listopad 22, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Lekkie

wtorek, 27 listopad 2018 09:09

Korytarzem w mrok

Film “Korytarzem w mrok” nęcił głównie Umą Thurman w roli dyrektorki szkoły dla trudnych dziewcząt. Szkoła owa znajdowała się w pięknym, acz strasznym zamczysku w Blackwood i by do niej trafić należało wyróżniać się czymś szczególnym. Takim talentem do podpaleń choćby. Tyle, że metody Madam Duret dalekie były od standardów znanych chociażby z takich filmów jak “Młodzi gniewni”...

Producentami filmu są osoby odpowiedzialne za sagę “Zmierzch”. I widać to praktycznie od pierwszych minut opowieści. Mamy zatem młodą dziewczynę - Kit, której ojciec zginął tragicznie wiele lat wcześniej, medium (i to nie jedno), zbuntowane nastolatki, demoniczną kadrę pedagogiczną zafiksowaną na wyższe cele oraz nauczyciela - marzyciela, który ostatecznie sprzeciwia się procederowi, w którym bierze udział, ale wcale dobrze na tym nie wychodzi.
Sama fabuła wciąga. Nie powiem - film ogląda się dobrze, chociaż należy mieć poprawkę na to, że nie jest to produkcja dla wyrafinowanych znawców horrorów, raczej dla nastolatek, które podczas pidżama party postanowiły się trochę przestraszyć (a w kilku scenach rzeczywiście można podskoczyć) i powzdychać do przystojnego Noah Silvera. Opowieść jako całość jednak ma sens, a co więcej - Uma Thurman, wcielająca się w rolę Madame Duret, momentami naprawdę potrafi przekonać do swoich okrutnych racji.

Nie sposób również przyczepić się do gry aktorskiej. Praktycznie każda postać ma w sobie to coś, co w sumie składa się na dobry film. Już nawet nie będę wspominać o Umie, czy, grającej Kir Annasophie Robb, bo one jako główne bohaterki nie zawiodły absolutnie. Mnie zachwyciły postaci drugoplanowe. Rebecca Front w roli pani Olonsky - brawurowo zagrała postać dozorczyni, której brutalność okazuje się wynikać z najbardziej czystej tęsknoty za utraconym. Podobnie Victoria Moroles wcielająca się w rolę Victorii - fantastycznie zagrana postać złej dziewczyny o mimo wszystko dobrym sercu. I to jej zdanie, że “zło samo się nie skończy”. Idealne podsumowanie i filmu, i życia.

Film polecam. Szczególnie tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z horrorami i na początek chcą coś ciekawego, nie ociekającego krwią, za to przerażającego klimatem, muzyką, czasem pojedynczymi scenami. Dla bardziej zaawansowanych fanów gatunku może to być z kolei okazja do obejrzenia czegoś “lekkiego”.

Dział: Filmy
środa, 21 listopad 2018 22:44

Poklatkowa rewolucja

Twórczość kanadyjskiego pisarza Petera Wattsa jest dobrze znana polskiemu czytelnikowi, dzięki między innymi Ślepowidzeniu, Echopraksji, czy cyklowi o Ryfterach. Co więcej w 2017 był on gościem Pyrkonu, na którym miłośnicy hard sf mogli spotkać autora. W tym roku Wydawnictwo Mag wydało Poklatkową rewolucję, obszerniejszą nowelę, która ukazała się w ramach serii Uczta Wyobraźni.

Poklatkowa rewolucja należy do cyklu krótkich opowiadań Sunflower, na które składają się The Island (2009; Wyspa NF 5/2011, Odtrutka na optymizm, Mag 2013), Hotshot (2014), Giants (2014; Giganci NF 9/2014). Wielka szkoda, że Wydawnictwo Mag nie zamieściło wszystkich dotychczas napisanych opowiadań wspólnie z nowo wydaną nowelą, zapewne czytelnik miałby większe rozeznanie w tym świecie, a i nomen omen Uczta Wyobraźni byłaby obfitsza.

Peter Watts nie należy do pisarzy, którzy idą na łatwiznę i piszą przyjemne i lekkie utwory, mające na celu umilić czas czytelnikowi. Jego opowiadanie to czysta hard science fiction, więc sięgając po nią należy nastawić się na trudne relacje z tekstem.

Eriophora to statek umieszczony wewnątrz planetoidy, który został stworzony do budowania bramek łączących tunele czasoprzestrzenne. Na okręcie mieszkają tysiące, specjalnie przystosowanych genetycznie i wyselekcjonowanych specjalistów, którzy stanowią biologiczną załogę Eri. Wnoszą oni do misji „czynnik ludzki”, który wspomagany jest przez AI, imieniem Szymp (ang. Chimp, szympans). Razem tworzą oni załogę, której celem jest tworzenie wspaniałych kosmicznych autostrad dla Imperium Ludzkiego. Wędrówka tej wyjątkowej arki jest niezwykła, bowiem trwa miliony lat, a załoganci podzieleni na szczepy, budzeni są co kilkaset lat przez AI według jemu tylko znanego planu i potrzeb danej chwili.

Historię Eriophory (a propos jest to rodzaj pająka tkającego misterne sieci) czytelnik poznaje z punktu widzenia Sunday Ahzmundin, specjalistki od systemów podtrzymywania życia. To przez jej pryzmat myśli i spostrzeżeń Peter Watts, próbuje nakłonić czytelnika do zadawania pytań. W jakim stopniu AI zarządzająca tysiącami ludzi powinna być inteligenta? Czy można w ogóle mówić o więzach emocjonalnych między ludźmi, a zaprogramowaną AI? Czy imperatyw misji rozgrzesza wszelkie działania na jej rzecz? W jakim stopniu można „wyhodować” człowieka przystosowanego do życia fragmentarycznego życia?

Jak w ogóle zorganizować bunt, kiedy jest się aktywnym przez kilka dnia na sto lat, a garstka współspiskowców przetasowuje się po każdym rozmrażaniu? Jak spiskować przeciwko wrogowi, który nigdy nie śpi, ma do dyspozycji setki samotnych lat, by brutalnie przeszukać i przeanalizować wszystkie otwarcia, by przypadkiem natrafić na wszystkie ślady, które się niedbale pozostawiło?

Na Eriophorze po milionach lat, pomiędzy tysiącami gwiezdnych budowniczych, jedno drobne pragnienie, roznieci iskrę buntu – pragnienie wolności. Tylko, czy starczy ludziom przebiegłości, inteligencji, cierpliwości i wytrwałości, by przeprowadzić powstanie, gdy ich życie to wyrwane ze snu klatki?

Jak to w ogóle zrobić?
Otóż na więcej sposobów, niż sobie w życiu wyobrażałam.

Nowela Petera Wattsa naszpikowana jest trudnym naukowym językiem. Jak sam pisarz w wywiadzie wspomina nie było innej możliwości, gdy jego życie jest nadbudowane na nauce. Tym zresztą różni się science fiction, od fiction, a science fiction od hard sf, tym, że należy mocno zagłębić się w terminologię naukową, aby zrozumieć treść.

Historia Sunday, Szympa, Lian i wielu innych Eriophorczyków to na szczęście krótka, ale treściwa nowela, która zmusza do zadawania pytań, nie dając jednocześnie na nie odpowiedzi. Z ciekawości sięgnę po pozostałe opowiadania, by zgłębić i uzupełnić opowieść. Poklatkowa rewolucja nie jest dla każdego, ale osoby, które znają serię Uczta Wyobraźni, zapewne wiedzą, że w jej szeregach zawsze znajdzie się dobrą literaturę, która nie rozleniwia umysłu i rozszerza przestrzenie wyobraźni.

Dział: Książki
środa, 21 listopad 2018 08:47

Dom na Wyrębach

Niejeden z nas marzy o wyprowadzce do własnego domu na wsi. Niektórzy realizują swoje plany. Zrealizował je także bohater powieści Dom na wyrębach. Chata z bali, ogień pod kuchenną płytą, cisza za oknami. Idylla? Prawie. Nieznana siła przestawia rzeczy w zamkniętym domu. Mieszkający obok sąsiad okazuje się człowiekiem „któremu nie udowodniono”. Wokół naiwnego mieszczucha zaczyna się zaciskać pętla... Wartka, trzymająca w napięciu akcja i lekkie pióro autora sprawiają, że książkę trudno odłożyć przed poznaniem jej zakończenia.

Dział: Zakończone
środa, 14 listopad 2018 23:45

Okrutny książę

„Okrutny książę” to książka, która podbiła serca książkoholików na całym świecie. Książka Holly Black zdominowała na jakiś czas zagraniczny bookstagram, a polscy czytelnicy nie mogli doczekać się, aż jakieś wydawnictwo zdecyduje się ją u nas wydać. Gdy wydawnictwo Jaguar wyjawiło swoje plany wydawnicze, a wśród nich znalazł się bestseller Black, radości nie było końca. Jednak czy ta książka na pewno zasługuje na te wszystkie zachwyty?

Dawno dawno temu, w nie tak odległej galaktyce, gdy romanse paranormalne zaczynały podbijać serca polskich czytelniczek, na rynku wydawniczym pojawiła się książka „Żelazny Dwór”. W połowie śmiertelna dziewczyna trafiła do świata elfów, a tam na jej drodze stanął przystojny, aczkolwiek okrutny książę elfów. I trzeba przyznać, że w przypadku Holly Black jest niemal identycznie, aczkolwiek główna bohaterka nie ma w sobie ani krzty elfiej magii. Jest zwykłym człowiekiem, któremu przyszło żyć wśród elfów. Właściwie mogłoby się wydawać, że to spełnienie marzeń każdego śmiertelnika, jednak Jude z pewnością widzi to zupełnie inaczej.

Potężny wojownik służący królowi elfów, Madok, postanowił sprowadzić do swojego świata swoją córkę, którą spłodził ze śmiertelną kobietą. Pech chciał, że ta śmiertelna kobieta w trakcie jego nieobecności zdążyła urodzić jeszcze dwójkę dzieci, jednak nie miała zamiaru oddać mu żadnej z trzech córek. Madok zrobił to zatem po swojemu i tak oto odzyskał prawowitą córkę oraz jej dwie przyszywane siostry, choć nigdy nie pozwolił im odczuć, że są gorsze od Vivi. Jude i Taryn stały się częścią jego rodziny, aczkolwiek nigdy nie zapomniały o tym, jak się tam znalazły. I tutaj pojawił mi się już pierwszy zgrzyt w całej historii... Skoro elfy miały być okrutne, to po co w ogóle Madok przejmował się dwójką śmiertelnych bliźniąt? Mógł je spokojnie porzucić i zostawić na pastwę losu, w końcu elfy mają się za lepszych od ludzi.

Wydaje mi się, że w fabule tej książki nie znajdziemy nic oryginalnego. Mroczne elfy? Były. Dworskie intrygi? Były. Przenikające się światy? Były? Potencjalnie silna bohaterka i arogancki książę-dupek? Było. To wszystko było, a Holly Black po prostu stworzyła kolejną tego typu historię, która w moim odczuciu nie wyróżnia się niczym specjalnym. Właściwie momentami wzbudzała we mnie swego rodzaju irytację, bowiem porachunki bohaterów przypominały potyczki gimnazjalistów i typowe prześladowanie, którego w szkole doświadczają „ci gorsi”. Jude jest na każdym kroku poniżana, momentami w bardzo brutalny sposób, a elfy z niej kpią. Stanowi dla nich rozrywkę, aczkolwiek pozostaje harda i silna. Typowe. Zawsze przecież muszą pojawić się jacyś złośnicy, ale przecież główna bohaterka nie będzie się nad sobą użalać! Ma być silna! Przyznaję, że Jude ma kilka dobrych momentów, ale mimo wszystko nie chwyciła mnie za serce.

Sama fabuła robi się szybko dość przewidywalna. Spisek goni spisek, ktoś chce dokonać zamachu stanu, każdy knuje po swojemu, każdy znęca się nad każdym – brat nad bratem, elfy nad śmiertelnikami, śmiertelnicy nad elfami, elfy nad elfami. Coś w tym świecie zdecydowanie nie gra. Nie do końca też przekonywało mnie przenikanie się dwóch światów, bowiem wychodziło ono strasznie sztywno. W jednej chwili byłam w nowoczesnym centrum handlowym, a w drugim na królewskim dworze, choć i tak miałam pewne trudności z dokładnym wyobrażeniem sobie świata, w którym rozgrywa się akcja. Bohaterowie są kreowani na jedno kopyto, nie mamy okazji lepiej przyjrzeć się ich portretom psychologicznym. Jeżeli ktoś w zamyśle autorki miał być zły to po prostu jest zły, bez większej głębi. I nie mam tutaj na myśli nawet samego Cardana (swoją drogą nie rozumiem też tych wszystkich zachwytów nad nim), ale praktycznie każdego bohatera.

Przyznaję, że Holly Black ma lekkie pióro i książka jest napisana z gracją i płynnością, dzięki czemu bardzo przyjemnie się to czyta, aczkolwiek sama fabuła nie porywa. Owszem, jest logiczna i przemyślana, dobrze poukładana, ale nie ma w sobie nic nowego. Swego czasu czytałam tę powieść po angielsku i już wtedy mnie nie urzekła zbyt mocno, ale postanowiłam dać jej szansę jeszcze raz i przeczytać ją w polskim tłumaczeniu. Niestety, efekt pozostaje ten sam. „Okrutny książę” to książka dosyć schematyczna i powtarzalna, dlatego nie do końca jestem w stanie zrozumieć te wszystkie ody pochwalne kierowane w jej stronę. Jest poprawna, ale zdecydowanie mam w swojej pamięci inne książki o podobnej tematyce, które były znacznie lepsze, o czym świadczy chociażby to, że siedzą w mojej głowie już kilka dobrych lat.

Dział: Książki
środa, 14 listopad 2018 11:58

Krwawy Księżyc

Od pozostałych małżeństw różni ich tylko tyle, że stanowią zgrany duet światowej sławy pisarzy. Victoria Page oraz Thomas Wilde co prawda tworzą zupełnie odmienne gatunki, a jednak mogą pozwolić sobie na życie na odpowiednim poziomie. Może to brak jakichkolwiek przesłanek, a może odrobina zazdrości sprawiła, że Victoria na wieść o planach stworzenia przez męża swojego pierwszego kryminału doznała lekkiego... wstrząsu? Ostatecznie zawsze wystarczało mu pisanie o realnych, żyjących wcześniej osobach. 

Wraz z nowym planem pani Page zauważa w zachowaniu ukochanego coraz więcej niepokojących rzeczy; byłaby gotowa przysiąc, że chwilami oczy Thomasa stają się jakby... gadzie. Do tego jeszcze fala morderstw, następująca tuż po wydaniu przez niego książki o Księżycowym Zabójcy. Victoria ma coraz większą pewność- zginie z rąk własnego męża. Za dawne obietnice, o których żadne z nich zdaje się nie pamiętać?

W internecie recenzje Krwawego księżyca pojawiały się coraz częściej, niezmiernie mnie kusząc. W końcu jestem ogromną fanką wszelkiego rodzaju powieści grozy, a jako że wierzę w talent rodzimych pisarzy, ta książka w ogóle stanowiła dla mnie nie lada obietnicę. Obietnicę świetnej, niecodziennej historii, okraszonej strachem w najczystszej, psychologicznej postaci. Chodzi mi o tego rodzaju lęk, gdy potworem z Waszych koszmarów staje się najbliższa Wam osoba. I tak zapowiadała się właśnie historia zaserwowana światu przez K. C. Hiddenstorm. 

Wyobraźcie sobie taki scenariusz- w idealnym świecie żyje sobie małżeństwo pisarzy, darzące się uczuciem oraz szacunkiem. Na pierwszy rzut oka wydają się parą idealną, połączoną dodatkowo wspólną pasją: pisaniem. Gdzieś tam na obrębie świadomości pulsuje myśl o zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym bracie, aczkolwiek poczucie winy nie jest aż tak duże, by być częstym gościem "w jego skromnych progach". I nagle Twój ukochany zaczyna się zmieniać, choć początkowo te zwodniczo drobne modyfikacje nie są aż tak widoczne. Aż w końcu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że umrzesz z jego rąk. Ta wizja może przerazić, prawda?

Jak już wspominałam, w czeluściach internetu napotkałam wiele recenzji tejże książki. Gdzieś trafiłam na opinię, jakoby mogła ona pretendować do miana drugiej Misery Stephena Kinga. Cóż, nie do końca mogę się z tym zgodzić. O ile naszej rodaczce nie poszło tragicznie, to też nie jest to arcydzieło grozy. Owszem, pomysł na fabułę jak najbardziej na plus. Również trzymanie nas, czytelników w napięciu wyszło pani Hiddenstorm bardzo dobrze, choć próby "wtopienia" Henry'ego (brata Victorii) w fabułę były chyba nie do końca potrzebne. Bez tej postaci cała historia toczyłaby się równie dobrze. Zastanawia mnie główna bohaterka, Victoria Page. Z jednej strony niby męża kocha, jest szczęśliwa, ale zachowuje się trochę tak, jakby czegoś jej brakowało; może nie tyle od Thomasa, co w ogóle od życia. I mimo że ponoć nie jest zazdrosna o bum, jaki wywołał na rynku literackim Księżycowy zabójca, to... jakoś tak ta zimna emocja z niej emanuje. Jakby sama Page zaczęła żyć niezależnie od stworzonej przez autorkę historii. Coś w tej Victorii tkwi, niestety nie do końca wiem, co. 

Reasumując, pani Hiddenstorm całkiem nieźle poradziła sobie zarówno z tematyką, jak i gatunkiem, który sobie narzuciła. Myślę, że podejmowanie kolejnych prób tworzenia podobnej literatury w przyszłości może zaowocować czymś bardzo dobrym. Na razie jednak czekam, a Wam polecam zagłębić się w świat "zimnej" Victorii.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 listopad 2018 11:55

Kłamca 2. Bóg marnotrawny

Wydawnictwo SQN zapowiedziało wielki powrót Lokiego w odświeżonej formie oraz nowej szacie graficznej. Właśnie trzymam w ręce tom drugi - Kłamca 2. Bóg Marnotrawny i powiem szczerze, że czuje się świetnie powracając po kilku dobrych latach do lektury, która wciąż jest dla mnie świeża, oryginalna i przynosi mnóstwo dobrej zabawy!

Zapomnianym bogom pozostaje tylko wiara w anielskie błędy.

Barcelona, Arktyka, Nowy Jork, Góry Skaliste w Kolorado – marnotrawny bóg wikingów, pan kłamstwa Loki wyrusza na sześć kolejnych wypraw, a wyzwaniem dla jego sprytu stają się kolejne mityczne stwory zrodzone z ludzkiej wiary, wyobraźni i strachu. Kłamca jak zawsze gra nie fair, ale na jaw wychodzi, że nie tylko on jeden. Intencje Archaniołów, dla których pracuje, również nie są i nigdy nie były czyste. Nadszedł czas, by Loki wybrał stronę, po której chce stanąć.

Loki to taki trochę antybohater, postać która w założeniu ma być potężnym bogiem wikingów, a w rzeczywistości jest wyluzowanym, sprytnym i przebiegłym facetem wcale nie tęgiej budowy, który nie boi się przeciwstawić nawet najgorszym oprychom i... aniołom. Niby służy Zastępom Niebieskim, ale bardziej w swoim życiu kieruje się domenom: dobro złem zwyciężaj. Czy jakoś tak. Właśnie nieprzewidywalność, barwność i humor sprawiają, że jest postacią którą zwyczajnie nie da się nie lubić. Loki to już z pewnością wizytówka Jakuba Ćwieka i w jakimś mniejszym bądź większym stopniu, wizytówka polskiej fantastyki rozrywkowej - lekkiej, przyjemniej i niewymagającej - takiej, która niesie za sobą mnóstwo dobrej energii.

Jeśli ktoś naprawdę jeszcze nie miał okazji sięgnąć po ten cykl Ćwieka, to naprawdę powinien się wstydzić. Jest to pozycja, którą przeczytać należy, zwłaszcza jeżeli jesteście ciekawi Wędrowycza, Deadpoola i Jamesa Bonda w jednym ciele. Nowa szata graficzna jest po prostu wyśmienita i naprawdę warto mieć takie cacko na półce!

Dział: Książki
piątek, 19 październik 2018 09:44

Epoka Antychrysta

“Epoka Antychrysta” Pawła Lisickiego bardzo mnie zaskoczyła. Głównie tym, że spodziewałam się względnie lekkiej powieści o tym, jak na Tron Piotrowy wstępuje Antychryst i zaczyna się koniec świata, jak to Apokalipsa opisuje. Nic bardziej błędnego.

“Epoka Antychrysta” to stylizowana na reportaż historia wstąpienia na tron papieski papieża Judasza. Z tym, że Judasz niczym specjalnym już nie jest w stanie błysnąć w świecie, w którym skutki poprawności politycznej z XXI wieku ewoluowały do zachowań tak skrajnych, że aż patologicznych. Judasz ze swoją misją zniszczenia chrześcijaństwa i odsunięcia ludzi od Boga nawet nie musi się specjalnie wysilać. Szczęśliwie w tym całym “nowoczesnym ideologicznie” świecie trafiają się jednostki myślące tradycyjnie i tradycyjnych wartości broniące. Co z tego wyniknie? Nie będę spojlerować.

Lisicki opisuje rzeczywistość powieści w taki sposób, że początkowo odbierałam ją jako absurd totalny, aż zniechęcający do doczytania jej do końca. Ta niechęć powoli zmieniała się w strach, że to jednak naprawdę może się ziścić, o ile obecna poprawność polityczna w tłumaczeniu prawem do różnorodności pewnych zachowań nie wyhamuje, póki jeszcze nie jest za późno. A życia w świecie aż tak pozbawionym sacrum, aż tak relatywizującym moralność, nie chciałabym doczekać. Nie chciałabym doczekać czasów, kiedy to celebryci będą głosem sumienia społeczeństwa, kiedy wyznawanie takich wartości jak życie rodzinne, szacunek do własnej płci, czy kult osób zmarłych będzie uznawanym za niebezpieczne wynaturzenia. Przesłanie Lisieckiego jest bowiem proste: koniec świata to nie wojna atomowa i pożary. To ten moment, w którym moralność, prawa naturalne (dla wierzących jednoznaczne z prawami boskimi) przestaną mieć znaczenie, a ludzie kierujący się nimi zostaną uznani za odszczepieńców. To krzyk, że obecnie wypracowane normy moralne, szanujące inność wynikającą z wolnej woli bądź genów są optymalne, by zachować społeczeństwo jako zdrowo funkcjonującą, niezdegenerowaną grupę.

Mam też wrażenie, że tak powiastka apokaliptyczna o czasach ostatecznych, jak pisze o niej sam autor, to również ukryta przestroga dla samego Kościoła Katolickiego. Przestroga przed każdą skrajnością, w jaką ta instytucja może popaść. I zapowiedź ciężkich czasów dla kolejnych papieży, którzy z jednej strony powinni iść z duchem czasu, prowadząc kościół z uwzględnieniem przemian społecznych - naturalengo procesu rozwoju ludzkości, ale też nigdy nie stracić z oczu wartości dla wiary chrześcijańskiej fundamentalnych. Że są pola, na których Kościół ustąpić pola nie może, a jednym z tych pól jest nauczanie o Bogu - miłosiernym i sprawiedliwym, o Kościele, który przyjmie na swe łono rozwodnika, homoseksualistę, czy transseksualistę, natomiast nigdy nie pozwoli na to, by całe pokolenia wychowywać w przymusie doświadczeń seksualnych, które nie wynikają z ich natury. To tylko przykłady tego, co pod płaszczykiem powiastki serwuje nam autor. I wbrew pozorom nie jest to lekka lektura. Przeciwnie - po zakończeniu powieści jest o czym myśleć przez długi czas.

Dział: Książki
poniedziałek, 01 październik 2018 09:11

Młoda krew

“Młoda krew” Wojciecha Wójcika to thriller z CIA, wywiadem wojskowym i polską historią w tle. Jej główny bohater - Michael - to chłopak wychowany w dwóch kulturach. Jako czterolatek opuścił z matką Polskę i dzięki matce zachował polską tożsamość i znajomość języka. Dzięki temu - jako tłumacz - rusza z doświadczonym oficerem amerykańskiego wywiadu oraz agentką CIA do Polski, szukać tajemniczego “Josepha” - zdrajcy przekazującego Rosjanom tajemnice NATO. Przy okazji budzi demony z własnej przeszłości.

Co z tego wyniknie - warto przeczytać. Wojciech Wójcik rozwija się bowiem jako autor i “Młoda krew” jest godną następczynią “Jeziora pełnego łez”. Wprawdzie konsekwentnie narracja przeprowadzona jest w pierwszej osobie, ale tu akurat jakoś specjalnie to nie przeszkadza. Być może to efekt ogólnej sympatii jaką wzbudza sam Michael. Chłopak, dla którego Ameryka stała się domem, ale który mimo wszystko ma dużo szacunku dla Polski i jej historii najnowszej. Nawet pomimo tego, że ta historia wcale łatwa nie jest. Zimna wojna, służba bezpieczeństwa, wojsko, potem czasy przemian i brudnych interesów. Wojciech Wójcik cały ten galimatias zebrał w zgrabną, ciekawą, a przede wszystkim trzymającą w napięciu powieść. I chociaż poddał się manierze wprowadzenia do powieści super agentki, radzącej sobie nawet z kilkoma bandziorami na raz, to spokojnie można mu to wybaczyć. W czasach galopującego feminizmu i ogólnej poprawności takie wątki chyba są już obowiązkowe. Inna rzecz, że sama Agnes naprawdę uroczo prezentuje ludzkie cechy, jak zazdrość chociażby.

Momentami akcja jest dość naiwna, fakt. Taka w stylu “zabili go i uciekł”. To też dość charakterystyczne dla autora i chyba z powieści na powieść razi coraz mniej. Ot, taki urok Wójcika. Kto wie - może nawet jego znak rozpoznawczy na przyszłość.

Całą powieść czyta się lekko. To też charakterystyczne dla autora. Ma on dar “lekkiego pióra”, który sprawia, że tak naprawdę te 617 stron można pochłonąć w trzy dni. I to nie zaniedbując innych, bardziej przyziemnych obowiązków. Co więcej - im dłużej czytałam, tym bardziej łapałam się na tym, że chętnie zobaczyłabym ekranizację. Z takim Jakubem Gierszałem w roli Michaela na przykład. I jestem przekonana, że wówczas polskie kino zyskałoby naprawdę dobry thriller.

Dział: Książki
środa, 26 wrzesień 2018 19:28

Magia zabija

- Kiedy proponowałeś mi ten interes, myślałeś, że będę siedzieć w biurze przez cały dzień piekąc ciasteczka?
- Nikt nigdy nie umarł zastrzelony przez ciasteczko.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz!*

Bycie samotnikiem ma swoje plusy, jednym z nich jest przywilej niemartwienia się o nikogo. Jesteś tylko ty, więc tylko ty się narażasz, tylko ty odniesiesz rany, tylko ty umrzesz... Nic ani nikt cię nie rozprasza, jesteś sobie sterem i okrętem. Inaczej jest, gdy zaczyna ci na kimś zależeć, czujesz odpowiedzialność i strach przed utratą, nie myślisz pierw o sobie, tylko chronisz co twoje. Czy warto nawiązywać więzi?

Kate w końcu ryzykuje i wiąże się z Jego Futrzastością, o przepraszam, Władcą Bestii. Odchodzi też od Zakonu i próbuje na własną rękę rozkręcić swoją firmę. Nie idzie jej to tak, jakby sobie życzyła, ale się nie poddaje. Spokój i nuda stają się odległym wspomnieniem, gdy jednego dnia Kate pomaga Panu Umarłych, zatrudnia swoją przyjaciółkę Andree i przyjmuje swoje pierwsze zlecenie od tajemniczej kobiety. Szybko okazuje się, że Atlancie i jej mieszkańcom ponownie zagraża wielkie niebezpieczeństwo, a Kate teraz nie walczy tylko za siebie, ale i za tych, których kocha. Czy starczy jej czasu? Jakie tym razem straty poniesie?

Za każdym razem, gdy sięgam po kolejne tomy Kate Daniels wiem, że czeka mnie kilka godzin świetnej zabawy. Magia zabija zbiera różne oceny i ja sama przez chwilę miałam lekkie obawy, ale ostatecznie stwierdzam, że ta część nie zawodzi.

Pisanie serii jest ryzykowne, w końcu kończą się pomysły, może spaść poziom, a fabuła robić się kopią poprzednich tomów. Ilonie Andrews to jednak nie grozi, znaczy ok, jest tu powtarzalność zdarzeń (chociażby ciągłe wpadanie Kate w kłopoty, problemy z rodziną). To wszystko jest jednak tak przedstawione i wplecione w szereg innych wydarzeń okraszonych zabawnymi lub wzruszającymi momentami, walkami, odkrywaniem tajemnic, że doprawdy nijak to nie wpływa na odbiór czytanej książki. Fabuła jak zwykle wciąga od pierwszych stron i trzyma w swoich szponach do samego końca, zapewniając nieprzewidziane zwroty akcji, odkrywając nowe elementy układanki oraz zasypując kolejnymi niewiadomymi. Magia zabija pomimo tego, że to już piąty tom nie obniża poziomu serii, a idealnie go podtrzymuje.

Jeśli chodzi o postacie, to mogę się powtarzać, ale uwielbiam Kate. Nie jest jak większość bohaterek. Ona pali się do walki, samodzielność to dla niej jak oddychanie. Jest uparta i ciężko ją przekonać do zmiany zdania, tak samo jest z tym że może mieć bliskie sobie osoby i na nich polegać i korzystać z ich pomocy. Curran też się nie zmienił i chyba nawet nie chcę, by do tego doszło, bo kocham ich sprzeczki i to jak na siebie działają. Każdy bohater ma w sobie coś takiego, że wydaje się realny i taki żywy. Często zaskakują i sprawiają, że muszę zmienić o nich wyrobione już zdanie.

Magia zabija to kontynuacja, która mnie nie zawiodła, chociaż przez chwilę bałam się, że Ilona Andrews pójdzie w dramacik miłosny. Na szczęście tak się nie stało, ponownie dostałam powieść, która wciąga od pierwszych stron i utrzymuje w napięciu do samego końca. Mnóstwo humoru, walki i magii, urban fantasy, któremu nie mam nic do zarzucenia. Uwielbiam ten duet pisarski za ich sarkastyczne poczucie humoru, zamiłowanie do mitologii, magii, plątania i zaskakiwania. Ani przez chwilę nie nudziłam się w trakcie czytania i chętnie ponownie powrócę do tej części.

Polecam wszystkim sympatykom Kate Daniels lub samego gatunku Urban fantasy, zapewniam, że nie będziecie zawiedzeni. Magia zabija to porządna dawka dobrego humoru, niebezpiecznych walk, mitologii i tajemnic czekających na ich odkrycie.

- Jestem zmęczona. Znowu boli mnie kolano i próbuję teleportować się na górę.
- Hm, Kate, nie możesz tego zrobić
- Wiem. Ale bardzo mocno próbuję. Dasz mi znać, jak zacznę blednąć?*

Dział: Książki
poniedziałek, 24 wrzesień 2018 11:41

Zabójcza śpiąca królewna

„Sądzimy po pozorach, łatwo i często oceniamy. Tymczasem nie wszystko jest tym, czym się wydaje” – pisał w jednej ze swoich książek Rafał Kosik, zaś słowa te doskonale oddają sytuacje, z jakimi spotykamy się w życiu. Zbyt łatwo wydajemy opinie, ferujemy wyroki, kierując się jedynie pierwszym wrażeniem, opierając swoje sądy na słowach, a nie dowodach, bazując na sympatiach i antypatiach. Tymczasem pozory mogą mylić, ktoś celowo może wprowadzać nas w błąd, oczerniając kogoś, oddalając od siebie podejrzenia.

Odkrywanie prawdy na temat minionych wydarzeń, jest celem programu telewizyjnego pt. „W cieniu podejrzenia”. Ten popularny reality show, autorstwa Laurie Moran, ma na celu powrót do zbrodni sprzed lat i objecie ich nowym, dziennikarskim śledztwem. Z uwagi na rozwój technologii, nową perspektywę, kolejne odcinki okazują się być prawdziwym sukcesem, a Laurie wraz z zespołem ma na koncie na przykład wyjaśnienie zagadki zaginięcia jednej z młodych kobiet. Nic zatem dziwnego, że u producentki telewizyjnej pomocy szuka Casey Carter, która właśnie opuściła więzienie dla kobiet w Connecticut.

Po piętnastu latach spędzonych w ramach odsiadki za zabójstwo Huntera Raleigha, członka szanowanej rodziny z aspiracjami politycznymi, prezesa znanej fundacji zajmującej się walką z rakiem, kobieta chce poznać prawdę o tym, co działo się owej feralnej nocy. Odtworzony w sądzie przebieg wydarzeń zakładał, że po bankiecie na rzecz fundacji, na którym Casey przebywała razem ze swoim narzeczonym, nastąpiło zerwanie pary i kobieta wpadła w szał, zabijając Huntera z broni palnej, a następnie zażywając środki odurzające, by odwrócić od siebie podejrzenia. W krwi kobiety znaleziono pozostałości tabletki gwałtu, a na broni – jej odciski palców. Sama oskarżona nie przyznała się do winy twierdząc, że ktoś musiał podać jej lek w trakcie pobytu na bankiecie. Twierdziła też, że kiedy ocknęła się na kanapie była zdezorientowana. Szukając narzeczonego, znalazła jego ciało we krwi, którą ubrudziła się, próbując go ocucić. Wciąż, po piętnastu latach odsiadki podtrzymuje tę wersję, zaś każdy dzień spędzony w więzieniu przeznaczyła na odkrycie osoby mordercy.

Podejrzenia „Szalonej Casey” czy też „Śpiącej Królewny”, jak nazwały ją media, wydają się na tyle mocne, że producentka postanawia zająć się tą sprawą, choć wszyscy członkowie ekipy, a nawet ojciec Laurie – były policjant, są przekonani o winie skazanej. Laurie wierzy jednak Carey pamiętając, że po tragicznej śmierci męża ona również była podejrzewana. Z zapałem rzuca się w wir dziennikarskiego śledztwa, rozpatrując prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa nie przez skazaną, ale przez Andrew – młodszego brata Huntera, nieudacznika żyjącego w cieniu bohatera, Gabrielle Lawson – celebrytkę uzurpującą sobie prawo do ofiary, Marka Templetona – przyjaciela Huntera, pełniącego funkcję dyrektora finansowego fundacji, podejrzewanego o malwersację czy wreszcie przez Mary Jane Finder – osobistą asystentkę ojca Huntera, której zamordowany nigdy nie ufał i której chciał się pozbyć.

Kolejne tropy wydają się oddalać winę od Casey, ale czy na pewno padła ona ofiarą manipulacji? Może sama jest przebiegłą intrygantką i furiatką, która po zerwaniu zaręczyn postanowiła zemścić się na Hunterze? Czym bardziej Laurie zagłębia się w to dochodzenie, tym więcej niewiadomych się pojawia...

Jak zakończy się ta wciągająca historia? Dowiemy się tego z brawurowo napisanej, lekkiej powieści kryminalnej autorstwa Mary Higgins Clark i Alafaira Burke'a. Powieść pt. „Zabójcza Śpiąca Królewna”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka, to kolejny już tom cyklu „W cieniu podejrzenia”. Skomplikowanej zagadce towarzyszą doskonale nakreślone postacie z pogłębionym rysem psychologicznym, a także ze zwyczajnymi problemami dnia codziennego. Przemyślana fabuła, nieustanne zwroty akcji nie dają nam ani chwili odpocząć, wciągając w swego rodzaju grę z prawdziwym przestępcą i zmuszając do ciągłej koncentracji. To wspaniała powieść, jedna z najlepszych Mary Higgins Clark, która świadczy o wielkim talencie autorki nie tylko do wymyślania kolejnych zbrodni, ale też do obserwacji ludzkich zachowań.

Dział: Książki