czerwiec 19, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan

wtorek, 27 wrzesień 2016 13:18

Tornado Ellie

Tornada posiadają niszczycielską siłę. Gwałtownie wirująca kolumna powietrza w kontakcie z ziemią potrafi wyrządzić wiele szkód. Porywa wszystko co stanie na jej drodze. Farmy na Mlecznej Górze co sezon nękane są siejącymi zniszczenia trąbami powietrznymi. Kiedy naciąga niepohamowany żywioł gospodarze uciekają do swoich schronów, zaś na pastwę losu pozostawione są hodowlane zwierzęta. Jak bardzo ucierpią nasze gospodarstwa? Czy zwierzętom uda się przetrwać? Na szczęście los małych farm zależy od nas.

„Tornado Ellie” to familijna gra zręcznościowa, która w Polsce ukazała się nakładem wydawnictwa FoxGames. Jej autorem jest Hiszpan Joseph M. Allué, który na swoim koncie posiada m.in. już takie tytuły jak „Dixit Jinx” czy „Baobab”. Naszym celem w niej jest uchronienie swojego dobytku przed rujnującym okolicę tornadem, które porywa domy, drzewa i przede wszystkim zwierzęta.

Strona wizualna

Pierwsze co rzuca się w oczy po otwarciu pudełka to wykonanie gry. W środku znajdziemy sporo drewnianych figurek przedstawiających domki (stodoły), krowy oraz drzewa. Najciekawiej wygląda plansza do skonstruowania. Wykonana ona jest z bardzo solidnej, twardej i kilkuwarstwowej tektury. Z poszczególnych elementów budujemy specjalny tor 3D dla wędrującego po okolicy tornada. Efekt końcowy najlepiej prezentują poniższe zdjęcia. Dodatkowo w pudełku znajdziemy 90 kart prezentujących różne hodowlane zwierzęta porywane przez huragan. Ilustracje na nich są ładne i humorystyczne. Choć karty te są z połyskiem, na tle wcześniejszych elementów ich jakość wykonania pozostawia wiele do życzenia. Na pewno lepszym rozwiązaniem byłoby zastosowanie sztywniejszego papieru. Cienkie i giętkie karty nie tylko szybciej się zniszczą (szczególnie podczas gry z dziećmi) ale również utrudniają częściowo rozgrywkę (o czym za chwilę).

Kilkunastostronicowa instrukcja w przejrzysty sposób przedstawia nam zasady oraz prezentuje przykłady zagrywania kart czy końcowego zliczania punktacji.

Zasady i przebieg gry

Po tym jak skonstruujemy już naszą planszę, każdy z graczy otrzymuje elementy swojej farmy. Będzie ona składać się z trzech drzew, trzech obór oraz trzech krów. Dodatkowo każdy rozpoczyna grę z czteroma kartami na ręce. Ważnym elementem przed rozpoczęciem rozgrywki jest usadowienie graczy. Powinni oni siedzieć mniej więcej w takiej samej odległości od siebie. W przypadku gry 2-osobowej – naprzeciw siebie.

Grę rozpoczyna najmłodszy uczestnik. Tak ustawia on planszę aby dół (lej) tornada skierowany był w jego stronę. U podstawy tornada wykłada on dowolną kartę z ręki. Następnie przesuwa on tornado w stronę następnego gracza, tak aby lej skierowany był w kolejną farmę. Drugi gracz musi z ręki wyłożyć pasującą do poprzedniej kartę. Tutaj są dwie możliwości:

  • Wykładamy kartę ze zwierzętami z tego samego gatunku co na karcie poprzedniejtor2
  • Wykładamy kartę ze zwierzętami innego gatunku ale w większej ilości niż na karcie poprzedniej (np. 4 owce na 2 krowy)

Dodatkowo wykładając pasującą kartę, możemy wykorzystać specjalny efekt niektórych z nich. Do dyspozycji mamy trzy rodzaje kart specjalnych:

  • Chmura – zmieniamy kierunek poruszania się tornada
  • Błyskawica – kolejny gracz sam musi przesunąć tornado do siebie
  • Pojedyncze zwierzę – kolejny gracz zagrywa pasującą kartę (zgodnie z ogólnymi zasadami) a następnie musi pobrać nową kartę z talii i również ją zagrać.

W przypadku, kiedy gracz nie ma pasującej karty ponosi szkody w swojej farmie. Tornado porywa poszczególne dobytki z gospodarstwa. Patrzymy wtedy na wierzchnią kartę ze stosu dobierania. Na rewersie każdej z nich widzimy symbole porywanych przez wiatr elementów. Dla przykładu jeśli karta przedstawia dom i krowę, gracz ze swojej farmy zabiera krowę, kładzie ją na środku tornada, przykrywa kartą z tali, następnie na nią kładzie figurkę domu i również przykrywa kartą z talii. W ten sposób budowana jest coraz to większa konstrukcja porywanych przez tornado elementów.

Po tym jak tornado wciągnie farmę, wszyscy gracze dobierają nowe karty, tak aby mieć ponownie cztery na ręce.

Oczywiście po tym jak poniesiemy szkody na farmie, obracanie tornada pomiędzy graczami robi się coraz to trudniejsze (i stresujące). Wieża może w każdej chwili runąć. Co wtedy? W przypadku zawalenia się tornada wszyscy po za graczem który to spowodował, z rozsypanych elementów dobierają jeden element farmy, który stracili wcześniej. Następnie usuwamy z toru wszystkie karty, łącznie z tymi u podstawy huraganu. Gracz, który rozwalił tornado ponosi szkody huraganowe (zgodnie z wcześniej omówionymi zasadami) i on rozpoczyna kolejną turę. 

Gra może się skończyć na dwa sposoby: jeśli zabraknie już kart w stosie dobierania lub jeśli jeden z graczy nie ma już odpowiednich znaczników aby ponieść szkody i dołożyć do tornada. Grę wygrywa ta osoba, która na swojej farmie uchroniła więcej elementów.

Wrażenia

Na pewno wrażenie robi sam pomysł związany z mechanizmem poruszania tornada oraz jego powiększania. Mamy tutaj typowo zręcznościowy element rozgrywki. Wspomnę też, że na torze po którym podąża huragan przygotowane są dwie trasy, które różnią się poziomem trudności. Wewnętrzne pole jest małe i tornado nie wykonuje tylu ruchów podczas obracania. Podąża prawe niczym wskazówka zegara. Zewnętrzne pole to już wyższa szkoła jazdy. Duża ilość zakrętów sprawia, że zanim przesuniemy tornado do kolejnego gracza, zmienia ono kilkukrotnie swoje położenie.

Grę testowaliśmy w wariancie 2- i 3-osobowym. Szczerze przyznam, iż temu tytułowi brakuje pewnego skalowania związanego z ilością osób zasiadających do rozgrywki. Wariant 2-osobowy potrafi się sporo wydłużyć w czasie. Im więcej osób, tym gra jest płynniejsza i szybciej można ją zakończyć.

W grze losowość jest na dużym poziomie. Wbrew pozorom to duży plus, w końcu podobnie nieprzewidywalna jest siła natury. Bardzo fajnie rozwiązana jest również negatywna interakcja. Karty specjalne potrafią znacznie utrudnić przeciwnikowi obronę farmy. Na początku jednak trochę ciężko odróżnić te specjalne karty od pozostałych.

Jeśli chodzi o karty, poruszę jeszcze raz małą wadę związaną z ich wykonaniem. Karty są cienkie, przez to bardzo giętkie. Przekłada się to na budowanie wieży na tornadzie. Niejednokrotnie kładąc karty na drewnianych figurkach, potrafiły się tak uginać, że tornado waliło się zanim jeszcze się nim poruszyło. Oczywiście bardzo sprawne ręce poradzą sobie z tym problemem.

Podsumowanie

Czy gra potrafi porwać graczy niczym tornado porywa farmy? Według mnie tak. Jest to wyjątkowy tytuł wśród gier zręcznościowych. Wraz z dalszym przebiegiem rozgrywki trzeba wykazać się coraz to większymi umiejętnościami manualnymi. Bardzo dobre wrażenie robią solidnie wykonane elementy, bajeczne ilustracje oraz pomysł z planszą 3D. Idealnie nadaje się do wspólnych, rodzinnych rozgrywek z dziećmi.

Jeśli więc jesteś miłośnikiem gier zręcznościowych (np. Jenga), lubisz oryginalne i humorystyczne tytuły, to gra „Tornado Ellie” jest dla Ciebie.


Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu FoxGames.

Ilustracja w tekście pochodzi z materiałów wydawcy.

Dział: Gry bez prądu
poniedziałek, 26 wrzesień 2016 17:31

Gregor i Kod Pazura

„Gregor i Kod Pazura” to już piąty tom opisujący niebezpieczne przygody dwunastoletniego bohatera, w wiecznie objętym wojną Podziemiu. Jak to wszystko się zakończy? Czy istnieje choćby najdrobniejsza szansa na zawieszenie broni i prawdziwy pokój?

Według przepowiedni Gregor ma zginąć i chłopiec jest pewien, że tak właśnie się stanie. Tylko czy przepowiednie Sandwitcha rzeczywiście się sprawdzają? Gregor zaczyna mieć wątpliwości w momencie gdy dowiaduje się o istnieniu kopaczy - rasy ogromnych kretów, podstępem wypędzonych z ziemi, na której postawiona została Regalia. Czy rzeczywiście to nie ludzie z Podziemia, nazywani przez inne rasy „uśmiercaczami” są w tym konflikcie tą złą stroną?

Przyznam szczerze, że moim zdaniem to „Igrzyska Śmierci” powinny być promowane przy pomocy „Gregora”, a nie na odwrót. Mimo że tamta trylogia podobała mi się bardzo, to sądzę, że cykl o Podziemiu jest po prostu genialny. Suzanne Collins stworzyła świat, który sam z siebie brzmi dość banalnie, ale to jak świetnie go opisała jest po prostu nie do uwierzenia.

„Gregor i Kod Pazura” to książka od której nie sposób się oderwać i to niezależnie od tego w jakim jest się wieku. Powieść bez trudu porwie zarówno młodszych jak i starszych czytelników. Suzanne Collins nie szczędzi nikomu przerażających, niezwykle plastycznych obrazów, nie twierdzi, że otaczający nas świat jest cukierkowy, ale również ukazuje te ważne, dobre i pozytywne rzeczy, w oparciu o które powinno się żyć, a czyni to w taki sposób, żeby czytelnik na kartach powieści mógł dostrzec je sam.

Bardzo żałuję, że to już ostatnie spotkanie z poznanymi w podziemnym świecie bohaterami. Z pewnością będę za nimi ogromnie tęskniła. Przez pięć tomów zdążyłam się do nich naprawdę przywiązać. Jestem również niezwykle ciekawa jak mogłoby potoczyć się ich dalsze życie - przede wszystkim dorastanie Luksy, Gregora, Lizzie i Botki.

Stworzony przez Suzanne Collins świat przeraził mnie, ale również i oczarował. Serię przygód Gregora serdecznie wszystkim polecam i to przez duże „P”. Cykl jest nie tyle świetny co naprawdę genialny! Kolejne tomy porywają od pierwszych do ostatnich stron i ciężko byłoby wśród nich wybrać ten najlepszy. Książkę „Gregor i Kod Pazura” pochłonęłam w ciągu doby, a po lekturze nie mogę się z nią rozstać. Cała seria znalazła miejsce zarówno w moim sercu jak i na półce wśród ulubionych pozycji.

Dział: Książki
poniedziałek, 26 wrzesień 2016 11:16

Czterdzieści i Cztery

Nowa, długo oczekiwana powieść Krzysztofa Piskorskiego, laureata Nagrody im. Janusza A. Zajdla oraz dwóch Złotych Wyróżnień Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego. Autor Cieniorytu, nazwanego przez Jacka Dukaja „światotwórstwem najwyższej klasy”, rozwija tym razem wizję, w którym niezwykła technologia miesza się ze słowiańską magią oraz epoką narodowych powstań i Wielkiej Emigracji.

Jest rok 1844. Do odciętej blokadą Anglii przybywa Eliza Żmijewska — poetka i ostatnia kapłanka zapomnianego, słowiańskiego bóstwa. Eliza ma odnaleźć przemysłowca Konrada Załuskiego, którego rodacy winią za upadek powstania na Litwie. Zamierza wykonać na nim wyrok wydany przez Radę Emigracyjną oraz Juliusza Słowackiego. Tylko czy Załuski naprawdę jest winny? A może padł ofiarą rozgrywki dwóch wieszczów?

W świecie, gdzie energia próżni odmieniła historię, nie ma prostych odpowiedzi. Etherowe bramy połączyły Europę z równoległymi światami, a wojny i powstania potoczyły się nowym torem. Towiańczycy, rewolucjoniści, luddyści, szaleni prorocy i poeci snują piętrowe intrygi. Armie, tajne policje oraz floty powietrznych okrętów czekają na znak. Z pozaświatowych kolonii Francji, Anglii oraz Rosji nadciągają egzotyczne stworzenia i obce siły. Coś lęgnie się w ciemnych zaułkach miast... Polacy widzą we wszystkim szansę, by wywrócić układ wrogich im mocarstw. Żmijewska odkrywa jednak, że na szali leży coś więcej niż tylko los jej kraju.

Moja przygoda z Piskorskim zaczęła się od małego zbioru opowiadań Poczet Dziwów Miejskich, który w gruncie rzeczy bardzo mi się spodobał. Później dowiedziałem się o jego spotkaniu autorskim w moim mieście przy okazji promocji jego nowej książki Cienioryt. Pan Krzysztof okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, którego słuchało się z przyjemnością, dlatego właśnie postanowiłem bardziej zagłębić się w jego twórczość. Szybko pozyskałem wspomniany Cienioryt, który także bardzo przypadł mi do gustu i który to później zdobył główną nagrodę im. Janusza Zajdla. Na informację o nowej książce Piskorskiego zareagowałem bardzo pozytywnie i z dużą dozą nadziei na dobrą lekturę. Jak zatem wypada?

Pierwsze, o czym chciałbym powiedzieć, to sam pomysł na fabułę. Nie znam całej twórczości autora, ale zarówno w Cieniorycie jak i w Czterdzieści i Cztery pokazuje bardzo oryginalne uniwersum. Piskorski, w moim odczuciu, wprowadza na rynek fantastyki w Polsce dużo oryginalności, łącząc troszkę gatunki, co daje bardzo interesującą mieszankę. Zazwyczaj nie przepadam za akcją, która dzieje się w przeszłości, wolę raczej teraźniejszość bądź niedaleką przyszłość, bądź właśnie światy alternatywne. Pisarz przenosi nas do połowy XIX wieku i choć z początku miałem spore obawy, tak muszę przyznać, że z każdą stroną coraz bardziej przekonywałem się do tej epoki i jej klimatu. Twórca idealnie połączył historię alternatywną oraz koncepcję równoległych światów tworząc coś niesamowicie ciekawego.

Stworzenie rozbudowanego świata pełnego małych wątków i sporej ilości bohaterów, zwłaszcza jeśli trzeba pogodzić ich historyczne losy z fantazją autora, nie jest łatwym zadaniem do wykonania. Obawiałem się, że może to spowodować nieco bałaganu, który będzie trudny do ogarnięcia przez czytelnika, lubiącego raczej miłe i proste lektury. Nic bardziej mylnego! Piskorski posługuje się znakomitym językiem i ma talent do opisywania skomplikowanych rzeczy w przyjemny sposób. Zdecydowanie to duży plus, który pokazuje, że pisarz ma talent.

Książka to dawka naprawdę znakomitej lektury i z pewnością realny kandydat na powtórzenie sukcesu Cieniorytu. Myślę, że nominacja do Zajdla powinna być tutaj absolutnym minimum, a oczywiście osobiście mam cichą nadzieję na podium. Autor bawi się konwencją na najwyższym poziomie tworząc kolorowych bohaterów, ciekawą i zaskakującą fabułę oraz dopracowany w każdym calu świat. Zdecydowanie polecam!

Dział: Książki
poniedziałek, 26 wrzesień 2016 10:18

Mamusie + Zwierzątka

„Już gram” – to seria gier od wydawnictwa Granna stworzona z myślą o najmłodszych odbiorcach. Znajdziemy w niej m.in. takie pozycje jak: „Plastusie”, „Auta” i dwa tytuły, które trafiły do mnie: „Mamusie” i „Zwierzątka”. Pomimo dwóch odmiennych nazw, są one ze sobą kompatybilne tematycznie, ponieważ „Mamusie” docelowo także opowiadają o świecie zwierząt. Gry przeznaczone są dla dzieci w wieku od 2 do 4 lat. Obie zapakowane są w solidne tekturowe pudełka tej samej wielkości, więc z pewnością ładnie będą prezentowały się na półce. Wewnątrz pierwszej z ww. gier znajdziemy puzzle, w drugiej zaś domino. Elementy są odpowiednio duże dla małych rączek i solidnie wykonane, co w przypadku najmniejszych ma duże znaczenie. Ogromne uznanie dla ilustratorki - Agnieszki Kowalskiej - za piękne bajkowe obrazki.

Wojciech Młynarski śpiewał: „Nie ma jak u mamy – ciepły piec, cichy kąt”. Chyba każdy słyszał tę piosenkę i się z nią zgadza. Te kilka słów najlepiej opisuje pozycję pt. „Mamusie”. Mamusie przecież są troskliwe i opiekuńcze, dbają o swoje dzieci, chcą dla nich tego, co najlepsze i od najmłodszych lat pokazują im jak piękny jest świat. Nic dziwnego, że w chwilach dorosłości z utęsknieniem wspominamy tę beztroskę z okresu dzieciństwa.

mamusie 6

W świecie zwierząt mamusie również są troskliwe. Podobnie jak nasze mamy tak i zwierzątka dbają o swoich podopiecznych, choć każde na swój sposób. Gra „Mamusie” pokazuje najmniejszym w jaki sposób zwierzątka troszczą się o swoje dzieci i jak uczą je odkrywać świat, np. sroka karmi małą sroczkę, małpka przytula małpiątko, kotek myje małe kociątko, pies bawi się ze szczeniaczkami. Te z pozoru proste czynności wskazują dziecku, że w jego domku jest podobnie, mamusia pielęgnuje swojego szkraba, myje go, przygotowuje mu pyszne posiłki, spędza z nim czas, bawi się, uczy. W załączonej instrukcji, która jest równocześnie plakatem znajdziemy pomysły na wykorzystanie puzzli poza ich głównym celem, którym jest memo. Gra niewątpliwie może stać się ciekawym pomysłem do dyskusji i stanowi element edukacyjny. Celem gry jest dopasowanie puzzli mamy do jej dziecka, np. mamy owieczki do jagniątka. Gra ćwiczy pamięć, spostrzegawczość, skojarzenia i wyobraźnię, może być nawet wstępem do nauki liczenia i rozpoznawania kolorów. W prostocie tej konkretnej gry jak i całej serii czai się ogromne bogactwo stymulacji rozwoju u małego dziecka, które dopiero poznaje świat, a przyjemność wspólnej zabawy z dorosłymi daje na pewno niesamowitą frajdę.

zwierzatka 4

Gra „Zwierzątka” podobnie jak wcześniej opisany tytuł składa się z solidnych kartonowych elementów, tym razem domina. W instrukcji także odnajdziemy propozycje różnych wariantów rozgrywki. Możemy przeprowadzić z dziećmi ciekawą pogadankę o zwierzątkach leśnych lub tych z najbliższego otoczenia dziecka, możemy porozmawiać z dzieckiem na temat ostatniego spaceru w lesie lub wybrać się na taki spacer by bardziej przybliżyć klimat gry. Głównym celem rozgrywki jest ułożenie klasycznego domina przyporządkowując odpowiednie zwierzątko do identycznego zwierzątka. Przy okazji dziecko może nazywać kolory, które stanowią tło kafelek i liczyć zwierzątka. Wspólnie z rodzicami może również budować długiego węża pamiętając o zasadzie doboru gatunku do gatunku.

Jako pedagog z wykształcenia, a przede wszystkim matka, jestem tymi pozycjami zachwycona. To proste i przyjemne gry, które stymulują rozwój i inteligencję dziecka. Tytułom tym mogą przyjrzeć się bliżej także placówki przedszkolne, ponieważ w moim odczuciu jest to lekka seria o szerszym zastosowaniu i kreatywnych możliwościach.


Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Granna.

 

Dział: Gry bez prądu
niedziela, 25 wrzesień 2016 20:47

Długo wyczekiwana premiera 4 tomu "Innych"!

Przez wieki Inni i ludzie żyli obok siebie, ale stosunki między nimi były napięte. Gdy jednak ludzkość przekroczyła pewne granice, Inni muszą zadecydować, ile człowieczeństwa są w stanie tolerować – zarówno w swej społeczności, jak i w sobie samych…

Ponieważ Inni zawarli sojusz z cassandra sangue, delikatnymi acz potężnymi wieszczkami krwi, które były wykorzystywane przez własny gatunek, relacje między ludźmi a Innymi ulegają zmianie. Niektórzy z nich, tak jak Simon Wilcza Straż, wilczy strażnik i przywódca Dziedzińca w Lakeside, i wieszczka krwi Meg Corbyn, uważają nowe przymierze za korzystne – nie tylko pod względem osobistym, ale i praktycznym.

Dział: Książki
czwartek, 22 wrzesień 2016 11:53

Epidemia

Quinn ma przed sobą trudne zadanie; wraz ze swoim partnerem, Deaconem, wyrwała się z łap Wydziału Żałoby. Uciekając, nie jest pewna, czy może zaufać towarzyszącemu jej chłopakowi. A na drodze do odnalezienia Virginii Pritchard, córki doktora, który rozpoczął to wszystko, nikt nie może jej stanąć. W jej rękach leży odkrycie własnej tożsamości, ale i ocalenie jak największej liczby nastolatków. Mnożą się samobójstwa. Program jest coraz bliżej...

Kolejny tom coraz popularniejszej serii Program, a ja wciąż czuję się urzeczona tą historią. Ze zbyt długimi seriami jest tak, że w którejś już z kolei części nagle zaczyna czegoś brakować. Tego pierwiastka, który wzbudza u nas, czytelników, taką ciekawość. Przerwanie opowieści o Sloane i Jamesie, a co za tym idzie przerzucenie nas na poznawanie losów Quinn i Deacona to świetny pomysł autorki. Dzięki temu mamy szansę poznać początek, życie przed Programem.

Quinn udaje się odnaleźć Virginię, ba, nawet nawiązać z nią przyjacielską więź. Dziewczyna cierpi jednak na swoistą amnezję- zapomina pewne, tragiczne, wydarzenia, m.in. samobójstwa jej przyjaciół. Zaintrygowało mnie to. Wszyscy -z panną McKee na czele- sądzili, że to właśnie w tej brązowowłosej dziewczynie tkwi tajemnica rozprzestrzeniających się samobójstw wśród młodzieży. Ale jak? Czy chęcią na odebranie sobie życia można się zarazić tak, jak wirusem grypy? Virginia Pritchard to jedna z wielu dziewczyn, jakie codziennie kroczą korytarzami szkoły. Dlaczego więc ona miałaby nosić w sobie tę tykającą bombę? Czy to, że jej ojcem jest (znany nam z poprzednich tomów Arthur Pritchard) może mieć z tym związek... ?

Jak już wspominałam wcześniej, nie zawiodłam się. Dalsze losy Quinn oraz Deacona wciągnęły mnie w równym stopniu, co tom pierwszy, rozpoczynający serię. Wciąż jest dużo niedopowiedzeń, jeszcze więcej tajemnic czy zagadkowych postaci. Czasem ciężko stwierdzić, kto z kim pracuje, a kto jest zwyczajnym zdrajcą. Na niejednej zaufanej osobie zawiodła się już główna bohaterka...

Przez cały czas czytania owego tomu miałam w głowie to, czym zajmowała się Quinn, zanim ruszyła w pościg za Virginią. Sobowtór. Ktoś, kto na jakiś czas zastępuje zmarłą osobę w jej codziennym życiu. Ileż to emocji musi nieść ze sobą taka praca... W Epidemii Quinn nie zajmuje się już pocieszaniem bliskich osoby, która odeszła. Teraz ma własną misję- odnaleźć siebie. Całe jej dotychczasowe życie legło w gruzach, gdy dowiedziała się, że tak naprawdę tylko odgrywa zmarłą przed laty Quinn McKee. Ma nadzieję, że wreszcie pozna prawdę o swojej tożsamości. Ale... czy to, jakie imię przybierzemy, ma jakikolwiek wpływ na to, kim tak naprawdę jesteśmy? Niezależnie, czy nazywałaby się Quinn czy Pauline, i tak byłaby sobą. Tą, którą pokochał Deacon. Tą, która jest oparciem dla Aarona.

Właściwie w każdym tomie Programu poznajemy nowe sposoby zniewolenia człowieka. W naszych czasach ludzie uzależniają się od telefonów, serwisów społecznościowych, telewizji. Są więc w pewien sposób zniewoleni. W teraźniejszości Quinn pewna grupa osób postanowiła odebrać społeczeństwu głos, niby chcąc chronić nastolatków przed samobójstwami, ale tak naprawdę krzywdząc ich jeszcze bardziej. Człowiek bez wspomnień jest pustą skorupą. Cieniem samego siebie. Zawsze podczas czytania tego typu książek zastanawiam się, jak będzie wyglądał nasz świat za, powiedzmy, dziesięć czy dwadzieścia lat?

Epidemia to obowiązkowa lektura dla każdego, kto już miał styczność z serią. Osoby, które całą historię mają jeszcze przed sobą, zapraszam do przeczytania tomu pierwszego- Plagi samobójców.

 

Dział: Książki
środa, 21 wrzesień 2016 07:19

"Legends of Labyrinth" pod patronatem Secretum

Po sukcesie pierwszej kampanii gry planszowej "Labyrinth: Paths of Destiny III edycja" (pod patronatem Secretum), wydawnictwo Let's Play prezentuje nową autorską grę karcianą "Legends of Labyrinth". Gra o budowaniu drużyn jest osadzona w uniwersum świata Labyrinth. Jest to samodzielna pozycja, niebędąca dodatkiem do gry planszowej. Patronat nad "Legends of Labyrinth" objęło Secretum.

Dział: Bez prądu
sobota, 17 wrzesień 2016 13:31

Droga do piekła

To miał być dzień jak co dzień; John Pilar śpieszył się do domu na urodziny najmłodszej córeczki. Niestety, ogromny korek skutecznie zniszczył jego starania. Nie wiedział, jak ważne jest, aby tym razem dojechał na czas...

Powitała go nienaturalna cisza. Powoli wspinał się po schodach, wołając po imieniu każdego członka rodziny. Ostatnim przystankiem była sypialnia, zza drzwi której dochodziły do Johna dziwne odgłosy, nienaturalne. Uchylił drewnianą przeszkodę, a jego świat runął. Wyrok Sądu: John Pilar zostaje uznany za winnego poczwórnego morderstwa na własnej rodzinie. Ma umrzeć. Ale... to nie on zabił. Doskonale wie o tym jego młodszy brat, Lukas, były detektyw. Gdy tylko dawka trucizny dostaje się do żył Johna, młodszy Pilar rusza na poszukiwania prawdziwego mordercy. To będzie prawdziwa droga do piekła...

W przypadku tej lektury moc przyciągania miał bardziej tytuł, niż okładka. Droga do piekła- można sobie to interpretować na wiele sposobów, prawdopodobnie każdy w jakimś stopniu będzie trafny. Intrygowało mnie, jak z tą tematyką poradzi sobie nasz rodak (Polacy często narzekają na twórczość polskich autorów). Ja nie narzekam, a ta pozycja utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto stawiać na rodzimych pisarzy.

Wyobraźnia i stworzony przez pana Piotrowskiego świat po prostu mnie porwał, wciągnął- nazwijcie to jak chcecie. Od tej książki nie da się oderwać! Ogromnym plusem jest pisanie z perspektywy żyjącego brata, Lukasa, poszukującego prawdziwego sprawcy,  także Johna, który obecnie... znajduje się w Piekle. I wierzcie mi, odnalezienie ciał ukochanych bliskich to dopiero początek męki.Co więcej, autor nie szczędzi nam makabrycznych opisów. Nie bawi się z nami w ciuciubabkę, nie cenzuruje, lecz uderza prawdą i ohydą prosto w twarz. I przyznam się, że niektórych rzeczy wolałam sobie nie wyobrażać. Gdy zaczynałam przygodę z Drogą do piekła, siłą rzeczy przypomniało mi się o Rogach Joe'go Hill'a. Co prawda to dwie zupełnie odrębne historie, ale posiadają łączniki- Diabła, Piekło, zemstę. I na szczęście to tyle, jeżeli chodzi o jakiekolwiek podobieństwa.

Największym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie. Uwierzyłam w to, że John trafił do Piekła, gdzie musi natykać się na wszelkiego rodzaju ohydę. Te obrazy, demony były tak realistyczne, że nawet nie przyszło mi na myśl kwestionowanie tego. Cóż, w końcu to literatura, a tworząc książkę to autor ma pełnię władzy. I tu mnie właśnie pan Piotrowski mile zaskoczył, bo niby Piekło, a jednak jakże ludzki wytwór... więcej, niestety, zdradzić nie mogę. Powiem tylko tyle, że właśnie owo zakończenie w znacznym stopniu zaważyło na mojej opinii Drogi do piekła. Nawet się nie spodziewacie, o co tak naprawdę może chodzić- tak jak ja, nim nie przeczytałam tej historii.

Utwór pana Piotrowskiego to książka, jakiej się nie zapomina. Jest mocna, w pewien sposób odrażająca (nie, nie o styl pisania mi chodzi- raczej o pewne realia), a tym samym zapadająca w pamięć. Coraz częściej trafiam na perełki i mam nadzieję, że ta passa potrwa jak najdłużej. Historia braci Pilar, ich zmagania (tak w Piekle, jak i na ziemi) przyciągają. Tak dobra historia, a zmieściła się na niecałych czterystu stronach. Polecam tę książkę każdemu, kto chce potowarzyszyć bohaterom w drodze do najgłębszych czeluści zła...

Dział: Książki
piątek, 16 wrzesień 2016 11:05

Ostatnia Gwiazda

„Ostatnia Gwiazda” to już trzeci tom trylogii „Piąta Fala”, która opowiada historię nietypowej inwazji kosmitów. Pierwszy tom już doczekał się ekranizacji i debiutu na wielkich ekranach kin, jednak wyłącznie w książkach poznać możemy dalsze losy młodych bohaterów.

Zostanie schwytanym to dla Ringer jedyna szansa by uratować Filiżankę. Ku swojemu własnemu zdumieniu dziewczyna godzi się na to bez wahania. Tym razem jednak nie trafia do oddziału Piątej Fali. W jej mózgu umieszczony zostaje program, który czyni ją nadczłowiekiem. Wielka zagadka zostaje wyjaśniona - kosmitów na Ziemi nie ma, a ocalałych zabijają ludzie, którzy zostali poddani praniu mózgu. Jedyną szansą jaką Ringer widzi na przetrwanie jest zabicie Evana Walkera, który jest nosicielem jedynego błędnego oprogramowania o jakim wiadomo.

Powieść, choć porusza doskonale wszystkim znany motyw, w znacznym stopniu odbiega od typowego SF. Rick Yancey miał swój własny, nieco zagmatwany, ale z pewnością oryginalny pomysł. Do tego dobrze i logicznie udało mu się go zrealizować. Kosmici w tej historii z pewnością nie są tym, czego czytelnik mógłby się spodziewać.

Rzeczą, która nieco drażniła mnie w książce były przeskoki między bohaterami. Gdyby, tak jak w filmie, fabułę obserwowało się wyłącznie oczami Cassie, „Piąta Fala” byłaby znacznie prostsza, stałaby się też zapewne bardziej typową młodzieżówką. Podążając drogą, którą wybrał pisarz, każdorazowo zagłębiamy się w świecie innej postaci, poznając jej profil psychologiczny i próbując podążyć jej tokiem rozumowania. Ma to zarówno dobre jak i złe strony. Przede wszystkim książka w ten sposób straciła swoją lekkość, a zyskała na powadze i złożoności. Powiedziałabym, że to dobra, pozytywna cecha, ale nie w przypadku powieści, której głównym targetem jest młodzież.

Muszę przyznać, że trylogię „Piąta Fala” przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. To dobrze napisana, nieco przerażająca i niezwykle zaskakująca powieść, która na równi traktuje akcję z rozważaniami na temat ludzkiej psychiki. Pisarz w ciekawy sposób rozwinął niezwykle w ostatnich czasach popularny wątek postapokaliptyczny. „Piąta Fala” to jednak również nieco cięższa książka, niż te, do których przyzwyczaiło nas wydawnictwo Otwarte. Wielbicielki romansów paranormalnym raczej niewiele w niej dla siebie znajdą, pozostałym czytelnikom jednak trylogię serdecznie polecam.

Dział: Książki
wtorek, 13 wrzesień 2016 17:08

BFG

Kiedy pierwszy raz opublikowano w 1991 roku 'Big Friendly Giant', pod mało atrakcyjnym i wymyślnym tytułem „Wielkomilud”, w Wydawnictwie GiG, byłam już zbyt „poważnym” czytelnikiem, okrzepłym na powieściach Andre Norton, by sięgać po książeczkę dla dzieci, mało jeszcze wtedy u nas popularnego i niestety już nie żyjącego, Roalda Dahla. Musiałam poczekać dwadzieścia pięć lat, by przekonać się, że jest to opowieść, która wywołuje salwy śmiechu nie tylko u małoletnich.

13 września 1916 roku urodził się w walijskim Landaff przyszły wspaniały pisarz książek dla dzieci – Roald Dahl. Na 100-tną rocznicę urodzin autora Znak Emotikon wydał jego najsłynniejsze opowieści, w twardej oprawie z kanonicznymi ilustracjami Quentina Blake’a. W lipcu na ekrany kin weszła również ekranizacja „BFG” w reżyserii Stevena Spielberga, o której niestety nie jestem w stanie na razie napisać nic, ponieważ, jako prawdziwy mól książkowy sięgnęłam najpierw po książkę. A książka wyjątkowo podobała się zarówno mojej dziewięcioletniej córce, jak i mnie.

„Bardzo Fajny Gigant” to zakręcona powieść o przygodach Sophie, dziewczynki mieszkającej w sierocińcu, która jako jedyna dostrzega w nocy olbrzyma. Ma szczęście, ponieważ trafia na mocno zakręconego giganta, który w przeciwieństwie do swoich pobratymców, o znamiennych imionach Krwiopij, Michospust, Bebechołyk, etc., jada szlamgóry i pije tłoczypiankę, zamiast chrupać ziemiaki, czyli ludzi. Oczywiście winna podglądania Sophie, nie może pozostać w sierocińcu, jako świadek istnienia olbrzymów, zostaje porwana przez BFG, który zabiera ją ze sobą do krainy wielkoludów. Tam Sophie poznaje wiele magicznych, jak i okrutnych tajemnic. I jak przystało na heroinę, razem z nowo poznanym przyjacielem, postara się ocalić świat przed przerażającymi olbrzymami.

„BFG” jest rozwinięciem epizodycznego pomysłu z innej książki autora, z „Danny'ego, mistrza świata”. W niej to, Danny wspomina opowieść na dobranoc o ‘Big Friendly Giant’, który przechwytuje sny i wdmuchuje je do sypialni dzieci. Tak narodził się pomysł na książeczkę, którą Roald Dahl dedykował swojej przedwcześnie zmarłej siedmioletniej córce, Olivii.

Opowieść o BFG czytałam wraz córką, więc mogę napisać, co najbardziej jej się podobało, a mianowicie akcja, akcja, akcja. Jest to historia, która nie pozwala się nudzić, bez przerwy się coś dzieje, i tam, gdzie inni autorzy wprowadziliby opisy, Roald Dahl wprowadza nagłą zmianę akcji. Największą zaletą powieści jest, i tutaj obie byłyśmy zgodne, słownictwo. Dzieci, językoznawcy i miłośnicy gier słownych będą mieli wiele powodów do śmiechu. BFG jest bowiem gigantem, który nigdy nie uczęszczał do szkoły, a jak to samouk, nie do końca wszystko mu wychodzi i tak na przykład królową Elżbietę nazywa złotobiustą bekselencją. Poza cudownymi przekręceniami słów, pojawiają się również neologizmy, jak świszczybąk, dołkochandra, tłoczypianka, czy szlamgóry. A dialog o naturze świszczybączenia jest cudowną słowną przepychanką pomiędzy królową, Sophie i BFG, doprowadzający czytelnika do czkawki ze śmiechu.

Cała historia Sophie o jej przygodach z olbrzymami mogłaby wydawać się absurdalnie bezsensowna i nieciekawa, gdyby nie talent pisarski Roalda Dahla. Znał on bowiem naturę dzieci i wiedział, że wartka akcja, śmieszne słownictwo, to przepis na wdechowitą powieść. Nie bez znaczenia jest przekaz o dobroci, zaangażowaniu, odwadze i wrażliwości na cudzą krzywdę, które to cechy mogą pomóc zmieniać otaczający nas świat. Ukazuje, że czasem potrzebny jest ktoś, kto tchnie w nas odwagę i pokaże, że nie jest się bezsilnym, tak jak Sophie pokazała to BFG.

Na końcu nadmienię, że BFG istniał naprawdę, a był nim Walter [1], dobroduszny, wieloletni przyjaciel Roalda, którego poznał w 1946 roku podczas prac remontowych w domu babci pisarza. Ich wieloletnia przyjaźń, fizjonomia ponad dwumetrowego przyjaciela, który mówił z silnym wiejskim akcentem, powołała do życia BFG.

[1] Tak wyglądał prawdziwy BFG! Oto człowiek, który zainspirował Dahla do stworzenia postaci z kart słynnej książki.

Dział: Książki