grudzień 22, 2024

czwartek, 04 czerwiec 2015 01:01

Fragment: "Srebrzyste wizje"

By 
Oceń ten artykuł
(1 głos)

ANNE BISHOP

SREBRZYSTE WIZJE
Inni – tom trzeci

Rozdział 1

Czwartek, 10 maja
Meg Corbyn weszła do łazienki na zapleczu biura łącznika z ludźmi i starannie rozłożyła przyniesione ze sobą przedmioty. W myślach nazywała je przyborami do wieszczenia: środek antyseptyczny, bandaże i składana srebrna brzytwa z dekoracyjnie grawerowaną rączką; po jednej stronie zdobiły ją liście i kwiaty, a po drugiej, zwykłymi literami, wypisano jej oznaczenie – cs75. Przez dwadzieścia cztery lata Meg nosiła je zamiast imienia.


Teraz miała własne imię i prawdziwe mieszkanie zamiast sterylnej celi. W kompleksie, gdzie dorastała i przeszła szkolenie – i gdzie ją wykorzystywano – miała tylko jedną przyjaciółkę. Jean nikomu nie pozwalała zapomnieć, że kiedyś miała prawdziwy dom i rodzinę. I to właśnie Jean pomogła jej uciec.
Obecnie miała wielu przyjaciół, choć większość z nich nie była ludźmi. To terra indigena, tubylcy ziemi nazywani też Innymi, dali jej szansę na samodzielne życie i pomagali jej uporać się z nałogiem, który w końcu by ją zabił. Simon Wilcza Straż, przywódca Dziedzińca w Lakeside, twierdził nawet, że widział kiedyś wieszczkę krwi, która dożyła sędziwego wieku. Meg bardzo chciała wierzyć, że to możliwe i miała nadzieję, że dzisiejszy eksperyment pokaże jej, jak to osiągnąć.
Sprawdziwszy, czy wszystko jest na miejscu, usiadła na zamkniętej klapie sedesu, w oczekiwaniu na Merri Lee, pełniącą rolę jej słuchacza i interpretatora wizji.
Kiedy cassandra sangue, czyli wieszczka krwi, przecinała sobie skórę, doświadczała wizji przyszłości. W kompleksach uczono wieszczki, jak opisywać te wizje, ale nigdy nie zdradzano im, jak je interpretować. Zresztą byłoby to i tak bezcelowe. Kiedy wieszczka zaczynała mówić, ogarniała ją euforia, która chroniła jej umysł przed wizjami. Istniał tylko jeden sposób na zapamiętanie swej wizji: zachować milczenie. Jeśli wieszczka nie wygłosiła przepowiedni, zapamiętywała wszystko, co zobaczyła, jednak wymagało to z jej strony wielkiej determinacji – lub desperacji – gdyż wiązało się z ogromnym bólem. Tymczasem euforia, bardzo podobna do orgazmu, która pojawiała się przy wygłaszaniu przepowiedni, szybko uzależniała cassandra sangue od zadawania sobie ran.
Po kilku miesiącach samodzielnego życia Meg zrozumiała, że nigdy nie zdoła całkowicie uwolnić się od tego nałogu. Przez lata regularnie przecinano jej skórę dla zysku, sprzedając jej przepowiednie, i teraz wizje, unoszące się w jej krwi, domagały się wypuszczenia na wolność. Czy tego chciała, czy nie, musiała się ciąć.
Dlatego właśnie dzisiejszy eksperyment był taki ważny. Nie czuła mrowienia, które zwiastowało konieczność cięcia, nie czuła żadnego przymusu uwolnienia wizji, a więc była to idealna okazja, by sprawdzić, jak przebiega kontrolowane cięcie.
Trzasnęły drzwi na zapleczu biura i chwilę później do łazienki zajrzała Merri Lee. Przyniosła ze sobą mały notes i długopis.
Obie dziewczyny były niewysokie i drobnej budowy ciała. Obie miały jasną cerę i były mniej więcej w tym samym wieku. Tu jednak ich podobieństwa się kończyły. Merri Lee miała ciemne oczy i ciemne włosy do ramion, oczy Meg były natomiast jasnoszare, a krótkie, czarne włosy ufarbowane podczas ucieczki z kompleksu, by diamteralnie zmienić swój wygląd, nabrały dziwacznego, pomarańczowego koloru, który dopiero zaczynał schodzić.
– Jesteś absolutnie pewna? – spytała Merri Lee. – Może powinnyśmy jednak zaczekać, aż Simon i Henry wrócą z Wielkiej Wyspy?
Meg pokręciła głową.
– Nie, musimy zrobić to teraz, nim otworzę biuro i pojawią się dodatkowe... dane... które mogłyby wpłynąć na to, co zobaczę. Vlad pracuje dziś w Zabójczo Dobrych Lekturach, więc jeśli potrzebna nam będzie pomoc, jest pod ręką.
– No dobrze. – Merri Lee przyniosła sobie z kuchni krzesło, i ustawiwszy je na progu łazienki usiadła. – O co mam cię zapytać?
Meg zastanawiała się nad tym. Klienci Kontrolera zawsze przychodzili do kompleksu z bardzo konkretnymi pytaniami. Uznała jednak, że im potrzebne będą nie tyle konkrety, co wytyczenie ram czasowych przepowiedni.
– Zapytaj mnie, na co mieszkańcy Dziedzińca w Lakeside powinni uważać w ciągu najbliższych dwóch tygodni.
– To dość niejasne – stwierdziła Merri Lee. – I dlaczego akurat dwa tygodnie?
– Jeśli spytamy o jakąś konkretną rzecz dotyczącą Dziedzińca, możemy przeoczyć coś istotnego, coś, o czym Inni powinni wiedzieć – wyjaśniła Meg. – A dwa tygodnie to w sam raz.
– Ale jeśli w ten sposób nie dowiemy się niczego użytecznego, cięcie pójdzie na marne – zauważyła Merri Lee.
– Wcale nie. – Już sama euforia była wystarczającym powodem, ale nie zamierzała tego mówić przyjaciółce. – Jeśli się okaże, że takie cięcie usunie na dwa tygodnie uczucie mrowienia, które zmusza mnie do wygłaszania przepowiedni, będę żyła dłużej. A ja chcę żyć – szczególnie teraz, kiedy mam prawdziwe życie.
Milczały przez chwilę.
– Gotowa? – spytała wreszcie Merri Lee.
– Tak – odparła Meg. Otworzyła brzytwę i przyłożyła płasko do skóry. Ostrze o szerokości pół centymetra idealnie odmierzało niezbędną odległość między cięciami, zapobiegając marnowaniu cennej skóry. Meg wyrównała ostrze do najnowszej blizny na lewym przedramieniu, a potem przecięła skórę na tyle głęboko, by popłynęła krew i aby – co było równie ważne – po cięciu pozostała blizna.
Poczuła gwałtowny ból, będący wstępem do przepowiedni. Z daleka dobiegł ją płacz – płacz, którego nie słyszał nikt inny. Meg zacisnęła zęby, odłożyła brzytwę i ułożyła rękę tak, by krew spływała do umywalki. Potem dała głową znak przyjaciółce.
– Na co mieszkańcy Dziedzińca w Lakeside powinni uważać w ciągu następnych dwóch tygodni? – spytała Merri Lee. – Mów wieszczko, a ja cię wysłucham.
Meg otworzyła usta i zaczęła opisywać wszystko co widziała.Wraz ze słowami obrazy zacierały się w jej umyśle, pochłonięte przez euforię, wywołującą rozkoszne mrowienie w piersiach i rytmiczne skurcze między nogami.
Nie wiedziała, jak długo unosiła się na falach euforii. Czasami rozkosz znikała natychmiast po opisaniu ostatniego obrazu, a czasami trwała jeszcze dłuższą chwilę po wygłoszeniu przepowiedni. Kiedy wreszcie się ocknęła, okazało się, że Merri Lee zdążyła już opatrzyć jej rękę, wymyć brzytwę i spłukać krew z umywalki.
Krew cassandra sangue była niebezpieczna i dla ludzi, i dla Innych: produkowano z niej dwa narkotyki, wilczenie i euforkę, przez które w ostatnich miesiącach doszło w Thaisii do wielu niepokojących zdarzeń. Dlatego, planując dzisiejszy eksperyment, uzgodniły, że całą krew spłuczą, a opatrunek oddadzą później do spalarni w Kompleksie Usługowym Dziedzińca.
– Zadziałało? – spytała Meg. – Wygłosiłam przepowiednię? Zobaczyłam coś użytecznego?
Mówiła ochryple, gardło miała obolałe. Chciała poprosić Merri Lee o szklankę wody albo może soku, ale nie była w stanie powiedzieć nic więcej.
– Meg, czy ty mi ufasz?
Pytanie zabrzmiało złowieszczo.
– Tak, ufam ci.
Merri Lee kiwnęła głową, jakby właśnie podjęła jakąś decyzję.
– Tak, zadziałało. I to lepiej niż się spodziewałyśmy. Ale potrzebuję trochę czasu, żeby uporządkować obrazy.
Nie było to kłamstwo, ale i nie do końca prawda.
Meg przyjrzała się przyjaciółce.
– Nie chcesz mi powiedzieć, co widziałam?
– Nie, nie chcę. Naprawdę nie chcę.
– Ale...
– Meg. – Merri Lee zamknęła na moment oczy. – Nikomu na Dziedzińcu nie grozi bezpośrednie niebezpieczeństwo, ale powiedziałaś coś... niepokojącego, a ja nie bardzo wiem, jak to zinterpretować. Dlatego chcę najpierw poukładać obrazy, tak jak zeszłym razem, pamiętasz. Zapisałyśmy je na fiszkach i przekładałyśmy na różne sposoby aż powstała cała historia. A potem pójdę do Zabójczo Dobrych Lektur i porozmawiam z Vladem.
– Ale Samowi nic się nie stanie? Ani Simonowi? Ani...? – Kiedy Sam Wilcza Straż przyjmował postać człowieka, sprawiał wrażenie dziewięcioletniego chłopca, ale na wilcze standardy nadal był tylko szczeniakiem. Jego wuj, Simon Wilcza Straż, był najbliższym przyjacielem Meg. Na samą myśl, że któremuś z nich grozi niebezpieczeństwo robiło jej się słabo.
Merri Lee pokręciła głową.
– Nie, z twoich słów nie wynikało, że ktoś z Dziedzińca będzie miał kłopoty. – Dotknęła uspokajającym gestem ręki Meg. – Obie dopiero się uczymy, jak to robić. Muszę z kimś porozmawiać, nim ci powiem, co widziałaś, dobrze?
Jej przyjaciele byli bezpieczni, to najważniejsze.
– Dobrze.
– Już prawie dziewiąta. Powinnaś coś zjeść, nim otworzysz biuro.
Meg posłusznie wyszła z łazienki. Faktycznie było jej trochę słabo, więc powinna coś zjeść – poza tym potrzebowała chwili spokoju. Musiała się też zastanowić, co powie Wilkowi, dyżurującemu dziś w biurze, bo nawet jeśli będzie go unikać to on i tak wyczuje zapach krwi i środka antyseptycznego. Zapewne uda jej się go przekonać, by nie wszczynał alarmu, a jeśli dyżur ma Jedynak, dwa ciastka z pewnością odwrócą jego uwagę. Ale jeśli z Jedynakiem przyjdzie jak zwykle Blair, główny stróż prawa na Dziedzińcu...
Może Merri Lee miała rację? Może powinny powiedzieć o wszystkim Vladowi, nim któryś Wilk zacznie wyć, że się cięła i wszyscy się zbiegną, żądając wyjaśnień?
– Merri, ale to, co zobaczyłam nie dotyczy Innych, prawda? – spytała, wchodząc do kuchni.
Merri Lee najpierw pokręciła głową, ale potem jednak zmieniła zdanie.
– Widziałaś kopiące łapy.
– Kopiące łapy? – Meg zmarszczyła brwi. – Co w tym takiego ważnego, że aż zobaczyłam to w wizji?
– Nie mam pojęcia. Może Vlad się domyśli albo Wilki. – Merri Lee się zawahała. – Nic ci nie jest? Nie jest ci słabo albo coś?
– Nie, wszystko w porządku.
– Pamiętaj, żeby coś zjeść.
– Jasne.
Gdy tylko za Merri Lee zamknęły się drzwi, Meg zajrzała do małej lodówki umieszczonej pod blatem. Kiedy żyła w kompleksie, opiekunowie, przezywani chodzącymi imionami, nigdy ją nie zapytali, co chciałaby zjeść. Karmiono ją dobrze, ale nigdy nie dawano jej możliwości wyboru – i to nie tylko w kwestii jadłospisu, dlatego teraz miała kłopoty z podejmowaniem takich decyzji. Nie mogąc się zdecydować co woli, odgrzała w kuchence mikrofalowej mały kawałek quiche oraz pół kanapki z wołowiną, do szklanki nalała sobie sok pomarańczowy, a potem zabrała posiłek do sortowni.
Tu mogła puścić jedną z płyt CD, które wypożyczyła z Muzyki i Filmów, albo przejrzeć jedno z pism, za pomocą których dostarczała sobie obrazów szkoleniowych na potrzeby wizji. Ale tak naprawdę to nie miała ochoty na nowe dźwięki ani obrazy. Chciała się dowiedzieć, co zobaczyła. Chciała brać udział w ustalaniu znaczenia wizji. A choć Merri Lee starała się ją uspokoić, podejrzewała, że zobaczyła coś naprawdę niepokojącego, skoro przyjaciółka nie chce jej tego zdradzić.

Vladimir Sanguinati, współwłaściciel księgarni Zabójczo Dobre Lektury, usiadł za biurkiem i włączył komputer. Zignorował stos dokumentów, czekających na załatwienie, i napisał krótki mail do Stavrosa Sanguinatiego, który mieszkał w Toland – mieście na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie swoje siedziby miały największe wydawnictwa. To znaczy ludzkie wydawnictwa. Od czasu niedawnych wydarzeń w Rejonie Środkowo-Zachodnim nowe dostawy książek przychodziły z dużym opóźnieniem – albo w ogóle. Być może ludzkie wydawnictwa naprawdę wyprzedały książki, które zamówił i musiały czekać z dodrukiem na nowe przydziały papieru. Albo tylko udawały, że mają braki, jeśli zamówienia przychodziły od Innych – co, rzecz jasna, było posunięciem idiotycznym.
Stavros się tego dowie. Podobnie jak dziadek Erebus lubił stare filmy i często parodiował popularną postać wiejskiego wampira – chodził w błękitnych dżinsach, koszuli w kratę i roboczych butach, wygłaszając przy tym kwestie w rodzaju: „Nam tu trza sześciopaku krwi". Ale kiedy występował oficjalnie w imieniu Dziedzińca w Toland, zgodnie z tradycją Sanguinatich, ubierał się na czarno. Nie było w nim nic wieśniackiego, kiedy zajeżdżał elegancką limuzyną, ubrany w garnitur z najlepszego materiału.
Stavrosa eufemistycznie określano mianem rozwiązywacza problemów Dziedzińca w Toland. Vlad, który wiedział doskonale, w jaki sposób wampiry rozwiązują problemy, niemal współczuł ludziom, którym jego kuzyn składał takie oficjalne wizyty. Niewątpliwie Stavros zachęci wydawnictwa, by dawały pierwszeństwo terra indigena, dzięki czemu Zabójczo Dobre Lektury będą mogły zrealizować zamówienia napływające z osad tubylców ziemi, zaopatrywanych z Dziedzińca w Lakeside. Przedmioty produkowane przez ludzi były jedynym powodem, dla którego w Thaisii tolerowano obecność rozumnych małp. Jeśli nie będą chcieli dostarczać swoich przedmiotów, sami zredukują się do swej podstawowej wartości: mięsa.
Gdy nacisnął „Wyślij", usłyszał, że ktoś wchodzi na górę. Sądząc po niepewnych krokach, był to zapewne jeden z członków ludzkiego stada, który chciał skorzystać z komputera w sali spotkań Stowarzyszenia Przedsiębiorców, zajmującej połowę piętra nad ZDL. Ludzie musieli prosić o zgodę na wejście do tej sali, a nowi pracownicy wciąż jeszcze nie przywykli do kontaktów z Innymi, co by wyjaśniało wahanie.
Ale kiedy w drzwiach stanęła Merri Lee, wyraz jej twarzy wszystko mu powiedział. Vlad w jednej chwili zrozumiał, że jej wahanie wynikało nie ze strachu, lecz ze świadomości, że nie spodobają mu się wieści, jakie przynosi. Pospiesznie zamknął program pocztowy i spojrzał na nią pytająco. Ciekawe, czego chciała ta eksplodująca kulka futra.
Kiedy Zabójczo Dobre Lektury były otwarte dla ludzkich klientów, niejednokrotnie wtedy słyszał, jak ich samice szepczą między sobą o jego „aksamitnym spojrzeniu". Najwyraźniej ciemne włosy i oczy, oliwkowa cera oraz wybitnie męska twarz podobały się jego zwierzynie; często łączył żerowanie z grą wstępną, wykorzystując te ich uczucia.
Ale Merri Lee nigdy nie wykazała nim najmniejszego zainteresowania. Była wyraźnie rozsądniejsza niż inne ludzkie samice, a w dodatku umawiała się z policjantem, więc wątpił, żeby zamierzała mu dziś czynić awanse.
Czyli naprawdę nie spodoba mu się to, z czym tu do niego przyszła.
– Mogę coś dla pani zrobić, panno Lee? – spytał, gdy milczenie zaczęło się nadmiernie przeciągać.
Merri Lee weszła do biura i usiadła na krześle dla gości.
Jest zdenerwowana, pomyślał i nagle poczuł niepokój.
– Coś się stało?
– Nie. Jeszcze nie – odparła. – Tylko musi pan powiedzieć dyżurnemu Wilkowi, żeby nie wszczynał alarmu.
Vlad uświadomił sobie, że nie wie, kto ma dziś dyżur w biurze. Zwykle stróżował tam Nathan Wilcza Straż, jeden z najlepszych stróżów prawa na Dziedzińcu, ale akurat miał wolne – jeszcze przez dwa tygodnie będzie biegał z Wilkami w górach Addirondak, nie przemieniając się w człowieka. Sanguinati generalnie czuli się lepiej w ludzkich miastach, ponieważ ich druga forma – dym, ułatwiała im polowanie w takim środowisku. Ale dla zmiennokształtnych w rodzaju Wilków czy Niedźwiedzi życie w ludzkiej formie stanowiło dużą presję.
Praca na Dziedzińcu była z ich strony wielkim poświęceniem dla dobra całego rodzaju terra indigena, a wynikała z konieczności ciągłego obserwowania dwunożnych drapieżników, przybyłych do Thaisii z innych części świata. To dzięki Dziedzińcom ludzie mogli żyć na tym kontynencie. Vlad się zastanawiał, czy małpy zdają sobie z tego sprawę – i z tego, co się dzieje z ludzkimi osadami, kiedy znika z nich takie „cywilizowane" miejsce jak Dziedziniec.
Nie była to jednak odpowiednia chwila na takie rozważania. Powinien się raczej zająć kobietą, która siedziała naprzeciwko i wpatrywała się w niego z napięciem.
– A dlaczego miałby wszczynać alarm? – spytał, choć podejrzewał, że zna już odpowiedź.
– Meg się cięła. – Vlad zacisnął dłonie w pięści, ale nie podniósł się z miejsca. – To było zaplanowane cięcie – dodała pospiesznie. – No wie pan, eksperyment.
Pozwól jej mówić.
– Meg się czymś zdenerwowała?
– Nie. Widzi pan, o to nam właśnie chodziło. Żeby to zrobić, kiedy nic jej nie niepokoi.
Tysiąc cięć. Podobno tylko tyle może znieść cassandra sangue, potem czeka ją śmierć lub szaleństwo. A nie chodziło tu tylko o świadomie wykonane cięcia – liczyła się każda rana, każde uszkodzenie skóry. To dlatego większość wieszczek nie dożywała trzydziestych piątych urodzin. A tymczasem Meg tnie się bez powodu.
No tak, nałóg. Zapewne to dlatego wybrała moment, kiedy na Dziedzińcu nie było ani Simona Wilczej Straży, ani Henry'ego Niedźwiedziej Straży. Po co jednak przyszła do niego Merri Lee?
Musi zachować spokój i rozsądek. W końcu Merri Lee należała do stada Meg i uczyła się interpretować jej przepowiednie.
– Czy eksperyment się powiódł?
Merri Lee przytaknęła.
– Było inaczej niż zeszłym razem. Po początkowym... bólu... Meg opisała wiele obrazów. Wydaje mi się, że nie tylko je widziała, ale i słyszała. No wie pan, te dźwięki były częścią obrazów. Spisałam wszystko.
Podała mu kartkę papieru. Vlad rzucił okiem na długą listę.
– Co to znaczy? – Wskazał na literę P ujętą w nawias.
– Pauza – wyjaśniła. – Bo wie pan, tym razem Meg co jakiś czas milkła, robiła pauzę, więc uznałam, że w ten sposób oddziela kolejne obrazy. – Podała mu plik fiszek.
Wziął je od niej z wahaniem.
– A jak brzmiało pytanie?
– Na co mieszkańcy Dziedzińca w Lakeside powinni uważać w ciągu najbliższych dwóch tygodni.
– Mieszkańcy? Nie tylko terra indigena?
Zawahała się.
– Nie. Powiedziałam „mieszkańcy", a nie „Inni". Czyli to, co zobaczyła Meg, odnosi się do wszystkich, którzy mieszkają na Dziedzińcu.
A zatem również do niej samej.
Vlad przejrzał „historie" spisane na fiszkach i poczuł dreszcz.
Potrzebny pracownik: M.W.W.
Zarośnięty szlak. Wąska ścieżka.
Dziewczyna w ciąży na poboczu drogi. Srebrna brzytwa. Krew. „Nie! Jeszcze nie jest za późno!".
Dziewczyna płacze. Srebrna brzytwa. Nieżywy jeleń na drodze (zabity przez samochód).
Brązowy niedźwiedź zjada klejnoty.
Ogród warzywny. Łapy, które kopią, ręce, które sadzą.
Tablica „Na sprzedaż".
Niektóre z tych „historii" nic mu nie mówiły. Ale jeśli właściwie odczytał inne, wszyscy terra indigena musieli zacząć działać, i to szybko.
Spojrzał na Merri Lee. Podejrzewał, że elementy wizji, które jemu nic nie mówią, dla niej są jasne.
– Które rozumiesz? – spytał. Położył fiszki na skraju biurka, żeby mogła po nie sięgnąć.
Zawahała się, ale wskazała na tę z tekstem: „Potrzebny pracownik: M.W.W."
– Nad drzwiami biura łącznika jest napis L.P.T.N.D., Ludzkie Prawo Tu Nie Działa. M.W.W. oznacza „Miłośnicy Wilków Wykluczeni". – Przełknęła głośno ślinę i odwróciła wzrok. – W zeszłym tygodniu wiele ogłoszeń o pracę w „Wiadomościach Lakeside" zawierało na końcu taki skrót. Widziałam też takie napisy na wystawach sklepów.
– Rozumiem – powiedział Vlad. I naprawdę rozumiał. Jeśli przyczepi się etykietkę miłośnika Wilków każdemu, kto pragnie utrzymać pokój między ludźmi a terra indigena, tak naprawdę zmusi się go, by wybierał pomiędzy pracą, dzięki której może wykarmić rodzinę, a beznadziejną walką z głupcami, którzy dążą do starcia z Innymi, nie zdając sobie sprawy z jego straszliwych konsekwencji. Pomyślał o ludziach pracujących na Dziedzińcu i coś mu przyszło do głowy. – Czy ten skrót odnosi się również do wynajmu mieszkań? – Milczenie Merri Lee wystarczyło za całą odpowiedź. – Co jeszcze? – spytał.
– Nie... chyba nie powinnam o tym mówić.
Pochylił się ku niej. Drgnęła.
– Ale powiesz.
– Ruth Stuart i Karl Kowalski. Rząd zachęca mieszkańców Lakeside, żeby w tym roku zakładali ogródki warzywne i w ten sposób uzupełniali braki w zaopatrzeniu w żywność. No więc Ruth i Karl zainwestowali sporo pieniędzy w stworzenie takiego warzywniaka przy kamienicy, w której wynajmują mieszkanie. Zakładali, że sami będą korzystać z połowy ogródka, a reszta mieszkańców, łącznie z właścicielem, z drugiej. Tymczasem, kiedy już wykonali całą pracę, właściciel kamienicy wymówił im mieszkanie. Stwierdził, że nie może tolerować takich lokatorów. Mają się wyprowadzić do końca maja, ponieważ od pierwszego czerwca wynajął ich mieszkanie komu innemu. No więc Ruth i Karl mają tylko trzy tygodnie na znalezienie nowego mieszkania i przeprowadzkę, chociaż podpisali umowę najmu na rok i ledwo mieli czas się urządzić. W dodatku właściciel mieszkania nie chce im oddać pieniędzy zainwestowanych w ogródek, ani kaucji, ani czynszu za ostatni miesiąc najmu, który wpłacili, kiedy podpisywali umowę. Nim skończyli urządzać warzywniak, nie zgłaszał do nich żadnych zastrzeżeń, a teraz raptem przestali mu odpowiadać. Jeśli nikt nic z tym nie zrobi, wszyscy zaczną tak postępować!
No cóż, z punktu widzenia Vlada był to raczej wewnętrzny problem ludzi. Przecież ciągle oszukiwali się nawzajem.
Ale z drugiej strony Karl Kowalski był jednym z tych policjantów, którzy pracowali blisko Dziedzińca i starali się zapobiegać konfliktom pomiędzy ludźmi a terra indigena. Nie powinni dopuścić, żeby został napiętnowany jako miłośnik Wilków i z tego powodu wypędzony z domu. Tak, zdecydowanie Inni powinni zwrócić większą uwagę na sprawy, które na pozór wydają się wyłącznie ludzkimi.
Zresztą jeśli ta Ruthie okazała się nieodpowiednim lokatorem, ponieważ teraz pracowała na Dziedzińcu, problem z właścicielem domu przestaje być sprawą wyłącznie ludzką, prawda?
Będzie musiał o tym porozmawiać z dziadkiem Erebusem.
Merri Lee, oburzona niesprawiedliwością, jaka dotknęła jej przyjaciół, wreszcie zaczęła się zachowywać normalnie, a nie jak przerażony króliczek. Jej opowieść tak naprawdę nie dotyczyła tylko Ruthie i Kowalskiego. Ona i Michael Debany, z którym się umawiała, mieli bardzo podobne perspektywy. Debany również był policjantem współpracującym z Innymi, a Merri Lee pracowała dla Dziedzińca. W tej chwili mieszkała w jednym ze służbowych mieszkań nad pracownią krawiecką, ale prędzej czy później będą chcieli zamieszkać razem, a wówczas zetkną się w Lakeside z taką samą wrogością.
– Coś jeszcze? – spytał. Miał już wiele tematów do przemyślenia, ale wyczuwał, że to nie koniec.
Merri Lee wskazała fiszkę z ostrzeżeniem, że jeszcze nie jest za późno.
– Mam wrażenie, że to nie była część wizji. Że Meg to krzyknęła, żeby ostrzec dziewczynę, którą widziała. – Odetchnęła głęboko. – W obu tych „historiach" o dziewczynach występuje srebrna brzytwa. Chodzi o to, że wieszczki krwi mają kłopoty, prawda?
No cóż, „kłopoty" to w tym przypadku naprawdę mało powiedziane.
– Dziękuję, panno Lee – powiedział Vlad, ignorując jej pytanie. – Obie z Meg dostarczyłyście mi wielu cennych informacji, ale już pora zacząć pracę. Dziś zajmuje się pani realizacją zamówień w księgarni, prawda?
– Tak, tych, które się da zrealizować – mruknęła. Wstała, ale nie ruszyła w stronę wyjścia. – Ruth nie zamierzała wam mówić o ogródku warzywnym i tak dalej.
– Więc cieszę się, że pani mi powiedziała.
Zaczekał, aż Merri Lee zejdzie po schodach, a potem wstał zza biurka i podszedł do okna wychodzącego na Wronią Aleję. Przeklęte małpy wciąż trajkotały w radio i w gazetach o ruchu Ludzie Przede i Nade Wszystko. W porównaniu z terra indigena, którzy chodzili po tym świecie na długo przed dinozaurami, ludzie stanowili całkiem nowy gatunek, ale uważali, że to oni powinni rządzić światem. Do takiej postawy zachęcały ich jeszcze mowy wygłaszane przez członków ruchu.
Czy oni nie rozumieją, że terra indigena słyszeli już to wszystko, i to nie raz? Czy nie rozumieją, że takie słowa zwiastują bezwzględną walkę o terytorium?
I czy nie zastanawia ich, co się stało z ludzkimi miastami, kiedy poprzednim razem zaczęli stawiać takie żądania?
Świetnie, pomyślał Vlad, wpatrując się obojętnym wzrokiem w samochody przejeżdżające Wronią Aleją. Więc niech się stanie. Nie macie pojęcia, co żyje w interiorze, ale wkrótce się tego dowiecie. Jeśli sprowokujecie wojnę w Thaisii, dowiecie się tego na pewno.
Nagle zauważył, że po drugiej stronie ulicy zatrzymał się jakiś samochód, z którego po chwili wysiadło dwóch mężczyzn. Wyjęli z bagażnika jakąś tablicę i wbili ją na podjeździe jednej z dużych kamienic wzniesionych naprzeciwko Dziedzińca. Potem przeszli przez podjazd piętrowego drewnianego budynku i ustawili taką samą tablicę na trawniku przed drugą kamienicą.
Vlad obejrzał się przez ramię na fiszki, wciąż leżące na jego biurku, a potem znów spojrzał na tablice po drugiej stronie ulicy. Było na nich napisane „Na sprzedaż".
Muszę porozmawiać o tym z Simonem, pomyślał, po czym wrócił do biurka i wysłał krótkiego maila do wszystkich Sanguinatich mieszkających w Thaisii. Wizje Meg już zaczęły się spełniać, a zatem cassandra sangue, czyli słodka krew, jak je nazywano wśród wampirów, są w niebezpieczeństwie.
Zamknął program pocztowy i wyszedł z księgarni, nawet nie informując Merri Lee, kiedy wróci. Przybrawszy formę dymu, pomknął na Pokoje, by poinformować o wszystkim dziadka Erebusa.

Do: Wszyscy Sanguinati w Thaisii

Temat: M.W.W.

Czytajcie ogłoszenia o pracę w ludzkich gazetach. Szukajcie w nich skrótu M.W.W. Oznacza on: Miłośnicy Wilków Wykluczeni i jest wymierzony w ludzi, którzy nie są wrogo nastawieni do terra indigena. Zróbcie listę firm, które zamieszczają takie ogłoszenia. Szukajcie również tego skrótu w ogłoszeniach o wynajmie mieszkań lub domów. Zbierajcie informacje, ale powstrzymajcie się od działania. Prawdziwą zwierzyną są drapieżniki ze stada o nazwie Ludzie Przede i Nade Wszystko. Ukrywają się, ale skrót M.W.W. wskazuje na ich obecność na waszym terytorium.
Sanguinati będą ich nazywać jadowite języki, ponieważ zatruwają ludzi słowami.
Obserwujcie i przekazujcie informacje. Niech jadowite języki wyjdą z ukrycia. Wtedy łatwiej ich będzie zabić.

– Vladimir Sanguinati
w imieniu Erebusa Sanguinatiego