Rezultaty wyszukiwania dla: Jez

sobota, 04 kwiecień 2015 23:53

Mały książę

„Mały książkę" spod pióra Antoine'a de Saint-Exupery'ego, już od długiego czasu należy do kanonu klasyki światowej literatury. Po raz pierwszy wydany został w 1943 roku, od tej pory przetłumaczony został na 270 języków i dialektów, a sprzedał się w ponad 140 milionach egzemplarzy.

Nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia ukazało się piękne, nowe wydanie „Małego księcia". Oprócz samej baśni zawiera również obszerny wstęp na temat życia i twórczości autora oraz genezy i fenomenu niezwykłego utworu. Pojawiają się w nim zdjęcia, ilustracje, czy chociażby przykłady okładek z całego świata. Później natomiast zaczyna się, osłonięta twardą oprawą, bogato ilustrowana historia. Obrazki są oryginalne - nie poprawiane, jak  w niektórych wydaniach.

Przebywając w 1941 roku szpitalu Antoine de Saint-Exupery czytywał baśnie Andersena. Zapewne już wtedy nosił w sobie swoją własną historię. „Mały książę" to historia o dorastaniu do ważnych spraw - wiernej miłości, przyjaźni, odpowiedzialności. Stawia pytania o sens więzi międzyludzkich, opowiada o samotności. To dzieło ponadczasowe, które pod płaszczem baśni zawiera uniwersalne prawdy, adekwatne dla każdego pokolenia.

Mało znanym faktem jest to, że język polski, zaraz po języku angielskim, był drugim językiem na który przetłumaczono „Małego księcia". Baśń wyjątkowo przypadła do gustu polskim czytelnikom i doczekała się kilkunastu, kolejnych tłumaczeń. W innych krajach książka pojawiła się dopiero parę lat po wojnie.

Chociaż jest to książka skierowana do dorosłych i jej wartość wywodzi się przede wszystkim z tej drugiej, ukrytej warstwy, to jednak dzieci również uwielbiają postać Małego księcia. Chciałyby podróżować z nim wśród gwiazd, poznać niezwykłą Różę, spotykać ciekawe postacie i martwić się wielkimi baobabami. Niejedno dziecko pamięta przez całe życie jak dzięki Antoine de Saint-Exupery nauczyło się w figlarny sposób rysować słonia. O tej baśni nie sposób zapomnieć, niezależnie od wieku w jakim się ją po raz pierwszy poznało.

Oczywiście wspaniałe, ekskluzywne wydanie „Małego księcia" to gratka, którą niejedna osoba zapragnie mieć w swojej kolekcji. Z pewnością nie tylko pięknie będzie prezentowało się na półce, ale również dostarczy wielu ciekawych informacji związanych z historią literatury. Osobiście czuję się oczarowana i bardzo szczęśliwa, że „Mały książę" zagościł również w moim domu.

Dział: Książki
piątek, 03 kwiecień 2015 09:04

Podróże w czasie. Archiwum Chronosa

Panuje na świecie dziwny mit, że tylko nastolatki mogą czytać książki o nastolatkach. Gdy swoim zwyczajem nosiłam ze sobą „Podróże w czasie" (właściwie „Podróże w czasie. Archiwum Chronosa" Tom 1) dosłownie wszędzie – by nie marnować żadnej wolnej chwili i czytać, kiedy tylko nadarzy się okazja – książka dostała się na chwilę w rączki kolegi ze studiów. Ten chwycił ją, odwrócił, przeczytał opis i skrzywił się na samo pierwsze zdanie, butnie komentując, że już samo ono, mówiące, że bohaterka ma szesnaście lat, książkę u niego dyskwalifikuje. Tymczasem książki o nastolatkach nie zawsze muszą być wyłącznie dla nastolatek i powieść Rysy Walker jest tego doskonałym przykładem.

W zasadzie zaczyna się już od pierwszego rzutu oka na warstwę materialną książki. Okładka wydaje się wtedy nawet mniej, niż przeciętna. Jakaś klepsydra i mazaje, które kojarzą się z wizualizacjami dźwięków w popularnym programie do odtwarzania muzyki. W centrum obwoluty i na dole – jakieś miasta. Wszystko w tonacji błękitów i czerni z elementami złota. To wszystko wydaje się bez sensu, dopóki nie dotrze do odbiorcy, że rysunek z centrum strony odnosi się do Wystawy Światowej w Chicago z 1893 roku i ma kontrastować z nowoczesnymi wieżowcami niżej. To z pewnością więcej, niż wiedza podstawowa.

Kate ma szesnaście lat i wiedzie normalne, chociaż nie do końca stereotypowo zwyczajne życie. Pomieszkuje wymiennie raz u ojca, raz u mamy, bowiem jej rodzice się rozwiedli. Chodzi do szkoły, spędza czas z przyjaciółką, sprzecza się z rodzicami. Pewnego dnia w jej życiu ponownie pojawia się zamieszanie w postaci dawno niewidzianej babci. Starsza kobieta wkracza w jej życie jak huragan, zapisując Kate w testamencie cały dobytek, proponując wspólne mieszkanie i... informując, że dziewczyna posiada rzadki gen umożliwiający podróże w czasie. I chociaż Kate bardzo nie chciałaby w to uwierzyć, to trzem aspektom tej sprawy zaprzeczyć nie może. Po pierwsze, medalion, który pokazała jej babcia zdecydowanie świeci na niebiesko, chociaż otoczenie twierdzi inaczej. Po drugie, chłopak, który napadł ją w metrze i pocałował, rozpłynął się w powietrzu. Po trzecie, po zakłóceniach czasoprzestrzennych wszystko się zmieniło – jej matka nie istnieje, ojciec ma inną rodzinę, a przyjaciółka należy do sekty. Tylko Kate może przywrócić właściwą linię czasu. Tylko, czy taka linia w ogóle istnieje?

Sama powieść nie posiada typowo rozwijającej się wartkiej akcji. I ta się w „Podróżach w czasie" znajduje, ale zdaje się, że poświęcono jej mniej miejsca, niż całej filozofii czasoprzestrzeni oraz zmieniania jej. Jest to zresztą najmocniejszy punkt tekstu – osadzenie realiów science fiction w świecie rzeczywistym oraz zbudowanie dlań całego szeregu zasad i zależności o wysokim poziomie skomplikowania i niezwykle logicznej konstrukcji. Napięcie buduje tak naprawdę trudne położenie głównej bohaterki. Jest jednak na tyle nieoczywiste, że wymaga wielostronicowych tłumaczeń i częstych analiz ryzyka oraz ewentualnych zysków i strat. Z pewnością nie spodoba się to wszystkim tym, którzy oczekują stereotypowego rozwoju akcji i pędzenia na łeb na szyję.

Nie tylko to zresztą świadczy o tym, że powieść przeznaczona jest (a raczej byłaby, gdyby nie usilne próby autorki jej „stargetowania") dla dojrzalszych czytelników. A być może to jedynie kwestia różnic kulturowych? Rysa Walker odwołuje się do wydarzeń historycznych, które przeciętnemu polskiemu nastolatkowi, a nawet szerzej – przeciętnemu Polakowi – absolutnie nic nie mówią. Autorka opisuje spotkania z różnorodnymi aktywistami i aktywistkami działającymi na rzecz równouprawnienia rasowego czy płciowego. Wykorzystuje przy tym postaci o znaczeniu lokalnym – nazwisko pierwszej kobiety burmistrza w Stanach Zjednoczonych może mówić coś Amerykanom, ale z pewnością nie uczy się o takich postach na zajęciach z historii w polskich, czy nawet europejskich szkołach. Polskie wydanie bogate jest w przypisy, które starają się przybliżyć w kilku zdaniach napływające falami nazwiska, związane z walką o emancypację, ale prawda jest taka, że jedno zdanie, to tak naprawdę żadna wiedza, a i je trudno zapamiętać, gdy szybko przywołane zostaje pięć kolejnych do przyswojenia.

Pojawia się w „Podróżach w czasie" wątek romansowy. A nawet dwa – tajemniczy chłopak podróżujący w czasie (co wyjaśnia się na koniec tomu dopiero) oraz rówieśnik ze szkoły (chociaż z innej linii czasu). Początkowo wydaje się to nawet urocze, jakkolwiek bardzo idealistyczne. Nie mogłam jednak odeprzeć wrażenia, że autorka opisując ten aspekt życia Kate, chciała mieć to jak najszybciej za sobą. Romans składa się z samych punktów przełomowych – poznanie, pierwszy pocałunek, pierwsza randka, wyznanie miłości, gotowość na zbliżenie seksualne (gotowość, a nie samo zbliżenie). Nie poruszyło to we mnie absolutnie żadnej struny, chociaż rozwiązanie finalne jest nawet więcej, niż urocze.

Kreacje bohaterów są raczej przeciętne. Autorka wyraźnie skupiła się na komplikowaniu fabuły i budowaniu szeregu zależności, niż urealnianiu samych jej nośników. Kate jest typowa, a jednocześnie żadna konkretna. Jej babcia wydaje się nieco bardziej realistyczna, zwłaszcza ze swoim absurdalnym przekonaniem o konieczności przestrzegania zasad Chronosa, pomimo tego, że świat chwieje się w posadach. Żałuję, że nie dowiedziałam się więcej o Connorze. Trey, jeden z amantów, to dla mnie postać widmo. O Kiernanie, drugim z amantów, w powieści nie ma zbyt wiele, ale jest zdecydowanie najbardziej tajemniczy i najbardziej zachęcający do bliższego poznania.

Język powieści jest z kolei ponadprzeciętny. Odpowiednio lekki i niewymagający, jak to wypada przy wybranym targecie, ale jednocześnie nienazbyt uproszczony. Niektóre zdania są nawet tak wielokrotnie złożone, że trzeba rozsupływać je, jak bardzo skomplikowany węzeł. Metafory są proste i trafne, wykreowana nomenklatura i formułki brzmią przekonująco. Przez kolejne strony płynie się raczej lekko wiosłując, niż pokładając nadzieje w nurcie zdań i wietrze akcji, ale wciąż jest to lektura przyjemna.

„Podróże w czasie" Rysy Walker zafundowały mi serię zaskoczeń. Skomplikowanie i rozbudowanie fabuły było czymś, czego absolutnie się nie spodziewałam, licząc raczej na lekkie czytadło, które pozwoli mi przypomnieć sobie czasy licealne (lub nawet wcześniejsze). Tymczasem, gdyby zmienić wiek bohaterki, wychodząc naprzeciw malkontentom i trwającym przy stereotypie odpowiedniości wiekowej na linii bohater-czytelnik, z powodzeniem mogłaby być to po prostu literatura science fiction, bez określonej wiekowo grupy docelowej. Pozostaje pogratulować autorce udanego debiutu, oczekiwać na kolejny tom i liczyć, że kolejna seria skierowana zostanie do szerszego grona.

Dział: Książki
czwartek, 02 kwiecień 2015 04:38

Piotr Wójcik - Wymyślony Bohater

Na całym świecie kraina Sirbo była znana z bardzo krwawych wojen. Ten prawie okrągłego kształtu teren dzielił się na cztery różne strony, które od wielu lat toczyły ze sobą zaciekłe boje o dominacje.

Północną częścią rządziła nacja Menoli, której symbolem szybko stała się broń biała umieszczona na czerwonym tle. Wspólnota ta charakteryzowała się bardzo brutalnymi metodami walki. Nie zostawiali nigdy żywych. Starali się eliminować wszystkich, a używali do tego różnych sposobów. W ramach upewnienia się, czy przeciwnik nic więcej nie zrobi, pozbawiali go nawet wszystkich kończyn. Tak kończyli ci, którzy mieli szczęście. Najdłużej umierali żołnierze pojmani i torturowani.

Południem rządził naród Liratsu. Specjalizująca się w broni miotanej społeczność siała spustoszenie w bitwach na odległość. Obrazował ich łuk na niebieskim tle. Pogłoski mówiły, że trafiali nawet z kilkuset metrów. Siłę i celność wyćwiczyli na naprawdę wysoki poziom. Wytrzymałe i ciężkie zbroje czasami nie wystarczyły, aby się obronić przed jedną strzałą. Tak samo jak inni, nie znali litości.

Dominację nad zachodem przejął już dawno temu Dencis. Klan, który stawiał przede wszystkim na obronę, a przedstawiała to flaga z tarczą i zielonym tłem. Budowali oni ogromne fortece i mury. Robili to wszystko w taki sposób, aby nikt nie mógł się przedostać. Dodatkowo, dopracowali do perfekcji przygotowanie maszyn oblężniczych. Dzięki temu, zyskali możliwości kontrataku w skuteczny sposób. Najzwyklejszy kamień wystrzelony z katapulty mógł zabić wiele istnień w jednej chwili.

Wschodnia część krainy Sirbo nie miała swojego jednego przedstawiciela. Teren ten podzielił się na dwie części ze względu na swoje ułożenie terytoriów oraz różnice sił. Dochodziło tam nawet do nadprzyrodzonych aktów zbrodni. Pojawiała się magia. Góry zamieszkiwali zwolennicy klanu Sentom. Członkowie uczyli się przewidywać pewne kawałki przyszłości z antycznych inskrypcji. Stworzyli je przodkowie zamieszkujący te obszary. Na nizinach żyła wspólnota Sempart. Dla nich historia pozostawiła na antycznych pismach moc materializowania wytworów swojej wyobraźni w ograniczonej ilości. Żadne z tych ugrupowań nie posiadało swojej flagi ze względu na to, że prowadziły straszną i długoletnią wojnę domową o dominację po prawej stronie mapy krainy Sirbo. Reszta nacji nie chciała się wtrącać do tego konfliktu. Bali się mocy, jaką posiada tamtejsza ludność. Dlatego też prowadzili walki tylko z szansami na wygraną.

Od ponad dwudziestu lat dominację na wschodzie prowadził Sentom, który wykorzystał swojej atuty i zniszczył rdzeń przeciwników, a na dodatek spalił wszystkie druki dotyczące ich magicznej mocy. W końcu i tak nie mogli ich odczytać, gdyż nie znali tego języka. Sempart już od dawna chciało zakończyć przelewanie krwi, więc uczeni nie sprzeciwiali się. W końcu posiadali wiedzę na temat tych tekstów. Mogli uczyć tego wszystkiego na własną rękę. Niestety, nikt nie spodziewał się, że posiadający moc, która mogłaby zakończyć wojny w całej krainie, zostaną wymordowani. Ukryła się tylko jedna kobieta. Wykorzystała ona swoje umiejętności do pozostania przy życiu. Nie na długo, gdyż w końcu została odnaleziona i zgładzona. Zostawiła jednak po sobie dziecko. Chłopca o imieniu Sura. Chwilę przed śmiercią zdążyła go odesłać gdzieś daleko i poza zasięgiem klanu pochodzącego z gór.

Niemowlę znalazło się w wiosce położonej w królestwie Menoli. Miejscowość nazywała się Dumos. Była to mała wieś, w której nie mieszkało dużo ludzi. Pewna trzyosobowa rodzina zaopiekowała się tym maleńśtwem. Zapewnili mu dach nad głową i warunki do normalnego życia. Nie wiedzieli o jego pochodzeniu, więc nie myśleli o nim, jak o kimś kogo trzeba się pozbyć. Sura szybko zaprzyjaźnił się z córeczką swoich opiekunów. Wesoła i śliczna dziewczynka o włosach jasnych jak słońce miała na imię Elaine. Lubiła bawić się ze swoim nowym braciszkiem oraz drażnić się z nim. Wywołało to w końcu przebudzenie jego ukrytych, antycznych umiejętności. Pewnego razu chłopiec o mało jej nie zabił podpalając dom  przez przypadek. Nie mógł zapanować nad swoją mocą. Wystarczyło, że wyobraził sobie coś odrobinę bardziej intensywnie, a stawało się rzeczywistością. Rodzice dziewczynki oraz ona sama zachowali się nietypowo i nie pozbyli się go. Traktowali go jak członka rodziny.

Niestety, mieszkańcy wsi nie mogli pogodzić się z faktem, że taki wybryk natury jest w pobliżu. Zapragnęli szybko pozbyć się niebezpieczeństwa, więc podłożyli ogień pod ich dom późną nocą. Tym razem było to tak niespodziewane, że rodzice Elaine zginęli. Starsza siostra zabrała swojego przyrodniego braciszka ze sobą daleko stąd. Nie mogła pogodzić się ze śmiercią matki i ojca, jednak nie potrafiła za to obwiniać Sure. On za to czuł się z tym źle. Chciał odwrócić to wszystko, jednak wtedy zdał sobie sprawy, że pewnych rzeczy nie da się już cofnąć. Tu właśnie odkrył ograniczenia swojej magii. Nie mógł wskrzesić zmarłych z powrotem do życia.

Rodzeństwo mając kilkanaście lat znalazło się w stolicy północnej części krainy Sirbo. W mieście Urbitis krążyło już wiele plotek na temat dziwnego dziecka, którego wioska musiała się pozbyć, aby żyć bezpiecznie. Ostrzegali innych dodając nawet jego dokładny opis zewnętrzny. Mówili, że był to wysoki i chudy jak szkapa młodzieniec. Miał średniej długości włosy, które z koloru przypominały smołę. Niestety, to wszystko dokładnie się zgadzało. Sura i Elaine nie mogli znaleźć żadnej pracy, gdyż nikt nie chciał ich przyjąć. Mocy chłopca także nie mogli użyć do zbudowania domu, ponieważ mieszkańcy miasta zapewne zrobiliby to samo, co wieśniacy z Dumos. Północ w tym czasie prowadziła  znowu wojny na dwóch frontach, więc nie opłacało się wychodzić z miasta ze względu na zbyt duże niebezpieczeństwo. Dlatego też oboje zostali  bezdomnymi.

Dzisiejszy dzień akurat nie różnił się specjalnie od poprzednich. W sam środek wiosny niebo było zachmurzone, ale słońce i tak dawało o sobie znać. Pot lał się z czoła.

- Dlaczego ja to robię? – zapytał samego siebie Sura, który tańczył razem z Elaine na samym środku chodnika.

Wiedział, że  ona ma do tego talent i uwielbia to robić. Wystarczy jej tylko trochę muzyki do tego, aby wstać i zacząć ruszać się w jej rytm. Potrzebowała jednak partnera. Dwudziestoletni już mężczyzna starał się ukrywać niezadowolenie. Ubrany w stary i podarty płaszcz niechętnie pokazywał się ludziom. Robił to jednak dla tej blondwłosej dziewczyny, która w tym momencie lśniła. Była w swoim żywiole wciągnięta całkowicie w swoje hobby. Nie mogła przestać, gdyż kochała to robić.

Ludzie mieli dzisiaj wolne od pracy, więc wychodzili razem z dziećmi na spacery. Przy okazji mieli okazję zobaczyć takie przedstawienia. Nie znali tożsamości głównych aktorów, ale zastanawiali się, dlaczego wyglądają na biednych skoro potrafią robić takie rzeczy.

Po skończeniu, Sura przypomniał sobie, że w sumie to jest jedyny sposób na zarobek, więc nie może się sprzeciwiać. W końcu Urbitis nie narzekało na biedę, a mieszkańcy nie byli skąpi. Zawsze wrzucili jakieś pieniądze do zniszczonego koszyka.

- A może bym tak użył swojej mocy i wyczarował po prostu pieniądze? Nie musielibyśmy tego robić – zaproponował i usiadł opierając się o ścianę ze zmęczenia.

- Nie ma mowy! – wyskoczyła Elaine. – To jest niemoralne. Powtarzałam ci to wiele razy. Na bogate życie trzeba sobie zapracować. Musimy dawać z siebie wszystko, aby w końcu nas uszanowali.

Mężczyzna podrapał się po swojej zarośniętej już twarzy i posmutniał. Na razie idzie im bardzo słabo, a to wszystko jego wina. Dziewczyna nie musiała przecież z nim siedzieć. Mogła zacząć nowe życie i nikt by jej za to nie winił. Przecież ludzie brzydzą się jego, a nie jej.

- Ehhh! – westchnął i spojrzał na nią.

Mimo znoszonych ubrań, robiła wrażenie. Zawsze piękna i zarazem taka silna. Akurat zawiał wiatr, w którego rytm zaczęły ruszać się jej długie, jasne włosy. Sura zapatrzył się na nią, a ona odwróciła się w jego stronę.

- Nie martw się! – rzekła natychmiast. – Jeszcze udowodnię ci, że można coś zmienić.

Młodzieniec nie odpowiedział. Spojrzał tylko w górę i wziął głęboki oddech. Elaine przysiadła obok niego i położyła głowę na ramieniu. Ona także była zmęczona tym długim i wyczerpującym tańcem. Musiała odpocząć.

W tym momencie Sura przyglądał się jak czas mija w mieście. Widział różnych ludzi. Szczęśliwych, smutnych, spełnionych, a nawet podekscytowanych. Miał wrażenie, że w porównaniu do nich jest pustą skorupą, która nie potrafi wyrażać emocji. Ostatnio to nawet wyraz twarzy mu się nie zmienia. Próbuje wywołać w sercu jakiś ból dotyczący śmierci rodziców przyrodniej siostry, ale nie potrafi. Nie jest w stanie przypomnieć sobie także, skąd pochodzi.

- Znowu rozpamiętujesz przeszłość? – zapytała go nagle. – Nie martw się tym! Nie zostawię cię! Obiecuję!

Te słowa dodały mu otuchy. Oboje tak sobie siedzieli dopóki mała dziewczynka nie przewróciła się na ziemię przed nimi. Zaczęła od razu płakać. Na oko Sury miała pięć lat. Natychmiast do niej podbiegł. Zobaczył, że zdarła sobie kolano, więc szybko zareagował. Nagle w jego prawej dłoni pojawił się bandaż, a w lewej coś do odkażania ran. W mgnieniu oka opatrzył nogę dziecka. Spod brązowych loczków dziewczynki zniknęły łzy i pojawił się sympatyczny uśmiech.

- Dzię... dzię... dziękuję! – wydukała w końcu.

Niestety, chwila nadziei dla mężczyzny skończyła się już po krótkiej chwili. Podeszła do nich jej matka, która zabrała swoją córkę.

- Nie zbliżaj się do tego wybryku natury! – krzyczała.

Elaine próbowała ją uspokoić, jednak bez skutku. Ona też miała pod górkę, gdyż z własnej woli zadawała się z Surą. Mimo tego, nie przejmowała się specjalnie.

- Przynajmniej kontrolujesz już swoje moce – klepnęła go w plecy uradowana.

Młodzieńcowi nie było do śmiechu, ale czuł ulgę, że skończyło się tylko na wyzwiskach. Po tym zdarzeniu, oboje ruszyli wydać zarobione dzisiaj pieniądze. Nie było tego dużo, ale zawsze starczało im na suchy chleb i trochę wody. Od czasu do czasu udało się zjeść nawet jakieś mięso z wyższej półki, więc chociaż potrzeby głodu mogły zostać zaspokojone w miarę przyzwoity sposób. Resztę dnia spędzili w swojej kryjówce, w której urządzili sobie małe mieszkanko. Mieli za mało miejsca, ale postawili sobie materace do spania. Sami na nie zapracowali. W końcu Elaine nie chciała wykorzystywać do tego mocy Sury. Pragnęła, aby na wszystko nazbierali samodzielnie. To był według niej jedyny sposób na godne i bogate życie. Dlatego też doskonaliła się w swoim fachu cały czas. Na całe szczęście kochała to robić.

Następnego dnia wydarzyło się coś dziwnego. Podczas odgrywania nowego układu, ktoś elegancko ubrany podszedł bliżej. Sura spojrzał na mężczyznę, który wyglądał bardzo bogato. Dokładnie ogolony i przycięty człowiek miał na sobie czarne spodnie i marynarkę przysłaniającą delikatnie białą koszule. Widział talent Elaine i chciał jej coś zaproponować. Okazało się, że jest to możliwość pracy i dużego zarobku. Był jednak jeden haczyk. Blondwłosa dziewczyna musiała zostawić swojego brata. Nie chciała tego zrobić, więc odrzuciła propozycję.

Sura nie mógł tego znieść. Na jego oczach jej ogromny potencjał marnował się. Postanowił opuścić to miejsce. Pragnął dać szansę swojej przyrodniej siostrze na lepsze życie. Dlatego też przed wschodem słońca uciekł.

Elaine szukała go długo. Jednak nie mogła wygrać z jego umiejętnościami, które pozwalały mu na lepszy kamuflaż. W końcu zdecydowała się na przyjęcie propozycji.

Przez następne miesiące młodzieniec błąkał się bez celu. Zastanawiał się w tym czasie, czy podjął dobrą decyzję. Mógł przecież dalej prowadzić życie osiadłego bezdomnego. Przynajmniej nie był wtedy samotny.

Pewnego zimowego dnia przesiadywał w małej wiosce na północy krainy Sirbo. Pora roku nie dawała mu w kość, ponieważ tworzył sobie ciepłe ubrania używając swojej mocy. Elaine nie przebywała już z nim, więc mógł robić to, czego ona nie lubiła. Na froncie wszystkie strony podobno pozostawały bez rozstrzygnięcia. Sura jednak nie przejmował się tym. Nie interesowały go takie rzeczy. Bardziej ciekawiło go, co teraz dzieje się z jego przyrodnią siostrą. Miał szczęście, ponieważ dzisiaj spotkała go niespodzianka. Przechodząc koło jednego z barów zauważył reklamę z napisem „Tylko dzisiaj! Cudowna, piękna i młoda Elaine ze swoim nowym układem wystąpi w naszym lokalu. Zapraszamy wszystkich! Wstęp wolny". Mężczyzna został bez żadnych problemów wpuszczony, ponieważ swoją starą, znoszoną i brudną odzież zamienił na schludny strój. Widok normalnego odzienia sprawiał zupełnie inne wrażenie. Zwłaszcza, że tutaj ludzie mogli już o nim usłyszeć. Plotki roznosiły się bardzo szybko.

W środku pomieszczenie prezentowało się dość nietypowo jak na biedniejszą wieś. W końcu wszystko musiało tu być niedawno remontowane, a scena przygotowana specjalnie pod występy posiadała idealne oświetlenie, które zostało stworzone wykorzystując odpowiednie ułożenie okien. Ten kto to wymyślił, był naprawdę geniuszem. Niestety, kosztowało to podobno bardzo dużo pieniędzy.

Oprócz miejsca dla dzisiejszego głównego punktu programu, został jeszcze oddzielony obszar widowni. Wskazywało na to podwyższenie, na które padało najwięcej światła. Dla gości przygotowano stoliki z siedzeniami, a każdy spragniony mógł podejść do barku, gdzie podobno sprzedawano najlepsze trunki w okolicy.

Sura z przyzwyczajenia nie był pewny, czy może wejść. Dlatego też stąpał po gładkiej, drewnianej i błyszczącej wykładzinie dość powoli. Na szczęście, nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi. Wszyscy po prostu zajmowali się swoimi sprawami. Rozmawiali między sobą, pili lub czytali coś w oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru. Mężczyzna postanowił wziąć z nich przykład, więc przysiadł samotnie blisko sceny. Ściany były w jasnym kolorze i raziły go w oczy. Musiał jednak wytrzymać. Pierwszy raz od dawna miał okazję ponownie ujrzeć swoją siostrę.

W końcu zaczęło się. Po stopniach wchodziła kobieta o włosach jasnych niczym słońce. Młodzieniec nie miał wątpliwości. Ten widok dobrze pamiętał. Elaine wyróżniała się nim, jednak zawsze nosiła na sobie zniszczony płaszcz. Tym razem było inaczej. Miała na sobie krótką, białą sukienkę, która zaczynała się od piersi, a kończyła już przy kolanach. Na nogach nosiła buty z wysokimi obcasami prezentujące każdy detal jej stóp. Uszy zdobiły kolczyki sięgające ramion.

Sura nigdy nie widział tej dziewczyny w takiej postaci. Ujrzał w tym momencie zupełnie inną osobę. Tylko włosy pozostały podobne.

Muzyka zaczęła grać, a aktorka na scenie stała się z nią jednym. Ruszyła w rytm. Zsynchronizowała kroki i tupnęła nóżką w ziemie. Była niesamowita jak zawsze. W swoim żywiole błyszczała. Lśniła niczym jedna gwiazda na pustym, ciemnym niebie. Wykonywała wiele ruchów, których jej brat jeszcze nie widział. Kręciła się, robiła piruety, a od czasu do czasu podskakiwała, aby nadać dynamiki w układzie tanecznym. Zatopiła się całkowicie, oderwała od rzeczywistości sprawiając, że inni zrobili dokładnie to samo. Patrzyli nią z podziwem i szokiem zapominając o swoich codziennych problemach. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że istnieje ktoś z takim talentem.

W pewnym momencie Elaine przy obrocie zauważyła kątem oka wysokiego bruneta siedzącego na uboczu, ale całkiem blisko sceny. Mimo wcześniejszego zarostu, rozpoznała tą osobę. Wysoki brunet nie rzucał się teraz w oczy, ale ona wiedziała o nim wszystko. Nie było mowy o pomyłce.

Nie przerywała występu. Zdawała sobie sprawę, że nie może zbliżać się do nikogo, ponieważ zabronili jej tego. Sura miał na dodatek miano osoby niebezpiecznej. Spotkanie z nim mogłoby zakończyć jej nadzieje na spełnienie marzeń. Jednak ona wiedziała, że dostała pomoc od niego kilka miesięcy temu, więc pragnęła się odwdzięczyć. Mogła to zrobić tylko teraz. Dlatego też przemieściła się tanecznym krokiem w tamtą stronę.

Nagle coś dziwnego się stało. Młodzieniec przewidział, co się stanie. Wstał od razu, a gdy dziewczyna znalazła się bliżej, wykonał znaczący gest ręką. Ona złapała go za nią i wróciła z powrotem na scenę.

Ludzie zdziwili się. Człowiek, którego kobieta zabrała ze sobą, nie odstępował od niej jeśli chodzi o rytm. Wyglądało to tak, jakby robił to z nią już wiele razy. Zszokowani, wpatrywali się dalej.

Sam główny bohater nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje. Nie wiedział, skąd w jego głowie pojawiła się myśl, że blondwłosa dziewczyna podejdzie i zabierze go na parkiet. Teraz jednak musiał zająć się czymś innym. Zdawał sobie sprawę, że Elaine może mieć kłopoty z tego powodu. Próbował się wyrwać, a ona mu nie pozwalała. Na jej twarzy widniał uśmiech, a w jej zachowaniu wyczuwało się klasę i grację. W pewnym momencie zbliżyła się do niego i szepnęła do ucha „Wojna trwa, giną ludzie! Weź sprawy w swoje ręce!". Po tym, zrobiła z nim jeszcze kilka obrotów i posadziła z powrotem na miejsce.

W mgnieniu oka znalazła się ma samym środeczku wytyczonego jej podwyższenia i ukłoniła się jednocześnie z ostatnim dźwiękiem przygrywanej, na wielu instrumentach, muzyki.

- Brawo! – rozległ się hałas na całej sali.

W tym samym czasie Sura wychodził już na zewnątrz. Uważał, że nie może zabawić tu dłużej, gdyż może przynieść to same kłopoty. Udał się w swoją stronę z niewiadomymi, które przyniósł mu dzisiejszy dzień.

Następnego poranka, po nocy spędzonej na ławce, znalazł koło siebie mały, zapisany świstek papieru. Od razu zauważył, że jest to list, więc wziął się za czytanie.

Nie wierzył w to, co widzi. Przed oczyma miał wiadomość od swojej matki. Dowiedział się z niej, że tak naprawdę pochodzi ze wschodniej części krainy Sirbo. Jego rodzina mieszkała na nizinach, czyli była po stronie stronnictwa Sempart, które rozsławiło się dzięki swojej charakterystycznej, ograniczonej mocy materializowania wyobrażonych sobie rzeczy. Dodatkowo, okazało się, że jego rodzicielka pochodziła od rodziców dwóch różnych klanów. Jej ojciec należał do Sentom, więc posiadała także umiejętność przewidywania przyszłości. Najpierw uciekła przed strasznym losem ze swojego domu, a później dopuściła  się czegoś niegodziwego. Uczeni zawsze uważali, że życie powinno powstawać naturalnie, lecz ona nie przejęła się tym i  używając nauk zawartych w antycznych inskrypcjach, stworzyła dziecko. Był to chłopiec, którego nazwała Sura. Imię to oznaczało „wyobrażenie" lub „kształt". Mężczyzna w przeszłości nie przepadał za nim. Jako obiekt drwin, często spotykał się z wyśmiewaniem. Młodzi chłopcy mówili, że to brzmi damsko, ponieważ kończy się na „a". Teraz jednak mógł zrozumieć intencje. Następną czynnością matki było połączenie dwóch mocy swoich rodziców. Sprawiła w ten sposób, że ten właśnie list został wysłany w przyszłość. Po tym zdarzeniu, musiała zginąć z rąk Sentom. Wynikało to z przedstawionych faktów.

Osoba, która dowiedziała się właśnie, że jej matka nie żyje, nawet nie wzruszyła się. Mężczyzna porzucił swoje człowieczeństwo już bardzo dawno temu, aby móc panować nad swoimi zdolnościami. Tym razem dowiedział się nawet, że nie zasługuje na to, żeby móc go nazywać istotą żywą. W końcu został tylko wymyślony przez kogoś innego. Przynajmniej jego wiedza na temat tego wszystkiego wzrosła. Już domyślał się, dlaczego przewidział, że Elaine będzie chciała z nim tańczyć w tym barze. Po prostu tkwiły w nim prawdopodobnie pokłady przewidywania przyszłości. Być może głęboko ukryte, więc nigdy więcej pewnie się nie przebudzą. Dodatkowo, okazuje się, że można przekroczyć granice materializowania w tej antycznej mocy. Wystarczy do tego odpowiednia wiedza i inskrypcje. Niestety, bohater nie posiadał żadnej z tych rzeczy. Do wszystkiego musiał dojść samemu.

Sura nie myślał długo nad wydarzeniami z niedalekiej przeszłości. Po prostu postanowił wziąć pod uwagę słowa swojej przyrodniej siostry, które brzmiały „„Wojna trwa, giną ludzie! Weź sprawy w swoje ręce!". Dlatego też udał się natychmiast do najbliższego miejsca szkolącego ludzi przystępujących do wojska.

Dzięki życzliwej pomocy mieszkańców północnej części krainy Sirbo, młodzieniec szybko znalazł się w takiej okolicy. Od razu w oczy rzucił mu się ogromny budynek główny, który nad drzwiami wejściowymi miał pomalowaną czerwoną flagę z mieczem i innymi broniami białymi. Bez problemów załatwił wszystkie sprawy związane z przyjęciem. Okazało się, że został bardzo ciepło i miło przyjęty. Dostał swój własny pokój w ośrodku szkolenia oraz specjalny ubiór przeznaczony dla członków szkoły rekrutów. Sura postanowił od początku do końca nie ujawniać swojej mocy. Chciał działać zgodnie z wolą Elaine. Dlatego tez na wszystko musiał sam sobie zapracować. Bez żadnych dodatkowych pomocy.

Od następnego tygodnia rozpoczęły się jego zajęcia. Przypasował swoim wzrostem do innych, więc nie miał problemów z aklimatyzacją. Niestety, wciąż śmiano się z jego imienia, jednak tym razem nie przejmował się już. Zdawał sobie sprawę z jego znaczenia. Wiedział też, że jeszcze kiedyś będzie wzbudzało szacunek i miłe wspomnienia. Dlatego też postanowił dawać z siebie wszystko podczas zajęć.

Najpierw eksperci postanowili nad nim trochę popracować. Rozkazali codzienne treningi wytrzymałościowe i siłowe. Bieganie po poligonie oraz podnoszenie ciężarów stało się dla niego chlebem powszednim. Z każdym dniem polepszał się dzięki swojej własnej woli. Nie oszukiwał, tylko doskonalił się na własną rękę. Zajęło mu to ponad rok, ale dzięki temu mógł przejść od razu do ćwiczeń zręcznościowych i tych bardziej przydatnych w boju. Do zajęć dołożono mu aktywność związaną z koordynacją i szybkością. To te aspekty miały zaważyć o wynikach jego konfrontacji w przyszłości, ponieważ kluczem jest nie dać się trafić. W ten sposób nawet nie zauważył jak minął kolejny rok ciężkiej pracy w tym miejscu. Nigdy jeszcze nie widział siebie w takiej dobrej formie. Mógł czuć zadowolenie. Na razie żyło mu się wspaniale. Ludzie nie rozpoznali jego tożsamości, więc pierwszy raz posiadał jakiś znajomych. Koledzy z ośrodka szanowali, a nawet podziwiali go za determinacje. Dodatkowo, podawali tutaj normalne posiłki. Niegdyś rutyną było dla niego jedzenie tylko chleba, który popijał zwykłą wodą. Dlatego też stało się to przyjemną odmianą.

Zostało już tylko czekać na ostatni etap przygotowań do pierwszego wyjścia na front. Trening używania broni przebiegał na różne sposoby. W głównej mierze skupiał się na broni białej ze względu na preferencje nacji Menoli. Miecze, topory, młoty i sztylety stały się z nim jednością. Mentalność ludzi wokół wprawiła go w trans, w którym opanował te narzędzia walki do perfekcji. Na tym jednak nie kończyło się to wszystko. W końcu wojny nie dało się wygrać używając tylko jednego rodzaju oręża, więc należało jeszcze zaliczyć trochę treningów z łukami, tarczami oraz machinami oblężniczymi.

Pewnego dnia Sura udał się na wykład, który miał w prosty sposób wyjaśnić rekrutom sposób na idealne użycie katapulty, aby móc zniszczyć gruby mur. Tym razem mężczyzna usiadł dość dla siebie nietypowo, gdyż koło nieznajomego z ośrodka szkoleniowego. Ubrany w mundur przebywał na sali. Nie potrafił przez pewien czas przełamać krępującej ciszy. Chciał pierwszy wyciągnąć prawą dłoń, aby zdobyć nowego znajomego, ale nie wiedział od czego zacząć.

- Nazywam się...

- Znam cię! – przerwał mu osobnik, kiedy ten już zdobył się na trochę odwagi. – Ty jesteś ten sławny Sura, który tak szybko zaaklimatyzował się tutaj. Podobno od początku błyskawicznie robisz postępy. Wszyscy cię chwalą i uwielbiają. O czymś zapomniałem?

Zakłopotany nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Zdał sobie sprawę, że tak w sumie wszystko to prawda. Chciał jednak dowiedzieć się o co mu chodzi. Dlatego postanowił rozluźnić trochę atmosferę.

- Jak masz na imię? – zadał dość niespodziewanie pytanie.

- Tacy jak ty umierają pierwsi na froncie! – odrzekł wkurzony. – Tam wystarczy jeden błąd i po tobie. To, że nie jestem tak popularny jak ty, nie znaczy, że nie mogę czegoś osiągnąć w przyszłości. Rozumiesz?!

Sura zdał sobie sprawę, o co może mu chodzić. Człowiek koło niego siedzący po prostu kiepsko znosił swoją nieudolność, brak akceptacji i umiejętności. Skądś znał już taką sytuację, więc wiedział, jak na to zaradzić. Dlatego zapytał raz jeszcze.

- Jak masz na imię? – spojrzał na niego poważnym wzrokiem. – Może potrenujemy razem? – dodał.

Chłopak nie mógł uwierzyć. Czy on w ogóle go słuchał? Przecież wytłumaczył mu wszystko. W pewien sposób był  dla niego niemiły, a on chce mu pomóc. Łzy zaczęły płynąć mu do oczu ze wzruszenia.

- Mario...Mario to moje imię.

Okazało się, że jest bardzo w porządku osobą. Po prostu dręczył go ten sam problem, co Sure. Ten postanowił zachować się adekwatnie do Elaine. Jej dobroć zawsze na niego działała. Robił wszystko w taki sposób, aby i ona mogła być z tego zadowolona.

Przez następne miesiące młodzi mężczyźni trenowali wspólnie. Mario był bardzo krótko ściętym brunetem. Jego włosy ledwo wystawały z głowy. Tak jak na przyszłego żołnierza przystało, nie odstępował wytrzymałościowo od innych. Miał braki jedynie w technikach walki, które próbował doskonalić. Okazało się, że jednak za mało to robił. Nie zdawał sobie sprawy, że Sura osiągnął to wszystko dzięki ciężkiej pracy. Dopiero po czasie zdołał to zauważyć. Postanowił zrobić to samo. Poświęcił się szalenie trudowi z jakim są związane te ćwiczenia. Szło mu coraz lepiej, ponieważ miał bardzo dobrego nauczyciela, z którym w końcu się zaprzyjaźnił całkowicie przez przypadek.

Oboje spędzali razem dużo czasu. Jedli, trenowali, a czasami nawet wychodzili gdzieś wspólnie. Wysoki brunet zdał sobie sprawy, że pierwszy raz koleguje się z kimś z jego własnej inicjatywy. Do tego czasu jedyną osobą, z którą dużo rozmawiał, była Elaine. Blondwłosej dziewczyny tutaj nie ma, więc musiał otworzyć czasami do kogoś usta. Opowiedział swoją częściową historię Mario, ale nie wspomniał o pochodzeniu i ukrytych zdolnościach. Wolał je pozostawić w tajemnicy.

W ten oto sposób Sura dotrwał do końca całego szkolenia. Cały jego rocznik  został przeniesiony do stolicy Menoli, czyli Urbitis. Mężczyzna dawno tu nie był. Spędził tu wiele lat jako bezdomny. Pamięta jeszcze ten miejski zapach unoszący się w powietrzu oraz ludzi przemierzających ulice. Rozpoznawał nawet dzieci, które zdążyły już urosnąć, a jeszcze całkiem niedawno biegały i bawiły się na dworze.

Tydzień spędzony w głównej siedzibie wojska północy nie różnił się specjalnie od innych. W sumie wszystko polegało na tym samym. Spanie, jedzenie, ćwiczenie i przygotowanie do opuszczenia państwa. Sura miał pierwszy raz wziąć udział w jakieś bitwie. Nie pokazywał jednak po sobie zdenerwowania. Z Mario działo się dokładnie odwrotnie. Chwilami cały się trząsł. Nie potrafił sobie poradzić z emocjami, które go przytłaczały. Zmaganie się z nimi sprawiało mu duży problem.

- Pamiętasz ten moment w którym się poznaliśmy? – zapytał w dniu zbiórki pod bramą główną Urbitis.

- Tak – odpowiedział szorstko nie pokazując entuzjazmu.

- Tak się zastanawiam od tamtego czasu – dodał. – Jak ty to robisz, że jesteś taki silny i nic cię nie rusza? Nawet nie widzę u ciebie stresu.

- Już ci mówiłem – odpowiedział. – Tyle się wydarzyło w moim życiu, że takie rzeczy nie robią na mnie żadnego wrażenia.

Sura skłamał odrobinę, ponieważ to wszystko jest po to, aby mógł bez problemów kontrolować swoją moc. Nie chciał jej dalej ujawnić, więc musiał się odpowiednio zachowywać.

- Bo wiesz... - przełknął głośno ślinę. – Oskarżyłem cię tamtego dnia o wywyższanie się, a sam wymądrzałem się na lewo i prawo. Mówiłem, że tacy ludzie umierają jako pierwsi i teraz boję się. Przez to wszystko moje słowa mogą stać się rzeczywistością i sam polegnę od razu. Nie po to przecież tyle się starałem.

Wysoki brunet nie odpowiedział. Ubierał swoją lekką zbroję, która otrzymał na czas ekspedycji. Mario robił przez jakiś czas to samo jednak w końcu nie wytrzymał.

- Szlag! – krzyknął i uderzył pięścią w ścianę. – Dlaczego nie mogę być taki jak ty? Opanowany i odważny. Zapewne urodzony bohater.

- Nie chciałbyś być taki jak ja! – podszedł do niego i klepnął go z tyłu głowy. – Porzucenie wszelkich emocji jest straszne. Nikt nie może tego robić, gdyż porzuca w ten sposób swoje człowieczeństwo.

Mario spojrzał na niego dość dziwnie. Dlaczego on to robi? Pytał samego siebie. Jaki ma w tym wszystkim cel? Czy coś ukrywa? Długo nad tym rozmyślał, ale w końcu zdał sobie sprawę, że oboje traktują siebie jak przyjaciół, więc nie mogą okłamywać się nawzajem.

- Musisz po prostu trochę się uspokoić – powiedział coś w końcu Sura. – Strach jest normalną rzeczą, ale my idziemy tam przecież, żeby przeżyć i wygrać. Taki jest w końcu nasz cel.

Nareszcie się udało. Z mężczyzny zeszło ciśnienie. Oddech stał się wolniejszy i wszystko wróciło do normy. Oboje mogli udać się na zbiórkę.

Licząca wiele setek armia ruszyła w kierunku południa w celu zaatakowania jednego z miast narodu Liratsu. Podróż trwała kilkanaście dni, ponieważ bardzo duża część tego zbiorowiska składała się z piechoty. Sura widział przez większość tego czasu tylko inne osoby identycznie ubrane oraz czerwoną flagę, która była niesiona na samym czele. On sam nosił ze sobą długi miecz, ponieważ miał do tego odpowiedni wzrost i siłę. Lata ćwiczeń pokazały także, że dobrze się nim posługuje.

Niestety, podczas drogi złapały go wątpliwości. Nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale będzie musiał zabijać ludzi. Czy to słuszne? Czy poradzi sobie? A co z Mario i innymi? Pytał samego siebie.

W końcu dotarli do lasu znajdującego się nieopodal celu wyprawy. Przybyli, aby zdobyć miasto Artis. Ta miejscowość słynęła z wysoko rozwiniętego handlu, ale słabego wojska. Ze względu jednak na to, że położona jest blisko granicy państwa, inni starają się wysyłać wsparcie. Tak samo było i teraz. Szpiedzy zdążyli już przekazać najważniejsze informacje. Plan został objaśniony. Południowcy charakteryzowali się wysoko rozwiniętymi umiejętnościami strzeleckimi. Dlatego też postanowiono zaatakować z zaskoczenia. Tylko tak można wygrać pojedynek broni białej z dystansową

Akcja zaczęła się w nocy. Ukryci zabójcy dużo wcześniej dostali się do środka, aby rozlokować się odpowiednio i poczekać na sygnał. Nagle głównodowodzący wydał rozkaz wystrzelenia pocisku z katapulty ukrytej  w lesie. W mgnieniu oka ogromny kamień wylądował na samym środku miasta. Dało się usłyszeć stamtąd dobiegający krzyk i rozpacz. W ten czas wszyscy strażnicy pełniący nocną wartę zostali brutalnie zamordowani przez skrytobójców.

Sura był w szoku. W końcu plan zakładał tylko przejęcie miasta. Przecież wystarczyło schwytać i związać przeciwników. Nawet niepotrzebnie został użyty ciężki pocisk, który wywołał tylko zniszczenia i śmierć. Mężczyzna dopiero teraz poznawał znaczenie słowa „wojna". Plotki głosiły, że bitwy w krainie Sirbo są bardzo brutalne i bezlitosne, ale nie myślał, że aż tak. Później działo się tylko gorzej. Po wejściu do środka rozpoczęła się rzeźnia. Kompani z armii likwidowali wszystko, co się ruszało. Nawet tych niewinnych nie pozostawiali przy życiu. W ten sposób nie zostało w tym miejscu nic. Tylko krew i pozostałości po budynkach.

Następny dzień żołnierze spędzili na odpoczynku. Należało uczcić zwycięstwo. Armia nie poniosła strat, co napawało jeszcze bardziej wszystkich. Jedynie Sura siedział obojętnie i rozmyślał. Na szczęście, nie pozbawił nikogo życia wczoraj w nocy. Zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi. Co miała na myśli Elaine wysyłając go tutaj? W jaki sposób on ma niby pomóc na froncie jeśli boi się zabić drugiego człowieka?

Z drugiej strony męczyło go coś jeszcze. W liście od matki było napisane, że klan Sentom użył swojej mocy i wybił cały Sempart. Niby wschód skupia się tylko na wojnie domowej między tymi dwoma wspólnotami, ale powinni szukać także jego. Z tego powodu przez chwilę poczuł się pusty. Tak jakby w ogóle nie istniał. W końcu na razie ich nie napotkali.

Na razie jednak musiał zostawić wszystkie te niewiadome. Teraz należało zająć się sprawą, która nie może tak zostać rozwiązana. Wojna nie mogła przynosić takiej ilości ofiar. Ludzkie życie trzeba chronić, a nie zabierać.

Po raz kolejny Sura popisał się stanowczością. Podszedł do Mario i spytał, gdzie znajduje się teraz głównodowodzący. Przyjaciel wskazał drogę, ale był lekko zdziwiony. Przecież wszystko poszło zgodnie z planem, więc nie widział powodów do żadnych skarg, czy pretensji.

Wysoki brunet wszedł do namiotu generała. Ujrzał przed sobą osobę, która wyglądała jakby przeżyła już wiele bitew. Facet w średnim wieku miał siwą brodę i łysą głowę. Na jego ciele widoczne były blizny i rany wojenne.

Krótko spróbował wytłumaczyć przełożonemu, jak powinni poprowadzić ekspedycję, aby zakończyć ten okres pokojem z nacją Liratsu. Sam nie zdawał sobie sprawy, że posiada wiedzę na temat tego wszystkiego. Zapewne miało to związek z jego nową mocą, którą odziedziczył po matce.

Niestety, dużej ilości argumenty nie przyniosły żadnego efektu. Głównodowodzący tylko wyśmiał żołnierza i rozkazał mu opuścić jego namiot. Sura musiał wymyślić coś, co mogło zachęcić całą nację do zmiany polityki prowadzenia wojen. Na razie zostało tylko czekać na rozwój wydarzeń.

Następnym celem ekspedycji stało się miasto położone dużo bliżej centrum południowego państwa. To było nie do pomyślenia. Przecież ten szalony pomysł musiał skończyć się klęską.

Po drodze jednak spotkała ich niespodzianka. Głowa nacji Liratsu szybko zareagowała po utracie Artis. Wysłała liczne wojska w celu wyeliminowania przeciwnika. Generał brał pod uwagę taką sytuację. Dlatego też przed tą wyprawą rozkazał każdemu zabrać ze sobą małe, nieciężkie tarcze, które zostały przygotowane specjalnie na południowców.

Zza niebieskiej flagi ruszyła salwa kilkuset strzał. Czerwoni dostali szybko rozkaz wykonania planu awaryjnego. Każdy uniósł swoją osłonę. Dzięki temu zginęły tylko najsłabsze ogniwa. Reszta biegła już w stronę przeciwnika. Między nimi oczywiście Sura. Zauważył on, że Mario jest po ostatnim razie strasznie żądny dalszemu przelewowi krwi. Mężczyzna zobaczył obraz rzezi, która miał okazję ujrzeć podczas zdobywania miejscowości kupieckiej. Nie chciał dopuścić do powtórki, więc zapragnął zatrzymać to wszystko.

- Nie! – krzyknął głośno i wyraźnie.

Był to tylko cichy jęk wśród okrzyku wojowników idących na śmierć lub po zwycięstwo. Jednak wystarczyło to do reakcji ukrytej mocy. Nagle między obiema armiami pojawiła się niewidzialna ściana, w którą uderzyła czołówka zbiorowiska.

- Co się stało? – pytali zebrani.

Z grupy czerwonych wyszedł jeden człowiek, który zdjął hełm z głowy i objaśnił jasno.

- Nie będzie więcej przelewania krwi! Ja na to nie pozwolę!

Między stronami nadal stał mur nie do przejścia. Wśród żołnierzy dało się usłyszeć

szepty.

- Skądś znam tą moc.

- Czy to nie przypadkiem klan Sempart?

- Przecież oni podobno zostali wybici.

Sura zdał sobie sprawę, że jego moc wzrosła. Niestety, ujawnił przez to swoją tożsamość. Nie miał jednak wyboru. Sytuacja wymagała działania.

Głównodowodzący czerwonych wstał i zaczął biec w stronę bruneta. Nie poczuł strachu, więc ruszył z chęcią zabicia go. W końcu w Sorbi nie przerywa się takich bitew. Został szybko zatrzymany, gdyż wokół niego pojawił się ogień stworzony przez wyobraźnie Sury.

- Jestem po waszej stronie! – rzekł głośno. – Pragnę jednak byśmy spróbowali nowego sposobu na zakończenie konfliktów w krainie.

Żołnierze nie mieli wyboru. Człowiek posiadający antyczną moc mógł bez problemu zabić wszystkich tu zebranych. Niebiescy także zostali zmuszeni do przystanięcia na przydzielone warunki.

Wszyscy ruszyli w stronę stolicy nacji Liratsu. Miasto nazywało się Sedem. Było dość sporawe i liczne. Ku zdziwieniu mieszkańców do środka weszły dwie armie otoczone nietykalnymi barierami. Dzięki temu czerwoni przeszli bez ran. Strzały odbijały się od nich sprawiając, że przeżyli niemożliwe do przeżycia wrażenia. Sura spotkał się szybko z władcą i wyjaśnił mu wszystko. Próbował proponować różne udogodnienia w postaci wymiany szkoleniowej umiejętności. Strzelcy nauczyliby się walczyć mieczem, a szermierze poznaliby możliwości prawidłowego posługiwania się łukiem. Król nie przystanął na to niestety. Dla Sury nie był to problem. Dał szybki pokaz swoich mocy. Las znajdujący się na widoku zniknął z powierzchni ziemi. Teraz rozmówca zmienił zdanie. Przyjął natychmiast propozycje, której nie mógł odrzucić. Groźba zniszczenia wszystkiego podziałała na niego od razu.

Wysoki brunet załatwił tą sprawę pomyślnie. Od tej pory nacja Menoli i Liratsu były związane pierwszą w historii współpracą.

Następnym celem stał się zachód. Klan Dencis specjalizował się w machinach oblężniczych i dobrej obronie. Dla umiejętności Sempart nie sprawiało to utrudnień. Połączona armia niebieskich i czerwonych ruszyła na zielonych. Przedzierali się powoli, ale skuteczne, a także bez żadnych ofiar. Sura zadbał o wszystko. Zależało mu na ludzkich życiach.  Niszczył następne bramy chroniąc przy tym swój oddział, a jednocześnie przeciwników. W końcu dotarli do miejscowości Fensus, gdzie przesiadywała głowa tego państwa. Doszły do niej pogłoski na temat tego, co stało się na południu. Była to tym razem kobieta, która przemyślała wszystko jeszcze przed przybyciem ekspedycji. Zgodziła się na wymianę szkoleniową, ale zapragnęła jeszcze rozwinięcia handlu i turystyki na obszarach obcych. Trzy strony Sirbo wyraziły wspólną zgodę. W ten sposób do brygady pokojowej dołączył Dencis.

Poszło zbyt łatwo. Tak jakby przeznaczone było Surze prowadzić ludzkość w celu zakończenia wojen w krainie. Każdy się zgadzał, a mężczyzna widział coraz nowsze fakty w swojej głowie. Domyślał się, że jego druga moc powoli przebudza się i sadzi już swoje ziarna. Po prostu robił to, co przyszło mu do głowy. Zdał sobie sprawę, że gdyby wspólnota Sentom nie traciła czasu na Sempart, to już dawno temu zdominowałaby wszystkich. Mogłaby nawet wyjść gdzieś dalej. Poza obszar krainy.

Ostatnim kierunkiem został już tylko wschód. Tym razem potrójne połączenie królestw dawało mechanizm doskonały w armii. Perfekcja w broni białej, strzelniczej oraz oblężniczej zwiększała ich szansę o wiele bardziej.

Sura chciał ruszać do stolicy, aby zakończyć już to wszystko. Jakaś siła wyższa pokierowała go najpierw do jakieś dziwnej kryjówki na terenie nizin. Mężczyzna zostawił armię na postój i udał się na chwilę w swoją stronę. Natrafił na ciemną jaskinię. Wydawała się niebezpieczna, ale brunet wszedł do środka. Zmaterializował kulę światła i ruszył przed siebie. Na razie widać było tylko korytarz, który nie miał końca. Na szczęście, droga nie rozgałęziała się. W końcu doprowadziła zainteresowanego do celu. Kryła pomieszczenie, w którym znajdowały się same zakurzone książki leżące na półkach. W centrum stał stół z papierami. Okazało się, że to wszystko są kopie inskrypcji jego klanu.

- Kto to mógł zrobić? – zapytał samego siebie.

Nie kto inny, jak jego własna matka. Domyślił się, ponieważ pisma z nim związane leżały na wierzchu. Ta kobieta musiała być geniuszem skoro to wszystko spisała ponownie i to w tak krótkim czasie. Sura musiał się spieszyć, więc zapoznał się z tym, co miał przed oczyma. Dowiedział się, że ta moc wcale nie umożliwia stworzenie człowieka. Jest to tylko opcja wykreowania manekina, do którego można przelać swoją własną wolę. W tej sytuacji lalka żyje tylko do momentu aż określony cel zostanie spełniony.

Sura zrozumiał całą sytuację. Ze swoim pochodzeniem pogodził się już dawno temu, więc pozostała mu tylko jedna rzecz. W końcu znalazł informację o małym warunku związanym z umiejętnością Sentom. Okazuje się, że można w niej określić tylko zachowanie innych ludzi.

Mężczyzna wybiegł z jaskini, którą przed chwilą zostawił w płomieniach. W tej sytuacji czuł akurat własną decyzję. Nie chciał, aby ktoś w przyszłości cierpiał z powodu wiedzy tu pozostałej.

W ten czas wydarzyło się coś niespodziewanego. Okazało się, że wschodnie królestwa połączyły swoje siły i zaatakowały zjednoczone wspólnoty. Armie Menoli, Liratsu i Dencis stawiały na obronę. Sura zdążył przelać w nich prawidłowe postępowanie. Ten wykorzystał szybko okazję i oddzielił silnym podmuchem wiatru wrogie strony.

Posiadacze mocy przewidywania przyszłości byli zdziwieni. Przecież wszyscy z antyczną siłą mieli zostać wyeliminowani, więc skąd tu się wziął ten człowiek. Pomyśleli, że ktoś wtedy zawalił sprawę i nie zabił jednego z nich.

Tym razem Sura próbował rozwiązać sprawę w trochę inny sposób niż poprzednio. W zamian za pokój proponował wymianę handlową, turystyczną oraz szkoleniową. Postawił jednak warunek. Rozkazał pozbyć się wszystkich inskrypcji związanych z ich starożytną umiejętnością. Groził także, że w tej sytuacji nieposłuszność skończy się tragicznie. Sentom nie mogło już nigdy użyć swoich atutów. Uczeni nie sprzeciwiali się, ponieważ w tym przypadku straciliby swoje życia. Dlatego też przystanęli na warunki. Sempart nie miało żadnych problemów. Wystarczyło im, że jakiś przedstawiciel materializujących czarodziei jeszcze istnieje.

Sura zdawał sobie sprawę, że to wszystko jest przeznaczeniem. Miał wrażenie, że jego matka wszystko zaplanowała. Pragnęła zapewne połączenia się wszystkich nacji w jedno. Marzył jej się pokój w Sirbo. Dlatego też stworzyła manekina, którego naprowadziła dokładnie na osiągnięcie sukcesu. Tego nawet nie można nazwać rodziną. W końcu oni nie są dzieckiem i rodzicem. Mężczyzna był tylko zwykłym wyobrażeniem. Wytworem umysłu tej kobiety.

Jeszcze żadna ekspedycja nie odniosła takiego wielkiego sukcesu w swojej wyprawie. W przeszłości nikt nie mógł nawet panować nad więcej niż tylko jednym królestwem, a teraz udało się pogodzić wszystkich. Sura myślał już tylko o tym, aby ponownie zobaczyć Elaine i Mario po tak długim czasie i w zupełnie innej sytuacji. Chciał w końcu poczuć się dobrze w swoim życiu. Jego pierwszym marzeniem stało się poczucie szczęścia, którego jeszcze nigdy nie zaznał. Miał wrażenie, że niedługo zniknie z powodu spełnienia życzenia, więc musiał się spieszyć.

Z okazji minionych wydarzeń w Urbitis odbyło się ogromne przyjęcie dla wszystkich królestw krainy. W uroczystości wzięli udział władcy, czołowi żołnierze, a także kilka innych znanych i ważnych osobistości. Na ten dzień użyto największej sali w całym Menoli. Znajdowała się tam niezliczona liczba stołów i krzeseł. Miejsce do tańca także było przygotowane. Wszystko zostało pięknie przyozdobione. Oczy wręcz nie mogły się nacieszyć tym widokiem.

Sura także brał w niej udział. Ubrany w eleganckie spodnie w kancik i marynarkę przechadzał się zdecydowanym krokiem po całym pomieszczeniu. Rozmawiał po drodze z wieloma osobami. Ważniejszymi i tymi mniej znanymi. Były to jednak nudne i niepotrzebne konwersacje, które nie zaspokajały go odpowiednio. Dlatego też podążał dalej w poszukiwaniu duszy przyjaznej.

W końcu ujrzał Mario. Tym razem w innej sytuacji. Mężczyzna prezentował się zupełnie inaczej. Z delikatnym zarostem i dłuższymi włosami podszedł do przyjaciela, który wyciągnął do niego pomocną dłoń.

- Spisałeś się! – zaczął Sura.

- Przestań! Przecież nic nie zrobiłem – drapał się po głowie. – To wszystko twoja zasługa. Ty jesteś gwiazdą  wieczoru.

- Nie czuje się tak – odpowiedział szorstko.

- I znowu to samo – zaśmiał się i klepnął go Mario. – Zawsze taki jesteś. Zdecydowany i odważny. Po prostu bohater.

Sura miał wrażenie, że już raz słyszał te słowa, ale ta myśl sprawiła, że na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Nareszcie! – zareagował jego przyjaciel. – Już myślałem, że to się nigdy nie stanie. Pamiętam, jak opowiadałeś o tym całym pozbyciu się człowieczeństwa. Przypominałeś wtedy bardziej lalkę niż człowieka. Nie mogłeś wyrazić żadnych emocji. Tak samo było na froncie. Przynajmniej później dowiedziałem się o twojej mocy. Mogłem wtedy zrozumieć twoje zachowanie, jednak nie chciałem, żebyś na zawsze taki pozostał.

Mario wziął łyk alkoholu, który miał w swojej szklance. Delikatny grymas świadczył o gorzkim smaku trunku. Z Sury zaczęło wychodzić wszystko, co trzymał w sobie przez te wszystkie lata. Uścisnął mocno swojego kompana z wojska i ośrodka szkoleniowego.

- Dziękuję ci za wszystko, Mario! – powiedział. – Jesteś moim pierwszym przyjacielem. Czas spędzony z tobą podczas treningu nie mogę nazwać zmarnowanym. Trzymaj się...

Mężczyzna nie zrozumiał ostatnich słów, ale ucieszył się. W końcu uważał dokładnie tak samo.

- No już... - odepchnął go delikatnie. – Bo zaraz sam się rozkleję. Teraz możemy wieść spokojne życie, więc nie mamy się czym martwić.

Sura tylko przeszedł koło niego i poklepał po ramieniu. Zdawał sobie sprawę, że to prawdopodobnie ich ostatnie spotkanie.

Następnym celem stało się odnalezienie osoby, którą bohater chciał zobaczyć najbardziej. Zaczął szukać blondwłosej dziewczyny po całej sali. Nigdzie jej jednak nie widział. Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się dookoła. Była późna noc, więc widział tylko to, co znajdowało się w zasięgu najbliższych kilkudziesięciu metrów.

Jego moc nic nie podpowiadała. Czuł, że coś stracił. Na szczęście wpadł na pomysł. Stare miejsce, w którym zarabiali pieniądze będąc bezdomnymi. Pobiegł tam szybko. Nie oglądał się. Przemierzał ulice, zakręty. Minął wiele budynków zanim tam dotarł.

Na chodniku siedziała blondwłosa dziewczyna o włosach jasnych. Ubrana była w stary, znoszony płaszcz. Wstała i uśmiechnęła się na widok starego znajomego.

- Witaj z powrotem! – zaczęła. – Widzisz! Nigdy go nie wyrzuciłam, bo nieprzyjemne wspomnienia przeplatają się także z tymi lepszymi. Jak usłyszałam o twoich sukcesach, przybyłam tu trochę powspominać.

Teraz to Sura błyszczał i lśnił w jej oczach. Wyglądał na prawdziwego bohatera, który przypominał typowe postacie z opowieści. Lecz on nie był wymyślony. Stał przed nią i mogła go dotknąć, poczuć. Spojrzała na jego twarz, która jako jedyna w ogóle się nie zmieniła.

Mężczyzna rzekł coś pod nosem. Jego ubiór także zmienił się na stary i zniszczony.

- Nigdy nie zapomniałbym jego wyglądu – oznajmił i pstryknął palcem.

Sprawił w ten sposób, że zabrzmiała muzyka. Następnie wyciągnął dłoń w stronę damy, której tym razem on proponował taniec. Ona zgodziła się, jednak miała miejsce kolejna zmiana. Sura wziął się za prowadzenie. Wychodziło mu to całkiem nieźle. W tym przypadku dużo nie trzeba było tej dziewczynie do przyjemności. Lubiła ruszać się w rytm różnych melodii, a mężczyzna uwielbiał ją taką widzieć. Radosną i skaczącą. W jego oczach to ona zawsze błyszczała i zasługiwała na uwagę.

- Wziąłem sprawy w swoje ręce! – stwierdził stanowczo.

W ten czas dziewczyna przeżyła chwilę piękną i nie do opisania. Pierwszy raz zobaczyła na jego ustach szczery uśmiech. Z tego powodu zaczęła płakać. Nie była jednak smutna. Czuła ulgę zdając sobie sprawę, że on nareszcie może przeżywać emocje.

Sura nie mógł wytrzymać tego widoku. Postanowił jej wszystko wyznać. W końcu kończył mu się czas.

- Wiesz co? – wyskoczył nagle. – Nigdy nie byłaś dla mnie ani rodziną, ani przyjacielem.

Dziewczyna popatrzyła na niego ze zdziwieniem i zapytała.

- To w taki razie czym?

- Moją pierwszą miłością... - odrzekł i pocałował ją w usta.

Ta romantyczna chwila trwała dość długo. Okolice spowiła ciemność. Zostali tylko oni i głucha cisza. Sura oderwał się od Elaine i popatrzył na nią raz jeszcze. Zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Poczuł, że zniknęła jego moc materializacji.

- A więc tak to sobie obmyśliłaś! – zwrócił się do swojej matki patrząc w niebo.

W tym momencie blondwłosa dziewczyna miała okazję zobaczyć prawdziwe i szczere łzy osoby, która tłumiła w sobie wszystko wiele lat. Zauważyła także, że mężczyzna stojący przed nią zaczyna znikać. Było go coraz mniej.

- Dziękuję ci! Elaine! – rzekł do niej Sura uśmiechając się raz jeszcze.

Po tych słowach wyparował tak jakby nigdy nie istniał. Zostały tylko białe smugi, które unosiły się coraz wyżej aż w końcu zniknęły całkowicie wśród gwiazd. Przez chwilę kobieta miała wrażenie, że to sen i zwykły wytwór wyobraźni. Lecz tak naprawdę zdawała sobie sprawę, że ten mężczyzna pozostanie w jej sercu już do samego końca.

Tak zakończył się okres wojen w krainie Sorbi. Po wszystkich królestwach krążą teraz tylko legendy o wymyślonym bohaterze o imieniu Sura, który zjednoczył w bardzo krótkim czasie nacje, a później zniknął nie pozostawiając za sobą nawet śladu. Władcy nie wykorzystywali tej sytuacji. Przecież połączyli z własnej woli siły z czerwonymi i ruszyli z nimi zjednoczyć resztę obszaru. Współpracowali i to wyszło im na dobre. Dlatego postanowili dalej dzielić siły i odkrywać wspólnie tajemnice tego wciąż nieznanego świata.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
poniedziałek, 30 marzec 2015 20:25

Lucy

Wiele przeróżnych opinii krąży na temat filmu reżyserii Luca Bessona. „Lucy" to niewątpliwe oryginalny film, a miano to zyskało dzięki wplecionemu w fabułę wątku wykorzystywania przez człowieka większy procent mózgu niż jest to realnie możliwe.  Natomiast tytułowa Lucy (Scarlett Johansson), jest zwyczajną studentką mieszkającą w Tajwanie, na prośbę znajomego ma zanieść walizkę do hotelu, nie wie kim jest odbiorca oraz jaka jest jej zawartość. Z pozoru zadanie wygląda łatwo, oddać i wyjść. Niestety tak się nie dzieje. Dziewczyna zostaje uprowadzona przez ludzi groźnego Janga (Choi Min Sik). Odmawiając współpracy z niebezpiecznym biznesmenem zostaje uderzona,a kiedy odzyskuje przytomność odkrywa, że jej brzuch został rozcięty, w środku umieszczono narkotyki. Jak się okazuje nie ona jedyna, wraz z nią do tego „zadania" wyznaczono kilku innych mężczyzn. Każde z nich ma wyruszyć do ważniejszych miast Europy, gdzie na miejscu przesyłka zostanie usunięta, zaś oni rzekomo zostaną uwolnieni.

Niestety w świecie przemytników nic nie dzieje się jak należy, Lucy zostaje pobita, woreczek w jej brzuchu pęka, a częsć substancji zostaje wchłonięta przez organizm. Reakcja jaka następuje w wyniku przyswojenia CPH4 przechodzi najśmielsze oczekiwania, hormon w tak wielkiej dawce odblokowuje mózg młodej kobiety, dzięki czemu zyskuje zdolności, o których mogą jedynie przypuszczać naukowcy.

W międzyczasie mamy okazję posłuchać teorii pewnego z naukowców, profesora Normana (Morgan Freeman) zajmującym się badaniem mózgu, oraz jego zdolności w poszczególnych fazach procentowych. Jak twierdzi, człowiek w zaledwie 10%  jest go w stanie wykorzystywać, o wiele lepsze wyniki osiągnęły tylko delfiny. Pozostaje zadać kluczowe pytanie, jak wyglądałoby życie, gdyby ludzie mogli rozwinąć swoje możliwości do delfinów i otrzymać wynik 20% użycia? Jest sporo przypuszczeń, każde z nich wydaje się niewiarygodne. Czymś zupełnie abstrakcyjnym jest wizja 40-50 % , a co dopiero osiągnięcie maximum.  I tego co wtedy się wydarzy?

Niepodziewany telefon od Lucy sprawi, że profesor będzie miał niepowtarzalną okazję naocznie przekonać się jakie efekty powoduje całkowite wykorzystanie mózgu..

Reżyser pokusił się o wplątanie w science fiction interesujących zagadnień, które sprawiają, że film  pobudza w pewnym sensie do analizy, tego jakby rzeczywiście było mieć taką „moc" uzyskania dostępu do najbardziej nieosiągalnych możliwości mózgu. Czy faktycznie mielibyśmy możliwość panowania nad materią? Ludzkie odruchy zostałyby przyćmione przez wszechobecną wiedzę. Według mnie ten temat został bardzo zgrabnie wpleciony w wątek wiodący. Sama postać Lucy, a raczej jej nowo nabytych zdolności chwilami może wydawać się przesadzona, niektórzy pokusili się o stwierdzenie, że zakrawa o bajeczkę. Mnie jednak cały czas fascynowało czego mogła dokonać. Pomysł z narkotykiem i jego skutkami „ubocznymi" był może i naciągany, a jednak świadomość tego nie przeszkadzała w oglądaniu. Od początku została zastosowana forma odliczania. Od chwili kiedy bohaterce odblokowuje się umysł czas zaczyna nabierać tempa. Tak naprawdę bez przerwy mamy wartką akcje. Jest to 90 min wrażeń, czego dopełnieniem jest świetna muzyka, która według mojej opinii zasługuje na szczególną uwagę. Chyba już dawno nie oglądałam filmu z tak świetnie dobraną ścieżką dźwiękową.

Bardzo dobra gra aktorska, duet Johansson oraz Freeman świetnie się spisał, ale i reszta postaci była ciekawie dobrana.  Na przykład policjant Pierre Del Rio (Amr Waked) jego reakcje na dokonywane przez dziwną amerykankę zjawisk, po lekarzy w szpitalu.  Nie mogę powiedzieć, że któryś z aktorów nie wczuł się w wyznaczoną rolę.  Ze śmiałością mogę stwierdzam, każdy odpowiednio wcielił się w odgrywaną postać, dzięki czemu nie odniosłam wrażenia sztuczności. Kreacja Scarlett/Lucy jako człowieka z dodatkowymi zdolnościami było dla mnie czymś nieoczekiwanym, ale uważam, że aktorka odnalazła się i ciekawie zagrała.

Lucy jest filmem, który można śmiało oglądać nie wymagając po nim fajerwerków. Z początku byłam sceptycznie nastawiona, jednak wizja ukazana przez Luca Bessona bardzo przypadła mi do gustu. Oczywiście nie można stwierdzić, że film jest idealny i nie brakuje mu wad, mimo wszystko całość ogląda się przyjemnie, za sprawą braku nudy czas upływa szybko. Obawiałam się zakończenia, które mogłoby zepsuć całość. Na szczęście okazało się tym czego oczekiwałam. Produkcja warta uwagi, jeżeli nie oczekujecie Tolkienowskich efektów, ani świata Matrixu nie powinniście czuć się rozczarowani.

Dział: Filmy
poniedziałek, 30 marzec 2015 20:11

Kłamca 2: Bóg marnotrawny

Po lekturze pierwszego tomu „Kłamcy" niemal natychmiast sięgnęłam po drugą odsłonę historii Lokiego. Przypadły mi do gustu wykreowane przez Ćwieka postaci oraz język, któremu chociaż daleko było do określenia mianem wyszukanego, to zawierał w sobie trafne metafory i zabawne dwuznaczności. Autor urzekł mnie także luźnymi, mniej lub bardziej skrytymi nawiązaniami do codzienności oraz kultury popularnej. Tego też szukałam w „Kłamcy 2: Bogu marnotrawnym".

Okładka, której opis przy pierwszym tomie niecelowo pominęłam, niewiele różni się od swojej starszej siostry. Mężczyzna na obwolucie (bez wątpienia Loki) odpala na wietrze papierosa. Ubrany jest w trochę żołnierskim stylu, na plecach przewiesił niemałych rozmiarów broń i pluszowego misia, a w garści trzyma krucyfiks (najpewniej). Do klapy kurtki przymocowaną ma przypinkę „i love Norway"; zwisa z niej także para okularów lenonek. Nad postacią unosi się laurowy wieniec. W tle, nieco wyblakłe, znajdują się dwie inne postaci – to bohaterowie obwoluty poprzedniego i następnego tomu. Wszystko nabiera jednak sensu dopiero po przeczytaniu książki. Przyznaję, że sposób przedstawienia postaci w sensie techniki wizualnej nieszczególnie mnie porywa. Loki z okładki wydaje się postacią z nie najnowszej gry komputerowej. Chyba lepiej wyglądałby w bardziej komiksowej odsłonie.

Loki wciąż pozostaje na usługach aniołów. Nieustannie gromadzi pióra i przekracza granice, których nie mogą przekroczyć skrzydlaci. Drugi tom skupia się bardziej na przeszłości byłego boga, jego komplikujących się relacjach z konkretnymi przedstawicielami zastępów oraz warstwie emocjonalnej. Loki dochodzi do siebie po utracie Sygin i raz jeszcze pokazuje, że zdolny jest do przeżywania głębokich uczuć. I nie mam tutaj na myśli szczególnie złośliwych dowcipów.

Zasadniczą zmianą w drugim tomie „Kłamcy" jest przede wszystkim sposób budowy fabuły. Ćwiek odszedł od zbioru typowych krótkich opowiadań, a zastąpił je zestawem logicznie i chronologicznie połączonych ze sobą historii, jakkolwiek wciąż nie jest to rzecz całkowicie płynna. Chociaż może, w pewnym sensie, wciąż są to opowiadania? Tylko dłuższe, bardziej rozbudowane oraz odnoszące się do wcześniejszych poczynań Lokiego.

Początkowo nie czytało mi się „Boga marnotrawnego" najlepiej. Irytowały przede wszystkim superkrótkie podrozdziały. Zdarzało się, że na dwóch stronach cztery razy zmieniała się perspektywa, odgrodzona wariacją na temat typowych trzech gwiazdek. Nie pozwalało to nie tylko wczuć się w akcję, ale i zwyczajnie nią zainteresować. Miałam chwilę, w której myślałam, że pożegnam tymczasowo „Kłamcę" i przerzucę się na coś mniej irytującego. Na szczęście wkrótce historia wróciła na tory znanej mi jakości i tak drastyczne kroki nie były konieczne.

Fabularnie historia ma lepsze i gorsze momenty. Niektóre fragmenty czytałam z zapartym tchem, inne nieco mnie nudziły. Zdarzyło się, że ogólne wrażenie psuło zakończenie danego epizodu. Zdecydowanym plusem całości jest jednak podjęcie przez Ćwieka próby ulokowania wydarzeń z pierwszego tomu w rzeczywistości drugiego. Nie chodzi tylko o „kamienie milowe" historii, ale też jej poboczne aspekty.

Podobnie jak w przypadku pierwszej odsłony najmocniejszym elementem powieści są kreacje postaci. Loki, pomimo pewnych zmian w warstwie psychologicznej, wciąż pozostaje kłamliwym draniem z doskonałymi puentami i ciętymi ripostami. Nowi bohaterowie w postaci dwójki greckich bogów – perfekcyjne. No i aniołowie, którzy okazują się bardziej przebiegli i cwani, niż się mogło początkowo wydawać. A skoro jesteśmy już przy skrzydlatych... Mimo faktu, iż cenię sobie tę kreację, to w drugim tomie „Kłamcy" złapałam się na tym, że przedstawiciele sfer niebieskich nieszczególnie się od siebie różnią. Kilka razy Michał zlał mi się z Gabrielem. Jedyną różnicą wydaje się to, że Michał budzi strach i respekt pośród skrzydlatych stróżów, co Ćwiek zawsze skrzętnie odnotowuje. Poza tym, zwłaszcza w kwestii wypowiedzi, Michał i Gabriel mogliby być klonami.

W sferze językowej spodziewałam się skoku jakościowego, zapowiedzi tego, co znam z „Chłopców" czy „Dreszcza". Okazało się jednak, że tutaj Ćwiek nie tylko się nie poprawił, ale nawet w pewien sposób pogorszył – chwilami miałam wrażenie, że pisał to ktoś inny, ktoś starający się go naśladować. W tekście zdarzają się wtręty ze staropolskim rodowodem, których obecność nie jest warunkowana żadną logiką poza ewentualną próbą uniknięcia powtórzeń. Tylko, dlaczego unikać ich kosztem płynności językowej?

„Bóg marnotrawny" dorównuje poziomem poprzedniej części „Kłamcy", chociaż jego wady i zalety rozłożone są zupełnie inaczej, niż poprzednio. Ćwiek pogłębił rys psychologiczny Lokiego oraz dołączył kilka postaci do jego kompanii, ale mniej uwagi poświęcił językowej staranności i kreacjom drugoplanowym. Na wierzch wypłynęły też błędy, których nie dostrzegałam wcześniej. W ogólnym rozrachunku powieść pozostaje jednak wciąż tekstem inteligentnym, w sposób szczególnie przemyślany wykorzystującym realia XXI wieku oraz czerpiącym garściami z popkultury. Czytając nie raz rozciągałam usta w uśmiechu i gratulowałam w myślach autorowi. Jestem niemal pewna, że drobnostki, które osłabiały przyjemność płynącą z lektury, znikną w następnych częściach. A przeczytam je z pewnością.

Dział: Książki
niedziela, 29 marzec 2015 16:43

Oculus

Nazwisko Stephena Kinga działa na mnie jak magnes. Kiedy więc natrafiłam na informację o „Oculusie", a właściwie o tym, że sam Stephen King trząsł na nim portkami, musiałam go obejrzeć. Jasne, obawiałam się nieco, że to tylko chwyt marketingowy. Jasne, nachodziły mnie myśli, że seans może być kolejną stratą czasu. Jasne, przyjmowałam, że mogę się rozczarować. Ale to w końcu jedynie półtorej godziny straconego życia! Zresztą ufam Stephenowi – skoro mówi tak, jak mówi, to znaczy, że jest tak jak mówi. Pełna nadziei podjęłam ryzyko.

Tim Russell (Brenton Thwaites) ostatnie kilka lat swojego życia spędził w zakładzie psychiatrycznym, gdzie sztab specjalistów pomagał mu zrozumieć tragiczne doświadczenia z okresu dzieciństwa, a konkretnie popełnioną zbrodnię. Wreszcie, wraz z osiągnięciem pełnoletności, opuszcza placówkę. W „zewnętrznym" świecie czekaj już na niego jego siostra, Kaylie (Karen Gillan). Pełen nadziei chłopak spotyka się z nią zaraz po pożegnaniu zakładu, gotowy na rozpoczęcie nowego etapu w swoim życiu. Okazuje się jednak, że Kaylie nie poczyniła tak wyraźnych postępów jak jej brat. Ledwie się spotykają, a dziewczyna już przypomina mu o obietnicy sprzed lat i wydarzeniach z przeszłości. Raz jeszcze stawia pod znakiem zapytania wszystko to, co wpoili Timowi lekarze. I chociaż chłopak początkowo się broni, to nie może odmówić nalegającej siostrze. Kaylie zamierza udowodnić, że winę za wydarzenia z przeszłości ponosi tajemnicze lustro, a nie jej brat. Wkrótce oboje wracają na miejsce zbrodni. Mroczna obecność z czasu ich dzieciństwa tylko na to czekała...

Historia rozpoczyna się zgodnie z zasadą Hitchcocka – od trzęsienia ziemi. Już w pierwszych minutach padają strzały. Później jednak tempo akcji nie rośnie w tak zawrotnym tempie, jak życzyłby sobie tego mistrz kina grozy. „Oculus" przez większość czasu utrzymuje stabilny, stosunkowo wysoki poziom. Tajemnica zajmuje widza na tyle, że z ukontentowaniem spogląda na ekran; dwoistość argumentów brata i siostry działa orzeźwiająco; a zagadka z serii „kto ma rację" skłania do snucia własnych refleksji. Sam pomysł na intrygę – oddziaływania przeklętego przedmiotu – jest godny uznania. Nadchodzi jednak moment, w którym autorzy obrazu gubią się w swoich własnych założeniach. Bohaterowie, którzy zdawało się swoje działania dobrze przemyśleli, popełniają kardynalne błędy nowicjuszy. Hitchcock odwraca się do ekranu plecami.

Czy Stephen King mógł bać się na „Oculusie"? Odpowiedź nie jest taka znowu oczywista. Film ma bowiem elementy, które i mi włoski zjeżyły na rękach. Sama kreacja upiorów jako mrocznych postaci z hipnotyzująco-przerażającym spojrzeniem migotliwych oczu – perfekcyjna. Kilka pierwszych spotkań widza z tymi widmami robi wrażenie. Później fabuła trochę kuleje, a oglądający przyzwyczaja się do pokazywanych nieustannie w ten sam sposób stworów.

Atmosfera horroru przez większość czasu spełnia założenia gatunku. Przeszkadza jej nieco jedynie główna aktorka produkcji, Karen Gillan, która jest sztuczna i chwilami naprawdę irytująca. Dobre wrażenie zrobił na mnie Brenton Thwaites, chociaż miewałam wrażenie, że udziela się jakby od niechcenia. Były jednak również momenty, gdy wypadał dość naturalnie, czego – przyznam szczerze – się po nim nie spodziewałam.
Niespodziewanie dobry jest także montaż – zarówno obrazu, jak i dźwięku. Sama strona muzyczna nie zapisała się mi szczególnie w pamięci, ale nie mogła być zła, skoro produkcja trzymała w napięciu. Tak jak już wspomniałam od strony wizualnej należą się wyrazy uznania kreacjom mrocznych widm z lustra.

„Oculus" nie jest kamieniem milowym gatunku horroru, a zapewnienia Stephena Kinga wydają się nieco przesadzone, jednakże całość wypada dobrze. Niektóre fragmenty nawet najbardziej wprawionym horroromaniakom mogą zmrozić na chwilę krew w żyłach. Samotny seans, bez wsparcia w postaci obecności znajomego, z pewnością może stać się przyczynkiem obaw i niespokojnego spoglądania w cienie spowitego mrokiem mieszkania. A już na pewno – w antyczne lustra. Na tle podobnych produkcji „Oculus" zdaje się pozytywnie wyróżniać i przynosi subtelny powiew nowości. Ze swojej strony piszę się na sequel, jeżeli takowy powstanie.

Dział: Filmy
niedziela, 29 marzec 2015 13:00

Pół króla

Najnowsza powieść Joe Abercrombiego pod tytułem „Pół króla" (pierwszy tom serii „Morze Drzazg") reklamowana jest jako dzieło z gatunku fantasy. Nie jest to jednak fantasy sensu stricto. Ostatnimi czasy zresztą, po sukcesie George'a R. R. Martina, podobnego typu tekstów pojawia się coraz więcej. Co mam na myśli przez wspomniane podobieństwo? Odchodząc od wartościowania i oceniania, „Pół króla" nie jest tekstem przepełnionym magią i niezwykłymi stworzeniami. To kolejny przedstawiciel fantasy umierającego, fantasy stanowiącego tło, fantasy będącego dla samych nawet bohaterów reliktem przeszłości. Nie spotka się tutaj palety różnorodności ze śródziemia, pokrętnych języków i zaklęć. Czy to jednak umniejsza wartość najnowszej powieści autora? Ani odrobinę.

Yarvi jest synem króla Gettlandu, władcy Czarnego Tronu, Uthrika. Synem jednak niechcianym, pogardzanym i odrzucanym nie tylko przez monarchę, ale także jego żonę i samych poddanych. A wszystko z powodu kalekiej ręki, piętna, którym naznaczony jest od chwili narodzin. Książe-wyrzutek jako najmłodszy z braci nie jest brany pod uwagę jako następca tronu. Zresztą sam Yarvi nie pożąda władzy i królewskich zaszczytów. Zamiast tego wybiera drogę Ministra, swoistego doradcy i filozofa. Los jednak lubi śmiać się z tych, którzy planują swoje życie. Tuż przed egzaminem na Ministra ginie zarówno jego ojciec, jak i brat i Yarvi musi zasiąść na Czarnym Tronie, gdzie kalectwo przynosi mu jeszcze więcej cierpienia. Mimo to przysięga pomścić zmarłych członków rodziny. Wkrótce zostaje zdradzony. Dopiero tutaj zaczyna się najważniejszy etap jego życia. Yarvi musi przetrwać niewolę i przebyć wiele krain oraz zjednać do siebie ludzi, by wrócić do Gettlandu, ponownie objąć władzę i... odebrać życie odpowiedzialnym za jego los i los jego rodziny. Czy uda mu się powrócić do ojczyzny i dopełnić przysięgi?

Jak już wspomniałam historia niewiele ma w sobie z fantasy. Na tego typu gatunkowość składają się jedynie funkcjonujące w opisywanych krainach legendy, mity i podania. „Pół króla" bliżej do fikcyjnej powieści historycznej z elementami tekstu przygodowego. Niezależnie jednak od gatunku Abercrombie stworzył kolejną fabułę z wartko toczącą się akcją, solidną dawką intrygi, wyraźnie nakreślonymi postaciami i tym czymś, co sprawia, że zaniedbuje się wszystkie możliwe do zaniedbania obowiązki, byle dalej czytać.

Haczyk połyka się w zasadzie od pierwszej strony powieści. Postać Yarvi'ego, pomimo że początkowo nieco nazbyt wrażliwa na swoim punkcie (nie sposób się zresztą tej wrażliwości dziwić), to bohater, z którym nietrudno się zżyć. Jego początkowe rozterki w pewien metaforyczny sposób zdają się być rozterkami każdego młodego człowieka, na którego nagle spada świadomość konieczności przyjęcia na siebie prawdziwej odpowiedzialności i pożegnania jednocześnie własnych planów. Później czytelnik ma szansę śledzić jego rozwój i przemianę, psychologiczne dorastanie. Na początku fabularnej drogi Yarvi to tak naprawdę przerażone dziecko, podczas, gdy w części finalnej to już dojrzały i doświadczony mężczyzna. Ogromne przemiany zachodzą także w towarzyszących mu postaciach oraz w ich wzajemnych relacjach.

Trudno byłoby odpędzić od siebie wrażenie, że autor czerpie z dorobku wspomnianego już George'a R. R. Martina. Konstrukcja świata, sam pomysł na fabułę i intrygi oraz kierunek zróżnicowania bohaterów, ma na sobie wyraźne znamię fascynacji powieściami z typu „Gry o tron". Nie jest to jednak coś, co przeszkadza. Co więcej – ci, którzy mają już za sobą lekturę wszystkich pozycji Martina, mogą poczuć ducha jego talentu w „Połowie króla". Różnorodne warstwy społeczne, walki i krew, nienachalne wątki romantyczne (w zasadzie półromantyczne) – to wszystko odnaleźć można w „Połowie króla".

Sam tekst napisany jest lekko. Tak lekko, że aż dziw bierze, gdy pod palcami, niczym w magiczny sposób (może to kolejne znamię gatunku fantasy i przeniesienie jego wyznaczników do świata realnego?), nie zostaje już do przeczytania ani jedna strona. Językową trudność mogą jednak sprawić niektóre z imion bohaterów, chociaż większość z nich nie jest nawet w połowie tak skomplikowana, jak bywa w niektórych powieściach fantastycznych. Abercrombie postawił w „Połowie króla" na język dość surowy. Brakuje tutaj kwiecistych opisów, zdarza się, że fabuła mknie nagle do przodu i w ciągu mrugnięcia powieki bohaterowie mają już za sobą znaczną część planowanej trasy – innymi słowy, Abercrombie nie stara się oddać tempa akcji w „tempie języka". Zdecydowanie stawia raczej na płynność lektury i wartkość akcji, niż odwzorowanie faktycznej szybkości przeprawy. Z pewnością uraduje to wszystkich tych, którzy chwalą sobie bardziej celne i krótkie metafory, niż kwieciste opisy i dokładne kreowanie światów (jakkolwiek świat Abercrombiego jest logiczny, dopracowany i wystarczająco bogaty w szczegóły).

„Pół króla" to powieść, którą pochłania się w zasadzie w jeden wieczór. W dodatku posiadająca na tyle skomplikowaną i bogatą w zwroty akcji warstwę fabularną, że trudno opowiadać o niej bez zdradzania szczegółów. Każda strona, to nowa zagadka; każdy rozdział, to nowe zaskoczenie. Wielkim szokiem jest także z pewnością zakończenie (pierwsze z dwóch, bo moim zdaniem powieść ma dwa finały), które stawia pod znakiem zapytania poczynania głównego bohatera, a czytelnika zmusza do szerokiego rozwarcia oczu ze zdumienia. Z niecierpliwością czekać będę na kolejny tom z tej serii.

Dział: Książki
niedziela, 29 marzec 2015 01:31

Premiera: "Dom"

Już 10 kwietnia swoje miejsce będzie miała kinowa premiera filmu "Dom" opowiadającego przygodę pewnego kosmity oraz pewnej małej dziewczynki. 

Dział: Kids
piątek, 27 marzec 2015 10:28

Na skraju jutra

Odwlekałam seans „Na skraju jutra" z absurdalnych powodów w postaci Toma Cruise'a. Aktor, najpewniej z powodu tych wszystkich plotek i medialnego szumu w swoim czasie, budzi we mnie mieszane uczucia. Wiem, że to dość niskie patrzeć na umiejętności aktorskie przez pryzmat prywatnego życia człowieka (o którym informacje mogą być na dobrą sprawę wyssanymi z palca mrzonkami), ale w przypadku Cruise'a nie mogę się powstrzymać. Co więcej – to jedyny aktor, który sprawia mi takie problemy. O istnieniu „Na skraju jutra" jednak wiedziałam od dawna, chociaż nie czytałam nawet jego opisu. W końcu zdecydowałam się film obejrzeć. Co to było za zaskoczenie!

Ziemia staje się obiektem brutalnego ataku obcej formy życia. Ludzie masowo giną nie mogąc przeciwstawić się sile najeźdźcy. Aż do chwili wynalezienia bojowego egzoszkieletu i walecznych wyczynów niejakiej Rity (Emily Blunt), która niemal w pojedynkę wybija setkę kosmicznych przybyszów. Jedna wygrana bitwa nie świadczy jednak o wygranej wojnie. Wkrótce zjednoczone wojska świata opracowują plan ostatecznego starcia. Pomimo protestów do walki zostaje zaciągnięty również Cage (Tom Cruise). Mężczyzna ginie na polu bitwy, ale to nie koniec jego istnienia. Ledwie umiera, a już budzi się rozpoczynając raz jeszcze ten sam dzień. Sytuacja wciąż się powtarza. Wkrótce odkrywa sekrety wojska, Rity i przeciwników. Czy uda się je mu wykorzystać tak, by ocalić świat? I czy to w ogóle możliwe?

Nie miałam pojęcia, że „Na skraju jutra" wykorzystywać będzie mechanizm odradzania znany chociażby z „Dnia świstaka", więc kiedy Emily Blunt i Tom Cruise umarli po raz pierwszy, ale nie natychmiast po rozpoczęciu filmu, co wykluczało (w mojej logice) retrospekcyjną budowę fabuły, nieco się zdziwiłam. Najpierw nie było to miłe zaskoczenie. Pomyślałam sobie: „Znowu? Serio? Jeszcze się im nie znudził ten zabieg w Hollywood? Przecież to stare jak świat!". A potem okazało się, że nawet wyświechtanym pomysłom można nadać otoczkę oryginalności.

Tak naprawdę bowiem sam motyw odradzania się nie jest tak ważny, jak to, co robi z bohaterem. Cage poznaje kolejne postaci, umiera i raz jeszcze do nich wraca, by często dowiedzieć się o nich czegoś nowego. Lecz one widzą go po raz pierwszy. Mężczyzna przywiązuje się do kolejnych osób, podczas, gdy dla nich pozostaje nieznajomym. Do głowy przyszedł mi tutaj film „Still Alice" (nie, nie oszalałam, nie porównuję tych obrazów), wywrócony na drugą stronę. Cały świat choruje w „Na skraju jutra" na Alzheimera, tylko Cage jest zdrowy. Poza tym, czy to nie trochę dużo jak na jedną osobę? Ocalić świat przed inwazją obcych?

Oczywiście poza psychologicznym dłubaniem w postaci Cage'a film oferuje dużo więcej. Przede wszystkim przednią rozrywkę. To typowy blockbuster z dużą dawką akcji, elementami dowcipu, wątkiem romansowym i intrygującym zakończeniem. Patrzy się na całość z uznaniem dla detali efektów specjalnych (na mnie sceny batalistyczne z potworami z kosmosu zrobiły spore wrażenie, zwłaszcza sama kreacja potworów) i ogólnym zainteresowaniem. Chociaż muszę przyznać, że w którymś momencie dwugodzinny seans zaczyna nużyć. Jest taka chwila, gdy wracanie, powtarzanie i zmartwychwstania tracą swoją moc i chciałoby się już wiedzieć, jak to się skończy. Finał rekompensuje jednak ten moment znużenia.

Aktorsko jest nieźle, ale w tym sensie, że ani Blunt, ani Cruise nie przeszkadzali mi dobrze się bawić. Zresztą, kto szuka w takich filmach aktorskich popisów? Nawet ja nie jestem aż tak czepliwa. Przyjmuję, że pierwszy skrzypce grają wybuchy, efekty specjalne i muzyka, która podtrzymuje napięcie. A to zagrało wirtuozersko.

„Na skraju jutra" zupełnie mnie zaskoczyło. Być może z powodu braku wcześniejszej wiedzy o fabule, być może z powodu uprzedzenia do wysypu podobnych produkcji w ostatnim czasie. Ostatecznie bawiłam się jednak przednio, doceniając możliwość poddania się blockbusterowej rozrywce – były parsknięcia śmiechu, zaciskane kciuki i doping. Czego chcieć więcej przy natłoku codziennych prac? Otóż niczego. Kto jeszcze nie widział, niech zobaczy – dwie godziny „Na skraju jutra" trudno byłoby nazwać zmarnowanymi.

Dział: Filmy

Film fantastycznonaukowy jako kino gatunku

Pierwsze produkcje o charakterze fantastycznonaukowym pojawiły się już na początku stulecia, a więc niedługo po powstaniu kina, niemniej wciąż trudno sprecyzować ich cechy reprezentatywne. Być może powodem tego problemu jest brak wyraźnego zarysu i twardo określonych zasad – kino fantastycznonaukowe nie posiada schematu narracji, który sam w sobie określałby przynależność gatunkową; brakuje mu też bohatera, stanowiącego skonkretyzowany zarys dla większej ilości produkcji; kwestia scenerii ograniczona jest jedynie kreatywnością twórcy. Nie zaprzeczam, że ten gatunek filmowy wykazuje pewną powtarzalność motywów i najczęściej stosowanych chwytów – jednostki przejawiające cechy nadprzyrodzone, tragedie rozgrywające się w przestrzeni kosmicznej, degeneracja ziemskiego środowiska (fauny i flory), różnorodne mutacje, bunt zaawansowanej technologii – są to, jednakże własności, które nie pozwalają stworzyć spójnej i klarownej definicji, a jedynie taką, która opierałaby się na systemie wyliczeń i opisów.

Dział: Felietony