listopad 22, 2024

środa, 27 luty 2019 22:17

Zły król - fragment

By 
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Kontynuacja bestsellerowej powieści Okrutny książę
Sprzedaż I tomu serii – 10.000 egzemplarzy


Ziemia kryje szczątki tych, którzy musieli odejść, ale to dopiero początek….

Najpierw bestialski mord, potem krwawa rzeź królewskiej rodziny i nieoczekiwana koronacja – ale tak, to był dopiero początek.

Niemało trzeba sił, by zadawać cios za ciosem i nigdy nie poddawać się znużeniu. O tak, to pierwsza i najważniejsza lekcja: musisz być silna.

Gdy wyszło na jaw, że w żyłach Dęba płynie królewska krew, na Jude spoczęło brzemię odpowiedzialności za to, żeby jej braciszek po prostu dożył dnia, w którym będzie mógł przywdziać na swoje skronie koronę.

Tymczasem na tronie elfów zasiada zły król, Cardan, a Jude przybiera niewdzięczną rolę szarej eminencji. Nie dość, że w świecie opętanych żądzą władzy magicznych istot wciąż zmieniają się sojusze i układy, to niełatwo jest zapanować nad kapryśnym władcą. Cardan nie zaniedbuje żadnej okazji, by sponiewierać i upokorzyć Jude, choć wcale nie słabnie jego deliryczna fascynacja dziewczyną.

Gdy staje się aż nazbyt jasne, że za sprawą knowań kogoś z bliskiego otoczenia śmiertelne niebezpieczeństwo zagraża wszystkim, których Jude darzy miłością, nadchodzi pora, by zdemaskować zdradę, a przy tym przecież trzeba jakoś sobie radzić z mieszanymi i bardzo żywymi uczuciami, które w niej budzi Cardan – ongiś zepsute książątko, teraz król – król, nad którym należy panować, bo stawką jest utrzymanie się kruchej lecz zdeterminowanej ludzkiej istoty przy władzy (i przy życiu) w czarodziejskim świecie.

Poprzedni tom z serii w sprzedaży od wrzesnia 2018r.


 

Prolog

Jude uniosła ciężki ćwiczebny miecz i przybrała pierwszą pozycję – gotowości.
Przywykniesz do tego brzemienia – pouczał ją Madok. Musisz mieć dość siły, by zadawać cios za ciosem, cios za ciosem, nie poddając się znużeniu. To pierwsza rzecz, jakiej musisz się nauczyć – jak wykrzesać z siebie tę siłę.
Będziesz przy tym cierpieć. Ale ból daje siłę.
Stopy mocno ukorzenione w trawiastej ziemi. Wiatr rozwiewał jej włosy, gdy przybierała kolejne pozycje. Raz: miecz przed sobą, głownia odchylona w bok zasłania ciało. Dwa: głowica rękojeści wysoko, jakby klinga była rogiem sterczącym z jej głowy. Trzy: dłoń na wysokości biodra, a potem niby od niechcenia, nagły wypad. Potem czwarta pozycja: znowu ręka w górze, na wysokości ramienia. Z każdej pozycji można bez trudu przeprowadzić atak lub przejść do obrony. Szermierka jest jak szachy, trzeba przewidzieć ruch przeciwnika i wyprzedzić go, nim wrogie ostrze dosięgnie celu.
Tak, tylko że w te szachy gra się całym ciałem. A po partii takiej gry prócz siniaków pozostają zmęczenie i żal do całego świata, a także do siebie samej.
Choć może należałoby jednak szermierkę porównać do jazdy na rowerze. Kiedy się tego uczyła, jeszcze w realnym świecie, wielokrotnie upadała. Miała tak pozdzieraną skórę, że mama zastanawiała się, czy nie zostaną jej trwałe blizny. Jednak Jude wzgardziła dodatkowymi kółeczkami i bezpieczną jazdą po chodniku – w przeciwieństwie do Taryn. Jude chciała pędzić ulicą tak jak Vivi, nawet jeśli oznaczało to grudy żwiru wybite w skórę na kolanach. Cóż, wieczorem tatuś wydobędzie je za pomocą pęsety.
Jude czasem tęskniła za swoim rowerem, ale w Elysium takich urządzeń nie było. Zastępowały je gigantyczne ropuchy, filigranowe zielonkawe kucyki i chude jak cienie rumaki o dzikich oczach.
No i miała broń.
I mordercę swoich rodziców, ojczyma. W jednej osobie. Madok, głównodowodzący wojsk Najwyższego Króla, chciał ją nauczyć, jak się szybko galopuje oraz jak się walczy na śmierć i życie. I choć go młóciła z całej siły, on tylko się śmiał. Podobała mu się jej złość. Nazywał to ogniem.
Ona też lubiła, gdy ogarniał ją gniew. Lepiej się wściekać, niż się bać. Lepiej niż pamiętać, że jest się śmiertelną istotą pośród potworów. Tu już nie było opcji dodatkowych kółeczek.
Po przeciwnej stronie dziedzińca ćwiczebnego Madok sprawdzał kolejne pozycje szermiercze Taryn. Taryn też się uczyła fechtunku, miała jednak do ćwiczeń zupełnie inne podejście niż Jude. Jej postawa zawsze była perfekcyjna, ale samych pojedynków nie cierpiała. U niej oczywistej obronie towarzyszyły oczywiste kontrataki, dlatego łatwo ją było podpuścić, stosując serię konwencjonalnych technik, by następnie z nagła wybić z rytmu i pokonać. Za każdym razem, gdy tak się działo, Taryn okropnie się złościła, tak jakby Jude zmyliła krok w tańcu – a nie wygrała w pojedynku.
– Chodź bliżej – zawołał Madok do Jude.
Ruszyła w jego kierunku, brodząc w srebrzystej trawie, z mieczem opartym o ramię. Słońce chyliło się już ku zachodowi, lecz elfowie to stwory nocy, więc dla nich pora aktywności dopiero się zaczynała. Na niebie jaśniały miedziane i złote smugi. Jude głęboko wdychała aromat sosnowych igieł. W tej chwili czuła się, jakby była zwykłą dziewczyną, która poznaje tajniki zwykłego sportu.
– Teraz nowe ćwiczenie – zapowiedział Madok, gdy Jude podeszła bliżej. – Wy dwie przeciwko wyleniałemu staremu wydze.
Taryn oparła się o miecz, wbijając jego sztych w ziemię. Nie powinna tego robić, w ten sposób tępi się bowiem ostrze, lecz tym razem Madok nie udzielił jej reprymendy.
– Czym jest władza? – odezwał się, po czym sam sobie udzielił odpowiedzi: – Władza to możność zdobycia tego, czego pragniemy. Władzę mamy wtedy, gdy to my jesteśmy w stanie decydować. W jaki zaś sposób można zdobyć władzę?
Jude stanęła obok siostry. Najwyraźniej Madok oczekiwał odpowiedzi, a co więcej, oczekiwał odpowiedzi błędnej.
– W taki, że uczymy się walczyć? – odpowiedziała, byle coś powiedzieć.
Gdy Madok uśmiechnął się do niej, błysnęły czubki jego dolnych kłów, dłuższych niż pozostałe zęby. Zmierzwił jej włosy. Poczuła na skórze czaszki ostre końce szponów; lekkie muśnięcie, lecz wystarczające, by przypomniała sobie, z kim ma do czynienia.
– Władzę zdobywamy, biorąc ją sobie.
Wskazał palcem niski pagórek, na którym rósł kolcodrzew.
– Teraz się pobawimy. To jest moje wzgórze. Wy macie je zdobyć.
Taryn posłusznie ruszyła w tamtą stronę, Jude za nią. Madok przyglądał się im, szczerząc się w uśmiechu.
– I co teraz? – spytała Taryn, trudno było dosłuchać się w jej głosie entuzjazmu.
Madok spojrzał gdzieś w dal, jakby rozważał i odrzucał rozmaite opcje.
– Teraz macie go obronić przed napaścią.
– Zaraz, jak to? – zdumiała się Jude. – Mamy bronić się przed tobą?
– To jest gra strategiczna czy ćwiczymy szermierkę? – spytała Taryn, marszcząc brwi.
Madok wsunął palec pod jej podbródek i uniósł go tak, że spoglądała wprost w jego złote kocie oczy.
– Czymże jest szermierka, jeśli nie grą strategiczną rozgrywaną w błyskawicznym tempie? – odpowiedział poważnym tonem. – Naradź się z siostrą. Kiedy słońce dojdzie do tamtego drzewa, przybędę, aby odzyskać swoją własność. Powalcie mnie choćby raz, a zwyciężycie.
Powiedziawszy to, oddalił się i skrył w kępie drzew. Taryn siadła na trawie.
– Nie chcę tego robić – stwierdziła.
– To tylko gra – przypomniała jej nieco zdenerwowana Jude.
Taryn obrzuciła ją przeciągłym spojrzeniem – takim, jakim się zawsze obrzucały, kiedy któraś z nich usiłowała udawać, że wszystko jest w porządku i nic niezwykłego się nie dzieje.
– Dobra, a twoim zdaniem co powinnyśmy zrobić?
Jutde spojrzała w górę, na konary kolcodrzewu.
– Może jedna z nas będzie rzucać kamieniami, a druga skrzyżuje z nim ostrze?
– Niech ci będzie – zgodziła się Taryn i zaczęła zbierać kamienie w fałdy spódnicy. – A nie boisz się, że wpadnie w szał?
Jude potrząsnęła głową, choć dobrze zrozumiała, co Taryn ma na myśli. Co będzie, jeżeli niechcący je wtedy pozabija?
Jak to mówiła mama do taty, „nikt nie wybiera, gdzie umiera”. To było jedno z tych dziwnych powiedzonek dorosłych, które wydawały się jej wtedy bez sensu, takich jak na przykład „lepszy wróbel w garści niż dzięcioł na dachu” albo „kij ma dwa końce” czy już zupełnie niezrozumiałe „wolno kotu patrzeć na króla”. Teraz jednak, kiedy trzymała w dłoni ostrą broń i czekało ją starcie z dużo silniejszym przeciwnikiem, nagle zrozumiała pierwsze powiedzenie.
– Zajmij stanowisko – poleciła.
Taryn, nie zwlekając, wdrapała się na drzewo. Jude zerknęła na słońce. Zastanawiała się, jakiego podstępu może użyć Madok. Im później zaatakuje, tym będzie ciemniej, czyli gorzej dla Jude i Taryn, które nie widzą w ciemnościach.
Okazało się jednak, że nie uciekł się do żadnego podstępu. Nagle wypadł po prostu spośród drzew, biegł w kierunku sióstr i wrzeszczał, jakby prowadził na bój całą hordę zbrojnych. Pod Jude nogi ugięły się z przerażenia.
To tylko gra – powtarzała gorączkowo w myślach. Jednak im bardziej Madok się zbliżał, tym mniej jej ciało skłonne było w to uwierzyć. Zwierzęca wola przetrwania ponaglała ją do panicznej ucieczki.
Wobec jego ogromu strategia dwóch drobnych istot była wprost śmieszna. Jude nagle ujrzała przed oczami ociekające krwią zwłoki matki, poczuła odór trzewi wypływających z jej brzucha. Wspomnienie walnęło ją jak obuchem. Teraz i ona umrze.
Uciekać! – nawoływał jej organizm. – W nogi!
Nie, matka próbowała ucieczki. Jude zaparła się mocno stopami w ziemię.
Zmusiła się do przybrania pierwszej pozycji, chociaż kolana jej drżały. Madok dodatkowo miał też przewagę impetu, mimo że biegł pod górę. Grad kamieni ciskanych przez Taryn nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia.
Jude nie próbowała nawet sparować pierwszego uderzenia, tylko zeskoczyła z linii natarcia. Schroniła się za drzewo, uniknęła też w ten sposób drugiego i trzeciego ciosu. Czwarty powalił ją na ziemię.
Zacisnęła powieki, czekając na uderzenie śmierci.
– Kiedy nikt nie patrzy, możecie sobie coś wziąć. Trudniej jednak jest taką zdobycz zachować, nawet jeśli ma się przewagę – pouczył ją ze śmiechem Madok. Spojrzała i zobaczyła wyciągniętą dłoń. – Władzę znacznie łatwiej jest zdobyć, niż ją utrzymać.
Ogarnęło ją poczucie ulgi. A więc jednak to naprawdę tylko gra. Po prostu kolejna lekcja.
– To było niesprawiedliwe – poskarżyła się Taryn.
Jude milczała. W krainie elfów nie było czegoś takiego jak sprawiedliwość. Dawno już się tego nauczyła.
Madok pomógł Jude wstać, objął ją ciężkim ramieniem. Przygarnął też w uścisku jej siostrę. Pachniał dymem i zaschniętą krwią. Jude przytuliła się do niego. Jak dobrze znaleźć się w czyimś objęciu, choćby i w objęciu potwora.