Była ciepła, letnia noc. Dziesięcioletni Kuba wraz z ojcem oglądali niebo przez świeżo zakupiony teleskop. W tym celu pojechali za miasto pod namioty.
– Tato, a czy tam w kosmosie żyją ludzie?
– Nie, synku, jedyni ludzie, którzy tam są to astronauci.
Chłopiec posmutniał i rozchmurzył się dopiero, gdy dostrzegł coś na niebie.
– Zobacz tato, spadające gwiazdy!
Mężczyzna poprawił okulary. Był zaskoczony, że spadają tak blisko.
– Może je jutro poszukamy? – chłopiec miał rumieńce.
Ojciec roześmiał się na propozycję.
– Myślę, że atmosfera je roztopi. Poza tym jutro jedziemy do babci...
Jednak to, co spadło na ziemię nie składało się w większości ani z lodu ani z kosmicznego śmiecia.
***
Kierownik grupy badawczej przemierzał jasno oświetlone korytarze rzucając wszelkimi przekleństwami, jakie tylko przychodziły mu na myśl. Miał dostać najlepszych, a odnosił niejasne wrażenie, że przydzielono mu bandę debili i niedouków. Będąc przy sali zatrzymał się i wziął głęboki oddech, po czym z impetem wszedł do środka.
– Co się stało, że zrywacie mnie w środku nocy?!
– Wygląda na to, że źle obliczyliśmy trajektorię lotu...
Mężczyzna spiorunował asystenta wzrokiem.
– B... bo widzi pan... Ich kapsuły ratunkowe podróżują z większą prędkością niż się spodziewaliśmy...
Badacz niespiesznie wertował podsunięte mu papiery z nowymi wynikami. W miarę czytania na jego czole przybywało zmarszczek. Nie dostrzegł luki w postępowaniu podwładnych.
– Gdzie wylądują?
– Po dokonaniu wszelkich kalibracji wychodzi, że wylądują w okolicach współrzędnych 53°03′52″N 18°36′16″E – kobieta pokazywała na monitorze przebieg ponownych obliczeń. Na znak dany od przełożonego dodała: – To blisko jednego z miast leżących w granicach Polski...
Mężczyzna zaklął szpetnie by po paru chwilach ciszy podjąć temat.
– A statek-matka?
– Zdaje się, że na dobre straciliśmy go z radarów...
***
Uderzenie w powierzchnię planety było bardzo silne. Parę ładnych chwil zabrało jej dojście do siebie i zorientowanie się gdzie jest. Nad przeźroczystą pokrywą kapsuły widziała poruszające się gałęzie roślin zawierających chlorofil – niezaprzeczalny dowód na występowanie związków tlenu. To dobrze, będzie mogła swobodnie wyjść bez tej całej niewygodnej aparatury. Uruchomiła proces dekompresji i otwierania włazu.
W trakcie tej procedury powietrze zaczęło wdzierać się do środka. Zakręciło się jej w głowie – była tu o wiele większa zawartość tlenu niż była przyzwyczajona. Podnosząc się na nogi zrozumiała, że również ciążenie było tu większe. Bywała już na planetach o podobnej grawitacji – silniejszym od tej z macierzystej planety – wiedziała więc, że nie będzie mogła tutaj latać... Westchnęła, zawsze czuła się bezpieczniej wiedząc, że może wzbić się ponad powierzchnię.
Oczy przyzwyczajone miała do dużej ilości światła a teraz panowała noc. Zmuszona była polegać na umiejętności postrzegania drgań powietrza u boków wizji – ostrość teleskopowego widzenia przy tych ciemnościach również na niewiele się zda.
Kapsuła była mocno wbita w ziemię. W pobliżu znajdował się jedynie gąszcz roślin, wśród których tętniło życie. Była jednak pewna, że poza nią wystrzelono kogoś jeszcze. Promień, w jakim powinny znaleźć się pozostałe kapsuły nie powinien być zbyt duży. W końcu są tak programowane, by odnalezienie siebie w terenie nie sprawiło większych trudności. Wpierw jednak musiała dowiedzieć się na jaką planetę przybyła.
Lokalizator wbudowany był w elektryczną bransoletę. Gdy wstukała odpowiednią komendę, holoprojektor po namierzeniu jej wyświetlił wpierw cały układ a następnie docelową planetę.
Westchnęła ciężko – jej wstępne założenia okazały się prawdziwe. Znalazła się na planecie B-616. Jak tutejsze istoty ją nazywają? Ach, tak... Ziemią... Ma to chyba być podkreśleniem jej wyjątkowości...
Jednakże większą zagadką było to, jak tu się znalazła. Faktycznie, trasa przelotu przebiegała w pobliżu układu U-54, ale z pewnością nie miała o niego zahaczać... A zwłaszcza o planety wewnętrzne. Co się zatem wydarzyło? Podczas wystrzału znajdowała się w komorze sypialnej, która jednocześnie była kapsułą ratunkową. Pytanie zatem brzmi; ile jeszcze kapsuł zostało wystrzelonych... No i przede wszystkim: co stało się ze statkiem?
Spróbowała połączyć się z mostkiem, ale urządzenie pokazywało stan poszukiwania. Optymistycznie można było przyjąć, że gdzieś w przestrzeni statek nadal funkcjonuje. Gdyby się rozbił lub elektronika zostałaby zniszczona, nawigator by to pokazał. Co z resztą załogi? Nie wszyscy znajdowali się w kapsułach, więc ktoś do sterowania został... Jeśli żyją, można mieć nadzieję, że wkrótce zaczną poszukiwania. Teraz jednak należy samemu odnaleźć pozostałe kapsuły.
Wstała z klęczek. Uznała, że przed dalszą drogą należy sprawdzić swoje możliwości przy tym ciążeniu. Wpierw parę razy podskoczyła, później rozłożyła skrzydła i zaczęła nimi bić. Po kilku próbach przekonała się, że z dużym wysiłkiem mogła jedynie podlecieć na kilka długości swojego ciała.
Uznała, że działanie neurotoksyny przetestuje przy najbliższej okazji. Substancja znajdowała się w rogowym wypustku umiejscowionym na końcu długiego ogona. Było to dla niej o tyle ważne, że nigdy nie uczyła się walki jako takiej i nie korzystała z broni – dotąd nie było takiej potrzeby. Dodatkowo status, który posiadała na planecie stanowiącej jej aktualny dom, zabraniał posiadania wszelkich środków bojowych. No, poza tymi naturalnymi.
Gdy ruszyła na poszukiwania odkryła, że poruszanie się w tak gęsto zarośniętym środowisku nie było dla niej zbyt trudne – była drobna i z łatwością się przedzierała. Ponadto powietrze dostarczające więcej tlenu poprawiało jej sprawność.
W trakcie poszukiwań odnalazła dwie kapsuły – jedną podobną do tej, w której sama tu przybyła, więc i jeden z Nich też tu się znalazł. Druga miała formę klatki stworzonej ze specjalnych wiązań krystaliczno-syntetycznych i jej otworzenie się musiało być efektem ubocznym upadku. Przeszył ją dreszcz na myśl tego, że to, co było w środku wydostało się.
Podleciała na jedno z wyższych drzew, licząc, że z pewnej odległości łatwiej będzie dostrzec jakieś ślady. Obserwacja rzeczy, które nie były w ruchu stanowiła pewną trudność a panująca ciemność nie ułatwiała jej zadania.
W końcu dostrzegła dwie grupy śladów – jedne bardzo delikatne o długich, szponowato zakończonych palcach; drugie większe i należące do wielkogabarytowej istoty. Czyli Łowca ruszył za stworem. Słusznie, wizja rozszalałej bestii na planecie niespodziewającej się zagrożenia, była mało przyjemna. Tym bardziej, że tutejsi mieszkańcy podobno nie zdawali sobie sprawy z tego, że ich planeta wcale nie jest wyjątkowa i nie byli przygotowani na tego typu sytuację.
O tej (dziwnej w gruncie rzeczy) sytuacji dowiedziała się od Nich. Cóż, to kolejna specyficzna i niepisana zasada, że cywilizacje bardziej rozwinięte nie dość, że nie pomagają tym mniej zaawansowanym, to nawet w miarę możliwości nie ujawniają się. Z resztą, to tylko ubarwiało im zabawę. Podobno w całej naszej galaktyce nie ma istot, które krwiożerczością mogłyby dorównać Łowcom... A to jest swego rodzaju osiągnięcie. Jedyne co różniło oba gatunki było to, że jeden z nich potrafił obejść się bez poszanowania jakichkolwiek zasad kodeksu... Idealna zwierzyna...
Z tych rozmyślań wyrwał ją szelest roślinności. Natura oportunisty wyposażyła ją w mocno wyczulony słuch. Zorientowała się, że kilkanaście metrów dalej przedziera się grupa sporych zwierząt. Świadomość tego przyspieszyła decyzję o poszukaniu jakiegoś schronienia. Ponad koronami drzew widniała łunę światła – nieomylny dowód na istnienie jakiegoś centrum życia.
***
Grupa mężczyzn weszła na polanę. Większość z nich mogła pochwalić się najnowszymi wynalazkami przemysłu zbrojeniowego. Dowódca kiwnął na jednego ze swoich ludzi. Ten ostrożnie zbliżył się do kapsuł, po czym dał znak, że jest bezpiecznie i jedyny cywil mógł podejść.
– Puste.... Gdzieś tu powinna być jeszcze jedna...
Po wymownym spojrzeniu kapitan wysłał dwójkę najlepszych ludzi na poszukiwania.
***
Istota siedziała na dachu, obserwując budzące się do życia miasto. Zarówno jej budowa jak i wielkość zbliżone były do wymiarów ziemian. Reszta była zupełnie inna, więc schronienie na czas dnia było koniecznością. Znalazła je pod dachem jakiegoś budynku. Poniżej zagraconego pomieszczenia słyszała życie mieszkańców. Nie mogła być tego pewna, ale starsza kobieta zajmująca lokum poniżej miała w planach spędzić cały dzień przed telewizorem.
Dzięki pokrzykiwaniom z grającego pudła mogła próbować poznać tutejszą mowę. Jej naturalną zdolnością była prędka nauka przeróżnych języków – jeśli dane stworzenia mówiły w inny sposób niż mową strunową jej umiejętności ograniczały się do rozumienia tego, co pragnęły wyartykułować. Między innymi te zdolności sprawiły, że została Ich konsultantką. Oni posługiwali się wysoko zaawansowanym tłumaczem, ale minusem tej technologii było to, że urządzenie musiało mieć wbite dane i wymagane były wcześniejsze kontakty. Umiejętność prędkiej nauki języków nie była niczym wyjątkowym u rodowitych mieszkańców jej planety. Był to kolejny przykład dostosowania się do warunków bytowania – ewolucja mocno sobie zakpiła pozwalając by inteligentne życie posługiwało się wszelkimi możliwymi sposobami na wydawanie dźwięków. Natura zrobiła zaś swoje umożliwiając komunikację miast ciągłych walk z powodu jej braku.
Oczywiście mimo, że jej zdolność nauki była błyskawiczna to tłumacz wbudowany w bransoletę był wielce przydatnym – tłumaczył wszelkie zawiłości a dochodzące głosy pozwalały jej na osłuchanie się. W przerwach od nauki zwiedzała pomieszczenie. Byłoby w nim sporo miejsca gdyby nie cała masa zalegających przedmiotów. Pył i kurz pokrywające dokładnie wszystko, utrudniały oddychanie. Miała delikatny układ oddechowy i często warunki środowiska wymuszały na niej zakrywanie twarzy.
Spotkała też całą gamę stworzeń, które również znalazły tu schronienie. Wśród drobnych żyjątek były stworzenia stałocieplne – zarówno obiekty jak i okazja były idealne do przetestowania toksyny. Schwyciła jedno z nich za długi ogon, po czym wbiła rogowy kolec wieńczący strzałkową tarczkę ogona. Efekt był natychmiastowy – a więc i na rozumnych mieszkańców planety jad będzie działać.
Po tym małym eksperymencie jeszcze przez chwilę buszowała wśród rzeczy. Gdy znalazła jakiś przydługi sweter (idealny by narzucić go na kombinezon i skryć pod nim mocno złożone skrzydła) oraz szal na zakrycie twarzy uznała, że tyle wystarczy do przeczesania okolicy po zmroku.
Nim zapadł kontynuowała naukę nasłuchując co chwilę, czy ktoś nie zbliża się do jej kryjówki.
***
Noc sprzyjała jej w przemieszczaniu się. Na ulicach było o wiele mniej ludzi. Światła pochodzącego od ulicznych latarni również było mało – nie wszystkie zdawały się działać. Idąc starała trzymać się ścian budynków – miejsc, gdzie światło prawie w ogóle nie docierało.
Podświadomie czuła, że dobrze obrała kierunek poszukiwań. Przekonanie to umocniło się, gdy trafiła na specyficzny odcisk obuwia. W końcu zaczęła czuć charakterystyczny zapach wabika na bestię. Przemierzając uśpione miasto czuła jak zapach natęża się – skoro był wyczuwalny Łowca musiał niedawno tędy przechodzić.
Lekko metaliczny zapach przyciągał ją sprawiając, że pokonywała przecznice skupiona jedynie na swoim celu. Podążając za tropem zapuściła się w obszar, w którym budynki były w większym zagęszczeniu a i ich wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Od ścian odbijał się dziwny pogłos. Wraz ze zmniejszaniem dystansu, dźwięki stawały się bardziej klarowne i dudniące. Kojarzyły się jej z dźwiękami rytualnymi niektórych trup z jej planety.
Zapach potęgował się – jego natężenie wraz z zagęszczającymi się uderzeniami sprawiało, że zaczynała mieć zawroty.
Gdy trop znacząco nabrał na intensywności, urwał się równie nagle jak się zaczął. Jakby nigdy go tu nie było. Melodia natomiast weszła na takie rejestry, że pociemniało jej w oczach i musiała oprzeć się o mur. Zorientowała się wtedy, że miejsce skąd dobiega kakofonia jest właściwie tuż za rogiem. W jego pobliżu kręciło się trochę ludzi. Ich sposób poruszania się wskazywał, że albo muzyka działała na nich hipnotycznie albo, co bardziej prawdopodobne, ich stan wywoływały jakieś substancje.
Tego wszystkiego było po prostu za dużo, czuła się ogłuszona. Dźwięki dobiegające zza metalowych drzwi doprowadzały ją do mdłości a dudnienie zdawało się wstrząsać jej wnętrznościami. Zdawała sobie sprawę, że z każdą sekundą spędzoną w miejscu szansa na jej zdemaskowanie wzrasta. Nie mogła jednak zebrać sił nawet gdy kątem oka dostrzegła, że do rogu w którym się skryła zbliżają się jacyś ludzie.
– O... dziewczynce zrobiło się słabo...
Ogon, który dotąd był ciasno opleciony wokół talii przyjął za jej plecami pozycję do ataku. Powoli zaczęła odliczać czas dzielący ją od uderzenia. Pewnie by do niego doszło gdyby los nie był po jej stronie i uwagę mężczyzn nie przykuło coś zupełnie innego. Odetchnęła ciesząc się, że zagrożenie minęło. Jednak fortuna jest szyderczym kołem. Tuż przy niej znikąd wyrósł chłopak o nader mocno zamglonym spojrzeniu.
– Pomóc ci? – zapytał nieobecnym głosem.
Środek, który zażył musiał mocno otępić jego umysł. Dopiero po chwili dotarło do niego, co widzi.
– O żesz ty... jesteś niebieska! – zachwiał się na nogach, po czym wskazując palcem stwierdził. – Jesteś succubem! Masz ogon! Prawdziwy succub! Ooo... – na jego twarz wypełzł błogi wyraz – to ja cię przywołałem!
Pokrzykiwania długowłosego młodzieńca zaczęły zwabiać innych ludzi. Znak, że jak najszybciej należy opuścić to miejsce. Niebezpieczeństwo dodało jej sił do ucieczki. Nie było to trudne biorąc pod uwagę jak bardzo stępione umysły mieli pobliscy osobnicy.
Chłodne powietrze nocy uspokajało ją. Nie mogła wrócić na tamto poddasze – było za daleko od miejsca, w którym aktualnie się znajdowała. Musiała więc przemyśleć, co dalej powinna zrobić.
Oparła się o samotne drzewo i spojrzała w niebo. Zalała ją fala uczuć, które były trudne do opisania. Była tak daleko od domu, że centralna gwiazda jej układu byłaby widoczna jako blady, mały punkcik. Świt powoli zbliżał się do tego miejsca, więc i dalsze poszukiwania nie miały sensu. Tym bardziej, że straciła tak doskonały trop, a przy dobrze wyszkolonym Łowcy o kolejny jest trudno.
Nowy dzień powitała siedząc w jednej z zatęchłych piwnic. Miejsce było mało wyszukane, ale zapewniło jej spokój do kolejnego zmroku. Gdy mogła już ruszyć w dalszą drogę zrozumiała, od jak dawna nic nie jadła. Przy kombinezonie miała co prawda jakieś drobne, suche racje (głównie elektrolity i wyekstrahowane białka) ale było to stanowczo za mało.
Przemierzając kolejne przecznice starała się dzielić uwagę zarówno na poszukiwanie jakichś śladów jak i jedzenia. Bała się jednak, że jeśli nie wejdzie wprost na trop to go nie dostrzeże. W końcu doszedł do niej rozdzierający, kobiecy krzyk. Czym prędzej pospieszyła w tamtym kierunku. Ulice były wymarłe i nikt prócz niej nie udał się w tamtą stronę.
Wrzask niewątpliwie doszedł do niej z miejskiego parku, jednak teraz panowała tu absolutna cisza. Tylko nieliczne latarnie paliły się w efekcie czego całe otoczenie zdawało się być ogarnięte przez mrok... Mrok, który krył w sobie niebezpieczeństwo.
Nie była w stanie dostrzec niczego, co by mogło stanowić dla niej jakąś poszlakę. Zrezygnowana uznała, że trzeba dalej szukać jedzenia i skierowała się do drogi. W trakcie przedzierania się przez krzaki, kątem wizji dostrzegła jak coś ciężko skapuje z liści. Była to glutowata substancja. Po dotknięciu jej nie miała wątpliwości, że pozostawił ją po sobie stwór, nad którym ich ekspedycja prowadziła badania.
Czyżby jeden z Nich okazał się nie godnym swego społeczeństwa i pozwolił temu czemuś na wymknięcie się?
Skoro jednak był tu ten śluz, to gdzieś w pobliżu powinna znajdować się krzycząca ofiara...
Zarośla czepiały się ubioru utrudniając przedzieranie się. Nigdzie na widoku nie było śladów ciała. Rozglądając się w pewnym momencie podskoczyła mimowolnie. O jedno z drzew opierał się kucający mężczyzna. Był blady i spocony, a jego strój niekompletny. Ostrożnie się do niego zbliżyła i pomachała mu dłonią przed twarzą. W powiększonych oczach próżno było szukać jakichś śladów myślenia. Jedyna aktywność, jaką przejawiał to dygotanie i niewyraźne mamrotanie.
Dopiero gdy się wyprostowała dostrzegła, że kawałek dalej znajduje się zmasakrowane i rozwłóczone ciało kobiety. Truchło było świeże i niewątpliwie zabił ją ten stwór. Zamyśliła się na chwilę. Skoro mężczyzna przeżył, to bestia nie miała możliwości rozprawić się z nim. Pozostawały więc tylko dwie możliwości: została spłoszona, albo Łowca ją dorwał...
Wróciła do dalszego przeszukiwania terenu. Skoro On nie zdezintegrował resztek ciała, musiał ruszyć w dalszą drogę. Rozglądając się za nowymi tropami zrozumiała, że straciła czujność. Był to poważny błąd – mała czerwona kropeczka, korzystając z okazji, wędrowała po jej ciele szukając dogodnego miejsca.
Bez chwili wahania ruszyła do ucieczki. Była drobna, więc przemykanie pomiędzy drzewami nie było trudne. Parę razy dziwne pociski śmignęły tuż koło niej. W końcu jeden z nich musiał trafić. Na kilka chwil poczuła jak substancja, którą zawierały ogłusza ją. To wystarczyło by potknęła się o własne nogi i turlając się trafiła na główną ścieżkę.
– Ty jesteś tą laską spod klubu... – usłyszała nad sobą.
Nad nią pochylał się znajomy chłopak. Gdy kolejne strzały śmignęły w powietrzu, nie czekał na dalsze wyjaśnienia tylko pomógł jej wstać i zaczął ciągnąć za sobą. Organizm walczył z toksycznym środkiem, jednak otumaniający preparat robił swoje – otoczenia, które mijała zapamiętywała jako świetlne migawki. Na szczęście ziemianin wiedział jak powinien postępować. Gdy tylko wypadli z terenu parku strzały ustały, choć sam pościg nie.
Czuła, że w pewnym momencie musieli skorzystać z jakiegoś środka transportu. Wiedziała również, że gdy się w nim znaleźli ułożył ją na czymś miękkim i nakrył swoją kurtką mówiąc coś do kogoś. Musiała na parę chwil odpłynąć, gdyż ocuciło ją chłodne, nocne powietrze.
Powoli działanie substancji ustępowało. Wyglądało na to, że odległość między nimi a pościgiem zwiększyła się – nadal jednak nie było bezpiecznie. Chłopak klucząc pomiędzy wysokimi budynkami ciągnął ją za sobą.
Wreszcie podbiegli do drzwi jednego z wieżowców. Mężczyzna w pośpiechu otworzył je i poprowadził do stalowych drzwi windy. Gdy tylko wcisnął guzik najwyższego piętra oparł się zdyszany o ściankę. Ona natomiast rozglądała się po małym pomieszczeniu. Wyciąg poruszał się strasznie wolno jak na standardy, do których była przyzwyczajona. Dodatkowo dźwięki, które wydawała winda przyprawiały ją o zgrozę – jakby w każdej chwili mogli zacząć spadać.
W końcu przypomniała sobie o pocisku wbitym w plecy. Udało się jej go wyciągnąć a po obejrzeniu okazało się, że przypomina małą strzykawkę ze stabilizatorami. Po zlustrowaniu schowała go do kieszeni rozwleczonego swetra.
Winda w końcu stanęła a chłopak znów zaczął ją prowadzić. Gdy otworzył swoje mieszkanie puścił ją przodem.
Była to mała, zaciemniona kawalerka z aneksem kuchennym. Nie bacząc na porozwalane po podłodze rzeczy podeszła do okna i odsunęła ciężką, zakurzoną zasłonę. Okno wychodziło akurat na ulicę przed wejściem do budynku.
Mężczyźni krążyli przez jakiś czas pod budynkiem. Zwęszyli jej trop, ale najwyraźniej poszlaki były zbyt słabe by mogli nawet z grubsza stwierdzić, do którego budynku weszli. W końcu się poddali i ruszyli w tylko sobie znanym kierunku. Nie była łowcą jak Oni, ale bycie zwierzyną również nie leżało w jej naturze.
Obserwował ją z rogu pokoju. Jego początkowe podekscytowanie ustąpiło miejsca napięciu. Gdy obróciła ku niemu twarz, ten drgnął. Dopiero teraz docierał do niej zapach panujący w domu – z jednej strony ciężki i słodki, z drugiej lekko gryzący i ziemisty.
– Dziękuję za pomoc...
Był to pierwszy raz, gdy spróbowała przemówić w tym języku, bardzo powoli i mechanicznie wypowiadając poszczególne wyrazy. Gdy skończyła ruszyła ku wyjściu.
– Nie idź – chłopak ledwo to wychrypiał.
Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami. Sytuacja coraz bardziej przestawała się jej podobać – zdenerwowanie wyrażał jej ogon niespokojnie bijący na boki.
– Jesteś ranna? – przełknął ze zdenerwowania ślinę.
Pokręciła głową w odpowiedzi. Miała mętlik. Preparat wciąż krążył w jej organizmie, a w tak nagłych sytuacjach zawsze się gubiła. Dodatkowym utrudnieniem było to, że nigdy nie miała do czynienia z tubylcami...
Ziemianin widząc jej zmieszanie i niepewność obrał inną taktykę. Ułożył ręce w uspokajającym geście i zaczął mówić ciszej i spokojniej.
– Widziałem, że cię trafili... Może potrzebujesz pomocy? Z resztą z racji moich przekonań powinienem ci pomóc...
– Przekonań?
Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że może on wie o wszystkim.
– Tak. Pochodzisz z Gehenny, prawda?
Nie, jednak nie wie... Westchnęła zrezygnowana. Jej reakcja zbiła go trochę z tropu, ale postanowił kontynuować.
– Czemu cię ścigali? Chcą cię pojmać?
– Wątpię by chcieli rozmawiać... – wróciła do patrzenia zza okno. – To twoje lokum?
– Tak, tak. Dostałem w spadku... Ciasne, ale własne – spróbował zażartować, ale widząc brak reakcji dodał: – Mieszkam tu sam, więc jesteś bezpieczna...
– To dobrze. Potrzebuję bazy...
– Bazy? To po dzisiejszym chcesz jeszcze chodzić po ulicach?
– Muszę kogoś odszukać – mówiąc wciąż patrzyła się przez szybę.
– Tego, kto cię przywołał, czy inne succuby? – mówiąc ostatni wyraz jego oczy zalśniły.
– Nie jestem sukubem! – mimo, że nie wiedziała o czym on mówi to i tak zalała ją nowa fala poirytowania.
– J-ja nie chciałem cię zdenerwować...
Bał się jej, to dobrze – w połączeniu z zafascynowaniem dawało jej to pewną przewagę nad nim. Może dzięki temu uzyska kogoś do pomocy...
– T-to kogo chcesz odszukać?
– Nieistotne kto to jest, ważne jest to, że muszę go znaleźć – chłopak patrzył na nią nic nie rozumiejąc. – Ech... Jest... taki jak ja... – oczywiste kłamstwo, ale szczegóły były zbędne. – Tamci ludzie pewnie i za nim ruszyli... – zamyśliła się na chwilę, po czym powiedziała sama do siebie. – On sobie poradzi...
– Jeśli będziesz chciała wyjść to nie w tym stroju. Póki co dam ci kilka moich rzeczy a rano coś dokupię...
Mówiąc do niej grzebał w szafie. W końcu ze zmiętej kuli ubrań wyciągnął czystą koszulkę i spodenki. Podał je niepewnie, po czym wskazał łazienkę.
Pomieszczenie nie było duże, ale z chęcią zamknęła się w nim. Miała ochotę przeklinać dzień, w którym Oni przybyli na jej planetę niszcząc spokojne i poukładane życie.
Zrzuciła z siebie ubrania, które nosiły ślady ostatniej ucieczki, po czym obmyła się. Woda przynosiła jej ukojenie – pewnie tubylcy nawet nie wiedzą, jakie szczęście mają posiadając wody pod dostatkiem. Po doprowadzeniu się do ładu przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Organizm skończył odciągać krew ze skrzydeł – cóż, ciążenie na tej planecie jest duże, więc i tak nie mogłaby latać a tylko dodatkowo zwracałaby uwagę. Skrzydła, ogon, kolor skóry, oczy – aż dziw, że gdy skryje się pod ubraniem, choć trochę ich przypomina. Nawet włosy, choć w pierwszej chwili podobne to się różniły – zarówno budową cząsteczkową jak i kolorem – granat wpadający w czerń.
Założyła otrzymane spodenki, po czym wciągnęła swoje ciężkie buty. Koszulka, jaką otrzymała była dużo za duża nawet jak na chłopaka. Nadruk utrzymany był w ciepłych barwach a z płomieni wyłaniała się rogata głowa z wyciągniętą ręką.
Poskładała swój zniszczony kombinezon i postanowiła ponownie sprawdzić odczyty. Wciąż nie było żadnego sygnału ze statku. Również On zdawał się nie szukać kontaktu. Otrząsnęła się z myśli, że może już na zawsze zostanie tutaj, żyjąc w tej małej klitce.
Gdy wyszła z łazienki, mężczyzna kończył stawiać jedzenie na małym stoliku.
– Nic wyszukanego: makaron z sosem, ale mam nadzieję, że ci zasmakuje – uśmiechnął się zachęcająco.
Białawe, rozpadające się kluski pokryte były gęstą, czerwonawą breją, w której gdzieniegdzie były kawałki czegoś, co z założenia miało być chyba mięsem. Tak jak wyglądało, tak też smakowało – trąciło chemią niemiłosiernie. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Od ponad doby nic nie jadła a czuła, że nawet zwiększony dopływ tlenu na dłużej nie wystarczy.
– Jestem Janek, a ty jak się nazywasz?
– Mojego imienia i tak nie wypowiesz...
– Może i nie – chłopak zdawał się być niezrażony – ale muszę się jakoś do ciebie zwracać...
Zamyśliła się na chwilę. Na początku pobytu na Ich planecie zwracano się do niej ciągiem liczb by po przyjęciu statusu konsultanta nadać jej ichnią tożsamość. Epizod ten sprawił, że jej prawdziwe imię stało się nic nieznaczącym słowem.
– Sam coś wybierz – odpowiedziało jej zaskoczenie. – Możesz sam zdecydować jak chcesz się do mnie zwracać.
W końcu dał za wygraną i resztę posiłku zjedli w absolutnej ciszy. Gdy skończyli rozścielił jej posłanie a sam ułożył się w rogu pokoju. Mimo ostatnich wydarzeń, kojący sen szybko na nią spłynął.
Obudziła się dopiero, gdy ziemianin zbierał się do wyjścia.
– Tak sobie myślałem... Może, jeśli dasz mi ten dziwny pocisk to uda mi się ustalić co to jest. Znajomy skończył farmako... ym... zna się na różnych substancjach...
Chwilę się na niego patrzyła, po czym sięgnęła do kieszeni swetra. Chłopak wziął go, po czym skierował się do drzwi. Będąc już w progu powiedział:
– Anat – widząc zaskoczenie dodał. – Tak cię nazwałem: Anat – uśmiechnął się i wyszedł.
Nie było go wiele godzin. Czas ten poświęciła na przejrzenie tego, co było w jego domu oraz na poznanie archaicznych technologii jakie były tu dostępne. Ponownie uruchomiła urządzenie licząc na jakieś informacje.
Niestety spotkała się z ich zupełnym brakiem. Było to co najmniej zastanawiające. Ci ludzie, którzy ich ścigali z całą pewnością wiedzieli kogo szukają. Czy właśnie to sprawiło, że nie miał uruchomionego swoje urządzenia? Czy łączył wystrzelenie ich kapsuł z tamtymi ludźmi? Jeśli tak, to może ona również powinna wyłączyć swoje. Bała się jednak, że jeśli to zrobi ominie ją komunikat o ewentualnej ewakuacji.
Nie była jedną z Nich, miała też zaledwie status konsultanta, nie mogła więc oczekiwać, że jeśli się nie pojawi w wyznaczonym miejscu to sami będą jej szukać. Dla tych, którzy z nimi współpracowali, byli skorzy do pomocy, nie mniej jednak w pierwszej kolejności trzeba było samemu o siebie zadbać. Udowodnić swoją „wartość".
Rozmyślając nad tym siedziała na parapecie okna. Bezwiednie bawiła się swoimi długimi włosami. Miała je tradycyjnie pozaplatane – ich uczesanie świadczy o tym, jaki ma status na swojej macierzystej planecie. Była wdzięczna, iż nie kazali jej ich ściąć – nie chcieli w końcu jej zupełnie zniewolić, no i szanowali odmienne pryncypia i zwyczaje.
Dzień był jasny i słoneczny. Z uwagi na to, że na niebie nie było żadnych chmur wiedziała, iż promienie tutejszej centralnej gwiazdy docierają w pełni. Dla niej było to jednak nadal za mało. Planeta skąd pochodziła była tak wystawiona na światło, że natura dla ochrony stworzyła oczy, których białko i tęczówka pozostawały czarne.
Dzięki teleskopowemu widzeniu mogła dostrzec bez większych trudności to, co działo się u podnóża wysokiego budynku. Ten sposób postrzegania był właściwie niezbędny podczas lotu. Teraz pozwalał jej obserwować drobne ptaszki – stworzenia, które praktycznie u niej nie występowały.
Zasmuciła się na myśl co do tego doprowadziło. Początkowe promieniowanie było tak duże, że udało się przeżyć tylko nielicznym gatunkom. Większość drobnych stworzeń stałocieplnych padło. Był to ciężki czas w historiografii planety. Chęć istnienia jest jednak tak wielką siłą, że ani głód, ani mutacje, ani ciężkie warunki nie powstrzymały życia.
Ona urodziła się wiele lat po tych wydarzeniach i prezentowała pełnię nowego życia – dostosowaną do świata, jaki był jej pisany. Nadal oczywiście, każdy dzień tam stanowił wyzwanie...
Z rozmyślań tych wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Chłopak sprawnie pozałatwiał wszystkie zadania i przyniósł masę ubrań. Z nich też wybrała długie spodnie i sweter, który od poprzedniego różnił jedynie stopień zniszczenia. Pozostała jednak przy danej jej koszulce. Rogata głowa wychylająca się z płomieni przywodziła na myśl niektórych mieszkańców jej macierzystego świata.
– Z takimi oczami również nie możesz wyjść nawet w nocy... Nikt u nas nie ma całkowicie czarnych... Proszę, te przyciemnione okulary powinny załatwić sprawę, najwyżej ktoś uzna cię za ekscentryczkę. No i jeszcze skóra, ale to mniejszy problem – stwierdził wyciągając siatkę z jakimiś mazidłami.
Po obejrzeniu zawartości pozwoliła mu by spróbował choć trochę zamaskować błękitnawy odcień skóry. Poszło mu całkiem nieźle i w nocnych ciemnościach nie powinna zwrócić zbytnio niczyjej uwagi.
– Dowiedziałeś się czegoś?
– Hm... Właściwie to tak... Kumpel po sprawdzeniu zawartości spytał się czy planuję polować na słonia... – uśmiechnął się niepewnie. – Jak zdołałaś to wytrzymać?
Wzruszyła ramionami. Miała zwiększoną tolerancję na różne chemikalia bo sama korzystała z toksyny, jaki jednak był sens tłumaczenia tego?
– Ech... – był zawiedziony brakiem chęci do rozmowy. – Jesteś strasznie tajemnicza... Dowiedziałaś się czegoś jak mnie nie było?
– Nie... Ciągle cisza... Musimy pójść w tamto miejsce.
– A jeśli tamci ludzie też tam wrócili?
– Trudno, nie mam wyjścia. Mogę iść sama.
– To byli jacyś wojskowi... – zdenerwowanie ziemianina było mocno widoczne. – Jak cie złapią to... będą robić eksperymenty i...
– Idziesz czy nie? – warknęła kierując się do drzwi.
Załamany, chcąc nie chcąc, wziął kurtkę z oparcia fotela i podążył za nią.
Szybko znaleźli się w tamtym miejscu w parku. Byli z całą pewnością sami. Nie było tu również żadnych śladów po wydarzeniach ostatniej nocy.
Chłopak przezornie wziął ze sobą latarkę.
– Czego właściwie szukamy?
– Jakichkolwiek anomalii... – mruknęła przerzucając stopą opadłe gałęzie.
Przeszukiwali teren systematycznie. Czas mijał, jednak niczego nie znaleźli. Nawet śluz bestii zniknął. Musieli się w końcu poddać i zawrócili w kierunku mieszkania.
Byli już na skraju parku, gdy Anat zatrzymała się. Podciągnęła rękaw i odkryła, że urządzenie samo się uruchomiło. Nastąpiła transmisja danych. Janek niewiele z tego co widział rozumiał, części po prostu się domyślał.
Po informacji o przyjęciu sygnału ratunkowego (czyli Łowca uniknął pojmania skoro wezwał pomoc), pojawiła się informacja o miejscu i czasie przybycia statku ratunkowego.
Holoprojektor wyświetlił mapkę z zaznaczonym orientacyjnie punktem przybycia. Spojrzała na towarzysza a ten kiwnął głową na znak, że wie jak się tam dostać.
Gdy znów spojrzała na urządzenie jej twarz się ściągnęła. Na ekraniku pojawiały się i znikały różne układy kresek.
– Coś jest nie tak? – zbliżył się do niej.
– To zegar... Mamy bardzo mało czasu by się tam dostać...
Pomoc mieszkańca tej planety ponownie okazała się wielce przydatna. Była to jego rodzinna miejscowość, więc poruszanie się w niej nie stanowiło kłopotu. Miejsce odbioru wyznaczone było kawałek za miastem wśród otaczającego je lasu. Plan był więc prosty: musieli wpierw dostać się na jego obrzeża a następnie pokonać zalesiony obszar.
***
Znaleźli się pośród opuszczonych budynków, starając się zachować czujność. Konieczność pośpiechu nie sprzyjała jednak odpowiedniej ostrożności. Teren był wyludniony, a przynajmniej nikogo nie spotkali. Parę razy wydawało się jej, że coś usłyszała – okazywało się jednak, że to jakieś zwierzę się spłoszyło. Uznała, że jak na kompletnych amatorów w pościgach, idzie im całkiem nieźle. Musiała zweryfikować swoje zdanie, gdy dostrzegła jak znajoma czerwona kropeczka wędrowała po plecach chłopaka idącego przodem.
Popchnęła go na chwilę przed tym jak pocisk ze stabilizatorem przeciął powietrze. Tuż za nim poleciały kolejne, ale dzięki postrzeganiu ruchu udało się jej przeprowadzić ich bezpiecznie za róg jakiegoś budynku.
Słyszeli jak wojskowi zbliżają się do nich. Niestety znaleźli się w ślepym zaułku i ucieczka była niemożliwa. Przygotowali się do konfrontacji licząc, że uda się im stąd jakoś ujść.
Była to mała grupa specjalnie wyszkolonych żołnierzy. Najpewniej otrzymali rozkaz nieużywania ostrej amunicji – korzystali jedynie z owego środka usypiającego a i to porzucili na rzecz walki wręcz.
Jej towarzysz był bliski paniki – walka z wyszkolonymi zawodowcami nie pozostawała złudzeń, co do wyniku potyczki. Anat trzymała się myśli, że toksyna działa a oni nie chcą ich skrzywdzić.
Chłopak walczył chaotycznie i szybko został obezwładniony – musiała więc radzić sobie sama. Jej taktyka polegała na trafianiu kolcem z jadem w każdego, kto znalazł się wystarczająco blisko. Dzięki jej naturalnym predyspozycjom radziła sobie zaskakująco dobrze. Kompozytowe ochraniacze napastników same w sobie nie stanowiły przeszkody. Wszystko działo się jednak tak szybko, że dawki toksyny były niewielkie i przeciwnicy padali otumanieni lub sparaliżowani. Jedynie parę razy musiała skorzystać z pazurów tnących praktycznie wszystko na swojej drodze.
Pomimo tego, że radziła sobie najlepiej jak umiała to czuła, że wszystko jest stracone. Ognisty Bóg musiał jednak nad nią czuwać – niespodziewanie przez okoliczne tereny przetoczyła się fala dźwiękowa. Zjawisko przypominało pędzącą ścianę i zetknięcie się z nią było równie przyjemne.
Zarówno przez samo zjawisko, jak i jego nagłość zyskała parę sekund i to wystarczyło – pochwyciła ziemianina i zaczęła biec w kierunku planowanego przybycia statku.
Wbiegli w ścianę lasu. Noc była dość jasna, ona jednak mogła jedynie polegać na postrzeganiu ruchu cząsteczek powietrza.
– Co to było? – mężczyzna zadał to pytanie z trudem łykając powietrze.
– Statek podchodził do lądowania. Musimy przyspieszyć.
Odległość między nią a chłopakiem stopniowo rosła. Jego początkowa przewaga lepszego widzenia w ciemnościach zaczynała przegrywać ze zwiększoną wydolnością.
Czasu było cholernie mało. W oddali widziała już statek. W głowie słyszała jedynie szum przyspieszonego tętna. Bała się jak skończy się ten pościg. Czy uda się jej bezpiecznie dotrzeć do statku. No i co będzie z Jankiem? Chociaż uparcie parł na przód to pozostawał sporo w tyle.
Statek przestał schodzić i z oddali widziała strumień antygrawitacyjny. Gąszcz nieznacznie zrzedł przed zbliżającą się małą polaną. Gdy dobiegła na jej brzeg zobaczyła, że On jest już transportowany do wnętrza. Obok niego spętany był krwiożerczy, połyskliwie czarny stwór. Egzemplarz ten był zbyt cennym dla Łowców by go po prostu zlikwidować.
Dał jej znak, aby weszła w promień. Przypomniała sobie jednak o chłopaku, który wciąż za nią biegł, potykając się już ze zmęczenia. Jeśli go zostawi to skarze go na pastwę ścigających ich ludzi. Poprosiła o parę chwil i nie czekając na odpowiedź ruszyła do swego towarzysza.
Ziemianin był blady, spocony i dyszał z wysiłku. Fakt dużego zmęczenia organizmu utrudniał jej zadanie. Dawka środka toksycznego by wywołać jedynie paraliż, musiała być naprawdę mała. Podjęła jednak tę próbę. Widząc, co ona zamierza, oczy Janka powiększyły się, po czym zamgliły się na skutek jadu.
Nim Janek zupełnie odpłynął, dobiegł do nich Łowca. Nie pytając się o nic przerzucił go przez ramię i ruszył do statku.
***
Obudziło go niemiłosierne łupanie głowy oraz uczucie doszczętnego wysuszenia. Ostatnie kilka godzin pamiętał fragmentarycznie. Morderczy bieg przez las, odgłosy gonitwy i strzałów, statek kosmiczny nad koronami drzew... Wszystko to zdawało się zlewać w rozmytą, narkotyczną wizję.
Kolejne, co sobie przypomniał to jej czarne, migdałowate oczy znajdujące się tuż koło jego twarzy. A potem? Strach, że chce go zabić bo widział jak zamierza go ukłuć. Nie zabiła go jednak...
Co było dalej? Tu pamięć zawiodła. Po tym jak zdrętwiały mu członki a wzrok zaczął go zawodzić, czuł jak stwór wysoki na jakieś dwa metry przerzuca go sobie przez bark niczym szmacianą lalkę. Pamiętał tę dziwną, zieloną skórę z brązowymi plamami... Później było światło. Dużo światła.
Działanie toksyny postępowało i tracił kontakt z otaczającym go światem. Ostatnie, co pamięta to oblegający go zewsząd klekot. Nie był w stanie nic więcej sobie przypomnieć.
Ponad sobą widział rozgwieżdżone niebo. Czuł, że leży w trawie. Spróbował się ruszyć. Gdy stanął niepewnie na nogach i rozejrzał się dookoła zrozumiał, że niedaleko przebiega jakaś droga. Musieli go porzucić, ale dlaczego? Z mętlikiem w głowie zaczął iść wzdłuż asfaltu – w obecnej sytuacji i tak nie miał lepszego wyjścia. Nie miał nawet możliwości z nikim się skontaktować bo jego telefon musiał w trakcie ucieczki wypaść z kieszeni.
W końcu zaczął dochodzić do jakiejś zielonej tablicy. Napis na niej głosił dumnie "Górsk". A więc od Torunia dzieli go ok. 10 km. Jeśli nie znajdzie pomocy w Górsku to może chociaż załapie się na stopa... Tak czy siak, czeka go długa droga do domu i życie, które nie będzie już takie samo.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie