Wrażliwość pisarki ukształtowała się podczas nauki w liceum plastycznym, w trakcie studiów archeologicznych i nade wszystko dzięki lekturom. Bo dom Kossakowskich był zawsze pełen książek i bez czytania nikt z rodu nie mogłaby się obejść.
Archeologia nauczyła ją odkrywać i odtwarzać światy, rozbudowała wyobraźnię, nauczyła myślenia fabularnego, które umiejętnie wykorzystała realizując dokumentalne programy telewizyjne i podejmując pierwsze próby literackie.
Kossakowska nie zapomni dnia, w którym po raz pierwszy ujrzała swój tekst w druku. Tego się nie da z niczym porównać. To uzależnia i determinuje plany. Dzisiaj w jej życiu dominuje literatura, która z pasji przerodziła się w sposób na życie i pracę.
Autorka książek lubi w swoich powieściach eksperymentować ze stylem i gatunkami. Zawsze jednak przywiązuje uwagę do szczegółów – starannie rozpisuje poszczególne rozdziały i sceny, jest do bólu dokładna i konsekwentna w swoich postanowieniach.
Pisarka chętnie ucieka od miasta i pracy. Ma nieduży letni domek, w którym czuje się naprawdę u siebie i na właściwym miejscu.
Książka Takeshi. Cień Śmierci rozpoczyna nowy rozdział w karierze pisarskiej Mai Lidii Kossakowskiej i jest doskonałym połączeniem zainteresowań autorki kulturą Dalekiego Wschodu, mitologią różnych kultur, miłością do zwierząt, poezji, muzyki, magii i nowych technologii, zwiniętych w intrygującą nić fabularną. To także film, który zawsze chciała napisać.
notka oraz zdjęcie zapożyczone ze strony http://fabrykaslow.com.pl/
Zapraszam do przeczytania wywiadu!
„Taheshi, Cień Śmierci" to zupełnie inny rodzaj twórczości niż publikowała Pani do tej pory. Co było do niego inspiracją?
Oj, nie taki zupełnie nowy. Gdybym napisała sztukę teatralną, albo scenariusz filmowy, można by mówić o zupełnie nowym gatunku twórczości. „Takeshi" to powieść zakrojona na przynajmniej trzy tomy, osadzona w nowym uniwersum, to prawda, zainspirowana między innymi kulturą dawnej Japonii, ale to nadal książka, a nie skomplikowana wycinanka origami.
Nie zajęłam się występami kabaretowymi, nie zabrałam za politykę, Boże uchowaj, nie zatańczyłam na linie, nie zostałam gejszą, więc wszystko jest pod kontrolą. Zrobiłam to, co pisarz każdy pisarz powinien. Po prostu rozpoczęłam nową opowieść. Historię, która traktuje o lojalności, powinności, zdradzie, honorze, przyjaźni i miłości. A fascynujący świat legend, mitów i wierzeń japońskich i cała barwna otoczka cywilizacyjna, która spowija Kraj Kwitnącej Wiśni doskonale tam pasowała.
Uważam, że powieść prezentuje się niczym jeden z tych robiących wrażenie, japońskich filmów. Czy takie właśnie było założenie?
W pewnym sensie oczywiście tak. Stąd motto na początku książki. Chciałam napisać barwną, niezwykłą, nowoczesną opowieść pełną przygód, emocji i zaskoczeń, dzięki swoistej narracji i stylowi atrakcyjną wizualnie, jeśli można to ująć w ten sposób. Mam nadzieję, że zamiar się powiódł, a czytelnicy polubią Takeshiego i świat, w którym przyszło mu żyć.
Pytania od czytelników
Czy planuje Pani kontynuację Cyklu Anielskiego? Jeżeli tak, to na kiedy?
Chyba mogę uspokoić wszystkich miłośników cyklu anielskiego. Będzie kontynuacja przygód Głębian i Skrzydlatych. Tak się bowiem ciekawie złożyło, że wymyślając „Zbieracza Burz", jednocześnie stworzyłam podwaliny pod kolejny tom. Nie wiem jeszcze dokładnie kiedy zabiorę się do pracy nad tą powieścią, zapewne po skończeniu cyklu o Takeshim.
Czemu „Zbieracz Burz" został wydany w dwóch tomach?
To bardzo proste. Ponieważ to jest powieść dwutomowa.
Czemu zbiór opowiadań „Obrońcy Królestwa" nigdy nie został ponownie wydany?
To pytanie powinno być skierowane do wydawcy, a nie autora. Wydawnictwo decyduje o dodrukach i wznowieniach. A tak przy okazji, właśnie niedawno pojawiło się nowe wydanie tomu opowiadań „Żarna Niebios", gdzie znajdują się wszystkie opowiadania zamieszczone niegdyś w „Obrońcach Królestwa".
Pytania osobiste
Czy Pani mąż ma w sobie coś z Daimona Freya?
Daimon Frey to Abaddon, Anioł Zagłady. Nie, na szczęście mój mąż nie jest ani Burzycielem Światów, ani Tańczącym na Zgliszczach. Natomiast z pewnością ma w sobie to wszystko, co doskonale mi odpowiada.
Skąd czerpie Pani pomysły? Czy inspiracji szuka Pani samodzielnie czy inspiruje panią mąż? Czy zdarza się Pani podpatrywać pomysły męża?
Pomysły nawiedzają autora jak duchy. Są równie ulotne, tajemnicze i trudne do objęcia rozumem. Czasem pojawia się ich więcej, czasem mniej, a czasami, ku mojemu niekłamanemu przerażeniu, wcale. Jestem zupełnie odrębną jednostką piszącą i oczywiście sama decyduję o tym co, kiedy i jak zamierzam napisać. Nie podpatruję pomysłów męża, ani on moich, bo to byłoby bez sensu. Jarek ma swój styl, ja swój. Nikt nikomu niczego nie narzuca. A czy inspirujemy się nawzajem? Na pewno tak, jak dwoje bliskich sobie ludzi, mieszkających pod jednym dachem i dzielących ze sobą życie.
Czy zdarza się Państwu wewnętrzna rywalizacja – kto, co i ile napisze?
Nie, przecież to nie konkurs. Jak niby miałoby to wyglądać? Przepychanki, kto ma więcej nagród, fanów lub większy nakład? Jesteśmy dwojgiem dorosłych ludzi, a nie przedszkolakami w piaskownicy. Jakaś bezsensowna rywalizacja o przysłowiowy pęczek pietruszki zamieniłaby każdy związek w piekło.
W jakim kraju chciałaby Pani zamieszkać na stałe? Dlaczego?
Jestem Polką, tu mam rodziców, rodzinę, przyjaciół, korzenie. Nie bardzo sobie wyobrażam, że mogłabym się stąd wynieść na stałe. Ale dom, no, dom to już zupełnie inna sprawa. Domów i posiadłości mogłabym mieć mnóstwo. Uroczą chałupkę na Morawach, gdzieś w okolicy Hostynskich Hor, albo Drahanskiej Vrhovyny. Kamienny domek w Chorwacji na Hvarze albo Palmyranie. Śliczną małą willę na zboczu góry w Yahsi, w Turcji. Wspaniałe studio z widokiem na morze w Port el Kantaoui w Tunezji. Małą haciendę w okolicy Puerto de Alcudia na Majorce. Stary dom z piaskowca w Owernii, na Masywie Centralnym. Letni domeczek w Le Lavandou na Lazurowym Wybrzeżu. No i dla ukoronowania jakąś małą, zgrabną willę tuż obok Wenecji.
Czy istnieją jeszcze w Pani życiu jakieś niezrealizowane marzenia?
Oczywiście, że tak. Jeśli ktoś nie ma marzeń, to musi być trupem. Ja wciąż niezmiennie cieszę się i zdumiewam faktem, że jestem zawodowym pisarzem. To było, jest i będzie moje największe marzenie. Lecz ciągle pozostaje jeszcze wiele innych pragnień. Chciałabym mieć szmat ziemi i wielki dom, a w nim pracownię, w której stałby staroświecki, drewniany koń na biegunach. Chciałabym znów wyglądać tak, jak piętnaście lat temu. Pojechałabym na Karaiby i w głąb Czarnej Afryki. Marzę, żeby mieć przynajmniej dwa konie i znowu nauczyć się dobrze jeździć. Chciałabym zobaczyć wenecki karnawał i odwiedzić Petrę. Bardzo pragnęłabym dotknąć tygrysa i nie skończyć jako przekąska. Chciałabym spotkać prawdziwego, syberyjskiego szamana. Kolekcjonować szmaragdy. Mogę zacząć skromnie, od kolii, pierścionka i kolczyków. A, i kupić sobie ogromną, profesjonalną marionetkę przedstawiającą rycerza, albo jeszcze lepiej, Kota w Butach.
Reszta to już zdecydowanie osobiste marzenia. Nie mogę ich ujawniać, żeby przypadkiem nie spłoszyć.
Serdecznie dziękujemy pani Mai za wywiad!
Redakckja Secretum.pl