listopad 22, 2024

Recenzje patronatów Secretum

Wiedźmy z Kijowa. Miecz i krzyż
Legendy i latte
Vamps. Świeża krew
Our Violent Ends. Burzliwe zakończenia
Grzechy ojców
Mroczne umysły
Extasia
World of Warcrarf: Dzień smoka
Spirit Animals. Księga Shane’a

Rozdarta

maj 20, 2012

Trylle to rasa, która powierzchownie wygląda zupełnie tak samo jak ludzie, a jednak różni się od nich pod wieloma względami. Posiadają magiczne zdolności, potrafią w różnoraki sposób wpływać na innych, żyją krzywdząc zwykłych śmiertelników, którzy w tym świecie nie mają najmniejszego znaczenia. Dodatkowo podrzucają swoje dzieci do bogatych, ludzkich rodzin, by te miały dostatnie życie i wracając do domu, przyniosły odziedziczone pieniądze.

Wendy rozumie coraz więcej, poznaje kolejne tajemnice swojej legendarnej, władającej magią rasy – Trylli. Następczyni tronu, rozdarta między miłością a obowiązkami, próbuje odkryć, jaką wybrać przyszłość. Przynajmniej teraz, kiedy zabrała ze sobą do pałacu w Forening brata z „rodziny żywicieli", wszyscy, których kocha, są bezpieczni. Tylko dlaczego tajemnicza Vittra tak zawzięcie na nią poluje i dlaczego do pałacu wybrał się z samobójczą misją jeden z nich, Loki? Z jakiego powodu osobiście zależy mu na królewnie?

Trzeci tom serii nosi tytuł „Przywrócona" i po lekturze drugiego – „Rozdartej" po prostu nie mogę się go doczekać. Autorka rozwinęła wiele wątków z pierwszej części – „Zamienionej" - dodała jednak również sporo nowych zagadek. Sposób myślenia głównej bohaterki, z której punktu widzenia poznajemy fabułę, bardzo się zmienił. Przestała egoistycznie patrzeć na świat i teraz myśli głównie o innych, nie tylko o sobie i swoim życiu. Szczerze przyznam, że wcześniej bardziej mi się podobała. Miała większą wolę walki i mniejsze poczucie odpowiedzialności, przez co była postacią ciekawszą. Teraz stała się dziewczyną znacznie bardziej typową, ale w dalszym ciągu przyjemnie się o niej czyta.

Wątek romantyczny tym razem nie został zbyt szeroko rozwinięty. Na pierwszy plan wysuwają się rodzina i przyjaciele oraz obowiązki wobec królestwa. Czytelników z pewnością czeka kilka niespodzianek, ale niektóre fragmenty są dość przewidywalne, mimo że odniosłam wrażenie, że autorka chciała nimi zaskoczyć publiczność. Natomiast fakt, że nikogo nie zadziwiły, ani odrobinę nie umniejsza tego, jak przyjemnie się je czytało.

Niby nic nowego w powieści się nie pojawia, ale jednak treść książki bez problemu skupia uwagę czytelnika. Losy królestwa Trylli śledzi się z prawdziwym zainteresowaniem. Pojawia się wielu bohaterów, a wszyscy są dość ciekawymi postaciami - mają swoje indywidualne charaktery i wywierają wpływ na całą akcję. Do tego tak naprawdę nie wiadomo, kto ma jakie intencje i zamiary. Nie poznajemy myśli nikogo, poza samą Wendy, więc, tak jak i ona, nie jesteśmy w stanie ocenić, kto jest dobry, a kto zły. Takich spraw możemy się jedynie domyślać, a pewne odpowiedzi, mam nadzieję, przyjdą wraz z ostatnim tomem trylogii.

Wydanie książki jest wyjątkowo ładne. Okładka broszurowa, ale ze skrzydełkami. Po wewnętrznych stronach wydawnictwo zamieściło informacje o pozostałych tomach, oraz krótki życiorys autorki. Wyjątkowo (ponieważ nie zdarza się to często) opis z tyłu tomu ma sens. Błędów edytorskich zdarzyło się zaledwie kilka, a samo tłumaczenie jest bez zarzutu. Po prostu powieść czyta się bardzo dobrze. Została ładnie wydana, napisana lekkim piórem i mam szczerą nadzieję, że więcej takich będzie pojawiało się na naszym rodzimym rynku.

Trylogię Amandy Hocking uważam za bardzo udaną. Autorce udało się przełamać pewne stereotypy i stworzyć naprawdę interesujący świat. Dzięki temu, że ma lekkie pióro, czytanie powieści nie jest męczące. Drugi tom jest znacznie poważniejszy od pierwszego, ale i tak dostarcza czytelnikom rozrywki. Jeżeli ktoś chce przeżyć fajną przygodę, to do lektury „Rozdartej" jak najbardziej zachęcam.

Wyścig śmierci

październik 02, 2012

„Wyścig jest jak bitwa. Chaos koni, ludzi i krwi. Najszybsi i najsilniejsi, którzy pozostali po kilku tygodniach przygotowań na piasku. To morska woda na twarzy, śmiercionośna magia listopada na skórze, bębny Skorpiona zamiast serca. Jeśli ma się szczęście, to również prędkość. To życie, to śmierć albo jedno i drugie, i nic innego nie może się z tym równać."*

Siedzisz na jego grzbiecie i czujesz, jak się porusza. Wyczuwasz ruch pracujących mięśni podczas wysiłku. To nie wszystko, bo czujesz też jego emocje, jesteście jak jedność. Ta niezwykła więź jest wręcz niemożliwa. Widać radość z biegu, ale i tęsknotę za wolnością. Trwa wyścig na śmierć i życie, a Ty biegniesz po swoje marzenia...

Thisby to wyspa znajdująca się gdzieś na morzu. Jej mieszkańcy żyją sobie spokojnie, ale zawsze raz do roku pierwszego listopada odbywa się tu Festiwal Skorpiona. Miesiąc przed nim z morza wyłaniają się eich uisce, konie morskie. Są głodne i niebezpieczne, pragną krwi i mięsa - ludzkiego czy zwierzęcego, nieważne. Mieszkańcy wyspy urządzają na nie polowanie, ale muszą uważać, bo są bardzo silne i dzikie. Gdy jednak komuś udaje się złapać takiego konia, trenuje go, by móc stanąć do wyścigu. Tak było od niepamiętnych czasów i jest też tak teraz. Nadchodzi kolejny festiwal, ale dwie osoby w tym roku walczą o coś więcej niż zwycięstwo. Sean Kendrick musi wygrać, by to co najważniejsze było jego już na zawsze, a Kate „Puck" Connolly ściga się, by miała dokąd wrócić. Jaki będzie finał tego wyścigu, skoro zwycięzca może być tylko jeden?

Maggie Stiefvater słynie podobno z tego, że pisze powieści na podstawie legend, mitów i podań. Jednak wykorzystuje z nich tylko to, co chce. Sama na końcu powieści wspomina o tym, że powieść powstała na podstawie legendy, a raczej jej fragmentów. Co mnie skłoniło do sięgnięcia po tę książkę? Fakt, że jest o koniach. Nie takich zwykłych, tylko śmiertelnie niebezpiecznych. Nie jestem wielbicielką tych zwierząt, ale potrafię docenić ich piękno i siłę. Skusił mnie opis, skusiła mnie okładka, czy to był dobry wybór?

Akcja toczy się dwutorowo i historię poznajemy z punktu widzenia Puck oraz Seana. Dzięki temu mamy możliwość spojrzenia na sprawę z dwóch różnych perspektyw oraz poznać lepiej tych dwoje. Powieściopisarka jest pomysłowa, widać, że skupia się na tym, co robi i przekazuje nam powieść szczegółowo dopracowaną, zarówno pod względem ciekawej fabuły i miejsce akcji, jak i fantastycznych postaci. Jedyne co mnie nie satysfakcjonuje to brak żywej akcji, ale z drugiej strony nie przeszkadzało mi to zbytnio. Stiefvater wprowadza nas w ten świat z nostalgią, która nie nuży. Wręcz przeciwnie, ona jeszcze bardziej intryguje. Wszystko toczy się powoli, ale z każdą stroną przyspiesza i sprawia, że śledzimy wszystko jak zaczarowani, nie bacząc na umykające wskazówki zegara.

Eich uisce fascynują czytelnika, a autorka daje nam wszystko, czego możemy chcieć. Poznajemy ich historię, zwyczaje, lęki i pragnienia. Dzięki szczegółowym i bogatym opisom po zamknięciu oczu możemy je sobie wyobrazić. Ich piękno i moc. Morze to ich dom, do którego tęsknią, gdy zostają schwytane.Gdyby nie specjalne rzeczy, które sprawiają, że poddają się woli człowieka, w życiu nikt by ich nie utrzymał. Choć nawet i przy ich użyciu nie można być niczego pewnym, a już na pewno nie można im ufać. Zaufanie do eich uisce to Twój koniec. Ich naturą jest zabijanie. Te konie mają dwa oblicza. Pierwsze, wtedy gdy są na wolności i polują. Są wtedy jak potwory, Wszystko zamiera i czuć tylko ich pragnienie i strach ofiary. Drugie oblicze to gdy zostają schwytane. Nadal niebezpieczne, ale trochę ugładzone. Gdy ma się do nich podejście i zdrowy rozum, istnieje szansa na przeżycie. Przerażające bestie, ale i fascynujące.

Zaraz obok tych majestatycznych istot są inni bohaterowie, którzy są równie ważni jak eich uisce. To „Puck" i Sean są głównymi postaciami. Różnią się od siebie diametralnie, ale zarazem rozumieją jak z nikim innym. Łączy ich miłość do koni i pragnienie zwycięstwa, bo każde z nich walczy o coś najważniejszego w swoim życiu. Co dziwne, nie przeszkadza im świadomość rywalizacji, przebywają ze sobą, razem odkrywają słabości przeciwników i dzielą się spostrzeżeniami. Uczą się też dużo wzajemnie od siebie. Między nimi rodzi się uczucie, ale gdzieś tam mimochodem. Wątek miłosny nie dominuje i nie jest na pierwszym planie. Nie ma tu co chwilę fragmentów, jacy to oni są piękni, jak ładnie się uśmiechają, czy też mają śliczne noski, uszy czy inne części ciała. Nie całują się co pięć minut. Czuć tylko tę silną więź między nimi, której sami do końca nie rozumieją. Miła odmiana, prawda? Choć to ta dwójka i konie grają pierwsze skrzypce, postacie drugoplanowe też są dopracowane i pomagają budować napięcie. Każdy ma tu swoją rolę, bez której czegoś by zabrakło w tej powieści. Stiefvater naprawdę postarała się przy tworzeniu sylwetek bohaterów.

Wszystko, co wymieniłam powyżej sprawiło, że podczas lektury „Wyścigu śmierci" trafiłam do innego świata. Świata, w którym przez większość czasu trzeba być ostrożnym i mieć diabelnie dużo szczęścia. Czułam to, co czuli bohaterowie - fascynacje, strach, radość, smutek - nie zawsze były to uczucia miłe w odbiorze. Czułam ich podekscytowanie i niepewność. Autorka oczarowała mnie stylem i tym, jak opisała całą historię. Nie szczędziła opisów miejsc czy ludzi, ale też nimi nie nudziła. Wszystko jest tak, jak powinno, ani za mało, ani za dużo.

„Wyścig śmierci" polecam fanom twórczości Maggie Stiefvater oraz tym, którzy lubią niebanalne historie z wątkiem fantastycznym. I to nie byle jakim. Zaraz obok niesamowitych istot znajdujemy próbę poszukiwania siebie, sprecyzowania swoich pragnień i ich realizacji. Do tego poświęcenie i ogromna odwaga. Podobało mi się to, że pisarka podkreśla w powieści, żeby postępować tak jak się chce, a nie jak każą inni. Ważne tylko, by nie krzywdzić nikogo.

*str. 439

Seria „Dzieci cieni" w Polsce została podzielona inaczej niż w Ameryce. Zamiast cienkich książeczek otrzymaliśmy nieco grubsze, zawierające w sobie po dwa tomy. I tak, „Wśród zdradzonych, Wśród notabli" łączy w sobie dwie oddzielne historie.

Nina, a raczej Elodie, została zamknięta w więzieniu. Jej chłopak, Jason, pracował dla policji populacyjnej, mającej na celu zabijanie wszystkich dzieci, które urodziły się jako trzecie w rodzinie. Wcześniej zaznaczył jej udział w tej sprawie, a później, kiedy ich podstęp się wydał, został przechytrzony i to oni trafili do więzienia, zamiast dzieci, które chcieli wydać. W celi Nina poznaje trójkę przyjaciół – dziewczynkę i dwóch chłopców. Policjanci oferują jej układ. Jeżeli chce przeżyć, musi nakłonić swoich towarzyszy do zeznań.

W drugiej części książki powracamy do Luka Garnera, obecnie znanego pod nazwiskiem Lee Grant. To właśnie on był bohaterem dwóch pierwszych tomów. Teraz chłopiec znacznie zmężniał i pomaga innym ściganym dzieciom wyjść z ukrycia, co nie zawsze jest rzeczą łatwą. Do szkoły Hendricksa, który jest dla nich bezpiecznym azylem, przyjeżdża jego przyszywany brat, Smits Grant i nikt nie wie, dlaczego...

Fabuła, którą stworzyła Margaret Peterson Haddix, jest po prostu genialna (i wcale nie przesadzam używając tak mocnego słowa). To antyutopijna powieść, w której na świecie zapanował wielki głód, a rząd, aby rozwiązać problem, zabronił posiadania więcej niż dwójki dzieci. Zadziałało to dokładnie tak, jak prohibicja w Stanach Zjednoczonych. Trzecie, czwarte, a nawet piąte dziecko, przychodziło na świat w ukryciu. Do tego, niczym w komunizmie, społeczeństwo podzieliło się na klasy. Notable, ludzie u władzy, mieli wszystko i to w nadmiarze. Natomiast zwykli robotnicy ciężką, nieopłacalną pracą, walczyć musieli o przetrwanie, podczas gdy rząd zabierał im coraz więcej.

Postacie wykreowane przez autorkę to po prostu zwyczajne dzieci. Często mają problemy natury psychologicznej - są przerażone, a sytuacja w której się znajdują, zwyczajnie je przerasta. Młodzi bohaterowie przez całe swoje życie uczą się walczyć o przetrwanie. Gdy tylko dać im szansę, wychodzą z siebie, by udowodnić, że rząd nie ma racji, trzecie dzieci nie są pasożytami, a ich istnienie jak najbardziej ma sens. Chcą czuć się potrzebne i przydatne. Pragną swojego miejsca w świecie.

Z tyłu okładki wkradł się drobny błąd. W treści nazwisko Niny brzmiało Idi, tam natomiast wcisnęło się dodatkowe „n" i brzmi Indi. Niemal jak Indiana Jones. To jednak chyba jedyny błąd edytorski, jaki znalazłam w książce. Cała reszta wydana jest bardzo dobrze. Książkę wygodnie się czyta. Nawet grafika okładki bardzo mi się podoba.

Powieść Margaret Peterson Haddix ma w sobie tą, jakże dzisiaj rzadką, wciągającą głębię. Od przygód L (skrót zarówno od Luka, jak i Lee) trudno się oderwać. Opowieść o Ninie podobała mi się nieco mniej, ale również była bardzo ciekawa. To książka o problemach społecznych i psychologicznych, przedstawionych w przerażający, a jednocześnie przystępny sposób. Styl autorki jest lekki, bardzo łatwo czyta się to, co stworzyła, a przy okazji szczerze wierzy się w możliwość istnienia wykreowanych przez nią bohaterów.

Nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie polecić wszystkim tę powieść. Świat dzieci cieni wcale nie jest odległy od naszego i każdy ma szansę wyciągnąć z tej historii własne wnioski, które być może kiedyś pozytywnie wpłyną na świat. To historia zarówno dla małych jak i dużych. Lektura ma szansę trafić do każdego.

Żelazna wojna

lipiec 31, 2016

"Żelazna wojna" stanowi drugi tom cyklu Czas żelaza autorstwa Angusa Watsona. Za jego sprawą ponownie przyjdzie nam spotkać naszych ulubionych bohaterów Duga, Lowę i Wiosnę. Tym razem otrzymamy jeszcze więcej starć oraz poznamy postaci historyczne, pośród których znajduje się przede wszystkim Juliusz Cezar, słynny rzymski wódz. To właśnie jego potyczki przyjdzie nam śledzić, a przy tym zagłębimy się w realia starożytnego Rzymu podane we wciągający sposób.

Minęło sporo czasu od akcji zaprezentowanej w pierwszym tomie serii. Wiosna jest już prawie kobietą, Lowa dzierży tron Maidun z jego wszelakim ciężarem, a Dug marzy o spokojnym życiu na farmie. Tę ostatnią dwójkę nadal łączy uczucie, choć żadne z nich nie potrafi zażegnać impasu po zdradzie Lowy. To wyjątkowo ciężkie czasy dla Maidun, wokoło piętrzą się wrogowie, którzy lada moment spróbują zetrzeć królestwo łuczniczki z powierzchni Brytanii. Sytuacji nie poprawiają również udane podboje Rzymian, którzy bez większych problemów przejmują kolejne ziemie. Lowa nie traci jednak nadziei, że uda jej się odeprzeć nieprzyjaciół i zatrzymać Rzymian. Do tego potrzeba jednak czegoś więcej niż wiary i dobrego wyszkolenia.

Akcja książki raz jeszcze przenosi nas do I wieku przed naszą erą. Tym razem będziemy jednak uczestnikami wydarzeń na różnych obszarach, od Brytanii, poprzez Rzym i Galię, a skończywszy na Iru. Nie tylko miejsce akcji uległo rozszerzeniu, znacznie wzrosła także ilość prawdy historycznej zawartej w tej książce. Poprzedni tom skupiał się w znacznej mierze na przygodach postaci fikcyjnych. Tym razem lądujemy w samym środku rzymskich podbojów, które w znacznej mierze są wydarzeniami rzeczywistymi. Książka jest także bardziej brutalna niż jej poprzedniczka, nie jest to bezpodstawne, najpewniej takie właśnie były te czasy. Historia w dalszym ciągu idzie jednak pod rękę z fantastyką, która najmocniej objawia się w magii tego świata. Jest to magia jeszcze mroczniejsza, często sięgająca swymi korzeniami morderstw.

To co się jednak nie zmieniło, to zachwyt, jaki budzi ten świat. Przemierzamy kolejne rozdziały tracąc rozpęd tylko na chwilę i tylko po to, by przygotować się na kolejne dynamiczne tempo akcji. Również tym razem autor zdecydował się na ukazanie świata z perspektywy wielu osób, pośród których jest między innymi Cezar, Ragnall, Chamanca, Lowa czy Wiosna. Szerokie spektrum punktów widzenia pozwala nam spojrzeć na zaprezentowaną sytuację w sposób bardziej obiektywny. Znając pobudki poszczególnych osób sami możemy zdecydować, w jaki sposób je ocenić. W związku z tym bezlitosne na pierwszy rzut oka podboje Cezara nieco tracą na brutalności, gdy przyjrzymy się bliżej poczynaniom jego prawej magicznej ręki – Felixa. Mag ten jako jedna z kilku postaci budziła we mnie negatywne uczucia. Więcej czasu do zaprezentowania otrzymało również trio Chamanca, Atlas i Carden. Te gromadkę można szczerze polubić. Nieco mniej sympatii budzi natomiast kolaborujący z Rzymianami, Ragnall. Poza wymienionymi postaciami, ponownie wejdziemy w skórę Duga, Wiosny i Lowy. Każdy z tych bohaterów będzie miał okazję nieco zmienić nasze zdanie na ich temat wywiedzione z pierwszego tomu. Choć w tym aspekcie najmocniej zrobiła to Lowa. Dawniej stosunkowo antypatyczna, teraz ukazuje nieco bardziej ludzką twarz, próbując odwrócić następstwa bestialskich rządów Zadara. Lepiej poznajemy również towarzyszącą jej Wiosnę, młodą druidkę o potężnym potencjale magicznym. Nie zapomnijmy również o Dugu Fokarzu, który w tej części schodzi na nieco dalszy plan, choć nadal odgrywa kluczową rolę. Ta postać nie uległa szczególnym przemianom i w dalszym ciągu budzi naszą sympatię.

W rzymskie zakamarki przyjdzie nam wejść za sprawą Ragnalla, wysłanego w roli szpiega Rzymu. Chłopak będzie pod sporym urokiem tego wiecznie żyjącego miasta. Poznamy Rzym z jego bogactwem, przepychem i rozpustą oraz rzekomą wyższością nad Brytanią. W wirze wojennym poznamy wykorzystanie zdobyczy technologii ku chwale Cezara. Równie zawiłe co działania wojenne są posunięcia polityczne, w znacznej mierze oparte na sprycie i umiejętności przewidywania. Ostatecznie przekonamy się natomiast, że to zwycięzcy piszą historię i oni decydują o tym, co będzie owa zawierała.

„Żelazna wojna” to zgodnie z tytułem masa militarnych starć. Są one jednak podane w taki sposób, że nie nudzą nas. We wszystkich wydarzeniach biorą w końcu udział uwikłane w historię postaci i to interesuje nas przede wszystkim. Autorowi udało się doskonale wyważyć bitewne starcia, historię miłosną, fakty historyczne oraz fantastykę. Dlatego właśnie chce się przebywać w tym świecie jak najdłużej, nawet jeśli krew leje się tutaj gęsto i często, a zwycięstwo odnoszą najczęściej ci, którym daleko do cnotliwych. Jeśli tęsknicie za powieściami historycznymi z dawką fantastyki, albo jesteście miłośnikami wojennego zgiełku to „Żelazna wojna” w pełni Was usatysfakcjonuje.

Kuroshitsuji #04

czerwiec 27, 2012

"Zapierająca dech w piersiach opowieść o zawrotnych prędkościach, w której Sebastian, niepokonany król Formuły 1, przemierza asfaltowe labirynty zwane trasami wyścigowymi! ...albo i nie." – brzmi tym razem uwielbiany przeze mnie opis z tyłu okładki. Bardzo lubię czarny humor, wyróżniający „Kuroshitsuji" spośród innych pozycji. I tym razem również manga jest go pełna.

Hrabia Phantomhive ponownie został wezwany do Londynu jako pies królowej, tym razem jednak zabrał ze sobą całą służbę (jak twierdzi Sebastian, żeby niczego podczas ich nieobecności nie popsuli). Sprawa, nad którą pracują, jest makabryczna. Ktoś rozbiera i wiesza do góry nogami Anglohindusów, zostawiając przy nich zawsze tak samo brzmiący list. Tym razem trupów nie ma, za to pojawia się hinduski książę, który przybył do Anglii w poszukiwaniu swojej niani. Postanawia wprowadzić się do rezydencji Phantomhive razem ze swoim służącym, który jest pierwszym człowiekiem walczącym z Sebastianem jak równy z równym.

Z czwartego tomu mangi nareszcie dowiadujemy się co nieco o przeszłości Ciela. Odkrywamy prawdę o tym, dlaczego chłopiec jest aż tak zdesperowany. Poznajemy również więcej szczegółów na temat natury Sebastiana. Jest to miła odmiana, gdy czytelnik wreszcie przestaje krążyć po wielkiej niewiadomej. Niestety tom urywa się w trakcie rozwiązywania kryminalnej zagadki i mimo że poznajemy sprawcę, to na rozwiązanie całej sprawy, musimy cierpliwie czekać.

W Japonii do tej pory ukazało się już dwanaście tomów, a ciągle są jeszcze wydawane. U nas natomiast zbliża się premiera piątego. Bardzo cieszę się, że wydawnictwo Waneko, postanowiło wprowadzić ten tytuł na nasz rynek. „Kuroshitsuji" to historia niezastąpiona. Równie mroczna oraz brutalna, jak i urocza. Bez trudu można się w niej zakochać. Największym minusem całej fabuły są jednak niestety dłużyzny. W akcję czwartego tomu nie potrafiłam się tak cudownie wciągnąć, jak w przygody opisywane w trzech poprzednich. Mam nadzieję, że to się zmieni, a autorki nie opuści twórcza wena, ponieważ jej pomysły i przedstawienie całej fabuły (rysunki, treść) bywają miejscami wręcz genialne!

„Kuroshitsuji", a może tym razem „Kuroresa" (mroczny kierowca wyścigowy), to pozycja godna uwagi. Z czystym sumieniem mogę ją polecić nie tylko wyjadaczom mang – choć i im z łatwością przypadnie do gustu – ale także każdemu, kto lubi historie w klimatach Tima Burtona. Świat demonicznego absurdu i ironicznego, czarnego humoru, stoi przed czytelnikami otworem. Wystarczy jedynie uchylić do niego bramy (w tym wypadku natomiast po prostu przewrócić kartkę).

Kuroshitsuji #03

luty 27, 2012

Mroczny klimat Wiktoriańskiej Anglii. Nierozwikłane zagadki i tajemnice. Czarny humor. Dalsze losy młodego hrabiego Ciela Phantomhive i jego nadzwyczajnego kamerdynera, Sebastiana. Co może skłonić człowieka do tego, by zawarł pakt z demonem? Przyczyn jest wiele, ale konsekwencja tylko jedna – traci się duszę.

Tym razem, trzeci tom mangi „Kuroshitsuji” (mrocznego kamerdynera), nosi podtytuł Kuroninja (mroczny ninja). „W barwnym mieście Edo Oniwaban (ninja specjalizujący się w szpiegostwie i wywiadzie, otrzymywał rozkazy bezpośrednio od szoguna)Sebastian obnaża złe uczynki lokalnych urzędników w porywającej opowieści o ninja! …albo i nie.” – głosi napis z tyłu okładki. Oczywiście i tym razem skłaniamy się ku opcji „albo i nie”, ponieważ manga jest zupełnie o czym innym.

Fabuła rozpoczyna się w środku akcji – tam, gdzie skończył się drugi tom. Sebastian walczy z Ponurym Żniwiarzem. Grafika kamerdynera-demona z piłą mechaniczną w rękach to widok niezapomniany. Poproszę o plakat z tej strony! Podczas walki, która sama w sobie zajmuje mniej więcej pół tomu, poznajemy wspomnienia ciotki Ciela, dowiadujemy się jak została „Czerwoną damą” oraz co nią tak naprawdę kieruje. Grell Sutcliff (mroczny żniwiarz płci pięknej) próbuje zajrzeć również we wspomnienia Sebastiana, ale okazuje się, że wszystko co znajduje, to pamięć o roku u boku Ciela, oraz wpadkach jego nieporadnej służby, czym jest naprawdę bardzo zawiedziona. Walka kończy się epicko – autorka idealnie wykorzystuje wzniosły moment, który wielu twórcom epopei narodowych wychodzi niezamierzenie zabawnie, by znowu wprowadzić swój nietypowy, czarny humor. Na koniec otrzymujemy kolejne strzępki do układanki pod tytułem „kim tak naprawdę jest Sebastian i co łączy go z młodym hrabią?”. Zagadka Kuby Rozprówacza zostaje wyjaśniona, a nasi bohaterowie w Londynie nie mają już nic więcej do roboty. Wraz z nimi wracamy do domu – posiadłości hrabiego Phantomhive - by mogła rozpocząć się kolejna przygoda. Ciel kończy trzynaście lat, a wierni czytelnicy mangi, niecierpliwie czekają na więcej!

Cudna kreska, dobrze skonstruowane postacie (zarówno narysowane jak i fabularnie rozbudowane – w obu przypadkach z dbałością o najmniejsze szczegóły), czarny humor i oczywiście… Sebastian! Trzeci tom z pewnością dorównuje swoim poprzednikom. Jedyne co mogłabym tutaj zarzucić, to dziwny układ akcji – właściwie prawie cała manga to kontynuacja przygody z poprzedniej części, a na koniec jeden, króciutki, rodzinny epizod. Wydaje mi się to niespecjalnie dobrym podziałem, ale cóż, z całym sztabem ludzi odpowiedzialnych za taki, a nie inny układ, nie będę przecież dyskutowała.

Mangę „Kuroshitsuji” pochłania się jednym tchem, a potem, z żalem i niepokojem w sercu, czeka się cały miesiąc na następną część. Ja najchętniej przeczytałabym wszystkie naraz, bo czas spędzony przy tej historii to czysta, niewymuszona przyjemność. Po raz kolejny tytuł szczerze polecam i to nie tylko wielbicielom mangi jako gatunku literackiego, ale każdemu, kto lubi czarny humor, mroczny klimat absurdu (w trzecim tomie pojawia się nawet nawiązanie do Edgara Alana Poe) i przystojnych, tajemniczych bohaterów. Jest to idealna pozycja również do tego, by nie ryzykując zniechęcenia, zacząć swoją przygodę z japońskim komiksem. Ja sama już nie mogę doczekać się czwartego tomu.

Do tej pory nie miałam zbyt wiele styczności z komiksami polskich autorów. Chyba pierwszym była antologia konkursowa z 2004 roku. Dlatego właśnie „Ognista Salamandra" była dla mnie prawdziwą ciekawostką - w ogóle nie wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać.

Bisu jest ognistą salamandrą, wysłannikiem bogini Frei. Wędruje po świecie rodem z nordyckiej mitologii, w poszukiwaniu fragmentów naszyjnika Brisingamen, by jego pani na powrót mogła zaznać szczęścia. Nie tylko on jeden szuka jednak klejnotów. Na każdym kroku spotyka wysłanników mrocznego boga, Lokiego. W jednej z potyczek zostaje ranny. Wtedy właśnie odnajduje go Tilli, dziewczyna z wioski wikingów. Widzianą pod postacią zwierzęcia salamandrę zabiera ze sobą, by w spokoju opatrzyć jej rany, a potem wypuścić do lasu. Nieoczekiwanie dla Bisu, z biegiem czasu, stają się przyjaciółmi.

Komiks nie wywarł na mnie dobrego pierwszego wrażenia. Bardzo nie spodobała mi się taka zupełnie inna od japońskiej kreska. Przyzwyczajona do mang shoujo oczekiwałam ślicznych postaci, w których od pierwszego wejrzenia można by się zakochać. W „Bisu" zdecydowanie tego nie ma. Kiedy jednak zaczęłam czytać, bardzo szybko wciągnęłam się w fabułę. Nie chodzi tu nawet o jakąś niesamowitą treść, ale o taki głupkowaty humor, który towarzyszy całej akcji. Jest raczej prosty, niezbyt wyrafinowany i na dość niskim poziomie, a to oznacza tylko jedno – spodoba się niemal każdemu. Przypadła mi także do gustu przedstawiona wizja Yggdrasilu, a niektórym rysunkom Bisu również nie brakuje uroku. Ponadto doczekałam się wreszcie obrazu krasnoludów, który w zupełności odpowiada moim wyobrażeniom na temat tej rasy.

Historia ognistej salamandry jest jednocześnie ciekawa i zabawna. Po prostu przyjemnie (i niestety zbyt szybko) się ją czyta. Po momencie zniechęcenia, kiedy wzięłam tomik do rąk i przełamaniu barier, jestem naprawdę zadowolona, że do mnie trafił. Samo wydanie mangi jest całkiem fajne, najtrudniejsze do zaakceptowania jest dla mnie to, że czyta się ją „po polsku" (to znaczy od lewej do prawej, a nie na odwrót). Nic w tym jednak dziwnego, skoro to polski komiks, a nie oryginalna, japońska manga, do jakiej jestem przyzwyczajona.

Bisu jest bohaterem pozytywnym, ale czarnego humoru i wrodzonej wredności oraz ironii mu nie brakuje. Trudno go nie polubić. Pozostałe postacie też zostały przedstawione bardzo żywo i w taki sposób, że od razu nasuwał mi się na myśl mój ukochany „Asterix". Całą mangę oceniam na 4+, ponieważ niektóre żarty wyjątkowo mi się nie podobały (choć cieszy mnie, że w komiksie nie było żadnych wulgaryzmów). Ogólnie z lektury jestem zadowolona i polecam ją zwłaszcza na ponure, pochmurne dni, ponieważ sądzę, że potrafi wywołać uśmiech na twarzy każdego.

Nareszcie w moje ręce trafił długo wyczekiwany, trzeci tom „Ognistej Salamandry”. Zacznę od przypomnienia fabuły poprzednich części. Bisu jest wysłannikiem bogini Freyi, którego zadaniem jest odnalezienie fragmentów naszyjnika Brisingamen. Gdy krasnolud odcina mu ogon, traci swoją moc i zamienia się w salamandrę. Takim odnajduje go Tilli, córka wodza Wikingów. Dziewczyna zaczyna się nim opiekować i szybko zostają przyjaciółmi. Pod koniec drugiego tomu Tilli zostaje porwana przez króla trolli, który ma zamiar ją poślubić, a Bisu przegrywa walkę z mrocznym elfem i zostaje uwięziony. Nie wiadomo, jak dalej potoczą się ich losy…

To chyba niemożliwe, żeby „Bisu” miał mieć jedynie trzy tomy, ale zakończenie ostatniego zarysowane zostało dość wyraźnie. W przypadku powieści lubię takie zabiegi, ale jeśli chodzi o komiks, nieco mnie to zaskoczyło – przyzwyczaiłam się do urywanych wątków, gdyż forma zazwyczaj jest dla twórców zbyt krótka. Mam nadzieję, że autorka nie porzuci swojego dzieła i będzie kontynuowała historię, w dalszym ciągu zmuszając czytelników do niecierpliwego przewracania stron i śmiechu.

Polska manga to właściwie nowość, przynajmniej w wydaniach papierowych, eksperyment jednak wyszedł interesująco. Bohaterowie, których stworzyła Dorota Kuśnierz są ciekawie wykreowani i sympatyczni, akcja toczy się wartko, a fabuła dorównuje japońskim oryginałom. Humor w komiksie jest dość prosty, ale dobry. Czytaniu prawie bez przerwy towarzyszył wesoły uśmiech. Jeśli zaś chodzi o stronę graficzną, to, jak wspominałam przy okazji recenzji pierwszego tomu, trudno mi się było do kreski autorki przyzwyczaić, szybko jednak wciągnęła mnie w równym stopniu co sama część fabularna.

Na początku tomiku znajduje się mapa i spis postaci. Rzecz dobrze pomyślana i przydatna, gdy trzeba po dłuższym czasie powrócić do przygody. Z tyłu natomiast pojawia się dodatek z krótkim słowniczkiem i kilkoma interesującymi wstawkami. Samo wydanie może nie jest rewelacyjne, ale z pewnością mieści się w normie. Pojawiają się nawet dwie kolorowe strony.

Serię „Ognistej Salamandry” serdecznie do przeczytania polecam. To ciekawa, pełna dobrego humoru historia z mitologią nordycką w tle i typową fabułą heroic fantasy. Losy bohaterów śledzi się z przyjemnością i wesołym uśmiechem. To taka lekka, czysto rozrywkowa lektura, która bez problemu potrafi wprowadzić czytelnika w dobry nastrój. Wręcz idealna na poprawę humoru.

Grimms Manga #01

styczeń 27, 2013

Wszyscy chyba znają baśnie braci Grimm. „Czerwony kapturek", „Jaś i Małgosia", czy „Roszpunka" to niezwykle popularne historie wykorzystywane zarówno przez różnych pisarzy, jak i reżyserów filmowych. Teraz nadszedł czas na kolejną odsłonę opowieści znanych nam z dzieciństwa -"Grimms manga". Japończycy uwielbiają tworzyć mangi i komiksy powstają praktycznie ze wszystkiego. Mamy więc rysunkową wersję opowieści biblijnych, kilka różnych przedstawień „Księcia Promienistego", wiele nowoczesnych interpretacji literatury klasycznej, dlatego wykorzystanie motywu baśni było nie do uniknięcia.

Pierwszy tom mangi zawiera sześć historyjek. Wszystkie są nieco zmienioną wersją (najczęściej parodią) swoich pierwowzorów. Wilk, który mógł przybierać ludzką postać, zaprzyjaźnił się z małymi kózkami i zakochał się w Kapturku. Roszpunka to chłopiec, a nie dziewczynka. W bajce o Jasiu i Małgosi nie ma natomiast żadnych złych czarownic ani magii. W mandze znajdziemy również inne, mniej znane baśnie: „Dwunastu myśliwych" oraz „Bajkę o dwóch braciach". Wszystkie przedstawione zostały w bardzo interesujący, pełen humoru (często czarnego) sposób.

Urzekła mnie używana przez Kei Ishiyama kreska – zwłaszcza ta z początkowych baśni. Wilk z „Czerwonego kapturka" narysowany został, moim zdaniem, genialnie. Fabuła również nie znudzi czytelnika. Choć pewne fragmenty łączą baśnie z pierwowzorami, to wszystko inne jest w nich nowoczesne i pomysłowe, a dodatkowo ujęte w dość uroczy sposób. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że „Grimms" to manga shoujo – śliczna, słodka i dziewczęca. Przeczytać ją jednak może każdy i sądzę, że nie będzie tego żałował, ponieważ można się przy niej naprawdę dobrze bawić.

Kreska „do zakochania", dobre wydanie, interesujące historie - czego chcieć więcej? Właściwie to chyba jedynym minusem mangi (choć czy na pewno to wada w przypadku takiej pozycji?) jest morze przelanego na papier absurdu. Wiele dziejących się w baśniach rzeczy zwyczajnie nie ma sensu – na przykład Roszpunek, który założył swoją własną plantację ekskluzywnej sałaty. Jeżeli jednak popatrzymy na komiks jedynie jak na typową komedię, to czemu by nie? W ten sposób wszystko znajdzie usprawiedliwienie.

„Grimms manga" to kilka fantastycznych historii, po których kontynuację z przyjemnością sięgnę. Dostarczyły mi paru chwil doskonałej rozrywki i bez trudu wywołały szeroki uśmiech na mojej twarzy. To pozycja na zimowe dni, w których brakuje słońca. Jest to manga, która odpędzi czarne chmury i choć na kilka chwil przeniesie nas do zupełnie innego, niezwykłego świata. Mi zdecydowanie poprawiła humor, no bo jak można nie pokochać takiego uroczego wilka, który wbrew woli ojca zdecydował się jednak nie pożerać dziewicy, by stać się prawdziwym?

Tom drugi „Ognistej Salamandry" to kontynuacja mangi shonen*, stworzonej przez polską autorkę. Wraz z bohaterami przenosimy się do baśniowego świata rodem z nordyckiej mitologii, by na własne oczy ujrzeć pełne akcji, wesołe przygody najdziwniejszych postaci, jakie można sobie wyobrazić.

Gdy trolle po raz kolejny przychodzą, by porwać Tilli, Bisu przemienia się w człowieka i staje w jej obronie. Ktoś jednak okazuje się silniejszy od niego. Czarny elf, demon Brisingamen, pokonuje Ognistą Salamandrę w pojedynku, porywa również Tilli, by ta mogła zostać żoną króla trolli. Nie wszystko jednak stracone, ponieważ śladem ukochanej dziewczyny podąża dzielny krasnolud. Nikt nie spodziewa się, jak ta historia potoczy się dalej...

Choć fabuła mangi w dalszym ciągu jest ciekawa, a akcja dość wartka, komiks pozbył się tej niesamowitej dawki humoru, jakiej dostarczała czytelnikom pierwsza część. Zabawy jednak nie zabraknie – po prostu nie ma jej aż tyle. Dowiadujemy się natomiast, skąd tak naprawdę wziął się Bisu oraz kim jest on dla bogini Freyi. Autorka urozmaiciła również tomik fajnym, acz króciutkim dodatkiem o Czerwonym Kapturku.

Pod koniec tomiku, jego twórczyni obiecuje, że każdy kolejny tom starała się będzie lepiej dopracowywać i wyraża nadzieję, że czytelnicy będą dobrze bawili się śledząc kolejne przygody Bisu. Jeżeli o to chodzi, to nie ma powodów do zmartwień. Historia, którą wymyśliła Dorota Kuśnierz jest lekka, przyjemna i dostarcza wiele radości. To nic poważnego, a właśnie taka miła rozrywka, która daje możliwość, by choć na moment oderwać się od rzeczywistości.

Co do ilustracji natomiast, to są one jak najbardziej dopracowane. Przyznam szczerze, że gdy sięgałam po pierwszy tom, grafika mnie nie zachęcała. Teraz jednak, gdy do niej przywykłam, nie przeszkadza mi to, że kreska jest inna od tych uroczych, typowo japońskich, do których osobiście przywykłam, i coraz bardziej doceniam jej zalety (a momentami też urok). Podoba mi się zwłaszcza Bisu – najbardziej ten w „wersji junior" (gulp).

Do sięgnięcia po dzieło polskiej autorki jak najbardziej zachęcam. Podobno śmiech to zdrowie - więc „Bisu" doskonale służyć może za lekarstwo, zwłaszcza na niezbyt dobry humor. Myślę, że "Ognista Salamandra" u niejednego czytelnika wywoła uśmiech na twarzy. To lektura idealnie nadająca się do tego, by odpocząć przy niej po ciężkim dniu pracy. Każdemu, kto lubi się pośmiać, jednocześnie stając się uczestnikiem wciągających przygód – polecam.

* Shōnen-manga to rodzaj mangi przeznaczonych głównie dla chłopców. W tego rodzaju komiksach dominują walki, roboty i silni bohaterowie. Mogą to być także historie, które opowiadają o miłości, czyli temat typowy dla shōjo-manga (mangi dla dziewcząt), gdy historia widziana jest z punktu widzenia chłopaka. Nie zawsze kończą się szczęśliwie, co jest kolejną różnicą pomiędzy shōnen-manga a shōjo-manga.