Rezultaty wyszukiwania dla: Sci Fi
Przeczucie
„Przeczucie” to historia spod pióra Tetsuyi Hondy – jak głosi okładka – cesarza japońskiego kryminału. Książka zainteresowała mnie, ze względu na kraj, z którego pochodzi. Bardzo lubię czytać kryminały, jednak nie było mi wcześniej dane zapoznać się z twórczością wywodząca się z Kraju Kwitnącej Wiśni. Nie ma chyba wątpliwości, że kultury japońska i europejska się różnią, w takim razie jak odmienna będzie literatura? Zaintrygowana, rozpoczęłam lekturę.
Główną bohaterką jest Reiko Himekawa, młoda pani komisarz, która posiada coś w rodzaju szóstego zmysłu. Podczas dochodzenia często kieruje się przeczuciem i przeważnie trafia w dziesiątkę. Jako że zdobyła stopień komisarza w tak młodym wieku, na dodatek jest atrakcyjną kobietą, wielu mężczyzn traktuje ją z góry, a każda jej najmniejsza pomyłka jest otwarcie analizowana i krytykowana. Wprawdzie jej oddział traktuje ją z należytym szacunkiem, jednak łatwo sobie wyobrazić jak wygląda jej codzienna praca w świecie Tokijskiej Policji Metropolitalnej opanowanej przez mężczyzn.
Kiedy zostają odkryte zwłoki szczelnie owinięte folią i porzucone pod żywopłot jak worek śmieci, do akcji wkracza oddział pani komisarz. Reiko kierowana przeczuciem szybko doprowadza do odkrycia kolejnych ciał. Sprawa okazuje się dużo bardziej skomplikowana, niż wydawało się na początku, dlatego do śledztwa dołączają inne oddziały, w tym zespół Kensaku Katsumaty. Doświadczony komisarz nie znosi pięknej Reiko, zresztą ze wzajemnością. Rozpoczyna się rywalizacja o prym w dochodzeniu.
Między pięcioma częściami książki odkrywamy osobną historię. Jest mroczna i wstrząsająca, budzi w czytelniku bardzo różne odczucia. To jej fragmentem rozpoczynamy lekturę i jest to mocne uderzenie. Jest to relacja kogoś, nie wiemy kogo, nie znamy wieku ani nawet płci tej osoby, dostajemy jedynie drobne wskazówki. Co jakiś czas odkrywamy kolejne karty, które właściwie zbyt wiele nie wyjaśniają, jednak powodują silne emocje, przynajmneij tak było w moim przypadku. Nie będę zdradzała zbyt wiele, by nie zepsuć wam czytania, powiem tylko, że według mnie są bardzo udanym dodatkiem do fabuły.
Dodatkową atrakcją jest to, iż możemy poznać trochę kulturę japońską. Wszechobecne głębokie ukłony, okazywanie szacunku czy zachowanie norm społecznych jest niezwykle ważne. Dowiadujemy się też, jak działa tokijska policja, jak wygląda tam hierarchia i to, że jest wysoce istotna.
„Przeczucie” czyta się przyjemnie, akcja wolno nabiera tempa, by nagle uderzyć pełną parą. Powieść chwilami jest przewidywalna, jednak potrafi też nieźle zaskoczyć. Bohaterów poznajemy różnych, jedni nas irytują, innym kibicujemy. Podejrzenia spadają na kolejne osoby, a nie każdy jest tym, za kogo się podaje. Całość tworzy dość ciekawy i wciągający kryminał. Przekonajcie się sami.
Pasażerka
Nie lubię powieści o podróżach w czasie. W tej tematyce jest zbyt wiele paradoksów, sprzeczności i niedomówień. Oczywiście tak bywa, że od każdej reguły pojawia się kilka wyjątków. Wśród takich pozycji znalazła się książka „Pasażerka” Alexandry Bracken.
Nicholas wcale nie miał ochoty poznawać rodzinnej tajemnicy. Zwłaszcza że z uwagi na swoje pochodzenie i kolor skóry, dla rodziny był właściwie bardziej służącym niż jej prawowitym członkiem. Miał jednak nadzieję, że jeżeli wykona powierzone mu zadania to już całkiem niedługo uwolni się spod władzy dziadka i zostanie kapitanem swojego własnego okrętu.
Matka Etty nigdy jej nie doceniała, nieważne jak ciężko dziewczyna pracowała. Kiedy jednak nadszedł dzień jej solowego debiutu na skrzypcach, przed Ettą ukazała się szansa. Zagra najlepiej, jak potrafi i wreszcie usłyszy upragnione słowa pochwały. Los jednak bywa kapryśny i miewa swoje własne plany. Natomiast Ettę zamiast muzycznego debiutu czeka jej pierwsza podróż w czasie.
Powieść w dużej mierze opiera się na tych samych założeniach co niezwykle wciągająca „Trylogia czasu” spod pióra Kerstin Gier. Podróżników w czasie jest niewielu, mają oni swoje zadania, nie mogą łamać ustalonych reguł. Wspólnym wątkiem jest również chciwy, starszy dżentelmen, który wykorzystuje podróżników, by osiągnąć swoje własne cele. Reszta to oczywiście już zupełnie inna historia, ale te powiązania sprawiły, że jako wielbicielka twórczości Kerstin Gier, szybko przekonałam się do książki.
Alexandra Bracken urodziła się w Arizonie. Jako córka wielbicielka gwiezdnych wojen już od najmłodszych lat uczestniczyła w licznych konwentach i targach branżowych. Gdy dorosła, sama również postanowiła tworzyć fantastykę. W 2014 roku na polskim rynku pojawiła się jej pierwsza trylogia „Mroczne umysły”. Książki wciągnęły mnie do swojego przerażającego świata, a gdy skończyłyśmy wspólną przygodę, obowiązkowo stanęły na półce w gronie ulubionych. Moja radość, gdy ujrzałam „Pasażerkę” była więc ogromna. Dzisiaj, po jej lekturze, mogę śmiało powiedzieć, że pisarka ani trochę mnie nie zawiodła.
Nowa powieść Alexandry Bracken to ciekawa, dobrze napisana i niezwykle barwna przygoda. Znalazł się w niej wątek romantyczny, problemy rodzinne i naprawdę sporo akcji. Z lektury jestem niezwykle zadowolona i niecierpliwie czekam na kolejną część. Polecam każdemu, kto lubi dobrą fantastykę młodzieżową lub ma ochotę na naprawdę lekką książkę, która jednak pochłonie go na cały dzień.
Dziennik osobliwych listów
James Dashner zasłynął przede wszystkim jako twórca cyklu „Więzień labiryntu”. Bestsellerowa seria doczekała się nawet całkiem niezłej ekranizacji (póki co dwóch części, trzecia zaplanowana jest na 2018 rok). Po przeczytaniu „Więźnia labiryntu”, mimo jego średniego zakończenia, miałam ochotę na kolejną wydaną w Polsce serię pisarza „Doktrynę śmiertelności”. Los chciał jednak, że najpierw wpadło mi w ręce coś zupełnie innego. Cykl „Trzynasta rzeczywistość” odbiega nieco od stylu kojarzonego z Dashnerem. Jest to bowiem powieść dla... dzieci i młodzieży.
Widać to już od okładki pierwszego tomu, czyli „Dziennika osobliwych listów” – bardziej niezwykłej niż niepokojącej, jak to dotąd miało miejsce w przypadku książek amerykańskiego autora. Utrzymana w ciemnych barwach obwoluta ma w sobie coś magicznego. Stronice wirujące wokół zaskoczonego, ale i wyraźnie uradowanego chłopca jaśnieją nietypowym, ciepłym blaskiem. Całość wydaje się jakby lekko za mgłą – blur dodaje grafice z okładki baśniowego, bajkowego wręcz charakteru.
Historia zaczyna się zresztą jak współczesna bajka. Gdzieś w Stanach Zjednoczonych, w małym miasteczku Deer Park w stanie Waszyngton (sprawdziłam – miasteczko istnieje i liczy mniej niż 4000 mieszkańców) żyje sobie 13-letni Atticus Higginbottom (dla bliskich: Tick). Nieszczególnie lubiany, dręczony przez szkolnych łobuzów, lubiący szachy i nierozstający się z szalikiem, pod którym skrywa znamię, prowadzi nienajgorsze, choć niezbyt ciekawe życie. Do czasu. Pewnego dnia otrzymuje tajemniczy list, z którego wynika, że może ocalić wiele ludzkich istnień. Wystarczy, że odnajdzie w sobie odwagę i rozwiąże zagadki z kolejnych 12 listów, by udowodnić, że jest godny poznania wielkiej tajemnicy. Wiadomość kończy ostrzeżenie „Uważaj. Ten list sprowadzi na Ciebie straszne rzeczy”. W ciągu jednego dnia życie Ticka zmienia się na zawsze, a to dopiero początek niezwykłych przygód.
Od pierwszych zdań widać, że przyporządkowanie książki Dashnera do kategorii literatury fantasy dla dzieci nie jest żartem. Prostota budowy zdań, lekka infantylizacja opisów oraz dialogów i nie wchodzące zbyt głęboko przemyślenia bohaterów to znak rozpoznawczy tego typu książek. Dodajmy jeszcze próbę humorystycznego potraktowania tej historii poprzez słownictwo, nazwy własne obiektów, imiona postaci oraz ich charakterystykę wizualną i mamy typowy sztafaż dla historii spisanej z myślą o dzieciach. Gdybym miała kilka czy kilkanaście lat, byłabym pewnie zachwycona. Jako 25-latka trochę się jednak „Dziennikiem osobliwych listów” zmęczyłam, chociaż... Skulona pod kocem i z gorącą herbatą w garści, doświadczałam jednocześnie czegoś, co przeżywa się tylko wtedy, gdy uda się człowiekowi zanurzyć w przeszłości. Tak, jak wtedy, kiedy poczuje się zapach kojarzony z matczyną troską; doświadczy gestu bliźniaczo podobnego do gestu ojca. Innymi słowy: „Dziennik osobliwych listów” przeniósł mnie na chwilę do domowych weekendów czy ferii z czasów szkolnych, przynosząc spokój i charakterystyczny rodzaj ciepła. Jeżeli dorosły czytelnik chciałby więc po tę książkę Dashnera sięgnąć, to zalecam traktować jej doświadczanie całościowo, a nie tylko jako lekturę. Jako interesująca powieść faktycznie bowiem sprawdza się przede wszystkim w oczach młodszych odbiorców.
Zagadki, z którymi zmaga się Tick są nieskomplikowane, ale jednocześnie wymagają nieszablonowego myślenia, więc dla grupy docelowej mogą faktycznie stanowić pewne intrygujące wyzwanie. Odstępy między kolejnymi listami oraz opisy procesów myślowych bohatera zachęcają do tego, by czytelnik zaangażował się w rozwiązywanie kolejnych łamigłówek, a to z kolei z pewnością pogłębia wczucie się w samą historię. Dashner wiele naukowych teorii opisuje w tajemniczy sposób, czyniąc z nich arcyciekawe sekrety. Przewijająca się przez powieść fizyka kwantowa przybiera tu niemal magiczny charakter. Jestem przekonana, że dziecko, które wciągnie się w tę przygody Ticka później z przyjemnością odkrywać będzie tajemnice nauk ścisłych, patrząc na nie mniej jak na żmudną pracę do wykonania, a bardziej jak na intrygującą zagadkę. Poza szkolnym ładunkiem wiedzy, znaleźć można w „Dzienniku osobliwych listów” także sporo lekcji społecznych. Przygody Ticka uczą szczerości, otwartości i pewności siebie. Autor wielokrotnie podkreśla także znaczenie rodziny, przyjaciół oraz zaufania do siebie nawzajem. Tick, powoli wychodzący ze swojej skorupy, posiada wszelkie cechy, by stać się autorytetem dla dorastającego czytelnika jego przygód.
Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do historii Dashnera, to nie do końca wyważona dawka mroku. Większa część tej opowieści utrzymana jest w tonacji „półserio”, ale pod koniec sprawy robią się naprawdę poważne. Mroczne stwory, ginący w męczarniach bohaterowie i ogólna aura zagrożenia wydaje się nieprzeznaczona dla dziecięcego czytelnika. Rzecz sprawia nawet wrażenie wyjętej z poprzedniego cyklu pisarza, adresowanego przecież do nastolatków i młodych dorosłych. Niejasna jest dla mnie także kwestia zachowania niektórych bohaterów. Opiekunowie protagonistów, związani z tajemniczymi listami, są nie tylko bardzo niecierpliwi i chaotyczni, ale przede wszystkim mało sympatyczni. Pozwalają na to, by postaci czuły się zagubione i niepewne, choć przecież przyjęły na swoje barki ogromną odpowiedzialność, zwłaszcza jak na tak młody wiek. Momentami wydaje się nawet, że adresaci listów są bardziej dojrzali niż ich nadawcy.
„Trzynasta rzeczywistość” nie zapisze się na liście tekstów, które planuję śledzić na bieżąco. Na tego typu historie dla dzieci jestem już chyba po prostu nieco za stara. Ten cykl Dashnera, w przeciwieństwie do np. „Więźnia labiryntu” też przecież określonego targetowo, nie nosi znamion uniwersalności w zakresie wieku swoich odbiorców. Hermetyczna w wyborze i bardzo specyficzna opowieść z pewnością jednak odnajdzie wielu zwolenników wśród docelowej grupy. Jeżeli więc szukacie prezentu dla jakiegoś kilku- czy kilkunastolatka przepadającego za fantasy, to właściwy adres.
Zapisane w gwiazdach
Polka mieszkająca na stałe w Stanach Zjednoczonych nasłuchała się od rodziny historii o Polsce pierwszej połowy dwudziestego wieku i postanowiła ją spisać w fabularyzowanej formie. Tak w skrócie brzmi geneza powieści „Zapisane w gwiazdach”. Zaintrygowani?
Pierwsze dwa fakty, jakie rzuciły mi się w oczy, gdy ujrzałam książkę Lucie Di Angeli-Ilovan, to jej grubość (zapowiadająca nie wojnę z rodziną w tle, lecz sagę rodzinną z wojennym tłem) oraz bardzo ładna, stonowana okładka, która nie epatuje okrucieństwami konfliktów zbrojnych. Pułk konny z polskimi flagami, beżowo-kremowa tonacja – okładka jest skromna i gustowna. Trzeci fakt, tym razem widoczny po zajrzeniu do środka – książka nie ma tłumacza. Co oznacza, że mieszkająca od wielu lat na obczyźnie Polka nie zapomniała ojczystego języka i nie poszła na łatwiznę. Zanim jeszcze rozpoczynam lekturę, książka mocno zyskuje w moich oczach.
„Zapisane w gwiazdach” to faktycznie typowa saga rodzinna, której akcja toczy się wokół losów rodu Góreckich. Paulina i Bazyli, rodzice głównych bohaterów powieści, zostają przedstawieni na tle targanej niepokojami Polski pozaborowej i zawieruchy końca pierwszej wojny światowej. Po krótkim przedstawieniu historii ich małżeństwa następuje przejście bezpośrednio do najważniejszych osób w utworze: rodzeństwa Góreckich. Aleksander, Kaszmira (Katarzyna Mirosława), Maruszka (Maria) i Józef to cztery postacie, których losy czytelnik śledzi na przestrzeni blisko sześciuset stron powieści. Wiodącą rolę autorka oddaje Kaszmirze, która staje się dla reszty rodzeństwa i dla bliskich w miejscowości Mołodeczno kompasem moralnym, wsparciem w trudnych chwilach i wyrocznią w kwestiach najważniejszych. To ona i jej ukochany, a później mąż, rosyjski Żyd Szuryk, ustalają rytm wydarzeń i pojawiają się przed czytelnikiem jako najbardziej aktywni bohaterowie. Rodzeństwo i ich rodziny nie są jednak jedynymi pierwszoplanowymi bohaterami. Równie ważna jest koleżanka Maruszki, Franka, postać z jednej strony heroiczna, z drugiej niejednoznaczna moralnie, czy też dzielna, choć nieco infantylna momentami Helcia. Bohaterowie płci męskiej to głównie koledzy i ukochani bohaterek, ewentualnie przyjaciele Józia, widać więc, że autorka stawia na historię opowiedzianą z perspektywy kobiet.
Wydarzenia, kręcące się początkowo wokół codziennego życia w Mołodecznie w międzywojniu i dorastania bohaterów, nabierają tym większego rozpędu, im bardziej nadciąga nad Polskę druga wojna światowa. Spokój kresowej prowincji, początkowo zakłócany wyłącznie sąsiedzkimi tarciami między poszczególnymi narodami (blisko siebie żyją przecież Żydzi, Rosjanie, Polacy...), zostaje raz na zawsze zburzony, podobnie jak sielankowe życie Góreckich.
Pomysł na książkę był znakomity. Międzywojenne Kresy, małe miasteczka, blisko ze sobą zżyte społeczności, to literacki samograj. Losy rodziny z wielką historią w tle – tak samo. Temat ludzkich perypetii na tle przełomowych wydarzeń jest może i ograny, ale z tej strony, w dodatku na faktach, rzadko się go podejmuje. Przed di Angeli-Ilovan stanęło zadanie proste i niezwykle trudne jednocześnie – nie zmarnować potencjału tej historii. Nie do końca wyszło.
Językowo jest poprawnie, ale bez rewelacji. Okazjonalne błędy i niezręczności nikną gdzieś w tekście, ale narracyjnych fajerwerków też nie ma. Z pewnością drażnić może maniera przeskakiwania (moim zdaniem nieuzasadnionego) między narracją w czasie przeszłym i teraźniejszym. Jednak nie to jest najpoważniejszym problemem tego tekstu.
Przede wszystkim, brak mi w tej powieści klimatu czasów i miejsca. Wydarzenia cały czas idą naprzód, nie ma chwili na refleksję, a znaczna dominacja dialogów nad opisami wysuwa na pierwszy plan nie chronotop, lecz bohaterów. Niestety, z nimi również zapoznajemy się dość powierzchownie – brakuje psychologicznej perspektywy.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autorka ślizga się po tematach. Chcąc ukazać i ludzi, i czasy, i klimat Kresów, nie ukazuje niczego w pełni. Nie zdążyłam się zżyć z bohaterami, nie poczułam atmosfery życia w Mołodecznie, nie wystraszyłam się wojny. Tekst płynie zbyt szybko. „Zapisane w gwiazdach” wydaje się bardziej urozmaiconym dialogami streszczeniem sagi rodzinnej niż samą sagą. Kiedy myślę o opowieściach o ludziach z historią w tle, na myśl przychodzi „Wojna i pokój” Tołstoja, „Biała gwardia” Bułhakowa, a z polskiego poletka (i najnowszej historii) – cykl Edyty Świętek „Spacer Aleją Róż”. Nie książka di Angeli-Ilovan. Za dużo materiału, za dużo dialogów, za dużo dobrych chęci, za mało przemyślanej selekcji informacji i zanurzenia czytelnika w świecie przedstawionym.
Billy i Miniputki
Ci, którzy nie wierzą w czary, nigdy ich nie odkryją.
„Billy i Miniputki” Roalda Dahla to ostatnia książka w dorobku autora, którą pierwszy raz w Polsce wydało Wydawnictwo Znak Emotikon. Ta niezbyt długa książeczka dla dzieci pod oryginalnym tytułem „The Minpins” została wydana kilka miesięcy po śmierci Roalda Dahla w 1991 roku - pisarz zmarł 23 listopada 1990 roku. W 2017 roku ponownie wydano tę książeczkę pod nowym tytułem „Billy and the Minpins” i w tej wersji dotarła do nas wraz z oryginalnymi ilustracjami Quentina Blake'a.
Ta zaledwie stu paro stronicowa opowieść traktuje o Billym i jego niezwykłej przygodzie w tajemniczym Złowrogim Lesie, w którym według relacji dorosłych rządzi bestia Plujca Straszliwy, Krwiożerczy Zębowybijacz i Kamieniomiotacz. Billy w lesie odnajdzie nie tylko same potworności i bestie, spotka również przesympatyczne trolle, którym w niebezpieczeństwie i krzywdzie zapragnie pomóc. A jak się wszystko zakończy, tego, nie dowie się ten, kto nie sięgnie po książeczkę.
„Billy i Miniputki” Roalda Dahla jest opowieścią, która bardziej przypadnie do gustu młodszym czytelnikom. Jej fabuła jest mniej zawiła, niż na przykład w „BFG”, objętościowo również dostosowana jest ona bardziej do możliwości małych molików książkowych. Jednak tak jak i w innych dziełach pisarza, zawarte są stałe elementy charakterystyczne dla prozy tego autora. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia głównego bohatera, którym jest dziecko. Występuje w powieści zło, któremu mały bohater przeciwstawia się i zwycięża przy pomocy i udziale, chociaż jednego życzliwego dorosłego, w tym wypadku dziadka Miniputka. Analogicznie jak w „BFG” widać również wpływ matczynych opowieści z dzieciństwa Dahla o skandynawskich mitycznych stworach; w „BFG” były to olbrzymy, w „Billym i Miniputkach” trolle.
„Billy i Miniputki” nie jest może najwybitniejszym dziełem Roalda Dahla, z pewnością jest to historia bardziej ukierunkowana na młodszego czytelnika, ale jednak należy pamiętać, że opowieści pisarza były pełne ciepła, pokładały wiarę zarówno w odwagę dzieci, jak i w życzliwość dorosłych. Sam autor, o czym zapewne niewiele osób wie, zdobył w 1983 roku nagrodę World Fantasy Award -Life Achivement, tą samą, którą zdobyli między innymi Andre Norton, Georg R. R. Martin, Ursula K. Le Guin, Terry Pratchett, czy nawet nasz Andrzej Sapkowski. Mam wielką nadzieję, że zwieńczeniem pięknej serii wydawniczej, której wydania podjęło się Wydawnictwo Znak Emotikon, będzie opublikowanie „Oxford Roald Dahl Dictionary”.
Na zakończenie zacytuję przesłanie Roalda Dahla, które pozostawił po sobie:
„Przede wszystkim jednak szeroko otwartymi oczyma obserwujcie otaczający was świat,
ponieważ największe tajemnice kryją się w najbardziej niespodziewanych miejscach.
A ci, którzy nie wierzą w czary, nigdy ich nie odkryją”.
Młody świat
Tajemnicza choroba zabija wszystkich dorosłych i dzieci. Wydaje się, że okres dojrzewania, to jedyna skuteczna broń przeciwko rozprzestrzeniającej się epidemii. Jak jednak poradzą sobie młodzi ludzie w zupełnie nowym, rządzącym się własnymi prawami świecie.
Kiedy umarli dorośli, rozpoczęła się era anarchii. Młodzież połączyła się w grupy, tworząc plemiona, które żyły na bardzo różnych, często niezwykle brutalnych zasadach. Nastolatkowie znaleźli broń, zabijają się nawzajem, walczą o pożywienie. Najlepiej zorganizowanym społeczeństwem wydaje się być grupa zamieszkująca okolice Placu Waszyngtona. Gdy jednak ich przywódca umiera, a jego rolę dziedziczy młodszy brat, sprawy zaczynają się komplikować. W międzyczasie ich tajna broń, Mózgowiec, chłopak o bystrym, genialnym umyśle, znajduje wzmiankę o artykule, dzięki któremu być może będzie umiał wyjaśnić przyczyny powstania choroby, a może nawet ją wyleczyć. Jak bardzo zmienia się spojrzenie na świat, gdy okazuje się, że zamiast żyć kolejne dwa, trzy lata, możesz przed sobą mieć jednak całe życie?
„Młody świat” jest reklamowany jako powieść reżysera Sagi Zmierzch, części „Księżyc w nowiu” (chociaż nie wiem, czy to akurat taka zaleta) oraz współautora scenariusza filmu „Łotr 1”. Znacznie bardziej jednak przemawia do mnie „Złoty kompas”, a nawet „American Pie”. „Młody świat” to literacki debiut Chrisa Weitza.
Książka pisana jest naprzemiennie z punktu widzenia Donny i Jeffersona. Wspólnie z przyjaciółmi podróżują po wyniszczonej Ameryce, odkrywając coraz to bardziej przerażające zbrodnie. Wydaje się, że tylko oni nie są wrogo nastawieni i przejmują się jeszcze jakimikolwiek prawami człowieka. Wszyscy sobie jakoś radzą lub przynajmniej bardzo się starają, ale nie potrafią stworzyć świata, w którym ktokolwiek dobrowolnie chciałby kiedykolwiek żyć.
Chris Weitz w plastyczny sposób stworzył mroczną, postapokaliptyczną rzeczywistość. Jego powieść trzyma w napięciu, wciąga i zaskakuje. Pisarz bardzo trafnie wcielił się w role nastoletnich bohaterów, stworzył ich osobowości i wyeksponował towarzyszące im emocje. Książkę czyta się szybko, a akcję śledzi się z zapartym tchem.
Jeżeli lubisz dobre, młodzieżowe dystopie, to „Młody świat” jak najbardziej powinien przypaść Ci do gustu. Ma ciekawą, rozbudowaną, ale jednocześnie niezawiłą fabułę. Bohaterowie powieści są przedstawieni niezwykle realistycznie, a stworzony przez Chrisa Weitza świat żyje swoim własnym życiem. Polecam i niecierpliwie czekam na kolejne książki z serii.
Zakuty w stal
Miroslav Zamboch jest autorem, którego miłośnikom fantastyki nie trzeba chyba przedstawiać. Od kilku dobrych lat z bardzo pozytywnym wydźwiękiem jest publikowany na polskiej scenie tegoż gatunku literatury. I chociaż, jak każdy, miał w swoim dorobku lepsze i gorsze dzieła, jest jednym z poczytniejszych autorów zza naszej południowej granicy. Aktualnie powraca w swojej nowej książce — Zakuty w Stal. Jak zatem się prezentuje?
Świat stał się pustynią skażoną chemicznymi i radioaktywnymi truciznami. Czterysta lat po zakończeniu wojny globalnej ludzie potrzebują źródeł, surowców i przestrzeni życiowej. Przeszkadzają im w tym pogrobowcy Starej Wojny — stopniowo rozpadające się, ale nadal aktywne autonomiczne maszyny bojowe i degradujące się sztuczne inteligencje. Matyjasz Sanders jest mechanikiem wcielonym na siłę do załogi wielkiego czołgu. To zbieranina zawodowych najemników zapewniających ochronę konwojom handlowym. Dobry pancerz, sprzężone działka i armata to jedne z największych gwarancji pokoju. Zbliża się dzień, w którym ziemia znów będzie należała do ludzi.
Po ostatnich dwóch książkach Zambocha, które pojawiły się na polskim rynku, czułem mały niedosyt. Gatunkowo były to dzieła, które nie do końca wpisywały się w mój gust, wykonanie także zostawiało wiele do życzenia. Zapowiedź Zakutego w stal od razu rozbudziła moje zainteresowanie, i jak się okazuje, słusznie! Książka to naprawdę znakomita przygoda, po którą zdecydowanie należy sięgnąć — Zamboch w starej, dobrej formie! Generalnie to, co zwraca największą uwagę, to umiejętność budowania fabuły w sposób niezwykle powolny, bez spektakularnych scen akcji, a jednak w sposób ciekawy i niepozwalający czytelnikowi na nudę. Książka to potężne dzieło, jedne z obszerniejszych w dorobku autora, a do tego budzące zainteresowanie od pierwszej do ostatniej strony.
Na uwagę zasługuje także całe uniwersum. Konstrukcja fabuły, kreowana trochę na "powieść drogi", skupia się bardziej na bohaterach. To oni są przede wszystkim tym, co przyciąga czytelnika, na czele oczywiście z Matyjaszem Sandersem. Świat Zambocha to świat smutny, opuszczony, przedstawiony w szarych barwach. Jest to miejsce, w którym na nowo trzeba odkrywać najbliższe otoczenie, w którym w dodatku funkcjonują pozostałości nieżywego systemu władzy, rzecz jasna nastawionego wrogo do ludzkości. Całość kojarzy mi się z mieszanką filmów Ja, Robot i Mad Maxa!
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to jedynie do grafik. Ilustracje w środku, w moim odczuciu, całkowicie nie pasują do klimatu książki, nie oddają w ogóle tego, co dzieje się na kartach powieści. Drugim aspektem jest okładka. Rewelacyjny czołg autorstwa DarkCryon został przyćmiony przez schemat okładki, całe wznowienie książek Zambocha jest wykonane wizualnie w bardzo słabym stylu. Tym razem, a rzadko się to zdarza, Fabryka Słów się nie spisała. Jeśli chodzi zaś o wszystko inne to... WOW! Autor naprawdę zaskoczył, jest to pozycja przyjemna, ciekawa, warsztatowo napisana na najwyższym poziomie! Szczerze polecam i zachęcam do nabycia!
Córka Króla Moczarów
11 października premierę miała książka Karen Dionne "Córka Króla Moczarów", to kolejna pozycja wydawana w ramach serii Gorzka Czekolada Wydawnictwa Media Rodzina.
Znakomity thriller psychologiczny, połączenie „Dziewczyny z tatuażem” i „Pokoju”.
Jego bohaterką jest Helena Pelletier, która dorastała w całkowitym odosobnieniu w domku na trzęsawiskach na Górnym Półwyspie w amerykańskim stanie Michigan. Jej idolem i niedoścignionym wzorem jest ojciec, który nauczył ją polować, tropić i żyć na łonie natury. W końcu jednak dziewczyna zaczyna rozumieć, że z matką są w rzeczywistości na bagnach więzione, a ojciec kontroluje całe ich życie. Helena decyduje się na ucieczkę, dzięki czemu ojciec trafia do więzienia o zaostrzonym rygorze.
Helena układa sobie życie pod nowym nazwiskiem; nikt nie zna jej przeszłości. Kiedy po piętnastu latach ojciec ucieka z pilnie strzeżonego więzienia i ukrywa się na moczarach, kobieta wie, że tylko ona może go wytropić. I dopaść, zanim on dopadnie ją.
Ludzie i duchy
Wydawnictwo Papierowy Księżyc wydało czwarty tom Kronik Dziwnego Królestwa.
Ludzie i duchy to czwarty tom niezwykłego cyklu fantasy autorstwa Oksany Pankiejewej, który spodoba się wszystkim fanom Olgi Gromyko i miłośnikom fantastyki pochodzącej zza naszej wschodniej granicy. Poprzednie tomy to: Przekraczając granice, Pierwszy dzień wiosny i Na przekór przeznaczeniu.
Zapisane w kartach - fragment
Ci, co nie mogą się doczekać premiery książki Anne Bishop, mogą już dzisiaj przeczytać jej fragment w naszym serwisie. Na dole strony znajdziecie link do obszernego fragmentu (w formacie PDF), który uprzyjemni Wam oczekiwanie na premierę, która już 1 listopada.