Rezultaty wyszukiwania dla: J.
Fantastyka w wydaniu dla najmłodszych!
"Worek pełen duchów" i "Podskakujący zamek" to ciekawie brzmiące tytuły. Już 8 października, nakładem wydawnictwa Wilga, ukażą się dwie książeczki dla dzieci spod pióra wszystkim dobrze znanego pisarza - Marcina Mortki. Był już wiking, teraz czas na rycerza. "Przygody rycerza Valdemara" tom 1 i 2 już niedługo pojawią się na pólkach w księgarniach.
Troje
Przeciągasz się wygodnie w fotelu, wkładasz butelkę wody i książkę kupioną pospiesznie na lotnisku do schowka, żeby zaraz po starcie zatopić się w lekturze. Umieszczasz w swoich ustach kilka gum i żujesz je namiętnie, żeby nie dopuścić do zatkania uszu przy starcie. Czeka cię kilka godzin spokoju – z dala od irytujących telefonów, Internetu i cywilizacji. Rozglądasz się po samolocie i widzisz setki ludzi dookoła ciebie. W powietrzu jest wyczuwalna ekscytacja, stewardessy dwoją się i troją, żeby zapewnić komfort i bezpieczeństwo pasażerom. Gdzieś w tle pilot przemawia i prosi o zapoznanie się z instrukcją postępowania w razie awarii. Nikt go nie słucha, bo i po co skoro samolot jest najbezpieczniejszym środkiem transportu, a ty już za kilka godzin opuścisz płytę lotniska i zapomnisz o podróży.
Katastrofa jednego samolotu budzi nie lada strach i przerażanie. A co dopiero czterech! Ten dzień wstrząsnął światem i został zapamiętany jako czarny czwartek. W ciągu tych dwudziestu czterech godzin, cztery różne samoloty, każdy na innym kontynencie, uległ katastrofie. Tych wypadków nie przeżył nikt, za wyjątkiem trojga dzieci. Te małe istoty podzieliły opinię publiczną i wzbudziły wiele kontrowersji – w końcu kiedy ciała innych uległy spaleniu, czy rozszarpaniu, oni wyszli z tragedii praktycznie bez szwanku. Nasuwa się pytanie - czy te dzieci są zwykłymi małoletnimi obywatelami? A może w ich ciała wkradli się przybysze z innej planety? O takich, i jeszcze bardziej, absurdalnych pomysłach, a także o skutkach wszystkich czterech katastrof, przeczytacie w książce „Troje” autorstwa Sarah Lotz.
„Troje” są idealnym przykładem książki, która zdobyła popularność tylko i wyłącznie dzięki dobrej opiece redakcyjnej i rewelacyjnej akcji promocyjnej i marketingowej. Ta czarna powieść pokazuje jak bardzo Polacy są podatni na wszelkie „bajery” i odstępstwa od normy. W krajach wysoko rozwiniętych podobna szata graficzna jest praktycznie na porządku dziennym i nie wzbudza żadnych sensacji, w naszym kraju strony pomalowane od zewnątrz na czarno wciąż budzą szok i niedowierzanie w zacofanym społeczeństwie. Daję sobie rękę uciąć, że 90% potencjalnych czytelników skusiło się na tę lekturę właśnie ze względu na szatę graficzną.
Z bólem serca muszę przyznać, że to właśnie oprawa tej lektury stanowi jej największą zaletę. Oczywiście, „Troje” bez wątpienia są oryginalni, a drugiej takiej lektury raczej na naszym rynku nie znajdziecie. Lecz książka Sarah Lotz jest równocześnie pozycją kontrowersyjną, a ta kontrowersyjność objawia się w każdym elemencie książki. Poglądy, które przelewa na papier autorka, opinie „specjalistów”, poruszanie spraw rodzinnych. Ja tego nie kupuję. Do mnie „Troje” zupełnie nie trafili. Gdyby ta lektura miała ukazywać ludzką głupotę, a punktem kulminacyjnym byłby ranking największych debili chodzących po tej planecie, z pewnością byłaby to publikacja satysfakcjonująca czytelnika. Lecz jak na książkę o ludzkiej tragedii i katastrofie samolotów, za mało tutaj słów o… no właśnie, o samych wypadkach. Autorka czasami za bardzo odbiegała od tematu, przez co historię ocalałych dzieciaków jesteśmy zmuszeni poznawać pomiędzy wierszami.
Po tej lekturze z pewnością oczekiwałam czegoś innego. Liczyłam na dreszcze emocji, jakieś wątpliwości, głębsze refleksje, a przede wszystkim na strach przed komunikacją powietrzną. Zamiast tego otrzymałam naukową publikację, w której za dużo miejsca poświęcono religijnym fanatykom i doszukiwaniu się oznak końca świata. Ta pozycja po prostu mnie zmęczyła, momentami lektura była mordęgą. „Troje” są podręcznikowym przykładem na to, że jak dobra by nie była akcja promocyjna i jak zniewalająca byłaby szata graficzna, to dobra treść wciąż pozostaje na pierwszym miejscu. Szkoda, że w tym przypadku o tym zapomniano.
Księżyc nad Soho
Kiedy wczesną wiosną tego roku przeczytałam Rzeki Londynu, wpadłam w zachwyt. Powieść twórcy scenariuszy do takich seriali jak Doctor Who czy Jupiter Moon, będąca czymś pomiędzy Sherlockiem Holmesem a Harrym Dresdenem, osadzona w magicznym Gaimanowskim Londynie, była strzałem w dziesiątkę. Po zakończeniu lektury nie pozostało mi niestety nic innego, jak czekać na kontynuację. Czekałam, czekałam i doczekałam się. Tego lata Księżyc nad Soho zaświecił wyjątkowo jasno, a posterunkowy Peter Grant podjął prowadzenia kolejnego śledztwa.
Dla przypomnienia. W poprzedniej części londyński posterunkowy okazał się policjantem z potencjałem, choć wcale na to nie wyglądał, tym bardziej, że jest to potencjał magiczny, o którym głośno się nie mówi. Zjawiska nadnaturalne określa się tutaj oględnym mianem czegoś niezwykłego i gdy takie coś w sprawie się pojawi, wtedy wzywany jest Peter. W londyńskiej policji istnieje co prawa wydział magiczny, ale wszystko funkcjonuje tak, jakby go nie było.
Od wydarzeń z pierwszej części minęło kilka tygodni. Zakończyło się dramatycznie. Co prawda złośliwego ducha poskromiono, ale mentor Petera, Nightingale został poważnie ranny, a przyjaciółka z pracy, Lesley została przez ducha potwornie oszpecona na twarzy i cudem uszła z życiem. Obecnie przechodzi szereg operacji, a twarz ukrywa pod warstwami kapturów i czapek.
Ponieważ Nightingale także przechodzi rekonwalescencję, to na barkach Petera spoczywa prowadzenie kolejnego śledztwa, w którym początkowo jest raczej konsultantem. Otóż okazuje się, że w krótkich odstępach czasu zmarli dość młodzi muzycy jazzowi. Wszyscy byli w miarę zdrowi, nie mieli wrogów i nagle zmarli na zawał. Przy jednym z ciał Peter wyczuwa ślady magii, sugerujące, że coś lub ktoś maczało palce w sprawie. Trop prowadzi Petera do trzech tajemniczych sióstr. Równolegle, w innej sprawie, powraca poznana już w części pierwszej, dziwaczna kobieta odgryzająca mężczyznom członki. Jakby tego było mało drobne zbiegi okoliczności sugerują, że w mieście jest jeszcze jeden czarodziej. Czy te trzy kwestie łączą się ze sobą? Zapewne, ale jak, nie zdradzę.
Z przyjemnością stwierdzam, że część druga jest równie zabawna, jak pierwsza. Posterunkowy Grant błyskotliwie i ironicznym dystansem opisuje prowadzone śledztwo, spotkanych ludzi, codzienne życie, własne dokształcanie z magii i łaciny oraz namiętny romans, w który się wplątuje, bez żadnych oporów.
Razem z nim spotykamy starych znajomych, poznanych w części pierwszej, a więc członków obu rzecznych rodzin. Poznamy także nowych przyjaciół z zespołu jazzowego, będziemy uczestniczyć w porwaniu karetki pogotowia oraz w akcji mającej na celu odkrycie kryjówki czarodzieja Anonima, który z magią poczyna sobie nadzwyczaj śmiało, tworząc dziwaczne hybrydy, w sobie tylko znanym celu. Wspólnie z ojcem bohatera zgłębimy także tajniki jazzu, jako gatunku muzycznego.
Tym, co mi się bardzo podobało w prowadzonej narracji, jest cięty humor i fajne spostrzeżenia na temat policji, związków, relacji rodziców z dorosłym już dzieckiem, itp.
Choć odnosi się wrażenie, że akcja toczy się nieco wolniej niż w części pierwszej, to właśnie humor powoduje, że tak bardzo się tego nie odczuwa. Czyta się z prawdziwą przyjemnością.
Tym, co mi się nie podobało, bo zwyczajnie było ze strony bohatera nieprofesjonalne, to wdanie się w romans z potencjalną podejrzaną, która wcześniej była uczuciowo związana z jednym z nieżyjących już muzyków. Grant jest zwyczajnym facetem i cenię go za bystrość oraz dociekliwość, w które wyposażył go jego twórca. Jednak taki głupi romans? Z drugiej strony wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje małe i duże słabości i może właśnie to chciał pokazać autor.
Zakończenie części drugiej jest otwarte, tak jak tylko da się to zrobić. Nie dowiadujemy się, kim jest czarodziej Anonim. Śledztwo odnośnie śmierci muzyków zostaje zakończone tylko połowicznie, bo główne podejrzane..., no właśnie. W części trzeciej do gry na pewno wróci Lesley, która wystąpi w zupełnie nowej roli.
Księżyc nad Soho jest dowcipną, błyskotliwą powieścią. Jeśli lubicie Londyn, śledztwa w trochę sherlockowskim stylu, oryginalne rozwiązania, to jest to książka dla Was. Polecam!
Tatuaż z lilią
„Tatuaż z lilią" to pierwsza część serii Antilia. Opisuje podróż zwyczajnej, nieco pyskatej dziewczyny, do zupełnie innego świata. Jej życie, rozterki i zawody miłosne przedstawione zostały na baśniowym, fantastycznym tle. To nie jest kolejny, identyczny jak wszystkie, romans paranormalny. W wypadku „Tatuażu z lilią" autorka wpadła na coś zupełnie innego.
Nina jest popularna i lubiana, choć w głębi serca nie chce taka być. Przystosowuje się do setek podobnych sobie dziewcząt, zupełnie ukrywając swoje prawdziwe ja. Całe jej życie zmienia się w przeciągu jednego wieczora. Zdradza ją chłopak, w dodatku z najlepszą przyjaciółką, a ona przemoczona ucieka z imprezy – bez kurtki, bez telefonu. Jedynym otwartym lokalem okazuje się być salon tatuaży. Właściciel pociesza Ninę i w urodzinowym prezencie oferuje jej niezwykły tatuaż z lilią. Gdy dziewczyna budzi się rano, dowiaduje się, że jej ojciec oraz macocha zginęli w wypadku samochodowym. Jej jedyną pozostałą przy życiu rodziną jest mieszkająca w Stanach Zjednoczonych ciocia, której jednak nie widziała całymi latami. Jak wyglądało będzie ich spotkanie?
Akcja powieści rozwija się bardzo powoli. Po przeczytaniu połowy ma się wrażenie, że w ogóle nie będzie w niej magii. Jedynie nieliczne ślady mogą świadczyć o tym, że książka należy do gatunku fantasy. Główna bohaterka zmienia szkołę z polskiej na amerykańską, poznaje nowych przyjaciół, kilku przystojnych chłopaków. Dopiero potem akcja nabiera tempa. Pod koniec wydarzenia już właściwie pędzą. Historia jednak napisana jest zgrabnie i w przyjemnym stylu, dlatego przez całą książkę nie ma miejsca na nudę. Nawet opis zwyczajnego życia Niny potrafi bezpowrotnie wciągnąć.
„Tatuaż z lilią" to powieść ciekawa, ale autorce nie udało się uniknąć kilku niedociągnięć. Fabułę widzimy oczami głównej bohaterki, która wydaje się być osobą inteligentną i z charakterem. Momentami jest jednak dość naiwna lub zachowuje się po prostu głupio. Końcówka wydaje mi się być mocno naciągana. Jeden z ważniejszych bohaterów po prostu zmienia się z akapitu na akapit, bez żadnych logicznych podstaw. Na dodatek jego przemiana jest przewidywalna i spodziewana. Nie lubię gdy w książkach białe jest białe, a czarne – czarne. Wolę świat ukryty pod pierzyną w barwach wszelkiej, możliwej szarości.
Bohaterowie męscy byli wręcz perfekcyjni, choć poza kilkoma najbardziej uwidocznionymi cechami niewiele ich od siebie różniło. Uważam także, że mimo długości wstępu sam opis szkolnego i towarzyskiego życia Niny został nieco okrojony. Fragmentów fabuły fantastycznej nie będę tutaj zdradzała – niech dla każdego, potencjalnego czytelnika stanowią tak samo miłą i ciekawą niespodziankę jaką stanowiły dla mnie.
„Tatuaż z lilią" chętnie wszystkim wielbicielkom literatury paranormalnej polecę. Wielbicielom już jednak nieco mniej, bo książka jest typowo dziewczęca. Myślę, że chłopak się nią zbyt szybko znudzi. Powieść czyta się szybko, jest przyjemna i wciągająca, a jej bohaterów bez trudu można polubić. Niecierpliwie czekam na kolejną część serii „Antilia". Jestem naprawdę ciekawa co wydarzy się dalej.
Arnold Schwarzenegger - człowiek urodzony do filmów fantastycznych
Jakiś czas temu wpadłem na pomysł na napisanie swego rodzaju felietonu o tej gwieździe Hollywoooood.
Arnold Schwarzenegger urodził się 30 lipca 1947 roku w Grazu w Austrii. Jego ojciec był policjantem. Wcześnie zainteresował się kulturystyką, dzięki czemu trzykrotnie zdobył tytuł Mister Universum i aż siedmiokrotnie Mister Olympia. W pewnym momencie swego życia ruszył do Stanów Zjednoczonych, by w świecie filmu poszukać swojego "amerykańskiego snu". Na nasze szczęście odnalazł go.
Retrowizja odc. 5 - "Człowiek, który się śmieje" (1928)
Witam Was po przerwie w kolejnej „Retrowizji". Tym, którzy nie orientują się, na czym polegają reguły rządzące tą rubryką, wyjaśniam, że rzecz jest prosta. Banalna wręcz. Opisuję Wam tutaj stare, mocno przykurzone filmy fantastyczne, s-f lub horrory, i dodaję kilka słów komentarza. Poza dobrą zabawą podczas oglądania i opisywania Wam, przyświeca mi jeszcze cel – pokazać Wam jak, głęboko sięgają korzenie elementów kultury popularnej, które niektórym mogą wydawać się nierozerwalne ze współczesnym filmem i około filmowymi tematami.
Czarny książę
"Czarny Książę" to już drugi erotyczny kryminał spod pióra Katarzyny Michalak. Pierwszy, noszący tytuł "Mistrz", ukazał się na początku 2013 roku, nakładem wydawnictwa Filia. Co tym razem skryła tajemnicza, czarna okładka?
Miasto nie jest bezpieczne. Giną piękne, młode kobiety. Ktoś zabija je z chirurgiczną precyzją. Wszystko wskazuje na to, że mordercą jest Czarny Książę - Maksymilian Romanow. Jednak jego przyjaciel, inspektor policji, nie chce i nie potrafi uwierzyć w ten trop. Co z morderstwami ma wspólnego piękna i niewinna Konstancja, która zostaje sprzedana za długi ojca i ilu mężczyzn w międzyczasie się w dziewczynie zakocha?
To niestety jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy opis z tyłu okładki jest lepszy od samej książki. Fabularnie powieść jest średnia - nie umywa się do kryminałów Agathy Christie, które można czytać jeden po drugim, a i tak się nie są w stanie znudzić. Jeżeli chodzi o erotykę, to jest tu znacznie bardziej wulgarna niż w poprzednim utworze i to w taki sposób, że niekiedy niestety staje się niesmaczna. Nie tego się spodziewałam i czuję się zawiedziona. Romansu także tu nie ma, bo relacje między bohaterami naprawdę trudno byłoby nazwać miłością.
Zawsze lubiłam bohaterów w prozie Katarzyny Michalak, choć wydawali się wyidealizowani, to jednak przyjemnie sie o nich czytało. Tym razem występujących w książce bohaterów po prostu nie da się lubić. Zachowują się irracjonalnie, niczym w jednym z podlejszych harlequinów skupieni jedynie na własnych żądzach. Już przy pierwszych stronach wiedziałam, że nie specjalnie mam ochotę dalej "Czarnego Księcia" czytać.
Pisarka tworzy lepsze i gorsze powieści, ale póki co, obok "Nadziei", "Czarny Książkę" podoba mi się najmniej. Oczywiście historia stworzona została w charakterystycznym już lekkim stylu, który pozwala by szybko przez książkę przebrnąć, tym razem jednak przygoda nie należała do tych przyjemnych. Była raczej męcząca i irytowała niemalże na każdej stronie.
Niestety powieść ma znacznie więcej złych niż dobrych stron. Płytkość oraz naiwność fabuły i bohaterów, niezgodność historyczna, braki fabularne, wulgarność. Właściwie z tych minusów stworzyć można by było całkiem sporą listę. Nie mam pojęcia komu "Czarny Książę" mógłby się spodobać, bo zwyczajnie nie jest to dobra książka. Chyba jedynie wiernym fanom pisarki. Ja sama bardzo lubię wiele jej powieści, wychodzi jednak na to, że chyba nie wszystkie...
Gwiezdny Wojownik
Rosjanie mają swoje rodzime SF i nie jest to jedna książka, a powieści w liczbie mnogiej. Polacy najczęściej piszą o zupełnie innych krajach lub w ogóle wymyślonych miejscach. Katarzyna Berenika Miszczuk akcję „Gwiezdnego Wojownika" postanowiła rozpocząć właśnie w Polsce z przyszłości, a dopiero potem wysłać statek w przestrzeń kosmiczną.
Załoga statku o brawurowej nazwie „Gwiezdny Wojownik" wyrusza w podróż kosmiczną. Ich zadaniem jest zniszczenie zagrażającej Ziemi asteroidy. Problem polega na tym, że członkowie owej dzielnej załogi wcale na tą samobójczą misję nie chcą lecieć. Wszyscy zostali do tego zmuszeni, a generał, z sobie tylko znanych powodów, wybrał do obsługi statku ludzi specyficznych – najgorszych z najgorszych. Najwyraźniej Ziemię czeka zagłada. Sytuacji na pokładzie Gwiezdnego Wojownika wcale nie poprawia fakt, że wyruszyć z nimi uparła się pewna uciekająca przed niechcianym małżeństwem księżniczka.
Z tego dziwnego misz-masz jakim jest „Gwiezdny Wojownik" wyszło połączenie parodii Gwiezdnych Wojen z przygodami Jakuba Wędrowycza. Pytanie tylko co docelowo autorka chciała stworzyć? Z wypowiedzi wnioskuję, że nieco bardziej męską (niż dotychczas) wersję komedii. Nie jestem przekonana jak to nietypowe SF odbierze płeć przeciwna, ale mnie się całkiem podobało, choć jest to książka pisarki, którą polubiłam najmniej. Dużo bardziej do gustu przypadły mi wcześniejsze tytuły.
Powieść napisana została w lekkim, charakterystycznym dla Katarzyny Bereniki Miszczuk stylu. Czyta się ją szybko i płynnie. Tym razem jednak książka niestety nie była porywająca – czytało się ją z przyjemnością, ale nie w taki sposób, żeby nie można było jej spokojnie odłożyć i wrócić do lektury nieco później. Fabuła miejscami wydaje się być nieco naciągana – jakby pisarka nie miała jej zarysu i pewne elementy zdecydowała dodać się później, ponieważ akurat gdzieś tam pasowały.
Bohaterowie są niezwykle barwni – tutaj pojawia się pełen warsztat jednej z moich ulubionych pisarek i przypomina mi ona, dlaczego tak bardzo lubię jej powieści. Starannie przedstawiła całą załogę statku oraz kilka pobocznych postaci. Każdy ma swój charakter, osobowość, motywy działania, historię. Przyzwyczaiłam się już do książek pisanych w pierwszoosobowej narracji, także „Gwiezdny Wojownik" był pod tym względem sporą niespodzianką. Ta cześć historii została stworzona bezbłędnie.
Powieść wydaje mi się nieco uboga w fantastyczne wizje. Tło fabuły skupia się raczej wokół elementów komediowych, a pojawiające sie w książce przedmioty wydają się być zupełnie normalne i z łatwością można się do nich przyzwyczaić. Nie ma tutaj niczego wymyślnego, co mogłoby zaskoczyć czytelnika. Dla wyjadaczy SF książka zdecydowanie to nie jest.
Dopiero co skończyłam czytać, a już tęsknię za bohaterami. Bardzo chętnie wróciłabym do ich przygód. Historia posiada wiele niedociągnięć, ale gdy stwierdzimy, że to gatunkowy debiut pisarki, myślę, że da się je gładko przełknąć i liczyć na to, że kolejna część będzie znacznie bardziej dopracowana. Książkę jako taką czyta się bardzo przyjemnie. Jak zresztą każdą prozę spod pióra Katarzyny Bereniki Miszczuk.
Premiera: "Opiekunowie tajemnic. Muzeum złodziei"
Świat stworzony z taką starannością , że możesz w niego uwierzyć. Czy tego chcesz czy nie, Muzeum wkroczy w twoje sny.
I tom trylogii Lian Tanner już dostępny w księgarniach!
Hall of Games 2014 we Wrocławiu
W dniach 14 – 16.11. 2014 we wrocławskiej Hali Stulecia odbędzie się pierwsza edycja targów gier komputerowych Hall of Games 2014. Impreza skupi najważniejszych producentów i dystrybutorów gier, sprzętu i akcesoriów związanych z szeroko rozumianą branżą gier. Hall of Games to trzy dni prezentacji, turniejów gier i warsztatów, a także największy w regionie zlot fanów gier planszowych.