listopad 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Zakamarki

niedziela, 31 lipiec 2016 11:56

Żelazna wojna

"Żelazna wojna" stanowi drugi tom cyklu Czas żelaza autorstwa Angusa Watsona. Za jego sprawą ponownie przyjdzie nam spotkać naszych ulubionych bohaterów Duga, Lowę i Wiosnę. Tym razem otrzymamy jeszcze więcej starć oraz poznamy postaci historyczne, pośród których znajduje się przede wszystkim Juliusz Cezar, słynny rzymski wódz. To właśnie jego potyczki przyjdzie nam śledzić, a przy tym zagłębimy się w realia starożytnego Rzymu podane we wciągający sposób.

Minęło sporo czasu od akcji zaprezentowanej w pierwszym tomie serii. Wiosna jest już prawie kobietą, Lowa dzierży tron Maidun z jego wszelakim ciężarem, a Dug marzy o spokojnym życiu na farmie. Tę ostatnią dwójkę nadal łączy uczucie, choć żadne z nich nie potrafi zażegnać impasu po zdradzie Lowy. To wyjątkowo ciężkie czasy dla Maidun, wokoło piętrzą się wrogowie, którzy lada moment spróbują zetrzeć królestwo łuczniczki z powierzchni Brytanii. Sytuacji nie poprawiają również udane podboje Rzymian, którzy bez większych problemów przejmują kolejne ziemie. Lowa nie traci jednak nadziei, że uda jej się odeprzeć nieprzyjaciół i zatrzymać Rzymian. Do tego potrzeba jednak czegoś więcej niż wiary i dobrego wyszkolenia.

Akcja książki raz jeszcze przenosi nas do I wieku przed naszą erą. Tym razem będziemy jednak uczestnikami wydarzeń na różnych obszarach, od Brytanii, poprzez Rzym i Galię, a skończywszy na Iru. Nie tylko miejsce akcji uległo rozszerzeniu, znacznie wzrosła także ilość prawdy historycznej zawartej w tej książce. Poprzedni tom skupiał się w znacznej mierze na przygodach postaci fikcyjnych. Tym razem lądujemy w samym środku rzymskich podbojów, które w znacznej mierze są wydarzeniami rzeczywistymi. Książka jest także bardziej brutalna niż jej poprzedniczka, nie jest to bezpodstawne, najpewniej takie właśnie były te czasy. Historia w dalszym ciągu idzie jednak pod rękę z fantastyką, która najmocniej objawia się w magii tego świata. Jest to magia jeszcze mroczniejsza, często sięgająca swymi korzeniami morderstw.

To co się jednak nie zmieniło, to zachwyt, jaki budzi ten świat. Przemierzamy kolejne rozdziały tracąc rozpęd tylko na chwilę i tylko po to, by przygotować się na kolejne dynamiczne tempo akcji. Również tym razem autor zdecydował się na ukazanie świata z perspektywy wielu osób, pośród których jest między innymi Cezar, Ragnall, Chamanca, Lowa czy Wiosna. Szerokie spektrum punktów widzenia pozwala nam spojrzeć na zaprezentowaną sytuację w sposób bardziej obiektywny. Znając pobudki poszczególnych osób sami możemy zdecydować, w jaki sposób je ocenić. W związku z tym bezlitosne na pierwszy rzut oka podboje Cezara nieco tracą na brutalności, gdy przyjrzymy się bliżej poczynaniom jego prawej magicznej ręki – Felixa. Mag ten jako jedna z kilku postaci budziła we mnie negatywne uczucia. Więcej czasu do zaprezentowania otrzymało również trio Chamanca, Atlas i Carden. Te gromadkę można szczerze polubić. Nieco mniej sympatii budzi natomiast kolaborujący z Rzymianami, Ragnall. Poza wymienionymi postaciami, ponownie wejdziemy w skórę Duga, Wiosny i Lowy. Każdy z tych bohaterów będzie miał okazję nieco zmienić nasze zdanie na ich temat wywiedzione z pierwszego tomu. Choć w tym aspekcie najmocniej zrobiła to Lowa. Dawniej stosunkowo antypatyczna, teraz ukazuje nieco bardziej ludzką twarz, próbując odwrócić następstwa bestialskich rządów Zadara. Lepiej poznajemy również towarzyszącą jej Wiosnę, młodą druidkę o potężnym potencjale magicznym. Nie zapomnijmy również o Dugu Fokarzu, który w tej części schodzi na nieco dalszy plan, choć nadal odgrywa kluczową rolę. Ta postać nie uległa szczególnym przemianom i w dalszym ciągu budzi naszą sympatię.

W rzymskie zakamarki przyjdzie nam wejść za sprawą Ragnalla, wysłanego w roli szpiega Rzymu. Chłopak będzie pod sporym urokiem tego wiecznie żyjącego miasta. Poznamy Rzym z jego bogactwem, przepychem i rozpustą oraz rzekomą wyższością nad Brytanią. W wirze wojennym poznamy wykorzystanie zdobyczy technologii ku chwale Cezara. Równie zawiłe co działania wojenne są posunięcia polityczne, w znacznej mierze oparte na sprycie i umiejętności przewidywania. Ostatecznie przekonamy się natomiast, że to zwycięzcy piszą historię i oni decydują o tym, co będzie owa zawierała.

„Żelazna wojna” to zgodnie z tytułem masa militarnych starć. Są one jednak podane w taki sposób, że nie nudzą nas. We wszystkich wydarzeniach biorą w końcu udział uwikłane w historię postaci i to interesuje nas przede wszystkim. Autorowi udało się doskonale wyważyć bitewne starcia, historię miłosną, fakty historyczne oraz fantastykę. Dlatego właśnie chce się przebywać w tym świecie jak najdłużej, nawet jeśli krew leje się tutaj gęsto i często, a zwycięstwo odnoszą najczęściej ci, którym daleko do cnotliwych. Jeśli tęsknicie za powieściami historycznymi z dawką fantastyki, albo jesteście miłośnikami wojennego zgiełku to „Żelazna wojna” w pełni Was usatysfakcjonuje.

Dział: Książki

17 sierpnia swoją premierę będzie mieć najnowsza powieść Michała Gołkowskiego - "Moskal". To książka o człowieku, który w pewnej chwili swego życia przestaje robić to, co mu wypada i co robił zawsze – a zaczyna robić to, czego od zawsze chciał. Opisuję w nim upadek niegdysiejszego wzorowego ojca rodziny, przyjaciela i pracownika, który niepostrzeżenie dla samego siebie i dla czytelnika przechodzi na „drugą stronę”. Powieść ukaże się nakładem wydawnictwa Fabryka Słów i pod patronatem Secretum.

Dział: Patronaty
czwartek, 02 czerwiec 2016 15:11

Pippi zawsze sobie poradzi i inne komiksy

W 1955 roku szwedzkie wydawnictwo Raben & Sjogren założyło pismo dla dzieci „Klumpe Dumpe". To właśnie na jego łamach zaczęły ukazywać się po raz pierwszy komiksy na podstawie opowiadań o Pippi spod pióra Asdrid Lindgren. Ich autorką jest Ingrid Vang Nyman, która była ilustratorką nie tylko książeczek i komiksów o Pippi Langstrumpf, ale także „Dzieci z Bullerbyn", i zbioru opowiadań „Dzielna Kajsa".

Z okazji siedemdziesiątych urodzin Pippi wydawnictwo Zakamarki zdecydowało się rozpocząć wydawanie komiksowej serii. W ubiegłym roku ukazał się tom pierwszy „Pippi się wprowadza i inne komiksy", a w tym roku doczekaliśmy się czerwcowej premiery drugiej części, noszącej tytuł „Pippi zawsze sobie poradzi i inne komiksy".

Przygody Pippi - nie ważne czy książkowe czy komiksowe - zawsze są pełne humoru, a dziewczynka wychodzi zwycięsko z każdej, nie ważne jak trudnej i podbramkowej sytuacji. Plan wydawniczy obejmuje trzy tomy, po dwanaście historyjek w każdym. W „Pippi sobie poradzi" mamy okazję poznać jej ojca, kapitana i króla Kurrekurredutt, a także zobaczyć jak mała bohaterka ratuje z pożaru dwójkę dzieci i mierzy się z podwórkowymi łobuzami. Wrażeń z pewnością nie zabraknie.

Wiem, że Pippi w oryginale posiada dość trudne nazwisko, ale szczerze przyznam, że nigdy nie lubiłam polskiego tłumaczenia na „Pończoszankę". Dla mnie od najmłodszych lat była to Pippi Langstrumpf i taką ją właśnie pokochałam. Komiks co prawda utrzymuje klimat oryginalnych historii, ale przez swoją skrótowość odbiera Pippi nieco uroku, co wyraźnie widać chociażby w opowiadaniu o proszonym podwieczorku. Przecież książkowa dziewczynka w żadnym razie nie była wredna i samolubna, a to właśnie sugeruje ten komiks.

Wydanie jest bardzo ładne, posiada twardą oprawę i gruby papier. Z przyjemnością oglądałam oryginalne ilustracje autorstwa Ingrid Vang Nyman, które w doskonały sposób oddają charakter Pippi i jej niecodziennych przygód. Myślę, że dzięki dość dużej czcionce komiks idealnie nadaje się do samodzielnego czytania, nawet dla tych rozpoczynających swoją przygodę z literaturą maluchów.

„Pippi zawsze sobie poradzi i inne komiksy" to świetny, ponadczasowy zbiór historyjek obrazkowych. Myślę, że przypadnie do gustu wszystkim dzieciom - zarówno tym, które są grzeczne jak małym rozrabiakom, które będą mogły utożsamić się z niesforną Pippi. Polecam, bo to rzecz naprawdę niepowtarzalna.

Dział: Komiksy
piątek, 29 kwiecień 2016 15:45

Sam w domu

Propozycja Lotty Olsson jest dla wszystkich, którzy nie mają pomysłu na spędzanie wolnego czasu i nie wierzą we własne możliwości.

Mrówkojad, tytułowy Sam w domu próbuje wykorzystać przyjaciółkę Orzesznicę do opieki nad nim, biednym i samotnym, jednak ta się nie daje i idzie na wymarzony kurs ze Stellanem. Stellan to  kret, który jest przykładem, że marzenia i plany można spełniać w każdym wieku, jeśli ma się do tego prawdziwe chęci i odpowiednią motywację.  Mrówkojad jest o niego trochę zazdrosny.


Pozostawiony sam w domu Mrówkojad wpadł na pomysł, że łzy może wydusić krojąc cebulę. Owszem, płakał przy tym dużo, ale z jego pracy wyniknęło coś jeszcze. Udowodnił sobie i przyjaciółce, że on też potrafi gotować, że jest w stanie poradzić sobie ze swoją samotnością i wykorzystać wolny czas.

Opowiadanie jest dowódem na to, że z niczego może powstać coś i to przypadkowo. Co z czego? Czy Orzesznica wróciła do domu?

Książka jest godna polecenia wszystkim niewierzącym w siebie, nie tylko dzieciom. Jest dowodem, że przy odrobinie asertywności (którą wykazała się Orzesznica) i wysiłku (jaki w zwykłe krojenie cebuli włożył Mrówkojad) możemy być niezależni i że to bardzo  fajne uczucie.

Dział: Książki
czwartek, 28 kwiecień 2016 08:00

"Lichwiarz" Wiktora Noczkina pod patronatem

6 maja nakładem wydawnictwa Fabryka Słów oraz pod patronatem Secretum ukaże się powieść Wiktora Noczkina "Lichwiarz". To opowieść o magu/lichwiarzu pełna bogatych opisów potyczek dwóch lokalnych band. Historia życia lichwiarza o przydomku Kulawy prowadzi nas w zakamarki świata tajemnych mikstur i magii. Wszystko to okraszone porządną dawką krwi i walki.

Dział: Patronaty
piątek, 10 lipiec 2015 14:04

Legenda o Sally Jones

„Ta opowieść ma swój początek w tropikalną burzową noc przed stu laty. Wtedy to, głęboko w afrykańskiej dżungli, urodziła się gorylica. Tamtej nocy nie świeciły ani gwiazdy, ani księżyc. Dlatego nestor stada wywróżył, że małpę dotknie w przyszłości wiele nieszczęść". [1]

Tak, tak - znowu bajka, tylko tym razem trochę odmienna od tych, które dotychczas czytałam. Mniej baśniowa i „łagodna", a przecież do takich lubię najbardziej wracać. Czemu więc akurat „Legenda o Sally Jones"? Uwielbiam legendy, to w jaki sposób są snute, jak fascynują i zawarty w nich morał. Czy Jakob Wegelius sprostał temu zadaniu?

Przepowiednia nestora stada okazała się prawdziwa, pewnego dnia małpa została złapana przez łowców zwierząt i sprzedana tureckiemu kupcowi, który uważał iż będzie ona idealnym prezentem dla przyszłej narzeczonej. Pragnąc oszczędzić na transporcie do Stambułu przebiera ją z niemowlę i przewozi pod fałszywym imieniem Sally Jones. Tak zaczyna się przygoda gorylicy, która wiele zobaczy i przeżyje. Co takiego przeżyje? O tym przekonajcie się sami...

Czasami pierwsze wrażenie bywa bardzo mylne, tak właśnie było ze mną i tym razem. Początkowo poczułam lekki zawód tym co zastałam po otworzeniu książeczki, ale z czasem zaczęłam doceniać zarówno historię, jak i oprawę graficzną. Jakob Wegelius poprzez opowieść o dość burzliwym życiu gorylicy mówi o zagubieniu, samotności i potrzebie przyjaźni, poczuciu, że komuś na nas zależy, że ktoś nas kocha. Gorylica poczuła smak zdrady, odrzucenia, wykorzystania, przemocy, ale za każdym razem udawało się jej iść do przodu. Autor wspaniale poradził sobie z przedstawieniem legendy, można odnieść wrażenie jakby z nami przebywał jakiś starszy człowiek i ją opowiadał.

Co może zachwycić czytelników, przynajmniej starszych, bo młodszy skupi się bardziej na dalszych aspektach, to bardzo ładna twarda okładka z płóciennym szytym grzbietem oraz niestandardowy ale poręczny format książki. Dalej jest jeszcze lepiej, duży druk, tekst w ramkach i na każdej stronie ilustracje Jacoba Wegeliusa. Rysunki dość specyficzne, realistyczne z całą masą szczegółów. Idealnie współgrają z tekstem i mogę nawet rzec, że go uzupełniają ukazując detale, których zabrakło w treści.

Przyznaję, że dopiero po jakimś czasie od zakończenia zaczęłam dostrzegać plusy powieści. Jest napisana prostym i przystępnym językiem, który bez problemu przyswoi sobie czytelnik. Osobiście książeczkę przeczytałam bardzo szybko i z dość dużym zainteresowaniem. Uważam jednak, że dzieci w wieku 6+ (w moim odczuciu pozycja jest bardziej dla pociech 7-8+) spędzą przy niej czas pełen wrażeń, tym bardziej, że znajduje się w niej mnóstwo przygód i wywołuje współczucie oraz sympatię do gorylicy. Co ważniejsze książka niesie sobą uniwersalne przesłanie oraz przekazuje wiedzę o świecie i zwierzętach.

Reasumując, oczywiście polecam. Książeczka jest dopracowana i przemyślana, myślę, że oprócz zajęcia dziecka losami małpy dodatkowo pozwala przyswoić trochę wiedzy na różne tematy. Oraz może być wstępem do rozmowy o niektórych zachowaniach czy też uczuciach.

[1] Jakob Wegelius, „Legenda o Sally Jones", s. 5

Dział: Książki
czwartek, 30 kwiecień 2015 11:51

Annie R. Nocturne - Mindbreak

Biel. Wszędzie przenikająca biel i sterylność. Białe ściany, biały sufit, białe podłogi, białe okna. Białe stoły, na których stawia się posiłek i tabletki. Białe łóżka, na których się śpi, przykryte białą pościelą.

W tej bieli zwykły dziewiętnastolatek o kruczoczarnych, przydługawych włosach i  ciemnoszarych oczach w ogóle się nie wyróżniał. A przynajmniej zdawał się nie wyróżniać. Ale tak naprawdę kompletnie nie pasował do tego dziwnego miejsca. Nawet jeśli był ubrany na biało.

- Witaj, skarbie – powiedziała miłym uśmiechem dziewczyna w jego wieku, patrząc mu w oczy i próbując coś z nich wyczytać. Bezskutecznie. Chłopak był jakby martwy. Tylko spokojny, miarowy oddech i ruch źrenic były w stanie udowodnić jej, że jeszcze żyje. - Podejrzewam, że ta biel już ci się znudziła. Nazywam się Kyoko. Nie chciałbyś się może stąd wyrwać?

- Tu jest dobrze – odparł obojętnie. Chociaż od początku jej celem było przebadanie go, gdy na nią spojrzał, poczuła się, jak gdyby tym spojrzeniem przewiercał ją na wylot, poznając każdą najmniejszą myśl, jaka pojawiła się w jej głowie.

- I masz zamiar spędzić tu resztę swoich dni? Może każą ci łykać więcej tego świństwa – wskazała na lekarstwa – albo wsadzą w kaftan i zamkną w izolatce. Naprawdę ci się tu podoba?

Nie odparł i nie poruszył się, a z jego spojrzenia nie zdołała wyczytać prawdziwej odpowiedzi.

- Czemu chcesz tu zostać?

- Czemu starasz się mnie zrozumieć?

- Co w tym złego?! - wybuchnęła. Pielęgniarki spojrzały na nią karcąco. - Po prostu chcę ci pomóc.

- Nie jesteś bezinteresowna.

- Skąd wiesz? - prychnęła.

- Chcesz mnie wykorzystać. Dlatego wolę zostać tutaj.

Umilkła. Słowo „wykorzystać" zabrzmiało nieco dziwnie. Ujął to w sposób, który wcale jej się nie spodobał. Nawet, jeśli po części był prawdziwy.

- I co z tego? - spytała po chwili, teatralnie spowijając wzrokiem pomieszczenie jadalni. - Czy nie warto poświęcić się trochę dla wolności?

- Nie mam zamiaru być twoim psem – powiedział chłodnym tonem, który sprawił, że dziewczyna natychmiast się zlękła.

Zapanowała chwila milczenia. Chłopak nie patrzył już na nią, wracając do obserwacji specyficznych zachowań innych pacjentów.

- Nie moim – stwierdziła po chwili. - Dagury. Tęskni za tobą.

- Nie obchodzi mnie Dagura.

- A powinna. Wiesz, jaka ona jest. Zrówna to miejsce z ziemią, a ciebie wyciągnie spod gruzów, jeśli jej się sprzeciwisz. Nic nie wskórasz. Jesteś silny, ale to Dagura trzyma w rękach prawdziwą potęgę.

- Nie potrzebuję twojej troski.

Kyoko znowu prychnęła

- Jak chcesz. W takim razie powodzenia w dalszym życiu. O ile w ogóle sobie pożyjesz.

Wstała i odwróciła się z zamiarem jak najszybszego opuszczenia budynku.

...:::X:::...

Dziwny symbol na ścianie budynku zaczynał się już rozmazywać po długim czasie od jego namalowania. To nawet lepiej, bo można go było teraz zastąpić czymś ładniejszym. Symbol był naprawdę niepokojący. Limitria sfotografowała go telefonem, a potem wyciągnęła z torby kolorowe spraye, czarną farbę i maskę przeciwgazową.

Było już późno, więc nikt jej nie zauważy, a jednocześnie światła uliczne oświetlały punkt tak dobrze widoczny z wielkiej, wielopasmowej drogi. Wkrótce znajdzie się tutaj coś, co o wiele ulepszy wizerunek okolicy.

Pierwszym krokiem było sięgnięcie po przygotowaną wcześniej farbę. Na spraye przyjdzie czas później. Farba będzie podkładem.

Pomalowanie nią całej bocznej ściany garażu zajęło niemalże godzinę. Jeśli użyje sprayu, zanim farba wyschnie, lepiej do niej przylgnie i będzie wyglądał porządniej. Jeśli jednak użyje go za wcześnie, wzór rozpłynie się. Farba schła dość szybko, więc około pół godziny później Limitria potrząsnęła puszką sprayu i zaczęła sztukę.

Cała ściana miała być czarna, jednak z prawego dolnego rogu miały wychodzić z niej wzory przypominające wijącą się roślinność. Kolorowe, pokręcone gałązki pozbawione listków, idealnie gładkie. Tworzenie czegoś takiego sprayem nie jest łatwe, bo spray się rozprasza. Trzeba to zrobić z wielkim wyczuciem i dokładnością, a na końcu poprawić brzegi czarną farbą. Najpiękniejszym akcentem w całym dziele będzie bielutki kwiatuszek gdzieś przy brzegu, pomiędzy gałęziami. Mimo, iż taki malutki, będzie się rzucał w oczy, jako jedyny element nie pasujący do tej gładkości i płynności, zakłócający ją, a jednocześnie dodający jej doskonałości.

Parę godzin później było już po wszystkim, a Limitria odetchnęła z ulgą, zdejmując maskę. Zbliżał się ranek. Jak ona to przetrwała?

Farba już dawno się skończyła, ale w puszkach zostało jeszcze trochę sprayu. Usiadła na trawniku przed ścianą garażu, wpatrując się w swoje dzieło.

Wyszło całkiem nieźle. No, lepiej niż nieźle. Wyszło bardzo dobrze. Chociaż nie idealnie. Czegoś brakowało, chociaż nie bardzo wiedziała czego. E tam, jest dobrze. Kiedyś to poprawi.

- Ładne – stwierdził jakiś mężczyzna z teczką akurat przechodzący chodnikiem za plecami dziewczyny. Limitria uśmiechnęła się lekko, a potem objęła dłońmi kolana, przymykając oczy. Była bardzo zmęczona.

Chwilkę później otworzyła oczy.  Nie, spanie w takim miejscu to nie najlepszy pomysł. Trzeba wrócić do domu. Już się robi jasno, za niedługo więcej ludzi zacznie tędy przechodzić, a wtedy nie powinna spać na trawie. To by wyglądało dziwnie. Chociaż, w sumie... Spraye już się kończyły, nie miała przy sobie nic wartościowego oprócz dziewictwa, więc...

Po paru minutach rozważań spakowała rzeczy do czarnego plecaka, a puszkę po farbie wrzuciła do kosza przy drodze i ruszyła powoli w stronę domu.

Wschód słońca był o wiele ciekawszym zjawiskiem niż zachód. Niebo robiło się jasne, niemalże białe. Gdy niebo nie było zachmurzone, w oddali, gdzieś, gdzie dalszy ciąg autostrady, widać było niewielkie, jasne słońce, świecące tak słabo, że można na nie było patrzeć tak po prostu. Na ulicy w dole po prawej wzrastał ruch, a w fabrykach tuż po lewej maszyny na chwilę przestawały pracować przy porannej zmianie pracowników. W oddali majaczyło skrzyżowanie i wielki most biegnący nad autostradą. Wschód był najwspanialszą chwilą całego dnia. Najpiękniejszą pod każdym względem.

Pomiędzy fabrykami było kilka bloków pełnych jednoosobowych mieszkanek z jedną łazienką na każde piętro. Mieszkali tam pracownicy fabryk i ludzie, którzy zbyt mało zarabiali, by wynająć coś lepszego. Limitria miała już ukończone szesnaście lat i jako oficjalna  sierota (jej rodziców nigdy nie znano) o pełnej zdolności prawnej, mogła sobie takowe mieszkanko wynajmować.

Lokum składało się z malutkiego pokoiku z rozklekotanym, ale bardzo miękkim łóżkiem, drewnianym stolikiem bez obrusu, dwoma krzesłami i czymś w rodzaju kredensu z częścią na ubrania oraz sprzętem do malowania. W części kuchennej (czyli po prostu w rogu pomieszczenia) znajdowały się niska lodówka, zlew i szafka na różne rzeczy. Było całkiem sporo wolnego miejsca, które kiedyś może zajmą inne meble. Na parapecie stał koszyk z owocami, z którego Limitria wzięła jedno jabłko.

Pośród różnego rodzaju sprzętów i rupieci znajdowało się tam dość duże, brudne lustro oparte o ścianę. Dziewczyna nie musiała go  nawet podnosić, żeby zobaczyć w nim całą siebie. Nie była zbyt pokaźnego wzrostu, więc nie sprawiało to trudności. Miała ciemne włosy o wiśniowym połysku, długie do pasa i zawsze spięte w luźny warkocz oraz zielone oczy. Nigdy się nie malowała, bo nie lubiła marnować na to czasu i pieniędzy. Ubierała się jak każda przeciętna nastolatka. Nie, nie chodziła do szkoły. Dla niej było to marnotrawstwo czasu i pieniędzy. W dzień pracowała, roznosząc ulotki, a w nocy lubiła się wymykać. Spała popołudniami lub w ogóle. O ile wstała, było dobrze, ale jeśli już się położyła, to obudzenie się było naprawdę trudne.

O tej porze łazienka była wolna, bo był to czas zmiany pracowników, czyli niektórzy już wyszli, a niektórzy jeszcze nie wrócili. Mogła się spokojnie wykąpać przed pracą.

Przetarła oczy, z trudem powstrzymując pokusę położenia się na łóżku i zapadnięcia w głęboki sen. Ubrała czarną koszulkę, rurki i bluzę, w których nie rzucała się w oczy i sięgnęła po torbę z żółtym symbolem poczty. Parę chwil później opuściła mieszkanie, zamykając drzwi na klucz i wyprowadziła z piwnicy swój stary rower.

Praca jako roznosiciel czegokolwiek nie była łatwa. Trzeba było wiedzieć, gdzie się jest i gdzie się idzie, w dodatku było sporo chodzenia. Istniała jednak ta motywacja, że im szybciej się poroznosi, tym szybciej będzie można pójść spać. To był jedyny powód, dla którego Limitria wkładała w swoją pracę tyle życia.

O szóstej zaczynała się jej zmiana. Stawiła się jak zwykle w miarę punktualnie na poczcie, gdzie pan Souir podarował jej kilkaset, jeśli nie kilka tysięcy egzemplarzy trzech różnych ulotek. Jej zadaniem było okrążenie całego terenu poczty i wrzucenie do każdej skrzynki pocztowej po trzy ulotki. Jeśli się skończą, będzie musiała wrócić. No, to do roboty.

Praca jest najgorsza, gdy jest gorąco. Rower zostawiła na poczcie, bo i tak musiałaby co chwilę zmieniać miejsce parkowania. Poczta była jednak dość daleko od jej mieszkania, znajdowała się w miejscu dość zaludnionym i pełnym domów. Tyle dobra, że nie trzeba ludziom podstawiać ulotek pod drzwi, a skrzynki są na parterach. Chociaż nie wszyscy reagują na „poczta, proszę otworzyć" w domofonie wypowiedziane tak dziewczęcym głosikiem. Limitria wydawała się być o wiele młodsza niż w rzeczywistości.

Parę godzin później było już po wszystkim. Dziewczyna dwa razy musiała się wracać po ulotki, czyli było całkiem przeciętnie jak na trzy ich rodzaje. Większej torby chybaby nie uniosła.

Gdy znalazła się z powrotem w swoim ukochanym, malutkim mieszkanku, rzuciła się na łóżko i od razu zasnęła, wykończona po kilkudziesięciu godzinach bez snu. Jak dobrze, że jutro niedziela. Wstanie, kiedy będzie chciała. Jak dobrze, że blok obok zasłania słońce i w pokoiku jest ciemno.

Jak cudownie byłoby kiedyś przespać cały dzień, a potem całą noc, a potem jeszcze jeden dzień, a potem obudzić się, zjeść pizzę i pójść spać dalej...

Niestety, tego dnia nie było to dane biednej Limitrii, którą nieco po zachodzie słońca obudziło coś dziwnego. Huknięcie, jakby zawaliło się coś w pobliżu. Wyjrzała przez okno w kuchni, ale nic nie zobaczyła. Wybiegła na klatkę schodową. Nikt inny najwyraźniej nie usłyszał huknięcia, bo z sąsiednich mieszkań nadal dochodziło donośne chrapanie sąsiadów.

Przez okienko na korytarzu też nie było nic widać, więc ubrała szarą bluzę i kapcie, i zeszła dwa piętra niżej, na sam parter, po czym opuściła budynek.

Dopiero wtedy ujrzała budynek płonący kilka ulic dalej. Była to część szpitala, ale Limitria nigdy tam nie była, więc nie bardzo wiedziała, jaki oddział dokładnie się tam znajduje.

Zawiał chłodny wiatr i dziewczyna zatrzęsła się z zimna. Widocznie sama bluza nie wystarczała, by ją ogrzać. Było naprawdę zimno.

Na pożar nic nie poradzi, jednak... to naprawdę dziwne, że to huknięcie było słyszalne z tak daleka. Na pewno ktoś już wezwał straż pożarną i za niedługo ugaszą pożar. Oby nikomu nic się nie stało...

Westchnęła, wracając do swojego mieszkania. Naprawdę zostawiła otwarte drzwi?

Gdy tylko zamknęła je za sobą, poczuła, że ktoś chwyta ją za szyję, unosi i przygważdża chwytem ręki do ściany. Uderzyła głową o twardą powierzchnię i zrobiło jej się czarno przed oczami. Jęknęła cicho i poczuła, że się dusi. Uścisk był naprawdę silny.

Z trudem uchyliła powieki i ujrzała przed sobą jakąś mizernie wyglądającą, wychudzoną sylwetkę ubraną na biało. Tym, co nie pasowało tej sylwetce, była plama czerwieni na ramieniu, którym przytrzymywała dziewczynę w górze.

Limitria dotknęła dłonią czerwieni i w tej chwili poczuła, że sylwetka wypuszcza ją z rąk. Wylądowała na podłodze w przedpokoju i straciła przytomność.

...:::X:::...

- Uciekł – oznajmiła dziewczyna o jasnych włosach z twarzą wyrażającą uczucie porażki. Kobieta stojąca przy oknie, odwróciła się do niej, przekrzywiając głowę.

- Ojej... Czyżby nie chciał, żebym go znalazła? Kyoko? Dałaś mu uciec?

- Ja... Proszę o wybaczenie... - Dziewczyna schyliła głowę jeszcze bardziej, trzęsąc się ze strachu.

- Kyoko... Jesteś mi wierna, prawda? Nie dałabyś mu uciec, gdybyś mogła, prawda?

- O-oczywiście...

- Niestety... Chyba nie jesteś taka silna, jak się wydawało. Chyba... nie będę miała z ciebie pożytku.

Podeszła do niej i pogładziła ją po głowie. Drugą położyła jej na ramieniu.

Szybki ruch sprawił, że głowa Kyoko wylądowała parę metrów dalej, a krew rozbryznęła się po ścianie. Ciało opadło bezwładnie na podłogę.

Dagura westchnęła, przeczesując palcami długie, ciemne włosy, które zabarwiły się krwią ostałą na jej dłoni.

...:::X:::...

Limitria otworzyła oczy, poczuła delikatne zawroty głowy. Przez kilka minut leżała w bezruchu, próbując się zorientować, czy nadal żyje, ale stwierdziła, że skoro czuje pod twarzą i dłońmi skołtuniony dywan z jej przedpokoju, to pewnie tak.

Podniosła powoli głowę i po chwili wszystko wokół nabrało ostrości. Zobaczyła chudą, bladą postać siedzącą na krześle i robiącą coś z apteczką wyjętą z jednej z szafek. Postać przeszyła ją spojrzeniem i otworzyła szufladę, wyjmując z niej nóż kuchenny. Potem wstała i ruszyła w kierunku dziewczyny.

Limitria natychmiast otrząsnęła się i podniosła, cofając na siedząco. Uderzyła plecami o drzwi i zaczęła dłonią szukać klamki.

W pewnym momencie przestała. Sylwetka przed nią nieco zachwiała się na nogach i zatrzymała, wyglądając, jakby w każdej chwili mogła upaść. Jej białe ubranie było brudne od krwi, która niedawno została zatamowana. Czerwień zebrała się także na podłodze.

Może było to dziwne, ale dziewczyna odruchowo wstała i podeszła, chcąc jakoś pomóc. Chłopak spojrzał jej w oczy, unosząc lekko nóż, ale nie zwróciła na to uwagi. Tak samo jak na zimne spojrzenie, które w każdym innym człowieku zmroziłoby krew w żyłach. Chciała tylko... pomóc.

Prawe ramię chłopaka było niezgrabnie owinięte bandażem z apteczki. Nie zważając na nóż, Limitria popchnęła go lekko do tyłu, dokładnie na krzesło, na którym siedział przed chwilą.

- Co ty robisz? - spytał chłopak, nadal trzymając nóż tak, że każdy normalny człowiek bałby się zbliżyć.

- Jesteś ciamajdą – stwierdziła, rozkładając rzeczy z apteczki. - Nie potrafisz sobie nawet rany opatrzyć.

- Zamierzasz mi pomóc?

- Oczywiście, że tak. Ale na twoim miejscu odłożyłabym ten nóż. Niepotrzebnie nadwyrężasz mięśnie w rannej ręce.

Poszła na drugi koniec pokoju, wzięła ze sobą drugie krzesło, a potem ustawiła je po prawej stronie chłopaka i usiadła. Delikatnie dotknęła bandaża na ramieniu chłopaka. Spojrzała na niego niepewnie, ale on tylko wpatrywał się przed siebie, zupełnie jak posąg. Odwinęła bandaż, starając się być przy tym tak delikatna, jak to tylko było możliwe. Rana była dość rozległa, ale było to tylko krwawiące cięcie, zupełnie jakby ktoś go zranił wyjątkowo dużym nożem.

- No, rozbieraj się – poleciła jak gdyby nigdy nic. Chłopak spojrzał na nią dziwnie. Westchnęła i zaczęła rozpinać guziki jego koszuli. Potem pomogła mu ją ściągnąć. Co jakiś czas zerkała na jego twarz, jednak ta – podobnie jak wcześniej – nie wyrażała najmniejszych emocji. Było to trochę upiorne, ale na niej nie wywierało praktycznie żadnego wrażenia. Chociaż, miło byłoby czasem zobaczyć, co on czuje.

Był strasznie blady i to nie tylko na twarzy. Matko, był prawie tak chudy jak ona, a to naprawdę nie lada osiągnięcie. Chociaż... był też całkiem przyzwoicie umięśniony.

Rana prawie przestała krwawić. Limitria stwierdziła zgryźliwie w myślach, że najwyraźniej już nie ma czym. Sięgnęła po kawałek czystego materiału z apteczki i polała go spirytusem. Szkoda, że gliceryna już się skończyła, ona przynajmniej była słodka. Zajęła się czyszczeniem rany z krwi i wszelkich zabrudzeń, które nabyła w międzyczasie. Chłopak nawet nie drgnął, chociaż dziewczyna z własnego doświadczenia wiedziała, jak bardzo szczypie czyszczenie rany spirytusem. Naprawdę bardzo. Gdy parę minut później skończyła, sięgnęła po igłę i cienką nić, która przez ten czas czekała zanurzona w kubku z resztą spirytusu.

- Co masz zamiar z tym zrobić? - spytał chłopak, co było pierwszym dowodem na to, że wciąż jest przytomny i nawet żyje.

- Muszę ci zaszyć ranę, bo inaczej znowu zacznie krwawić i dłużej będzie się zrastać.

- Wiesz, jak to się robi?

- Kiedyś zszywałam pluszowego misia, zaufaj mi.

Ku jej uldze, o nic więcej nie pytał. Mimo to dziwnie się czuła, gdy zanurzyła igłę w jego ciele, a on, zamiast jak normalny człowiek wzdrygnąć się i patrzeć na ranę, nawet się nie poruszył i wpatrywał się tylko w nią.

- Możesz się tak nie gapić? - spytała nagle, delikatnie się rumieniąc. - Rozpraszasz mnie.

Nie odpowiedział, tylko znowu zaczął patrzeć w jakiś punkt przed sobą.

- Dziękuję – burknęła i wróciła do swojego zajęcia.

Jeszcze nigdy nie była taka skupiona. Musiała dokładnie panować nad ruchami ręki, zupełnie jak wtedy, gdy malowała sprayem. Właściwie jeszcze bardziej, żeby nie wbić igły za głęboko, a jednak na tyle, by nić nie rozerwała skóry.

Pół godziny później było po wszystkim. Limitria otarła twarz, sięgając po bandaż, by teraz owinąć nim ramię. Gdy skończyła, wydała z siebie głębokie westchnienie. Nawet kilkugodzinne malowanie po budynkach nigdy jej tak nie wyczerpało. Odetchnęła z niewypowiedzianą ulgą, zdejmując z parapetu koszyk z owocami. Zostały już tylko pomarańcze, a naprawdę bardzo nie chciało jej się ich obierać. Westchnęła ponownie, odkładając koszyk. Zamknęła oczy, wykończona. To zdecydowanie zbyt wiele dla jej słabego ciała.

- Wszystko w porządku? - usłyszała. Chłopak dotknął lewą dłonią jej twarzy, tak, by na niego spojrzała.

- Taak... Tylko... Spaaa... - Miała powiedzieć całe 'spać', ale nie miała już siły i dlatego straciła równowagę, lecąc do przodu, prosto na chłopaka. Jego klatka piersiowa była dziwnie zimna, ale zignorowała to. Chłopak przytrzymał ją, żeby nie poleciała na ziemię, a potem już było jej wszystko jedno.

...:::X:::...

- Kochany mój, dlaczego nie chcesz do mnie przyjść?

Dagura przekrzywiła głowę, spoglądając na blok, w którym zniknął. Był wczesny ranek, słońce dopiero wychodziło zza horyzontu. Wokół niej stało kilkanaście postaci w czarnych, zwiewnych pelerynach czekających na rozkazy. Z peleryn sypały się krucze pióra.

- Przyjaciele – zwróciła się do nich z uśmiechem. - On chyba nie chce do mnie przyjść. Chodźmy więc po niego. Zniszczmy tych, którzy staną na drodze między mną a moim ukochanym.

...:::X:::...

Chłopak otworzył oczy i wstał. Nagły ruch obudził Limitrię, która do tego czasu spała w swoim mięciutkim łóżku. Wychudzona sylwetka i czerwień na jej ubraniu przypomniały dziewczynie o wszystkim, co wydarzyło się tej nocy i uświadomiły jej, że to wcale nie był sen. Chyba była szczęśliwa z tego powodu.

- Coś się stało? - spytała, podnosząc się i przecierając sennie oczy. Chociaż jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, dziwny błysk w oczach kojarzył się dziewczynie z uczuciem zaniepokojenia, co najwyraźniej nie było nieuzasadnione. Chłopak podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

- Muszę iść – oznajmił.

- Jak to? - Wstała, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. - Nie powinieneś się nigdzie ruszać. Jesteś ranny – stwierdziła, nieco bardziej przytomna.

Ignorując ją, poszedł w stronę drzwi. Nagle się zatrzymał i spojrzał na nią.

- Za późno.

W tej chwili powietrze zrobiło się strasznie ciężkie, a budynek zadrżał, tak, że Limitria prawie się przewróciła, podobnie jak lustro przy ścianie, które roztrzaskało się na podłodze.

- Siedem lat nieszczęścia... – jęknęła.

Podszedł i chwycił ją za ramię, prowadząc w stronę drzwi. Nie zdążyli opuścić mieszkania, gdy wokół zrobiło się strasznie ciemno. Popchnął ją na ścianę, daleko od siebie, a w  następnej chwili został otoczony przez kilkanaście postaci. Rozległ się odgłos przypominający ten, który wydają z siebie kruki, a wtedy pomiędzy postaciami pojawiła się kobieta o ciemnobrązowych, długich włosach. Kobieta spowiła wzrokiem pomieszczenie, nie zwracając uwagi na Limitrię, która siedziała nieco otępiała pod ścianą, próbując pozbierać się po uderzeniu. Gdy ujrzała postaci wokół, zaniechała tego zamiaru.

- Mój kochany... - Kobieta podeszła do chłopaka. Nawet nie drgnął, gdy zarzuciła mu ramiona na szyję. - Tak tęskniłam za tobą, mój kochany... Co tu robisz? Twoje miejsce jest na tronie, przy mnie... Jesteś... - Przekrzywiła głowę, dotykając skóry na jego szyi. - Jesteś... ciepły. Co ci się stało, mój kochany? Czyżby... coś trzymało cię na tym świecie...? - Zwróciła wzrok ku Limitrii. Dziewczyna wbiła się w ścianę, bo nagle poczuła niewyobrażalny strach. Niewytłumaczalny niepokój spowodowany obecnością kobiety. - Co jest w niej takiego, że zaprząta twe myśli?

Kobieta podeszła, kucnęła i dotknęła twarzy Limitrii.

- Jest ciepła... Jeśli chcesz, też mogę być gorąca... - Dotknęła jej włosów. - Czyż moje włosy nie są ciemniejsze? Nie są piękniejsze? Nie błyszczą się bardziej? Nie są dłuższe? Ależ oczywiście, że tak. - Przekrzywiła głowę w nieco upiorny sposób, wbijając wzrok w szmaragdowe oczy dziewczyny. - A jej oczy... Nie mają tak intensywnej barwy jak moje. Czemu więc wolisz ją ode mnie? Może... Pozbawię jej tych oczu, włosów i ciepła? - Z rękawa długiej, zwiewnej sukni kobiety wysunęło się coś na kształt lodowego kolca, jednak bardziej metalicznej barwy. - Czy wtedy... będziesz tylko mój?

Chociaż chłopak do tej pory nawet na nią nie spojrzał i stał tyłem do Limitrii, teraz w jego oczach pojawiła się wściekłość. Odwrócił się i chwycił kobietę za włosy, odciągając od dziewczyny, po czym rzucił ją na przeciwległą ścianę. Limitria spojrzała na niego z przerażeniem, a potem skierowała wzrok ku postaci leżącej pod ścianą. Kobieta wstała chwiejnie i przekrzywiła głowę; ze skroni spływały jej stróżki krwi.

- Masz tyle siły, mój kochany... Mógłbyś jej użyć... zupełnie inaczej... - Zlizała krew z warg, uśmiechając się jeszcze szerzej. Była... po prostu straszna. Jak opętana. Jej oczy były wściekle żółtej barwy, jak u jadowitej żmii. Limitria miała ochotę zamknąć oczy i to wszystko przeczekać, ale jednocześnie jakieś niesamowite uczucie kazało jej martwić się o tego chłopaka. Przecież on nie chciał być z tą kobietą.

Jakie to... głupie. Nawet nie znała jego imienia, a jego samego znała zaledwie parę godzin. Chociaż... w sumie... Chciał ją zabić, a mimo to, ona mu pomogła. Czuła jakąś dziwną, niewytłumaczalną więź.

Jednocześnie... ta kobieta wydawała się go... kochać. A on odrzucał ją, nie akceptował tego. To okrutne. Nawet, jeśli ta kobieta... była straszna. Czy to ona podpaliła szpital? Jeśli on z niego właśnie uciekł, a na to wyglądało, to niewykluczone. Tylko dlaczego? Godziła się na to, żeby cierpiał, żeby zginęło tylu ludzi... Dlaczego? Dla... swojego pragnienia?

Może to właśnie nie była miłość, a jedynie silna żądza, którą on w niej wyzwalał. Silny. Nienaturalny. Wręcz nieludzki. Może... nawet nie był człowiekiem. Tak jak ona. W ten sposób do siebie pasowali. Jakie było więc miejsce Limitrii w tej historii...?

Kobieta podeszła, chcąc go pocałować, ale chłopak chwycił ją za szyję i ścisnął mocno. Nadal nie przestała się uśmiechać. Czarne postacie wokół nawet nie drgnęły, ponieważ nadal nie otrzymały żadnego rozkazu.

- Czemu... Kochany, czemu się nade mną znęcasz? Nad swoją Dagurą? Czy sprawia ci to przyjemność, kochany? Jeśli tak... Jestem twoja... Ale... nie teraz.

Wokół zakotłowało się od czarnych smug i ptasich piór. Limitria przez chwilę nie widziała, co się dzieje, bo wszystko przysłoniła czerń. Gdy w końcu pióra opadły, dostrzegła, że chłopak stoi w bezruchu przy ścianie, a całe jego ciało skrępowane jest czymś czarnym, dziwnymi smugami wyglądającymi jak te, które powstają w wodzie, gdy delikatnie wlewa się do niej krople atramentu. Smugi jednak tylko wyglądały delikatnie, bo tak naprawdę ich siła nie pozwalała mu nawet drgnąć. Łączyły się one z postaciami, które wydawały się nad nimi panować.

Kobieta spojrzała ponownie na Limitrię.

- Najpierw, kochany... Musimy się pozbyć tego, co trzyma cię na tym świecie. Przyczyny... twojej słabości.

Stanęła przed dziewczyną z uśmiechem, który wcale nie pasował do krwi spływającej jej po twarzy. Jeszcze przed chwilą była piękna, ale teraz – wyglądała strasznie.

- Zostaw ją.

Były to pierwsze słowa zaadresowane bezpośrednio do Dagury. Kobieta zwróciła wzrok ponownie na chłopaka. Błysk w jego oczach wyrażał taką furię, taką niesamowitą nienawiść, że wystarczała najmniejsza iskra, by wydobyć ten szał na zewnątrz.

- Dlaczego? - W tej chwili kobieta już się nie uśmiechała. Spojrzała jeszcze raz na Limitrię, a potem znowu na chłopaka. Wyglądała na zasmuconą. - Więc jednak naprawdę wolisz ją ode mnie... Cóż, trudno... Widocznie... nie będę miała z was pożytku.

...:::X:::...

Otworzył oczy i wszystko wokół rozbłysnęło bielą. Niewyobrażalną bielą. Nikt nie zwrócił na niego uwagi oprócz pielęgniarki, która podeszła do niego, podając mu kolejną dawkę lekarstw. Mogliby już przestać. To nic nie da.

Białe ściany. Biały sufit, białe podłogi, białe okna. Wszystko... takie białe. Takie... czyste, sterylne. Nienaturalne.

Pielęgniarka uśmiechnęła się, a jej długie, ciemne włosy połaskotały kark chłopaka, na co nie zwrócił najmniejszej uwagi, nadal nie okazując najmniejszego przejęcia tym, co się działo.

Tymczasem słońce powoli zaczynało zachodzić, kończył się dzień na oddziale psychiatrycznym szpitala. Każdy dzień wyglądał tutaj tak samo. Trudno się dziwić, że jego myśli odbiegały od tej codzienności w zupełnie inne rejony, w zakamarki jego własnego umysłu i daleko poza mury budynku. Zamknął znowu oczy, wracając do tego lepszego świata.

...:::X:::...

- Limitrio.

Nie odpowiedziała, tylko przytuliła go mocniej. Jej włosy pachniały owocowym szamponem.

- Limitrio, dusisz mnie.

- Ou, wybacz – mruknęła, przesuwając się nieco na bok i teraz jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Był gorący, więc, mimo braku ogrzewania i jakichkolwiek ubrań, było jej całkiem ciepło. Warkocz dziewczyny rozplótł się parę chwil wcześniej, a jej włosy łaskotały go po twarzy.

- Limitrio.

- Hm?

Objął ją mocniej.

- Kocham cię.

- Wiem. - Dała mu się przytulić, chociaż nie miała ochoty na cokolwiek innego niż sen. - Wiem. Przecież mnie stworzyłeś.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
czwartek, 23 kwiecień 2015 16:06

Premiera: Zagubieni w mroku dusz (tom 1)

Dzięki wydawnictwu Amber od dziś na rynku wydawniczym do kupienia jest najnowsza książka autorstwa Susan Hill - „Zagubieni w mroku dusz (tom 1)".

Dział: Książki
środa, 31 grudzień 2014 20:19

Ronald Opałka - Wewnętrzne zagrożenie

Spojrzałem na swoje stare, naznaczone już licznymi znakami czasu, dłonie. Starcze plamy, które nie raz starałem się ukryć w długich rękawach mojej szaty, były teraz aż nazbyt widoczne. Starość wreszcie mnie dopadła. Kogo ja oszukuję? Starość dopadła mnie już dawno temu. Organizm często odmawiał posłuszeństwa, ale gdzieś głęboko we wnętrzu umysłu, nadal czułem się młodo. Jednak młodość wcale nie kojarzyła mi się dobrze. Minęło już prawie pół wieku odkąd zginął mistrz Szu i niewiele mniej od momentu, w którym moja wiara w słuszność własnych decyzji legła w gruzach. Sens mojego życia, wielka miłość której oddawałem się bez ustanku, dokonała wielkich zniszczeń i niemal zakończyła życie w całym królestwie. Pamiętam doskonale, jak wdzierała się przez mury zamku króla Verso II Spokojnego. Ogień trawił wszystko co spotykał na swej drodze. Ludzie umierali w ogromnym bólu, a ich krzyki było słychać daleko w sąsiednich królestwach. Cierpienie, strach i wszechobecna śmierć odbiła swe piętno na wszystkich, którzy mieli to szczęście, aby przeżyć kolejne lata. Na wszystkich bez wyjątku, a zwłaszcza na mnie.

Nie pamiętam już zbyt dobrze, jak to wszystko się zaczęło. Było popołudnie. Dzień był nadzwyczaj pogodny jak na tę porę roku. To właśnie wtedy mój mistrz, uczony Szu, zwołał Radę Najwyższych. Jak na prawie stu letniego starca, był tego dnia niezmiernie podekscytowany i pełen wigoru. Gdy kolegium się zebrało, przedstawił swoje odkrycie. W księgach biblioteki odnalazł stare zapiski z okresu pierwszych uczonych ludu Sachedinów, zwanych potocznie Pierwszymi. Z historii wiadomo było tylko tyle, że byli to ludzie o spokojnym usposobieniu, którzy ponad wszystko czcili życiodajne moce natury. Opisali w swych księgach sposoby kontaktu z energią życia i jej związek z czymś, co nazwali kwartetem żywiołów. Uczony Szu nie rozumiał sensu odnalezionych zapisków. Uznał jednak za stosowne, poddać pod głosowanie konieczność podjęcia natychmiastowych działań, mających na celu rozszyfrowanie przekazu Pierwszych. Rada nie wyraziła zgody na tę propozycję i zakazała Szu dalszego zgłębiania tego tematu. Ponadto poproszono mojego mistrza, by ten natychmiast oddał zapiski. Stary Szu często chodził własnymi ścieżkami, był z tego znany w całym królestwie. Jeszcze tego samego dnia opowiedział mi o swym odkryciu. Prawdopodobnie nie zrobił tego bez przyczyny, zdając sobie sprawę, że zapali to we mnie płomień zainteresowania. Udałem się do biblioteki zaraz po naszej rozmowie, jednak księgi, o której wspominał Szu, nie udało mi się znaleźć. Wróciłem do klasztoru poirytowany. Widząc mój gniew, Szu wręczył mi kilka kartek. Nie musiał mi nic mówić, doskonale wiedziałem co to jest. Mój mistrz przeczuwając problemy, przepisał zapiski Sachedinów na nowe pergaminy. Pamiętam, że siedziałem nad nimi całą noc, starając się zrozumieć, co autorzy mieli na myśli. Bezskutecznie. Następnego dnia udałem się ponownie do biblioteki. Tam spędziłem kilka kolejnych dni w poszukiwaniu informacji o Pierwszych. Ku mojemu zdziwieniu ksiąg było zaskakująco dużo, ale żadna nie zdawała się być pomocna. Wreszcie gdy straciłem już prawie całą nadzieje, odnalazłem kilka interesujących wersów. Była to krótka modlitwa do natury z wyraźnymi błędami w pisowni. Spisałem ją na oddzielny pergamin i opuściłem dwupiętrowy gmach biblioteki. Kątem oka spojrzałem na monument króla Ceryliana I Mądrego, fundatora tej skarbnicy wiedzy, przedstawiający starszego jegomościa z książką w jednej i piórem w drugiej dłoni. Minąwszy aleję posągów udałem się wprost do klasztoru. Wszedłem południową bramą i ruszyłem do komnat Szu. Mistrz leżał na swej pryczy bez ruchu. Podszedłem do niego, jednak on zupełnie nie reagował na moją obecność. To uczucie, które trafiło mnie tak nagle jak piorun, to chyba nie był strach. Raczej niepokój na myśl o tym, że Szu mógłby odejść na zawsze z mojego życie pozostawiając mnie bez wsparcia i rady. Gdy przyłożyłem rękę w okolicy jego nosa i ust, byłem już prawie pewien, że moje obawy okazały się w pełni uzasadnione. Nie oddychał. Poczułem nagłą suchość w ustach. Niewiele myśląc opuściłem izbę mojego mistrza i szybkim krokiem udałem się do swojego pokoju. Po drodze minąłem uczonego Freja, który odprowadził mnie wzrokiem. Mimo mojego niecodziennego zachowania, nie zatrzymał mnie i pozwolił odejść. Dotarłszy do swojej komnaty, zabrałem z niej zwoje i komplet ubrań. Następnie udałem się do kuchni, skąd wziąłem kilka kromek chleba i kawałek koziego sera. Tak wyposażony opuściłem klasztor w chwili, gdy rozległy się dzwony. Już wtedy wiedziałem, że to wszystko nie mogło być dziełem przypadku. Szu był wprawdzie stary, ale nadal był okazem zdrowia i nie mógł umrzeć bez konkretnej przyczyny. Nie ulegało wątpliwości, że pośrednim powodem zgonu były odnalezione zapiski, a skoro tak to każdemu kto miał z nimi styczność zagrażało niebezpieczeństwo. Kolejne dni spędziłem ukrywając się w królewskich ogrodach. Duża przestrzeń, pełna bujnej roślinności, rozmaitych ścieżek i co najważniejsze zarośniętych ruin budynków, które w czasie swej świetności stanowiły integralny element znajdującego się nieopodal zamku. Im bliżej ognia, tym mniej parzy. To był tok mojego rozumowania i nie pomyliłem się. Od momentu, gdy ogrody stały się moim schronieniem, tylko raz miałem okazję zobaczyć większą ilość strażników przeczesujących okolice. Nie było nic trudnego w ukrywaniu się na tak dużej przestrzeni, ale ten stan rzeczy, nie mógł trwać wiecznie. Głodowałem, a i z czystą wodą bywało różnie. Długo myślałem gdzie poszukać pomocy. Dokąd się udać? To pytanie zadawałem sobie wiele razy. Ostatecznie schronienie znalazłem w żeńskim klasztorze na obrzeżach miasta, który służył w królestwie za jedyny szpital dla chorych. Siostry zakonne przyjęły mnie bardzo chętnie i przydzieliły niewielki pokój usytuowany w okolicy kapliczki bogini Verry, miłosiernej opiekunki naszego królestwa. Spędziłem tam kilka dni, prawie nie wychodząc z komnaty. Rozważałem znaczenie błędów modlitwy do natury. Spisałem dokładnie wszystkie litery, które się nie zgadzały i potrafiłem patrzeć na nie godzinami szukając w nich ukrytego sensu. Spokój nie trwał zbyt długo. Pewnego wieczoru do pokoju weszła przełożona zakonu, starsza kobieta o szczupłej budowie ciała i siwiejących włosach. Poprosiła mnie bym jak najszybciej opuścił mury szpitala, gdyż na jego terenie pojawiło się wojsko, wypytujące o nieznajomych na terenie klasztoru. Siostry rozpoczęły oprowadzanie żołnierzy od sali z chorymi, co dawało potrzebny czas na ucieczkę. Przełożona wręczyła mi worek z jedzeniem i poprowadziła do niewielkiego wyjścia we wschodniej wieży. Pamiętam, że przejście było tak ciasne, iż ledwo się w nim zmieściłem. Wcześniej podziękowałem za gościnę i zapewniłem, że nigdy nie zrobiłem nic złego, a już na pewno nie to, o co miałem być w przyszłości posądzony. Kolejne lata spędziłem w ukryciu, głównie w lesie. Kontakt z naturą działał kojąco i ostatecznie pomógł w rozwikłaniu sekretu Pierwszych. Jak udało mi się znaleźć rozwiązanie? Ono było ze mną cały ten czas. Modlitwa, błędnie wskazane litery i ich odpowiedniki w alfabecie Pierwszych oraz dziwne wzory z opisami namalowane na pergaminach, które odnalazł świętej pamięci Szu. Sachedini wielbili naturę ponad wszystko, to wiedziałem już od początku. Każdy z żywiołów, poprzez odpowiednią modlitwę i gesty, stawał się posłuszny ich woli. Nie wszyscy ludzie mogli tę moc kontrolować. Karą dla słabych, którzy odważyli się prosić siły natury o pomoc, była śmierć. Przynajmniej ja tak zinterpretowałem sformułowanie „utrata duszy". Nie miałem innego wyboru, jak wypróbować pierwszą lepszą modlitwę. Cóż miałem do stracenia? Absolutnie nic. Moje życie nie było warte nawet garści piasku. Byłem uciekinierem, banitą. Każde pojawienie się w mieście, mogło skończyć się dla mnie śmiercią z rąk żołnierzy, bądź pojmaniem i osądzeniem przez największych mędrców królestwa. Przez tą samą kapitułę, która najprawdopodobniej skazała mojego mistrza na śmierć i to tylko dlatego, że odkrył coś, co w ich mniemaniu miało pozostać ukryte.
Za pierwszym razem modlitwa trwała bardzo długo. Powtarzałem te same wersy raz po raz. Często bez skutku. Z czasem jednak wystarczało wyszeptać prośbę tylko jeden raz. Jaki był efekt? To zależy. Raz na niebie pojawiały się chmury, których zwieńczeniem był deszcz, czasem z rąk wyskakiwały radośnie tańczące ogniki, rozpalające ognisko. Długie lata zajęła mi nauka kontroli kwartetu żywiołów, bądź jak kto woli sił ognia, powietrza, wody i ziemi. Natura stała się moim sojusznikiem, moją miłością i jedyną towarzyszką życia. Wszystko co dobre, w końcu musi się skończyć. Tak często mawiał Szu. Właśnie tak było w moim przypadku. Pewnego dnia odnalazł mnie królewski patrol. Widząc moje zabrudzone ubranie, rozwichrzone włosy i zgarbioną budowę ciała, postanowili mnie prewencyjnie aresztować. Moja obecność w lesie wydała im się podejrzana. Już wtedy zapragnąłem zaprezentować im swoje możliwości i może gdybym to zrobił, nie doszłoby do największego nieszczęścia w historii królestwa. Zamiast tego oddano mnie pod straż gwardzistów i wypytano kim jestem. Nie chcąc udzielać odpowiedzi, postanowiono postawić mnie przed obliczem Rady Najwyższych. Wcześniej kazano mi się umyć i doprowadzić do właściwej kondycji, tak bym swym wyglądem nie obraził czcigodnej kapituły. Rada zebrała się bardzo szybko. Z poprzedniego składu pozostało już tylko dwóch z pięciu mędrców. Starszy Quin z wschodniej części królestwa i Krygon z północy. W składzie kapituły, ku mojego ogromnemu zdziwieniu, zasiadał także uczony Frej. Na jego twarzy pojawiło się kilka zmarszczek, do tego wyraźnie przytył, jednak nie miałem wątpliwości, że to właśnie on. Jak to się stało, że znalazł się w tym wybitnym gronie? Dla mnie było to więcej niż oczywiste. Po krótkiej chwili zaczęło się przesłuchanie. Na każde pytanie starałem się odpowiadać milczeniem. Czasami tylko kiwałem głową potwierdzając coś lub zaprzeczając. W końcu przemówił Frej. Poznał mnie, oskarżył o zabójstwo mistrza Szu i nakazał czym prędzej stracić. Mimo protestu dwóch, zupełnie mi nieznanych członków kapituły, przewodniczący Quin i Krygon przychylili się do wniosku Freja. Zostałem zaciągnięty na plac przed zamkiem. Zebrał się spory tłum, który żądny wrażeń, wykrzykiwał pod moim imieniem bzdurne oskarżenie, domagając się jednocześnie mojej śmierci. Na wieży zamku pojawił się nawet sam król Verso, za czasów panowania którego, była to prawdopodobnie pierwsza tego typu ceremonia, o ile tak to można nazwać. Wkrótce pojawił się kat z wielkim toporem. Nie mogłem czekać dłużej, poprosiłem o pomoc moce natury. Węzły opętujące moje nadgarstki zostały spopielone przez niewielkie ogniki. Zaskoczeni żołnierze odskoczyli ode mnie na odległość kilku kroków. Tłum ucichł. Poprosiłem o pomoc żywioł wiatru i rozpocząłem przemowę, której słowa zgodnie z moją prośba, były słyszalne nawet przez króla w odległej wieży jego zamku. Wyjaśniłem, że nie jestem odpowiedzialny za śmierć Szu, a oskarżona powinna być Rada Najwyższych, która wystraszyła się mocy Pierwszych i dokonała zamachu na życie mojego mistrza. Opowiedziałem całą swój historię od początku do końca. Później odezwał się przewodniczący Quin. Potwierdził, że w tym czasie kapituła była przeciwna odkrywaniu tajemnicy Sachedinów i podjęła odpowiednie środki, aby sekrety Pierwszych nigdy nie zostały wyjawione. Dodał, że początkowo wcale nie chciano mnie zabić, z czasem jednak wszystko uległo zmianie. W jego opinii skoro posiadłem wiedzę Sachedinów, zasługiwałem na śmierć, bo stanowiłem zagrożenie dla przyszłości królestwa. Po tych słowach moje wzburzenie osiągnęło swoje granice. Tego co się stało później wolałbym na zawsze wymazać z pamięci. Tłum ludzi, jakby wykonując polecenie Quina, ruszył na mnie z pięściami. To samo uczynili liczni, zebrani na placu żołnierze. Gniew zmącił mi umysł do tego stopnia, że przeinaczyłem słowa modlitwy. Niebo spowiły ciemne chmury. Rozszalała się burza z piorunami, których elektryczne języki porywały raz po raz kolejnych mieszkańców miasta. Wraz z chmurami pojawił się silny wiatr, który utrudniał zebranym ucieczkę. W tym samym czasie zatrzęsła się ziemia. Podłoże zaczęło rozstępować się w zastraszająco szybkim tempie.. Ludzie wpadali do wielkich dziur, ginąc w otchłani matki ziemi. Najgorsze nastąpiło na koniec. Z moich rąk poczęły wylatywać płomienie, które z pomocą wiatru rozniosły się na wszystkie strony. Ogień przeskakiwał z osoby na osobę, paląc ciała do kości. Pamiętam tylko, że modliłem się cały czas i nie mogłem przestać. Docierały do mnie jedynie krzyki i odgłosy otoczenia. Ludzie cierpieli potworne męki. Budynki łamały się jak domki z kart, mury kruszyły jakby były z gliny. Do moich nozdrzy powoli dostawał się smród płonących ciał. Miałem ochotę zwymiotować, ale nie kontrolowałem do końca swojego organizmu. Nie miałem siły by zapanować nad tym, co się ze mną działo, do momentu gdy nie usłyszałem słów Freja. Krzyczał, że to on zabił Szu i teraz zabije mnie. Mój umysł ponownie zaczął funkcjonować. Odzyskałem władzę nad ciałem i obróciłem się w stronę napastnika. Ubranie Freja już płonęło, jednak on resztką sił biegł w moim kierunku z nożem w ręku. Skierowałem swoje dłonie w jego stronę. Ogień zajął całą jego postać. Poszczególne fragmenty ciała odpadały od siebie jeden po drugim. Poczułem przerażające uczucie satysfakcji i radości w obliczu tej potworności, którą zgotowałem wszystkim mieszkańcom. Po kilku chwilach opanowałem się już do końca i przerwałem modlitwę. Moim oczom ukazało się pogorzelisko. Z zamku króla Verso, pozostała jedynie część północnej wieży z przyległymi doń komnatami. Znajdujący się obok budynek Rady Najwyższych był doszczętnie zniszczony, tak jak i większość budynków zwykłych mieszkańców miasta. Dookoła mnie leżało mnóstwo porozrzucanych zwłok. Nie mogłem patrzeć na ten okropny widok. Gdzieś w oddali usłyszałem jęki. Pobiegłem czym prędzej w tamtą stronę. Młoda kobieta tarzała się po ziemi starając zgasić ogień. Wtedy po raz ostatni poprosiłem naturę o pomoc. Posłuchała. Z nieba spadł delikatny deszcz, który dogasił wszelki ogień. Kobieta spojrzała na mnie z politowaniem. Stałem tak nad nią do momentu, gdy usłyszałem odgłos walącego się muru chroniącego miasto. Właśnie wtedy po raz pierwszy zdałem sobie sprawę z tego co zrobiłem. Moc którą posiadłem, stała się zabójcza dla otoczenia. Dlatego obiecałem sobie już nigdy w przyszłości jej nie użyć, wszelkie zapiski spalić, tak aby już nigdy nikt do nich nie dotarł. Żyjąc samotnie na skraju królestwa, starałem się zapomnieć wszelkich modlitw do natury. Gdzieś w moim wnętrzu, coś buntowało się przeciwko takiemu rozwiązaniu. Nie chciało, abym zapomniał. Tak minęło kolejne ćwierć wieku a ja, po raz kolejny w życiu, stanąłem przed poważnym wyborem.

***

Spojrzałem na słońce, którego promienie ogrzewały moje stare ciało. Wiatr delikatnie muskał skórę na twarzy. Dzień był pogodny, tak samo jak wiele dziesiątek lat temu, gdy to wszystko się zaczęło. Westchnąłem głośno. Przede mną stała garstka żołnierzy, którzy chcieli mnie unicestwić. Część z nich prawdopodobnie zapamiętała twarz największego wroga królestwa. Obwołano mnie czarnoksiężnikiem i nakazano unicestwić za wszelką cenę.
- Giń! – wrzasnął jeden z żołnierzy kierując miecz w moją stronę.
Żyłem długo, dość długo by móc nacieszyć się życiem, o ile w moim przypadku w ogóle można tak powiedzieć. Moja śmierć przyniosłaby ludziom spokój i ukojenie. Jednak czy ja sam byłem na nią gotów? Czy nadszedł już mój czas? Wiedziałem, że nic nie zmyje ciążących na mnie win. Nic. Zerknąłem gdzieś głęboko do swej duszy, w jej najdalsze i najmroczniejsze zakamarki. Tam ujrzałem odpowiedź. Nie wiem czy była ona tą jedyną właściwą, ale stało się. Słowa płynęły same. Niezbędne ruchy rąk, choć wykonane niezdarnie, dały spodziewany efekt. Niebo pociemniało, chmury przysłoniły blask słońca, a chłodny wiatr począł oplatać żołnierzy. Próbowali stawiać opór. Bezskutecznie. Silny podmuch unosił jednego po drugim, wyrzucając gdzieś daleko w głąb lasu. Gdy było już po wszystkim, odszedłem powoli w stronę sąsiedniego królestwa. Być może tam, w obcej krainie, odnajdę wreszcie pełen spokój na ostatnie lata mego życia.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
środa, 19 listopad 2014 01:44

Premiera: "Dragon Age Inkwizycja"

Dragon Age™: Inkwizycja to klasyczna gra RPG oferująca otwarty i tętniący życiem świat. Znajdziecie tu także ciekawą fabułę, intrygujących bohaterów i szerokie możliwości personalizacji - wszystko to podane w doskonałej, polskiej wersji językowej (napisy). Premiera 20 listopada 2014 r.

Dział: Z prądem