Lubię twórczość Anne Bishop. Ta kobieta naprawdę ma talent i dar do opisywania rzeczy codziennych, małych i drobnych, co na dodatek potrafi okrasić dobrym humorem.
Odnoszę jednak wrażenie, że wraz z tomem czwartym, seria zanotowała znaczny spadek formy. Epizody i sytuacje, które miały być urocze, teraz nudzą i irytują, no bo ile można czytać o tym, co kto kupił i gdzie ma to zanieść?
W tomie piątym niestety jest podobnie. Ludzkie powstanie zostało krwawo stłumione przez siły Namid, a nieliczni ocaleli ludzie, zmuszeni do szukania sobie nowego miejsca do życia. Najpierw jednak muszą przejść próbę, bo to, czy gdzieś osiądą zależy od wrażenia, jakie zrobią na drapieżnikach Namid.
W Lakeside także robi się coraz tłoczniej, trzeba więc wprowadzić podział obowiązków, racjonowanie żywności, podział mieszkań, ustalić formę opieki nad dziećmi (zarówno ludzkimi jak i szczeniakami), a także poradzić sobie z naporem takich rzezimieszków jak Cyrus Montngomery. Paradoksalnie właśnie sytuacje generowane przez Cyrusa należą do najciekawszych momentów w książce. Jest zły, ma robaczywe, złe myśli i jest bez serca; nie ma co do tego wątpliwości, ale dzięki niemu przynajmniej się coś dzieje.
Jestem rozczarowana przyznaję, bo nie mogę się oprzeć wrażeniu, że cała historia i bohaterowie jakby stracili pazur. Meg stała się płaczliwa i niezaradna, stado musi czuwać nad każdym jej krokiem od pójścia do toalety do jedzenia jogurtu. Nie przypomina już tej zdeterminowanej dziewczyny, która uciekła z ośrodka dla wieszczek i była zdecydowana zmienić swoje życie; uczyć się nowych rzeczy i żyć jak inni, zwykli ludzie. Simon natomiast, kiedyś cudowny wilk-człowiek, surowy i stanowczy, stał się niezdecydowany i zamyślony.
Cała historia byłaby zdecydowanie lepsza, gdyby wybrane elementy części czwartej i piątej połączyć w jedną książkę. Czytelnik wówczas uniknąłby nudy i dłużyzny, a całość dostałaby lekkości i polotu.
Gdybym miała oceniać serię patrząc na dwie ostatnie części, to nie mogłabym jej nikomu polecić, bo zwyczajnie by się ten ktoś zanudził w trakcie czytania. A szkoda, bo gdy spojrzeć na serię całościowo, widać gołym okiem, jak bogaty i barwny jest świat stworzeń Namid. Mamy tu przecież całe, różnorakie stado zmiennokształtnych, w tym też ptaków, są wampiry i inne stworzenia, które są tak przerażające, że nawet się ich nie nazywa. Jest wreszcie wieszczka krwi, która choć nie jedyna, bo są inne, jest wyjątkowa, bo stanowi pomost między ludźmi a Innymi.
Jest zabawnie, zaskakująco, drastycznie, krwawo. Nie można się nudzić w tomach 1-3. Natomiast tomy 4-5, to już co innego. Jeśli o mnie idzie spodziewałam się więcej zarówno po zakończeniu finału serii, jak i po rozwiązaniach personalnych.
Dlatego polecam, ale tylko zadeklarowanym fanom autorki.