Wujek Felek był najprzystojniejszym więźniem, jakiego znałam. No dobrze, był jedynym znanym mi więźniem. Należał go kategorii „aresztantów" politycznych, choć sam nigdy się za takiego nie uważał, traktując to jako nadmierną nobilitację jego poczynań, które doprowadziły go do tego pozbawionego zieleni i słońca miejsca.
Na łódzkiej ulicy Smutnej spędził ponad dwa lata, podczas których zbliżył się ze swą narzeczoną, Teresą, i ojcem, Eugeniuszem. Więzi te wzmacniane były częstymi spotkaniami i dyskusjami na tematy wszelakie. Rzecz w tym, że ojciec wuja, mój stryjeczny dziadek, nie żył był od szesnastu lat.
Pierwszy raz Eugeniusz odwiedził swojego syna w nocy; wydawało mu się, że jest to pora adekwatna do tego typu inicjacji. Może i miał rację, jednak Felkowi wydawało się, że śni i niewiele wyniósł ze spotkania. Kolejne nie było zresztą bardziej udane; Gienek wpadł na chwilę i zastał mojego wujka w intymnej sytuacji z Teresą. Speszyło go to i przez chwilę przypatrywał się bezmyślnie narzeczeńskiemu widzeniu. Felek kątem oka zobaczył ojca i tak się wystraszył, że rzucił w niego ciotką. Przez ten incydent uznany został za niebezpiecznego więźnia politycznego i trafił do izolatki. Tkwił tam dwa miesiące, podczas których ojciec nie miał śmiałości doń przychodzić, a Felek nabrał pewności, że stanowi rzeczywisty problem dla społeczeństwa. Postanowił przeto zerwać kontakty z ukochaną – dla dobra jej i nienarodzonych z tego związku dzieci. Takimi genami lepiej nie szastać!
Po wyjściu z karceru Felek źle sypiał; źle sypiałby także – z powodu wyrzutów sumienia – również Gienek, gdyby ten problem i jego dotyczył. Nie dotyczył: stryjeczny dziadek nie sypiał od szesnastu lat. Co do sumienia – jego status był dla Eugeniusza wątpliwy.
Teresa, choć połamana i załamana (rzucona w stronę ducha, trafiła na kratę), postanowiła dać Felkowi jeszcze jedną szansę, incydent sprzed dwóch miesięcy przypisując więziennej nerwicy, a może i nawet depresji. Uzbrojona w uspokajające ziółka, wkroczyła do celi i zastała Felka w stanie stuporu. Gienek był duchem, ale nie wróżem, skąd miał wiedzieć, że jego wizyta będzie skorelowana z odwiedzinami ukochanej syna?
- Ożeż ty! W mordę! Tylko nie rzucaj Teresą!
Wujek nie był w stanie niczym i nikim rzucić, nieskładnie próbował odpowiedzieć sobie na pytanie, czy śpi, czy też zwariował.
- Młody, nie śpisz i raczej nie jesteś wariatem. Musimy porozmawiać, ale mogę przyjść później. Albo stanę w kąciku i udawajmy, że mnie tu nie ma.
Ciotka, która widziała tylko Felka, był poważnie zaniepokojona jego stanem. Cóż, obawiała się też o swoje życie i zdrowie, wszak już raz stała się bronią w rękach tego niezrównoważonego człowieka. Z drugiej strony przeżyła z narzeczonym tyle ważnych chwil, że nie mogła porzucić go ot tak, raz na zawsze, bez słowa wyjaśnienia.
- Felek...
- Czy ty śmiesz czytać w moich myślach?
- Ja...
- Nie do ciebie mówię, a do niego. Nie dość, że nie żyje, to jeszcze węszy w moim mózgu.
- O, Boże...
Teresa nabrała przekonania, że z Felkiem nie jest dobrze. Wybiegła z celi i – roztrzęsiona – wpadła w ramiona strażnika. Eugeniusz, oceniając trzeźwo sytuację, uznał, że przystojny i szarmancki klawisz ma spore szanse u narzeczonej syna i postanowił się zmaterializować. Na chwilę. Na użytek owego strażnika właśnie. Efekt był zadowalający, Eugeniusz bowiem zadbał o szczegóły. Odciął, a właściwie odpiął sobie głowę (nie wymagało to wielkiego zachodu), chwycił prawą ręką za swoje włosy, wyciągnął język i łypnął białkami. Dodał do tego lewitację, która zawsze się sprawdzała. Strażnik zawył, zemdlał, a wcześniej zmoczył spodnie.
Teresa, bliska histerii, udała się do domu, przemyśleć własne życie, które nagle wydało jej się jałowe. Straciła nie tylko narzeczonego, ale i potencjalnego pocieszyciela. To jak na jedną kobietę zdecydowanie za dużo.
Tymczasem Felek, podejrzewając, że to jednak świat oszalał, postanowił doprowadzić swoje życie do jako takiego porządku. Zaczął od włosów, skończył na ojcu.
- Widzę cię. Poczekaj, muszę się uczesać. Nie było cię szesnaście lat, pięć minut cię nie zbawi. A właśnie, skoro jesteś tu, to znaczy, że ze zbawienia nici? – wujkowi wróciło jego poczucie humoru, które zawsze doprowadzało mnie do konsternacji.
- To nie jest takie proste, synu. – Eugeniusz postanowił się bronić. – Kiedyś to zrozumiesz. A tymczasem chciałem ci powiedzieć, że jestem z ciebie dumny.
- Niewiarygodne, rujnujesz mi związek, żeby mi powiedzieć o swojej dumie? Cały ty...
Spór, toczony w więziennej celi, trwał dobre pół godziny, podczas których strażnik zbudził się dwukrotnie, tyleż razy zmoczył spodnie i zapadał w niebyt. Eugeniusz zapomniał o ponownej dematerializacji, a ponieważ Felek nie zaproponował mu siedziska, lewitował.
Strażnik zatem mdlał permanentnie, dyskusja nie prowadziła do żadnych konstruktywnych wniosków, a Teresa łkała w domowym zaciszu. Nie był to dobry czas dla mojej rodziny. Ani dla więziennictwa.
Eugeniusz, zirytowany nieco zachowaniem swego syna, odwrócił się (metaforycznie) na pięcie i odszedł (również metaforycznie) chwilowo z jego życia. Innymi słowy – rozpłynął się, notabene dość teatralnie, pojawiając się jednocześnie w domu Teresy i natykając się na jej matkę.
- Piękna jak zwykle. I samotna. I ja samotny.
- I martwy – dokończyła Monika.
- Ty mnie słyszysz?
- Oczywiście. I widzę takich jak ty. Próbowałam ci to kiedyś powiedzieć, ale uznałeś, że jestem wariatką i zerwałeś ze mną. Mam nadzieję, że jest ci teraz choć trochę głupio.
- Szalenie. I jeśli to nie za późno, proszę o wybaczenie.
- Teraz najważniejsze jest to, że zostaniemy dziadkami. Teresa jeszcze o niczym nie wie, twój Felek też, o ile intelekt odziedziczył po tobie, raczej nie.
- Jesteś pewna?
- Nie zaczynaj i wracaj do celi, gdzie twoje miejsce. Powiedz synowi, żeby się ogarnął. Przyjdziemy tam za jakiś czas. We trójkę.
Eugeniusz zaiste wrócił do więzienia; okazało się, że strażnik złożył dymisję i zajął się wypiekiem chleba. Gienek przez jakiś czas walczył sam z sobą w chwilach nudy: miał ochotę spłatać piekarzowi-neoficie figla, zawsze się jednak powstrzymywał, pomny karcącego spojrzenia Moniki.
Sam wujek, kiedy już nieco ochłonął i nabrał dystansu do swego niecodziennego gościa, właściwie cieszył się z jego obecności. Cóż, może była ona nieco niewygodna, ale powoli jakoś się dotarli. Pewnego dnia, kiedy omawiali to, co się dzieje za kratami, Eugeniusz, zapowiadając wizytę Moniki i Teresy, rzekł:
- Porozmawiajmy jak ojciec z ojcem...
- Jak tam żadnym ojcem nie będę. – Felkowi przypomniało się, dlaczego narzeczona go opuściła i dodał z tłumioną złością: – Przez ciebie zresztą.
- Nijakiego udziału w tym nie miałem, niestety zresztą, ale faktem jest, że zostanę dziadkiem.
- Teresa...?
Matka i córka weszły na dźwięk wiadomego imienia do celi i ujrzały Felka, który znów, ku rozpaczy Teresy, wpadł w stupor. Pół godziny wcześniej tak samo zareagował na jej widok pewien piekarz, którego skądś znała, choć nie potrafiła sobie przypomnieć, skąd.
- A teraz na kolana – zaordynowała Monika – i wybuchnęła śmiechem, gdyż i Felek, i Gienek potulnie padli na kolana.
Tak, wujek oświadczył się ciotce i do dziś zarzeka się, że i tak by to uczynił, nawet gdyby nie interweniowała siła nieczysta, jak pieszczotliwie nazywał swojego ojca.
Ciotka Teresa została żoną i matką jeszcze za czasów pobytu wujka Felka na ul. Smutnej. Ich stosunki od chwili oświadczyn były niemalże idealne. Teresa – chcąc nie chcąc – zaakceptowała nie tylko fakt istnienia teścia-ducha, który mógł być dosłownie wszędzie (brrr!), ale i ojczyma-ducha. Trzeba bowiem dodać, że Monika zdecydowała się na ten dość trudny związek pomiędzy światami. Do dziś są szczęśliwi. Zdaje się, że Monika umarła w 1991 roku, ale nie chce się do tego przyznać. Nadal prowadzi życie wystawne i bujne oraz sprawuje kontrolę nad całą rodziną.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie