Rezultaty wyszukiwania dla: Marcin
Śpiący giganci - Sylvain Neuvel pod patronatem
9 listopada nakładem wydawnictwa Akurat oraz pod patronatem Secretum ukażei się książka Sylvaina Neuvela - "Śpiący giganci". Jest to powieść na miarę „Jurassic Park”, „World War Z” i „Marsjanina”, po mistrzowsku łącząca elementy thrillera, fantastyki i powieści przygodowej.
"Gamedec. Granica rzeczywistości" Marcina Przybyłka w księgarniach
Wczoraj, nakładem wydawnictwa Rebis, trafił do księgarń "Gamedec. Granica rzeczywistości" autorstwa Marcina Przybyłka. To pierwszy tom cyklu GAMEDEC. Koniec XXII wieku. Ludzie żyją w miastach-klatkach oddzielonych od agresywnego ekosystemu barierami ABB. Światem rządzą korporacje, choć zwykły obywatel tego nie zauważa. Wielu spędza czas w światach sensorycznych – grach dających wrażenie pełnego uczestnictwa. Gdzie przebywają ludzie, pojawiają się kłopoty. A gdy kłopoty dotyczą sieci, potrzebny jest nie policjant, ale gamedec – detektyw od gier. Taki jak Torkil Aymore z Warsaw City.
"Projekt Mefisto" Marcin Mortka - niebawem premiera!
Opowieść o polskim miasteczku, któremu nawet zastępy piekielne nie dają rady.
Piekło świeci pustkami. Zygmunt, szeregowy pracownik, przybywa do Wyplut, miasteczka na prowincji Polski, by tam wdrażać projekt Mefisto 2.0, błyskotliwą strategię zarządu na pogrążenie ludzkości w grzechach. Cyniczny i przystojny diabeł nie przewidział jednak, że przyjdzie mu mierzyć się z ludźmi, którym Piekło może co najwyżej czyścić buty.
Premiera: "Damy we fiolecie"
Dla mieszkańców Morbus — państwa-miasta rządzonego twardą ręką przez cesarzową Segvinę — bez wątpienia nadchodzą ciężkie czasy. Niektórzy spośród nich spoglądają na cesarski pałac z trwogą, inni zaś z nieskrywaną pokusą, bo ciężkie czasy sprzyjają błyskawicznym karierom... i jeszcze szybszym upadkom.
Z bożej łaski Maksymilian
Miałam kilka lat, gdy napisałam swoją pierwszą powieść. A w zasadzie bardziej ją narysowałam niż napisałam, skupiając się na ilustracjach i dodając do nich zaledwie jednozdaniowe opisy wprowadzające. Z czasem pisałam więcej, ale za to kończyłam coraz mniej z rozpoczętych projektów. Dopiero w mając dwadzieścia trzy lata postawiłam ostatnią kropkę w „Skazanych", pierwszej „prawdziwej" powieści własnego autorstwa i jednocześnie pierwszej, która trafiła na księgarskie półki. Być może z tego powodu zawsze fascynowały mnie utwory wydawane przez młodszych autorów – z podziwu i swoistej zazdrości o wytrwałość, skupienie i umiejętność kończenia tego, co się zaczęło w wieku, który zdaje się absolutnie do takiej postawy nie pasować. Przy okazji lektury powieści „Z bożej łaski Maksymilian" do wspomnianej gamy uczuć dołączyło jeszcze kilka nowych wrażeń – zaskoczenie, zafascynowanie i zawstydzenie, że podczas, gdy ja bawię się w nastoletnie historie miłosne o aniołach, demonach i sukubach; szesnastoletni Marcin Kula tworzy alternatywną wizję rozwoju Polski, odmieniając punkty zwrotne znanej nam przeszłości.
Okładka powieści w żaden sposób nie sugeruje tak bogatej, naszpikowanej wiedzą zawartości. Oto portret nastolatka z rozwichrzoną czupryną i pozą amanta z boysbandu, a nie poważnego i odpowiedzialnego polityka, członka rodziny królewskiej. Nawet skrywający się w tle herb, niemal niewidoczny na pierwszy rzut oka, nie odmienił tego wrażenia. Przyznam szczerze – spodziewałam się mdłej historyjki o zawieraniu przyjaźni, pierwszej miłości i rodzinnych niesnaskach, wynikających z przechodzenia przez „trudny wiek". Tymczasem...
Rzeczpospolita Dziesięciorga Narodów nigdy nie była potężniejsza. Król Eryk II nie tylko dba o stan obecnie znajdujących się wśród terytoriów Polski lokacji, ale także rozszerza powierzchnię kraju i umacnia znaczenie Krakowa na arenie światowej. Jednocześnie do objęcia tronu szykuje się nastoletni syn monarchy, Jego Książęca Mość Maksymilian Habsburg. Jednak czy pomimo wszechstronnej edukacji będzie gotowy przejąć władzę nad tak rozległym państwem, gdy wybije dla tego godzina? A może nie czuje się właściwą osobą do odegrania tej roli? Co z jego życiem osobistym? Czy jest gotów postawić na szali własne szczęście dla dobra narodu? I czy faktycznie ma na przygotowanie się do objęcia tronu tak wiele czasu jak mogłoby się wydawać?
Wrażenie robi przede wszystkim fakt, że świat wykreowany przez Marcina Kulę nie jest zupełnie oderwany od rzeczywistości. Oczywiście, nigdy nie istniała i pewnie już istnieć nie będzie Rzeczpospolita Dziesięciorga Narodów, ale gdyby... No właśnie. Młody pisarz pokusił się o zmiany w historii naszego kraju. Manipulując faktami, przemieniając je na korzyść Polski, stworzył świat, w którym nie tylko nie zniknęła ona z map, ale i poszerzyła swoje wpływy, stając się supermocarstwem. To niesamowite, jak wiele mogłyby zmienić pojedyncze wydarzenia, niemniej największe wrażenie robi fakt, że grę z tymi możliwościami – zgłębiając i analizując potencjalność historii – poprowadził tak młody człowiek.
Sama opowieść o nastoletnim, dojrzewającym księciu nie nosi już może takich znamion oryginalności i niezwykłości, ale stanowi przykład udanej realizacji powieści młodzieżowej. Tym bardziej przekonującej, że pisanej przecież przez przedstawiciela grupy odbiorczej. Postać Maksymiliana, jego obawy i troski, pomimo nietypowej, bo książęcej sytuacji, wpisują się w uniwersalne rozterki młodych ludzi, stając dla nich wzorem i rodzajem pocieszenia. Tak, jeżeli nie należycie do tych, którzy bez problemu nawiązują przyjaźnie, to tutaj znajdziecie kilka słów otuchy. I być może przepowiednię na przyszłość, że właściwe osoby znajdą się przy Was we właściwym czasie.
Marcinowi Kuli trudno także zarzucić cokolwiek pod względem językowym. Oczywiście nie da się ukryć, że jest to prosta proza o młodocianym targecie, a więc opisowo nieskomplikowana i nastawiona raczej na akcję niż poetykę samą w sobie, jednak całość czyta się płynnie i z przyjemnością. Nagromadzenie tytułów czy szczegółów w nomenklaturach tylko chwilami czytelnika męczy, a nawet wtedy ma swój urok. „Z bożej łaski Maksymilian" przypomniał mi czasy pierwszych zarywanych z powodu czytania nocy oraz także tych późniejszych, które poświęciłam na pisanie opowiadań.
Z czystym sercem mogę polecić powieść Marcina Kuli każdemu rodzicowi, który szuka zajmującej i w jakiś sposób edukacyjnie wartościowej lektury dla swoich pociech oraz nastoletnim fanom historii, zwłaszcza tej polskiej. Dorośli odbiorcy pochłoną powieść przede wszystkim ze względu na podziw dla kreatywności i wiedzy autora – wierzcie mi, że te uczucia budzą się automatycznie już po kilku stronach lektury. Jestem pod wrażeniem i czekam na więcej!
Transmisja
Temat postapokalipsy cieszy się niesłabnącą popularnością. Niech za wzór posłuży chociażby świetnie sprzedająca się seria Metro i co rusz powstające jej kolejne odsłony. Jak to jednak mówią, Polacy nie gęsi i także mamy swoich autorów piszących o zagładzie. Całkiem niedawno dołączył do nich Marcin Strzyżewski ze swoją „Transmisją".
Marcin Strzyżewski zadebiutował w 2014 roku powieścią „Dziewiąte życie czarnoksiężnika". Miłośnikom gier komputerowych znany jest być może lepiej, jako redaktor serwisu gry.onet.pl. Absolwent filologii rosyjskiej, wbrew temu co mogłoby się wydawać, nie umieścił akcji swojej nowej książki w Rosji. Za to postanowił przyjrzeć się USA po zagładzie atomowej. Warto dodać, że książka Marcina Strzyżewskiego jest drugą odsłoną cyklu postapokaliptycznego, wydawnictwa Czwarta Strona Fantastyki.
Wyobraźcie sobie, że Stany Zjednoczone zniknęły z powierzchni ziemi, po tym, jak Chiny i Rosja zrzuciły na nie bomby atomowe. Nie trudno się domyślić, że po takim zabiegu niewiele pozostało z dawnego giganta. Ruiny, gruzy, dzicz i coraz bardziej zezwierzęceni mieszkańcy – oto obraz współczesnej Ameryki Północnej. Naszym przewodnikiem, po tym dość nieprzyjaznym świecie będzie Timur Denikin, reporter portalu internetowego. Bohater trudni się pisaniem artykułów na temat stref zakazanych zbombardowanych obszarów. Chociaż są to wycieczki dość interesujące, to trudno nazwać je bezpiecznymi, ostrzelane Stany pełne są bowiem mutacji w różnych odmianach. Mało kogo obchodzą jednak, te odległe dla bezpiecznych mieszkańców pozostałych kontynentów, nowinki. Dlatego w poszukiwaniu nowego środka przekazu Timur wyrusza po to, by nakręcić wideo zza oceanu.
Ciekawym zabiegiem jest zderzenie dwóch światów- Chin – gospodarczo i technologicznie rozwiniętego państwa oraz Stanów Zjednoczonych, stanowiących skupisko najgorszych ludzkich cech. Aby przetrwać w nowej rzeczywistości, celem większości ludzkości stało się przetrwanie za każdą cenę. Dlatego gwałty, morderstwa czy rabunki, są tutaj na porządku dziennym i nikt się tym specjalnie nie przejmuje, uznając prawo silniejszego za coś naturalnego. W świecie wszelkich niedoborów prawdziwy rarytas stanowi ludzkie mięso. Człowiek staje się natomiast siłą roboczą, która będzie eksploatowana, aż do granic możliwości. Z grubsza zaplanowana podróż, staje się z dnia na dzień coraz bardziej niebezpieczna, a sprawy nie układają się po myśli bohatera. Jak można się było spodziewać przebywanie strefach zakazanych obija się również na zachowaniu i charakterze głównego bohatera. Jego kreacja dość dobrze ukazuje jak niewiele pozostaje z człowieka, gdy sprowadzi się jego życie do podstawowych potrzeb fizjologicznych. Obrazu dopełniają również postaci drugoplanowe, zostały one co prawda nakreślone dość pobieżnie, ale to wystarczy byśmy wyłonili spośród nich swoich ulubieńców.
Kreślona piórem Marcina Strzyżewskiego wizja postapokalipsy podana została w sposób lekki. Duża w tym być może zasługa jego profesji. Czytanie urozmaicają również wstawki stylizowane na artykuły prasowe oraz maile. Wszystko to sprawia, że „Transmisja" spodoba się nie tylko fanom gatunku, ale i miłośnikom powieści przygodowych. Świetna propozycja na letnie wieczory i dalekie podróże
Zobacz okładkę "Blood Ransom" Marcina Jamiołkowskiego
Order
Magia powróciła do Warszawy. Razem z nią kłopoty Herberta Kruka, bohatera znanego z poprzedniego tomu cyklu Marcina Jamiołkowskiego "Okup krwi". Czarodziej tym razem podejmie się odnalezienia potężnego artefaktu. Order do niedawna chronił Warszawę przed wszelkiego rodzaju zagrożeniami. Kto ukradł amulet i dlaczego? Czyżby szykował się atak na miasto? I czy coś wspólnego z tym mają członkowie Bractwa Miast i wstrętne kreatury nazywane bazyliszkami? Na te pytania odpowiedzieć musi Herbert Kruk. A czasu jest niewiele. Świadczą o tym chociażby pojawiające się na mieście ulotki i bilboardy z niepokojącym napisem "coś się wydarzy". Herbert wsiada na swój ulubiony środek transportu - hulajnogę i wkracza do akcji.
"Order" to nie jest typowe fantasy. Nie znajdziemy tu smoków, elfów i czarowników w śpiczastych kapeluszach. Nie będzie epicko, nie przeżyjemy wielkich bitew i starć wielotysięcznych armii. I dobrze! Bo powieść Marcina Jamiołkowskiego to coś zupełnie innego. Fantastyka pełna humoru, lekka, ale pełna napięcia i wciągająca. Tylko w cyklu o Herbercie Kruku znajdziemy tak zabawny i ciekawy system magii. Bo trzeba zaznaczyć, że Herbert nie tworzy czegoś z niczego. Do swoich magicznych sztuczek wykorzystuje na przykład regulamin promocji operatora telefonii komórkowej, który pozwala mu stać się... niewidzialnym. Herbert potrafi znaleźć wykorzystanie nawet dla agrafki, doskonale posługuje się "magią odmiany rzeczowników żywotnych i nieżywotnych" i całkiem nieźle daje sobie radę ze zmianą płci. Nie będę zdradzał jak skończy się ta historia, ale jedno jest pewne - miasto ma nowego superbohatera. Nazywa się Kruk, Herbert Kruk.
"Order" to doskonała kontynuacja cyklu zapoczątkowanego "Okupem krwi". Czytając powieść przeżyjemy emocjonujące pojedynki magiczne, poznamy sekrety Warszawy, do której powróciła magia i, co najważniejsze, będziemy się dobrze bawić, bo Marcin Jamiołkowski ma głowę pełną zaskakujących pomysłów (jak "czalarmy" - ochronne czary, sprawiające że wchodzący do budynku mag zostaje rozpoznany i obezwładniony, czy nasłane na Herberta stworzeńce dresiarzy) i wie jak wywołać u czytelnika dobry humor. Autor stworzył kawał dobrej fantastyki. Polecam!
Listy lorda Bathursta
Marcin Mortka to znane nazwisko na polskiej scenie fantastycznej. Głownie jednak kojarzy się z fantastyką historyczną ("Miecz i kwiaty", "Ragnarok 1940"), a niektórym ewentualnie z horrorem ("Miasteczko Nonstead"). Tym razem powrócił do czasów, gdy tłumaczył powieści marynistyczne Patricka O'Briana i klimatów, których zaczątki czuć było już w "Karaibskiej Krucjacie" - fantastyce z piratami w roli głównej. I trzeba przyznać, że naprawdę dobrze mu to wyszło.
Peter Doggs to niezrównany żeglarz, ale i człowiek, który szybciej mówi niż myśli, a przy tym jest niesamowicie uparty i niechętny do słuchania innych. Ze względu na te cechy, spotykamy go po raz pierwszy, gdy właśnie zostaje zabity. Tak naprawdę przed śmiercią ratuje go Lord Bathurst, który upatruje w Doggsie człowieka idealnego do tajnej, niebezpiecznej misji na morzu. Na wszelki wypadek, roztacza "opiekę" nad jego córką i w zależności od uległości jej ojca, znajduje jej odpowiedniego kandydata na męża. Tak zaczyna się przygoda Petera, który wcale nie chce jej przeżyć. Do przodu gnają go tylko listy Barhursta, dostarczane przez jego szpiclów na statku, troska o córkę oraz ciekawość prawdziwych zamiarów lorda.
Czytelnik poznaje wszystkie zawiłości intrygi razem z Doggsem - czy to z listów, czy jego własnych rozmyślań. A fabułę Mortka wymyślił naprawdę złożoną. Sporadycznie tylko opuszczamy pokład okrętu, którego nazwa zmienia się jak w kalejdoskopie. XVII-wieczne oceany były wysoce niebezpiecznym miejscem, po którym żeglowali korsarze i wrogie floty. Możecie być pewni, że okazji do wystrzelenia armat nie zabraknie, czy to przeciwko piratom, Francuzom, czy nawet... swoim. Ukryte zamiary Lorda zaprowadzą naszych bohaterów do Indonezji, lecz droga nie będzie usłana różami.
W większości pozyskani przez szantaże, przedstawiciele Bathursta, pilnują, by kapitan wykonywał swoje polecenia, ale jednocześnie stanowią słabe ogniwo, o czym ten dobrze wie. Doggs to tak naprawdę łotr jakich mało. Przed osiągnięciem celu nie cofnie się przed niczym: będzie rabować, zabijać, krzywoprzysięgać. Paradoksalnie jednak wzbudza sympatię czytelnika, szczególnie, że znamy jego motywację. Dlatego potrafimy zrozumieć środki, których używa do osiągnięcia celu. Jako postać osadzona wśród innych łajdaków, stanowi wśród nich najjaśniejszy punkt, jawiący się nam najwyraźniej, a do tego obdarzony jest niesamowitą inteligencją, która pozwoliła mu zajść tak daleko. Z lordem Bathurstem prowadzi swoistą wojnę na umysły - próbuje poznać plany Anglika i pokrzyżować je, zanim skończy mu się czas. Możemy się tylko domyślać, kto wygra w tym starciu, bo wcale nie jest to oczywiste.
Jedno trzeba Mortce przyznać - potrafi pisać nieziemsko i lata tłumaczenia książek O'Briana z pewnością wyszły mu tylko na dobre. Nieskończone lektury leksykonów marynistycznych się opłaciły, a ta wiedza pozwoliła napisać mu jego własną powieść w klimatach stricte żeglarskich. Fani fantastyki mogą się poczuć rozczarowani, bo poza manipulacją faktami historycznymi, nie znajdą tu elementów nadnaturalnych. Mimo to, dla mnie, osoby nieobeznanej i nieoczytanej w tych tematach, lektura była samą przyjemnością, a nastrój i plastyczne opisy wynagradzają w pełni te braki. Z łatwością przeniosłam się na pokład "Menelausa", wczułam się w klimat, brałam udział w intrygach i emocjonujących bitwach morskich. Na kartach powieści pisarz wykreował wiele wiarygodnych postaci, osadził je na bojowych okrętach Royal Navy, wysłał w daleką podróż do Indii, a przy tym zaplątał w intrygę lorda Bathursta.
Marcin Mortka zawładnął moim sercem. Ma niesamowicie lekkie pióro, świetne pomysły i barwny język, co w "Listach Lorda Bathursta" złożyło się na niesamowitą powieść. Jeśli nigdy nie kręciły was klimaty marynistyczne, nie bójcie się sięgnąć, a może w wykonaniu tego autora pokochacie je tak jak ja. Otwarte zakończenie stanowi dla autora furtkę, z której, jak sam powiedział na ubiegłorocznym Polconie, bardzo chętnie skorzysta. Czyżby szykował się nam drugi O'Brian? Jestem za!
"Transmisja" Marcina Strzyżewskiego już dostępna w przedsprzedaży!
Na Stany Zjednoczone Ameryki spadły dziesiątki pocisków z głowicami atomowymi. Wszystkie metropolie zamieniły się w oceany gruzów, a na ruinach cywilizacji zaczęło wyrastać nowe, dzikie i bezwzględne pokolenie ludzi. Na teren Strefy Zakazanej Ameryki Północnej, 70 lat po wojnie atomowej, przybywa Timur Denikin, reporter portalu internetowego, opisujący mieszkańcom niedotkniętej zagładą Azji i Europy życie za oceanem. Droga, którą ma do przebycia, prowadzi z Vancouver do San Francisco. Nie wszystko jednak rozegra się zgodnie z planem.