Rezultaty wyszukiwania dla: Niezwykłe
Opiekunka grobów
Uwielbiam książki, które są inne od wszystkich, powieści, które zaskakują mnie już od samego początku. Taka właśnie jest "Opiekunka grobów" spod pióra Melissy Marr - nietypowa już w momencie gdy ledwie zalążek pomysłu rodził się w głowie autorki.
Niewielkie miasteczko Claysville skrywa swoje własne tajemnice, a sekrety, które chowa, zagrażają spokojnemu życiu jego mieszkańców. Problem rozwiązań mogą jedynie Rebeka oraz Byron, potomkowie osób, pełniących niezwykle ważne, specyficzne funkcje. Claysville nie jest zwykłym miejscem. Każdy mieszkaniec, który z jakichś przyczyn zdecydował się opuścić miasteczko, prędzej czy później i tak do niego powraca.
Powieść pisana jest w lekkim, przyjemnym stylu. Historia niejednokrotnie może zaskoczyć czytelnika, a sam pomysł na nią jest naprawdę innowacyjny (choć wątki fabularne jako takie bywają raczej schematyczne i przewidywalne). Książkę szybko i płynnie się czyta. Nie zawiera w sobie jakiejś specjalnej głębi i jest to lektura raczej czysto rozrywkowa niż jakakolwiek inna, takie jednak również są nam w życiu jak najbardziej potrzebne.
Świat zmarłych został wykreowany w ciekawy sposób, a autorka nie zapomniała by zadbać o różne, barwne szczegóły. Mieszanka epok, fantastyczny klimat, ciekawe zasady działania i niezwykłe legendy, które okazują się rzeczywistością. To zdecydowanie najmocniejsza strona powieści. Podobał mi się również styl w jakim zostało opisane wzajemne oddziaływanie na siebie dwójki bohaterów.
Same kreacje postaci w książce są raczej banalne, a Rebeka zachowuje się w sposób typowy dla bohaterek paranormal romance. Zresztą do tego właśnie gatunku zaliczyłabym "Opiekunkę grobów". Mimo że pisarka starała się po raz pierwszy stworzyć książkę dla dorosłych, to i tak udało jej się napisać kolejną młodzieżówkę. Ja jednak nie mam do niej o to żalu, ponieważ właśnie tego typu pozycje czytać lubię najbardziej.
Uważam, że tym razem Melissa Marr nie wykorzystała potencjału swojego naprawdę rewelacyjnego pomysłu. Choć książkę czyta się z przyjemnością, jest ona dość przewidywalna, a nastrój został jedynie zarysowany - nie wypełnia szczelnie stronic niezbyt długiej powieści. Jeżeli ktoś lubi spędzać czas na czytaniu tego typu powieści, to raczej z "Opiekunki grobów" będzie zadowolony, jeżeli jednak spodziewa się, że dzięki tej lekturze jego wizja świata stanie na głowie, to poczuje się bardzo zawiedziony.
Powieść jest ciekawa i przyjemna. Nie stoi na specjalnie wysokim poziomie, ale również do siebie nie zniechęca. To takie typowe, lekkie i łatwe w odbiorze czytadło - czysto rozrywkowa beletrystyka, przy której można w miły sposób spędzić kilka chwil. Ja sama z przeczytania "Opiekunki grobów" jestem całkiem zadowolona i nie uważam lektury za stratę czasu.
Krew tyrana
„Królewski wygnaniec" otwierający „Trylogię Valisarów" autorstwa australijskiej autorki Fiony McIntosh zaintrygował mnie na tyle, że z zainteresowaniem sięgnęłam po drugi tom cyklu, który kilka tygodni temu ukazał się nakładem wydawnictwa Galeria Książki. Zakończenie pierwszej części rozbudziło moją ciekawość, więc do lektury zasiadłam z dość wysokimi oczekiwaniami. Na szczęście autorka mnie nie zawiodła - „Krew tyrana" podobała mi się znacznie bardziej niż jej poprzedniczka.
Od brutalnego przejęcia władzy w królestwach Koalicji Denova przez barbarzyńskiego wodza Loethara minęło już dziesięć lat. W tym czasie z brutalnego i okrutnego wojownika przeistoczył się on w bezwzględnego, ale sprawiedliwego władcę, a imperium pod jego rządami wręcz rozkwita. Nie wszyscy jednak zapomnieli o prawowitym następcy tronu, synu zamordowanego króla Brennusa, księciu Leonelu. Jest on już dorosłym mężczyzną, który wkrótce zamierza upomnieć się o swoje prawa. Czy jednak kraj potrzebuje kolejnego rozlewu krwi? Czy poza garstką banitów wśród których Leo ukrywał się przez minioną dekadę, ktokolwiek pamięta jeszcze o dynastii Valisarów? A co więcej, czy ludzie będą gotowi stanąć do walki i ponownie przelać krew, by przywrócić na tron prawowitego władcę, skoro od lat panuje pokój i dobrobyt? Jakby tego było mało, okazuje się, że Leo nie jest jedynym Valisarem, który przeżył i któremu należy się korona...
Akcja wciąga już od pierwszych stron i mimo znacznej objętości tomu, raczej nie znajdziecie w nim dłużyzn czy zbędnych opisów. Dzieje się tak przede wszystkim dzięki mnogości wątków – wydarzenia poznajemy z perspektywy kilkunastu postaci. O ile w pierwszym tomie na pierwszy plan wysuwały się postaci Loethara i Leo, o tyle w drugiej części młody następca tronu został nieco zepchnięty w cień, a do głosu doszły postaci wcześniej drugoplanowe. Autorka rozwinęła część wątków, które wcześniej zostały jedynie delikatnie nakreślone i muszę przyznać, że zrobiła to w pomysłowy sposób. Wiele rzeczy, których mogliśmy być stuprocentowo pewni, nagle ukazanych zostało z innej perspektywy. Postaci, wcześniej postrzegane jako jednoznacznie negatywne, zyskują sympatię, natomiast te będące wcześniej niemalże kryształowe, okazują się skrywać nieprzyjemne sekrety i ujawniać skazy na charakterze.
Najbardziej zaintrygowała mnie postać Pivena, którego w poprzednim tomie mogliśmy poznać jako pięcioletniego chłopca, który mentalnie zatrzymał się na poziomie dwulatka i nic nie wskazywało na to, by miał on kiedykolwiek dorosnąć. Stąd też z zaskoczeniem przyjęłam fakt, że piętnastoletni Piven to młodzieniec nie tylko nad wyraz inteligentny, ale i obdarzony niezwykłymi, choć mrocznymi, mocami. Okazało się, że przyczyną, dla której chłopiec pierwsze lata swojego życia spędził w klatce własnego umysłu i ciała, była magiczna blokada – dopiero jej zdjęcie pozwoliło mu się rozwinąć. Z perspektywy czasu można by się jednak zastanowić, czy nie byłoby lepiej dla niego i dla całego Imperium, gdyby Piven pozostał jedynie naiwnym i dobrodusznym dzieckiem.
W przeciwieństwie do pierwszego tomu, w którym magia była raczej zepchnięta na drugi plan, w „Krwi tyrana" to właśnie ona gra pierwsze skrzypce. Wielu pisarzy przyzwyczaiło nas do postaci magów i wiedźm, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z fantasy, którego akcja toczy się w uniwersum przypominającym średniowiecze. Fiona McIntosh poszła jednak w innym, znacznie ciekawszym kierunku. W stworzonym przez nią świecie nie znajdziemy wróżek czy czarownic, za to wielokrotnie spotkamy Obdarowanych – zwyczajnych ludzi posiadających niezwykłe moce. Talenty niektórych są niewielkie, jak choćby przepowiadanie pogody, czy uśmierzanie bólu, inni potrafią znacznie więcej – wpływać na cudzą wolę, a nawet wskrzeszać zmarłych. Najciekawszym jednak pomysłem autorki było stworzenie Patronów, jednego na każdego urodzonego Valisara – ludzi obdarzonych nieograniczoną potęgą, za którą przychodzi im jednak płacić najwyższą cenę.
O ile pod względem fabularnym nie mam powieści nic do zarzucenia (z wyjątkiem pewnego ślubu, który wydał mi się nadmierną komplikacją stworzoną nieco na siłę), o tyle nadal razi mnie sztuczność niektórych dialogów. Przeszkadzało mi to już w pierwszym tomie i z przykrością muszę zauważyć, że w drugiej części sytuacja wcale nie uległa zmianie.
Niemniej jednak, mankament ten nie odebrał mi przyjemności, jaką dała mi lektura „Krwi tyrana". Trylogia coraz bardziej mi się podoba i liczę, że trzeci tom będzie stał na równie wysokim poziomie. Komu mogę ją polecić? Przede wszystkim miłośnikom fantastyki, zwłaszcza tej w bardziej klasycznym wydaniu.
Dziewięć żyć Chloe King. Wybrana
„Wybrana" to już trzecia część przygód amerykańskiej nastolatki, która odkrywa swoje niezwykłe dziedzictwo, wieńcząca trylogię „Dziewięć żyć Chloe King", cieszącą się ogromną popularnością dzięki serialowi telewizyjnemu pod tym samym tytułem.
Po świetnym pierwszym i nieco gorszym drugim tomie, ostatnia odsłona losów Chloe była wielką niewiadomą. Jak nieraz mogłam się bowiem przekonać, wraz z zakończeniem danej historii niektórzy autorzy potrafią popisać się prawdziwym kunsztem, który rekompensuje wcześniejsze niedostatki fabularne. Inni z kolei całkowicie zaprzepaszczają wcześniejsze dobre wrażenie i psują dobry efekt brakiem pomysłu na sprawne zamknięcie wszystkich wątków.
Od dramatycznych wydarzeń, podczas których Chloe straciła swoje drugie życie, a jednocześnie ujawniła się jako kolejna Wybrana, minęło już kilka tygodni. Dziewczyna nadal nie może oswoić się z myślą, że jej przeznaczeniem jest stanąć na czele Stada, grupy ludzi-kotów wywodzących się ze starożytnej rasy Mai. Nie ufając w pełni ich dotychczasowemu przywódcy, Siergiejowi, Chloe zaszywa się w rodzinnym domu, by wszystko przemyśleć. Jednak sprawy komplikują się, gdy wychodzi na jaw, że Bractwo Dziesiątego Ostrza nadal czyha na jej życie, a w szeregach Mai jest zdrajca.
Lektura trzeciego tomu trylogii wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia. Niewątpliwym plusem jest przemiana głównej bohaterki, która dojrzewa i ostatecznie bierze odpowiedzialność za siebie i ludzi, którzy w nią wierzą. W pierwszej części Chloe zdobyła moją sympatię dzięki niepokornemu duchowi i niezależności, jednak w drugiej nieco jej straciła, pokazując oblicze rozkapryszonej i chimerycznej nastolatki. W „Wybranej" udowodniła, że w pełni zasługuje na swój tytuł i jest gotowa wypełnić swoje przeznaczenie, jakkolwiek pompatycznie by to nie brzmiało. Jest zdecydowana osiągnąć swój cel, którym jest zakończenie wojny między Mai a ich odwiecznym wrogiem, Bractwem Dziesiątego Ostrza, nawet za cenę własnej ofiary.
Niestety Liz Braswell nie popisała się wyobraźnią ani oryginalnością podczas pisania zakończenia powieści. Wprawdzie pozamykała wszystkie wątki, co samo w sobie jest sukcesem, bo nie każdy autor to robi, pozostawiając czytelników z uczuciem niedosytu, jednak sztampowe zakończenie tej historii rozczarowało mnie. Brak tu elementów zaskoczenia, kochankowie, przed którymi piętrzyły się problemy, mogą w końcu być razem, błądzący wracają na dobrą ścieżkę, a ci naprawdę nikczemni zostają przykładnie ukarani. Jednym słowem niczym niezmącony happy end, a biorąc pod uwagę dotychczasowe pomysły fabularne autorki, można było spodziewać się po niej czegoś więcej.
Pomijając pewne fabularne mankamenty, „Dziewięć żyć Chloe King" stanowi ciekawą odskocznię od oklepanego schematu większości romansów paranormalnych dzięki wprowadzeniu elementów mitologii egipskiej. Rasa Mai intryguje swoim pochodzeniem i kocimi cechami, choć akurat w trzecim tomie nie dowiadujemy się na ich temat praktycznie nic nowego. Dodatkowym „podrasowaniem" ich niezwykłego, egipskiego pochodzenia jest dodanie rosyjskich elementów. Prawie wszyscy członkowie Stada, do którego należy Chloe, przybyli do Stanów z Rosji. I tak się tylko po cichu zastanawiam, co dla amerykańskich nastolatków - pierwszych odbiorców powieści - miało być bardziej egzotyczne.
Podsumowując, „Wybrana" to zadowalające, choć niepozbawione niedociągnięć zakończenie trylogii, która z pewnością przypadnie do gustu nastoletnim czytelniczkom. Jako lekka młodzieżówka sprawdza się naprawdę dobrze.
Dziewięć żyć Chloe King. Uprowadzona
Chloe King nie jest zwyczajną nastolatką, nie jest nawet człowiekiem. W dniu szesnastych urodzin przeszła przemianę, przebudziła się jej zwierzęca, a precyzyjnie rzecz ujmując – kocia, natura. Zyskała nie tylko nadnaturalną zwinność i siłę, wyostrzyły się także jej zmysły. Niestety, jednocześnie stała się celem ataku pradawnego stowarzyszenia, Bractwa Dziesiątego Ostrza, którego misją jest eliminowanie ze świata stworzeń takich jak Chloe.
Druga część trylogii o niezwykłej, starożytnej rasie ludzi-kotów, zwanych Mai, to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń wieńczących pierwszy tom. Po dramatycznej walce, podczas której najprawdopodobniej zginął czołowy wojownik Bractwa zwany Łowcą, Aleks zabiera Chloe do głównej kwatery Stada, gdzie dziewczyna otrzymuje opiekę przywódcy, Siergieja. Poznaje także historię swojej rasy oraz szczegóły własnego pochodzenia, odkrywa, kim była jej biologiczna matka. Nadal grozi jej jednak niebezpieczeństwo ze strony prześladowców, bowiem wyrok raz wydany przez Bractwo niełatwo cofnąć.
Pierwsza część trylogii była fascynującym powiewem świeżości wśród młodzieżówek opanowanych przez wampiry, wilkołaki i anioły. To świetny pomysł, by wykorzystać elementy egipskiej mitologii, zwłaszcza informacje na temat bogiń Bastet i Sekhment, występujących pod postaciami kobiet z głowami kota i lwicy. To od nich wywodzi się rasa Mai, półboskich ludzi-kotów, którzy mimo kilku tysięcy lat ukrywania się, nadal zachowali instynkty dzikich drapieżników. W „Uprowadzonej" poznajemy więcej faktów na temat ich pochodzenia, a także mamy szansę poznać współczesne Stado oraz to, jak koegzystują oni w ludzkim społeczeństwie. Zabrakło mi tylko nieco większej dzikości w ich codziennym życiu, część z nich bardziej przypominała bowiem udomowione kociaki niż dzikie lwy, ale przecież nie można mieć wszystkiego. Najbardziej spodobała mi się postać Kemet, zwanej także Kim, będącej raczej kotem w ludzkiej skórze niż jedynie człowiekiem wykazującym kocie cechy. To moja zdecydowana faworytka tej opowieści.
Pannę King polubiłam z kolei już wcześniej za jej niepokorność i chodzenie własnymi ścieżkami, ten charakterystyczny pazur stracił trochę na ostrości w drugim tomie cyklu, ale nadal Chloe prezentuje się dużo lepiej niż większość mdłych bohaterek powieści młodzieżowych. Jednocześnie bardziej przypominała w swych zachowaniu i emocjach typową nastolatkę niż miało to miejsce w „Upadłej", gdzie połowa jej myśli krążyła wokół seksu. Tym razem na skutek dramatycznych wydarzeń sprawy sercowo-łóżkowe schodzą na drugi plan i choć nadal obecne, nie przytłaczają już tak całej fabuły.
Jak to zwykle bywa w książkach przeznaczonych dla nastoletnich czytelników, a zwłaszcza czytelniczek, mamy tu do czynienia z pozornie klasycznym trójkątem. Oto dwóch przystojniaków stojących po przeciwnych stronach barykady próbuje zdobyć serce (i nie tylko) głównej bohaterki. Nie jest to jednak układ typowy, a to za sprawą mniej zaangażowanej od nich Chloe, a także obiektywnych przyczyn, które nie pozwalają jej nawet myśleć o związku z jednym z nich. Jakich? Będziecie musieli przekonać się sami.
Nie obyło się niestety bez drobnych niedociągnięć. Czarne charaktery przedstawione zostały schematycznie, a fanatyzm członków Bractwa Dziesiątego Ostrza jest sztampowy i przekoloryzowany. Zabrakło tu finezyjności, pokazania większej ilości odcieni szarości, a nie tylko czerni i bieli w kreowaniu bohaterów.
Postać Chloe King cieszy się dużą popularnością głównie za sprawą serialu nakręconego na podstawie trylogii autorstwa Liz Braswell. Jak już wspomniałam o tym w recenzji poprzedniego tomu, po obejrzeniu jednego odcinka, doszłam do wniosku, że w książce historia ta jest znacznie ciekawsza, a główna bohaterka została lepiej wykreowana. Tym bardziej zachęcam wielbicielki filmowej Chloe do poznania jej literackiego pierwowzoru.
„Uprowadzona" to dobrze napisana kontynuacja pierwszego tomu trylogii i interesująca młodzieżówka, którą czyta się szybko i przyjemnie. Zapewnia przede wszystkim dobrą rozrywkę i z pewnością przypadnie do gustu wielbicielkom gatunku.
Świat Czarownic
"Świat Czarownic", najbardziej znana seria znakomitej pisarki Andre Norton, po raz pierwszy został wydany w Polsce w roku 1990. Teraz, po latach, ku radości fanów, na wznowienie cyklu zdecydowała się Nasza Księgarnia.
Simon Tregarth, były pułkownik armii amerykańskiej, przez przypadek znalazł się poza prawem. Zadarł z niewłaściwymi ludźmi i rozpoczęło się polowanie. Wyścig, w którym stawką miało być jego życie. Wtedy, niezwykłym zrządzeniem losu, odnalazł go doktor Petronius, człowiek znany z tego, że potrafił sprawić, by ludzie rozpłynęli się w powietrzu. Simon na własnej skórze przekonał się, że nie są to czcze przechwałki. Dzięki pomocy doktora przeniósł się do zupełnie innego świata...
Andre Norton (która niestety zmarła w 2005 roku) tworzyła naprawdę niezwykłe historie. Pierwsza część "Świata Czarownic" to powieść o tym, że każdy człowiek przynależy do jakiegoś miejsca, choć niekoniecznie się w nim urodził. Tak oto główny bohater, Simon Tregarth, trafia do objętego wojną kraju, w którym czuje się jak w domu. Od samego początku jest też rzucony w wir przygód. Gdy natyka się na uciekającą przed myśliwymi kobietę, bez namysłu postanawia jej pomóc. I tak, chociaż nie padły żadne obietnice, Simon wstępuje na służbę Estcarpu. Rozpoczyna się seria wojennych wypraw, rodzą się przyjaźnie i miłości, a życie Simona diametralnie się zmienia.
Na pewno nie brakuje tu opisów batalistycznych scen i potężnej (choć równie kapryśnej) magii. Przygoda goni przygodę, wartkości akcji nie da się zaprzeczyć. Mimo to pisarka nie zapomniała o bohaterach. Ludzie mają swoje historie i uczucia. Postacie wydają się żywe i jak najbardziej realne.
Powieść czyta się szybko i płynnie, a moim ulubionym fragmentem na zawsze pozostanie niemalże sam początek, w którym pisarka znakomicie ujęła pełną napięcia ucieczkę przed pościgiem. Andre Norton ma prawdziwy talent do opisywania tego typu zdarzeń. Lubię również sposób, w jaki ujmuje rozwijające się między ludźmi zaufanie. Stopniowo, powoli, aż do prawdziwej przyjaźni (a czasami czegoś więcej). Rzeczywistość, którą stworzyła, jest wypełniona aż po same brzegi – nie ma w niej pustych, pominiętych miejsc. Wszystko składa się w jedną pobudzającą wyobraźnię całość.
Przyznam szczerze, że do "Świata Czarownic" mam sentyment. Był to jeden z pierwszych cykli fantastycznych, jakie czytałam, na zawsze więc pozostanie w mojej pamięci. Obiektywnie mogę jednak stwierdzić, że po książkę naprawdę warto sięgnąć. Jest to pozycja klasyczna w tym gatunku, napisana w taki sposób, że trudno się nudzić. Nie ma w niej również niedorzeczności i banału, a wszystko zostało stworzone w sposób realistyczny i wiarygodny. Andre Norton to po prostu klasa sama w sobie i jeżeli ktoś lubi czytać fantastykę, a jeszcze nie zna tej autorki, to naprawdę wypadałoby się z jej twórczością zapoznać. "Świat Czarownic" polecam, a sama niecierpliwie czekam na to, kiedy ukaże się w nowym wydaniu kolejna jego część.
Dziewiąty Mag, t.1
Zanim zaczęłam pisać recenzję zajrzałam do komentarzy pod opisem „Dziewiątego Maga" na Secretum.pl. Na trzynaście wypowiedzi znalazłam dwie niepochlebne. Moim zdaniem taki stosunek opinii pozytywnych do negatywnych o czymś świadczy. Zawodowym krytykiem nie jestem, zresztą najczęściej jest tak, że im coś większe cięgi zbiera od takich zawodowych krytyków, tym większy komercyjny sukces odnosi. I proszę Państwa - tu zdecydowanie będzie widoczny ten komercyjny sukces. „Dziewiąty Mag" A.R. Reystone zdecydowanie mi się podobał.
Kilka słów na temat fabuły: Ariel - trzydziestoletnia z okładem pani doktor weterynarii, w realnym świecie prowadzi ze wspólnikiem klinikę dla zwierząt. Mieszka razem z dziesięcioletnią córką - Amandą w domu na przedmieściach, z którego całkiem niedawno wyniósł się mąż. Pani doktor jest w trakcie niezbyt przyjemnego rozwodu. Pewnego razu do kliniki przychodzi tajemniczy mężczyzna, wypytując o Ariel. Spotykają się później, ale kobieta nie chce uwierzyć w jego opowieść. Że niby jest jakiś równoległy świat, w którym oprócz ludzi żyją elfy, krasnoludy, centaury, chimery i... smoki! I ten świat potrzebuje jej pomocy, bo smoki chorują i są coraz słabsze? Nieprawdopodobne. Czyste wariactwo! Ale kolejny wysłannik z tamtego świata - Marcus, przybywa w towarzystwie najprawdziwszego smoka. Ariel po prostu nie ma wyboru - przechodzi przez portal do magicznego świata i zostaje konsultantem do spraw smoków jednego z dziewięciu miast. Choć początkowo ten świat wydaje się aż nadmiernie bajkowy ze względu na ilość zasiedlających go magicznych istot, Ariel powoli przekona się, że ma i swoje ciemne strony. A powtarzające się ataki złych istot na ochronne kopuły miast oraz chorujące i słabnące smoki to tylko część problemu. Wzajemna fascynacja Ariel i Marcusa, rodzące się między nimi uczucie, w zasadzie nie mają szans na powodzenie. W świecie smoków tylko zwierzęta i istoty mieszkające poza miastami mają prawo tworzyć rodziny. Prokreacja podlega dziwacznym i okrutnym zasadom Losowania, a rodzice nie mają prawa wychowywać własnych dzieci. System sprawia, że o nich po prostu... zapominają. Ariel ujawnia niezwykłe zdolności magiczne, co sprawia, że władze Trzeciego Miasta, w którym pracuje, układają dla niej plan, jakiego z pewnością nigdy sama by nie zaakceptowała. Dlatego nie jest o nim informowana, a Naczelny Mag i Wszechwiedząca bez skrupułów spiskują i manipulują, by wmanewrować konsultantkę w jego wykonanie. W dodatku z jakiegoś powodu źródła magicznej wody, dające moc podtrzymującą kopuły ochronne miast, zdają się wysychać. Ich śmierć oznacza dla miast zagładę. Ariel musi ratować smoki, ale nie jest to jej najważniejsze zadanie... Przede wszystkim musi przeżyć, ponieważ komuś bardzo nie podoba się jej obecność i działania.
A. R. Reystone to pseudonim polskiej pisarki i to da się wyczuć w osobliwym doborze imion bohaterów. Jakoś tak podskórnie dają nie-anglojęzyczny, jak dla mnie dość uroczy, efekt. Początek trochę mnie rozczarował, ale akcja błyskawicznie wciąga, książkę czyta się niezwykle lekko - pomimo ponad 500 stron, mojej przeciętnej szybkości czytania i ponad ośmiogodzinnego dnia pracy, mnie wystarczyły dwa dni.
A czemu początek rozczarowuje? Ze względu na oczywistość i czarno-białe relacje między bohaterami. Dopiero po kilku pierwszych akapitach pojawiają się na tej idealnej powierzchni interesująco wyglądające rysy (rozgrywki Naczelnych Magów i wszechwiedzącej Oriany, dyskryminacja kobiet, Losowanie, izolowanie społeczeństwa od informacji i inne).
Panowie, nie będę zdziwiona, jeśli książka się Wam nie spodoba. Powiedzmy sobie szczerze - to książka pisana przez kobietę i bardziej dla kobiet. No chyba, że jesteście w stanie przełknąć wątek miłosny, którego nie powstydziłby się Harlequin. Jeden z komentujących opis książki na Secretum.pl (Borys, post #7) porównuje „Dziewiątego Maga" do „Zmierzchu" (ze względu na koncentrowanie się na emocjach bohaterów) i muszę przyznać, że bardzo trafnie. Mam jednak nadzieję, że „Dziewiąty Mag" nie zmęczy swoich czytelników tak szybko, jak historia romansu śmiertelniczki i wampira.
„Dziewiąty Mag" to przyjemna, odprężająca opowieść. W porównaniu z brutalną prozą „Gry o tron" zdaje się wręcz nieco naiwna - to jak porównywać rafaello z krwistym stekiem... Ale przyjemnie co jakiś czas smakować i to, i to. „Dziewiątego Maga" polecam łakomczuchom. Ja z niecierpliwością czekam na kolejne tomy tej trylogii.
Słuchaj pieśni wiatru / Flipper roku 1973
"Słuchaj pieśni wiatru" oraz "Flipper roku 1973" są najwcześniejszymi powieściami Harukiego Murakamiego. Nigdy jednak nie były jeszcze publikowane w Europie ani Stanach Zjednoczonych, mimo że są to dwie pierwsze części "tetralogii Szczura", której kontynuacją są "Przygoda z owcą" oraz "Tańcz, tańcz, tańcz". Dziwnym jest więc fakt, że powieść zaczęła się ukazywać od końca.
Historie zawarte w książce są świetnym dopełnieniem poprzednich utworów. Czytelnicy poznają głównego bohatera, jego życie, młodość oraz przyjaciół. Samotność, zagubienie, ludzka egzystencja. Przez cały czas słowa układają się, tworząc wokół siebie magiczny, baśniowy klimat. Bohaterowie są na tyle realistyczni, że aż ciężko uwierzyć, iż należą jedynie do świata literatury. Jeżeli jednak chodzi o fabułę i akcję - ich tu po prostu nie ma. Opowiadania są niczym szkice, dopiero w późniejszej twórczości zapełnione paletą barw.
W książce po raz pierwszy pojawia się bezimienny bohater dobrze znany z kolejnych powieści, jego przyjaciel Szczur, chiński barman Jay, a także Naoko z Norwegian Wood. Jeżeli ktoś jest fanem prozy Murakamiego, będzie to dla niego prawdziwa gratka. Mimo że jest to pierwsza publikacja pisarza, to zaskakuje tak jak wszystkie kolejne. Jest to takie dzieło zwyczajne - niezwykłe. Niby nic wielkiego, a jednak zawiera w sobie magię.
Haruki Murakami ma swój unikalny styl, który, jak się przekonałam, widać już w jego pierwszych historiach. Pisarz ukazuje nie tylko surrealistyczne wizje i obrazy swojej niezwykłej wyobraźni, ale także zwyczajne, ludzkie życie i towarzyszące mu uczucia. Wszystko natomiast przedstawia w taki sposób, że czytanie jego prozy to przyjemna rozrywka. Gdy kończy sie czytać jedną z jego powieści, pozostaje po niej niedosyt i chęć by poznać kolejne, jeśli sie jeszcze wszystkich nie przeczytało.
Książka, tak jak "Po zmierzchu", sprawia wrażenie napisanej o niczym. Gdy ktoś jednak zna lepiej twórczość pisarza, polubi także i ten tom. Nie radziłabym jednak od niej zaczynać przygody z prozą Murakamiego. Moim zdaniem dobrze wyszło, że została wydana tak późno, gdy wszyscy już wiedzą na co stać pisarza. Nie oznacza to oczywiście, że jest gorzej napisana od innych jego powieści. Sprawia po prostu wrażenie bardziej enigmatycznej i odległej. Zarówno "Słuchaj pieśni wiatru", "Flipper roku 1973" jak i inne historie spod pióra Murakamiego serdecznie wszystkim polecam. Niejednego czeka miła niespodzianka. To twórczość, która potrafi zupełnie zmienić postrzeganie świata.
Anubis
Tajemnice z dalekiej przeszłości, mroczne zagadki i niezwykłe wykopaliska, są często inspiracją do napisania książki. Autorem "Anubisa" jest popularny niemiecki pisarz Wolfgang Hohlbein. Jest autorem wielu dobrych, znanych tytułów należących do gatunku fantasy, science fiction, horror, historycznych. Książka pojawiła się pod koniec lipca bieżącego roku nakładem wydawnictwa Red Horse.
Czytelnik poznaje barwne postaci: każda inna, mająca swoje indywidualne cechy i zachowania, co ma wpływ na ciekawe, interesujące losy bohaterów. Fabuła jest znakomita. Początkowo jest prosta, nieskomplikowana, z czasem szybko się gmatwa, okazując się bardzo wciągającą. Podczas czytania rodzą się w głowie setki pytań, na które odpowiadają nam kolejne strony. Skomponowany nastrój przez Hohlbeina jest niezwykły, autor nie użył banalnych scen brutalności, makabryczności rodem z prostego horroru, które w tym przypadku mogło by tylko zaszkodzić. Doskonale pasuje panujący niepokój otoczony tajemniczą atmosferą.
Opowieść rozpoczyna się w małym miateczku Thompson na amerykańskiej prowincji, gdzie mieszka główny bohater, a jest nim absolwent Harvardu, archeolog, profesor Morgens VanAndt. Uczony nie prowadził imponującej kariery naukowej z powodu nieprzyjemnego incydentu w poprzedniej pracy, przez który musiał wyjechać. Poznajemy go jako wykładowcę na trzeciorzędnym college'u. Mieszkał w małym pensjonacie prowadzonym przez starszą od niego, dość wścibską gosposię - pannę Preussler.
U profesora Morgensa zjawia się jego dawny znajomy doktor Graves, z którym bohater nie miał miłych wspomnień, ponieważ przyczynił się do zniszczenia zapowiadającej się kariery naukowej. Graves dał Morgensenowi propozycję pracy przy wykopaliskach świątyni. Możliwość poprawienia reputacji, uznania w kręgach naukowych i sama ranga pracy przy przełomowych dla świata odkryciach, skłoniła profesora do przyjęcia propozycji. Jak potoczą się losy bohaterów i postęp prac?... To już musicie sprawdzić sami.
Poznajemy również przeszłość profesora, jego studenckie życie, kobietę - z którą miał spędzić resztę życia - oraz wiele interesujących spraw związanych z poprzednią pracą i życiem bohatera.
Mimo 650 stron, ksiażkę czyta się szybko i przyjemnie, oczekując kolejnych wątków i przygód. Dla niektórych małym minusem mogą być rozbudowane opisy, co może być strasznie meczącym przerywnikiem akcji, choc z drugiej strony spełniają rolę wprowadzania klimatu między dialogami. Mimo tego ocena "Anubisa" nie może być inna- sukces Wolfganga Hohlbeina. Jeszcze raz podkreślę: narracja, doskonały nastrój i wciągająca fabuła zmuszają do przeczytania tej książki.
Serdecznie zapraszam do lektury i gorąco polecam!
Księżyc nad Soho
Kiedy wczesną wiosną tego roku przeczytałam Rzeki Londynu, wpadłam w zachwyt. Powieść twórcy scenariuszy do takich seriali jak Doctor Who czy Jupiter Moon, będąca czymś pomiędzy Sherlockiem Holmesem a Harrym Dresdenem, osadzona w magicznym Gaimanowskim Londynie, była strzałem w dziesiątkę. Po zakończeniu lektury nie pozostało mi niestety nic innego, jak czekać na kontynuację. Czekałam, czekałam i doczekałam się. Tego lata Księżyc nad Soho zaświecił wyjątkowo jasno, a posterunkowy Peter Grant podjął prowadzenia kolejnego śledztwa.
Dla przypomnienia. W poprzedniej części londyński posterunkowy okazał się policjantem z potencjałem, choć wcale na to nie wyglądał, tym bardziej, że jest to potencjał magiczny, o którym głośno się nie mówi. Zjawiska nadnaturalne określa się tutaj oględnym mianem czegoś niezwykłego i gdy takie coś w sprawie się pojawi, wtedy wzywany jest Peter. W londyńskiej policji istnieje co prawa wydział magiczny, ale wszystko funkcjonuje tak, jakby go nie było.
Od wydarzeń z pierwszej części minęło kilka tygodni. Zakończyło się dramatycznie. Co prawda złośliwego ducha poskromiono, ale mentor Petera, Nightingale został poważnie ranny, a przyjaciółka z pracy, Lesley została przez ducha potwornie oszpecona na twarzy i cudem uszła z życiem. Obecnie przechodzi szereg operacji, a twarz ukrywa pod warstwami kapturów i czapek.
Ponieważ Nightingale także przechodzi rekonwalescencję, to na barkach Petera spoczywa prowadzenie kolejnego śledztwa, w którym początkowo jest raczej konsultantem. Otóż okazuje się, że w krótkich odstępach czasu zmarli dość młodzi muzycy jazzowi. Wszyscy byli w miarę zdrowi, nie mieli wrogów i nagle zmarli na zawał. Przy jednym z ciał Peter wyczuwa ślady magii, sugerujące, że coś lub ktoś maczało palce w sprawie. Trop prowadzi Petera do trzech tajemniczych sióstr. Równolegle, w innej sprawie, powraca poznana już w części pierwszej, dziwaczna kobieta odgryzająca mężczyznom członki. Jakby tego było mało drobne zbiegi okoliczności sugerują, że w mieście jest jeszcze jeden czarodziej. Czy te trzy kwestie łączą się ze sobą? Zapewne, ale jak, nie zdradzę.
Z przyjemnością stwierdzam, że część druga jest równie zabawna, jak pierwsza. Posterunkowy Grant błyskotliwie i ironicznym dystansem opisuje prowadzone śledztwo, spotkanych ludzi, codzienne życie, własne dokształcanie z magii i łaciny oraz namiętny romans, w który się wplątuje, bez żadnych oporów.
Razem z nim spotykamy starych znajomych, poznanych w części pierwszej, a więc członków obu rzecznych rodzin. Poznamy także nowych przyjaciół z zespołu jazzowego, będziemy uczestniczyć w porwaniu karetki pogotowia oraz w akcji mającej na celu odkrycie kryjówki czarodzieja Anonima, który z magią poczyna sobie nadzwyczaj śmiało, tworząc dziwaczne hybrydy, w sobie tylko znanym celu. Wspólnie z ojcem bohatera zgłębimy także tajniki jazzu, jako gatunku muzycznego.
Tym, co mi się bardzo podobało w prowadzonej narracji, jest cięty humor i fajne spostrzeżenia na temat policji, związków, relacji rodziców z dorosłym już dzieckiem, itp.
Choć odnosi się wrażenie, że akcja toczy się nieco wolniej niż w części pierwszej, to właśnie humor powoduje, że tak bardzo się tego nie odczuwa. Czyta się z prawdziwą przyjemnością.
Tym, co mi się nie podobało, bo zwyczajnie było ze strony bohatera nieprofesjonalne, to wdanie się w romans z potencjalną podejrzaną, która wcześniej była uczuciowo związana z jednym z nieżyjących już muzyków. Grant jest zwyczajnym facetem i cenię go za bystrość oraz dociekliwość, w które wyposażył go jego twórca. Jednak taki głupi romans? Z drugiej strony wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje małe i duże słabości i może właśnie to chciał pokazać autor.
Zakończenie części drugiej jest otwarte, tak jak tylko da się to zrobić. Nie dowiadujemy się, kim jest czarodziej Anonim. Śledztwo odnośnie śmierci muzyków zostaje zakończone tylko połowicznie, bo główne podejrzane..., no właśnie. W części trzeciej do gry na pewno wróci Lesley, która wystąpi w zupełnie nowej roli.
Księżyc nad Soho jest dowcipną, błyskotliwą powieścią. Jeśli lubicie Londyn, śledztwa w trochę sherlockowskim stylu, oryginalne rozwiązania, to jest to książka dla Was. Polecam!
Premiera: "Księga portali"
Dzięki wydawnictwu Dreams już 20 października do księgarń trafi nowa książka autorstwa Laury Gallego Garcia. Tym razem jej tytuł to "Księga portali". Przeniesiemy się wraz z nią do Akademii Portali, gdzie skrywa się niebezpieczne tajemnice, a komuś bardzo zależy na zniszczeniu Akademii.