kwiecień 19, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: SPI

poniedziałek, 13 październik 2014 10:44

Zielona Latarnia - Pierwszy lot

„Zielona Latarnia" (oryg. Green Lantern) to seria komiksowa, która powstała w 1940 roku z inicjatywy rysownika Martina Nodella i scenarzysty Billa Fingera. Wydawcą jest jedno z największych amerykańskich wydawnictw komiksowych – DC Comics. Pierwszym bohaterem Zielonej Latarni był Alan Scott – dziennikarz, który jako jedyny przeżył katastrofę pociągu. Po wypadku przypadkowo w jego ręce trafia zielony pierścień, dzięki któremu zyskuje nieziemską moc.

Po przyjęciu imienia Green Lantern zwalcza przestępczość w Gotham City. Komiksy z Alanem w roli głównej ukazywały się do 1951 roku. Pod koniec lat 50 „Zielona Latarnia" powróciła, tym razem z nowym bohaterem – Halem Jordanem – pilotem Sił Powietrznych i testerem prototypów.

Najnowsza produkcja Warner Bros. oraz DC Universe – „Zielona Latarnia – Pierwszy lot" przedstawia kolejnego po Batmanie, Supermanie, Aquamanie i Wonder Woman członka Ligi Sprawiedliwych – Hala Jordana – Zieloną Latarnię.

Hal Jordan, jako były pilot sił powietrznych, obecnie pracuje w Ferris Aircraft – wielkiej amerykańskiej korporacji. Jednocześnie związany jest z jej właścicielką - Carol Ferris. Podczas jednego z testów pilotażowych, samolot-symulator wraz z Halem zostaje ściągnięty niewidzialną siłą na pustynię. Tutaj chwilę wcześniej rozbił się statek kosmiczny. Umierający pilot – Abin Sur – informuje zaskoczonego Jordana, że został on wybrany przez pierścień na jego następcę i nowego członka Korpusu Zielonej Latarni. Po założeniu pierścienia Hal przemienia się w Zieloną Latarnię i otrzymuje nadprzyrodzone moce.
Po powrocie Jordan postanawia przetestować swoje nowe umiejętności. Podczas ćwiczeń zatrzymują go pozostali Latarnicy i zabierają go na planetę Oa, przed oblicze Strażników Wszechświata. Hal jako Ziemianin wzbudza nieufność członków Korpusu, jednak zyskuje poparcie jednego z największych Latarników – Sinestry. W ten sposób za zgodą Strażników Sinestro zostaje opiekunem spadkobiercy Abin Sura.

Tak pokrótce rozpoczyna się nowe życie zwykłego człowieka, zgodnie z powiedzeniem „Od zera do bohatera". Życie pełne nieziemskich przygód o jakich nie śnił nikt wcześniej. Fabuła filmu „Pierwszy lot" poza tym, że przedstawia nam narodziny najnowszego członka Korpusu Zielonej Latarni, ukazuje nam jego pierwszą misję pełną intryg, spisków oraz walk w imię porządku w całej galaktyce. Misję, w której będzie dane zmierzyć mu się z jego zbuntowanym mentorem.

„Zielona Latarnia – Pierwszy lot" oprócz wciągającej fabuły posiada wszystkie cechy bardzo dobrej animacji. Ponad 70 minut filmu urzeka widza efektami wizualnymi, stojącymi na wysokim poziomie, dynamiką akcji oraz dobrą muzyką. W końcu jakby nie patrzeć przy jego produkcji brali udział: Lauren Montgomery (reżyser Supermana: Doomsday i Wonder Woman), Alan Burnett (scenarzysta kilku produkcji o Batmanie i Supermanie), Bruce W. Timm (producent animacji Batman: Rycerz Gotham, czy Wonder Woman) oraz Robert J. Kral (muzyka do horroru Udręczeni). Bardzo dobrze zostali dobrani również aktorzy użyczający głosów. W filmie możemy usłyszeć takie osobistości kina jak Michael Madsen, Victor Garber czy Christopher Meloni.

Na koniec warto wspomnieć o polskim wydaniu DVD przygotowanym przez Galapagos. Po pierwsze, film możemy oglądać do wyboru z polskimi napisami lub lektorem w systemie DD 5.1. Po drugie, płyta uzupełniona jest ciekawymi dodatkami, m.in. reportażem „Od komiksu do animacji Ligi Sprawiedliwych", pierwszym spojrzeniem na bohaterów DC Universe Supermana/Batmana: wrogów publicznych oraz materiałem o filmie anime Batman: Rycerz Gotham.

„Zieloną Latarnię – Pierwszy lot" z czystym sumieniem mogę polecić nie tylko młodym widzom, ale również fanom komiksów i bohaterów ze stajni DC.

Dział: Filmy
niedziela, 12 październik 2014 04:41

Parszywa Dwunastka

„- Wiem, że jestem zboczeńcem, ale nie jestem zboczeńcem takiego rodzaju. Jestem zboczeńcem z gatunku zrób - to - sam."

Mówi się, że do wszystkiego można się przyzwyczaić, jeśli trwa to wystarczająco długo, nic już wtedy nie powinno być w stanie szokować ani zaskakiwać. Jednak kiedy twoje życie jest co chwile zagrożone, bo spotykasz na swojej drodze wariatów i groźnych przestępców, to na pewno nie spowszednieje ci praca oraz czas pomiędzy nią.

Stephanie powróciła do bycia łowczynią nagród i obecnie ma urwanie głowy z NS-ami. Osoby, za które poręczyła firma jej szefa, jakby zapadły się w ziemię, kolejne teczki przybywają, a pieniądze zaczynają się kończyć i naprawdę bardzo dobrze by było, gdyby udało się im dorwać kilku NS-ów. Do tego, jakby Steph miała mało problemów na głowie, Komandos wyjeżdża i nie ma z nim kontaktu, zaczyna ją śledzić wariatka podająca się za jego nową żonę, a jego z kolei policja, gdyż podobno porwał swoją córeczkę i gdzieś wywiózł. Plum nie wierzy w jego winę i zaczyna drążyć sprawę, co jak się okaże, nie będzie dla niej zbyt dobre.

To już czwarty tom przygód o łowczyni nagród wydany w tym roku (ogólnie jest ich dwanaście), a piąty jest zaplanowany na sierpień. Wydawnictwo Fabryka Słów nie próżnuje i bardzo dobrze, bo chociaż na koncie Janet Evanovich ma już tyle tomów, to nadal potrafi zaskoczyć, rozbawić oraz sprawić, że ma się ciarki na plecach.

Zabierając się za pisanie opinii o omawianej publikacji uświadomiłam sobie, że ponownie będę musiała się powtarzać. Bowiem amerykańska powieściopisarka w dalszym ciągu umiejętnie kluczy pomiędzy gatunkami i połączenie kryminału, romansu, sensacji oraz komedii w jej wykonaniu jest niesamowite. Sceny są na przemian lub też w tym samym czasie absurdalne, komiczne, wywołujące dreszcze oraz szybsze bicie serca, gdy pojawia się czysty testosteron w postaci dwóch mężczyzn. Połączenie takie nie zawsze wychodzi dobrze, ale Evanovich bez problemu udaje się wszystko połączyć w spójną oraz logiczną całość.

Dotychczas pierwsze skrzypce zawsze grała Steph, ale tym razem czeka wszystkich zaskoczenie, bo oto na główny plan wysuwa się postać Komandosa (nie żebym narzekała) i będzie można trochę więcej się o nim dowiedzieć. Niewątpliwym atutem autorki jest w każdej części duża dawka humoru, lekki styl oraz pomysłowość i kreatywność w tworzeniu nowych przygód głównej bohaterki. Plusem jest również dobrze rozwinięty wątek kryminalno-sensacyjny, pisarka prawie do samego końca kluczy i ujawnia tylko tyle, ile uważa za słuszne, tym samym zmuszając do rozmyślania kto, co i dlaczego.

Jeśli chodzi o bohaterów, to i w tym przypadku autorka spisała się doskonale, za każdym razem napotykam na prawdziwy kalejdoskop osobowości i chociaż wydaje mi się, że niektóre z nich znam bardzo dobrze, to i tak potrafią mnie zaskoczyć i sprawić, iż zbieram szczękę z podłogi. Podoba mi się fakt, że każdy jest inny i niepowtarzalny. Bez niektórych nawet nie wyobrażam sobie dalszych historii. Na przykład babci Mazurowej ze swoim zachowaniem, Komandosa, którego było tak dużo, a jednak i tak za mało, no i Luli powalającej mnie ze śmiechu na łopatki. Do tego Stephanie ze swoim szczęściem do popadania w kłopoty i uczuciem do dwóch mężczyzn. Jednocześnie silna, uparta, urocza, wzbudzająca u mężczyzn potrzebę ochrony, a u mnie mnóstwo pokładów sympatii.

Po raz kolejny Janet Evanovich mnie nie zawiodła i zapewniła jazdę bez trzymanki uzupełnioną o niekontrolowane ataki śmiechu, ciarki na plecach w niebezpiecznych momentach oraz szybsze bicie serca, kiedy pojawia się Komandos, no i również Morelli. Spotkanie ze Steph i resztą bohaterów to jak wizyta bardzo dobrych przyjaciół – absorbująca, pochłaniająca i niezwykle intrygująca. Ich perypetie wciągają od samego początku i nie pozwalają odłożyć książki, dopóki nie przeczyta się ostatniego zdania. „Parszywą Dwunastkę" pochłonęłam w tempie ekspresowym przeżywając wszystkie wydarzenia razem z postaciami i żałuje tylko, iż książka nie jest grubsza, bo zdecydowanie za szybko się skończyła.

„Parszywa Dwunastka" to zdecydowanie jedna z lepszych książek z serii, zabawna, frapująca, pełna komicznych i nie tylko scen. Janet Evanovich nieustannie zaskakuje i jestem niemalże pewna, iż będzie tak jeszcze przez bardzo długi czas. Polecam ją sympatykom serii, jak i komuś, kto chce dopiero zacząć znajomość z łowczynią nagród – jeśli nie ma się możliwości czytania od pierwszego tomu, spokojnie można zacząć od każdego innego.

*str. 167

Dział: Książki

Nowy, animowany film familijny "Siedmiu krasnoludków ratuje Śpiącą Królewnę" swoją polską premierę kinową będzie miał już 14 listopada!

Dział: Kids
wtorek, 10 styczeń 2012 10:57

Zakazana Wyspa

Matt Leacock w 2008 roku wydał swoją pierwszą grę kooperacyjną – „Pandemic". Zdobyła ona sporą ilość wyróżnień i nominacji na świecie, m.in. Spiel Des Jahres 2009, w Polsce zaś pretendowała do nagrody dla najlepszej gry 2009 roku. Współpracujący ze sobą gracze musieli poradzić sobie z narastającą epidemią zanim opanuje cały świat. W 2010 roku wydawnictwo GameWright wypuściło na rynek kolejne dziecko młodego projektanta – „Forbidden Island". Gra o podobnym do swojej poprzedniczki schemacie rozgrywki w szybkim czasie doczekała się wielu fanów, zaś do dziś otrzymała szereg nagród i nominacji. Choć jej mechanika jest prawie kopią tej z „Pandemic" warto sprawdzić, dlaczego rzesze graczy na całym świecie pozytywnie ją oceniają i lokują w pierwszej pięćdziesiątce najlepszych gier rodzinnych serwisu Board Game Geek. Wydawnictwo Rebel, które wydało polską edycję gry pod tytułem „Zakazana Wyspa" umożliwia nam to zadanie.

Pierwsze wizualne wrażenia

Pierwsza rzecz jaka rzuca się w oczy po wzięciu do rąk „Zakazanej Wyspy" to jej wykonanie. Zapakowana ona jest w metalowe pudełko. Sami przyznajcie ile gier na rynku ma takie opakowanie? Jest solidne i wytrzymałe (choć w otrzymanym do recenzji egzemplarzu było kilka wgnieceń – zapewne wina transportu – które łatwo było odkształcić). Ponadto posiada ono wytłoczoną, ładną grafikę przedstawiającą obserwatorium na tytułowej wyspie. Po otwarciu wcale nie jest gorzej. W czarnej, plastikowej formie widnieje talia kart, tekturowe i grube kartoniki do budowy planszy, woreczek z pionkami, podziałka z suwakiem (tzw. Wodomierz), kolorowa instrukcja oraz cztery figurki skarbów – Kamień Ziemi , Kryształ Ognia, Kielich Oceanu oraz gryf jako Posążek Wiatru. Owe plastikowe figurki są bardzo staranie wykonane i służą w grze za artefakty, które gracze mają zdobyć. Ale o tym za chwilę.

24 dwustronne, kolorowe kartoniki służą do zbudowania zgodnie z instrukcją planu wyspy. W Internecie można również znaleźć inne sposoby rozłożenia planszy, które na pewno urozmaicą w przyszłości rozgrywkę. Ilustracje na nich wykonał C. B. Canga. Są one bardzo klimatyczne, czasami wręcz baśniowe, cieszą oko kolorami oraz szczegółami.

Na pozostały zestaw kart składają się karty Śmiałków (bohaterów gry), karty skarbów oraz karty zalania. Dodatkowo teksturowy wskaźnik poziomu wody dołączony do gry będzie oznaczał nam stopień trudności gry oraz szybkość zatapiania wyspy.

Instrukcja do „Zakazanej Wyspy" została napisana w przemyślany i łatwy do przyswojenia sposób. Kolorowa, ośmiostronicowa książeczka wzbogacona jest zdjęciami, po jej kilkuminutowej lekturze poznamy wszystkie zasady i bezproblemowo możemy rozpocząć pierwszą rozgrywkę. Dla ułatwienia skrócony przebieg tury został przytoczony na kartach bohaterów.

Jaki jest cel gry?

Każdy z graczy wciela się w jednego z sześciu śmiałków (inżynier, odkrywca, pilot, nurek, nawigator, posłaniec), którzy wyruszają na tajemniczą wyspę w poszukiwaniu czterech ukrytych skarbów. Bohaterowie muszą ze sobą ciągle współpracować, aby wspólnie odnaleźć artefakty oraz opuścić wyspę zanim ona całkowicie zatonie. Widać w tym nawiązanie do starszego brata „Zakazanej wyspy" – „Pandemica". Świat opanowany przez epidemię został zastąpiony tonąca niczym Atlantyda wyspą.

Skarbów poszukiwania czas zacząć

Aby rozpocząć grę z pól wyspy (kolorowymi stronami do góry) układamy, zgodnie ze schematem, plan gry. Następnie losujemy swojego bohatera z sześciu dostępnych. Każdy z nich ma swoje specjalne i pomocne w grze właściwości. Tak np. Odkrywca może poruszać się po kartach wyspy po skosie, inżynier może uratować zalane tereny, a pilot przemieszczać po dowolnych polach. Po otrzymaniu odpowiedniej ilości kart skarbów, można przystąpić do pierwszej tury. Każda z nich składa z trzech faz. W ramach pierwszej można wykonać do trzech akcji, za które traktowane są: ruch na sąsiednie pole, umocnienie zalanego (ale niezatopionego) terenu, zdobycie skarbu, przekazanie karty skarbu. W drugiej fazie następuje dobieraniu dwóch kart skarbów. Wśród nich można znaleźć karty pomocnicze, tzw. Akcje Specjalne (Worki z piaskiem, Lot helikopterem) ułatwiające nam rozgrywkę, kartę zalania wyspy (po jej wyciagnięciu przesuwamy suwak na kolejną wartość na wodomierzu oraz „restartujemy" wykorzystaną kupkę kart zalania) oraz karty skarbów z wizerunkami artefaktów. Po uzbieraniu 4 sztuk tych drugich z jednakowymi wizerunkami jednego ze skarbów, gracz otrzymuje rzeczowy przedmiot pod postacią załączonej do gry figurki. Trzecia faza związana jest z zatapianiem wyspy. Spośród kart zalania, które przedstawiają miejsca powiązane z polami planszy, ciągniemy odpowiednią ich ilość. Uzależniona ona jest od aktualnego poziomu wody na wodomierzu. Obszary na mapie, których karty zostały wylosowane w tej fazie, są odwracane ze strony kolorowej na stronę niebieską, co oznacza zalanie terenu. Jeśli dany teren jest już zalany, zaś w kolejnej ponownie wylosujemy kartę zalania tego obszaru, usuwamy pole z mapy, co oznacza zatopienie.

Gra kończy się sukcesem wtedy, kiedy gracze wspólnie zdobędą cztery artefakty, zbiorą swoje pionki na polu mapy oznaczonym jako Przystań Głupców i odlecą z wyspy. Mogą to uczynić mając wśród siebie Pilota lub posiadając jedną kartę Akcji – Lot helikopterem. Niestety na poniesienie porażki, o którą wcale nie trudno, jest więcej możliwości. Gra kończy się kiedy zostaną zatopione (czyli usunięte z mapy wyspy) oba pola któregoś z czterech skarbów, zanim został on przez nas zabrany. Podobnie dzieje się, kiedy zatopiona zostanie Przystań Głupców, lub pole na którym stoi pionek gracza (a gracz nie ma obok siebie wolnego pola aby uciec przez wodą). Ostatnia możliwość ukończenia gry klęską nie jest związana z usuwaniem pól mapy, zaś z wodomierzem. Kiedy suwak przesuwany na nim wraz z każdorazowym wyciagnięciem karty zatopienia w drugiej fazie, dojdzie do symbolu czaszki, niestety również przegrywamy.

O mechanice słów kilka

„Zakazana Wyspa" to typowo kooperacyjna gra w najlepszym tego słowa wydaniu. Współpraca graczy jest wręcz niezbędna do ukończenia gry z sukcesem. Zasada „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" ma wyraźne odzwierciedlenie w mechanice. Praktycznie cały czas gracze muszą ze sobą dyskutować oraz obmyślać strategię, gdyż potknięcie jednego gracza może rzutować na los pozostałych. Czasami jedna zła decyzja potrafi utrudnić kolejne tury, a co gorsza doprowadzić od razu do nieszczęśliwego zakończenia.

Kolejnym ważnym elementem mechaniki jest jej losowość. Na początku wiąże się z ułożeniem pól mapy wyspy, której wygląd w każdej rozgrywce może być inny, niepowtarzalny. Jednak najbardziej odczuwalna jest w fazie dobierania kart skarbów i ciągnięcia kart zalania. Trafienie na kartę „Wzbiera woda!" jako pierwszą spośród dwóch dobieranych zmniejsza nasze szansę na powodzenie w obronie miejsc, na których zdobywamy skarby. Wraz z większym poziomem wody (i jednocześnie trudności), ciągniemy większą ilość kart zalania, przez co wyspa szybko znika z naszych oczu. Suwak wodomierza działa na naszą niekorzyść, ale zarazem mobilizuje do działania. Wszystkie te elementy wpływają jednak pozytywnie na dynamikę gry. Choć każda tura wyda się być rutynowa, emocje w cale nie opadają.

Czas na podsumowanie

Osobiście "Zakazaną Wyspę" przetestowałem w trybie 2- i 3-osobowym. Wbrew pozorom gra w pierwszym wariancie po dojściu do poziomu trudnego jest bardziej kłopotliwa niż podczas rozgrywki z dwójką znajomych. Wspólnie ustala się inne priorytety oraz ogólną strategię. Przy większej liczbie uczestników gry można łatwiej poradzić sobie z prędkością zalewania wyspy, równomiernie rozkładając siły na ratowanie jej. Ważnym czynnikiem wpływającym na stopień skomplikowania rozgrywki przy różnej ilości graczy jest rodzaj śmiałków. Przykład: para Pilot i Inżynier lepiej radzi sobie niż Nawigator i Posłaniec w wariancie 2-osobowym. Przy większej liczbie uczestników warto mieć w drużynie Nawigatora czy Nurka.

„Zakazana Wyspa" ze względu na swoją mechanikę, łatwo przyswajalną instrukcję oraz kooperację idealnie nadaje się na wspólne, rodzinne rozgrywki. Dolną granicą wieku ustaloną przez producenta jest 10 lat. Górna granica zależy już od członków naszej rodziny. Na pewno warto usiąść przy jednym stole w szerszym gronie z rodzicami, a nawet dziadkami, aby wspólnie przeżyć przygodę rodem z filmów o Indiana Jonesie. Klimatyczna oprawa graficzna pobudza wyobraźnie, figurki cieszą oko, opakowanie zachwyca, niepowtarzalność każdej rozgrywki sprawia, że gra się szybko nie nudzi. Na czasami uprzykrzającą (wraz ze wzrastającym poziomem wody czy trudności) losowość czy prostotę (dla bardziej wymagających graczy) można przymknąć oko. Więc czego więcej można chcieć od gry planszowej? Chyba tylko tego, aby często do niej wracać. Ja sobie obiecuję, że na "Zakazaną Wyspę" wrócę nie raz, w przyszłości zaś na pewno zaproszę na nią własne dzieci.

Dodatkowe możliwości ułożenia kart planszy [źródło: www.boardgamegeek.com]

Dział: Gry bez prądu
piątek, 10 październik 2014 05:13

Premiera: "Diabelska plansza Ouija"

Film "Diabelska plansza Ouija" swoją kinową premierę w Polsce będzie miał już 24 października!

Dział: Kino
czwartek, 09 październik 2014 08:39

Wywiad z Peterem V. Brettem

Kasia "immora" Pietraszko: Witaj Peter! Zastanawiałam się, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo twoi fani czekają na kolejne książki? Masz naprawdę duże grono fanów tutaj w Polsce. Nie sądzę, by spotkanie na Polconie było w stanie pokazać choć w niewielkim stopniu prawdziwą liczbę wielbicieli twojej prozy.

Peter V. Brett: To nieco przerażająca myśl. Uczestniczyłem już w wielu konwentach i spotkaniach z czytelnikami na całym świecie, ale nigdy nie widziałem tak wielkiego, i tak podekscytowanego tłumu, jak na Polconie. Jako autor nie jestem przyzwyczajony do tak dużego zainteresowania. To było wspaniałe, ale i stresujące. Mam nadzieję, że nowa książka spodoba im się równie mocno, jak poprzednie.

Dział: Wywiady
sobota, 31 marzec 2012 08:03

Żelazny cierń

Czy znacie twórczość Lovecrafta i jego śmierdzące potwory oraz Wielkich Przedwiecznych? A może jesteście fanami „Gwiezdnego pyłu" Neila Gaimana? Obcy wam nie jest mechanizm steampunkowego świata maszyn parowych? Jeżeli tak, to do przeczytania książki nie muszę was zachęcać, natomiast jeśli nie wiecie, o czym mówię, to sugeruję – pędem lećcie do pierwszej z brzegu księgarni! Jest to pozycja dla was obowiązkowa!

Aoife Grayson ma piętnaście lat. Z niepokojem czeka na swoje szesnaste urodziny, bo wtedy każdego z członków jej rodziny dopada nieuchronny obłęd. Jej matka, Nerissa, przebywa w szpitalu psychiatrycznym. Sama Aoife jest dzieckiem na utrzymaniu miasta i uczy się w akademii na inżyniera. Z tego powodu koledzy patrzą na nią z góry, a ona ma tylko jednego prawdziwego przyjaciela, studiującego wraz z nią Cala. Jednak pewnego dnia dziewczyna dostaje od swojego zaginionego brata zaszyfrowany list, z wyraźnie widniejącym tylko jednym słowem – pomocy. Mimo że pod wpływem swojego szaleństwa Conrad próbował ją zabić, dziewczyna bez wahania wyrusza mu na ratunek. I tak, wraz z poznanym na Nocnym Targu przewodnikiem, Deanem, udają się do Graystone – posiadłości ojca Aoife, by wyjaśnić zagadkę zaginięcia jej brata.

Muszę przyznać, że książka jest rewelacyjna, a nie często to mówię. Ma wciągającą, dobrze skonstruowaną fabułę i wartką, intrygującą akcję. Napisana jest z punktu widzenia głównej bohaterki, która bardzo uważnie obserwuje otaczający ją świat, wyjaśniając wszystko czytelnikom. W powieści widać fascynację autorki konkretnymi dziełami i tu mogłabym się pokusić nawet o porównywanie pewnych postaci i zgadywanie, w jakich utworach pojawiły się ich pierwowzory. Wszelkie rodzaje „gothów" z powieści Lovecrafta, bohaterowie bliźniaczo podobni do tych na przykład z „Gwiezdnego pyłu" Gaiman - właściwie tylko pierwszoplanowe postacie są wyłączną własnością autorki. Nie uważam tego jednak za wadę książki, a wręcz przeciwnie. Dzięki temu osobom znającym te klimaty cudownie powieść się czyta.

Piętnastoletnia Aoife jest jedną z tych odważnych, walczących o swoje dziewczyn, a jednocześnie nie ma żadnych cech superbohaterki i niektóre ze swoich wyczynów dość drogo opłaca. Bardzo łatwo można się do niej przywiązać i ją polubić. Jej przyjaciele kryją w sobie zaskakujące tajemnice, zupełnie logiczne i pasujące do reszty fabuły, ale takie, których nie da się domyślić. Zarówno Dean jak i Cal stworzeni zostali rewelacyjnie, a momentami relacje między bohaterami są wręcz ujmujące. Drugoplanowe postacie również żyją swoim życiem i to nawet te, które pojawiają się w książce na ledwo jednej czy dwóch stronach. Za to naprawdę podziwiam autorkę.

"Świat Żelaza" pełen jest „mitologicznych" stworzeń, to dzięki nim tętni życiem. Dlaczego użyłam cudzysłowu? Ponieważ nie chodzi mi tu o światowe religie, a o legendy i uniwersa stworzone przez innych pisarzy. Jeżeli ktoś choć trochę interesuje się fantastyką, te wszystkie potwory będą dla niego znajome. W powieści pojawiają się jednak również szekspirowskie Unseelie nazywane Życzliwymi i cały ich świat, podzielony na królestwa czterech pór roku. Ktoś mógłby powiedzieć, że co za dużo, to nie zdrowo, ale w tym wypadku nie miałby racji. To co stworzyła autorka „Żelaznego ciernia" jest niesamowite i pełne barw. Jej realia mają sens, fabuła nie jest wcale jakoś strasznie zawikłana, a ona sama doskonale potrafi się wybronić z różnych niekonwencjonalnych połączeń.

Powieść jest steampunkowa – bez dwóch zdań. Nie ma tu jednak miliona dziwnych urządzeń, których przeznaczenia i działania czytelnik nigdy nie będzie się w stanie domyślić. Są natomiast bardzo ciekawe i użyteczne mechanizmy, tortury przy pomocy pary i domy, które żyją własnym życiem, oparte na szkielecie metalowych kości z sercem w mechanicznym zegarze (dla oczytanych ten pomysł również będzie brzmiał znajomo). Nie jest to mój ulubiony gatunek fantastyki, ale w tym wypadku zwyczajnie mi takie realia nie przeszkadzały, a wręcz przeciwnie, po lekturze wreszcie zaczęłam się do nich przekonywać.

Wydania oceniała nie będę, ponieważ czytałam „szczotkę", ale jak to zwykle bywa w przypadku książek Jaguara, zapowiada się wspaniale. Mogę natomiast zdradzić, że w tomie będą mapki – plan miasta Lovecraft i Graystone (bardzo ważnej w fabule rezydencji).

Caitlin Kittredge jest amerykańską pisarką dark i urban fantasy. Mieszka w Olimpii, w Waszyngtonie. Jej najbardziej znane serie to pisana dla dorosłych „Nocturne city" i młodzieżowa „The Iron Codex". Autorka inspiruje się Raymondem Chandlerem, Neilem Gaimanem i H.P. Lovecraftem. Doskonale zna ich twórczość i nie boi się z niej korzystać dla własnych potrzeb.

Książka niesamowicie przypadła mi do gustu. Nie chcę wypisywać tu nadmiernych „achów" i „ochów", ale naprawdę uważam ją za rewelacyjną. Jest dobrze i ciekawie napisana. Świat stworzony przez autorkę nie jest pusty, a czytelnik z łatwością może ujrzeć go oczami wyobraźni. Bohaterowie to postacie intrygujące, których losy śledzi się z zapartym tchem. Fabuła jest dobrze skonstruowana i wciągająca, a powieść z pewnością nie jest kolejnym tego typu "tworem" na rynku. Do przeczytania gorąco i szczerze zachęcam, ponieważ inaczej odnieść się do tej lektury zwyczajnie nie potrafię.

Dział: Książki
wtorek, 29 maj 2012 08:01

Życie, które znaliśmy

Dziś pierwszy dzień końca świata. Koniec nadszedł szybko i brutalnie – spowodowało go z wielkim hukiem jedno wydarzenie, ale potem wszystko umiera już powoli, stopniowo. Natomiast ludzie... ludzie robią wszystko, by przetrwać.

Z początku powieść jest wręcz nudnawa. Toczy się zwyczajne, niespecjalnie ciekawe życie, co gorsza, opisane z punktu widzenia szesnastolatki. Wszystko jednak zmienia się w momencie, gdy asteroida uderza w księżyc. Nikt się nie spodziewał, jak bardzo to wydarzenie może być katastrofalne w skutkach. Olbrzymie fale powodziowe zalewają kontynenty, wybuchają wulkany, zmienia się klimat całej planety. Tajemnicze choroby zaczynają gnębić ludzkość. Brak jedzenia, brak wody pitnej, brak paliwa, mroźne dni w środku lata. To wszystko stało się teraz codziennością każdego człowieka. Do tego dochodzą rabunki, porwania, czarny rynek i nieuczciwość. Każdy troszczy się jedynie o siebie i własną rodzinę.

Muszę szczerze przyznać, że książka jest przerażająca – przede wszystkim dlatego, że nie brakuje jej realizmu. Wszystkie opisane przez autorkę rzeczy (no może poza samym wybiciem księżyca z orbity) mieszczą się w granicach ludzkiej wyobraźni. Napięcie w fabule narasta stopniowo, milimetr po milimetrze. Fakty i zdarzenia logicznie wynikają jedne z drugich. Ludzie ustalili niepisane zasady, których starają się trzymać i żyją z myślą, by przetrwać jak najdłużej. Gdyby jeszcze dodać do powieści jakieś niesamowite i paraliżujące wręcz poświęcenie, spokojnie można by porównać ją do jednego z dzieł Stephena Kinga (autorka próbowała nawet takiego zabiegu, aczkolwiek nie wywołała tym takiego efektu, jak ów znany pisarz, ponieważ nie zabiła swojej bohaterki, a jej poświęcenie nie poszło na marne).

Historia przedstawiona jest w formie pamiętnika, który prowadzi główna bohaterka - Miranda. Tekst stworzony został w bardzo przystępnej formie. Książkę czyta się naprawdę łatwo i lekko, a cała groza sytuacji przedstawiona jest jako codzienność, na dodatek w taki sposób, że nie da się o niej nie myśleć. Uważam, że to bardzo ciekawy, a przede wszystkim udany zabieg w przypadku tego typu katastroficznej książki. Znacznie bardziej działa na wyobraźnię, niż zwykły opis, a fakty wydają się być przedstawione z pierwszej ręki.

Każdy na koniec świata reaguje inaczej, ale matka Mirandy należy do tych zaradnych osób. Zaopatrzyła najbliższych w spore zapasy (nie tylko jedzenia, ale i ciepłych ubrań, koców oraz lekarstw). Dla niej najważniejsza jest rodzina i to właśnie te więzi przede wszystkim przedstawiła autorka. Rodzeństwo dba o siebie nawzajem, a ich matka gotowa jest na wszelakie poświęcenia – włącznie z głodzeniem się dla ich dobra. To coś, czego nie odbierze im nawet katastrofa na skalę globalną.

Susan Beth Pfeffer nie jest już osobą najmłodszą, a tworząc swoją powieść, nie kierowała się modą ani popularnymi obecnie nurtami i chwała jej za to. Dzięki temu na rynek trafiło coś naprawdę oryginalnego - książka, która nie jest powieleniem przyprawiających już momentami o mdłości wzorców. Pisarka pochodzi z Nowego Jorku i upodobała sobie tworzenie powieści młodzieżowych. Inspiracją dla trylogii „Ocaleni" był film „Meteor".

Książka wywarła na mnie duże wrażenie i czytałam ją przez większą część nocy. Początek mnie nie zachęcił, dlatego powieść dość długo przeleżała na półce, ale naprawdę warto przez niego przebrnąć. Z przyjemnością zabiorę się za kolejne części trylogii, a miłośnikom historii katastroficznych, post apokaliptycznej wizji świata czy filmów takich jak „Pojutrze", pozycję tę gorąco polecam.

Dział: Książki
czwartek, 09 październik 2014 06:07

Rekord Guinnessa w trakcie Poznań Game Arena!

Znamy już tytuł gry! Jak już firma Techland informowała w trakcie Poznań Game Arena (24-26 października) będzie bity rekord Guinnessa w najdłuższym graniu w grę komputerową. Techland został Partnerem Strategicznym tego wydarzenia, które to zostało także objęte Patronatem Honorowym Prezydenta Poznania.

Dział: Z prądem
środa, 02 wrzesień 2015 15:43

Galop '44

Recenzja 1

 

„Na Starówce nieprzyjaciel atakuje tak zaciekle z powietrza, artylerią i ogniem naziemnym, że polskie placówki w żaden sposób nie mogą się utrzymać. Duża część ruin przeszła w ręce wroga. Nie ma tu nawet jednego nienaruszonego domu. Pozostały jedynie gruzy i ruiny, z których gdzieniegdzie wyrastają fragmenty ścian jeszcze wystających ponad ziemię. Zniknęły ulice. Starówka to niewielki obszar z wąskimi krętymi uliczkami".*

Dokładnie 1 sierpnia 1944 roku zaczęło się powstanie warszawskie. W ciągu dwóch miesięcy w skutek walk 16 tys. osób zostało zabitych lub zaginionych, 20 tys. rannych oraz 15 tys. wziętych do niewoli. Od 150 tys. do 200 tys. cywilnych mieszkańców stolicy zginęło w wyniku nalotów nieprzyjaciela, duża część Warszawy, w tym wiele zabytków, zostało doszczętnie zniszczonych. Od tego zrywu minęło siedemdziesiąt lat, a my cały czas o tym pamiętamy i będziemy pamiętać. Co jednak byśmy zrobili gdybyśmy w jakiś sposób trafili w sam środek walk?

Wojtek i Mikołaj są braćmi. Młodszy Mikołaj jest szalony, pełen energii i ciekawy tego, co go otacza, pragnie też by ten drugi poświęcał mu trochę uwagi. Niestety, starszy o cztery lata Wojtek jest bardziej spokojny, woli poczytać, posłuchać muzyki lub pograć w grę niż spędzać czas z Mateuszem, który go denerwuje swoim sposobem bycia. Pewnego dnia zabiera go na obchody uroczystości państwowych z okazji rocznicy powstania warszawskiego. Żadne z nich nie wie jeszcze, że czeka ich podróż w czasie, i to nie do byle jakiego miejsca i daty, ale w sam wir obchodzonych właśnie wydarzeń. Początkowo do sierpnia 1944 trafia sam Mikołaj, ale niedługo w ślad za nim podąża Wojtek – chce wyciągnąć z stamtąd brata i zapomnieć o tym czego doświadczył. Jak chłopcy zareagują na zderzenie teoretycznej wiedzy z rzeczywistymi scenami?

Czytałam różne powieści o podróży w czasie, ale kiedy zobaczyłam zapowiedź „Galopu '44" byłam jednocześnie bardzo zaintrygowana i niepewna tego czy dobrym pomysłem jest łączenie przenoszenia się w różne okresy z tematem II wojny światowej, tematem dla wielu bardzo ważnym i trudnym. Moja wrodzona ciekawość nie pozwoliła mi odpuścić sobie tego tytułu i muszę przyznać, że wszelkie obawy jakie w związku z nim miałam rozwiały się zaraz po przeczytaniu kilku stron.

Monika Kowaleczko-Szumowska jest tłumaczką materiałów dla Muzeum Powstania Warszawskiego, dlatego nawet przez chwilę nie wątpiłam w to, że wydarzenia przedstawione w książce będą jak najbardziej realne i okazało się, że miałam rację. Jak sama autorka wspomina w podziękowaniach większość przygód bohaterów, nawet te najbardziej nieprawdopodobne, są autentycznymi wydarzeniami wyszukanymi w Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. Ponadto w trakcie pisania korzystała z przeróżnych materiałów (książki, strony internetowe, wywiady archiwalne, mapy, rozmowy z powstańcami), wdać, że napracowała się nad tym by „Galop '44" był jak najbardziej autentyczny.

Akcja toczy się szybko i na brak wrażeń z pewnością narzekać nie można. Opisywane sceny są uporządkowane i połączone w logiczną całość. Plusem powieści jest, że niektóre wypowiedzi, to cytowane słowa Powstańców, dobrym posunięciem były też dopiski wyjaśniające niektóre rzeczy. Monika Kowaleczko-Szumowska w sposób przystępny przedstawiła kawałek naszej historii. Opisuje radość z drobnych gestów, brak czasu na żałobę, walki i śmierć, ale także rodzące się przyjaźnie i miłość. Książka ma słodko gorzkie zakończenie, bo z jednej strony widać, że lekcja, którą odebrali chłopcy okazała się skuteczna, a z drugiej przyniosła gorycz rozstania, bez tej pewności, że ci na którym im zależało dożyli późnej starości.

Podobały mi się kreacje bohaterów, zarówno tych z powstańczej warszawy, jak i chłopców. Ci piersi są realni i czuć ducha walki w nich tkwiącego, tą determinację i niepewność tego, co czeka ich jutro, a nawet za pięć minut. Co się tyczy braci, to różnili się od siebie pod każdym możliwym względem, a jedynym wspólnym zainteresowaniem była muzyka. Z biegiem czasu oraz tym co przeżywają coś się w nich zmienia, wychodzą ze swoich skorup, w końcu potrafią się dogadywać, rozumieć, ufać sobie i troszczyć o siebie. Zaczynają rozumieć czym naprawdę jest przyjaźń i miłość.

Należę do osób, które są bardzo uczuciowe i mocno przeżywam niektóre powieści, nie inaczej było z tą. Pochłonęła mnie bez reszty i nie pozwoliła o sobie zapomnieć dopóki nie przeczytałam ostatniego zdania, a i nawet po zakończeniu i odłożeniu na bok tkwi we mnie i przypomina niektóre wydarzenia. Szczerze przyznaję, bywały momenty gdy nie potrafiłam powstrzymać łez i jęku protestu przeciwko temu co się działo. Tyle krwi i niewinnych ludzi chcących tylko obronić swoją wolność zginęło... Tego nie da się i nie powinno zapomnieć. Z zapartym tchem śledziłam bieg wydarzeń i chociaż znałam zakończenie, to gdzieś w środku tlił się mały płomyk nadziei, że może jednak będzie inaczej, ale jednak nie. I pomimo wszystko cieszę się, że Monika Kowaleczko-Szumowska poszła tym torem, bo pokazała jakimi wartościami jest odwaga, hart ducha, miłość, przyjaźń oraz zaufanie. Ponadto mieszając podróże w czasie z realnymi wydarzeniami starała się przedstawiać Powstanie jak najbardziej realnie i bez dwóch zdań udało jej się to rewelacyjnie. Jestem jednocześnie skołowana i zachwycona tym tytułem, ale nie żałuje ani jednej chwili spędzonej z „Galopem '44" i będę go polecać komu tylko się da.

Wiele razy, podczas czytania, oglądania czy też słuchania, na temat II wojny światowej nachodzą mnie myśli czy my dalibyśmy rade tak połączyć siły i walczyć. Czy znaleźlibyśmy odwagę co rusz patrzeć śmierci w oczy i bronić kraju za wszelką cenę? „Galop'44" pokazuje, że jest to możliwe, bo jeśli kogoś się kocha, lubi i szanuje nie zostawi się go samego. Książka ta też ukazuje jak ważne jest, by pamiętać o tych co zginęli, bo dzięki nim cieszymy się wolnością i tym co mamy. Tytuł, który warto przeczytać.

* Monika Kowaleczko-Szumowska , „Galop'44", s. 248

 

Bujaczek

 

Recenzja 2

Jakiś czas temu jeden z dziennikarzy śniadaniowych postanowił wyjść „w miasto do ludzi" z wydrukowanym symbolem SS i zapytać się Warszawiaków co owo oznaczenie symbolizuje. Ze zgrozą przysłuchiwałam się odpowiedziom typu „Warszawa Walcząca" lub „Metallica". Ten krótki wywiad, który po emisji programu w sieci obejrzało miliony Polaków tylko podkreśla, jak znikomą, jako naród, mamy wiedzę na temat naszej historii. Historii, która działa się przecież wcale nie tak dawno – zaledwie ponad 70 lat temu. Z tego też powodu powieść Moniki Kowaleczko-Szumowskiej, skierowanej przede wszystkim do młodzieży, okazała się pozycją wręcz konieczną. „Galop '44" opowiada o ułamku tragedii, o Powstaniu Warszawskim, w bardzo przyswajalnej, wciągającej, fabularyzowanej konwencji, ucząc przy tym dorastającego czytelnika, jak ważna jest znajomość dziejów własnego kraju, a nawet miasta.

Okładka książki co najmniej intryguje. Na nieco zniszczonej fotografii z okresu Powstania, oczywiście utrzymanej w chromatycznych barwach, znajduje się ktoś wcale nie pasujący do obrazu. Stojący tyłem człowiek, w pomarańczowej bluzie, który sprawia wrażenie, jakby przyglądał się pozostałym czarno-białym uczestnikom wydarzeń. Już sama grafika przywołuje na myśl kogoś, kto znalazł się w niewłaściwym sobie miejscu oraz czasie.

Współczesna Warszawa. Wojtek i Mikołaj, mimo, że są braćmi, nie darzą się szczególną sympatią. Pierwszy z nich, starszy, to spokojny siedemnastolatek, powściągliwy i poukładany. Drugiego, czternastoletniego, najlepiej określają przymiotniki: szalony i nieprzewidywalny. Ich rodzice przykładają ogromną wagę do własnej historii, przez co chłopcy co roku, 1 sierpnia, spędzają w Muzeum Powstania Warszawskiego. Jednak tym razem ich wizyta nie skończy się tak, jak zawsze. W dziwny sposób Mikołaj przenosi się w czasie do 1944 roku, w sam wir dramatycznych wydarzeń rozgrywających się w stolicy. Wojtek wyrusza za bratem, aby wydostać go z przeszłości. Walcząca Warszawa zmieni ich diametralnie, nauczy czym jest męstwo, przyjaźń, prawdziwa miłość. Czy na pewno wrócą do współczesności? Czy ich wzajemny stosunek pod wpływem przeżywanych dramatów się zmieni?

Autorka, aby przybliżyć odbiorcy Powstanie Warszawskie zdecydowała się na wykorzystanie motywu podróży w czasie. Połączenie w powieści młodzieżowej elementu fantastycznego z opisem historycznych dramatów spowodowało, że dla młodszego grona odbiorców lektura stała się o wiele bardziej przyswajalna. Niekiedy przenosząc się do współczesnej Warszawy mogą odetchnąć od wydarzeń dziejących się w przeszłości, od huku bomb, przenoszenia nabojów i przemieszczania się w ciasnych kanałach.

Bardzo trafiony, wręcz niesamowity okazał się sam pomysł na to, jak wygląda ta podróż w czasie. Oczywiście „portal" ma swojego strażnika, który strzeże wrót do dawnego świata oraz bardzo starannie wybiera tych, którzy się tam przedostają. Zaakcentowane zostały w jasny sposób przejścia z teraźniejszości do przeszłości oraz to, że nie każdy może przejść „na drugą stronę".

To lektura, która przypomina o wartościach, które w ostatnich latach stały się dla młodzieży obce, istnieją w ich świadomości wyłącznie jako puste frazesy słyszane na lekcjach religii, etyki czy polskiego. Mówi o miłości, o prawdziwej przyjaźni, o odwadze, o poświęceniu, a przede wszystkim odkrywa, czym tak naprawdę jest, zapomniany już dzisiaj, patriotyzm. Tym bardziej, że bohaterami powieści, a przy tym samego Powstania, są młodzi ludzie, często pozostawieni bez najbliższej rodziny, którym towarzysze w boju ją zastępują. W tym aspekcie autorka również odkrywa, jak bardzo „tamci" nastolatkowie różnili się od tych dzisiejszych (chciałabym wręcz napisać „od nas", bo niedawno także jeszcze się do młodzieży zaliczałam). Czym się kierowali oraz jakie mieli priorytety.

Polska pisarka oczywiście mocno fabularyzuje swoją powieść, lecz odwołuje się do konkretnych wydarzeń oraz postaci. Nawet w usta bohaterów wkłada cytaty ze wspomnień Powstańców.

„Galop '44" to powieść niezwykle realistyczna, a przy tym (a może przez co) bardzo emocjonalna. Wystarczy wspomnieć opis przejścia przez kanał czy nieprzeciętnie napisane sceny bombardowań, przedostawania się przez dzielnice walczącego miasta. Ducha powstania czuć w każdym rozdziale, a atmosfera (wspomniany charakterystyczny zapach sierpnia 1944 roku) wylewa się z każdej strony.

Monika Kowaleczko-Szumowska dokładnie podaje wszystkie źródła, z których czerpała informacje. Zarówno pozycje książkowe, jak i odnośniki do stron internetowych, a nawet nazwiska osób, z którymi rozmawiała. Ów spis opracowań pomoże odnaleźć się czytelnikowi w faktach oraz doprowadzi do innych pozycji opowiadających o Powstaniu Warszawskim.

„Galop '44" bardzo płynnie, szybko się czyta, pomimo ogromnego ciężaru emocjonalnego, który w nim tkwi. To powieść, którą można polecić każdemu, nie tylko młodzieży czy młodszemu odbiorcy. I uważam, że bardzo dobrze, że powstała, bo istnieje nadzieja, że chociaż ułamek czytelników zagłębi się w historię naszego kraju, a przynajmniej chętniej zacznie sięgać po książki podobne gatunkowo.

Ocena: 5/6

medicated

Dział: Książki