kwiecień 18, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: legenda

czwartek, 07 luty 2019 16:27

Made in Abyss #3

Ogromna rozpadlina zwana Otchłanią bezlitośnie pozbawia życia tych, którzy w poszukiwaniu przygód i bogactwa zapuszczą się w nią zbyt głęboko. Riko w towarzystwie Rega wyrusza na samo jej dno, aby odnaleźć swoją mamę. Po drodze spotykają Ozen, pod okiem której przechodzą trening czeluśniczy. Jednak podczas dalszej wędrówki przekonują się, że nawet legendarny biały gwizdek nie mógł przygotować ich na wszystkie niebezpieczeństwa czające się na niższych warstwach Otchłani.

Dział: Manga

Teotihuacan: Miasto Bogów

 

W grze Teotihuacan: Miasto Bogów każdy z graczy kontroluje robotników i dąży do zapisania się w historii, jako najsprawniejszy budowniczy. Zarządzaj swoimi zasobami, rozwijaj nowe technologie, wspinaj się po stopniach trzech wspaniałych świątyń, buduj domy dla mieszkańców miasta i wznieś legendarną Piramidę Słońca w centrum Teotihuacan. Umiejętnie zarządzaj swoimi pracownikami i zostań zapamiętany jako największy budowniczy w grze Teotihuacan!

Dział: Bez prądu
sobota, 26 styczeń 2019 17:12

Ostateczna rozgrywka

Znany szerszej publiczności Pierce Brosnan, który ma na swoim koncie sporo dobrych filmów oraz wcielenie Jamesa Bonda, tym razem staje do walki z terrorystami, którzy brutalnie przerywają olbrzymie, sportowe widowisko. Sensacyjny film, pełen (nie do końca realistycznej) akcji bardzo przypomina pomysłem legendarną Szklaną Pułapkę, aczkolwiek dobór aktorstwa i poziom fabuły bardzo znacząco obniża poprzeczkę.

Piłkarski stadion wypełniony po brzegi. Na trybunach 35 tysięcy ludzi zrywa gardła, by wesprzeć swoich idoli. Nagle sportowe emocje przemieniają się w dramat za sprawą grupy uzbrojonych przestępców, którzy przejmują kontrolę nad stadionem i grożąc śmiercią kibiców, wysuwają żądanie sowitego okupu. Czy byłemu żołnierzowi Michaelowi Knox uda się powstrzymać terrorystów i uratować życie zakładników, wśród których jest córka jego poległego na polu bitwy przyjaciela?

Filmy akcji rządzą się zazwyczaj swoimi prawami. Jest to kino nie wymagające większego skupienia, mające na celu zapewnienie widzowi dwóch godzin dobrej zabawy przy strzelaninach, pościgach i efektach specjalnych. Jednak dość łatwo można wydzielić nawet w takim kinie dzieła bardziej i mniej ambitne. Takie, gdzie prowadzona jest dość ambitna gra między charakterami, gdzie owa akcja jest pokazana na realnym poziomie, oraz takie, gdzie głównemu bohaterowi udaje się wszystko, jest praktycznie nieśmiertelny, w tle wybucha... wszystko, co może i trup ściele się gęsto. Pytanie brzmi, gdzie uplasować Ostateczną Rozgrywkę? Film z początku naprawdę daje radę, akcja jako tako zaciekawia widza, i wydawać się by mogło, że wszystko zmierza w odpowiednim kierunku. Jednak po jakichś 50 minutach seansu widz finalnie dostaje to, co charakteryzuje marne kino akcji: absurd goni absurd. Nasz Pierce Brosnan jako wojskowy wydaje się żołnierzem nie do zdarcia, z głową pełniejszą pomysłów niż MacGyver. Do tego mamy wplecione w fabułę przerysowane motywy patriotyczne...

Jeśli ktoś oczekuje szalonej filmowej przygody po ciężkim dniu pracy, to myślę, że Ostateczna Rozrywka będzie odpowiednią pozycją. Dla osób, które są wielbicielami klasyki; Bonda czy Szklanej Pułapki, będzie to niestety rozczarowanie.

Dział: Filmy
piątek, 25 styczeń 2019 13:15

Chorągiew Michała Archanioła

Powieść Adama Przechrzty pod tytułem „Chorągiew Michała Archanioła” pojawiała się wśród list „książek, które warto przeczytać” moich znajomych już od jakiegoś czasu. Kiedy więc nadarzyła się okazja samej przekonać się, jak dobra to książka, chętnie sięgnęłam po nowe, trzecie już wydanie.

Tradycyjnie zaczynam recenzję od strony graficznej, to znaczy okładki, i wypada tę tradycję podtrzymać. Chociaż tak właściwie trudno cokolwiek powiedzieć po samej okładce – jest utrzymana w duchu typowych okładek z wydawnictwa Fabryka Słów: superbohater – oczywiście, ludzki superbohater – na tle... czegoś. W tym przypadku czymś jest tytułowa chorągiew: czerwone płótno z Archaniołem Michałem i napisami w starocerkiewnosłowiańskim, wskazującymi na pewne elementy, które będzie dane nam spotkać w tekście. Można się po niej spodziewać wszystkiego.
Główny bohater, Janusz Korpacki, to historyk i cybernetyk, który wiedzie w miarę spokojne życie naukowca. Przynajmniej dopóki nie zdarza się „wielkie bum” – w jego przypadku to nietypowa prośba od przełożonego, uznanego profesora, którego zainteresowania naukowe znacząco wykraczają poza tradycyjną działalność akademicką. Janusz ma się zająć śledztwem w sprawie tajemniczej śmierci ucznia profesora Davidoffa. I chociaż śledztwo przebiega nadzwyczaj szybko i skutecznie, to szybko okazuje się, że było ono tylko preludium do prawdziwej intrygi. Janusz rusza w pogoń za ukradzioną Specnazowi chorągwią, która daje legendarną przewagę na polu walki. W sprawę oprócz rosyjskich służb angażują się naukowcy, kanadyjska dziennikarka, alchemicy i producenci noży, a nawet Cyganka, która obwieszcza bohaterowi jakże trudne do przewidzenia: „za tobą śmierć, przed tobą śmierć”. Tylko czy Janusza miałoby to przestraszyć?

W jednej z opinii o powieści Przechrzty przeczytałam, że tekst zainteresuje przede wszystkim rusofilów zakochanych w Specnazie. Dementuję. Zarówno Specnaz, jak i rosyjskie wojsko, są tu przedstawieni jako prości ludzie głęboko zafascynowani wszechstronnością Korpackiego, i ten wątek spełni oczekiwania tych czytelników, którzy po cichu (albo całkiem głośno) marzą o wielkiej polskości. Oto polski naukowiec podbija rosyjskie serca – wśród generałów znajduje kumpli do kieliszka, a twarda babka ze Specnazu zakochuje się w nim bez pamięci. Ten wątek akurat uderza w czułą strunę snów o potędze.

Niewątpliwą zaletą „Chorągwi Michała Archanioła” jest autentycznie wartka akcja. Ta wyświechtana fraza pasuje tutaj jak ulał. Na każdej stronie coś się dzieje, zwroty akcji są na porządku dziennym, a nowi przyjaciele i nowi wrogowie wyskakują zza rogu kolejnych rozdziałów z podziwu godną częstotliwością. A co najbardziej zaskakujące – autorowi całą tę rozbuchaną fabułę udaje się utrzymać w ryzach! Nie zakończyłam lektury z poczuciem niepozamykanych wątków czy niedosytu. Wręcz przeciwnie – odczułam swego rodzaju przesyt, ale był to przesyt jak po dobrym deserze, nie jak po zbyt obfitym obiedzie.

Pozytywnie odbieram też język. Powieść akcji zazwyczaj nie wyróżnia się na tle literatury popularnej w ogóle. U Przechrzty jednak mamy język prosty, ale nie prostacki. Wulgaryzmy nie przekraczają średniej, pojawiają się tylko tam, gdzie są niezbędne. Korpacki brzmi trochę jak naukowiec-specjalista, a trochę jak prosty człowiek, i to sprawia, że jest całkowicie autentyczny.

Problem kryje się gdzie indziej. „Chorągiew Michała Archanioła” byłaby wspaniałą powieścią, gdyby nie dwa problemy fabularne. Po pierwsze – Janusz jest postacią zbyt „dopakowaną”. Zna się na historii, cybernetyce, tarocie, mowie kwiatów, masażu, budowie noża... Taki superbohater po pierwsze wypada kompletnie niewiarygodnie, a po drugie – jest dla czytelnika nudny. Wiadomo, że z takimi umiejętnościami wykaraska się z każdej opresji, toteż trudno się o niego niepokoić. Autor niepotrzebnie pozbawia czytelnika niepewności. Druga sprawa zaś to bardzo płaskie postacie kobiece. Zarys jest znakomity – Rosjanka ze Specnazu, wybitna młoda naukowczyni... Ale w kontakcie z Januszem obie zachowują się jak zakochane nastolatki i stają się całkowicie bierne. Ani to ciekawe, ani wiarygodne, a czytelniczki dodatkowo odrzuca wyraźnym seksizmem.

Mimo tych zastrzeżeń, warto sięgnąć po „Chorągiew Michała Archanioła”, jeżeli szukacie dobrego czytadła na długie, zimowe wieczory. Zwłaszcza jeśli od takiej książki oczekujecie przede wszystkim akcji i sensownie poprowadzonej fabuły, a nie wiarygodnych bohaterów.

Dział: Książki
niedziela, 20 styczeń 2019 08:42

Wracać wciąż do domu

Wznowienia powieści i opowiadań Ursuli Le Guin to prawdziwy rarytas dla fanów autorki. Wielkoformatowe, w twardej oprawie i z prostą, symboliczną grafiką nie tylko cieszą oko, ale też zapewniają doskonałą lekturę. Wracać wciąż do domu to czwarty z kolei tom, doskonale uzupełniający te poprzednie.

Książka dzieli się na pięć część, chociaż tak właściwie można ją podzielić na trzy. Znajdziemy w niej trzy powieści wchodzące w skład trylogii Kroniki Zachodniego Brzegu, tytułowe Wracać wciąż do domu oraz niewydane wcześniej w Polsce Międzylądowania. Na marginesie warto wspomnieć, że z dwie z części Kronik... także ukazały się w tym tomie po raz pierwszy w naszym kraju.

W skład Kronik... wchodzą powieści Dary, Głosy i Moce. Ich akcja toczy się w bliżej nieokreślonym świecie, w którym magia niby nie jest rzeczą oczywistą, lecz żyją w nim ludzie obdarzeni niezwykłymi umiejętnościami. Niektórzy potrafią przywoływać zwierzęta, inni nawet z dużej odległości mogą coś zniszczyć lub kogoś zabić. Każdy dar jest więc nie tylko błogosławieństwem, ale też wiąże się z dużym obciążeniem.

Każda z część Kronik toczy się w innym regionie, każda ma też innych bohaterów, mimo że ostatecznie wszystkie są ze sobą splecione. Poznajemy w nich kolejno parę młodych ludzi obdarzonych darami, z których nie chcą korzystać, dziewczynę żyjącą w mieście okupowanym od kilkudziesięciu lat przez najeźdźców z pustyni oraz młodego niewolnika, którego życie wywraca się do góry nogami po tym, gdy spotyka go osobista tragedia, a ze względu na swój status nie ma prawa dochodzić sprawiedliwości.

W zamierzeniu i w licznych opisach Kroniki Zachodniego Brzegu są przedstawiane jako powieści młodzieżowe, ale wcale ich tak nie odebrałam. Klimatem skojarzyły mi się nieco z Ziemiomorzem, mimo że ich charakter i sam świat są odmienne. Ich bohaterów, mimo że są młodzi wiekiem, spotyka los nie do pozazdroszczenia. Są świadkami i ofiarami brutalności, okrucieństwa i zwykłej ludzkiej niegodziwości, która eskaluje, jeśli tylko pozostaje bezkarna. Nie ukrywam też, że chętnie poznałabym dalszy ciąg, dlatego wielka szkoda, że już nie ma na to szansy.

Interesujące ze względu na formę jest tytułowe Wracać wciąż do domu, chociaż przyznaję, że w mojej subiektywnej ocenie była to najsłabsza część z wszystkich powieści Le Guin, jakie miałam okazję czytać. Jest to na poły fabularna historia ludu Kesh, w której opowieści przeplatają się z zapiskami antropologicznymi, wierszami i legendami. Sama koncepcja świata jest niebanalna i charakterystyczna dla autorki, jednak właściwie brak akcji w pewnym momencie nuży i lekturę tej akurat części trzeba sobie dawkować.

Wreszcie całość wieńczą wspomniane wcześniej Międzylądowania, zbiór opowiadań, z których każde przedstawia inny świat, tak bardzo jednak podobny do naszego. Niektóre są lżejsze, inne mają znacznie poważniejszy i cięższy wydźwięk, a jednak mimo krótkiej formy, zapadają w pamięci. Są wśród nich opowieści o narodzie, w którym zdolność mówienia zanika wraz z wiekiem i mowa jest domeną jedynie najmłodszych. Jest też zaawansowany technologicznie, lecz biedny świat, żegnający się kolejno z kolejnymi gatunkami zwierząt, a także miejsce, gdzie można spotkać ludzi nieśmiertelnych i leżące w ziemi diamenty, a jednak przesiąknięty melancholią i daleki od raju.

Zbiór liczy blisko 1200 stron, może więc stanowić wyśmienitą lekturę na dobrych kilka wieczorów. Teksty są utrzymane w charakterystycznym dla autorki stylu i pod fasadą fantastyki pokazują prawdziwą naturę człowieka, z tym co w nim najlepsze, ale i najgorsze. Dla każdego fana twórczości Ursuli Le Guin to pozycja obowiązkowa.

Dział: Książki
sobota, 15 grudzień 2018 23:08

Stan Lee. Człowiek-Marvel

Gdy Bob Batchelor zaczynał pisać biografię Stana Lee, na pewno nie spodziewał się, że ten wielki człowiek odejdzie tuż po premierze. Z pewnością też wydawnictwo SQN nie miało pojęcia, że polska premiera wypadnie w okolicach tego smutnego dnia. Fakt, Lee miał już swoje lata, jednak trzymał się świetnie! Jego zaangażowanie w pracę było wciąż widoczne, a czy w ogóle wyobrażacie sobie jakikolwiek film Marvela bez jego cameo? Ciężko... Aczkolwiek chyba musimy się na to przygotować. Może nie jestem wielkim znawcą komiksów, bowiem moja droga z nimi rozpoczęła się stosunkowo niedawno, ale jednak Stana Lee podziwiam i przepadam za filmami Marvela. A po przeczytaniu jego biografii podziwiam go jeszcze bardziej!

Właściwie nie było dla mnie zaskoczeniem to, jak pracowitym i pełnym pasji człowiekiem przez całe swoje życie był Lee. Już od młodzieńczych lat wykazywał ogromne zaangażowanie w to, co robił. Jako nastolatek dorabiał sobie w wydawnictwie i była to dla niego ogromna radość, traktował tę pracę poważnie i wiedział, w jakim kierunku chce dążyć. To jest właśnie w ludziach piękne – pasja i zaangażowanie, zwłaszcza kiedy można to zauważyć u młodych ludzi. Stan Lee bardzo wcześnie rozpoczął swoją karierę i stopniowo wzbijał się na wyżyny. Wszystko osiągnął dzięki ciężkiej pracy, dzięki podejmowaniu ryzyka, dzięki niesamowitej wyobraźni. Wspaniałe jest również to, że na swojej drodze spotkał tak przychylnych mu ludzi, choć nie myślcie sobie, że miał życie idealne – każdemu czasami los rzuca kłody pod nogi, nawet twórcy superbohaterów!

Choć oczywiście nie mogło w tej książce zabraknąć kilku faktów z życia prywatnego Stana Lee, to mimo wszystko w dużej mierze jest to opowieść o jego karierze, a tym samym o rozwoju Marvela – od narodzin to stanu, w którym obecnie się znajduje. To początki powstawania takich bohaterów jak Spider-Man, Fantastyczna Czwórka (oni to dopiero mieli ciężką przeprawę), Thor, Hulk, Iron Man, X-Meni czy oczywiście Avengers. Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać tych kultowych już postaci. Stan Lee stał się niemal legendą, a jego bohaterowie i pomysły są znane na całym świecie. I wierzcie mi, Lee chyba sam nie przypuszczał, że to rozrośnie się na taką skalę! A kto wie... Może doskonale o tym wiedział?

Ta książka znakomicie pokazuje, jak świat komiksów rozwijał się przez wiele, wiele lat. Stan Lee urodził się w roku 1922 i już w wieku nastoletnim został redaktorem w wydawnictwie. Przez kilka lat służył w United States Army Signal Corps, ale w latach 50. powrócił do dawnej pracy. Od tego momentu możemy zobaczyć, jak komiksy brnęły do przodu, jak zyskiwały popularność, a co więcej – jak istotne przesłania dla młodzieży twórcy starali się w nich przemycić. Pomijam kwestię bycia dobrym i walki ze złem, ale nie brakowało też tematów takich jak chociażby narkotyki czy porzucanie edukacji. Okazuje się, że komiksy miały wpływ nie tylko na kulturę popularną XX i XXI wieku, one naprawdę potrafiły nieść ze sobą ogromne przesłanie, które trafiało do czytelników.

Bob Batchelor wykonał kawał dobrej roboty tworząc tę biografię. Zrobił bezbłędny i bardzo dogłębny research, znakomicie wszystko ułożył, w wyniku czego my otrzymaliśmy chronologiczny rozwój kariery Lee i Marvela. Jest tutaj ogrom informacji i zebranych faktów, ale mimo wszystko czyta się to znakomicie – życie Stana Lee naprawdę intryguje, fascynuje i wciąga! Być może co nieco Was tutaj zaskoczy, co nieco zbulwersuje, ale to naprawdę znakomita biografia. Nie sięgam po nie zbyt często, ale w przypadku tego człowieka nie mogłam sobie odpuścić.

Stan Lee. Człowiek-Marvel to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów komiksów, dla tych, którzy przepadają za filmami o superbohaterach, dla wszystkich tych, którzy chcą się przekonać, że ciężką pracą i zaangażowaniem można osiągnąć coś niesamowitego. Stan Lee to człowiek, który zasłużył na miłość wszystkich swoich fanów, na ogromny szacunek i podziw. Powołał do życia tak niesamowitych bohaterów i stworzył tak niepowtarzalne historie, że z pewnością nie zostaną one zapomniane – z resztą już można widzieć, jak wysoką rangę zyskał Marvel. I to w pełni zasłużenie.

Dział: Książki
sobota, 15 grudzień 2018 17:01

Alita: Battle Angel. Miasto Złomu

Nie jestem wielką fanką anime i mojego życia zwyczajnie nie wystarczyło, żeby obejrzeć serię „Battle Angel Alita”, ale nawet pobieżne zainteresowanie popkulturą sprawiło, że co nieco o niej słyszałam. Znam zarys fabuły – tylko czy to dość, by wynieść pozytywne wrażenia z lektury „Miasta Złomu”, oficjalnego książkowego prequelu filmu będącego adaptacją anime?

Autorką powieści jest Pat Cadigan, wielokrotnie nagradzana pisarka science fiction, dla której nie jest to pierwsza współpraca z przemysłem filmowym (wcześniej pisała adaptacje książkowe kilku filmów w gatunku). Pisarka jest ceniona wśród fanów dającej do myślenia fantastyki, co obiecuje nie tylko rozrywkę, ale też głębszą refleksję nad kondycją świata.

Jak przystało na prequel, „Miasto Złomu” opowiada o wcześniejszych losach bohaterów „Battle Angel Alita”: doktora Dysona Ido, nastoletniego przestępcy Hugona oraz oligarchy Vectora, nieoficjalnego władcy Miasta Złomu. Ich losy splatają się, jak to zwykle bywa, wskutek serii „nieprzypadkowych przypadków”. Hugo poznaje Ido w szpitalu i dowiaduje się o tym, iż doktor pracuje nad wyjątkowym chipem mogącym odmienić losy całego miasta. Ta informacja wpada w ręce Vectora, współpracującego i romansującego z byłą żoną lekarza – przy czym w romansie tym więcej jest wzajemnych interesów niż jakiegokolwiek uczucia. A Vectorowi na chipie zależy – nowa technologia dałaby niesamowite fory drużynie sportowej, której patronuje oligarcha. Każda z postaci ma swoje interesy w zdobyciu chipa, jednak jak każde przełomowe odkrycie, tak i ta technologia nie jest wolna od potencjalnie zgubnych dla całej społeczności wad.

Tak wygląda powieść na poziomie akcji. Jednak dość prosta fabularnie konstrukcja otoczona jest rozbudowanym światem, dalekim od bycia dekoracją dla kosmicznych efektów specjalnych i spektakularnych walk. Miasto Złomu to symbolicznie umieszczony na dole wszechświata śmietnik Novy – na wpół legendarnej krainy szczęścia, w której panują surowe zasady i eugeniczna niemal eliminacja wszystkich osób zdradzających jakiekolwiek odstępstwa od wzorca. Opozycją wobec tej dystopicznej krainy o zunifikowanej populacji jest właśnie tytułowe Miasto Złomu, do którego trafiają wszystkie egzemplarze wadliwe, a znakiem czasów jest dobrowolna postępująca cyborgizacja społeczeństwa. W powieści przedstawione jest nie tylko społeczeństwo przyszłości, ale też przyczyny i konsekwencje zmian spowodowanych rozwojem technologicznym. Przy czym budowanie świata nie wysuwa się na pierwszy plan: pozostaje w tle względem akcji. Lecz uważny czytelnik z radością zawiesi oko na detalach i zastanowi się wraz z narratorem nad konsekwencjami wyborów bohaterów i funkcjonowania tego czy innego elementu rzeczywistości przedstawionej przez Cadigan.

Pochwały pod adresem „Miasta Złomu” nie oznaczają, że to tekst perfekcyjny. Dla mnie jako laika był dość zrozumiały, nie czułam konfuzji związanej z brakiem podstawowych informacji, nieraz jednak miałam wrażenie, że wskutek nieznajomości „Battle Angel Ality” umyka mi jakiś podtekst. Nie wiem, dlaczego Ido jest wymieniany przede wszystkim z nazwiska, a jego żona znowuż z imienia, co dokładnie stało się z ich córką, jak funkcjonuje motorball, dyscyplina, wokół której kręci się spora część fabuły. Nie są to braki, które popsuły przyjemność lektury, ale z pewnością uczyniły ją niepełną. Dlatego sądzę, że tekst ten bardziej jest skierowany do osób, które znają mangę lub anime (film bowiem wchodzi do kin dopiero w przyszłym roku), o ile nie okaże się, że filmowa wersja przygód Ality zmienia w sposób znaczący japoński pierwowzór (na razie wiem, że z jakiegoś powodu oryginalny Daisuke Ido stał się Dysonem). Wątpię za to, by brak kontekstu był powodem, dla którego uznaję prolog za oderwany i dopisany na siłę, ni to w roli wprowadzenia do świata, ni to jako sposób budowania napięcia. Wielkie słowa o zmazaniu historii i Piekle, które dzieje się tu i teraz, brzmią zbyt patetycznie i niewiarygodnie, by były interesującym wstępem do ciekawej bądź co bądź opowieści. Nieco zgrzyta także tłumaczenie, momentami zdając się nieprzemyślanym lub niedopracowanym, przy czym to kwestia raczej ogólnej ciężkości stylu niż konkretnych sformułowań.

Ogółem jednak „Miasto Złomu” to kawał ciekawej cyberpunkowej lektury i sprawił, że pójdę do kina na „Battle Angel Alitę” choćby po to, by poznać dalsze losy doktora Ido i spółki. Wam też polecam – i książkę, i wizytę w kinie w 2019 roku.

Dział: Książki
wtorek, 11 grudzień 2018 21:42

Made in Abyss #1

W wrześniu Wydawnictwo Kotori wypuściło na rynek tom pierwszy „Made in Abyss”, przygodowej mangi fantasy dedykowana młodym mężczyznom (seinen). Serię tę, liczącą aktualnie siedem tomów, stworzył Akihito Tsukushi , a manga na tyle spodobała się odbiorcom, że doczekała się już swojego anime.

Akcja „Made in Abyss” rozgrywa się na odległej wyspie na południowym morzu Beolskim. Odkryto na niej ogromną rozpadlinę otoczoną tajemniczym polem siłowym, uniemożliwiającym obserwację z powietrza. Wielu śmiałków pragnąc zbadać to niedostępne miejsce, przybywali i na jej krawędzi zakładali obozy, tak dając początek miastu Orth. Wiele lat później właśnie w nim mieszka dwunastoletnia Riko, która marzy, by pójść w ślady legendarnej matki Anihilatorki Lyzy i zostać Białym Gwizdkiem. Najbardziej czego pragnie, to odnaleźć zaginioną matkę, ale jako Czerwony Gwizdek nie ma na to na razie szans, eksplorując wyłącznie początkowe części Otchłani. Jednak podczas jednej z ekspedycji znajduje chłopca-robota, Rega. Ich znajomość zmieni wszystko.

„Made in Abyss” opatrzone jest klauzulą wiekową “16+”, choć w pierwszym tomie nie spotkałam się z niczym nieodpowiednim, pozostawiam to w gestii rodziców. Tak jak wspomniałam powyżej, jest to manga przygodowa, osadzona w świecie fantasy, której bohaterami są nastolatkowie i to raczej z tej niższej półki wiekowej. Świat wykreowany pociąga tym, co od wieków ludzkość nęci, czyli tajemniczością nieodkrytych lądów, tym romantycznym zewem, by stać się odkrywcą, pomimo niebezpieczeństw. Akihito Tsukushi oczywiście odpowiednio wzbogacił realia o niespotykaną nigdzie indziej faunę i florę, jak nieszkodliwe młotodzioby, czy zabójcze karmazynowe wijce, ale również o enigmatyczne relikty. Wszystko to składa się na spójne tło przygód Riko i Rega.

Manga Tsukushiego oczarowuje również swoją kreską , a także bogactwem szczegółów. Bardzo mnie cieszy również te kilka kolorowych plansz na wstępie, które pobudzają wyobraźnie.

Komiks dedykowany jest niby młodym panom i możliwe, że w następnych tomach wyjaśni się dlaczego, w obecnym tomie nie znalazłam na to wytłumaczenia.

“Made in Abyss” poleciłabym każdemu bez względu na płeć. Każdy, kto lubi wciągające przygodowe mangi i komiksy osadzone w realiach fantasy, będzie czerpał przyjemność z przygód Riko i z niecierpliwością czekał na następne tomy.

Mangę można zakupić --> TUTAJ

Dział: Komiksy
wtorek, 11 grudzień 2018 14:36

Czarny mag. Pierwszy rok

Cykle fantasy, zwłaszcza w wydaniu young adult, to coś, czego obecnie na polskim rynku wydawniczym jest pełno. Wydawnictwa wręcz prześcigają się w wyszukiwaniu coraz to nowych serii, które sprzedały się za granicą, i oferowaniu ich rodzimemu czytelnikowi. „Czarny mag” to kolejny taki cykl, lecz w przeciwieństwie do większości obiecuje, iż na pierwszy plan nie wysunie ani wojny i wielkiej polityki, ani też płomiennego romansu, lecz mozolną naukę w akademii magii, która dwoje głównych bohaterów ma uczynić wielkimi.

Podoba mi się ta koncepcja. Świat znużył się już wybrańcami, a protagoniści powieści Rachel E. Carter, Ryiah i Alex, stanowczo nie należą do tych jedynych i wybranych. Są po prostu jednymi z wielu adeptów magii, którzy dzięki własnej wytrwałości i determinacji trafiają do ekskluzywnej akademii w Jerarze. Wiedzą, że nauka będzie ciężka, a dalsze życie może wcale nie wynagrodzić krwi, potu i łez, ale nie wyobrażają sobie robienia czegokolwiek innego. To punkt wyjścia dla pierwszego tomu „Czarnego maga” i zapewne dla całego cyklu.

Fabularnie jednak „Pierwszy rok” nie poraża. W opowieść zostajemy wrzuceni bez przygotowania, bez objaśnienia zasad działania świata, do którego właśnie trafiliśmy. Ryiah, narratorka, oraz jej brat bliźniak Alex, wędrują do akademii w Jerarze, kiedy zostają napadnięci. Fakt ten z początku ginie pod natłokiem wrażeń, zaledwie rodzeństwo dotrze do wymarzonej szkoły, lecz on jeszcze wróci, wróci i ugryzie bohaterów w czułe miejsce (nie zdradzam tu wielkiej tajemnicy – jeżeli na początku historii na ścianie wisi strzelba, prędzej czy później musi wystrzelić). Dalsza część tekstu skupia się jednak przede wszystkim na codziennym szkolnym życiu bohaterów, ich przyjaciół i wrogów. Zwłaszcza tych ostatnich, do których szeregów natychmiast trafia przystojny i obdarzony paskudnym charakterem książę Darren oraz jego przyszła narzeczona, Priscilla. Oboje uważają się za lepszych z powodu urodzenia, mają też doświadczenie z magią, którego tak rozpaczliwie brakuje Ryiah. Dziewczyna będzie musiała udowodnić nauczycielom i kolegom, że zasługuje na miejsce wśród najlepszych. Tylko czy zdoła to pokazać także superwizorowi szkoły, legendarnemu Czarnemu Magowi?

Zamysł powieści jest naprawdę dobry, świeży. Zamiast superdopakowanej od początku bohaterki dostajemy dziewczynę, która może dużo – ale najpierw musi się wiele nauczyć i oddać swojemu talentowi masę wysiłku. Idea poświęcenia całego pierwszego tomu na szkolenie Ryiah i pokazanie jej mozolnej drogi do rangi adepta akademii to pomysł ryzykowny (szkolne życie nie jest tak pasjonujące jak wojna i zakazane romanse na dobry początek), ale przy dobrym wykonaniu mógłby się obronić.

Niestety, wykonanie zawiodło. Monotonnej opowieści o kolejnych treningach i starciach z Darrenem oraz Priscillą nie równoważy wprowadzenie w świat cyklu. Tego wprowadzenia nie ma w ogóle. Nie dostajemy nic poza kilkoma rzuconymi w losowych miejscach nazwami i faktach, które byłyby dobre jako smaczki, nie zamiast panoramy rzeczywistości stworzonej przez autorkę. Chwilami mam wrażenie, że świata tu brakuje, że autorka go z jakiegoś powodu nie przemyślała i dała nam jedynie tworzoną na bieżąco namiastkę, by jakoś uzasadnić działania bohaterów. To pierwszy poważny zarzut.

Nawet brak opisu świata i jego funkcjonowania mógłby ujść płazem przy porywających bohaterach. Niestety, i tego zabrakło. Wszystkie stworzone przez Carter postacie realizują ten czy inny szablon. Priscilla jest typową Złą Rywalką znaną każdemu, kto czytał lub oglądał jakiekolwiek amerykańskie młodzieżówki. Darren to Łotr Ale Uroczy, Ella – Przyjaciółka-Gąbka-Na-Łzy, Alex – Nieco Fajtłapowaty Brat, sir Piers – Ten Wredny Nauczyciel Którego Nauki Okażą Się Bezcenne W Przyszłości... A już Ryiah to chodzące ucieleśnienie imperatywu narracyjnego. Jej charakter bowiem zależy od sytuacji fabularnej. Kiedy trzeba, realizuje założenie i jest niezależną prowincjuszką uparcie dążącą do wyznaczonego celu, ale czasem nieoczekiwanie i bezzasadnie zamienia się w damę w opałach, którą musi uratować... oczywiście, że prawdziwa miłość. Jedną sceną autorka niszczy cały niesamowity potencjał swojej głównej bohaterki.

Liczę, że Rachel E. Carter naprawi niedociągnięcia w kolejnych tomach, w końcu to tylko wstęp do sagi. Ja dam jej jeszcze jedną szansę. Ale czy świeży pomysł to dość, by otrzymać kredyt zaufania i od czytelników?

Dział: Książki
wtorek, 11 grudzień 2018 14:24

Uniwersum Metro 2035: Czerwony wariant

Mam wrażenie, że oryginalną trylogię Metro 2033 znam już niemal na pamięć. Nadal pozostaje pewną górną poprzeczką, do której dążą pozostali autorzy piszący w uniwersum. A Dmitrij Głuchowski „swoim” pisarzom wcale nie ułatwia zadania – niedawno przedstawił nowe reguły gry, czując, że Uniwersum Metra 2033 wyczerpało swoją formułę. Od Pitra. Wojny Szymuna Wroczka rozpoczęło się nowe uniwersum Metra 2035, w którym bohaterowie z ciasnych i strasznych tuneli metra wynurzają się na powierzchnię. Niedawno ukazała się kolejna powieść w tym kluczu – Czerwony Wariant Siergieja Niedoruba. Czym różni się Metro 2035 od Metra 2033 i jak sobie z tymi różnicami poradził autor?

Na miejsce akcji swojego utworu pisarz wybrał Kijów i metro, które częściowo się zawaliło. Mieszkańcy podziemi wiodą życie jak bohaterowie większości powieści z uniwersum, starając się nadać swojej egzystencji pozory dawnego świata. Protagonista opowieści, Jon, zorganizował nawet szkołę, do której ściągają dzieci z całego kijowskiego metra. Mężczyzna nie umie wytłumaczyć, dlaczego właśnie uczenie dzieci stało się jego pasją po apokalipsie, ale radzi sobie z tym zadaniem znakomicie. Dogaduje się z każdym dziecięcym umysłem – również z Elzą, dorosłą dziewczyną z uszkodzonym mózgiem, co doprowadziło do jej upośledzenia. Kiedy więc znaleziony na powierzchni stalker, tajemniczy Dawid, okazuje się dawnym znajomym Elzy, to na Jona spada zadanie dotarcia wraz z dziewczyną do lekarza na drugim końcu metra. Istnieje bowiem prawdopodobieństwo, że los Dawida jest ściśle związany z owianymi legendą zawalonymi tunelami czerwonej linii. Oto i tytułowy Czerwony Wariant. Jeżeli spodziewaliście się krwiożerczych komunistów, to nie ta historia. Jeżeli zaś liczycie na coś głębszego i z nieoczekiwanym zwrotem akcji, to powieść Siergieja Niedoruba zdecydowanie jest dla was.

Po kilkunastu powieściach z uniwersum nie uważam „Czerwonego wariantu” za szczególnie odkrywczą lekturę. Idealnie mieści się w ramach wyznaczonych przez samego Głuchowskiego, a co ciekawe – mimo że ponoć autor zaczął go pisać jeszcze przed powstaniem Uniwersum Metra 2033, bardzo dobrze realizuje założenia odnowionej wersji serii: mamy w tej powieści i bohaterów, planujących powrót na powierzchnię, i frakcję zwolenników zachowania status quo, i wiszący w powietrzu konflikt, którego nie da się już uniknąć. Nic nie brakuje także tłumaczeniu – w trakcie lektury nie potykałam się o niefortunne sformułowania czy kalki językowe, co nie znaczy, że ich nie stwierdzono, a raczej, że nie ma ich tak znowuż wiele.

Niestety, książka ma też minusy. Przede wszystkim akcja niezwykle wolno się rozkręca. Autor z jednej strony nie serwuje czytelnikowi przez większość stron żadnych przykuwających uwagę wydarzeń, z drugiej zaś nie wykorzystuje tej przestrzeni tekstu na rozbudowanie świata przedstawionego i ukazanie odbiorcy wizji metra choć trochę odmiennej od tej znanej z „pierwotnego źródła”. Właściwie cała akcja, która nie pozwala oderwać się od kolejnych stron, rozgrywa się na ostatniej ćwiartce książki. Wierni fani serii na pewno doczekają tego momentu, co do reszty czytelników – mam pewne obawy. A szkoda, ponieważ zwrot akcji jest naprawdę godny uwagi.

Warto po tę książkę sięgnąć, zwłaszcza jeżeli człowiekowi podobały się inne powieści z „metrowego” cyklu. Niedorub ładnie wpisuje się w ogólny kontekst serii, choć Ameryki „Czerwonym wariantem” nie odkrył. Ale kto wytrwa do ostatnich stron, na pewno nie pożałuje.

Dział: Książki