Rezultaty wyszukiwania dla: DC
Nowe, ciekawe postacie w 5. serii "Arrow" i 3. sezonie "Flash"
Serialowy świat DC w tym roku wzbogaciło się o kolejnego członka rodziny - "Supergirl", w pierwszym sezonie oddalona od braci ze względu na emicję na CBS, w drugiej serii będzie już pełnoprawną siostrą, gdyż będziemy oglądać ją jak inne seriale DC w stacji CW.
"Czerwień" już 30 sierpnia!
Dla dobra swoich interesów, garstka hiperbogatych prywatnych przedsiębiorców wojennych, do których należy Thelma Sheridan, wywołuje konflikty zbrojne w różnych rejonach świata.
Porucznik Shelley wybrał służbę w wojsku zamiast odsiadki w więzieniu. Już częściowo scyborgizowany, traci nogi w akcji bojowej w afrykańskim Sahelu, ale otrzymuje od armii USA szansę na drugie wojskowe życie – niezawodne tytanowe protezy, które poniosą go ku heroicznej przyszłości.
Kolejne intrygujące szczegóły nowej serii CBS "Star Trek: Discovery"
W przyszłym roku stacja CBS, a ściślej internetowa platforma CBS All Access pokaże swoim subskrybentom zupełnie nową, odcinkową wersję "Star Treka", która zyskała podtytuł "Discovery".
Showrunnerem serii jest Bryan Fuller, znany jako twórca "Hannibala". Twóca zdradził kilka ciekawostek związanych z bardzo oczekiwaną serią.
Pomnik Cesarzowej Achai, t.2
Drugi tom długo wyczekiwanego cyklu „Pomnik Cesarzowej Achai" ponownie przenosi nas do niezwykłego świata stworzonego przez Andrzeja Ziemiańskiego, w którym liczne elementy fantastyki mieszają się z alternatywną historią Polski z czasów dwudziestolecia międzywojennego.
Akcja powieści stanowi niemal bezpośrednią kontynuację wydarzeń przedstawionych w pierwszym tomie. Polskie służby wywiadowcze, które uratowały poprzednio oddział żołnierzy Arkach, postanawiają nawiązać kontakty dyplomatyczne z przedstawicielami cesarzowej. Wkrótce okazuje się, że choć Polacy występują jako sojusznicy, nie przybyli tu jedynie w celach zwiadowczych. Towarzysząca im ekipa tajemniczych naukowców ma wyraźnie swoje własne, tajne plany, które wiążą się z sanktuariami Potworów w Wielkich Lasach. Jednocześnie w stolicy Cesarstwa zawiązuje się spisek mający na celu obalenie znienawidzonej tyranii rządzących – całe państwo coraz bardziej chwieje się w posadach.
Bardzo spodobała mi się wizja świata, którą zaprezentował autor. Bądź co bądź, raczej rzadko jesteśmy świadkami sytuacji, w której Polska występuje w roli mocarstwa i rozdaje pionki w grze, która toczy się o losy całego świata. Rzeczpospolita w powieści Ziemiańskiego to kraj silny, nowoczesny, posiadający świetnie wyposażoną armię i szukający kolonii na nowo-odkrytych terenach. Wizja to kusząca i naprawdę świetnie się ją czyta, aż szkoda, że prawdziwa historia tak nie wyglądała.
Świetnym pomysłem było zestawienie dwóch całkowicie różnych światów – nowoczesnego pod postacią Polaków, posługujących się zaawansowaną technologią oraz antycznego Cesarstwa Arkach, w którym główną siłę stanowi magia, a dopiero potem nowinki techniczne. Początkowo, uzbrojeni w broń maszynową oraz urządzenia elektroniczne, niezwykli przybysze przypominają nieco białych kolonistów urastających w oczach tubylców do rangi półbogów. Są też podobnie jak oni nieco zadufani w sobie i sceptyczni wobec wiedzy oraz osiągnięć mieszkańców świata po drugiej stronie Gór. Na szczęście dość szybko mają także okazję przekonać się, że od antycznej cywilizacji mogą nauczyć się równie wiele, jak sami są w stanie jej zaoferować.
Z przyjemnością mogę stwierdzić, że drugi tom cyklu jest znacznie lepszy od pierwszego. Poprzednio na powieść składały się dwa niezależne od siebie wątki, które dopiero w końcowych rozdziałach splotły się ze sobą. Wprawdzie i tym razem jesteśmy świadkami dwóch oddzielnych historii, jednak znacznie spójniej zostały one ze sobą powiązane, dzięki czemu czytelnikowi łatwiej jest zorientować się w fabule. Ponadto w porównaniu z pierwszym tomem, widać także różnicę w języku, jakim posługuje się autor – od razu rzuca się w oczy mniejsza ilość wulgaryzmów, które mogły razić podczas lektury poprzedniej części.
Muszę niestety zauważyć, że opis wydawcy nijak ma się do treści książki. Możemy przeczytać, że Pomnik cesarzowej jest potężny i wzbudza strach. Nadchodzi czas silnych kobiet i równoległych światów. Ziemiański jak nikt inny zderza dwie odległe cywilizacje i systemy wojskowe. Tekst, jak widać, jest wyjątkowo lakoniczny i składa się z zaledwie trzech zdań, z których dopiero ostatnie zgadza się z fabułą książki. Dwa pierwsze sugerują, że ich autor nie przeczytał książki. Pomnik cesarzowej pojawia się jedynie jako mrzonka, jedna z legend, za którą podąża kilkoro bohaterów, jednak nawet oni sami nie wiedzą, co dokładnie stanie się, gdy go odnajdą. W żadnym z fragmentów nie pojawia się jakakolwiek informacja na temat władzy lub mocy, jaki miałby posiadać, a tym bardziej wywoływać w kimkolwiek uczucie trwogi. Z kolei czas silnych kobiet w Cesarstwie nastał tysiąc lat wcześniej dzięki Achai – to kobiety zostają władczyniami i to one stanowią trzon armii. Można odnieść natomiast wrażenie, że ich czas właśnie powoli dobiega końca, a nie się rozpoczyna...
Drugi tom cyklu „Pomnik Cesarzowej Achai" to świetna powieść fantastyczna, w której przygoda, magia i tajemnice mieszają się z brutalnością wojny oraz politycznymi intrygami. Książkę czyta się szybko i przyjemnie, wciąga już od pierwszych stron, a końcowe rozdziały pozostawiają uczucie niedosytu, które sprawi, że z niecierpliwością wypatruję już zapowiedzi trzeciego tomu. Serdecznie polecam.
Pomnik Cesarzowej Achai, t.1
Trzytomowa powieść „Achaja" autorstwa Andrzeja Ziemiańskiego to już klasyka polskiej literatury fantasy. W ciągu dziesięciu lat, od momentu gdy została wydana, zdobyła równie szerokie grono wielbicieli, jak i krytyków, i nadal wywołuje gorące dyskusje wśród pasjonatów fantastyki. W trylogii można było znaleźć subtelne zapowiedzi, że autor planuje kontynuację cyklu, czekał z tym jednak długie osiem lat. "Pomnik cesarzowej Achai" miał być początkowo jedynie opowiadaniem, rozrósł się jednak do rozmiarów pokaźnego tomu otwierającego nową trylogię.
Akcja powieści dzieje się w tym samym uniwersum tysiąc lat po wydarzeniach opisanych w "Achai". Tym razem jednak Ziemiański wprowadził w końcu do fabuły Cichych Braci, o których wielokrotnie wspominali bohaterowie pierwszej trylogii, lecz nigdy nie dowiedzieliśmy się, kim naprawdę oni są. Okazuje się, że Cisi Bracia to ludzie będący idealnym odwzorowaniem Ziemców, czyli nas, Ziemian. Stąd też po drugiej stronie Gór Bogów znajdziemy Polaków, Francuzów, Niemców i wszystkie pozostałe, znane nam nacje. Poznajemy także alternatywną historię świata, w którym Rzeczpospolita wyrasta na mocarstwo z ambicjami kolonizatorskimi. Z racji tego, że każdy zakątek znanego im świata został przez kogoś zagarnięty, Polacy skupiają swoją uwagę na terenach za nieprzebytymi dotąd górami. Prowadzi to do brzemiennego w skutkach spotkania magii i technologii, siły wiary i potęgi rozumu, które odmienia losy całej planety.
Głównymi bohaterkami powieści są dwie młode dziewczyny – Kai, adeptka szkoły magii, początkująca czarownica, oraz Shen, córka rybaka, która na ochotnika zaciągnęła się do armii Arkach. Ich drogi splatają się dwukrotnie, jednak przez znaczną część książki losy dziewczyn są potraktowane jako zupełnie oddzielne, niezależne od siebie wątki. Gdy poznajemy obydwie bohaterki, wiele je łączy – są zagubione, niezbyt pewne siebie, a jednocześnie ciekawe świata i żądne przygód. Jednak ich następne doświadczenia zmieniają je w twarde, nieustępliwe i zabójcze, w dosłownym tego słowa znaczeniu, kobiety. Obydwie spotykają także postaci znane już z Achai – na drodze Kai staje czarownik Meredith, zwany obecnie Wyklętym, a Shen nawiedza w snach chłopiec z tobołkiem, czyli tajemniczy Wirus.
Byłam zachwycona "Achają", choć z każdym kolejnym tomem można było dostrzec pewny regres w fabule i pomysłach autora. Do czytania "Pomnika cesarzowej Achai" przystąpiłam więc z dosyć wysokimi oczekiwaniami. Muszę przyznać, że Ziemiański całkowicie zaskoczył mnie fabułą, ponieważ spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Nie jest to jednak absolutnie wada tej powieści, a raczej duża zaleta, gdyż co rusz byłam zaskakiwana nieprzewidzianymi zwrotami akcji. Niestety, nie obyło się bez wpadek. O ile historia Kai, która spotyka Cichych Braci, wciąga już od pierwszych stron i utrzymuje równy poziom przez całą książkę, o tyle wątek Shen i armii Arkach nabiera rozpędu dopiero w drugiej połowie powieści. W trakcie czytania pierwszych rozdziałów często zastanawiałam się, o co chodzi autorowi, który każe żołnierzom biegać nieco bez sensu po lesie i ubliżać sobie nieustannie od najgorszych. Wulgaryzmów jest tu jednak znacznie mniej niż w Achai, choć i tak wiele dialogów wydaje się być wprowadzonych nieco na siłę.
Poza interesującą fabułą i w znacznej mierze wartką akcją, dużym osiągnięciem autora jest to, że stworzył nową, świeżą powieść, która nie jest jedynie odcinaniem kuponów od sukcesu pierwotnej trylogii. Nowi bohaterowie, całkowicie nowe wątki, a przede wszystkim fascynujące zderzenie świata magii i techniki sprawiają, że książkę po prostu chce się czytać. Jednak choć można potraktować tę historię jako niezależną opowieść jedynie rozgrywającą się w uniwersum stworzonym na użytek poprzedniej powieści, nie sądzę, by przypadła ona do gustu osobom, które nie czytały pierwszych trzech tomów. Bez ich znajomości czytelnik z pewnością poczuje się zagubiony w natłoku informacji typu kim są Ziemcy, Cisi Bracia, Meredith oraz dlaczego w armii Cesarstwa służą jedynie kobiety. Moim jedynym zastrzeżeniem odnośnie przedstawionego świata jest jedynie to, że praktycznie nic nie zmieniło się w nim od czasów Achai. W ciągu tego tysiąca lat nie zaobserwowano ani żadnego skoku cywilizacyjnego, ani zmian w mentalności ludzi. Nawet umundurowanie żołnierzy pozostało niemalże bez zmian.
Choć mogłoby się wydawać, że książka będzie przynajmniej częściowo związana z postacią Achai, która była główną bohaterką poprzedniej serii i pojawia się w tytule obecnej, tak nie jest. Sama Achaja pojawia się jedynie kilkukrotnie we wzmiankach o niej jako postaci historycznej oraz w jednej z wizji Kai. Dopiero zakończenie pierwszego tomu rozbudza nadzieję, że jeszcze możemy ją spotkać w kolejnych częściach trylogii.
Okładka książki nawiązuje do wznowionego wydania trylogii "Achaja" i jest utrzymana w podobnym stylu – widzimy na niej kobietę-wojowniczkę, tym razem w wersji nieco unowocześnionej. W środku znajdziemy liczne ilustracje nawiązujące do wydarzeń w poszczególnych rozdziałach, ale szczerze mówiąc, nie przypadły mi one do gustu. Znacznie bardziej podobały mi się te z poprzedniej serii.
Podsumowując, pomimo kilku niedociągnięć, zdecydowanie polecam lekturę najnowszej powieści Andrzeja Ziemiańskiego wszystkim fanom "Achai". Natomiast osoby, które jeszcze nie poznały historii tej wojowniczki, serdecznie zachęcam najpierw do sięgnięcia po pierwszą trylogię.
Rydwan bogów
Nie trzeba mnie było zachęcać do przeczytania „Rydwanu Bogów” Aleksandra Kowarza. Po pierwsze, książka łączy w sobie gatunki literackie, które od zawsze mi jakoś podchodziły, a więc przygodę, odrobinę horroru i fantasy, z umiłowaną dziedziną nauki – historią. Po drugie – chyba jednak dużo istotniejsze – wiedziałem, czego się mogę spodziewać. Zanim powieść przepoczwarzyła się w kilkusetstronicową książkę, miałem już za sobą lekturę kilku pierwszych rozdziałów.
Autor, mimo że debiutant, zdążył już zaciekawić mnie swym stylem, publikując „Rydwan…” oraz kilka opowiadań w Internecie. Z niekłamaną przyjemnością więc postanowiłem przypomnieć sobie bohaterów, znajomość przygód których urwała się tak raptownie wiele miesięcy wcześniej, gdy było już pewne, że powstanie książka.
Fabuła jest żywa, nie daje możliwości odsapnięcia choćby przez chwilę. Wciąga czytelnika, niczym wir. Zmusza do wysiłku, każąc mu nieomal wędrować wespół z bohaterami. Czytelnik stopniowo poznaje kolejne postacie, którym będzie towarzyszył nie tylko we współczesnej Polsce, nie tylko w starożytnym Egipcie, ale również w światach alternatywnych, do których wiodą niedostępne zwykłym śmiertelnikom drogi.
Główną postacią powieści jest fotoreporter „Explorera” Andrzej Stawicki. Zanim jednak zdąży się dowiedzieć, jak potężnym siłom przyjdzie mu wyjść naprzeciw, będzie musiał zebrać grupę ludzi, którzy mu pomogą. Odnajdzie ich w Kazimierzu Dolnym podczas zasłużonego urlopu. I niemal natychmiast pochłonie go przygoda. Zmierzy się z magią, strzegącą równowagi pomiędzy dwiema siłami rządzącymi Naturą – Bytem i Niebytem. Zostanie przeniesiony do innego wymiaru, odbywając podróż nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Na koniec zaś dowie się, że uważać powinien nie tylko na wrogów, ale również na towarzyszy podróży, przynajmniej niektórych. Okazuje się bowiem, że tytułowy Rydwan Bogów to pokusa, której nie każdy potrafi się przeciwstawić.
Wnikając głębiej w szczegóły i powtarzając się z lekka, losami Andrzeja i jego towarzyszy kierują dwie walczące ze sobą, ale również wzajemnie się uzupełniające siły – Byt i Niebyt. To od nich wywodzą się największe znane ludzkości religie. Wiara w bogów jest niczym innym, jak uświadomieniem sobie, że istnieje coś, co z grubsza można nazwać Dobrem i Złem, Ładem i Chaosem, Jin i Jang, Horusem i Setem. Lecz nazwy bóstw, to już naprawdę nieistotny szczegół, bo mogą brzmieć tak różnie, jak nieograniczona jest ludzka wyobraźnia. Prawdziwa i niepodważalna jest wiara w Byt i Niebyt, pierwiastki trwające w odwiecznym sporze. Bezsprzeczne jest również to, iż Rydwan Bogów to potężny artefakt, do którego roszczą sobie prawa obie siły. Przez jedną stronę zwany Okiem Horusa, przez drugą – Okiem Seta. I przez obie pożądany. Tymczasowo pozostaje ukryty pod opieką wyznawców Bytu, którego odwieczny protagonista nie spocznie jednak, dopóki nie zawładnie dającym potęgę przedmiotem. Jakie w całym tym galimatiasie szanse ma grupka zwykłych – no, w kilku przypadkach nie tak zwykłych, ale nie uprzedzajmy faktów – ludzi, mierzących się z mocami zbyt potężnymi, aby objąć je rozumem? Na to pytanie trzeba sobie odpowiedzieć samemu, sięgając po książkę Aleksandra Kowarza „Rydwan Bogów”.
Ze swojej strony gorąco polecam. Połączenie żywej, pełnej akcji fabuły z łatwym w odbiorze językiem, nie zatrzymującym czytelnika na każdym zdaniu, jest świetnym prognostykiem dla każdego debiutanta. Dobrze wróży na przyszłość. Oby więcej takich debiutów.
Waleczny rycerz
W trakcie lektury pięciuset z okładem stron nie opuszczało mnie zdumiewające przeświadczenie, że czytam historię wymyśloną, że człowiek taki, przepełniony cnotami wszelakimi jak William Marshall, nie miał prawa istnieć. Nawet wtedy, w czasach po stokroć bardziej rycerskich, niż jakikolwiek okres historyczny, który nastąpił potem.
Przecież to samo sedno średniowiecza, epoki opartej na mieczu i krzyżu. Czas krucjat, Ryszarda Lwie Serce i Robin Hooda, działającego „charytatywnie” współcześnie do Williama Marshalla, a o którym autorka niecnie nie wspomniała nawet słówkiem. Czas ideału, cnoty i rycerskości. Lecz nawet sam główny bohater sprawiał momentami wrażenie istoty niemalże boskiej, a przez to nie do końca rzeczywistej. Mężczyzna doskonały pod każdym względem, waleczny, zwycięski, dworny.
William Marshall. W posłowiu autorka zarzeka się, że nie miała na celu stworzenia biografii tej ikony Albionu, a jedynie opowieść, przy której przyjemnie spędziłoby się czas. W pewnym sensie się jej to udało. „Waleczny rycerz” każdą swoją stroną przypomina rasowe przygodowe czytadło, bez złych konotacji z użytym słowem. Bohater przeżywa przygody, zmaga się z problemami, walczy z ludzką zawiścią. W pewnym sensie, bo jednak opowieść dotyczy postaci historycznej, a i miejsca, w których się obraca, oraz bohaterowie drugiego planu są znane z przeszłości. Być może dałoby radę jeszcze bardziej zbeletryzować sir Williama, dodając mu fikcyjnych przygód, ale to już by nie był ten William Marshall, wzór cnót – zmieniłby się, stałby się sztuczny. Rozwijając zaś wątki, książka, i tak spora, urosłaby do mało przyswajalnych rozmiarów. Kształt więc opowieści, złożonej z ciągu krótkich epizodów, opisujących poszczególne etapy życia bohatera, wydaje się opcjonalny, czytelnik zaś ma świadomość, że śledzi żywot osoby, która żyła przed wiekami i naprawdę kochała, nienawidziła, czuła.
Kronika najmężniejszego spośród rycerzy XII- i XIII-wiecznej Anglii rozpoczyna się gdy ma zaledwie pięć lat i staje się zakładnikiem króla Stephena w bitwie o Newbury. Brzmi groźnie i nie bez powodu. Król Stephen bowiem zapowiedział, o czym dowiadujemy się z historii, co jednak autorka nam oszczędziła, że w razie nie oddania zamku przez ojca, mały William wróci do domu, wystrzelony z katapulty. Na szczęście obyło się bez tragedii, a samo zdarzenie pod Newbury Castle było jedynie złym początkiem wspaniałej kariery. Oddany władcy przez ojca, otrzymuje o wiele większe możliwości niż jego rodzeństwo. Obrasta w godności u samego źródła władzy, w nie byle jakim otoczeniu. Stopniowo z podrzędnego, młodego rycerza staje się ulubieńcem Eleonory Akwitańskiej, wychowawcą jej dzieci ze związku z Henrykiem II Plantagenetem, lordem a w decydującym momencie książki sędzią, sprawującym rządy w imieniu bawiącego poza granicami kraju kolejnego władcy. Postaci, wśród których się obraca, są nietuzinkowe. Prócz wcześniej wspomnianych, to również Henryk, zwany Młodym Królem, ale i Ryszard Lwie Serce i Jan bez Ziemi, złączeni tą samą krwią i niczym innym, toczący ze sobą ustawiczne boje. W tym kręgu ciągłych wojen, ale i knowania ludzi z królewskiego otoczenia musiał się odnaleźć William. Jak niezwykłą był postacią, że dając odpór intrygom, zdołał przetrwać, nie sprzeniewierzając się wyznawanym wartościom, a jednocześnie składając przysięgę wierności następującym po sobie władcom, z których każdy kolejny szczerze nie cierpiał swego poprzednika, po koronowaniu zaś wprowadzał na dworze nowe porządki, łącznie z nowymi ludźmi. A intryganci wytaczali przeciw rycerzowi najcięższe działa – wiemy o tym z kart historii. Niesłuszne podejrzenie o romans z królową Małgorzatą, małżonką Henryka Młodego Króla… Podejrzenie o targnięcie się na życie Ryszarda, przyszłego króla Anglii… Knucie przeciw zwierzchności, ktokolwiek by nią nie był, wysysane za każdym razem z resztą z palca…
Niezwykła postać i świetna o niej opowieść, która w pełni oddaje jak żyło się niegdyś i jakim wartościom składano hołd. Polecam szczerze.
Zaprzysiężeni
„Zaprzysiężeni" to pierwszy tom cyklu „Polegli Królowie" (wydane przez „Copernicus Corporation"), którego autorką jest amerykańska pisarka Gail Z. Martin. Cykl jest kontynuacją innej serii, znanej w Polsce pt. „Kroniki Czarnoksiężnika". Ja sama niestety „Kronik" wcześniej nie czytałam, w ręce wpadł mi od razu tom pierwszy drugiej sagi. Powieść zapewniła mi rozrywkę na kilka zimowych wieczorów.
Dla czytelników, którzy dopiero od „Zaprzysiężonych" zaczynają swoją wizytę w Zimowych Królestwach, książkę zaopatrzono w mocno skoncentrowany prolog, dający pewien wgląd w wydarzenia poprzedzające powieść i prezentujący główne postacie.
W Zimowych Królestwach nadal panuje pewien nieład. Choć główne bitwy niedawnej zawieruchy zostały wygrane, to koszt zwycięstwa był olbrzymi. Wszędzie panuje głód, ludzie padają ofiarą plagi, która nie oszczędza nawet koronowanych głów. Bohaterowie związani przez los w „Kronikach Czarnoksiężnika" teraz toczą własne potyczki.
Tris Drayke – obdarzony magicznymi zdolnościami nowy król Margolanu omal nie traci żony w trakcie ciężkiego porodu swego syna. Los dziecka jest ciężki do przewidzenia – nie wiadomo, czy nie zaszkodziła mu trucizna, którą podczas ciąży zaatakowano jego matkę. Wydaje się, że malec odziedziczył magię swych rodziców, ale runy milczą na temat jego zdolności. W dodatku posiadanie tylko jednego dziedzica spowoduje wzrost napięcia w i tak już niełatwych kontaktach z Isencroftem – ojczyzną żony Trisa, Kiary.
Jonmarc Vahanian panuje w Mrocznej Ostoi. Jego majątek staje się azylem dla vyrkinów i vayash moru - winionych przez ludzi za zarazę i ściganych przez przedstawicieli odradzającego się mrocznego kultu. Lord musi poradzić sobie z napływem uchodźców, konfliktami oraz tajemniczą siłą sprawiającą, że umarli opuszczają swoje groby.
Cam wraca na chwilę do swego rodzinnego domu, z którego kiedyś go wygnano. Dowody zdrady jego starszego brata każą mu jednak znów ruszyć w drogę – musi ostrzec swojego króla, gdyż zbliżające się niebezpieczeństwo jest niewyobrażalnie większe niż wszystkie przypuszczenia na jego temat.
Tymczasem w fanatycznym Nargi pewne umówione spotkanie kończy się bardzo nieszczęśliwie dla Aidane – widmowej dziwki. Los nie tylko pozbawi ją domu i oszczędności, ale da też do odegrania rolę w zbliżającej się wojnie. Na szlaku Zaprzysiężonych ktoś bezcześci kurhany. W starożytnych grobowcach budzi się pradawne zło oraz jego strażnicy – Straszni. Po czyjej staną stronie, gdy rozpocznie się wojna zagłady?
Świat „Zaprzysiężonych" jest zamieszkały przez fantastyczne, ale znane już z innych utworów rasy i stworzenia: zmiennokształtne vyrkiny – wilkołaki, nieśmiertelne krwiopijne vayash moru – wampiry, duchy, demony, potwory, a także powstałe na skutek nieznanej klątwy żywe trupy. Tytułowi Zaprzysiężeni – nomadyczne plemię strzegące kurhanów, ma swoje zwyczaje i swoją szamańską magię, przez które bardzo przypominają mi Indian. Książka obfituje w opisy magicznych pojedynków, wizji i podróży, a akcja toczy się w wielu bardzo różnych miejscach - bogatym pałacu, surowej warowni, przydrożnej karczmie, na szlaku kurhanów. Ekranizacja takiej powieści musiałaby być fascynującą mieszaniną najmodniejszych trendów kina komercyjnego z nieco zaśniedziałymi hitami sprzed kilkunastu lat – czy wyobrażacie sobie ten miks „True blood", „Walking dead" i „Tańczącego z wilkami" osadzony w średniowiecznym świecie „Gry o tron"?
Książkę przyjemnie się czyta, choć prolog naładowany faktami początkowo utrudnia pełne „nawiązanie kontaktu" z głównymi postaciami powieści. Każda z nich ma już swoją historię i charakter, na tym etapie trochę brakuje ewolucji głównych bohaterów. Dlatego też chętnie sięgnę po „Przywoływacza dusz" (pierwszy tom „Kronik Czarnoksiężnika"). W „Zaprzysiężonych" mocno czuć, że to dopiero początek zabawy, że czytelnika czeka coś większego. Mam nadzieję, że autorka nie zawiedzie tej nadziei.
Tym, którzy mają za sobą lekturę „Kronik Czarnoksiężnika" „Zaprzysiężonych" nie trzeba reklamować. A ja z pewnością sięgnę jeszcze po prequel „Poległych królów", jak i po kolejne części sagi.
Świt demonów
„Łowca Czarownic - Świt Demonów" to pierwszy tom cyklu „Łowca Czarownic" autorstwa Williama Husseya. Autor ma już na swoim koncie debiut pisarski, ale „Łowca Czarownic" to pierwsza w jego dorobku pozycja przewidziana dla dzieci i młodzieży. Sam Hussey reklamowany jest jako „brytyjska odpowiedź na Stephena Kinga". Czy słusznie?
Pierwszy tom trylogii wprowadza nas do świata Jake'a Harkera - na pierwszy rzut oka zwyczajnego angielskiego nastolatka. Chłopak chodzi do szkoły, podkochuje się w pięknej koleżance, u której jak się zdaje nie ma szans, miewa problemy z nauczycielami i czytuje mnóstwo horrorów, a także pisuje opowiadania o takiej tematyce. Od dziewiątego roku życia, kiedy to w prezencie od ojca dostał kolekcję starych komiksów, jest prawdziwym znawcą istot nadprzyrodzonych, takich jak wampiry, wilkołaki, zjawy, zombie, wiedźmy i demony. To co w jego życiu jest nieco mniej zwyczajne, to fakt, że jako siedmiolatek był świadkiem zabójstwa, a jego rodzice pracują jako naukowcy w ściśle strzeżonym instytucie, prowadzonym przez charyzmatycznego doktora Holmwooda.
Pewnego dnia Jake spotyka tajemniczego mężczyznę. Tego samego dnia za sprawą nieznajomego matka chłopca zostaje brutalnie zamordowana na jego oczach, do końca broniąc sekretu konstruowanej w instytucie potężnej broni. Ta chwila wywraca życie Jake'a do góry nogami, nie tylko z powodu olbrzymiej osobistej straty. Odkrywa on, że instytut to placówka nie do końca naukowa, a broń nad którą pracowali jego rodzice miała służyć do obrony przed siłami ciemności. Organizacja zwana Sabatem zrobi wszystko, by instytut nie zdołał tym razem przeszkodzić Świtowi Demonów - wrota do piekieł staną wtedy otworem, a świat ludzi zginie. Ostatnią deską ratunku jest zapieczętowanie piekielnej bramy na kolejne pokolenie poprzez złożenie ofiary. To Jake tym razem ma zginąć. Chłopak podejmuje wyścig z czasem - kiedy przeminie ostatni omen, zacznie się Apokalipsa. Czy uda mu się dotrzeć do broni stworzonej przez jego rodziców i odkryć swoje dziedzictwo?
Po sukcesie komercyjnym sagi „Zmierzch" oraz modzie na seriale typu „Buffy - łowca wampirów", „Angel", „Pamiętniki Wampirów" i „Secret Circle" - przedstawiających nadprzyrodzonych bohaterów często gęsto jako istoty pozytywne i niezwykle „cool", dla niektórych naprawdę szokiem może być powrót do klasycznych założeń - wampiry, wilkołaki, czarownicy, wiedźmy, demony i cała ta menażeria są ZŁE. Mało tego - chcą naszej zguby. Demony to kłamliwe i okrutne istoty, a wiedźmy i czarownicy czynią zło „bo mogą, bo chcą i bawi ich to". W myśl tej koncepcji Inkwizycja miała jak najbardziej dobre intencje, tylko z czasem ją „poniosło".
Moim zdaniem to nie jest książka dla dzieci, niech nie zwiedzie Was wybieg, że bohaterem jest nastolatek. To nie Harry Potter, mimo że pewne szczegóły ściśle się z nim kojarzą (Pasaż Jagi - „magiczna" ulica w Londynie, do której mają dostęp tylko powołani, księgarnia „Świat Ksiąg Zapomnianych i Zakazanych Crowdena", gdzie można kupić woluminy z zaklęciami, przywódca Sabatu - czarnoksiężnik uwięziony za „woalem", pomiatający swymi sługami niczym Voldemort i czekający na rozprawę z odwiecznym wrogiem). Highlander Book Review na okładce książki reklamuje Husseya jako „brytyjską odpowiedź na Stephena Kinga" i faktycznie coś w tym jest. W moich oczach Kinga zapewne jeszcze długo nikt nie zdetronizuje, ale kto czytał „To", po lekturze „Łowcy Czarownic" na pewno wyczuje podobieństwo. Zwyczajne, czasem malownicze pejzaże, które jednak kryją wejścia do groźnego i fantastycznego świata wrogich ludziom, krwiożerczych stworzeń. Codzienność uchylająca rąbka horrorowi. Autor nie zapomina, że czasem paszcza pełna ostrych jak brzytwa zębów i groźba nagłej, bolesnej śmierci potrafi wystraszyć bardziej, niż kłęby mgły i szepty mamroczące zaklęcia, ale na wszelki wypadek serwuje jedno i drugie.
Podsumowując, Hussey to wypadkowa Stephena Kinga i J. K. Rowling, choć hasło reklamowe jest trochę na wyrost. Autor musi jeszcze udowodnić swą wartość. „Łowcę" czyta się jednak przyjemnie i szybko, a drugi tom cyklu jest już dostępny na rynku.
Dopuszczalne ryzyko
Chyba każdy z nas słyszał o czarownicach z Salem. Zjawisko „opętania” kobiet, rzekomego używania magii, ich proces i w efekcie skazanie na śmierć, to nie lada zagadka dla współczesnych naukowców i innych zajmujących się tym przypadkiem.
Robin Cook błyskotliwie powiązał średniowieczną historię o czarownicach z współczesną powieścią medyczną.
Młody naukowiec Edward Armstrong przypadkowo odkrywa pewien dotąd nie znany związek chemiczny, który, jak dowiadujemy się później, był jednym ze składników chleba wypiekanego w średniowiecznej wiosce Salem. Ów związek, po lekkiej modyfikacji, okazuje się być „strzałem w dziesiątkę”, a dokładniej, idealnym lekiem antydepresyjnym, który we wstępnych fazach badań nie posiada żadnych skutków ubocznych. Podekscytowany możliwością zarobienia fortuny, wraz z niewielkim zespołem innych naukowców, tworzy on właśnie w Salem (sic!) małą jednostkę badawczą i wpada na zgoła „szalony” pomysł, aby każdy z członków zespołu przetestował genialny lek na sobie.
Jednocześnie w miasteczku zaczynają dziać się makabryczne zjawiska, zostają odnalezione szczątki zmasakrowanych zwierząt, a pracownicy laboratorium zauważają u siebie krótkotrwałe zaniki pamięci...
Ogólny pomysł na książkę i niespodziewane zwroty akcji sprawiają, że do ostatniej chwili nie sposób domyślić się finału powieści, co sprawia, że thriller, pomimo swoich niemalże 400 stron, czyta się jednym tchem. Dodatkowym atutem jest brak rozbudowanych opisów.
Ogromnym plusem jest umiejętne zobrazowanie czytelnikowi (co jest, myślę, swoistym talentem autora) wszelkich pojawiających się w akcji wątków związanych z medycyną (np. działanie konkretnych związków chemicznych), tak, że każdy, kto z medycyną styka się jedynie w osiedlowej przychodni, jest w stanie pojąć te medyczne zawiłości.
Doskonale wręcz dawkowane napięcie i emocje to kolejny z argumentów, dla którego warto sięgnąć po tę pozycję, chociaż ten argument jest, można rzec, uniwersalny dla każdej pozycji tego autora.
Książka świetnie nadaje się na nadchodzące jesienne wieczory, a jeśli ktoś zetknął się już z twórczością Robina Cooka, spokojnie może sięgnąć również po ten tytuł – jestem pewna, że się nie rozczaruje.