Grudzień 1902 roku. Nowy Jork został przysypany śniegiem. Z jednej strony ma to swoje plusy, bo tworzy klimat do zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. Można też wybrać się z ukochanym na ślizgawkę. Jednak z drugiej strony tuszuje to wiele zbrodni i utrudnia poszukiwania, już nie wspominając o tym, że mróz jest srogi. A w pracy detektywa taka pogoda nie jest ułatwieniem. W końcu Molly Murphy nie potrafi siedzieć bezczynnie. Tak oto w skrócie zaczyna się siódma już przygoda z rudowłosą Irlandką, która postanowiła przecierać szlaki w trudnej drodze kobiet do emancypacji i samodecydowania o życiu.
Tytuł siódmej części zaczerpnęła autorka z broadwayowskiej musicalu Florodora. Milczącą ślicznotką jest tajemnicza dziewczyna, którą Molly i Daniel znajdują na wpół zmarzniętą w śnieżnej zaspie w Central Parku. Kim jest i dlaczego nic nie mówi? Sprawa okaże się dość skomplikowana i zawiedzie wścibską Molly nie tylko do dzielnicy sycylijskich gangów, ale nawet do obrośniętego złą sławą Ward's Island, na której znajduje się szpital dla umysłowo chorych. Ale to nie wszystko.
Po miesiącach zaciskania pasa w zawodzie detektywa, wreszcie coś rusza i oto zlecenia sypią się jak z rękawa. Molly musi nie tylko sprawdzić reputację pewnego młodego kandydata na męża. W nowojorskim teatrze Casino ponoć zadomowił się duch, który utrudnia aktorom pracę i dybie na osobę gwiazdy wodewili Blanche Lovejoy. Rudowłosa śledcza będzie musiała sprawę zbadać i wcielić się w rolę pilnej uczennicy. Pozna też smak rywalizacji w środowisku tancerek oraz odczuje na własnej skórze działanie tremy. Jakby tego było mało, do Molly odezwie się panna Van Woekem z prośbą o rozwiązanie zagadki posądzonego o rozbój siostrzeńca. Czy Molly nie bierze na siebie zbyt wiele? A może te wszystkie sprawy połączone są niewidzialnymi nićmi i mają jakiś punkt wspólny?
Jedno jest pewne: z Molly Murphy nie można się nudzić i nudno nie będzie. Mogłoby się wydawać, że to już siódmy tom i autorce wyczerpią się pomysły na kolejne intrygi. Nic z tych rzeczy. Próg XX wieku i tworząca się społeczność Nowego Jorku to kopalnia inspiracji i pomysłów. Rhys Bowen sięga do autentycznych wydarzeń i postaci, dzięki czemu cała historia jest tak wiarygodna, że ciężko się od niej oderwać. Gdy zaczynałam lekturę tomu siódmego wydawało mi się, że autorka tym razem za dużo umieściła w fabule. Tu rosnące w siłę gangi i walka o wpływy, tam środowisko nowojorskiego wodewilu. W tym wszystkim milcząca nieznajoma, badania hipnozą, bo już zaczyna się mówić o wadze podświadomości i leczeniu umysłu, napad rabunkowy i na okrasę duch w teatrze. Okazało się jednak, że każdy wątek miał swoje zaplanowane wcześniej miejsce i każdy szczegół składał się na przemyślaną i wciągającą historię kryminalną. Jednym słowem, po siedmiu częściach cykl o Molly Murphy nadal jest tak samo dobry, a nawet lepszy z tomu na tom. Jak zawsze przy powieściach tej autorki, czyta się szybko, jest zabawnie i barwnie, a jednocześnie ma się świadomość, że to czasy tak odległe, że nie da się uchronić przed sentymentalnym myśleniem.
Trochę drażnił mnie wątek Daniela Sulivana, który straciwszy stanowisko kapitana policji, obecnie jest bez pracy i stracił pazur. Mężczyzna bez zajęcia bywa uciążliwy, to fakt. Jednak miała wrażenie, że autorce skończyły się pomysły na tę postać. Jednocześnie jego podejście do pracy Molly i traktowanie nie do końca poważnie, sprawiały, że coraz mniej go lubiłam. Zakończenie powieści odsłania nowe widoki na losy tej postaci. Być może na pracy w policji świat się nie kończy, ale to się jeszcze okaże.
Bardzo podobała mi się kolejna część cyklu. Świat Molly Murphy jest uroczy i fascynujący, a tworząca się na oczach czytelnika XX-wieczna Ameryka ma w sobie coś uwodzicielskiego. Z pewnością życie nie było wtedy proste, a już dla kobiet w szczególności, niemniej jednak te początki mają w sobie niezaprzeczalny magnetyzm historii.
Teraz nie pozostaje nic innego jak tylko czekać na dalsze losy Molly i jej przyjaciół. Oby nie za długo.