Rezultaty wyszukiwania dla: Lekkie

środa, 14 listopad 2018 11:58

Krwawy Księżyc

Od pozostałych małżeństw różni ich tylko tyle, że stanowią zgrany duet światowej sławy pisarzy. Victoria Page oraz Thomas Wilde co prawda tworzą zupełnie odmienne gatunki, a jednak mogą pozwolić sobie na życie na odpowiednim poziomie. Może to brak jakichkolwiek przesłanek, a może odrobina zazdrości sprawiła, że Victoria na wieść o planach stworzenia przez męża swojego pierwszego kryminału doznała lekkiego... wstrząsu? Ostatecznie zawsze wystarczało mu pisanie o realnych, żyjących wcześniej osobach. 

Wraz z nowym planem pani Page zauważa w zachowaniu ukochanego coraz więcej niepokojących rzeczy; byłaby gotowa przysiąc, że chwilami oczy Thomasa stają się jakby... gadzie. Do tego jeszcze fala morderstw, następująca tuż po wydaniu przez niego książki o Księżycowym Zabójcy. Victoria ma coraz większą pewność- zginie z rąk własnego męża. Za dawne obietnice, o których żadne z nich zdaje się nie pamiętać?

W internecie recenzje Krwawego księżyca pojawiały się coraz częściej, niezmiernie mnie kusząc. W końcu jestem ogromną fanką wszelkiego rodzaju powieści grozy, a jako że wierzę w talent rodzimych pisarzy, ta książka w ogóle stanowiła dla mnie nie lada obietnicę. Obietnicę świetnej, niecodziennej historii, okraszonej strachem w najczystszej, psychologicznej postaci. Chodzi mi o tego rodzaju lęk, gdy potworem z Waszych koszmarów staje się najbliższa Wam osoba. I tak zapowiadała się właśnie historia zaserwowana światu przez K. C. Hiddenstorm. 

Wyobraźcie sobie taki scenariusz- w idealnym świecie żyje sobie małżeństwo pisarzy, darzące się uczuciem oraz szacunkiem. Na pierwszy rzut oka wydają się parą idealną, połączoną dodatkowo wspólną pasją: pisaniem. Gdzieś tam na obrębie świadomości pulsuje myśl o zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym bracie, aczkolwiek poczucie winy nie jest aż tak duże, by być częstym gościem "w jego skromnych progach". I nagle Twój ukochany zaczyna się zmieniać, choć początkowo te zwodniczo drobne modyfikacje nie są aż tak widoczne. Aż w końcu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że umrzesz z jego rąk. Ta wizja może przerazić, prawda?

Jak już wspominałam, w czeluściach internetu napotkałam wiele recenzji tejże książki. Gdzieś trafiłam na opinię, jakoby mogła ona pretendować do miana drugiej Misery Stephena Kinga. Cóż, nie do końca mogę się z tym zgodzić. O ile naszej rodaczce nie poszło tragicznie, to też nie jest to arcydzieło grozy. Owszem, pomysł na fabułę jak najbardziej na plus. Również trzymanie nas, czytelników w napięciu wyszło pani Hiddenstorm bardzo dobrze, choć próby "wtopienia" Henry'ego (brata Victorii) w fabułę były chyba nie do końca potrzebne. Bez tej postaci cała historia toczyłaby się równie dobrze. Zastanawia mnie główna bohaterka, Victoria Page. Z jednej strony niby męża kocha, jest szczęśliwa, ale zachowuje się trochę tak, jakby czegoś jej brakowało; może nie tyle od Thomasa, co w ogóle od życia. I mimo że ponoć nie jest zazdrosna o bum, jaki wywołał na rynku literackim Księżycowy zabójca, to... jakoś tak ta zimna emocja z niej emanuje. Jakby sama Page zaczęła żyć niezależnie od stworzonej przez autorkę historii. Coś w tej Victorii tkwi, niestety nie do końca wiem, co. 

Reasumując, pani Hiddenstorm całkiem nieźle poradziła sobie zarówno z tematyką, jak i gatunkiem, który sobie narzuciła. Myślę, że podejmowanie kolejnych prób tworzenia podobnej literatury w przyszłości może zaowocować czymś bardzo dobrym. Na razie jednak czekam, a Wam polecam zagłębić się w świat "zimnej" Victorii.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 listopad 2018 11:55

Kłamca 2. Bóg marnotrawny

Wydawnictwo SQN zapowiedziało wielki powrót Lokiego w odświeżonej formie oraz nowej szacie graficznej. Właśnie trzymam w ręce tom drugi - Kłamca 2. Bóg Marnotrawny i powiem szczerze, że czuje się świetnie powracając po kilku dobrych latach do lektury, która wciąż jest dla mnie świeża, oryginalna i przynosi mnóstwo dobrej zabawy!

Zapomnianym bogom pozostaje tylko wiara w anielskie błędy.

Barcelona, Arktyka, Nowy Jork, Góry Skaliste w Kolorado – marnotrawny bóg wikingów, pan kłamstwa Loki wyrusza na sześć kolejnych wypraw, a wyzwaniem dla jego sprytu stają się kolejne mityczne stwory zrodzone z ludzkiej wiary, wyobraźni i strachu. Kłamca jak zawsze gra nie fair, ale na jaw wychodzi, że nie tylko on jeden. Intencje Archaniołów, dla których pracuje, również nie są i nigdy nie były czyste. Nadszedł czas, by Loki wybrał stronę, po której chce stanąć.

Loki to taki trochę antybohater, postać która w założeniu ma być potężnym bogiem wikingów, a w rzeczywistości jest wyluzowanym, sprytnym i przebiegłym facetem wcale nie tęgiej budowy, który nie boi się przeciwstawić nawet najgorszym oprychom i... aniołom. Niby służy Zastępom Niebieskim, ale bardziej w swoim życiu kieruje się domenom: dobro złem zwyciężaj. Czy jakoś tak. Właśnie nieprzewidywalność, barwność i humor sprawiają, że jest postacią którą zwyczajnie nie da się nie lubić. Loki to już z pewnością wizytówka Jakuba Ćwieka i w jakimś mniejszym bądź większym stopniu, wizytówka polskiej fantastyki rozrywkowej - lekkiej, przyjemniej i niewymagającej - takiej, która niesie za sobą mnóstwo dobrej energii.

Jeśli ktoś naprawdę jeszcze nie miał okazji sięgnąć po ten cykl Ćwieka, to naprawdę powinien się wstydzić. Jest to pozycja, którą przeczytać należy, zwłaszcza jeżeli jesteście ciekawi Wędrowycza, Deadpoola i Jamesa Bonda w jednym ciele. Nowa szata graficzna jest po prostu wyśmienita i naprawdę warto mieć takie cacko na półce!

Dział: Książki
piątek, 19 październik 2018 09:44

Epoka Antychrysta

“Epoka Antychrysta” Pawła Lisickiego bardzo mnie zaskoczyła. Głównie tym, że spodziewałam się względnie lekkiej powieści o tym, jak na Tron Piotrowy wstępuje Antychryst i zaczyna się koniec świata, jak to Apokalipsa opisuje. Nic bardziej błędnego.

“Epoka Antychrysta” to stylizowana na reportaż historia wstąpienia na tron papieski papieża Judasza. Z tym, że Judasz niczym specjalnym już nie jest w stanie błysnąć w świecie, w którym skutki poprawności politycznej z XXI wieku ewoluowały do zachowań tak skrajnych, że aż patologicznych. Judasz ze swoją misją zniszczenia chrześcijaństwa i odsunięcia ludzi od Boga nawet nie musi się specjalnie wysilać. Szczęśliwie w tym całym “nowoczesnym ideologicznie” świecie trafiają się jednostki myślące tradycyjnie i tradycyjnych wartości broniące. Co z tego wyniknie? Nie będę spojlerować.

Lisicki opisuje rzeczywistość powieści w taki sposób, że początkowo odbierałam ją jako absurd totalny, aż zniechęcający do doczytania jej do końca. Ta niechęć powoli zmieniała się w strach, że to jednak naprawdę może się ziścić, o ile obecna poprawność polityczna w tłumaczeniu prawem do różnorodności pewnych zachowań nie wyhamuje, póki jeszcze nie jest za późno. A życia w świecie aż tak pozbawionym sacrum, aż tak relatywizującym moralność, nie chciałabym doczekać. Nie chciałabym doczekać czasów, kiedy to celebryci będą głosem sumienia społeczeństwa, kiedy wyznawanie takich wartości jak życie rodzinne, szacunek do własnej płci, czy kult osób zmarłych będzie uznawanym za niebezpieczne wynaturzenia. Przesłanie Lisieckiego jest bowiem proste: koniec świata to nie wojna atomowa i pożary. To ten moment, w którym moralność, prawa naturalne (dla wierzących jednoznaczne z prawami boskimi) przestaną mieć znaczenie, a ludzie kierujący się nimi zostaną uznani za odszczepieńców. To krzyk, że obecnie wypracowane normy moralne, szanujące inność wynikającą z wolnej woli bądź genów są optymalne, by zachować społeczeństwo jako zdrowo funkcjonującą, niezdegenerowaną grupę.

Mam też wrażenie, że tak powiastka apokaliptyczna o czasach ostatecznych, jak pisze o niej sam autor, to również ukryta przestroga dla samego Kościoła Katolickiego. Przestroga przed każdą skrajnością, w jaką ta instytucja może popaść. I zapowiedź ciężkich czasów dla kolejnych papieży, którzy z jednej strony powinni iść z duchem czasu, prowadząc kościół z uwzględnieniem przemian społecznych - naturalengo procesu rozwoju ludzkości, ale też nigdy nie stracić z oczu wartości dla wiary chrześcijańskiej fundamentalnych. Że są pola, na których Kościół ustąpić pola nie może, a jednym z tych pól jest nauczanie o Bogu - miłosiernym i sprawiedliwym, o Kościele, który przyjmie na swe łono rozwodnika, homoseksualistę, czy transseksualistę, natomiast nigdy nie pozwoli na to, by całe pokolenia wychowywać w przymusie doświadczeń seksualnych, które nie wynikają z ich natury. To tylko przykłady tego, co pod płaszczykiem powiastki serwuje nam autor. I wbrew pozorom nie jest to lekka lektura. Przeciwnie - po zakończeniu powieści jest o czym myśleć przez długi czas.

Dział: Książki
poniedziałek, 01 październik 2018 09:11

Młoda krew

“Młoda krew” Wojciecha Wójcika to thriller z CIA, wywiadem wojskowym i polską historią w tle. Jej główny bohater - Michael - to chłopak wychowany w dwóch kulturach. Jako czterolatek opuścił z matką Polskę i dzięki matce zachował polską tożsamość i znajomość języka. Dzięki temu - jako tłumacz - rusza z doświadczonym oficerem amerykańskiego wywiadu oraz agentką CIA do Polski, szukać tajemniczego “Josepha” - zdrajcy przekazującego Rosjanom tajemnice NATO. Przy okazji budzi demony z własnej przeszłości.

Co z tego wyniknie - warto przeczytać. Wojciech Wójcik rozwija się bowiem jako autor i “Młoda krew” jest godną następczynią “Jeziora pełnego łez”. Wprawdzie konsekwentnie narracja przeprowadzona jest w pierwszej osobie, ale tu akurat jakoś specjalnie to nie przeszkadza. Być może to efekt ogólnej sympatii jaką wzbudza sam Michael. Chłopak, dla którego Ameryka stała się domem, ale który mimo wszystko ma dużo szacunku dla Polski i jej historii najnowszej. Nawet pomimo tego, że ta historia wcale łatwa nie jest. Zimna wojna, służba bezpieczeństwa, wojsko, potem czasy przemian i brudnych interesów. Wojciech Wójcik cały ten galimatias zebrał w zgrabną, ciekawą, a przede wszystkim trzymającą w napięciu powieść. I chociaż poddał się manierze wprowadzenia do powieści super agentki, radzącej sobie nawet z kilkoma bandziorami na raz, to spokojnie można mu to wybaczyć. W czasach galopującego feminizmu i ogólnej poprawności takie wątki chyba są już obowiązkowe. Inna rzecz, że sama Agnes naprawdę uroczo prezentuje ludzkie cechy, jak zazdrość chociażby.

Momentami akcja jest dość naiwna, fakt. Taka w stylu “zabili go i uciekł”. To też dość charakterystyczne dla autora i chyba z powieści na powieść razi coraz mniej. Ot, taki urok Wójcika. Kto wie - może nawet jego znak rozpoznawczy na przyszłość.

Całą powieść czyta się lekko. To też charakterystyczne dla autora. Ma on dar “lekkiego pióra”, który sprawia, że tak naprawdę te 617 stron można pochłonąć w trzy dni. I to nie zaniedbując innych, bardziej przyziemnych obowiązków. Co więcej - im dłużej czytałam, tym bardziej łapałam się na tym, że chętnie zobaczyłabym ekranizację. Z takim Jakubem Gierszałem w roli Michaela na przykład. I jestem przekonana, że wówczas polskie kino zyskałoby naprawdę dobry thriller.

Dział: Książki
środa, 26 wrzesień 2018 19:28

Magia zabija

- Kiedy proponowałeś mi ten interes, myślałeś, że będę siedzieć w biurze przez cały dzień piekąc ciasteczka?
- Nikt nigdy nie umarł zastrzelony przez ciasteczko.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz!*

Bycie samotnikiem ma swoje plusy, jednym z nich jest przywilej niemartwienia się o nikogo. Jesteś tylko ty, więc tylko ty się narażasz, tylko ty odniesiesz rany, tylko ty umrzesz... Nic ani nikt cię nie rozprasza, jesteś sobie sterem i okrętem. Inaczej jest, gdy zaczyna ci na kimś zależeć, czujesz odpowiedzialność i strach przed utratą, nie myślisz pierw o sobie, tylko chronisz co twoje. Czy warto nawiązywać więzi?

Kate w końcu ryzykuje i wiąże się z Jego Futrzastością, o przepraszam, Władcą Bestii. Odchodzi też od Zakonu i próbuje na własną rękę rozkręcić swoją firmę. Nie idzie jej to tak, jakby sobie życzyła, ale się nie poddaje. Spokój i nuda stają się odległym wspomnieniem, gdy jednego dnia Kate pomaga Panu Umarłych, zatrudnia swoją przyjaciółkę Andree i przyjmuje swoje pierwsze zlecenie od tajemniczej kobiety. Szybko okazuje się, że Atlancie i jej mieszkańcom ponownie zagraża wielkie niebezpieczeństwo, a Kate teraz nie walczy tylko za siebie, ale i za tych, których kocha. Czy starczy jej czasu? Jakie tym razem straty poniesie?

Za każdym razem, gdy sięgam po kolejne tomy Kate Daniels wiem, że czeka mnie kilka godzin świetnej zabawy. Magia zabija zbiera różne oceny i ja sama przez chwilę miałam lekkie obawy, ale ostatecznie stwierdzam, że ta część nie zawodzi.

Pisanie serii jest ryzykowne, w końcu kończą się pomysły, może spaść poziom, a fabuła robić się kopią poprzednich tomów. Ilonie Andrews to jednak nie grozi, znaczy ok, jest tu powtarzalność zdarzeń (chociażby ciągłe wpadanie Kate w kłopoty, problemy z rodziną). To wszystko jest jednak tak przedstawione i wplecione w szereg innych wydarzeń okraszonych zabawnymi lub wzruszającymi momentami, walkami, odkrywaniem tajemnic, że doprawdy nijak to nie wpływa na odbiór czytanej książki. Fabuła jak zwykle wciąga od pierwszych stron i trzyma w swoich szponach do samego końca, zapewniając nieprzewidziane zwroty akcji, odkrywając nowe elementy układanki oraz zasypując kolejnymi niewiadomymi. Magia zabija pomimo tego, że to już piąty tom nie obniża poziomu serii, a idealnie go podtrzymuje.

Jeśli chodzi o postacie, to mogę się powtarzać, ale uwielbiam Kate. Nie jest jak większość bohaterek. Ona pali się do walki, samodzielność to dla niej jak oddychanie. Jest uparta i ciężko ją przekonać do zmiany zdania, tak samo jest z tym że może mieć bliskie sobie osoby i na nich polegać i korzystać z ich pomocy. Curran też się nie zmienił i chyba nawet nie chcę, by do tego doszło, bo kocham ich sprzeczki i to jak na siebie działają. Każdy bohater ma w sobie coś takiego, że wydaje się realny i taki żywy. Często zaskakują i sprawiają, że muszę zmienić o nich wyrobione już zdanie.

Magia zabija to kontynuacja, która mnie nie zawiodła, chociaż przez chwilę bałam się, że Ilona Andrews pójdzie w dramacik miłosny. Na szczęście tak się nie stało, ponownie dostałam powieść, która wciąga od pierwszych stron i utrzymuje w napięciu do samego końca. Mnóstwo humoru, walki i magii, urban fantasy, któremu nie mam nic do zarzucenia. Uwielbiam ten duet pisarski za ich sarkastyczne poczucie humoru, zamiłowanie do mitologii, magii, plątania i zaskakiwania. Ani przez chwilę nie nudziłam się w trakcie czytania i chętnie ponownie powrócę do tej części.

Polecam wszystkim sympatykom Kate Daniels lub samego gatunku Urban fantasy, zapewniam, że nie będziecie zawiedzeni. Magia zabija to porządna dawka dobrego humoru, niebezpiecznych walk, mitologii i tajemnic czekających na ich odkrycie.

- Jestem zmęczona. Znowu boli mnie kolano i próbuję teleportować się na górę.
- Hm, Kate, nie możesz tego zrobić
- Wiem. Ale bardzo mocno próbuję. Dasz mi znać, jak zacznę blednąć?*

Dział: Książki
poniedziałek, 24 wrzesień 2018 11:41

Zabójcza śpiąca królewna

„Sądzimy po pozorach, łatwo i często oceniamy. Tymczasem nie wszystko jest tym, czym się wydaje” – pisał w jednej ze swoich książek Rafał Kosik, zaś słowa te doskonale oddają sytuacje, z jakimi spotykamy się w życiu. Zbyt łatwo wydajemy opinie, ferujemy wyroki, kierując się jedynie pierwszym wrażeniem, opierając swoje sądy na słowach, a nie dowodach, bazując na sympatiach i antypatiach. Tymczasem pozory mogą mylić, ktoś celowo może wprowadzać nas w błąd, oczerniając kogoś, oddalając od siebie podejrzenia.

Odkrywanie prawdy na temat minionych wydarzeń, jest celem programu telewizyjnego pt. „W cieniu podejrzenia”. Ten popularny reality show, autorstwa Laurie Moran, ma na celu powrót do zbrodni sprzed lat i objecie ich nowym, dziennikarskim śledztwem. Z uwagi na rozwój technologii, nową perspektywę, kolejne odcinki okazują się być prawdziwym sukcesem, a Laurie wraz z zespołem ma na koncie na przykład wyjaśnienie zagadki zaginięcia jednej z młodych kobiet. Nic zatem dziwnego, że u producentki telewizyjnej pomocy szuka Casey Carter, która właśnie opuściła więzienie dla kobiet w Connecticut.

Po piętnastu latach spędzonych w ramach odsiadki za zabójstwo Huntera Raleigha, członka szanowanej rodziny z aspiracjami politycznymi, prezesa znanej fundacji zajmującej się walką z rakiem, kobieta chce poznać prawdę o tym, co działo się owej feralnej nocy. Odtworzony w sądzie przebieg wydarzeń zakładał, że po bankiecie na rzecz fundacji, na którym Casey przebywała razem ze swoim narzeczonym, nastąpiło zerwanie pary i kobieta wpadła w szał, zabijając Huntera z broni palnej, a następnie zażywając środki odurzające, by odwrócić od siebie podejrzenia. W krwi kobiety znaleziono pozostałości tabletki gwałtu, a na broni – jej odciski palców. Sama oskarżona nie przyznała się do winy twierdząc, że ktoś musiał podać jej lek w trakcie pobytu na bankiecie. Twierdziła też, że kiedy ocknęła się na kanapie była zdezorientowana. Szukając narzeczonego, znalazła jego ciało we krwi, którą ubrudziła się, próbując go ocucić. Wciąż, po piętnastu latach odsiadki podtrzymuje tę wersję, zaś każdy dzień spędzony w więzieniu przeznaczyła na odkrycie osoby mordercy.

Podejrzenia „Szalonej Casey” czy też „Śpiącej Królewny”, jak nazwały ją media, wydają się na tyle mocne, że producentka postanawia zająć się tą sprawą, choć wszyscy członkowie ekipy, a nawet ojciec Laurie – były policjant, są przekonani o winie skazanej. Laurie wierzy jednak Carey pamiętając, że po tragicznej śmierci męża ona również była podejrzewana. Z zapałem rzuca się w wir dziennikarskiego śledztwa, rozpatrując prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa nie przez skazaną, ale przez Andrew – młodszego brata Huntera, nieudacznika żyjącego w cieniu bohatera, Gabrielle Lawson – celebrytkę uzurpującą sobie prawo do ofiary, Marka Templetona – przyjaciela Huntera, pełniącego funkcję dyrektora finansowego fundacji, podejrzewanego o malwersację czy wreszcie przez Mary Jane Finder – osobistą asystentkę ojca Huntera, której zamordowany nigdy nie ufał i której chciał się pozbyć.

Kolejne tropy wydają się oddalać winę od Casey, ale czy na pewno padła ona ofiarą manipulacji? Może sama jest przebiegłą intrygantką i furiatką, która po zerwaniu zaręczyn postanowiła zemścić się na Hunterze? Czym bardziej Laurie zagłębia się w to dochodzenie, tym więcej niewiadomych się pojawia...

Jak zakończy się ta wciągająca historia? Dowiemy się tego z brawurowo napisanej, lekkiej powieści kryminalnej autorstwa Mary Higgins Clark i Alafaira Burke'a. Powieść pt. „Zabójcza Śpiąca Królewna”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka, to kolejny już tom cyklu „W cieniu podejrzenia”. Skomplikowanej zagadce towarzyszą doskonale nakreślone postacie z pogłębionym rysem psychologicznym, a także ze zwyczajnymi problemami dnia codziennego. Przemyślana fabuła, nieustanne zwroty akcji nie dają nam ani chwili odpocząć, wciągając w swego rodzaju grę z prawdziwym przestępcą i zmuszając do ciągłej koncentracji. To wspaniała powieść, jedna z najlepszych Mary Higgins Clark, która świadczy o wielkim talencie autorki nie tylko do wymyślania kolejnych zbrodni, ale też do obserwacji ludzkich zachowań.

Dział: Książki
środa, 29 sierpień 2018 19:04

Zamęt Nocy

W tym roku polscy fani Patricii Briggs mieli swoje święto na Pyrkonie, bowiem pisarka zaszczyciła swoją obecnością konwent. Wszyscy Ci, którzy mieli sposobność udać się do Poznania, mieli okazję nie tylko otrzymać autograf od pisarki, wziąć udział w panelu z jej udziałem, ale przy odrobinie szczęścia i własnej śmiałości, porozmawiać z Patty. Z tej też okazji Wydawnictwo Fabryka Słów przygotowała premierę kolejnego tomu przygód Mercedes Thomson - “Zamęt Nocy”.

Jeśli dotarliście do ósmego tomu przygód Mercy i watahy Adama, to tak naprawdę, nie trzeba Wam, kolejnej powieści zachwalać. Każdy wie, że jest to cykl, który wciągnął i jak każdy, ma swoje wzloty i lekkie zniżki formy, bo upadku nie ma mowy. A jaki jest “Zamęt Nocy”?

Tom ósmy tym razem skupia się mocno na całej watasze i na relacjach rodzinnych. Do posiadłości Adama wraca bowiem była żona Adama. Christy, wpakowawszy się w niebezpieczny związek, potrzebuje pomocy, a przecież szlachetny Adam, nie pozostawi w opałach kobiety w potrzebie, tym bardziej, że jest ona matką jego córki. W watasze Adama zaczyna się źle dziać, Christy umie bowiem skłonić każdego do swojego toku myślenia, robiąc ze swojej osoby, niewinną ofiarę. A Mercy? Mercedes wykazuje się wyjątkowym opanowaniem i dojrzałością. Jednak czy prześladowca byłej żony Adama jest po prostu niezrównoważonym psychicznie zaborczym mężczyzną? Czy wataha stanie w obronie silnej kojocicy, czy jednak będzie wspierała pierwszą wybrankę serca alfy, kruchą i kobiecą Christy?

Na swojej stronie Patty do tej powieści podchodzi z sentymentem. Jest to dwudziesta przez nią napisana książka, a kiedyś w ogóle się zastanawiała, czy jest w stanie napisać choćby jedną.

W tej historii zostaje wpleciony mit o Guayocie, bóstwie kanaryjskim. Patricia tłumaczy, że do mitologii celtyckiej, czy rdzennie amerykańskiej, wprowadziła nową “krew”, na skutek wielu próśb, aby wyjść poza panteon bóstw z kręgu europejskiego i azjatyckiego. Czy jest to dobry zabieg? Jak najbardziej, będąc na Teneryfie i na Teide, nie słyszałam o micie związanym z Guayotą, Achamanem, czy Magec, więc moja wiedza się poszerzyła. Jednak, czy to wynika z ubogości źródeł, czy z braku dostatecznych badań, mit ten został wprowadzony dość kanciasto, bez wyczucia, jak przedmiot, element świata przedstawionego. Ot, takie egzotyczne urozmaicenie, wstawka etnograficzna jak notka z Wikipedii. Oddać trzeba jednak sprawiedliwość, że to poczucie obcości i sztuczności, wynika zapewne z braku łączności kulturowej. Pewnie rodowici hawajczycy ze swoją Pele, nie będą mieli problemu z asymilacją kanaryjskiego bóstwa. Natomiast samej fabule nie można niczego zarzucić; jest wartka i wystarczająco rozbudowana, aby wciągnąć czytelnika od samego początku, a postać irytującej Christy, dodaje tylko pikanterii. Brawa dla pani Briggs, że nie pozwoliła Mercy wkroczyć na wojenną ścieżkę z byłą żoną Adama, i pozwoliła jej być tą szlachetniejszą, mądrzejszą i dojrzalszą, dzięki czemu książka nie przeistoczyła się w tanie romansidło z pogranicza telenoweli w stylu wilkołaczej mody na sukces.

Podsumowując. “Zamęt Nocy” zdecydowanie należy do tych tytułów, które sprawiły mi przyjemność i ujęły mnie, a nie rozczarowały. Cieszę się, że autorka nadal potrafi zainteresować swoich czytelników kolejnymi przygodami Mercy.

Dział: Książki
piątek, 03 sierpień 2018 20:45

Początek

Nory Roberts, amerykańskiej pisarki, autorki ponad 225 romansów, wielokrotnej zdobywczyni RITA Award i wielu innych nagród, nie trzeba przedstawiać. A recenzje książek z cyklu Oblicza śmierci, pisane pod pseudonimem J. D. Robb , futurystycznych romansów kryminalnych, pojawiały się kilkakrotnie na łamach Secretum.pl. Nora Roberts jest poniekąd gwarantem, lekkiej, ale nie infantylnej, przyjemnej i wciągającej lektury. Dlatego, gdy pojawił się Początek, tom pierwszy nowego cyklu Kroniki tej jedynej, z przykuwającą wzrok okładką, sięgnęłam po nią bez wahania, licząc na przyjemną odmianę w bądź co bądź, dość ciężkim kanonie moich lektur. A powieść swoim opisem zaintrygowała mnie, tym bardziej, że pisarka podjęła się nowej, jak dla siebie tematyki - postapokaliptycznej.

Akcja powieści rozpoczyna się w Dumfries w Szkocji, gdzie rodzina MacLeodów spotyka się, by uczcić koniec roku. Przypadkowe polowanie, rodzinne spotkanie wieńczące rok, zamienia się w ogólnoświatową pandemię. Tajemniczy wirus przyniesiony przez jednego z członków rodziny MacLeodów, przyczynia się do śmierci większości ludzkości. Ci, co nie ulegli chorobie muszą przetrwać w nowej rzeczywistości, w której grasują Najeźdźcy i Wojownicy Czystości, a pomiędzy zwykłymi śmiertelnikami zaczynają pojawiać się magiczne istoty, osoby obdarzone mocami, a także czarownicy. Świat musi, jak feniks z popiołów ponownie się odrodzić, a od ludzi zależy, w jakiej postaci.

Postapokalipsa, gdyby nie fakt, że traktuje o zagładzie, jest tematem romantycznym. Uwodzi, bowiem czytelnika swym czarem tworzenia świata na nowo, ma coś w sobie z robinsionady, a że współczesny świat odarty jest już z tajemnic, bo nawet jeśli nie stać nas na podróż w odległe krainy, to wystarczy włączyć Internet, Instagram, Google Earth i wszystko jest, powiedzmy, że na wyciągnięcie ręki. Nic nie pozostało do odkrycia, a zatem też nie ma miejsc, gdzie można by coś tworzyć na nowo. Dlatego też postapokalipsy są tak uwodzicielskie dla czytelników, a jak widać na przykładzie pani Roberts, również dla pisarzy.

A jak poradziła sobie pani od romansów i kryminałów ze zgładzeniem znakomitej większości ludzkości? No cóż, nie należy spodziewać się cudów. Jest to taka apokalipsa w wersji soft. Owszem pisarka opisuje od czasu do czasu okrucieństwa i bestialską naturę człowieka, ale wszystko wydaje się być złagodzone, powierzchowne i nie sięga głębiej. Bohaterowie są świadkami tragedii, brutalnych napaści, niesprawiedliwości, które dotykają ich również osobiście, a jednak relacje z ich przeżyć odbiera się, jak przesuwające się kadry z filmu, bez większej refleksji, ot, takie scenki rodzajowe akcentujące wynaturzenie ludzi. Poza tym zdecydowanie bardziej Nora Roberts skupia się na indywidualnych postaciach i ich perypetiach, niż nad samym światem i tym, co się z nim dzieje w trakcie pandemii. Fabuła Początku rozgrywa się dokładnie tak, jak spore gro książek tego gatunku; tajemnicza epidemia dziesiątkuje ludzkość, która popada w chaos i dzieli się na obozy DOBRA i ZŁA. Czytelnicy, którzy mają za sobą lekturę Bastionu Stephena Kinga mogliby rzec wręcz, że jest to skrócona, uproszczona i ubaśniowiona wersja, a nawet, że jest kalką powieści Kinga. Tworzenie się obozów DOBRA i ZŁA, dziwne moce, zakładanie nowego osiedla dla tych, co przetrwali, to wszystko już zostało napisane w Bastionie. Czym więc różni się Początek pod względem fabularnym od Bastionu? Po pierwsze proweniencją wirusa i magicznych mocy. U Kinga wirus “uciekł” z wojskowego laboratorium, a siły DOBRA i ZŁA mają raczej swe biblijne źródło, u Nory Roberts zarówno wirus, jak i siły nadnaturalne odwołują się do Tuatha Dé Danann.

Początek niestety rozczarowuje. Po pierwsze został najprawdopodobniej źle przetłumaczony, a z pewnością nie włożono odpowiedniej ilości czasu na prace redakcyjne. Czytałam książki Nory Roberts i nie pamiętam tak topornych dialogów, jakie niestety pojawiają się w tej pozycji. Pierwszą połowę książki czyta się z wielkim bólem, śledząc sztuczne rozmowy pomiędzy bohaterami. Możliwe, że autorka nie czuje się jeszcze zbyt pewnie w tym gatunku, ale jednak raczej skłaniam się ku teorii słabego tłumaczenia. Po drugie fabuła, która przewidywalna jest do bólu, a wielu będzie kojarzyła się po prostu z Bastionem.

Czy zatem warto sięgnąć po tę powieść? Jeżeli czytelnicy przymkną oko na niedoróbki redakcyjne i należą do tej grupy osób, która nie miała styczności z postapokalipsą lub twórczością Kinga, to jak najbardziej. Pomimo siermiężności dialogów można przywiązać się do bohaterów, a czar, jaki rzuca na czytelnika podróż ludzi, zdanych na własne siły, pomysłowość i zaradność w trudnych warunkach, zawsze uwodzi mocno. Jest również nadzieja, że mityczna tajemnica o dziecku, tej Jedynej, w następnych tomach pchnie fabułę na nowe tory i Nora Roberts wybije się na niepodległość literacką. Może z większym pietyzmem też Wydawnictwo przyłoży się w następnych tomach do tłumaczenia i redakcji, dzięki czemu większe grono czytelników będzie usatysfakcjonowane.

Dział: Książki
poniedziałek, 23 lipiec 2018 11:00

Na szlaku trumien

“Na szlaku trumien” jest książką z gatunku “początek nudny, ale się nie zniechęcaj”, z każdym bowiem kolejnym rozdziałem atmosfera się zagęszcza i stopniowo, choć powoli, akcja nabiera tempa, by ostatecznie wszystko zakończyło się spektakularnym ujawnieniem spisku, zagrażającemu życiu ludzi. A całe to zamieszanie dotyczy może i niepozornego, ale ważnego owada. I w ten dość niecodzienny sposób czytelnik poza dozą rozrywki, otrzymuje również porcję wiedzy ekologicznej.

Peter May zastosował przy tym narrację dwojakiego rozdziału. W pierwszej osobie opowiada o sobie bohater z amnezją. W osobie trzeciej przedstawiona jest historia śledztwa w sprawie morderstwa w latarni oraz wątek Karen Fleming. I chociaż nie jest żadnym zaskoczeniem, iż historie te muszą ostatecznie się ze sobą połączyć, to sposób w jaki robi to autor, zasługuje w pełni na uznanie. Nie wiem na ile to moja awersja do narracji pierwszoosobowej, ale stanowczo to ona przeszkadzała mi najbardziej. Najciekawszymi zaś były rozdziały, w których pojawiała się Karen. Sposób w jaki autor oddał ducha zbuntowanej nastolatki, robi wrażenie, zaś jej droga "do rozumu" wleje nadzieję w serce każdego rodzica. Bo i skoro Karen zrozumiała...

May ma talent do mieszania wątków, rzucania fałszywych tropów, takiego prowadzenia narracji, by ostatecznie czytelnik z niechęcią stwierdził “a tak tego bohatera lubiłem”. To niewątpliwy atut całej powieści, bowiem z pozornie banalnej historii, czyni całość naprawdę zaskakującą. I chociaż momentami pojawiają się sceny dość naiwne, to bądźmy szczerzy - który thriller nie ma w swojej treści fragmentów w stylu “zabili go i uciekł”.

Bohaterowie zaskakują. Nagromadzenie osób, które okazują się nie być tymi, za których się podają, jest większe niż w większości przeczytanych przeze mnie thrillerów, ale to nie razi. W zasadzie powiedzieć należy, że  fabuła wręcz takie rozwiązania wymusza. Co jednak ważne - proces odzyskiwania pamięci przez głównego bohatera robi wrażenie. 

Podsumowując “Na szlaku trumien” spełnia swoją funkcję. Ma być książką, dzięki której się odprężymy i taką właśnie jest. Jeśli szukacie czegoś lekkiego, a zarazem ostatecznie mocno wciągającego - to polecam.

Dział: Książki
czwartek, 05 lipiec 2018 07:24

Cień

Przyszła pora, by pożegnać się z cyklem Materia Prima i alternatywną wizją historii Europy z początku XX wieku. Cień okazał się satysfakcjonującym zakończeniem i w znacznej mierze wynagradza potknięcia, jakie zaliczył autor przy okazji Namiestnika. Co ciekawe, czytając opinie na różnych portalach literackich, można łatwo dostrzec, że zbiera najbardziej zróżnicowane noty spośród wszystkich trzech tomów cyklu.

Aby nie spoilerować, na temat fabuły będzie tylko kilka słów. Wbrew swej niechęci do polityki, Rudnicki zostaje wciągnięty w samo centrum politycznych rozgrywek w Warszawie. Za sprawą swego odkrycia i dostępu do materia prima, staje się jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych postaci. Nie bez znaczenia są też jego kontakty z Przeklętymi. Wspomnę jedynie, że przyjdzie mu wywrócić swoje dotychczasowe życie do góry nogami, ale czy będzie tego żałował? Przekonacie się sami.

O ile wcześniej wątek Rudnickiego był mniej więcej równoważony przez historię rosyjskiego hrabiego, Samarina, o tyle teraz Sasza pojawia się raczej epizodycznie. Plusem tej sytuacji jest zdecydowanie mniejsza liczba niezbyt udanych dialogów między głównymi bohaterami, które w poprzednich tomach irytowały dziwną, pseudo-młodzieżową manierą. Nie da się jednak nie zauważyć, że Rudnicki, nadal niemal nigdy nie „mówi”, a „warczy”, „burczy” i „parska”. Ot, taki chyba gburowaty typ.

Na zdecydowany plus trzeba zaliczyć wykreowany przez autora świat. To zresztą największa zaleta całego cyklu. Magiczne enklawy, magia, potężne słowa mocy i obecność Przeklętych to smaczki, które mocno urozmaicają życie w i tak barwnych czasach, pełnych odkryć i wynalazków. Cień obfituje w liczne zwroty akcji, niemal nieustannie coś się dzieje, a głównemu bohaterowi przyjdzie mierzyć się z nowymi przeciwnikami i sytuacjami pozornie bez wyjścia. Z jednej strony, sprawia to, że przez książkę wręcz się płynie, a lektura jest lekka i wciągająca. Z drugiej, gdy na chwilę się od niej oderwiemy, nasuwa się refleksja, czy dawnemu aptekarzowi – jakkolwiek by nie był inteligentny – nie udaje się aby zbyt łatwo rozwiązywać problemów nie tylko całej Rzeczpospolitej Warszawskiej, ale i Carskiej Rosji, a nawet Europy. Wygląda na to, że z nikomu nieznanego, przeciętnego mieszczanina, Rudnicki staje się personą, z którą liczą się wszystkie rządy i carska rodzina. Ekhm, jak wspomniałam, może to nieco uwierać, chociaż jeśli nie będziemy się nad tym specjalnie rozwodzić, to lekkie pióro autora może odwrócić od tego naszą uwagę.

Jedna rzecz pozostaje jednak irytująca i niezmiennie taka sama od pierwszego tomu – kreacja postaci kobiecych. Niby cieszy fakt, że większość tych, które się pojawiają, jest jak na swoje czasy wyzwolona, nie boją się samodzielnie myśleć i w pełni czerpią radość z seksu. Wszystkie, a przynajmniej te młodsze, zdają się jednak pisane pod jeden schemat – są piękne, uwodzicielskie i wojownicze, przy swoich mężach nieodmiennie „figlarne” i „zalotne”, a jednocześnie gotowe skręcić kark każdemu, kto zagraża ich ukochanym. Tyle że nie wypada to zbyt przekonująco.

Podsumowując, uważam Cień za bardzo dobre udane zwieńczenie całego cyklu. Pojawiają się tu nowe, interesujące postaci, zaczęte wątki splatają się ze sobą i znajdują finał, a całość czyta się lekko i przyjemnie.

Dział: Książki