Michał Gołkowski serwował swoim czytelnikom różne wersje końca świata i alternatywnych rzeczywistości. Ma na swoim sumieniu apokalipsę biblijną, według niektórych wręcz obrazoburczą i zaliczył kilka powrotów do klasycznej, napromieniowanej Zony. Teraz nadeszła pora na przyszłość, niezbyt piękną, ale przemawiającą do wyobraźni. I okraszonym porządnym mordobiciem, rozbryzgami krwi i używkami, przy których stara, dobra wódka niewinna jest i... czysta.
NeoSybirsk, niezbyt daleka, ale mocno okraszona elektroniką i technologią przyszłość. Sasza Khudovec, dla znajomych Chudy, to dawny wojskowy, a obecnie człowiek do wynajęcia w sprawach beznadziejnych. Właśnie szykuje się do wykonania zlecenia, które ma go ustawić na resztę życia. Robota pozornie wydaje się prosta – ma odzyskać pieniądze, które ukradł jednemu z oligarchów nieuczciwy współpracownik. Kwota przyprawia o zawrót głowy, prowizja również. Podobnie jak konsekwencje niewykonania zadania. Szybko jednak okazuje się, że nic w tej sprawie nie jest takie, jak się wydaje, a afera sięga głębiej i zatacza znacznie szersze kręgi. Trzeba więc wyciągnąć sprawdzoną broń, odkurzyć dawne znajomości i nie dać sumieniu dojść do głosu. W grze o takie pieniądze wszystkie chwyty są dozwolone i konieczne.
O ile uwielbiam samego autora, o tyle z jego twórczością nie zawsze jest mi po drodze. Obok świetnego Siedmioksięgu grzechu, którego każdy kolejny tom jest czystą, skondensowaną przyjemnością, mamy takiego Komornika, którego dobry jest właściwie tylko pierwszy tom (trzeciego nie warto nawet stawiać na półce, by nie zajmował miejsca dla lepszych pozycji). SybirPunk plasuje się pomiędzy nimi, z tendencją na plus. Mniej więcej do połowy miałam problem z wciągnięciem się w wykreowany świat, potem jednak zaiskrzyło, zaskoczyło i ostatnią jedną trzecią książki przeczytałam na raz.
Wizja przyszłości zaserwowana przez autora jest z jednej strony ziszczeniem snu o nieskończonych możliwościach człowieka, a z drugiej strony koszmarem, w który ludzkość wpakowała się na własne życzenie. Na wyciągnięcie ręki jest cybernetyczny raj, implanty i protezy bez ograniczeń, doskonałe zespolenie z technologicznymi nowinkami. Ciało można dowolnie modyfikować i zmieniać, dorównując wyśrubowanym kanonom piękna, bądź też zmieniając się w żywą, chodzącą broń. Ceną za rozwój jest niewyobrażalne skażenie środowiska i jeszcze silniejsze rozwarstwienie społeczeństwa. Sam NeoSybirsk to w znacznej mierze cuchnące, brudne ulice pełne uzbrojonych zbirów i naszprycowanej dopalaczami młodzieży szukającej coraz silniejszych bodźców i uciech.
Sam Saszka to bohater dosyć typowy dla Gołkowskiego. Badass z ciemną przeszłością i gdzieś nadal tlącymi się resztkami sumienia, na tyle jednak słabymi, że nie ma oporów przed skasowaniem paru mord czy niskim szantażem. Byle osiagnąć to, co trzeba. Nie da się jednak skurczybyka nie lubić i kibicujemy mu od pierwszych stron. Nawet gdy na widok pewnej słodkiej buźki ponad czterdziestoletni drab zmienia się czasem mentalnie w nastolatka na haju. Nie będzie jednak przesadą, gdy zdradzę, że prawdziwą - chociaż póki co drugoplanową - gwiazdą jest uroczo uśmiechnięty Mykoła. Za jego postać już opinia skacze o kilka oczek w górę.
Mam tylko jedno "ale" - takich kwiatków, jak "chodzenie po najmniejszej linii oporu" (strona 184), to jednak nie powinno być. I trochę wstyd, że nikt tego nie wyłapał.
Nie oszukujmy się, SybirPunk nie jest powieścią przesadnie ambitną, ale za to czyta się szybko i z przyjemnością sympatycznie rosnącą już po kilku rozdziałach. To dopiero pierwszy tom, ale skutecznie nęci do sięgnięcia po kolejne. Fanów autora zapewne szalenie mocno nie trzeba namawiać do sięgnięcia, ale i tak zachęcam. Podobnie jak miłośników cyberpunku, tutaj zaserwowanego w dawce przystępnej nawet dla laika.