październik 05, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: własne

poniedziałek, 05 listopad 2018 16:42

Intrygi

Faktem niezaprzeczalnym jest, że Mercedes Lackey, to jedna z tych autorek, dzięki której naprawdę pokochałam czytanie. Pokochałam miłością odwzajemnioną i jak twierdzi matka rodzicielka - jest to jedyne hobby, które mi się nigdy nie znudzi. To, że w odpowiednim wieku trafiłam na “Strzały Królowej” Mercedes Lackey sprawiło, że obecnie wyjeżdżając gdziekolwiek, dłużej wybieram książki, które chcę ze sobą zabrać, niż ciuchy, czy inne itemy. Jednak pomimo upływu lat i ton książek, które przeczytałam, ze zdziwieniem i zachwytem obserwuję, że nadal powieści tej autorki mnie wciągają, jak mało które i oczarowują od pierwszej kartki do ostatniej. To, że Wydawnictwo Zysk i S-ka zdecydowało się po takim czasie wrócić znów do wydawania kolejnych tomów z “Valdemaru”... cóż po prostu chylę czoła z wdzięczności i w ciszy, bo wzruszenie ściska gardło. Po prostu - dziękuję Wam - spełniacie moje marzenie, i w sumie jak czas pokazał, nie tylko z dzieciństwa.

Valdemar to magiczna kraina, gdzie niezwykłe białe konie - Towarzysze, wybierają sobie jeźdźców, ludzi obdarzonych nie tylko wyjątkowymi cechami charakteru, ale i magicznymi darami. Towarzysz i jego człowiek - później zwany Heroldem, po kilkuletnim szkoleniu, mają za zadanie służyć Koronie i Królestwu na wszelkie możliwe sposoby. Jak dotąd w dziejach Valdemaru zdarzyło się tylko raz, że Towarzysz wyparł się swojego Wybranego - opowiada o tym trylogia o Vanyelu “Ostatnim Magu Heroldów”. Historia Magsa, głównego bohatera “Intrygi” - drugiego tomu Kronik Heroldów, dzieje się w niedługim czasie po tych wydarzeniach i opowiada dalsze losy chłopaka, poznanego na kartach “Początku”.

Mags wyrósł na mądrego chłopca, który bardzo docenia to, jak zmieniło się jego życie dzięki swojemu Towarzyszowi, Dallenowi. Nie tylko ma ciepły dach nad głową, ale i nieograniczoną ilość jedzenia, dlatego nie za bardzo rozumie niezadowolenie innych Adeptów, ciągle uskarżających się na ich warunki bytowe. Sam nadal ma pewne problemy z dostosowaniem, ale nie ma się co dziwić chłopcu, który całe dotychczasowe życie spędził jako niewolnik w kopalni, traktowany bardziej jak zwierzę, niż jak istota ludzka. Natomiast podczas szkolenia na szpiega, Mags, radzi sobie coraz lepiej, zbierając informacje dla Osobistego Króla - drugiej najważniejszej osoby w kraju. W archiwum Gwardii odnajduje też wreszcie informację na temat swoich rodziców i odkrywa że nie pochodzili oni z Valdemaru. Niestety mówi o tym przyjacielowi w nieodpowiednim miejscu i momencie... I tak wokół Magsa zacieśnia się i koncentruje sieć tytułowych “Intryg”. Społeczny ostracyzm nie poprawia i tak niskiego poczucia własnej wartości chłopaka, który tak jak każdy nastolatek, i niestety przerażająco przeważająca liczba dorosłych, uderza w melodramatyczne nuty i podejmuje niewłaściwe decyzje. Jednak to “Mercedeska” - jej bohaterowie nie tylko uczą się na własnych błędach, ale do tego jeszcze chętnie biorą za nie odpowiedzialność i ponoszą konsekwencje.

Mercedes Lackey to autorka, która specjalizuje się w książkach o nastolatkach i częściowo dla nastolatków. Drobiazgowo przedstawia nam kolejne skrzywdzone przez życie dziecko, kładąc największy nacisk na jego przemianę i dorastanie. Osią powieści często jest zmaganie się bohaterów z kolejnymi przeciwnościami losu, a także problemami i to nie tylko tymi nastoletnimi, bowiem są oni często już w młodym wieku wykorzystywani przez dorosłych do bardzo poważnych misji i zadań, którym nie jeden dorosły, wyszkolony Herold miałby problem podołać. Książki Mercedes Lackey są wieloaspektowe. To co kiedyś mi całkowicie nie przeszkadzało, czyli stawianie przed głównymi bohaterami zadań arcytrudnych, ale kształtujących charakter, teraz uznałabym za zimną kalkulację dorosłych, by ponosić “mniejsze straty”, bowiem mniej dotkliwa jest utrata kolejnego Adepta, niż Herolda... Valdemar, trzeba jednak pamiętać, nigdy nie był miejscem sielankowym, a cały świat stworzony przez autorkę, nigdy nie był wyidealizowany... Tutaj dzieci wykorzystuje się do niewolniczej pracy, a Mercedes Lackey nigdy nie ukrywała, jak trudno jest, zwłaszcza najmłodszym, żyć w tej krainie.

Herdolowie z niepokojem obserwują zwiększającą się liczbę narodzin źrebaków oraz to, że coraz więcej Wybranych napływa do Kolegium. Historia nauczyła ich, że takie symptomy zwiastują dla królestwa zbliżające się kłopoty.... Dlatego też wymyślono i zorganizowano grę wojenno-szkoleniową Kirball, która ma rozwijać w Adeptach myśl współpracy między różnymi grupami, a także daje im motywację, by poważnie zacząć traktować ćwiczenia. Ten trochę jakby “Potterowy” pomysł na szczęście nie był strzałem w przysłowiowe kolano Lackey i czekam na jego rozwinięcie w dalszych częściach.

Jak pisałam na wstępie jestem wielka miłośniczką twórczości Mercedes Lackey i z radością przyklaskuję każdej kolejnej pozycji, która ukazuje się na rynku polskim. Dlatego też mam nadzieję, że dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka, będziemy mogli cieszyć się kolejnymi tomami nie tylko tej pentalogii, ale i jeszcze jednej trylogii o losach Magsa i Amily... i... bez spoilerów :)

“Intrygi” posiadają w sobie wszystko to, co tak uwielbiam w twórczości “Mercedeski” - studium dorastania, przemianę nastolatka w wartościowego człowieka, a nawet ba... w Herolda. Każda kolejna książka ma świetnie wykreowane postacie poboczne, otaczające głównego bohatera oraz ciekawą fabułę z zaskakującym, mniej lub bardziej, zakończeniem. Można zarzucić tej autorce, że posługuje się przy pisaniu pewnego rodzaju kalką, że ma skłonność do melodramatyzowania... ale na pewno zadania, jakie stawia przed swoimi bohaterami do łatwych nie należą. Niektórzy dzięki jej pisarstwu zżywają się z bohaterami tak, że od ponad 20 lat noszą w sercu żałobę po Krisie z trylogii “Strzał Królowej”. Innymi słowy, naprawdę można związać się z bohaterami Mercedes Lackey.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 listopad 2018 06:22

Nowy dom na Wyrębach 2

Druga część Nowego domu na Wyrębach po raz kolejny przenosi czytelnika do mrocznych, kryjących liczne tajemnice Wyrębów. Dwa pierwsze spotkania z niewytłumaczalnymi zjawiskami, przed którymi po zmroku chroni jedynie poświęcona świeca, były bardzo udane. Jak więc wypadło trzecie i ostatnie?

Książka stanowi bezpośrednią kontynuację poprzedniej części. Dotąd sceptyczny Hubert Kosmala przekonuje się, że w Wyrębach działają moce, których natury nie jest w stanie racjonalnie wyjaśnić. Co gorsze, nawet po powrocie do własnego domu, wiele kilometrów od przeklętego domu, który odziedziczył, nadal dręczą go koszmarne sny. I to takie, które wydają się wyjątkowo realne, a przez to naprawdę niebezpieczne.

Obok relacji Kosmali nadal możemy też śledzić historię Ewy Firlej, a to za sprawą prowadzonego przez nią dziennika. Dziewczyna jest przerażona ostatnim spotkaniem z Mikołajem, z którym planowała ułożyć sobie dalsze życie, a którego ciemnego oblicza do tej pory nie poznała. A to również za sprawą domu, który połączył losy wszystkich bohaterów.

Charakterystyczną cechą twórczości Dardy staje się dosyć leniwie prowadzona narracja, co w zależności od podejścia czytelnika może być zarówno zaletą, jak i wadą powieści. Przez pierwszą połowę książki właściwie niewiele się dzieje – głównego bohatera dręczą sny i wątpliwości, Ewa radzi sobie z traumą, a w Wyrębach i okolicy nadal gromadzi się zło, jednak niejako obok najważniejszych postaci, a nie w bezpośrednim związku z nimi. Dopiero potem wydarzenia nabierają tempa, które utrzymuje się aż do ostatniej strony. I to już jest naprawdę dobre.

Przy okazji recenzji pierwszej części Nowego domu... pochwaliłam autora za to, że na bazie pomysłu z pierwszego tomu, w kolejnym stworzył właściwie nowy horror. Teraz sukcesywnie rozwija świeży pomysł, tworząc historię, która wciąga, lecz jednocześnie niewiele ma wspólnego z jego debiutancką książką. Nie bez pewnego żalu muszę przyznać, że chociaż Nowy dom... jest naprawdę niezłą powieścią grozy, to jednak nie ma w niej tego specyficznego klimatu pierwszego Domu na Wyrębach. Są za to elementy, które z pewnością przypadną do gustu miłośnikom słowiańskich klimatów.

Mówiąc krótko, powieść stanowi udane zakończenie całej historii, a fani pisarza powinni być usatysfakcjonowani. Polska groza ma się całkiem przyzwoicie.

Dział: Książki
niedziela, 28 październik 2018 07:00

Byle do przodu

„Rzecz cała w wielkim skrócie: zabili go i uciekł / Więc kiwa palcem w bucie w tył i w bok i w przód” – śpiewał Piotr Machalica, w piosence do genialnego, polskiego serialu kryminalnego z 1986 roku, pt. „Na kłopoty .. Bednarski”. Głównym bohaterem serialu był prywatny detektyw Bednarski, uważany za najlepszego w branży i praktycznie niezniszczalnego. Niestety, takie rzeczy możliwe są wyłącznie na szklanym ekranie, zaś w realnym świecie, trup pozostaje trupem. Chyba że ... oddamy go w ręce Olgi Rudnickiej, która z każdego trupa potrafi wykrzesać nie tylko życie, ale i materiał na komediowo-kryminalną opowieść.

Zapewne każdy z nas spotkał się kiedyś z osobami, które nigdy nic nie zrobiły bezinteresownie, a każda aktywność była podyktowana chęcią zysku lub też próbą ukrycia czegoś bądź zrekompensowania krzywdy, przy świadomości rychłego jej zrobienia komuś. Kontaktom z taką osobą towarzyszy nieustany strach przed jej dobrymi uczynkami, które niezmiennie zwiastują kłopoty. Nic zatem dziwnego, że prezent, który otrzymało od ojca rodzeństwo: Maria i Paweł Kopiccy, napawa ich niepokojem. Niespodzianka kojarzy im się między innymi z przeprowadzonym kilkanaście lat temu rozwodem rodziców, bowiem prezentami Stanisław Kopicki chciał osłodzić rodzinie wiadomość, a każdy kolejny jego podarunek wymagał spełnienia dodatkowych warunków. Teraz, kiedy ojciec – znany biznesmen – wystąpił z ofertą hojnej pożyczki na otwarcie własnych biznesów oraz udostępnił zwolnione przez rok z czynszu lokale, sprawa robi się podejrzana. Szczególnie, że w rozmowie z byłą żoną, Stanisław sam przyznał, że kierują nim określone pobudki. Na co zatem mogą liczyć jego dzieci? Jaką wiadomość otrzymają i jaki interes ma ojciec oferując im pomoc?

Maria i Piotr mogliby siedzieć bezczynie, czekając na rozwój wypadków, ale wolą się zabezpieczyć odkrywając, co stoi za ojcowską ofertą. Jest to również istotne dla ich interesów, boją się bowiem, że Stanisław może ingerować w działanie firm. Tymczasem są one spełnieniem marzeń rodzeństwa. Maria, kończąc ekonomię, marzyła tak naprawdę o własnej restauracji, zaś Piotr, marzący wyłącznie o kobietach i szybkim podrywie, chcąc zapewnić sobie stały dostęp do odpowiedniego „towaru”, założył salon fryzjerski połączony ze Spa. Tyle tylko, że Kopicy zamiast cieszyć się własną działalnością, kombinują, w jaki sposób odkryć tajemnicę ojca. Posuwają się w swoich działaniach do dość prostych sztuczek, które niestety wychodzą na jaw, a o ile Maria spisać musi na straty tylko pończochy i własną godność, to dla Piotra próby przekupienia jednego z pracowników ojca, kończą się dodatkowo utratą wizerunku macho. W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak tylko sięgnąć po radykalne środki i ... wynająć detektywa.

Rodzeństwo decyduje się na powierzenie sprawy Matyldzie Dominiczak, która od razu zabiera się do pracy. To znaczy zabrałaby się od razu do pracy, gdyby nie jej zwariowana córka i szatański projekt badający ludzkie reakcje. W rezultacie Maria jest przekonana, że widzi trupa zamordowanego przez zielonowłosą dziewczynę. Kiedy kilka dni później kolejnego trupa zauważa w spiżarni swojej restauracji, już się właściwie nie dziwi niczemu. Problem w tym, że po zawiadomieniu policji, ów trup ... znika. Zatem czy ciało martwej kobiety w restauracji Beatrice, było wyłącznie halucynacją? A jeśli nie, co stało się z ciałem? Czy Marii coś grozi i czy to możliwe, żeby miał z tym coś wspólnego jej chłopak, Daniel?

To tylko kilka z wielu pytań, na które odpowiedzi szukać będziemy z pełnej humoru, ale też portretów życia codziennego książce pt. „Byle do przodu”. Zabawna w swojej wymowie powieść Olgi Rudnickiej, opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka pokazuje schematy ludzkich działań, porusza również szereg problemów związanych z relacjami międzyludzkimi. To doskonała książka nie tylko dla miłośników pisarstwa Rudnickiej, ale dla wszystkich, którzy chcą w relaksujący sposób spędzić kilka godzin z książką.

Autorka stworzyła nie tylko wciągającą fabułę, ale w mistrzowski sposób wykreowała bohaterów, prezentujących różne typy osobowości, różne temperamenty. Hannę Kopicką kochamy od razu (przypuszczalnie za to, co stało się przyczyna jej rozwodu ze Stanisławem), a jej nieustępliwość, charyzma i ... zdolność ustawienia się w życiu, są godne podziwu. Uwagę zwraca również Piotr, bawidamek, który tak czarująco uwodzi, że sami dajemy się wplątać w jego sidła. Szczególnie, że odkąd wiemy coś, czego nie wiedzą inne kobiety w jego otoczeniu, zyskujemy nad nimi przewagę. Dynamiczna akcja i zabawne dialogi tylko dodają książce wigoru, pozytywnej energii, której nie jest w stanie odebrać nawet ów trup, który w zagadkowy sposób znika...

 

Dział: Książki
środa, 24 październik 2018 22:19

Księżniczka Popiołu

„Księżniczka popiołów” to książka, która swego czasu dzięki przepięknej okładce podbiła zagraniczny bookstagram. W Polsce wydawnictwo Zysk i Ska postanowiło pozostać przy tej cudnej grafice, jednak od razu rodzi się pytanie – czy zawartość jest równie urzekająca? I tutaj pojawiają się pierwsze zgrzyty. Teoretycznie książka wydaje się być w porządku, ale jednak stale – w trakcie lektury, jak i teraz – towarzyszyło mi uczucie, że coś tutaj nie gra. Coś jest nie tak. Czegoś brakuje. Czy uda mi się w trakcie tej recenzji dojść do tego, co to za braki?

Nie mogę zaprzeczyć temu, że w ogólnym rozrachunku historia Księżniczki popiołów jest dosyć logiczna i przemyślana, jednak chwilami zacierała się gdzieś ta cienka granica pomiędzy dobrym rozbudowaniem fabuły, a znużeniem czytelnika i rozwleczeniem całej akcji. Właściwie przez długi czas krążymy i krążymy, snujemy się razem z Thorą (czy też Theodorą, ale o tym za chwilę), czekamy na jakieś zdecydowane kroki, aż wydarzy się coś, co wbije nas w fotel. Niestety, nie doczekujemy się. Choć fabuła wydaje się być w porządku i cały ten motyw dworskich intryg, spisków, tajemnic jest zawsze na swój sposób ciekawy, to jednak jeżeli weźmiemy pod uwagę, że tego typu książek jest coraz więcej, zaczynamy wymagać czegoś nowego. Tutaj jest raczej schematycznie i niczego nowego nie doświadczamy.

Myślę, że tym, co najmocniej mi nie pasowało w tej książce była główna bohaterka. To ten typ, za którym nie przepadam. Theodora, córka Królowej Ognia, a nie ma w niej choćby jednej małej iskry. W wieku sześciu lat była świadkiem tego, jak Kaiser pustoszy jej kraj, a jeden z jego najwierniejszych żołnierzy podcina gardło jej matce. Tak oto trafiła na dwór Kaiser, nadano jej imię Thora i kazano zapomnieć o jej prawdziwym pochodzeniu. I ta sierota (dosłownie i w przenośni) to zrobiła. I gdyby nie kilka rebeliantów to dalej dałaby się, za przeproszeniem, gnoić i wykorzystywać na każdym kroku. Potulna, pozbawiona werwy i zapału. Nawet jak pojawiały się te sceny, w których niby powtarzała sobie, że jest prawowitą Królową Ognia, to miało się wrażenie, że jest to mały puchaty króliczek, który podskakuje z okrzykami, że zaraz zrobi komuś krzywdę – przekomicznie rozczulające. Słaba, zagubiona, pozbawiona charakteru. Taka snująca się, bezpłciowa istota.

Cały motyw rebelii wypada dosyć słabo – od początku mamy wrażenie, że to i tak stracona sprawa, zwłaszcza przy takiej „królowej”. Co ciekawe, mam wrażenie, że wszyscy pozostali bohaterowie mieli w sobie więcej życia niż Thora. Być może o to chodziło? Może autorka właśnie chciała pokazać, że to wszystko, co jej się przydarzyło, całkowicie ją wybieliło z czegokolwiek? Nie wiem, ale zdecydowanie nie przypadło mi to do gustu. Jej przyjaciółka, córka Theyna (czyli żołnierza, który zabił Thorze matkę), jest dwulicowa i rozpuszczona. Kaiser to typowy tyran i despota, Blaise to taki typowy rebeliancik. Najwięcej charakteru miała dla mnie żona Kaisera, choć nie pojawiała się zbyt często, oraz Artemisia. No i pojawia się jeszcze książątko... Ale szału nie robi.

Muszę jednak przyznać, że pewne elementy z zakończenia mnie lekko zaskoczyły – ciekawy obrót spraw, aczkolwiek nie jestem pewna, czy to wystarczy, abym brnęła dalej w tę historię. Niby poruszane są tutaj motywy, które lubię, ale chyba główna bohaterka zbyt mocno mnie do siebie zniechęciła. Podoba mi się styl autorki, podoba mi się to, że porządnie wykreowała świat, w którym rozgrywa się akcja, zaprezentowała panującą w nim hierarchię i przedstawiła zasady, ale to wciąż za mało, aby mnie całkowicie porwać. Akcji przydałoby się nieco lepsze tempo i zaskakujące zwroty, które by pobudzały czytelnika, bowiem takie ciągłe snucie się i kręcenie wokół własnej osi nie przynosi nic dobrego – a niestety tak to tutaj wyglądało.

W ostatecznym rozrachunku z przykrością muszę stwierdzić, że piękna okładka nie idzie w parze z równie piękną zawartością. Nie napiszę, że książka jest tragiczna, ale zdecydowanie nie porywa. Być może dlatego szał na nią przeminął za granicą tak szybko. To lektura dobra dla osób, które dopiero raczkują w motywach rebelii i dworskich intryg, ale wymagający czytelnik znajdzie sporo irytujących elementów, które raczej nie wpłyną zbyt pozytywnie na jego odbiór całości.

Dział: Książki
środa, 24 październik 2018 09:15

Pogrzeb na zamówienie

Autor bestsellerowych Morderstw w Somerset powraca!

Zaplanowała własny pogrzeb, ale czy spodziewała się, że wkrótce zginie?

Gdy sześć godzin po ustaleniach w sprawie własnego pogrzebu umiera kobieta, Daniel Hawthorne, były policjant i krnąbrny detektyw, który pilnie strzeże własnych tajemnic, zabiera się do pracy. U swego boku ma niechętnego towarzysza, który po raz pierwszy styka się ze światem prawdziwej zbrodni. Razem spróbują rozwiązać jedną z najbardziej niezwykłych zagadek kryminalnych.

Żaden z nich jeszcze nie wie, że wkraczają na niebezpieczną ścieżkę, krętą i pełną niespodzianek, z których każda ma kolor krwi...

Dział: Książki
niedziela, 21 październik 2018 12:15

Milczysz, moja śliczna...

Grudzień 1902 roku. Nowy Jork został przysypany śniegiem. Z jednej strony ma to swoje plusy, bo tworzy klimat do zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Można też wybrać się z ukochanym na ślizgawkę. Jednak z drugiej strony tuszuje to wiele zbrodni i utrudnia poszukiwania, już nie wspominając o tym, że mróz jest srogi. A w pracy detektywa taka pogoda nie jest ułatwieniem. W końcu Molly Murphy nie potrafi siedzieć bezczynnie. Tak oto w skrócie zaczyna się siódma już przygoda z rudowłosą Irlandką, która postanowiła przecierać szlaki w trudnej drodze kobiet do emancypacji i samodecydowania o życiu.

Tytuł siódmej części zaczerpnęła autorka z broadwayowskiej musicalu Florodora. Milczącą ślicznotką jest tajemnicza dziewczyna, którą Molly i Daniel znajdują na wpół zmarzniętą w śnieżnej zaspie w Central Parku. Kim jest i dlaczego nic nie mówi? Sprawa okaże się dość skomplikowana i zawiedzie wścibską Molly nie tylko do dzielnicy sycylijskich gangów, ale nawet do obrośniętego złą sławą Ward's Island, na której znajduje się szpital dla umysłowo chorych. Ale to nie wszystko.

Po miesiącach zaciskania pasa w zawodzie detektywa, wreszcie coś rusza i oto zlecenia sypią się jak z rękawa. Molly musi nie tylko sprawdzić reputację pewnego młodego kandydata na męża. W nowojorskim teatrze Casino ponoć zadomowił się duch, który utrudnia aktorom pracę i dybie na osobę gwiazdy wodewili Blanche Lovejoy. Rudowłosa śledcza będzie musiała sprawę zbadać i wcielić się w rolę pilnej uczennicy. Pozna też smak rywalizacji w środowisku tancerek oraz odczuje na własnej skórze działanie tremy. Jakby tego było mało, do Molly odezwie się panna Van Woekem z prośbą o rozwiązanie zagadki posądzonego o rozbój siostrzeńca. Czy Molly nie bierze na siebie zbyt wiele? A może te wszystkie sprawy połączone są niewidzialnymi nićmi i mają jakiś punkt wspólny?

Jedno jest pewne: z Molly Murphy nie można się nudzić i nudno nie będzie. Mogłoby się wydawać, że to już siódmy tom i autorce wyczerpią się pomysły na kolejne intrygi. Nic z tych rzeczy. Próg XX wieku i tworząca się społeczność Nowego Jorku to kopalnia inspiracji i pomysłów. Rhys Bowen sięga do autentycznych wydarzeń i postaci, dzięki czemu cała historia jest tak wiarygodna, że ciężko się od niej oderwać. Gdy zaczynałam lekturę tomu siódmego wydawało mi się, że autorka tym razem za dużo umieściła w fabule. Tu rosnące w siłę gangi i walka o wpływy, tam środowisko nowojorskiego wodewilu. W tym wszystkim milcząca nieznajoma, badania hipnozą, bo już zaczyna się mówić o wadze podświadomości i leczeniu umysłu, napad rabunkowy i na okrasę duch w teatrze. Okazało się jednak, że każdy wątek miał swoje zaplanowane wcześniej miejsce i każdy szczegół składał się na przemyślaną i wciągającą historię kryminalną. Jednym słowem, po siedmiu częściach cykl o Molly Murphy nadal jest tak samo dobry, a nawet lepszy z tomu na tom. Jak zawsze przy powieściach tej autorki, czyta się szybko, jest zabawnie i barwnie, a jednocześnie ma się świadomość, że to czasy tak odległe, że nie da się uchronić przed sentymentalnym myśleniem.

Trochę drażnił mnie wątek Daniela Sulivana, który straciwszy stanowisko kapitana policji, obecnie jest bez pracy i stracił pazur. Mężczyzna bez zajęcia bywa uciążliwy, to fakt. Jednak miała wrażenie, że autorce skończyły się pomysły na tę postać. Jednocześnie jego podejście do pracy Molly i traktowanie nie do końca poważnie, sprawiały, że coraz mniej go lubiłam. Zakończenie powieści odsłania nowe widoki na losy tej postaci. Być może na pracy w policji świat się nie kończy, ale to się jeszcze okaże.

Bardzo podobała mi się kolejna część cyklu. Świat Molly Murphy jest uroczy i fascynujący, a tworząca się na oczach czytelnika XX-wieczna Ameryka ma w sobie coś uwodzicielskiego. Z pewnością życie nie było wtedy proste, a już dla kobiet w szczególności, niemniej jednak te początki mają w sobie niezaprzeczalny magnetyzm historii.

Teraz nie pozostaje nic innego jak tylko czekać na dalsze losy Molly i jej przyjaciół. Oby nie za długo.

Dział: Książki
piątek, 19 październik 2018 09:44

Epoka Antychrysta

“Epoka Antychrysta” Pawła Lisickiego bardzo mnie zaskoczyła. Głównie tym, że spodziewałam się względnie lekkiej powieści o tym, jak na Tron Piotrowy wstępuje Antychryst i zaczyna się koniec świata, jak to Apokalipsa opisuje. Nic bardziej błędnego.

“Epoka Antychrysta” to stylizowana na reportaż historia wstąpienia na tron papieski papieża Judasza. Z tym, że Judasz niczym specjalnym już nie jest w stanie błysnąć w świecie, w którym skutki poprawności politycznej z XXI wieku ewoluowały do zachowań tak skrajnych, że aż patologicznych. Judasz ze swoją misją zniszczenia chrześcijaństwa i odsunięcia ludzi od Boga nawet nie musi się specjalnie wysilać. Szczęśliwie w tym całym “nowoczesnym ideologicznie” świecie trafiają się jednostki myślące tradycyjnie i tradycyjnych wartości broniące. Co z tego wyniknie? Nie będę spojlerować.

Lisicki opisuje rzeczywistość powieści w taki sposób, że początkowo odbierałam ją jako absurd totalny, aż zniechęcający do doczytania jej do końca. Ta niechęć powoli zmieniała się w strach, że to jednak naprawdę może się ziścić, o ile obecna poprawność polityczna w tłumaczeniu prawem do różnorodności pewnych zachowań nie wyhamuje, póki jeszcze nie jest za późno. A życia w świecie aż tak pozbawionym sacrum, aż tak relatywizującym moralność, nie chciałabym doczekać. Nie chciałabym doczekać czasów, kiedy to celebryci będą głosem sumienia społeczeństwa, kiedy wyznawanie takich wartości jak życie rodzinne, szacunek do własnej płci, czy kult osób zmarłych będzie uznawanym za niebezpieczne wynaturzenia. Przesłanie Lisieckiego jest bowiem proste: koniec świata to nie wojna atomowa i pożary. To ten moment, w którym moralność, prawa naturalne (dla wierzących jednoznaczne z prawami boskimi) przestaną mieć znaczenie, a ludzie kierujący się nimi zostaną uznani za odszczepieńców. To krzyk, że obecnie wypracowane normy moralne, szanujące inność wynikającą z wolnej woli bądź genów są optymalne, by zachować społeczeństwo jako zdrowo funkcjonującą, niezdegenerowaną grupę.

Mam też wrażenie, że tak powiastka apokaliptyczna o czasach ostatecznych, jak pisze o niej sam autor, to również ukryta przestroga dla samego Kościoła Katolickiego. Przestroga przed każdą skrajnością, w jaką ta instytucja może popaść. I zapowiedź ciężkich czasów dla kolejnych papieży, którzy z jednej strony powinni iść z duchem czasu, prowadząc kościół z uwzględnieniem przemian społecznych - naturalengo procesu rozwoju ludzkości, ale też nigdy nie stracić z oczu wartości dla wiary chrześcijańskiej fundamentalnych. Że są pola, na których Kościół ustąpić pola nie może, a jednym z tych pól jest nauczanie o Bogu - miłosiernym i sprawiedliwym, o Kościele, który przyjmie na swe łono rozwodnika, homoseksualistę, czy transseksualistę, natomiast nigdy nie pozwoli na to, by całe pokolenia wychowywać w przymusie doświadczeń seksualnych, które nie wynikają z ich natury. To tylko przykłady tego, co pod płaszczykiem powiastki serwuje nam autor. I wbrew pozorom nie jest to lekka lektura. Przeciwnie - po zakończeniu powieści jest o czym myśleć przez długi czas.

Dział: Książki
czwartek, 04 październik 2018 08:23

Kraina opowieści. Zaklęcie życzeń

Chris Colfer, gwiazdor młodego pokolenia znany z kultowego serialu „Glee” tym razem ujawnia swój talent pisarski. Colfer porywa młodych czytelników na szaloną wyprawę do krainy baśni, jednak stworzony przez niego świat w niczym nie przypomina tego z opowieści babci czy kolorowych kart książek dla dzieci. Tutaj Czerwony Kapturek posiada własne królestwo i dzielnie walczy z Watahą Złych Wilków, Jaś kocha się w Złotowłosej, która jest poszukiwana listem gończym, a Śpiąca Królewna prowadzi ze Złą Królową własną rozgrywkę. Czy jesteście gotowi wkroczyć do świata, w którym wszystko okazuje się zupełnie inne niż Wam się wydawało?

Dział: Książki
poniedziałek, 01 październik 2018 10:01

Mam na imię Zero

Parzyło. Ból był tak wielki, że nie potrafił powstrzymać krzyku. Nigdy jeszcze tak bardzo nie cierpiał. Wielokrotnie łamał sobie kości, wykonując wszystkie ćwiczenia. Gdy był chory lub się zranił, Madar zawsze była przy nim. Czuł, że jest jego rodziną. Kimś, na kim zawsze może polegać. Wspierała go, uczyła i czyniła lepszym. Tym razem nie mogła mu pomóc. Trafił na przeszkodę, której nie potrafił pokonać. Nikt nie mógł mu pomóc. Na początku padła elektryczność w jego Świecie. Zapadła ciemność. Nie wiedział co robić. Był tak bardzo przerażony, aż w końcu otworzył sekretne drzwi, których nigdy wcześniej nie widział. Przeszedł przez nie i trafił do jakiegoś dziwnego miejsca. Biały puch parzył go swym zimnem w bose stopy, dziwny podmuch z klimatyzacji, której tak naprawdę nie było widać, szargał jego włosy. W tym dziwnym miejscu było tak bardzo czysto. Musiał znaleźć Madar. Tylko ona mogła mu pomóc. Pamiętał, że po kilku kwadransach nie miał już siły iść dalej. Padł na zabrudzony puch i zamknął oczy. Nie potrafił ich już otworzyć, ale wtedy przez resztki świadomości poczuł, że ktoś jest przy nim. Usłyszał głos. Kogoś dziwnego, obcego. Bał się. Nie miał sił się bronić. Zapadł w sen. A teraz, obudził się i został zraniony. Ta osoba. Kobieta... Położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Zabolało. Nigdy nikt go nie dotykał. Nigdy przy nim nikogo nie było. Myślał, że jest sam, a tu nagle zobaczył kogoś jeszcze...

Twórczość Luigi'ego Ballerini nie była mi znana. Przyznam z ręką na sercu, że jeszcze nigdy nie słyszałam o tym autorze. Kiedy zobaczyłam, iż na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książka o zachwycającym opisie (musicie mi wybaczyć, ale historie, w których nastoletni bohater mimo lat zaniedbań, zyskuje możliwość nowego życia, fascynują mnie od dzieciństwa) i intrygującym, a zarazem z lekka dziwnym tytule ,,Mam na imię Zero", postanowiłam, że muszę się z nią zapoznać. Oczekiwałam powieści, która wywoła we mnie wiele emocji. Zszokuje, ale również pokaże, że zawsze istnieje wyjście z beznadziejnej sytuacji. Czy spełniła moje wymagania? Zapraszam do zapoznania się z recenzją!

,,Nie wymazuje się niczego z własnego życia, niczego nie wyrzeka. Sens ma cała historia, nie tylko jej kawałek.
I każde zakończenie bez początku robi się niezrozumiałe."

Zero nigdy jeszcze nie dotknął żadnej żywej istoty, nie doświadczył zimna ani gorąca, nie wie, co to wiatr i śnieg. Żył w Świecie, strzeżonej przestrzeni, gdzie został wyszkolony do pilotowania wojskowych dronów. Jego przewodniczką była Madar: głos, który go nagradzał i pocieszał. Kiedy pewnego dnia w Świecie zapadła ciemność, Zero uznał, że to nowy sprawdzian jego umiejętności. Zdołał wydostać się na zewnątrz. Do prawdziwego świata, w którym występują śnieg i mróz, a komunikacja nie odbywa się za pośrednictwem ekranów dotykowych... Czy nauczy się w nim funkcjonować? Niełatwo zapomnieć, jak się zostało wychowanym...

Wirtualny Świat, złożony z nieprzerwanej gotowości, intensywnych szkoleń i realizowania celów. Mimowolna ucieczka i zderzenie z rzeczywistym światem.

Zero musi wybrać. Wrócić? Zmierzyć się z nowym życiem? Co jest właściwe? I do jakiego świata naprawdę należy?

,,Dum, dum, dum.
Du, dum, dum.
Dum, dum, dum.
Teraz to już naprawdę jest za głośno, otwieram oczy.
NIE, NIE RÓB TEGO.
Otwieram."

Zero nigdy nie widział żadnej żywej istoty. Nigdy nie poczuł dotyku kochającej dłoni. Nikt się nim nie zajmował ani przytulał. Miał tylko Madar - głos, który towarzyszył mu we wszystkich etapach życia, które przeżył. Jego jedyna rodzina. Jedyna istota, z którą mógł porozmawiać. Choć teoretycznie przeczuwał, że gdzieś są inni, bał się ich. Madar zawsze powtarzała, że osoby, które raz na jakiś czas przychodzą posprzątać jego Świat, są niebezpieczne. Nie mógł z nimi rozmawiać ani nigdy ich nie widział. Gdy przychodzili, musiał wychodzić do swojego pokoju. Nie mógł z niego wyjść bez pozwolenia.

Zero stał się narzędziem w rękach kogoś, kto oczekiwał od niego pełnego wyszkolenia z zakresu wojny. Ten chłopiec stał się żołnierzem, choć o tym nie wiedział. Prawdopodobnie nigdy nie poznałby prawdziwego świata, gdy nie to, że pewnego dnia w Świecie zapadła ciemność...

Nastolatek nie wiedział, co robić. Jeszcze nigdy nie pozostawał sam. Madar zawsze przy nim była, a tu nagle wszystko się zepsuło. Sądząc, że to sprawdzian nowych umiejętności, Zero postanowił znaleźć wyjście i w ten sposób trafił do dziwnego, przerażającego miejsca, gdzie jego bose stopy zagłębiały się w lodowatym białym puchu, a zimno wychładzało jego ciało. Ogłuszająca pustka, żadnych ekranów dotykowych. Przedziwne miejsce rodem z koszmarów. Czy Zeru uda się przetrwać w świecie, który znał tylko ze starych filmów? Czy na jego drodze stanie ktoś, kto odmieni jego całe życie? Jedno jest pewne! Ci, którzy zamknęli go w Świecie, wiedzą, że znalazł wyjście i nie zawahają się przed niczym, aby go odzyskać...

,,Nic nie pamiętam... Chociaż nie, pamiętam, że było ciemno, śnieg kuł w stopy, ekran dotykowy nie działał i pamiętam jeszcze okropny strach, który zalągł mi się w głowie. I tę masę powietrza ciągnącego się bez końca."

Miałam duże oczekiwania co do powieści stworzonej przez pana Ballerini. Przygotowałam się na istny rollercoaster emocji, który zwali mnie z nóg oraz historię ukazującą przemianę człowieka o 180 stopni. Spodziewałam się, że Zero w ciągu kilku chwil zrozumie, że całe życie był oszukiwany i z pomocą pewnych ludzi rozpocznie nowe życie, walcząc w dorosłości z organizacją, która mu to uczyniła. Tymczasem dostałam powieść opowiadającą o największej z potrzeb - kontaktu z drugim człowiekiem oraz strachu przed tym, co nieznane. Główny bohater nie może pogodzić się z tym, że istnieje inny Świat, który tak naprawdę nie znajduje się w sterylnym pomieszczeniu, tylko na łonie natury. Zero boi się tego, co nadejdzie. Do ostatniej chwili sądzi, że organizacja była dobra, a to, co mówią mu ci dziwni ludzie, którzy nie powinni istnieć to same kłamstwa. Zamiast mocnej powieści opowiadającej o walce ze złem, dostałam emocjonującą, piękną w swoje delikatności książkę skupiającą się na aspekcie psychologicznym postaci, jej obawach, strachach oraz nadziejach. ,,Mam na imię Zero" to pozycja dla tych, którzy pragną krótkiej powieści dającej wiele do myślenia, ale zarazem niezwykle intrygującej w swojej prostocie.

,,Nie, nie mogę wierzyć w ani jedno słowo. To wszystko kłamstwa, brednie, zmyślone historie."

,,Mam na imię Zero" to świetnie napisana powieść skupiająca się na badaniach zachowania osoby/ chłopca, który nigdy nie miał kontaktu z drugim człowiekiem i został wyszkolony na ponad przeciętnie inteligentnego żołnierza, a który w wyniku jednej awarii trafia do prawdziwego świata. Te nowe miejsce go przeraża. Nie potrafi w nim odnaleźć samego siebie. Choć widzi, że słowa Madar to same kłamstwa, to czuje wielki strach na myśl, że jego dotychczasowe życie tak naprawdę nie było życiem. Łudzi się do ostatniej chwili, mając nadzieję, że to tylko zły sen. Koszmar, z którego niedługo się obudzi. Mogę z czystym sumieniem polecić tę powieść osobom pragnącym czegoś nowego. Historii, która powoli rozbudzi wyobraźnię i zachęci do zagłębienia się w ludzki umysł. Polecam!

Dział: Książki
poniedziałek, 01 październik 2018 09:11

Młoda krew

“Młoda krew” Wojciecha Wójcika to thriller z CIA, wywiadem wojskowym i polską historią w tle. Jej główny bohater - Michael - to chłopak wychowany w dwóch kulturach. Jako czterolatek opuścił z matką Polskę i dzięki matce zachował polską tożsamość i znajomość języka. Dzięki temu - jako tłumacz - rusza z doświadczonym oficerem amerykańskiego wywiadu oraz agentką CIA do Polski, szukać tajemniczego “Josepha” - zdrajcy przekazującego Rosjanom tajemnice NATO. Przy okazji budzi demony z własnej przeszłości.

Co z tego wyniknie - warto przeczytać. Wojciech Wójcik rozwija się bowiem jako autor i “Młoda krew” jest godną następczynią “Jeziora pełnego łez”. Wprawdzie konsekwentnie narracja przeprowadzona jest w pierwszej osobie, ale tu akurat jakoś specjalnie to nie przeszkadza. Być może to efekt ogólnej sympatii jaką wzbudza sam Michael. Chłopak, dla którego Ameryka stała się domem, ale który mimo wszystko ma dużo szacunku dla Polski i jej historii najnowszej. Nawet pomimo tego, że ta historia wcale łatwa nie jest. Zimna wojna, służba bezpieczeństwa, wojsko, potem czasy przemian i brudnych interesów. Wojciech Wójcik cały ten galimatias zebrał w zgrabną, ciekawą, a przede wszystkim trzymającą w napięciu powieść. I chociaż poddał się manierze wprowadzenia do powieści super agentki, radzącej sobie nawet z kilkoma bandziorami na raz, to spokojnie można mu to wybaczyć. W czasach galopującego feminizmu i ogólnej poprawności takie wątki chyba są już obowiązkowe. Inna rzecz, że sama Agnes naprawdę uroczo prezentuje ludzkie cechy, jak zazdrość chociażby.

Momentami akcja jest dość naiwna, fakt. Taka w stylu “zabili go i uciekł”. To też dość charakterystyczne dla autora i chyba z powieści na powieść razi coraz mniej. Ot, taki urok Wójcika. Kto wie - może nawet jego znak rozpoznawczy na przyszłość.

Całą powieść czyta się lekko. To też charakterystyczne dla autora. Ma on dar “lekkiego pióra”, który sprawia, że tak naprawdę te 617 stron można pochłonąć w trzy dni. I to nie zaniedbując innych, bardziej przyziemnych obowiązków. Co więcej - im dłużej czytałam, tym bardziej łapałam się na tym, że chętnie zobaczyłabym ekranizację. Z takim Jakubem Gierszałem w roli Michaela na przykład. I jestem przekonana, że wówczas polskie kino zyskałoby naprawdę dobry thriller.

Dział: Książki