Rezultaty wyszukiwania dla: Mira
Jadowity miecz
“Jadowity miecz” Rafała Dębskiego to drugi tom cyklu Piastowska fantasy. Akcja powieści toczy się w czasach panowania Bolesława Krzywoustego, któremu przychodzi się zmierzyć nie tylko z buntem Skarbimira Awdańca, ale także z ciągle aktywnymi na terenie królestwa kapłanami dawnej wiary i wszelkiej maści potworami i stworami na ich usługach.
Co trzeba przyznać, autor ma lekkość wplatania postaci i zdarzeń historycznych w swoją opowieść, czyniąc z całości całkiem zgrabną historię. Zgrabną, ale jednak nie porywającą, aż tak bardzo, jakby tego moja wychowana na opowieściach o strzygach i południcach dusza oczekiwała. Bo chociaż trup ściele się gęsto, krew leje strumieniami, to gdzieś w tym wszystkim brakuje głębi, tej magii, której od cyklów fantastycznych się oczekuje. A przecież Polska w początkach jej państwowości, kiedy chrześcijaństwo krok za krokiem rugowało dawne wierzenia, to sceneria dla fantasy wręcz idealna. Zachwycając się cyklami typu “Gra o tron” zapominamy, że mamy u siebie znacznie lepsze opowieści.
Wierzę, że autor właśnie taką opowieść chciał stworzyć. To nawet widać w opisach scen batalistycznych, którym zarzucić nic nie można. Szkoda tylko, że nie poczuł tej magii mitów słowiańskich, że jego postaci są tak bardzo szablonowe, nie porywają, nie wzruszają. Właściwie po ukończeniu lektury w mojej głowie pozostały tylko dwa imiona wymawiane jednym tchem, gdy zapytać mnie o bohaterów: Miłek i Wiłła. Po chwili zastanowienia przypomnę sobie jeszcze Grzelę. Reszta zlewa się w jeden wir postaci, niczym szczególnym się nie wyróżniających. Podobnie zresztą rzecz ma się z opisami wilkołaków i innych strzyg. Jako dziecko spędzałam wakacje u dziadków na świętokrzyskiej wsi. Dziadek, by zniechęcić nas do włóczenia się samemu po świętokrzyskiej puszczy, potrafił godzinami bajać o południcy i całej reszcie dybających na niegrzeczne dzieci stworów. Może właśnie tego brakło autorowi - możliwości wsłuchiwania się w takie opowieści snute nie przez ludzi nauki badających folklor, ale zwykłych, prostych rolników, którym te historie opowiadały ich babki, a tym babkom ich babki.
Siłą książki są przemyślenia bohaterów na temat odwagi, roli w życiu, wiary. Wiele fragmentów przepisałam sobie ku pamięci, chyląc czoła przed mądrością autora. Cudny monolog kapłana na temat nadstawiania drugiego policzka utkwił w mej pamięci tak bardzo, że nawet teraz potrafię zacytować jego treść.
Nie napiszę, że książka jest zła. Bo nie jest. Jest ze wszech miar poprawna, co akurat niekoniecznie można uznać za komplement. Dla piszącej te słowa książka bowiem powinna porywać, a w tych momentach kiedy nie porywa - jedynie pozwolić złapać oddech, zanim kolejne wersy znów nas do wstrzymania oddechu zmuszą. Tym bardziej, że właśnie tego wymaga się od powieści fantasy. Prędzej bowiem wybaczę brak filozoficznych przemyśleń, niż nudę.
Czy polecam książkę? Tak. To nasze rodzime fantasy, a każdy kto mieni się fanem gatunku powinien swe korzenie znać. Czy książka będzie hitem? Nie wiem. Życzę, by tak się stało. Z miłości do dziadkowych opowieści i szacunku dla strzyg i południc.
2018 Locus Awards Weekend
Ten weekend należy do Locus Awards, które zostaną przyznane podczas ceremonii, którą poprowadzi Connie Willis.
Uroczystości odbędą się 22-24 czerwca Seattle. To będzie też 50 rocznica Locus Magazine. W tym roku statuetke zaprojektował Francesca Myman z artystą Shaun Tan, którego polscy czytelnicy doskonale znają z takich tytułów jak "Przybysz", czy "Regulamin na lato". Podczas imprezy przewidziane są panele z autorami, konkurs na koszulkę hawajską, autografy, bakiet i wiele innych atrakcji.
Spotkania autorskie z Grahamem Mastertonem
Z okazji premiery książki Wirus (powieść dla czytelników 18 +), Graham Masterton odwiedzi Polskę! Spotkania premierowe odbędą się podczas tegorocznej edycji festiwalu Apostrof, PYRKONU oraz podczas Warszawskich Targów Książki!
Sztylet ślubny
„Sztylet ślubny” to tom drugi Trylogii Sztyletu Rodowego Aleksandry Rudej, ukraińskiej pisarki, którą polski czytelnik miał już wcześniej okazję poznać dzięki cyklowi o przygodach Olgi i Ottona.
„Sztylet ślubny” to bezpośrednia kontynuacja przygód Mili Kotowienko i drużyny Głosów Królewskich. Akcja rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym zakończył się tom pierwszy. Po nocnym starciu z watahą wilkołaków poobijana, kontuzjowana załoga Jaromira Wilka, błądzi po leśnych ostępach na terytorium uldona, nie wiedząc, w którą stronę się udać, aby wrócić do dominium Bicza. W drodze powrotnej do cywilizacji, która okaże się wyjątkowo długa, wyboista i usłana trupami, towarzysze w końcu odkryją kim naprawdę jest Miłka. Wszystko niestety to zmieni, a tarcia pomiędzy poszczególnymi członkami drużyny nabiorą rumieńców, z czego jak zawsze najbardziej będzie zadowolony elfi uzdrowiciel Daezael, który z niesłabnącą dozą sarkazmu i uszczypliwości, będzie dolewał oliwy do ognia. Na trakcie dzielne Głosy Królewskie spotkają młodego uldona, który zaprosi ich w gościnę, martwiaki, wielu kandydatów do ręki Jasnoty Hak, którzy z przyjemnością większą, bądź mniejszą, chętnie zaopiekują się dominium jej tatuśka, a na drodze znów pojawią się wilkołaki, a nawet kilku zwykłych.... drwali.
Tom drugi Trylogii Sztyletu Rodowego nie odstaje poziomem od tomu pierwszego, a ilością humoru, nawet go przebija. Wielkim błędem było sięgnięcie po te dwa tomy tuż przed Świętami Wielkanocnymi. Ujmijmy to tak – świątecznych porządków w tym roku nie było, ledwie udało się przygotować obowiązkową paschę i sernik. Podkrążone oczy są świadectwem na to, jak wyczerpująco radosną czynnością może być czytanie.
W tomie drugim zdecydowanie czytelnik spotka się z większą ilością akcji, magii i zaskakujących sytuacji. Na drodze Mili zaczną pojawiać się co rusz nowi kandydaci do ręki Jasnoty Hak. Sama Mila niestety, w tym tomie, została trochę spacyfikowana. Troszkę mam żal do pisarki, że z samodzielnej, charakternej i zadziornej bohaterki, która tyle potrafiła osiągnąć, doświadczyć i przetrwać, nagle robi typową heroinę, która po prostu pragnie księcia, może nie do końca na białym koniu, ale jednak jakoś koniecznie go potrzebuje. Drużyna pod wpływem matrymonialnych perturbacji Jaromira Wilka powoli się rozpada, choć co niektórym bardziej lub mniej, wychodzi to na dobre. Jak humoru nie ubyło, a wręcz przybyło, tak niestety rozwiązania fabularne bywają lekko irytujące, gdy każdorazowo wyjściem z sytuacji okazuje się sięganie po magiczne zdolności Jasnoty. Powieść nadal jednak pomimo wszystkiego czyta się fantastycznie. Poziom przyjemności czerpanych z dialogów i humoru sytuacyjnego, pozwala naładować baterie na bardzo długi czas.
Refleksja końcowa; mam ochotę zamordować pisarkę, że zakończyła tom drugi w takim momencie. Zapewne Wydawnictwo Papierowy Księżyc nie pomoże w cierpieniach czytelników i dołoży wszelakich starań, by je wzmóc, każąc im ponownie czekać bardzo długo na kolejny tom. A może się mylę?
Sztylet rodowy
„Sztylet rodowy” czekał na półce dwa lata i pierwszy raz cieszę się z własnej opieszałości czytelniczej, bo dorównała ona opieszałości wydawniczej Wydawnictwa Papierowy Księżyc. Dzięki tej synchronizacji, miałam niewypowiedzianą przyjemność przeczytania, dwóch tomów Trylogii Sztyletu Rodowego Aleksandry Rudej za jednym zamachem. Tę ukraińską pisarkę poznałam już jakiś czas temu za sprawą cyklu przygód Olgi i Ottona, które zaczęła, i niestety nie skończyła wydawać, Fabryka Słów. Sięgając po „Sztylet rodowy” doskonale zdawałam sobie sprawę, że czeka mnie wciągająca lektura, która zmusi mnie do nieprzespanych nocy, nagłych wybuchów śmiechu, zarzucenia wszelkich innych czynności domowych, w zamian ofiarowując mi ogromną dawkę dopaminy, dobrego samopoczucia i... bolesnych skurczy twarzy od nieustannego uśmiechania się.
W królestwie zapanował pokój, zakończyły się wieloletnie walki z pomroką, nastał więc czas, aby król powrócił do porządkowania swego państwa i rządzenia dominiami. Jak wiadomo najważniejsze jest, by być dobrze poinformowanym, kto ma dostęp do informacji, ten ma władzę. A że nie wynaleziono jeszcze w królestwie magicznego internetu, zwrócono się do klasycznego sposobu pozyskiwania informacji, czyli do utworzenia sieci specjalnych posłańców – Służbę Głosów Królewskich. Ci, którzy po zakończeniu wojny, musieli przeorganizować swoje plany życiowe, a także Ci, którzy po prostu musieli się z czegoś utrzymać, zgłosili się do tej jakże zaszczytnej pracy. Tak też poznajemy bohaterów tej wielkiej draki, jaką okaże się podróż do przygranicznych ziem monarchy. Drużyna pod przewodnictwem szlachetnie urodzonego Jaromira Wilka wyrusza w drogę. A cała podróż jest tym bardziej interesująca, że cała drużyna przedstawia pełną gamę wszelakich ras, charakterów i osóbek z prywatnymi i nader ciekawymi tajemnicami. Poznajemy, więc: Milę Kotowienko, córkę kupca, maga po kursie podstawowym, Daezaela Tachlaelbrara, elfa uzdrowiciela, Tisę Wilkowienko, wojowniczkę ochroniarza wyżej wymienionego Jarka Wilka, Percivala von Klotza, krasnoluda rzemieślnika z nadopiekuńczą mamuśką i Dranisza Rycha, kochliwego trolla. Podróż zapewne nie byłaby interesująca, gdyby nie wilkołaki, uldony, truciciele, nadopiekuńcze mamuśki, zakochane kobiety, uszczypliwy elf i ciągle pochmurny i nader wyniosły kapitan. Oj będzie się działo.
Cóż mogłabym napisać o powieści, która powoduje, że człowieka bolą policzki od ciągłego uśmiechania się podczas czytania. Jeśli jeszcze nigdy (nie wiem, jak się tacy czytelnicy mogli uchować) nie czytaliście książek fantasy pisarek zza naszej wschodniej granicy, to jedyne, co mam do powiedzenia – TO WIELKI BŁĄD. Pomimo że zazwyczaj są to powieści dedykowane żeńskiej części odbiorców, to „Sztylet rodowy” spokojnie mogę polecić wszystkim. Aleksandra Ruda oparła fabułę na schematycznym motywie, który przewija się wielokrotnie przez literaturę fantasy: oto drużna złożona z bohaterów różnych ras musi wykonać zadanie, a w drodze do celu przeżywa przygody, cementując swoją przyjaźń. Niby wszystko już było, więc dlaczego TA powieść różni się od tylu jej podobnych? Odpowiedzią jest – niesamowite poczucie humoru pisarki, która na każdej stronie wlewa go kubłami w swoje postaci i dialogi. Najwspanialszy elf uzdrowiciel z deprechą, wersja emo, którego największą pasją jest podglądanie ludzkich dramatów i tragedii, a także ich niejednokrotne podsycanie, troll Dranisz, wielkolud robiący maślane oczy do Miłki, Tisa, platonicznie zakochana służąca w kapitanie Wilku i Persik, rozpieszczony krasnolud do kopania, za którym ciągnie się nadopiekuńcza mamuśka, która bardziej nadawałaby się do roboty niż jej rozmemłana latorośl. A na końcu podróży czeka naszą zgraję początkowych niedorajdów niespodzianka – król zdecydowanie nie wie, co się dzieje na jego ziemiach.
Mogłabym pisać i pisać peany radości na cześć „Sztyletu rodowego”, zamiast tego po prostu napiszę, że zaraz po przeczytaniu pierwszego tomu, sięgnęłam po drugi.
Relacja z Targów Fantastyki w Warszawie
Sezon targów i konwentów można uznać oficjalnie za otwarty. W weekendy 17-18 marca w Warszawie odbyła się trzecia już edycja Targów Fantastyki. Byliśmy tam i my, oglądając oferty wystawców, podglądając graczy w games roomie oraz oczywiście uczestnicząc w spotkaniach z pisarzami. Oto jak prezentowała się sobota.
Cuda widzę, czyli stoisk szał
Tegoroczna edycja targów, podobnie jak poprzednia, odbyła się w Domu Towarowy Bracia Jabłkowscy. Przybyło ponad 100 wystawców, zajmujących całe pierwsze i znaczną część drugiego piętra. Można było zaopatrzyć się w koszulki z nadrukami, torby, skórzane akcesoria i biżuterię. Dopieszczeni mogli poczuć się także fani klimatów gotyckich i steampunku, nie zabrakło bowiem gorsetów, sukni i ręcznie szytych dodatków. Uwagę przykuwało duże stoisko z figurkami Funko POP oraz gadżety dla fanów mangi i kotów.
Ciekawą inicjatywą były stoiska wikińskie i japońskie. Na pierwszym za kilka złotych można było wylosować własną runę, a na drugim dostać wykaligrafowany dowolny tekst. Niesamowite wrażenie robiły także stare mapy i... ptasie czaszki!
Spotkania z autorami
Mimo że Targi Fantastyki to stosunkowo młoda impreza, pojawili się na niej czołowi pisarze polskiej fantastyki. W sobotę odbyło się spotkanie twórców i redakcji magazynu „Felix” oraz dyżury autografowe Mai Lidii Kossakowskiej, Jarosława Grzędowicza, Jacka Komudy i Sławomira Nieściura.
Głównym punktem dnia było spotkanie z Maciejem Parowskim, Bogusławem Polchem i Jackiem Rodkiem, czyli twórcami komiksu Funky Koval (i nie tylko, rzecz jasna). Pierwszy odcinek o przygodach kultowego bohatera ukazał się 36 lat temu, można więc stwierdzić, że obchodzi właśnie podwójną osiemnastkę. Między innymi z tego względu spotkanie zostało zwieńczone tortem. Nie zabrakło także wystawy pojazdów, których autorem jest Tomasz „Cieniu” Kowalski.
Podczas ponad godzinnego spotkania autorzy opowiadali nie tylko o samym komiksie, jego genezie i ciekawostkach z nim związanych, ale także poruszyli wiele tematów pobocznych. Pojawiła się kwestia wejścia Kovala na rynek amerykański, a nawet jego ekranizacji (chociaż warunki wstępne zaproponowane przez Amerykanów okazały się dalekie od ideału). Fani Wiedźmina z pewnością z przyjemnością wysłuchali historii o tym, jak powstawał komiks na podstawie powieści i jak układała się współpraca Parowskiego i Polcha z Andrzejem Sapkowskim. Na koniec Panowie opowiedzieli o ostatnich filmach fantasy i sci-fi, które im się podobały i o tych, które w ogóle nie przypadły im do gustu.
Z kolei w niedzielę odbyła się oficjalna premiera najnowszej powieści Michała Gołkowskiego Spiżowy gniew (ponownie można było załapać się na torcik). Pojawiły się także autorki: Aneta Jadowska, Martyna Raduchowska i Aleksandra Janusz.
Nie tylko zakupy, nie tylko książki
Na zmęczonych i wygłodniałych na parterze czekała strefa gastro z jedzeniem i kawą. Tu mała uwaga – przydałyby się w niej miejsca siedzące. Zorganizowano tu także wystawę malarstwa Małgorzaty Bańkowskiej. Z kolei na samej górze, przy stoiskach wystawców z grami, przygotowano stoły do gry. Dla dzieci stworzono strefę zabaw Kids Zone, a chętni mogli także uczestniczyć w warsztatach origami.
Podsumowanie
Targi Fantastyki uważam za bardzo udane. Z jednej strony pojawiło się wielu interesujących wystawców, z drugiej panowała świetna atmosfera i nie brakowało różnorodnych tematycznych atrakcji. Oby tak dalej!
Zadra
Kamień węgielny polskiego steampunku, nominowana do wielu literackich nagród Zadra, powraca po latach w nowym, rozszerzonym, jednotomowym wydaniu.
Odkryj początki epoki Etheru w powieści poprzedzającej książkę Czterdzieści i cztery, która przyniosła Krzysztofowi Piskorskiemu uznanie krytyków i fanów oraz najważniejsze w dziedzinie polskiej fantastyki nagrody – im. Janusza A. Zajdla oraz Jerzego Żuławskiego.
Spotkania z Ewą Białołęcką
Serdecznie zapraszamy na spotkania z Ewą Białołęcką, autorką serii Kroniki Drugiego Kręgu, jedną z najbardziej znanych i utytułowanych pisarek polskiej fantastyki.
Zadra
Kamień węgielny polskiego steampunku, nominowana do wielu literackich nagród Zadra, powraca po latach w nowym, rozszerzonym, jednotomowym wydaniu.
Odkryj początki epoki Etheru w powieści poprzedzającej książkę Czterdzieści i cztery, która przyniosła Krzysztofowi Piskorskiemu uznanie krytyków i fanów oraz najważniejsze w dziedzinie polskiej fantastyki nagrody – im. Janusza A. Zajdla oraz Jerzego Żuławskiego.
Zapisane w gwiazdach
Polka mieszkająca na stałe w Stanach Zjednoczonych nasłuchała się od rodziny historii o Polsce pierwszej połowy dwudziestego wieku i postanowiła ją spisać w fabularyzowanej formie. Tak w skrócie brzmi geneza powieści „Zapisane w gwiazdach”. Zaintrygowani?
Pierwsze dwa fakty, jakie rzuciły mi się w oczy, gdy ujrzałam książkę Lucie Di Angeli-Ilovan, to jej grubość (zapowiadająca nie wojnę z rodziną w tle, lecz sagę rodzinną z wojennym tłem) oraz bardzo ładna, stonowana okładka, która nie epatuje okrucieństwami konfliktów zbrojnych. Pułk konny z polskimi flagami, beżowo-kremowa tonacja – okładka jest skromna i gustowna. Trzeci fakt, tym razem widoczny po zajrzeniu do środka – książka nie ma tłumacza. Co oznacza, że mieszkająca od wielu lat na obczyźnie Polka nie zapomniała ojczystego języka i nie poszła na łatwiznę. Zanim jeszcze rozpoczynam lekturę, książka mocno zyskuje w moich oczach.
„Zapisane w gwiazdach” to faktycznie typowa saga rodzinna, której akcja toczy się wokół losów rodu Góreckich. Paulina i Bazyli, rodzice głównych bohaterów powieści, zostają przedstawieni na tle targanej niepokojami Polski pozaborowej i zawieruchy końca pierwszej wojny światowej. Po krótkim przedstawieniu historii ich małżeństwa następuje przejście bezpośrednio do najważniejszych osób w utworze: rodzeństwa Góreckich. Aleksander, Kaszmira (Katarzyna Mirosława), Maruszka (Maria) i Józef to cztery postacie, których losy czytelnik śledzi na przestrzeni blisko sześciuset stron powieści. Wiodącą rolę autorka oddaje Kaszmirze, która staje się dla reszty rodzeństwa i dla bliskich w miejscowości Mołodeczno kompasem moralnym, wsparciem w trudnych chwilach i wyrocznią w kwestiach najważniejszych. To ona i jej ukochany, a później mąż, rosyjski Żyd Szuryk, ustalają rytm wydarzeń i pojawiają się przed czytelnikiem jako najbardziej aktywni bohaterowie. Rodzeństwo i ich rodziny nie są jednak jedynymi pierwszoplanowymi bohaterami. Równie ważna jest koleżanka Maruszki, Franka, postać z jednej strony heroiczna, z drugiej niejednoznaczna moralnie, czy też dzielna, choć nieco infantylna momentami Helcia. Bohaterowie płci męskiej to głównie koledzy i ukochani bohaterek, ewentualnie przyjaciele Józia, widać więc, że autorka stawia na historię opowiedzianą z perspektywy kobiet.
Wydarzenia, kręcące się początkowo wokół codziennego życia w Mołodecznie w międzywojniu i dorastania bohaterów, nabierają tym większego rozpędu, im bardziej nadciąga nad Polskę druga wojna światowa. Spokój kresowej prowincji, początkowo zakłócany wyłącznie sąsiedzkimi tarciami między poszczególnymi narodami (blisko siebie żyją przecież Żydzi, Rosjanie, Polacy...), zostaje raz na zawsze zburzony, podobnie jak sielankowe życie Góreckich.
Pomysł na książkę był znakomity. Międzywojenne Kresy, małe miasteczka, blisko ze sobą zżyte społeczności, to literacki samograj. Losy rodziny z wielką historią w tle – tak samo. Temat ludzkich perypetii na tle przełomowych wydarzeń jest może i ograny, ale z tej strony, w dodatku na faktach, rzadko się go podejmuje. Przed di Angeli-Ilovan stanęło zadanie proste i niezwykle trudne jednocześnie – nie zmarnować potencjału tej historii. Nie do końca wyszło.
Językowo jest poprawnie, ale bez rewelacji. Okazjonalne błędy i niezręczności nikną gdzieś w tekście, ale narracyjnych fajerwerków też nie ma. Z pewnością drażnić może maniera przeskakiwania (moim zdaniem nieuzasadnionego) między narracją w czasie przeszłym i teraźniejszym. Jednak nie to jest najpoważniejszym problemem tego tekstu.
Przede wszystkim, brak mi w tej powieści klimatu czasów i miejsca. Wydarzenia cały czas idą naprzód, nie ma chwili na refleksję, a znaczna dominacja dialogów nad opisami wysuwa na pierwszy plan nie chronotop, lecz bohaterów. Niestety, z nimi również zapoznajemy się dość powierzchownie – brakuje psychologicznej perspektywy.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autorka ślizga się po tematach. Chcąc ukazać i ludzi, i czasy, i klimat Kresów, nie ukazuje niczego w pełni. Nie zdążyłam się zżyć z bohaterami, nie poczułam atmosfery życia w Mołodecznie, nie wystraszyłam się wojny. Tekst płynie zbyt szybko. „Zapisane w gwiazdach” wydaje się bardziej urozmaiconym dialogami streszczeniem sagi rodzinnej niż samą sagą. Kiedy myślę o opowieściach o ludziach z historią w tle, na myśl przychodzi „Wojna i pokój” Tołstoja, „Biała gwardia” Bułhakowa, a z polskiego poletka (i najnowszej historii) – cykl Edyty Świętek „Spacer Aleją Róż”. Nie książka di Angeli-Ilovan. Za dużo materiału, za dużo dialogów, za dużo dobrych chęci, za mało przemyślanej selekcji informacji i zanurzenia czytelnika w świecie przedstawionym.