Rezultaty wyszukiwania dla: Mag
Rycerz sowy
Mercedes Lackey to amerykańska pisarka fantasy, którą doskonale znają miłośnicy gatunku. Jest postacią barwną z ogromnym bagażem życiowych doświadczeń. W 1972 roku ukończyła Uniwersytet Purdue. Później wykonywała wiele zawodów. Pracowała jako kucharka, księgowa, ochroniarz, technik laboratoryjny, modelka czy programistka komputerowa. Dopiero w 1993 roku pisanie stało się jej źródłem utrzymania. Mercedes Lackey tworzyła nie tylko we współpracy ze swoim mężem, Larrym Dixonem, ale również z innymi, znanymi twórcami fantastyki, takimi jak Andre Norton.
Lot Sowy
Rodzice Dariana giną podczas polowania, a chłopiec nie może pogodzić się z ich stratą. Nie potrafi znaleźć dla siebie miejsca w lokalnej społeczności. Od nauki czy pracy woli samotne wycieczki do lasu, gdyż tylko tam czuje się chociaż odrobinę lepiej. To właśnie ta miłość i potrzeba wolności ratują mu życie, gdy jego rodzinna wioska zostaje zaatakowana przez barbarzyńców. Ucieczka w głąb lasu to początek zupełnie nowego, pełnego przygód życia, w którym Darian nareszcie pozna samego siebie i magię, którą mógłby w przyszłości władać.
Oczy Sowy
Od wydarzeń z „Lotu Sowy" mijają cztery lata. Darian dorasta, staje się rozsądniejszy, wiele dało mu szkolenie pod okiem Sokolich Braci. Nauczył się także jak żyć wśród ludzi i nie czuje już potrzeby wiecznego uciekania. W powieści pojawiają się także nowi bohaterowie, a raczej bohaterki. Są to siostry Keisha i Shandi Alder. Jedna z nich posiada predyspozycje by zostać uzdrowicielką, druga natomiast została wybrana na herolda. W jaki sposób ich losy połączą się z losami dorastającego Dariana?
Rycerz Sowy
Wraz z trzecim tomem rozpoczyna się pełna niebezpieczeństw podróż Dariana, który może zostać nie tylko magiem, ale i broniącym sprawiedliwości rycerzem. Może wreszcie, po latach, uda mu się rozwikłać zagadkę śmierci rodziców. Tylko dlaczego zaczęły nawiedzać go dziwne, niepokojące sny i co musi zrobić by przetrwał jego związek z Keishą? To już ostatni tom trylogii, ale czy ta historia będzie miała szczęśliwe zakończenie?
W powieści pojawiają się niezwykłe, nie tylko fantastyczne, ale i fantastycznie opisane stworzenia. Fabuła, jak na heroik fantasy przystało, jest dość standardowa, trudno jednak byłoby powiedzieć, że nie jest oryginalna. Zważywszy, że pierwszy tom trylogii pojawił się w 1997 roku, to stawiałabym na to, że kolejni pisarze czerpali wzorce z twórczości Mercedes Lackey, a nie na odwrót. Poza tym pisarka niewiele pozostawia domysłom czytelników i przedstawiony przez nią świat dopracowany został w najdrobniejszych szczegółach.
Akcja w książkach rozkręca się bardzo powoli. Większą wartość stanowi tu szczegółowo opisana rzeczywistość. Wydaje mi się, że dla współczesnego czytelnika, który przyzwyczajony jest do tego, że wydarzenia w powieściach pędzą na łeb na szyję, taki sposób pisania może wydawać się nieco nudnawy. Ja sama wolę twórczość Andre Norton czy Davida Eddingsa, ale fantastyka Mercedes Lackey zawsze będzie kojarzyła mi się z dzieciństwem. Wiele jej książek stało na półce u mojej cioci, która zaraziła mnie miłością do literatury fantastycznej. Nie potrafię więc w tym wypadku być zupełnie obiektywna.
Życie Dariana z pewnością jest bardzo barwne i ciekawe, tak samo jak i świat, w którym dorasta młody mag. „Trylogia sowiego maga" to cykl, który z przyjemnością poleciłabym nieco młodszym czytelnikom, którzy dopiero zagłębiają się w kanony fantastyki. Mercedes Lackey jest jedną z tych pisarek od twórczości której powinno się zaczynać swoją przygodę. Osobom lubiącym wartką akcję książki mogą się nieco dłużyć, tym jednak, którzy kochają barwne opisy i dobrze przedstawioną kreację świata, seria z pewnością przypadnie do gustu.
Winter
Londyn – tajemnicze miasto wiecznie skąpane w deszczu i oparach mgły snujących się po wąskich, brukowanych uliczkach. To właśnie w tych ciemnych uliczkach Londynu z siłami zła walczyli bohaterowie „Mechanicznego anioła" C. Clare, to w tym mieście zamienili się rolami chłopcy z powieści M. Twaina „Książę i żebrak". To także tutaj pojawiała się niebieska budka Doktora Who, która była statkiem kosmicznym. Właśnie pod Londynem znajduje się kraina znana czytelnikom i fanom powieści Gaimana pod tytułem „Nigdziebądź". Nie zapominajmy o tym, że w stolicy Anglii znajduje się także słynny peron 9 i ¾ na stacji King's Cross, z którego co roku, pierwszego września odjeżdża pociąg do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Tak, Londyn to magiczne i cudowne miasto pełne niezwykłych stworzeń i niesamowitych postaci, które możecie znaleźć na kartach powieści, ale czy spodziewaliście się spotkać w tym tajemniczym, mglistym mieście nastolatkę o przepięknych srebrnych oczach noszącą w sobie Moc? Moc, która może ją zniszczyć? Nie? Ja tym bardziej, a jednak Londyn to także dom srebrnookiej Winter Starr, bohaterki debiutanckiej powieści Asi Greenhorn.
Winter Blackwood Starr to szesnastoletnia sierota mieszkająca razem z babcią w jednej z najcudowniejszych stolic świata – Londynie. Dziewczyna ma tutaj wszystko, czego potrzebuje nastolatka w jej wieku: kochającą babcię, znośną szkołę, cudownych przyjaciół i zespół grający metal. Spokojne i wolne od zmartwień życie nastoletniej Winter dobiega końca, gdy babcia dziewczyny nagle zapada w śpiączkę. Dla bohaterki to cios prosto w serce. Bardzo chce czuwać przy najbliższej jej osobie, jednak opieka społeczna jest zmuszona wysłać szesnastolatkę do tymczasowej rodziny zastępczej. „Szczęśliwcami" staje się pięcioosobowa rodzina Chiplinów. Winter niechętnie porzuca ukochane życie w Londynie i przeprowadza się do zabitego dechami miasteczka w Walii – Cae Mefus. Według sądu i opieki społecznej te tymczasowe przenosiny do nudnej i jednocześnie bezpiecznej miejscowości mają wyjść dziewczynie na dobre i sprawić, że nowa szkoła oraz nowi znajomi odciągną młodą Starr od rozmyślań o chorej babci. Winter nie jest zachwycona tym rozwiązaniem, ale nowa rodzina wcale nie jest taka zła. Główna bohaterka zaprzyjaźnia się z najstarszym z trójki rodzeństwa – uroczym i ironicznym Gareth'em, który nie może oderwać od niej wzroku. Sprawy się komplikują, kiedy Winter idzie do nowej szkoły i tam zderza się (dosłownie) z niesamowicie pociągającym i przystojnym Rhysem o tajemniczych, czerwonych oczach. Jest on przewodniczącym zgromadzenia Nyksów – uprzywilejowanej grupy uczniów szkoły Świętego Dawida, którzy ukrywają przed światem pewną mroczną tajemnicę. Jak to w takich powieściach bywa oboje zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Pociągają się wzajemnie, a ich uczucie sprawia obojgu niewypowiedziany ból.
Niestety sielanka nie trwa długo i w spokojnym dotąd miasteczkiem wstrząsa seria tajemniczych ataków na młodzież szkolną. To jednak nie koniec szokujących niespodzianek, które skrywa niewielka mieścina. Starr nieoczekiwanie odkrywa straszną tajemnicę, która wywraca (po raz kolejny) jej życie do góry nogami. Dziewczyna poznaje nieznany jej dotąd świat, a co za tym idzie zostaje uwikłana w lepką sieć intryg i kłamstw tkaną przez członków Familii. Jak sobie poradzi z przytłaczającą prawdą o sobie i czy kapryśny los oraz rygorystyczny Pakt pozwolą jej związać się z przepięknym Rhysem? Tego wszystkiego i jeszcze więcej dowiecie się, gdy sięgniecie po „Winter".
Tak naprawdę po powieści Greenhorn spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Sądziłam, że będzie to porywająca powieść o niebezpieczeństwach, nieprzewidywalnych tajemnicach i akcji zapierającej dech w piersiach, a w roli głównej bohaterki zobaczę silną i pewną siebie gotkę. Niestety, zamiast tego wszystkiego dostałam przewidywalny, ciężki romans paranormalny rozciągnięty do ponad czterystu stron i zbudowany na znanym schemacie, na którym opierają się wszystkie romanse tego gatunku.
Akcja książki, która z początku płynie wartkim nurtem z czasem zaczyna zwalniać tak, jakby ktoś zbudował na niej serię tam. Owe tamy to wieczne wprowadzanie nowych wątków i intryg, które zamiast urozmaicać lekturę i intrygować czytelnika po prostu go nużą i intensywnie męczą. Autorka zwyczajnie zasypuje swojego odbiorcę mnóstwem zagadek, emocji i zdrad, a co za tym idzie czytelnik zaczyna się po prostu topić w tej gęstej atmosferze, którą przesycona jest „Winter".
Bohaterowie to jak dla mnie to zwykła kalka postaci z innych romansów paranormalnych, które w swoim życiu zdążyłam przeczytać. Winter, która w moich wyobrażeniach miała być pewną siebie gotką okazała się zwykłą, przeciętną i nudną nastolatką. Jest to dziewczyna irytująca i niezdarna. Przypomina mi trochę Bellę z cyklu „Zmierzch" z tą różnicą, że panna Swan nie uciekała z domu i nie upijała się z przyjaciółmi tylko dlatego, że było jej źle i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Takie dziewczyny jednak mają zawsze powodzenie u mężczyzn. Panienka Starr także. Nagle staje się obiektem westchnień syna swoich zastępczych rodziców oraz tajemniczego przywódcy zgrupowania czarujących, przystojnych Nyksów.
„Winter" to książka z tych lekko przekombinowanych, napisanych stylem kunsztownym, ale nużącym i przeładowanym informacjami. Ilość stron i króciutkich rozdziałów przeraża, a bohaterowie są męcząco idealni co może przyprawić czytelnika o kompleksy.
„Winter" to prawdopodobnie pierwsza część jednej z paranormalnych serii, których końca nie widać przez kolejne dwa tomy. Może druga część okaże się ciekawsza od wprowadzającej pierwszej? Muszę uzbroić się w cierpliwość i poczekać, bo mimo iż pierwsza część mnie nie porwała, to jednak jak na debiut „Winter" nie jest zła i wierzę, że drugi tom przygód panny Starr będzie wart zarwania nocy. Komu polecam debiut Greenhorn? Wszystkim, którzy w powieściach paranormalnych lubią wielowątkową fabułę, soczyste i banalne opisy ludzkich emocji, idealnych pod względem wyglądu bohaterów oraz wampiry, które nie błyszczą w słońcu.
Larista
„Dwa serca, jedno bicie, niech mnie odnajdzie miłość na całe życie"*
Dość często, choć się do tego nie przyznajemy, skrycie marzymy o miłości. Tej jedynej i na całe życie. Świadomie lub nie robimy wszystko by odnaleźć swoją drugą połówkę. Jesteśmy gotowi nawet uwierzyć w czary i wymówić magiczne zaklęcie, za pomocą którego w naszym życiu pojawi się ten wymarzony. Przeznaczenie, a może zwykły przypadek losu sprawiają, że czasem to czego tak bardzo pragniemy, spełnia się, ale jak to w życiu bywa, trzeba trochę się natrudzić, by być z ukochanym, oczywiście jeśli tak jest nam pisane...
Larista świętuje właśnie osiemnaste urodziny, mieszka w małej wiosce, uczęszcza do liceum i ma jedno marzenie - pragnie się zakochać, a dokładniej mówiąc, marzy o wielkiej miłości. Gdy w dniu urodzin wracając ze szkolnej imprezy spotyka tajemniczego nieznajomego chłopaka, którego widziała w swoim śnie, w dość dziwnej i strasznej sytuacji, nie podejrzewa nawet, jak bardzo jej życie ulegnie zmianie. Najpierw pojawia się Gabriel, bo tak ma na imię tajemniczy chłopak, który coraz bardziej ją intryguje, a i ona nie jest mu obojętna, a potem Daniel, o zapachu cedrowego drzewa, równie pociągający jak i niebezpieczny. Jak zakończy się znajomość Laristy z tymi dwoma chłopakami? Co takiego ukrywa Gabriel i co łączy go z Danielem? Czy rodząca się więź miedzy dziewczyną a chłopakiem będzie na tyle silna, by przetrwać nadchodzące kłopoty?
Książki z gatunku paranormal romance są z reguły pisane na jedno kopyto i naprawdę rzadko wyróżniają się czymś szczególnym. Już od dłuższego czasu przestałam poszukiwać w nich czegoś nowego, a zaczęłam zwracać uwagę na to, jak autor przedstawia historię. Bo okazuje się, że w tym tkwi ich siła, w tym jak dana powieść zostanie opisana. Jak więc było z „Laristą"?
Cóż, nie grzeszy ta książka niczym nowym w tym gatunku. Bo wszystko co się w niej znajduje spotkałam nie raz i nie dwa w innych powieściach tego typu. Ten Jedyny jest zabójczo przystojny, bogaty i aż kipi pewnością siebie. Jest oczywiście również ten zły, który kiedyś zbłądził, a teraz stoi po złej stronie i broi. Ona to szara myszka, ale o dziwo strasznie uparta, dąży do tego, co uważa za właściwe. Troszeczkę znajome, prawda? No ale, żeby nie było, że książka jest taka zła, muszę wspomnieć o tym, że Melissa Darwood zaskoczyła mnie tym, kim byli Gabriel i Daniel - dla mnie to było coś nowego i bardzo ciekawego. Ich historia została przedstawiona w skrócie, ale zawierała tyle informacji, by zaspokoić moją ciekawość i na tyle, by nie czuć zawodu. Była przedstawiona krótko, ale rzetelnie i nie wydawała się wzięta z powietrza, co uważam za duży plus. Fabuła, choć przewidywalna od początku okazała się bardzo dobra, miejscami nawet zaskakująca. Akcja toczy się miarowo, ale z każdą kolejną stroną wydawała się bardziej dynamiczna.
Choć bohaterowie nie prezentują sobą niczego nowego, są przedstawieni wyraziście i bardzo realnie. Z miejsca polubiłam Laristę, ma bowiem ona w sobie coś takiego, co przyciąga do niej i nie da się jej nie lubić. Co do Gabriela i Daniela od razu można rozpoznać, który z nich jest tym złym. Szkoda tylko, że autorka skupiła się bardziej na tym trójkącie, a resztę postaci stworzyła z mniejszym poświęceniem. Nie są to puste lale, ale też nie zapadają w pamięci na dłużej. Ot, są, bo muszą być. Jest dobrze, ale mogło by być o wiele lepiej.
Denerwujące jest dla mnie to, że zarówno nazwisko autorki, jak i imię głównej bohaterki dają sprzeczne informacje. Dopóki nie zagłębiłam się w powieść, nawet przez chwilę nie podejrzewałam, że jest to dzieło polskiej pisarki. Zabrakło informacji o tym, że to polska powieść i pisana jest pod pseudonimem. Jakoś tak dziwnie mi było i początkowo nie mogłam się przestawić, że się tak wyrażę. Wiem jedno, jako potencjalny odbiorca lubię wiedzieć, co nabywam i ten mały mankament jest krzywdzący dla powieści. Nie powinno tak być.
Tak, historia ma dużo niedociągnięć. Tak, można wymieniać i wymieniać podobieństwa do innych publikacji. Ale z drugiej strony czytając ją zapomniałam o otaczającym mnie świecie, czekających na mnie obowiązkach i przykrych sprawach. Całkowicie zatraciłam się w historii Laristy, która jest banalna, ale zarazem słodka i upragniona. Mam na myśli to, że marzymy o takiej historii i fajnie jest od czasu do czasu, o tym poczytać i choć przez chwile przeżywać wszystko wraz z bohaterami. A na brak emocji i wrażeń nie mogę narzekać, działo się wiele i ciekawie. Wątek uczuciowy, jak przystało na paranormal romance, był bardzo rozbudowany, ale mnie nie irytował, co było dla mnie miłą odmianą. Pozytywnym zaskoczeniem były sceny łóżkowe, które okazały się dużo ciekawsze niż w niektórych erotykach, które czytałam. Opisane z wyczuciem, a zarazem lekką pikanterią. Do tego doszedł wątek Guardianów i Tentatorów, który dużo daje powieści. Możliwe, że oceniam ją tak wysoko, bo akurat potrzebowałam takiej lekkiej, niezobowiązującej powieści. Według mnie spełniła się ona idealnie jako odskocznia od rzeczywistości. Styl pisania Darwood jest typowo młodzieżowy, ale nie jest denerwujący, umilił mi tylko czytanie. Ostatnie zdanie daje nadzieję na kontynuację, ale czy takowa powstanie?
Książka ta jest powieścią jakich wiele na rynku wydawniczym. Traktuje ona o miłości, poświęceniu, akceptacji i przyjaźni. Zbiera różne opinie i nie wszystkim może się podobać, ale moim zdaniem jest dobra jako odskocznia od publikacji poważnych lub tych z dreszczykiem. Ważne, by nie oczekiwać po niej zbyt wiele, a się nie rozczarujecie. Mnie Melissa Darwood przekonała do swojej twórczości, ale miło by było gdyby popracowała trochę nad swoim indywidualnym stylem.
*str. 15
Dotyk Gwen Frost
Jennifer Estep jest członkinią Amerykańskiego Związku Pisarzy Romansów oraz Amerykańskiego Związku Pisarzy Science Fiction i Fantasy. Na swym koncie ma między innymi serię z gatunku romansu paranormalnego "Bigtime" oraz cykl urban fantasy dla dorosłych "Elemental Assasin". Postawiła sobie za cel napisanie czegoś dla "młodych dorosłych" i tym sposobem światło dzienne ujrzała seria "Akademia Mitu", której polska premiera przypada na 4 października tego roku i ukaże się nakładem wydawnictwa Dreams. Za granicą wydano już trzy części wchodzące w skład tego cyklu ("Touch of Frost", "Kiss of Frost", "Dark Frost"), a czwarty tom ("Crimson Frost"), najprawdopodobniej swą premierę będzie miał w grudniu tego roku. Autorka obecnie pracuje nad piątym tomem, którego premiera przewidziana jest na sierpień 2013 roku.
"Jestem tylko Gwen Frost, Cyganką, która ma wizje, a nie kimś szczególnym, atrakcyjnym, interesującym."
Siedemnastoletnia dziewczyna, Gwen Frost, to główna bohaterka powieści Jennifer Estep. Niedawno straciła matkę i została jej tylko babcia. Zaczęła obwiniać się za śmierć rodzicielki, przez co odsunęła się od swoich dotychczasowych znajomych. Z powodu niezwykłego daru, jaki posiada Gwen, dziewczyna wkrótce trafia do elitarnej szkoły - Akademii Mitu. W rodzinie państwa Frost każda kobieta rodzi się Cyganką odznaczającą się niezwykłym darem. U Gwen jest to tak zwana psychometria, która sprawia, że dziewczyna poprzez jednorazowy dotyk wie wszystko o danej osobie bądź przedmiocie. Jednakże nie są to tylko dobre rzeczy - poznaje bowiem wszelkie skrywane sekrety, związane z daną osobą czy obiektem. Mimo niezwykłej umiejętności, Gwen uważa, że nie powinna znaleźć się w nowej szkole, w której kształcą się potomkowie legendarnych wojowników - Spartan, Rzymian, Walkirii, Amazonek i wielu innych. Oprócz umiejętności walki, posiadają oni dodatkowe magiczne moce, które w sposób szczególny ich wyróżniają. Nasza bohaterka nie potrafi się odnaleźć w nowym miejscu i przez to stroni od ludzi. Tymczasem w Akademii zamordowana zostaje najpopularniejsza dziewczyna w szkole - Jasmine, i to Gwen jest osobą, która znajduje ją martwą na podłodze biblioteki. Zastanawiające jest również to, że zabójcy udało się ukraść Czarę Łez, która była magicznie zabezpieczona przed kradzieżą. Kto chciałby zabić Jasmine i dlaczego? Komu mogło zależeć na Czarze Łez, która jest związana z historią mrocznego boga - Lokiego? I jakim cudem zdołał wynieść ją poza bibliotekę? Nagle dar Gwen może się okazać bardzo pomocny w rozwiązaniu całej zagadki. Jednakże zagłębianie się w sprawę ściągnie na naszą bohaterkę prawdziwe niebezpieczeństwo, które zagrozi nie tylko jej życiu, ale także innych uczniów Akademii.
Mieliśmy już szkołę dla czarodziejów czystej krwi, bądź z rodzin mieszanych ("Harry Potter" - J.K.Rowling). Były szkoły tylko dla wampirów ("Dom Nocy" P.C. Cast), bądź wampirów-morojów i pół wampirów tzw dampirów ("Akademia Wampirów" R. Mead). Teraz mamy Akademię Mitu dla potomków legendarnych wojowników wywodzących się ze starożytności. Zastanawiające jest dla mnie podobieństwo powieści pani Estep do tej, którą napisała P.C.Cast, przejawiające się w głównej bohaterce i jej historii. W "Domu Nocy" mamy Zoey Redbird, która nagle znajduje się w obcej sobie szkole, gdzie okazuje się, że jej dar jest w jakiś sposób wyjątkowy i która staje się wybranką najwyższej bogini - Nyks. W "Akademii Mitu" mamy Gwen, niby zwyczajną dziewczynę z jakże unikalnym darem, która ni stąd ni zowąd ma do czynienia z najwyższą boginią - Nike. W "Domu Nocy" bohaterowie walczą przeciwko okrutnemu bogu - Kalonie, którego wieki temu uwięzili inni bogowie. Gwen staje w szranki z wyznawcami Lokiego - bezwzględnego boga uwięzionego za swe czyny przez inne bóstwa, który teraz chce za wszelką cenę się uwolnić. Do tego dochodzi podobieństwo w najbliższym otoczeniu głównej bohaterki. Zoey ma do pomocy nieustraszonego Starka, który zjawia się za każdym razem, kiedy dziewczynie coś grozi. Dodać można by również Afrodytę - popularna dziewczyna, zakochana w modzie i idąca po trupach do celu. A tu? Jeśli tylko coś dzieje się Gwen, nagle pojawia się Logan i wyciąga dziewczynę z każdej opresji. Nie zabrakło również odpowiednika Afrodyty - mamy Daphne. Chciałoby się rzec: ale to już było!
Z racji tego, iż na główną bohaterkę książki została wybrana Gwen, jest ona najbardziej dopracowaną postacią w powieści. Na drugim planie pojawiają się Daphne oraz Logan, a cała reszta stanowi tło dla tej historii. Całość czyta się stosunkowo szybko dzięki prostemu, wyrazistemu językowi, który jednak momentami łapie delikatne potknięcia w postaci zwyczajowych literówek czy błędów interpunkcyjnych. Nie powiem, historia Gwen jest ciekawa i czyta się ją z nie małym zainteresowaniem. Mamy nowe bóstwa zaczerpnięte z różnych kultur czy mityczne stwory, pojawiające się na kartach powieści. Taki lekki podmuch świeżości... Jednak za delikatny, żeby uznać całość za coś nowego i dotąd niespotykanego. Wystarczy zajrzeć choćby do mitów i legend, gdzie mamy zarówno wspomniane bóstwa, jak i potwory. Dla mnie to za mało.
Fani powieści z gatunku urban fantasy pewnie sięgną po tę książkę - choćby z ciekawości poznania historii dziewczyny obdarzonej magią dotyku. Jednak bardziej wymagający czytelnicy, oczekujący po lekturze czegoś więcej, niż kolejnej mało wyszukanej historii, pewnie nie będą zadowoleni z "Dotyku Gwen Frost". Jest to lekka lektura, dla oderwania się od rzeczywistości, którą czyta się bardzo szybko, ale równie szybko się o niej zapomina. Dlatego kwestię tego, czy sięgniecie po tę książkę, bądź nie - zostawiam Wam, moi drodzy czytelnicy. A jeśli chodzi o to, czy sięgnę po kontynuację tej historii? Pewnie tak, nie lubię bowiem zostawiać niedokończonych opowieści i zawsze daję szansę kolejnym tomom - a nuż będzie lepiej?
Crom i uczeń czarnoksiężnika
Na tegorocznym Pyrkonie swoją premierę miała debiutancka książka fantasy dla dzieci i młodzieży "Crom i uczeń czarnoksiężnika" pióra Krzysztofa S. Stelmarczyka. Autor ujął mnie stwierdzeniem, że chciałby kiedyś napisać powieść kultową, ale nie wie jeszcze, jakiego kultu. Plany na przyszłość ma więc jasno sprecyzowane, a póki co należy mu się uznanie, gdyż pierwszy tom przygód niepokornej, rudowłosej dziewczynki to debiut wyjątkowo udany. Cała seria również zapowiada się bardzo interesująco.
Akcja powieści dzieje się na planecie niemal w całości pokrytej wodą. Jedynym kontynentem jest Wyspa, na której można spotkać zarówno zwykłych ludzi, jak i osoby obdarzone zdolnościami magicznymi, a nawet baśniowe postacie. Każdy z mieszkańców tego niezwykłego miejsca ma swoją „iskrę" – większą u osób parających się czarami i mniejszą u tych, pozbawionych magicznego talentu. Jedynym wyjątkiem jest tytułowa bohaterka, której iskra jest mała, a jednocześnie niezwykle jasna. Dlaczego? Tego jeszcze nikt nie odkrył.
Crom to rezolutna, odważna i pyskata dwunastolatka, która zdecydowanie nie daje sobie w kaszę dmuchać. Niestraszny jej ani czarnoksiężnik, czyhający na jej życie na leśnej ścieżce, ani wilkołak, któremu potrafi publicznie naubliżać od pchlarzy, ani nawet sam Czarny Mistrz. Dziewczynka mieszka z rodziną w spokojnej wiosce, aż do chwili, gdy pada ofiarą zamachu na swoje życie ze strony wspomnianego już czarnoksiężnika, Darka von Detha. Zamachu nieudanego, gdyż ostatecznie napastnik postanawia wymierzyć zabójczy cios we własne serce. Dlaczego? To także pozostaje na razie tajemnicą.
Babcia dziewczynki, dawniej słynna czarodziejka uznaje, że za napadem stoi ktoś znacznie potężniejszy, wysyła więc Crom w podróż do stolicy w towarzystwie druida Montgomeryego P. Bora oraz byłego ucznia czarnoksiężnika, Pera de Mort. Po drodze czeka na nich wiele niesamowitych przygód. Spotkają też wiele niezwykłych postaci, jak choćby Czerwonego Kapturka, który okazuje się być sześcioletnim, niestabilnym emocjonalnie chłopcem o imieniu Harry i Wielkiego Złego Wilka, założyciela stowarzyszenia ZEW (Zreformowanych Entuzjastycznie Wilkołaków).
Wartka akcja powieści nie pozwala nudzić się nawet przez chwilę. Stelmarczyk zaskakuje pomysłowością, z jaką bawi się utartymi w literaturze fantasy schematami. Poza wykorzystaniem bajki o Czerwonym Kapturku, znajdziemy tu również zamierzchłą wojnę między siłami dobra i zła, miecz wykuty przed wiekami przez krasnoludów, dwie wieże połączone lustrami, czy dosyć oryginalnie potraktowane prawo niespodzianki. A wszystko to podane ze świeżością i z przymrużeniem oka. Urzekła mnie m.in. historia gnoma, który postanawia zostać pierwszym przedstawicielem nowego gatunku – wodnego trolla, problem w tym, że cierpi na wodowstręt. Cieszę się również z uświadomienia mi, że zawstydzony krasnolud jest niebezpieczniejszy od rannego Minotaura.
Największą zaletą książki jest zdecydowanie humor, z jakim została napisana. Dowcipne dialogi i ironiczne uwagi wymieniane między bohaterami nieustannie wywoływały u mnie szeroki uśmiech. Choć mam wrażenie, że w wielu przypadkach jest to humor bardziej zrozumiały dla dorosłych niż dla dzieci, do których kierowana jest książka (zgodnie z danymi podanymi przez Wydawnictwo Zielona Sowa, Crom i uczeń czarnoksiężnika przeznaczona jest dla czytelników w wieku 10+).
Spodobało mi się wydanie powieści. Przedstawiona na okładce Crom, zawadiacko uśmiechająca się do czytelnika, idealnie pasuje do stworzonej przez autora postaci. Druk jest wyraźny i dosyć duży, a dołączona mapka przedstawiająca świat, w którym rozgrywa się powieść, pozwala na jego lepsze zrozumienie. Uważam jednak, że lepszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie jej na początku książki, a nie na końcu, gdyż sama trafiłam na nią dopiero po skończonej lekturze.
Serdecznie zachęcam do sięgnięcia po przygody "Crom i ucznia czarnoksiężnika". Zapewnią one dobrą rozrywkę zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom.
Zbuntowana
„- Dzięki Bogu (...) Już myślałem, że nigdy nie przestanie działać i będę cię musiał tu zostawić, żebyś... wąchała kwiatki, czy co tam chciałaś robić na haju."*
Otoczenie, w którym żyłaś jest w trakcie wojny, a ty musisz stanąć po jednej ze stron. Nie jest to łatwe, a decyzje, które podejmiesz mogą zniszczyć to, co kochasz i na pewno cię zmienią. Pośród chaosu wywołanego walkami wyłaniają się ci, o których nie mówiono lub zaprzeczano ich istnieniu. Okazało się, że są silniejsi niż ktokolwiek mógłby podejrzewać...
Tris wraz z Cztery i jeszcze paroma osobami udali się do Serdeczności. Wiedzieli, że w tej frakcji choć na chwilę znajdą schronienie. Nastolatka nie potrafi się pozbierać po ostatnich zdarzeniach. Męczą ją koszmary i w jakiś dziwny sposób myśli, że musi się poświęcić, tak jak jej rodzice. Prócz tych zmagań musi jeszcze odkryć, czemu Altruizm zaczął to wszystko. Czuje, że jest blisko odpowiedzi, a kluczem do niej jest Marcus - ojciec Cztery. Tylko jak przekonać swojego chłopaka, że mimo nienawiści do jego ojca czuje, że musi z nim współpracować? Co takiego znajduje się za murem i czemu jest to tak chronione?
Pierwsze co przyszło mi na myśl po przeczytaniu kilkunastu stron to, że ta książka jest lepsza od „Niezgodnej" i to pod wieloma względami. Pierwsza część, choć ciekawie się ją czytało, nie wywoływała głębszych emocji, a ta wręcz przeciwnie. Od samego początku wczułam się w czytany tekst i go przeżywałam. Wydaje mi się, że pierwszy tom trylogii był jakby wprowadzeniem, a dopiero teraz wszystko przybiera odpowiednie kształty, wyjaśnia się i nabiera znaczenia.
„Zbuntowana" zaczyna się tuż po tym, jak zakończyła się pierwsza część. Tylko, że tym razem od razu wiele się dzieje. Już na samym początku wpadłam w wir wydarzeń, które były zaskakujące oraz pełne emocji. Dosłownie nie było mowy o chwili znużenia. Tak, na brak akcji nie mogłam narzekać. Bohaterowie przeszli duże przeobrażenie i nabrali charakteru. Wreszcie też uzyskałam odpowiedzi na mnożące się pytania, które wiele wyjaśniły i pozwoliły spojrzeć na wszystko inaczej. Nie jest jednak tak, że wszystko stało się jasne. To byłoby za proste i, prawdę mówiąc, bez sensu w tym momencie. W miejsce starych pytań pojawiały się nowe, a wraz z nimi domysły i różne koncepcje. Najbardziej jednak fascynował mnie podział na frakcje. Czemu musiał powstać i dlaczego akurat w taki sposób?
Jak już wcześniej wspomniałam postacie przechodzą duże przeobrażenie. Stają się bardziej ludzkie i wywołują różne emocje. Potrafią zaskoczyć i wzbudzić mieszane uczucia. Pojawiają się też nowe osoby, które dużo wnoszą do tej historii. Okazuje się, że zaufanie jest bardzo cenne i niestety nie każdego można nim obdarzyć. To, co się dzieje wokół, w różny sposób wpływa na ludzi, ich tok rozumowania może być zachwiany, a co za tym idzie łatwy do zmanipulowania. Tris boleśnie przekonała się, jak takie manipulacje mogą zmienić człowieka, ale zauważyła też, że czasem nawet wróg może być sprzymierzeńcem. Mimo zmian jakie zaszły w bohaterach, nie są oni idealni i nadal czasem irytują, sądzę jednak, że jeszcze się to zmieni. W końcu na to trzeba czasu, a i wydarzenia, w których biorą udział i tak dają im popalić. No i nikt przecież nie jest bez skazy.
Książka ta może nie pochłonęła mnie bez reszty, ale z pewnością niesamowicie wciągnęła. Czytałam ją z prawdziwą przyjemnością oraz zainteresowaniem. Fabuła oraz postacie, pierwszoplanowe i te drugoplanowe, zaskakiwały, a dialogi były napisane lekko i bez tej sztuczności, którą odczuwało się w „Niezgodnej". Do tego autorka dodała trochę humoru. Nie brakowało mi wrażeń, razem z Tris obserwowałam następujące po sobie wydarzenia i próbowałam dociec, o co w tym wszystkim chodzi. Przyznam, że gubiłam się trochę w niektórych niuansach fabuły. Podobało mi się to, że wątek miłosny Tris i Cztery nie zdominował powieści.. Było go w prawdzie trochę, ale nie był zbytnio odczuwalny i nawet nie irytował. Zabrakło, na całe szczęście, pieśni pochwalnych nad urodą, zachowaniem czy postępowaniem chłopaka. Co do zakończenia: może nie było dla mnie dużym zaskoczeniem, ale było intrygujące. Już nie mogę doczekać się kolejnej części.
Reasumując, jest lepiej, o wiele lepiej. „Zbuntowana" to kontynuacja, która wyjaśnia wiele, ale nie wszystko - na to jeszcze muszę trochę poczekać. Niemniej jednak uważam, że Roth się rozkręciła, dlatego warto sięgnąć po ten cykl, choćby dla samego poznania kolejnej, bardzo interesującej wizji świata w przyszłości.
*str. 53
Zawładnięci
Lubisz myśleć? Uważasz się za człowieka wolnego? W takim razie, uważaj bo zainteresują się tobą Zieloni i nie mam tutaj wcale na myśli tych przemiłych ludzi którzy pomagają przyrodzie i zwierzętom, tylko Tych-Od-Myślenia. Kim oni są? Oni są prawem, oni są myślą, ty tylko masz żyć. Zapowiada się ciekawie, cóż prawda bywa czasem okrutna, a ja nie mam zamiaru owijać w bawełnę, zwłaszcza gdy książka „Zawładnięci" Elany Johnson jest przedstawiona jako „1984 Orwella dla niepokornych i wrażliwych". Przyznam, że to jedno zdanie wystarczyło bym sięgnął po tą pozycję. Oczywiście przed przystąpieniem do czytania miałem pełną świadomość tego, że nie mogę porównywać Johnson do Orwella, gdyż to tak jakbym porównał klasyczne auto z jego nowoczesnym odpowiednikiem, niby działają na tej samej zasadzie, ale wrażenia po jeździe są zupełnie inne.
„Zawładnięci" to powieść science-fiction, w której akcja dzieje się w świecie, gdzie społeczeństwo jest podzielone na Dobry Ludzi mieszkających na Dobrych Ziemiach oraz Złych mieszkających (uwaga uwaga) na Złych Ziemiach. Dobrzy to ci, którzy są całkowicie pod kontrolą Zielonych/Kontrolerów/Tych-Od-Myślenia. Nagrodą za to jest dostęp do wysoko zaawansowanej technologii, jednak np. spacer wieczorem po parku razem z chłopakiem lub nienoszenie kapelusza jest karane tymczasowym aresztem, a z każdym przewinieniem wyrok staje się coraz bardziej surowszy. W takim świecie odnajdujemy szesnastoletnią Vi która jest Dobrą, ale jest także buntowniczką i już kilkakrotnie zdarzało jej się łamać prawo. Violet pozostała tylko matka, która pała do niej nienawiścią oraz chłopak Zenn, który jest jej jedyną podpora oraz często łamie prawo razem z nią, ale jednocześnie jest szkolony na Zielonego. Początek książki rozpoczyna się od kolejnego aresztowania Violet, która tym razem trafia przed oblicze rady Zielonych, a następnie do więzienia gdzie dzieli celę z chłopakiem o imieniu Jag. Jak to bywa w życiu między młodymi zaczyna iskrzyć, tworzy się pomiędzy nimi nić sympatii, porozumienia, razem postanawiają uciec, następnie odkrywa, że posiada olbrzymią moc, moc Kontrolerów. Bohaterka może kontrolować ludzi oraz wpływać na urządzenia, co daje jej to możliwość walki z Kontrolerami lub przyłączenia się do nich. Nie mogę już więcej zdradzić, ponieważ opiszę całą fabułę, dodam tylko, że mamy tutaj zdradę najbliższych, miłość która może okazać się zgubna oraz kłamstwa na każdym kroku. Pod koniec mamy punkt kulminacyjny, w którym główna bohaterka będzie musiała podjąć najtrudniejszą w życiu decyzję, a jej skutki będą odczuwać wszyscy.
Moje uczucia po przeczytaniu książki są mieszane. Czemu? Ponieważ czuję niedosyt, jest tutaj kilka ciekawych wątków pobocznych, które rozwinięte dużo by wniosły do fabuły. Z drugiej strony książka miałaby wtedy dwa trzy razy więcej stron, a w obecnej formie czyta się ją szybko i przyjemnie. Autorka posługuje się prostym językiem, fabuła nie jest zawiła, ale jest ciekawa, postacie stworzone przez autorkę mają swoje zalety i wady. Momentami brakuje dynamiki, jest więcej rozmów, co niektórych może razić, dlatego zgodzę się z tym, że jest to książka dla wrażliwych. Daje do myślenia, pozwala docenić wolność, która jest dla nas rzeczą normalną, a przez to niezauważalną. Sprawiła, że zastanawiałem się po której stronie barykady chciałbym być. Czy podporządkowałbym się dyrektoriatowi, a może byłbym w stanie kontrolować innych jak marionetki. Każdy musi sam sobie odpowiedzieć na to pytanie. Polecam ją przede wszystkim dzieciom, młodzieży oraz wszystkim tym którym nudzi się wieczorem, a chcieliby przeczytać coś lekkiego.
Zabójca policjanta
Począwszy od stycznia 2009 roku, wydawnictwo Amber sukcesywnie wznawia cykl książek o Martinie Becku, autorstwa najsłynniejszej pary twórców kryminałów skandynawskich, Maj Sjöwall i Pera Wahlöö. Dziesięciotomowa seria znana jest jako „Roman om ett brutt" - co tłumaczone dosłownie znaczy "Powieści o przestępstwie" ( na język polski tłumaczone również jako "Opowieści z życia policji"). Pierwotnie została ona opublikowana w latach 1965-1975 i zainspirowała takich twórców jak Henning Mankell, Stieg Larsson czy Jo Nesbo. „Zabójca policjanta", który swoją polską premierę miał 29 marca bieżącego roku, to dziewiąta z kolei, przedostatnia część cyklu.
Komisarz Martin Beck zostaje wezwany ze Sztokholmu do niewielkiej nadmorskiej miejscowości w sprawie zagadkowego zniknięcia kobiety. Wkrótce okazuje się, że padła ona ofiarą morderstwa, a opinia publiczna nie czekając na wyniki śledztwa, szybko wydaje wyrok na mieszkającego w sąsiedztwie kobiety Folke Bengtssona. Kilka lat wcześniej mężczyzna został skazany za gwałt i morderstwo, staje się więc najbardziej prawdopodobnym sprawcą także i tej zbrodni. Dla Becka nie jest to tak oczywiste zwłaszcza, że to on doprowadził do poprzedniego skazania oskarżonego mężczyzny. W rzetelnym prowadzeniu dochodzenia przeszkadzają mu nieustanne naciski zwierzchników, którzy domagają się natychmiastowego zamknięcia sprawy, skoro jednego winnego już może wskazać. Wydaje się, że nikomu nie zależy na odkryciu prawdy, a jedynie na zwiększeniu statystyk skutecznie rozwiązanych spraw. W międzyczasie uwagę całego kraju przykuwa strzelanina na ulicy, w wyniku której zostaje postrzelonych dwóch policjantów. Jeden sprawca ginie na miejscu, a jego towarzyszowi udaje się uciec. Złapanie zbiega staje się priorytetem, kwestią honoru. Beck i jego współpracownicy muszą więc zmobilizować wszystkie siły, aby rozwiązać obydwie sprawy.
Niewątpliwie największych zaletami tej powieści są: wciągająca od pierwszych stron fabuła oraz realizm przedstawionych zdarzeń. Sprawcami zbrodni nie są ani wyjątkowo inteligentni „geniusze zła", ani perwersyjni i brutalni seryjni mordercy, ale zwykli ludzie, których do zbrodni popchnął strach, gniew czy poczucie bezsilności. Czasem są to też po prostu ofiary systemu, bez perspektyw czy szans na lepszą przyszłość. Z drugiej strony barykady stoją policjanci prowadzący śledztwa, którzy działają zespołowo, a sukces rozwiązanej sprawy zależy od każdego człowieka – także zwykłego policjanta z drogówki czy technika laboratoryjnego. Nie ma tu miejsca na wspaniałego detektywa, który bez niczyjej pomocy po kilku godzinach wskaże sprawcę i jeszcze go osobiście aresztuje.
Autorzy kreślą wizję Szwecji w latach siedemdziesiątych jako państwa policyjnego, gdzie przeciętny obywatel nie może czuć się bezpieczny. Policja stała się państwem w państwie, z roku na rok widać także wyraźnie narastającą brutalizację oraz samowolę policjantów, którzy mają prawo aresztować każdego, kto nie przypadnie im do gustu. I nader często z tego prawa korzystają. Skrytykowany został także system państwa opiekuńczego, które w zamierzeniu miało chronić swoich obywateli, a w rzeczywistości pozbawiło ich perspektyw i części praw. Przyznam szczerze, że byłam zaskoczona tak nakreślonym obrazem Szwecji. Warto jednak wspomnieć, że znani ze skrajnie lewicowych poglądów Sjöwall i Wahlöö poddawali ostrej krytyce rządzące władze i cały model ówczesnego państwa, dając temu wyraz w swoich powieściach. Trzeba więc mieć na uwadze to, że wiele faktów zostało przez nich mocno przerysowanych.
„Zabójca policjanta" to moje pierwsze, ale z pewnością nie ostatnie, spotkanie z komisarzem Martinem Beckiem. Powieść polecam wszystkim fanom dobrego kryminału. Jestem przekonana, że się nie zawiedziecie.
Moja ocena: 5+/6
Zagadka Diamentowej Doliny
Pół godziny później, pierwsze delikatne krople deszczu zaszemrały na liściach, a na moczarach, nad którymi unosiła się błękitnawa mgła, rozległa się dziwna, niepokojąca pieśń..."*
Rozpocząłeś przygodę w miejscu, w którym obok siebie występuje dzika dżungla i mordercze pustkowia, a powietrze jest gorące. Czeka cię wiele niebezpieczeństw, zagadek, pościgów oraz walki z czasem. Jest też bardzo prawdopodobne, że to, czego szukasz tak naprawdę nie istnieje. Jesteś pewny, że wszystko co cię czeka, jest warte tego, co możesz zastać na końcu drogi?
Rodzina Ostrowskich wraz z panną Ofelią udaje się na zimowe ferie na Tasmanię dzięki zaproszeniu od ciotki Barbary. Kobieta jest dziennikarką i pewnego razu w małej wiosce odkryła mapę z XIX wieku. Według legendy należała ona do człowieka zwanego Szalonym Lordem i podobno prowadziła do Diamentowej Doliny. Wraz z gośćmi Barbara postanawia zabawić się w poszukiwanie owej doliny. Nie podejrzewa jednak, na jakie niebezpieczeństwo naraża siebie i swoją rodzinę. Gdy to do niej dociera, jest już za późno, a konsekwencje działań grupy poszukiwaczy mogą okazać się straszne.
To już piąta część Kronik Archeo, które wciągnęły mnie od pierwszego tomu, a każdy kolejny sprawiał, że coraz bardziej zżywałam się z bohaterami. Wraz z Anią, Bartkiem, a także ich przyjaciółmi odkrywałam tajemnice, przeżywałam przygody, poznawałam nowe miejsca i rzeczy. Gdy sięgałam po najnowszy tom, wiedziałam, czego mogę się spodziewać, ponieważ w książki Agnieszki Stelmaszyk wkrada się mała rutyna, która - muszę zaznaczyć - zupełnie mi nie przeszkadza. Tylko, że tym razem pisarka mnie zaskoczyła i to bardzo pozytywnie. Nie zabrakło tutaj wspominanej schematyczności, ale autorka postawiła w tej książce na budowanie większego napięcia niż dotychczas.
Cała seria jest napisana ciekawie i z pomysłem. Za każdym razem historie były pełne akcji, zagadek do rozwiązania i niesamowitych wrażeń. Jednak to, co do tej pory czytałam, było namiastką tego, co pisarka zaserwowała w „Zagadce Diamentowej Doliny". Za każdym razem młodzi bohaterowie w czasie trwania przygód przeżywali niebezpieczne chwile, ale tym razem naprawdę było bardzo, bardzo groźnie. Jak nigdy dotychczas. W tej części komuś naprawdę zależało, by prawda nie została odkryta. Przeciwnicy nie przebierali w środkach, a bohaterom groziło prawdziwe niebezpieczeństwo. Moim zdaniem, jak na powieść dla młodszego czytelnika to bardzo odważne posunięcie, ale trafione.
Autorka zaskakuje i dba o to, by pozostałe elementy historii były warte poświęconego jej czasu. Rzetelne opisy miejsc oraz wydarzeń rozbudzają wyobraźnie i ciekawość. W niesamowity sposób został tu oddany klimat miejsc, w których rzecz się dzieje. Tekst jest wspomagany licznymi ilustracjami, mapkami i dodatkowymi ciekawostkami, które tych bardziej dociekliwych mogą skłonić do poszerzenia zdobytej wiedzy. Intrygująca fabuła, szereg przygód i niepewność tego, co może stać się za chwilę. Bohaterowie nadal pokazują, że nic nie może się przed nimi ukryć, a ich pomysłowość nie zna granic. Mimo młodego wieku wykazują więcej odwagi niż niejeden dorosły. Za każdym też razem zdobywają nowych znajomych i wspomnienia, które będą już z nimi na zawsze.
Wystarczyło mi jedno popołudnie, a nawet trochę mniej, bo tylko kilka godzin, by zapoznać się z opisywaną przeze mnie historią. Wciągnęła mnie ona od pierwszych stron i jak najszybciej chciałam poznać jej zakończenie. Z dziecięcą ciekawością pochłaniałam kolejne strony, zachwycałam się ilustracjami i podczytywałam dodatkowe informacje. Mimo widocznej schematyczności nie odczuwam jej zbytnio. Wszystko inne, co zostało prędzej wymienione, czyli wartka akcja, szczegółowe opisy, towarzyszące czytaniu emocje, sprawiają, że ten mały minus zepchnęłam w cień, jako nie istotny dla mnie. W trakcie czytania towarzyszyło mi mnóstwo emocji, zmieniających się w zależności od wydarzeń czy sytuacji. Jeśli chodzi o wrażenia z najnowszej powieści pani Stelmaszyk, w skrócie mogę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona i już niecierpliwie wypatruję kolejnych części.
Pozostaje mi tylko polecić „Zagadkę Diamentowej Doliny" wszystkim tym, którzy lubią czasem przeczytać coś skierowanego do młodszego czytelnika. Miłośnikom przygód, niebezpieczeństw oraz niespodziewanych zwrotów akcji również mogę ją polecić. Zarówno dziecko, nastolatek jak i dorosły znajdzie tu coś dla siebie. Agnieszka Stelmaszyk pisze ciekawie i z pomysłem, a do tego w sposób lekki i przyjemny. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko zapaść się w fotelu i czytać. Życzę miłej lektury!
*str. 229
Zagłuszyć krzyk
Moja niezdrowa fascynacja różnymi przejawami psycho- i socjopatii często znajduje ujście w lekturze thrillerów psychologicznych, których fabuła koncentruje się wokół zbrodni popełnianych przez seryjnych morderców. Tym razem do sięgnięcia po książkę Neila White'a zachęcił mnie nie tyle zarys fabuły od wydawcy, ile informacja, że wydarzenia opisane w powieści zostały oparte na faktach. Autora zainspirowały zbrodnie słynnego amerykańskiego psychopaty Denisa Radera, który swoje ofiary najpierw wiązał, torturował, na końcu zabijał, a o swoich wyczynach informował policję i prasę. Do swoich listów zwykł dołączać wiersze zapowiadające kolejne morderstwa, co zresztą doprowadziło do jego aresztowania w 2005 roku.
W prowincjonalnym miasteczku Blackley w Lancashire zostają znalezione zwłoki bestialsko zamordowanej młodej kobiety - córki miejscowego gangstera. Dziewczyna została uduszona, a jej ciało sprofanowane w sposób, który pozwala policji powiązać tę zbrodnię z wcześniejszym zabójstwem innej młodej kobiety, córki lokalnego policjanta. Śledztwo prowadzi detektyw Laura McGanity, świeżo upieczona sierżant z wydziału zabójstw, a prywatnie narzeczona Jacka Garretta, reportera sądowego. Także on prowadzi dziennikarskie dochodzenie, a wkrótce kontaktuje się z nim żądny rozgłosu morderca, który wodzi policję za nos i próbuje - co dziwne - nakierować Jacka na właściwy trop. Kiedy dziennikarz zaczyna współpracować z policją, psychopata postanawia go ukarać...
W sprawę miesza się ponadto lokalny gangster, który stracił córkę - chce sam wymierzyć mordercy sprawiedliwość i zmusić Jacka do współpracy. Policja rozpoczyna wyścig z czasem - sprawca z pewnością nie poprzestanie na dwóch ofiarach, a jest wyjątkowo czujny, inteligentny i bardzo dobrze się kamufluje. Poza tym obserwuje każdy ruch Jacka i jego narzeczonej...
Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam ten klimat małych, angielskich miasteczek, jakby stworzonych po to, by stać się sceną zbrodni. Żadne inne tak nie działają na moją wyobraźnię - ani amerykańskie, ani nawet skandynawskie, choć z pewnością jest to bardzo krzywdzące przekonanie, wyrosłe na bazie przygód Sherlocka Holmesa i Davida Huntera. W każdym razie już sam fakt, że akcja powieści toczy się na angielskiej prowincji, działa na mnie elektryzująco, a to z kolei pomogło mi już od pierwszych stron wtopić się w treść fabuły. Bo też i samo miasteczko skrywa mroczne tajemnice, które w toku śledztwa wypełzają z mrocznych zakamarków przeszłości, i co gorsza - mają z nim bezpośredni związek. Wraz z rozwojem fabuły uświadamiamy sobie, że lokalnego mafiosa, miejscowego policjanta i pewną starą alkoholiczkę łączy coś, co stanowi klucz do rozwiązania zagadki brutalnych morderstw.
Neil White prowadzi fabułę dwutorowo, w dość klarowny, może nawet zbyt poukładany sposób. Śledztwo policyjne Laury i dziennikarskie Jacka niejednokrotnie się zazębiają i uzupełniają, zaś zdobyte z różnych źródeł i różnymi sposobami informacje prowadzą do rozwikłania zagadki z nieubłaganą logiką, choć nie brak tu błądzenia po omacku, fałszywych tropów czy nagłych zwrotów akcji. Zdaję sobie sprawę, że autor dokonał tu pewnego fabularnego uproszczenia, ale książka - przede wszystkim tempo akcji - tylko na tym zyskało. Czy powieść jest przewidywalna? Każdy, kto choć trochę czytał o seryjnych mordercach, wie mniej więcej, czego może się spodziewać. Psychopaci zwykle działają według znanego schematu: okrucieństwo wobec zwierząt w dzieciństwie i inne sygnały świadczące o zaniku uczuć wyższych, pierwsze próby zrekompensowania sobie marnego życia, przeniesienie destrukcyjnych uczuć na obiekt zastępczy, eskalacja przemocy, spełnienie w akcie morderstwa i obsesyjna chęć powtórzenia doznań. W tym przypadku dochodzi jeszcze chęć zdobycia rozgłosu, kontrolowania sytuacji, wzmagające uczucie spełnienia. Tak więc schemat i motywy są znane, zmieniają się tylko okoliczności i przebieg sprawy. Nawet działania policji do pewnego momentu siłą rzeczy muszą być rutynowe, co przecież nie oznacza, że fabuła jest nudna - wręcz przeciwnie. Najbardziej fascynujące jest to, jak detektywi dowiadują się kluczowych rzeczy o sprawcy, stanie jego umysłu: po sposobie okaleczenia ciała i zadania śmierci, typie ofiary, wyborze miejsca zbrodni - nawet brak mikrośladów nie czyni policję bezsilną, a mordercę bezkarnym.
Neil White udowadnia, że zawiłości pokręconego umysłu psychopaty wtopionego w lokalną społeczność oraz sekrety mieszkańców małego miasteczka, plus osobiste perypetie pary głównych bohaterów (którzy nota bebe pojawiają się w innych książkach autora) to doskonałe połączenie, gwarantujące naprawdę wyjątkowe doznania. Intryga kryminalna z pasjonującą zagadką i wiarygodnymi psychologicznie portretami bohaterów na tle społeczno-obyczajowej panoramy małego miasteczka, w dodatku świadomość, że fabuła osnuta jest wokół rzeczywistych zbrodni, co przydaje powieści mrocznej atmosfery, sprawia, że lekturę czyta się z wypiekami na twarzy i nie sposób się od niej oderwać do samego końca. Serdecznie polecam każdemu miłośnikowi podobnych klimatów, jestem pewna, że nie będzie rozczarowany.