Początki – to po prostu siadłem i napisałem „Sherwood”. W miesiąc, o ile dobrze pamiętam, a to dość potężna książka. Potem, skoro już napisałem, to spróbowałem wydać, i poszukiwanie wydawcy nie zajęło nawet wiele czasu. Odrzucił książkę Prószyński, Mirek Kowalski, jak wieść gminna niesie, zapodział gdzieś maszynopis. W końcu, głównie dzięki pomocy Giena Dębskiego znalazła się oficyna, która zaryzykowała.
Więc, jeśli już szukamy winnych, to jest dwóch – Sapkowski (inspiracja) i Dębski (wspólnictwo przy popełnianiu czynu).
Które z dotychczas napisanych powieści uważasz za swój sukces pisarski?
Och, niewątpliwie wszystkie. Wiesz, to takie pytanie z gatunku, kogo bardziej kochasz, tatusia czy mamusię...
Trudno oceniać. Jeśli masz na myśli sukces komercyjny, to piszę zbyt krótko, żeby o takim sukcesie mówić. Oczywiście, chciałbym i taki osiągnąć. Nie mierzę sukcesu nagrodami czy nominacjami do nich.
Możemy więc mówić chyba tylko o tym, które własne teksty lubię, tak zupełnie subiektywnie. I tu też trudno odpowiedzieć, one są różne po prostu. Przy pisaniu niektórych świetnie się bawię – mam nadzieję zresztą, że czytelnicy później też – w innych chcę powiedzieć coś więcej, zagrać na trochę innych uczuciach.
Wiesz, wszystkie lubię i wszystkie są dobre. Tej wersji będziemy się trzymać.
Co obecnie jest na warsztacie i jakie są Twoje plany na najbliższe lata? Czego ciekawego możemy spodziewać się my, czytelnicy?
No, pytanie o plany na najbliższe lata jest, w moim przypadku, mocno ryzykowne. Nie lubię planować, nie jestem systematyczny. A już na pewno nie snuję planów na lata, w moim wieku to objaw nadmiernego optymizmu.
Może więc o planach na najbliższy czas? W tym roku pewnie zbiór opowiadań o Matyldzie i Dziadku Mrozie, ukaże się nakładem Fabryki Słów. Będzie zawierał kilka tekstów już publikowanych, a także nowe, i będą to opowiadania układające się w spójną całość. Ostatni tom, a w zasadzie połówka tomu cyklu „Sherwood”, czyli „Wrota światów. Garść popiołu”.
I tyle na razie mogę powiedzieć. Plany i pomysły owszem, są, ale zawsze mam wrażenie, że opowiadanie o nich zbyt wcześnie może tylko zapeszyć.
Pewnie przez jakiś czas będą to teksty lżejsze, trylogia „Sherwood”, rzecz dość poważna, traktująca o sprawach trudnych i ostatecznych, trochę mnie jednak zmęczyła. Muszę odreagować.
Wspólnie z Firmą Księgarską CENTAUR prowadzisz księgarnię internetową - fantastyka.now.pl. Jak w związku z tym oceniasz sytuację polskiej fantastyki na naszym rynku?
Dużo lepiej niż jeszcze parę lat temu. Zresztą sądzę, że tak dobrego czasu dla polskiej fantastyki nie było chyba nigdy – wystarczy zresztą popatrzeć na listy utworów, które co roku walczą o nagrody. Są obszerne, a kiedyś przecież bywały lata, że do nagrody im. Zajdla kandydowało tyle powieści, że nie wystarczało na pięć regulaminowych nominacji.
Mamy dwa wydawnictwa, które programowo zajmują się wydawaniem polskich tekstów, czyli Fabrykę Słów i Runę. Mamy trzecie, które wprawdzie ostatnio zwolniło nieco tempo, ale wciąż jest znaczącą firmą na rynku – czyli NOWą. Polscy autorzy pojawiają się w MAGu, w Rebisie. Co więcej, i czytelnicy docenili rodzimych autorów, sukcesy rynkowe Ziemiańskiego i Pilipiuka, wcześniej Sapkowskiego mówią same za siebie.
Tym bardziej, że skromnie mówiąc, polska fantastyka nie jest na pewno gorsza od tej zachodniej, znanej z przekładów. A jeszcze bardziej skromnie mówiąc – w większości lepsza, a już co najmniej bliższa nam jednak kulturowo.
Oczywiście, są i cienie. Książki są wciąż relatywnie drogie, a na wzbogacenie społeczeństwa to jeszcze poczekamy. Lansowany przez media model sukcesu promuje tępego dorobkiewicza, który nie plami się czytaniem. Fantastyka przez tzw. szeroką krytykę traktowana jest wciąż jako literatura drugiego gatunku. Ale tym bardziej należy się cieszyć ze sprzedawanych nakładów, które jednak są niemałe.
Jesteś redaktorem naczelnym periodyku sieciowego "Fahrenheit", publikowałeś też w innych pismach sieciowych - np. w "Esencji". Kiedyś pewna osoba na forum wypowiedziała się, że mało kto czyta pisma sieciowe i niczemu one nie służą. Co o tym sądzisz?
Sądzę, iż jak mawiał pewien kapral, owa osoba tkwi w mylnym błędzie.
Tak poważniej – przyjrzyjmy się przez chwilę rynkowi czasopism w Polsce. Ostały się ino dwa, Nowa Fantastyka – że już tak według starszeństwa wymienię – i Science Fiction. Zniknął Sfinks, Sfera, jak mówią na mieście i Fantasy raczej już się nie podniesie. A Nowa Fantastyka ewoluuje konsekwentnie w kierunku pisemka kolorowego, zawierającego minimum treści, za to dużo obrazków. Aha, jest jeszcze Ubik i Magazyn Fantastyczny, ale oba te pisma to raczej fanziny, mocno amatorskie i nieprofesjonalne.
Tymczasem parę lat temu, w sytuacji, kiedy na rynku było znacznie mniej polskich tekstów istniały dwa pisma o profilu jak najbardziej literackim – Fenix i NF. Więc to, że w tej chwili istnieją też dwa, z których jedno chyli się ku upadkowi najwyraźniej, nie jest sytuacją zdrową, zważywszy, ile wydawnictw wydaje Polaków, i jaki jest ogromny potencjał debiutantów.
I to chyba właśnie rola pism sieciowych, w tym Fahrenheita. Stworzenie miejsca, gdzie można zadebiutować, a dla osób już publikujących możliwości zaistnienia. I o tym, że takie przedsięwzięcia są potrzebne świadczy liczba naszych czytelników.
A osoba z forum nieco przesadza – bo skoro na to forum pisze, to chyba też i czyta.
Wracając do publicystyki, pisałeś dla "Science-Fiction", "SFery", "Fantasy", jakie najczęściej tematy poruszasz w swoich felietonach?
W tej chwili pisuję felietony do SF – i tematyka jest niejako narzucona przez profil pisma. Bo, i chwała redakcji za to, SF jest pismem literackim, które w publikowanych treściach unika tematów środowiskowych, interesujących dla małej, skłóconej grupki, tekstów w rodzaju „Kija w oko”, czy może „w mrowisko”, nie pamiętam, albo „Odlotów Przewodasa”. A to spora pokusa, móc przywalić komuś, kogo się nie lubi, sam znalazłbym paru takich.
Ale, na szczęście, nic z tego – i staram się, żeby moje teksty miały jednak jakiś związek z literaturą, tą z ulubionego gatunku, czyli fantastyką. Najchętniej w związku z aktualnościami, bo, jak sądzę, to interesuje czytelników. I z przyjemnością stwierdzam, że felietony w SF są odbierane dość pozytywnie.
Co sądzisz o takich formach fantastyki jak gry RGP, cRPG, karcianki ?
RPG kojarzy mi się bardziej z doniesieniami z Iraku, bo odruchowo odszyfrowuję ten skrót jako Rocket Propelled Grenade. A serio – niewiele o tym wiem, za stary chyba jestem, a doba ma skończoną liczbę godzin, trudno byłoby mi znaleźć czas na coś, co jest bardzo obszerną dziedziną.
Niewątpliwie gry są znaczącym zjawiskiem, i mam nadzieję, że jednak środowiska graczy i czytelników pokrywają się w dużej mierze.
Ponieważ od dłuższego czasu światowe kina „zalewają” fantastyczne produkcje filmowe, chciałbym zapytać o najlepszy fantastyczny film według Ciebie?
No, tu zupełnie nie jestem na bieżąco – nie pytaj o „Władcę pierścieni”, bo programowo nie cierpię Tolkiena, więc i filmu nie widziałem. Nie oglądałem żadnej z nowych części GW. Tak naprawdę film to nie całkiem moje medium, wolę książki. Wprawdzie i tak pewnie obcuję z nim więcej niż na przykład z komiksem, który jest dla mnie czymś zupełnie niezrozumiałym. Ale i w przypadku filmu mogę też mówić wyłącznie o gustach, nie pretenduję do jakichkolwiek ocen.
Zupełnie nie biorą mnie produkcje typu „Przyczajony smok i ukryte coś tam”, nie moja poetyka. „Matrix” mnie śmiertelnie znudził, płyciutka fabułka, która czytałem już w nieskończonych wariantach, w dodatku lepiej napisanych. Jeśli już, to dobra komedia w rodzaju „Facetów w czerni”.
A, oczywiście, najlepszym filmem fantastycznym jest „Predator”. I już!
Słyszałem, że nie lubisz pytania „Ulubieni pisarze” więc ja zapytam inaczej - jakie są Twoje fascynacje literackie?
Tego pytania też nie lubię! A masz tyle miejsca, żeby zmieścić odpowiedź?
Ok., ograniczmy się więc do fantastyki, może to trochę ułatwi sprawę.
Przede wszystkim Andrzej Sapkowski. To rzeczywiście fascynacja. Muszę się przyznać, że nie lubię fantasy, byłem bardzo zły, kiedy Fantastyka zaczęła publikować teksty w tym gatunku. Zachodnią fantasy, od Tolkiena począwszy, omijam szerokim łukiem. Ale AS to zupełnie co innego...
Natomiast wychowałem się na klasycznej, twardej SF. Złoty wiek fantastyki amerykańskiej. Fantastyka rosyjska, czy raczej jeszcze radziecka, z braćmi Strugackimi na czele. No i naturalnie Lem. To jest to, co w tym gatunku lubię i zawsze mogę wracać.
Z nowych rzeczy – moim wielkim odkryciem, jako czytelnika, jest Richard Morgan, „Modyfikowany węgiel”, teraz wyszły „Upadłe anioły”. Bardzo miło zaskoczył mnie najnowszy Gibson.
No, a przede mną jeszcze „Boży wojownicy”.
Obok Andrzeja Sapkowskiego i EuGeniusza Dębskiego należysz do pisarzy fantastów zajmujących się hodowlą kotów. Te zwierzaki często też występują w fantastycznych książkach. Dlaczego?
Bo koty są jak kobiety – piękne, nieobliczalne i wredne. Bywają bardzo złośliwe, ale też potrafią być miłe i czarujące. Da się z nimi żyć, choć to ryzykowne i bywa bolesne. Czasem zostają blizny.
Tak na marginesie – hodowlą się wprawdzie nie zajmuję, one się mnożą we własnym zakresie, bez mojej pomocy. Jest ich w tej chwili, o ile się nie mylę, około czternastu, czasem trudno policzyć. I dzięki temu mogę się pochwalić, że mój wpływ na zakocenie środowiska jest znaczący, rozdawanie kotów to moje stałe zajęcie od paru lat. Jeśli ktoś jest zainteresowany, to proszę o kontakt...
Co sądzisz o organizowaniu konwentów fantastycznych ? W ostatnich latach wzrosła ich liczba, a Ciebie można często na niektórych spotkać.
No, chyba masz nienajlepsze informacje... Rzadko jeżdżę, chyba już z trochę za stary na to jestem.
Tak poważnie – w większości to fajne imprezy, aczkolwiek nie przeceniałbym ich roli promocyjnej, jednak bywalcy konwentów to dość stała grupa, niewielki procent czytelników. Konwenty to po prostu okazja do spotkania z przyjaciółmi, bardziej pretekst do odprężenia, niż pracy, jeśli spotkania autorskie na nich potraktujemy jako wypełnianie obowiązków zawodowych. Tak naprawdę to najmilej wspominam imprezy okołokonwentowe.
Serdecznie dziękuję za poświęcony czas i życzę sukcesów pisarskich.