Rezultaty wyszukiwania dla: Ocaleni
Endgame. Reguły gry
W środę (11 stycznia) premierę będzie miał trzeci i ostatni tom serii Endgame, który stanowi zakończenie całej trylogii. Poza fabularną płaszczyzną w książce znajdują się również zagadki i łamigłówki. Ponownie dla najszybszego bystrzaka czeka spora nagroda pieniężna. Tym razem jest to 250 tys. dolarów.
Waleczna Czarownica. Księga III Trylogii Klątwy - premiera już za tydzień!
Czasami trzeba stać się kimś nadzwyczajnym…
Cécile i Tristan dokonali już niemożliwego, ale przed nimi jeszcze największe wyzwanie – pokonanie zła, które sami uwolnili. Szukając sposobu na ocalenie mieszkańców Wyspy i wyzwolenie trolli spod władzy tyrana, Cécile i Tristan muszą też walczyć z tymi, którzy pragną ich śmierci. Aby zwyciężyć, będą musieli postawić wszystko na jedną kartę. Ale to może nie wystarczyć. Oboje zaciągnęli długi, a koszt ich spłaty może się okazać wyższy, niż kiedykolwiek sobie wyobrażali.
Klątwa. Tom 3. Waleczna czarownica
Już na początku 2017 roku doczekamy się premiery trzeciego tomu "Klątwy"! Zapowiedziana została na 11 stycznia.
Czasami trzeba stać się kimś nadzwyczajnym…
Epidemia
Quinn ma przed sobą trudne zadanie; wraz ze swoim partnerem, Deaconem, wyrwała się z łap Wydziału Żałoby. Uciekając, nie jest pewna, czy może zaufać towarzyszącemu jej chłopakowi. A na drodze do odnalezienia Virginii Pritchard, córki doktora, który rozpoczął to wszystko, nikt nie może jej stanąć. W jej rękach leży odkrycie własnej tożsamości, ale i ocalenie jak największej liczby nastolatków. Mnożą się samobójstwa. Program jest coraz bliżej...
Kolejny tom coraz popularniejszej serii Program, a ja wciąż czuję się urzeczona tą historią. Ze zbyt długimi seriami jest tak, że w którejś już z kolei części nagle zaczyna czegoś brakować. Tego pierwiastka, który wzbudza u nas, czytelników, taką ciekawość. Przerwanie opowieści o Sloane i Jamesie, a co za tym idzie przerzucenie nas na poznawanie losów Quinn i Deacona to świetny pomysł autorki. Dzięki temu mamy szansę poznać początek, życie przed Programem.
Quinn udaje się odnaleźć Virginię, ba, nawet nawiązać z nią przyjacielską więź. Dziewczyna cierpi jednak na swoistą amnezję- zapomina pewne, tragiczne, wydarzenia, m.in. samobójstwa jej przyjaciół. Zaintrygowało mnie to. Wszyscy -z panną McKee na czele- sądzili, że to właśnie w tej brązowowłosej dziewczynie tkwi tajemnica rozprzestrzeniających się samobójstw wśród młodzieży. Ale jak? Czy chęcią na odebranie sobie życia można się zarazić tak, jak wirusem grypy? Virginia Pritchard to jedna z wielu dziewczyn, jakie codziennie kroczą korytarzami szkoły. Dlaczego więc ona miałaby nosić w sobie tę tykającą bombę? Czy to, że jej ojcem jest (znany nam z poprzednich tomów Arthur Pritchard) może mieć z tym związek... ?
Jak już wspominałam wcześniej, nie zawiodłam się. Dalsze losy Quinn oraz Deacona wciągnęły mnie w równym stopniu, co tom pierwszy, rozpoczynający serię. Wciąż jest dużo niedopowiedzeń, jeszcze więcej tajemnic czy zagadkowych postaci. Czasem ciężko stwierdzić, kto z kim pracuje, a kto jest zwyczajnym zdrajcą. Na niejednej zaufanej osobie zawiodła się już główna bohaterka...
Przez cały czas czytania owego tomu miałam w głowie to, czym zajmowała się Quinn, zanim ruszyła w pościg za Virginią. Sobowtór. Ktoś, kto na jakiś czas zastępuje zmarłą osobę w jej codziennym życiu. Ileż to emocji musi nieść ze sobą taka praca... W Epidemii Quinn nie zajmuje się już pocieszaniem bliskich osoby, która odeszła. Teraz ma własną misję- odnaleźć siebie. Całe jej dotychczasowe życie legło w gruzach, gdy dowiedziała się, że tak naprawdę tylko odgrywa zmarłą przed laty Quinn McKee. Ma nadzieję, że wreszcie pozna prawdę o swojej tożsamości. Ale... czy to, jakie imię przybierzemy, ma jakikolwiek wpływ na to, kim tak naprawdę jesteśmy? Niezależnie, czy nazywałaby się Quinn czy Pauline, i tak byłaby sobą. Tą, którą pokochał Deacon. Tą, która jest oparciem dla Aarona.
Właściwie w każdym tomie Programu poznajemy nowe sposoby zniewolenia człowieka. W naszych czasach ludzie uzależniają się od telefonów, serwisów społecznościowych, telewizji. Są więc w pewien sposób zniewoleni. W teraźniejszości Quinn pewna grupa osób postanowiła odebrać społeczeństwu głos, niby chcąc chronić nastolatków przed samobójstwami, ale tak naprawdę krzywdząc ich jeszcze bardziej. Człowiek bez wspomnień jest pustą skorupą. Cieniem samego siebie. Zawsze podczas czytania tego typu książek zastanawiam się, jak będzie wyglądał nasz świat za, powiedzmy, dziesięć czy dwadzieścia lat?
Epidemia to obowiązkowa lektura dla każdego, kto już miał styczność z serią. Osoby, które całą historię mają jeszcze przed sobą, zapraszam do przeczytania tomu pierwszego- Plagi samobójców.
Taniec w ogniu
„Taniec w ogniu” to drugi tom trylogii o podróżującej pomiędzy równoległymi światami czarownicy. Jak daleko jest w stanie posunąć się Lilian, by zmusić swoją drugą wersję do objęcia swojego miejsca i uporządkowania spraw w pełnym magii i niebezpieczeństw świecie?
Lily udało się przeżyć. W towarzystwie ukochanego wróciła do swojego własnego świata, ale okazuje się, że on również nie jest wolny od problemów. Dziewczyna zniknęła na trzy miesiące, a w tym czasie sprawą zainteresowało się FBI, które teraz nie daje jej spokoju. Nie zamierza odpuścić również Lilian, która zrobi wszystko, by jej druga wersja powróciła do zamieszkanego przez drapieżne sploty świata i walczyła o jego ocalenie.
W pierwszym tomie niezwykle polubiłam Rowana, tym razem jednak skutecznie mnie do siebie zniechęcił. Twierdzi, że kocha Lily, ale jednocześnie stawia ponad nią zbyt wiele istotnych dla niego spraw. Ma zamiar poświęcić się, nie bacząc na dobro dziewczyny i nie zwracając uwagi, że poświęcając siebie, poświęca również ją. Jego zachowanie wywołało we mnie wiele silnych emocji, a jego osobę jestem w stanie określić jednym, prostym słowem - kretyn.
Sama Lily również nie należy do najbystrzejszych osób. Chroni się przed Lilian jakby ta miała zrobić jej pranie mózgu. Osobiście na miejscu bohaterki chciałabym poznać całą prawdę, a dopiero później o czymkolwiek decydować niż błąkać się po omacku, kierując się, jak już Lily zdążyła wcześniej wykazać, nieco zawodną intuicją.
Bohaterowie Josephine Angelini nie są perfekcyjni, za to fabuła robi się coraz bardziej zagmatwana i coraz bardziej intrygująca. Jestem niezwykle ciekawa jak pisarka wybrnie z niektórych wątków i nie mogę już doczekać się lektury trzeciej części. Powieść jest pełna okrucieństwa, bólu i trudnych spraw. To jedna z tych książek, w których ważą się losy świata, a w równoległej rzeczywistości przetrwać udało się jednemu na setki tysięcy jego lustrzanych odbić.
Powieść niezwykle mnie wciągnęła. Jest ciekawa i dobrze napisana, ale wydawnictwo mogłoby postarać się o uważniejszą korektę. Pojawiają się nie tylko rażące literówki, ale błędy można znaleźć nawet w opisie z tyłu okładki. „Taniec w ogniu” to książka, która broni się sama, na jakość wydania można jednak wyłącznie pomstować.
Przeczytałam, zostałam wciągnięta do pełnego magii świata i z niecierpliwością czekam na ostatni tom trylogii. Mam nadzieję, że Josephine Angelini w zgrabny sposób rozwiąże wszystkie dręczące bohaterów problemy i w jakiś sposób uratuje ich świat. Polecam, bo naprawdę warto!
Legenda Kella
"Każdy zasłużył na odrobinę odpoczynku. Nawet bohater." Tylko jak tu odpoczywać, kiedy kraj, w imię którego kiedyś toczyło się opiewane pieśniami boje, został celem inwazji wrogiej armii, o której mało kto słyszał? Kell, sędziwy wiekiem weteran, o którym krążą legendy, a bardowie śpiewają w tawernach ballady na jego cześć, którego imię budzi szacunek i trwogę wśród ludności, ponownie musi dobyć swój topór, z którym łączą go więzy krwi. Choć ciało wyszło już z formy, zaś nadużycie alkoholu i fajek dają o sobie znać, walka w obronie życia ukochanej wnuczki jest dla niego najważniejsza. Nie cofnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć cel. W każdej legendzie tkwi ziarno prawdy. Pytanie tylko, jak jest ono duże w przypadku Kella?
Andy Remic w swojej opowieści zabiera nas do Królestwa Falanoru. W krainie tej, po erze wojen, zwanej Dniami Krwi, które wysławiły wojownika Kella, ludzie wiodą spokojne życie pod rządami króla Leanorica. Nie zdają sobie sprawy, że zza gór zwanych Czarnymi Grotami, które w wyobrażeniu wielu są nie do przebycia, nadciąga Żelazna Armia pod wodzą generała Graala. Wojsko zabójczych albinosów służących Vaszynom - rasie wampirów, których ciała wypełnione są zegarowymi mechanizmami, pełnymi zębatych kół i przekładni. Do życia niezbędny im jest krwawy olej. W inwazji królestwa pomagają im Żniwiarze, tajemnicze istoty wysysające wnętrzności z ofiar oraz Zgnilce, niedorozwinięte pod względem fizycznym, ale zabójcze, Vaszyny.
Zbrojnemu wtargnięciu żołnierzy na terytorium Falanoru, w istnym wyścigu z czasem, przeciwstawia się Kell, którego pradawna magia łączy więzami krwi z labrysem, toporem o podwójnym ostrzu, zwanym Ilianna. Wraz z wnuczką Nienną, jej przyjaciółką Kat oraz Saarkiem, mistrzem rapiera i istnym "psem na baby", jako jedyni ocaleni z najazdu na miasto Jalder, wyruszają w niebezpieczną podróż by ostrzec króla.
Historię Kella poznajemy praktycznie cały czas, wraz z rozwojem fabuły dowiadujemy się nowych rzeczy na jego temat. Autor odsłania nam po kawałku przeszłość wojownika, jego wcześniejsze wyprawy, historię łaknącej krwi broni. Odnosimy wrażenie, że Kell to wręcz bohater negatywny, brutalny i bezwzględny w mordowaniu. Opuszczony przez przyjaciół i znienawidzony przez najbliższą rodzinę. Jedynie emanująca z niego miłość do ukochanej wnuczki sprawia, że patrzymy na niego inaczej. Z czasem zyskuje sympatię czytelnika.
"Legendy Kella" nie skupiają się wyłącznie na tytułowym bohaterze. Na kartach tej powieści poznajemy losy innych, ważnych dla fabuły, postaci. Ich historię niejednokrotnie się krzyżują, wzajemnie na siebie oddziaływają. Są także przeplatane z losami Kella, uzupełniając i urozmaicając historię człowieka-legendy. Jedną z nich jest Vaszynka Anukis, córka wynalazcy mechanicznej technologii, która dała niezwyciężoność rasie. Z powodu herezji i nieczystości zostaje ona wyrzutkiem społeczeństwa, zhańbiona przez swoich pobratymców. Jej losy łączą się z królową Allorią, porwaną przez Armię Graala.
Remic stworzył historię, która znacznie odstaje od stereotypów powieści fantasy. Choć wzorował się na jednym z mistrzów gatunku, Davidzie Gemmellu (autor Sagi Drenarów) i wykorzystał znane schematy, stworzył bardzo oryginalne dzieło. W końcu w "Legendzie Kella" nie spotkamy znanych z kart książek magii i miecza krasnoludów, elfów czy orków. Wymyślona przez niego koncepcja mechanicznych wampirów jest czymś innowacyjnym w literaturze fantastycznej. Pomysł wykorzystania mechanizmów zegarowych, niczym wszczepów cybernetycznych w literaturze sci-fi, które "żyją" w symbiozie z ciałem ludzkim, jest wręcz pionierski. Ponadto wprowadzając rasę Vaszynów, dzieli ją na klasy Kardynałów, Zegarmistrzów, Mechaników czy zwykłych obywateli zamieszkałej przez nich krainy - Doliny Silvy, tworząc hierarchię. Przedstawia relacje zachodzące pomiędzy klasami, które związane są z nadanymi przywilejami.
"Legendy Kella" obfitują w brutalne i drastyczne opisy. Krew leje się strumieniami, trup ścielę się gęsto, zaś obcięte głowy w przeciągu całej historii można liczyć w tuzinach. Z drugiej strony, kontrastowo, nie zabrakło barwnych opisów krain, które poruszają wyobraźnię. Język postaci jest wulgarny i jednocześnie potoczny. Doskonale pasuje do posługujących się nim bohaterów i nadaje swoisty klimat. Prawdziwą kwintesencją książki są dialogi Kella i Staarka, pełne sarkazmu, ironii i zgryźliwości, które czasami wręcz wywołują uśmiech na twarzy czytelnika.
Remic dzieląc książkę na przeplatające się historie różnych bohaterów, niejednokrotnie budował napięcie, aby urywać akcję w najważniejszym momencie i przejść do następnego rozdziału. Taka zabawa czytelnikiem, choć czasami już irytująca (ostatecznie "Legendy Kella" kończą się w środku akcji), wpłynęła na zainteresowanie dalszymi losami postaci oraz na szybkość czytania.
Podsumowując "Legendy Kella" Andy'ego Remica, będące pierwszym tomem „Kronik Mechanicznych Wampirów", to opowieść nieprzewidywalna, odstająca od utartych schematów gatunku fantastycznego, łącząca w sobie elementy dark fantasy z technologią rodem ze Steampunku. Świerzy pomysł, wartka akcja, brutalna i mroczna historia, język oraz świetne dialogi, sprawiają, że o tej książce tak szybko się nie zapomni. Niejeden czytelnik - włącznie ze mną - będzie czekał z niecierpliwością na kolejny tom.
"Purgatorium. Wyspa tajemnic" pod patronatem
10 maja nakładem wydawnictwa Replika oraz pod patronatem Secretum ukaże się powieść Evy Pohler "Purgatorium. Wyspa tajemnic". Hortense Gray jest psychologiem eksperymentalnym. Ratuje życie, ale ceną, jaką trzeba za to zapłacić, jest... śmiertelne przerażenie.
Alexandra Bracken "Przez ciemność"
16 marca na półkach sklepowych zadebiutuje kolejna odsłona serii Mroczne Umysły, książka "Przez ciemność" autorstwa Alexandry Bracken.
Zombie.pl
Większość z nas zna ból dnia wczorajszego, potocznie zwany... kacem. Nie obcy był on również Karolowi i Jankowi, którzy cały wcześniejszy wieczór spędzili na oblewaniu kolejnego sukcesu w restauratorskiej karierze Karola. Mężczyzna otworzył kolejną restaurację, tym razem w Gdańsku. Popijawa kończy się za szybko, a następny dzień przynosi same złe wieści. I uwierzcie, morderczy ból głowy to najmniejszy z problemów restauratora, bowiem... Gdańsk został opanowany przez zombie. Hordy wygłodniałych potworów wylęgają na ulicę, uderzają martwymi dłońmi o szyby, chcą mięsa. Ludzkiego.
Tematyka ożywionych zmarłych nie jest obca właściwie żadnemu czytelnikowi, uwielbiającemu horrory. I choć na przestrzeni ostatnich lat te gnijące monstra przeszły pewne -acz nie tak wielkie, jak w przypadku wampirów, wilkołaków, etc.- zmiany, mające je wykreować na bohaterów pozytywnych (mam tutaj na myśli książkę Wiecznie żywy), to zazwyczaj w literaturze czy filmach pojawiają się jako człapiące, bezmyślne i wygłodniałe istoty o morderczych zapędach. Przyznam, że o ile z lekturą historii o zombie nie mam żadnych problemów, tak wciąż nie potrafię przekonać się do filmów tego rodzaju. Dlaczego? Ot... boję się. Przeraża mnie myśl, że w dobie dzisiejszej technologii do takiej apokalipsy może dojść, że to nie tylko ludzka wyobraźnia. Cóż...
Główny bohater, Karol, musi radzić sobie ze śmierdzącymi potworami w pojedynkę, gdyż jego partner znajduje się już po drugiej stronie. Co robić w takiej sytuacji? Gdzie się skryć? Ano, najlepiej na samym początku opuścić miejsce, w którym obecnie się znajdujesz, czyli hotel. Nie żeby otwarta przestrzeń była takim cudownym pomysłem. W każdym razie, jak to się dzieje w tego rodzaju historiach, mężczyzna trafia na grupkę ocalałych, do której natychmiast przystępuje. A grupa jest niezwykle zróżnicowana- od zakonnika, po tancerkę go go. I mimo, że powinna ich połączyć wspólna walka o ocalenie życia, tak się nie dzieje. Każdy chroni własny interes, żadna nowość, prawda?
Ciężko mi cokolwiek sensownego o tej książce powiedzieć; miałam wrażenie, że zaserwowane nam przez autorów obrazy już gdzieś kiedyś były. No ale bądźmy poważni, ciężko jest stworzyć coś nowego, od razu rzucającego na kolana. Zombie.pl to mimo swego rodzaju powtarzalności intrygująca lektura, osadzona w polskich realiach. Byłam ciekawa, czy Karol jakimś sposobem dotrze do swojej rodziny, do Poznania. Niestety, ta sprawa nie zostaje rozwiązana, a zakończenie daje nadzieję na kolejne tomy. Za bardzo duży plus uznałam zróżnicowanie postaci, jakie na swej drodze spotykają uciekający. Nie mogę zdradzić zbyt wiele, jednak przygotujcie się na coś, czego chyba nigdy nie spodziewalibyście się w historii o nieumarłych!
Może to zwykła książka, mająca napędzić nam niemałego stracha, ale niesie też ze sobą pewne przesłanie, o którym delikatnie wspominałam wcześniej. Mówi się, że człowiek człowiekowi wilkiem, co często zostaje uzupełnione przez: a zombie zombie zombie, ha. Tam, gdzie ożywieni -choć totalnie bezmyślni- potrafili zsynchronizować się (bo "dogadać" to trochę za wiele powiedziane), by ramię w ramię ruszyć do ataku na niewielką grupkę ludzi, tam człowiek, uważany za niewiadomo jaki cud boski etc. etc. woli... pozostawić słabszych własnemu losowi i brać nogi za pas. Moi mili, czy to nam grozi? Totalna dezintegracja? Uderzenie zamiast wyciągnięcia pomocnej dłoni? Tacy jesteśmy my, Polacy, czy cały świat? Nie od dziś wiadomo, że mało kto biegnie, by nieść pomoc potrzebującym i o tym autorzy dają nam dobitnie znać. Sami przyczyniamy się do własnej zagłady.
Nie wiem, co w tym przypadku doprowadziło do apokalipsy. Nie wiem, dlaczego większość społeczeństwa stała się zombie, podczas gdy garstka nie została opanowana przez tajemniczy wirus. Wiem natomiast jedno- każdy "wytrawny" horroromaniak musi mieć Zombie.pl na swoim czytelniczym koncie, nie ma zmiłuj.
Uniwersum Metro 2033: Otchłań
„Otchłań", najnowsza powieść Roberta J. Szmidta, łączy się dla mnie z dwoma fenomenami. Po pierwsze – autor ma ostatnio niezłe tempo. W kwietniu uraczył czytelników reedycją „Samotności Anioła Zagłady. Adam", w tym samym miesiącu zaatakował zombie jedno z polskich miast – „Szczury Wrocławia" –, by w sierpniu dobić je postnuklearną wizją uniwersum „Metro 2033". I tu właśnie włącza się „po drugie" – projekt Dmitry'ego Glukhovky'ego wydaje mi się bowiem założeniem tak dalece nietypowym i potencjalnie doskonałym, że nawet mnie, jako czytelnika, zaszczyca fakt obecności w nim polskich autorów. Tylko, czy wrocławskie „Metro 2033" wypada równie dobrze, co to moskiewskie?
Serię wydawaną w Polsce przez wydawnictwo Insignis rozpoznaje się już z daleka. „Radioaktywne", postapokaliptyczne okładki wyróżnia powielana kompozycja – twarz głównego bohatera na pierwszym planie (zabijcie mnie, jeżeli się mylę, ale czy to nie sam autor, jedynie nieco wystylizowany?) i zdewastowany krajobraz w tle. Do tego tłoczony, brązowo-złoty emblemat z literami „Uniwersum Metro 2033"oraz w ten sam sposób wypisany tytuł powieści oraz nazwisko jej autora. Prezentuje się to całkiem nieźle. Klimat zniszczenia z pewnością daje się odczuć.
Minęło dwadzieścia lat odkąd świat, po międzynarodowych bombardowaniach, pokrył się radioaktywnym opadem i zaczął ewoluować (w niekoniecznie dobrym kierunku). Część mieszkańców Wrocławia przeżyła wybuchy, skrywając się w miejskich kanałach. Przez lata jednak uszczuplała się nie tylko liczba ludności, ale również lokacji, w których życie byłych władców świata było możliwe. W jednym z ostatnich takich miejsc egzystuje Nauczyciel. Jeden z najstarszych członków swojej enklawy stara się edukować mieszkańców nowego świata oraz opiekować niepełnosprawnym synem. Wiodąc możliwie spokojne życie, odcina się od dramatycznych wspomnień przeszłości. Wkrótce wszystko to zostaje zakłócone przez niepewnego władcę enklawy, Białego. By ocalić syna, Nauczyciel będzie musiał wyruszyć do miejsca niemal legendarnego – górującej nad miastem wieży, na szczycie, której ktoś codziennie rozpala ognisko. Tylko czy faktycznie jest tam jakieś życie? Do tej pory nikt, kto próbował tam dotrzeć, nie powrócił...
Książka zaczyna się tak, jak powinna, bo od pierwszych stron czytelnik zostaje wrzucony w wartką akcję, a już po chwili zmagać się musi nie tylko z dyndającym na sznurku, rozerwanym ciałem, ale i pełnymi nienawiści oraz niesprawiedliwości knowaniami władzy. Mroczne tunele wrocławskich kanałów i ich hierarchia zaprezentowane zostają także w porywającym tempie i bez zbędnych dłużyzn. Czytelnik szybko wpada w rytm postnuklearnej rzeczywistości i włącza w mózgu tryb przeznaczony do obcowania z literaturą uniwersum „Metra 2033". Jest klimatycznie, intrygująco, tajemniczo, ale i po męsku - szorstko.
Główny bohater wreszcie nie okazuje się podlotkiem, a – można by nawet rzec, sugerując się nową rzeczywistością – niemal starcem. Początkowo niepozorny, starający się przetrwać zgrywając mniej inteligentnego, niż jest w rzeczywistości, wkrótce ujawnia porażające fakty ze swojej przeszłości i udowadnia, że wiek nie odcisnął się na jego sprawności. Podobnie jak w oryginalnym „Metrze 2033" bohater musi – wykorzystując wiedzę, umiejętności i przypadkowo napotkanych pomocników – dotrzeć z punktu A do punktu B.
Niestety podróż ta od pewnego momentu wydaje się nielogiczna. Cel wybrany przez Nauczyciela nie jest jego prywatnym pomysłem, lecz podszeptem konkretnej postaci. Nawet, gdy na jaw wychodzi, iż propozycja nie była zupełnie szczera i dyktowana dobrym sercem, bohater decyduje się zmierzać w tym samym kierunku. Nauczyciel nie dostrzega braku logiki w sytuacji i nie zmienia planów. Właściwie dlaczego? Jasne, w wielu miejscach nie powinien się pokazywać, ale potencjalne bezpieczne przystanie można by jednak wyróżnić.
Inną sprawą jest motywacja bohatera do działania w ogóle. Oczywistym jest, że to pragnienie ocalenia głuchoniemego syna napędza jego podróż. Sęk w tym, że syn równie dobrze mógłby być psem, bowiem nie odgrywa w historii żadnej roli poza „byciem pretekstem". Nawet samu autorowi zdarza się o nim zapomnieć. Wszystkie kolejne zwroty akcji biorą się z tego, że coś się niepełnosprawnemu przydarza i bohater motywuje się, by raz jeszcze przyjść mu z odsieczą. A. Już rozumiem. Gdyby to był pies, a nie człowiek to niektóre ryzykowne gesty wydawałyby się przesadzone. Chociaż z drugiej strony... Nie takie rzeczy już bohaterowie fikcyjnych opowieści dla zwierząt robili.
Co zadziwiające, chwilowe braki logiki i naciągana kreacja „bohatera-pretekstu" nie zniechęcają do lektury. „Otchłań" napisana jest bowiem dynamicznie i plastycznie. Fabułę chce się śledzić nie dla postaci, lecz dla samego postnuklearnego świata. Dla drobnostek takich, jak: wyczytywanie z zebranej na talerzu wody, czy w pobliżu znajduje się wyjątkowo ciężki mutant; podziału enklaw; bioróżnorodności i zmian zasad funkcjonowania świata; dla trujących, fosforyzujących grzybów i konstruowanych z butelek po coca-coli masek gazowych.
Osłabia trochę te wrażenia sfera dialogowa. Wulgaryzmy, wulgaryzmami, ale niektóre chwyty okazały się naprawdę prostackie. Stalker, który powtarzał w każdym zdaniu „z dupy wyjęty/a/ci" po dwóch stronach niemal zmusił mnie do wyrwania, przeżucia i wyplucia stron z jego udziałem. Dziewczynka, która miała wyjątkowy talent do dziwacznych wiązanek wulgaryzmów, z pewnością działała mi na nerwy nie mniej, niż Nauczycielowi i przez większą część czasu miałam nadzieję, że postanowi ją udusić. No i zdecydowanie najgorsze w „Otchłani", czyli podejście do gwałtu na trzynasto- czy czternastolatce. Naśmiewanie się, że chodzi „jak kaczka", jej autoironiczne o tym dowcipy oraz podejście samego Nauczyciela, który przez większość książki jest perfekcyjnym Garym Stue, a jeżeli chodzi o zbiorowy gwałt, uznaje, że „sama sobie jest winna"... Pozostawię to bez komentarza.
Powieść ma tak naprawdę jedynie początek i koniec. Cała reszta to mdły zapychacz, który śledzi się z przyjemnością nie z powodu genialności konceptu autora, ale dlatego, że ten do perfekcji opanował pisarski warsztat, czyniąc swój sposób prowadzenia fabuły zajmującym i interesującym. Psychologicznie działa również z pewnością sama kompozycja powieści – duże litery, szerokie marginesy oraz krótkie rozdziały (to już koniec? Kiedy ostatnio tyle przeczytałam w tak krótkim czasie? To musi być świetna powieść, skoro tak się stało!). Kilka wyraźnych zgrzytów odbiera powieści punkty zebrane przy pierwszym kontakcie. Szkoda, bo „Otchłań" miała potencjał, by być czymś więcej, niż tylko wpisaniem się w cudzy pomysł.