze świadomością, że nie widzi się w nas człowieka a jedynie rzecz, która ma doprowadzić do upragnionego celu?

Violet Lasting w wieku dwunastu lat trafia do Magazynu, gdzie do osiemnastego roku życia będzie uczona jak być idealną surogatką, by potem jakaś arystokratyczna rodzina z Klejnotu – najbogatszej części Starego Miasta – kupiła ją na Aukcji. Okazało się bowiem, że kobiety z najbogatszych rodzin nie mogą mieć własnego potomstwa a jeśli już któraś urodzi dziecko jest w znacznym stopniu niepełnosprawne. Z kolei te z najbiedniejszej części – Bagna – posiadają pewne moce umożliwiające im urodzenie zdrowego dziecka. Właśnie z tego powodu powstały Magazyny i Aukcje, dlatego tylu dziewczynkom, a później już kobietą odebrano wolność i możliwość wyboru. Co stanie się z Violet, która trafia do domu bezwzględnej Diuszesy Jeziora?

Klejnot zaciekawił mnie opisem, okładką, oraz faktem, że to debiut autorki, a ja debiuty bardzo lubię. Pomimo ciekawości nie oczekiwałam od książki czegoś wspaniałego, bałam się, że będzie to powtórzenie tego co już było, tylko w innych szatach. Jak było w rzeczywistości?

Okazało się, że miałam rację, Klejnot to po trochu zlepek Igrzysk śmierci, Niezgodnej i Rywalek, ale posiadający w sobie coś swojego, może niekoniecznie nowego, ale pozwalającego by odebrać ją pozytywnie bez uwierającego stwierdzenia, że to już przecież było. Amy Ewing stworzyła ciekawy obraz świata antyutopijnego, dbając o szczegóły i detale, zobrazowała obraz Starego Miasta, jego podział, to jak się żyło w różnych jego częściach. Opisała Klejnot a raczej arystokracje, ich działania i motywy kierowane pragnieniem władzy lub bycia najlepszym. Kłamstwa, intrygi, okrucieństwo i dwulicowość są na porządku dziennym.

Autorka poruszyła również poważny temat odbierania wolności człowiekowi, istocie myślącej oraz czującej i traktowanie jej tylko jako rzecz, coś co jest potrzebne do osiągnięcia celu a potem już zbędne. I chociaż po opisie może wydawać się, że powieść nie wyróżnia się pośród innych tego typu, to nie jest tak oczywiste. Ewing sprawia, że czyta się ją szybko i z prawdziwą przyjemnością. Fabuła ciekawi, tym bardziej, że pomimo wątku romansowego pojawiającego się gdzieś na końcu prym wiedzie temat surogatem, zabierania wolności i próba przetrwania w okrutnym i pozbawionym skrupułów Klejnocie.

Prawdziwy problem mam z bohaterami, z jednej strony widać ich indywidualizm, potrafią zaskoczyć i wywołać mętlik w głowie swoim zachowaniem, ale z drugiej wydawali mi się tacy papierowi. Brakowało mi w nich iskry, która by ich ożywiła. Chyba, że autorki zamysłem było by tylko jak najlepiej poznać Violet, spojrzeć na wszystko z jej punktu widzenia, przekonać się co ona czuje i jak widzi całą resztę. Lubię Violet, jest twarda, harda i faktycznie może coś zmienić, tylko pytanie czy nic jej nie złamie.

Debiut Amy Ewing ma wady, jak i zalety, ale nie można powiedzieć, że jest to powieść zła. Pomimo tego, że początkowo trudno było mi się wczuć w Klejnot (Violet w pierwszych stronach nie przekonywała mnie jako narratorka) i widać tutaj pewne schematy historia intryguje, a im bliżej końca byłam tym bardziej byłam ciekawa biegu wydarzeń. Ewing miała ciekawy pomysł na fabułę i jak na pierwszy raz spisała się bardzo dobrze, powieść jest do pewnego stopnia wciągająca, przedstawiony przez nią świat jest ciekawy i przerażający a zakończenie sprawia, że koniecznie trzeba sięgnąć po kontynuacje. Mam tylko nadzieję, że czymś zaskoczy w drugiej części.

Klejnot jest udanym początkiem serii, który spodoba się fanom antyutopii. Autorka pisze lekko, ciekawie kreuje wymyślony przez siebie świat i co najlepsze, nie skupia się na wątku romansowym, co jest miłą odmianą. Czas spędzony z tym tytułem uważam za udany i już wyczekuję polskiego wydania The White Rose.

[1]Any Ewing, Klejnot, s. 267

Dział: Książki