listopad 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: J.

Do Kronik Drugiego Kręgu podchodziłem trzy razy, i jak w znanym przysłowiu, udało się za ostatnim! Kilkanaście lat temu byłem chyba na książkę zbyt niedojrzały, później piękne wydanie Fabryki Słów na nowo rozbudziło moje zainteresowanie, ale wydawnictwo - ku wielkiemu rozczarowaniu z mojej strony - zaprzestało wydawania dalszych części. Białołęcka poszła w odstawkę aż do teraz! Jaguar wypuścił na światło dzienne nowe wydanie cyklu, który moim zdaniem, jest strasznie niedoceniany i mało nagłośniony. Mam szczerą nadzieję, że niedługo ujrzę całość!

Ewa Białołęcka - Urodzona w roku 1967, w Elblągu, mieszka w Gdańsku. Zodiakalny Strzelec. Z wykształcenia pedagog, z zawodu pisarka, redaktor i witreator. Dwukrotna lauretka Zajdla - za opowiadania "Tkacz Iluzji" i "Błękit maga". Uhonorowana tytułem Twórca Roku przyznanego jej przez Śląski Klub Fantastyki. Autorka czterech powieści i kilkunastu opowiadań. Nie przepada za smutnymi zakończeniami, woli się pośmiać. Jej teksty dotąd przekładano na języki: czeski, słowacki, litewski, angielski i rosyjski.

Książka to pięć obszernych opowiadań. Z początku autorka zapoznaje nas z nastoletnim wychowankiem rolniczej rodziny, który od urodzenia nie miał w pełni wykształconych nóg. Na szczęście natura obdarzyła go niezwykłym talentem, co w gruncie rzeczy rzadko zdarza się wśród tak niskiego szczebla społeczeństwa. Róg - bo tak było mu na imię - był naznaczony błękitem. Posiadał magiczną umiejętność tkania iluzji. Nie chciał jednak opuścić swojego ukochanego domu, przez co ukrywał swój potencjał przed potężną kastą magów. Inaczej trafiłby pod ich skrzydła i na zawsze opuścił rodzinę. Róg za życia jednak nie raz wykazał się olbrzymią odwagą, przez co mimo wszystko został wyniesiony na magiczny piedestał. Legendy i fakty historyczne opisują jego wspaniałość nawet sto lat później. Sam chłopak stał się inspiracją dla nowych, młodych magów.

Jednym z nich jest Głuchoniemy Kamyk, zwany też Nocnym Śpiewakiem. Sierota która bardziej niż człowieka, przypomina kudłatego psa. Porośnięty sierścią chłopak zostaje przygarnięty przez starego maga i razem z nim, na nowo odkrywa, czym jest prawdziwe życie, bez niewolni i smutku. Opowiadania mają dosyć długie przerwy, jeśli chodzi o ramy czasowe. Są to wyrwane gdzieś z życia epizody, które jednak niosą za sobą coś więcej niż dobrą zabawę. Takie połączenie fantastyki i przygody, jakie serwuje nam Ewa Białołęcka, to porcja świetnej literatury, prostej ale jednocześnie głębokiej. Nie jest to zwykła książka, lecz magiczna opowieść o przyjaźni, pokonywaniu słabości, dorastaniu i odkrywaniu nowego siebie. To wędrówka w fantastyczne krainy pełne kolorów i wyobraźni. Tkanie iluzji jest bowiem umiejętnością, którą z pewnością każdy chciałby posiadać.

Prosty w odbiorze język, łatwość układania zdań, ciekawa fabuła, wartościowe przesłania, baśniowe tło wydarzeń... to wszystko i jeszcze więcej, tworzy z książki dzieło godne polecenia każdemu fanowi dobrej fantasy. Baśniowe postaci, smoki i magowie, porcja pozytywnych emocji - tak powinna brzmieć wizytówka Naznaczonych Błękitem. Naprawdę nie wiem dlaczego książką zniknęła z rynku i odeszła gdzieś w zapomnienie. Bardzo cieszę się, że Wydawnictwo Jaguar zdecydowało się na wznowienie serii Białołęckiej, bo to pozycja która powinna być wizytówką polskiej fantasy. Zdecydowanie polecam!

Dział: Książki

Wydawnictwa naukowe rzadko kiedy kojarzą się czytelnikowi z lekturą lekką i przyjemną, taką, po którą sięgalibyśmy z własnej, nieprzymuszonej woli, a nie z woli wykładowcy, promotora pracy magisterskiej, czy choćby wymagającego nauczyciela. A jednak Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego udało się stworzyć serię, po którą można bez obaw sięgnąć, by poszerzyć swoje horyzonty, jednocześnie nie tracąc nic z przyjemności czytania. W serii Mundus, bo o niej mowa, ukazują się najciekawsze zagraniczne tytuły literatury faktu, są to teksty najlepszych reportażystów i dociekliwych obserwatorów współczesnego świata, którzy przedstawiają istotne problemy, nietypowe zjawiska i nietuzinkowe postacie – tak, wydawnictwo naukowe zachwala tę serię i po lekturze „Etykiety japońskiej” stwierdzam, że nie bez racji.

„Etykieta japońska” to zwięzły, bo zaledwie stusiedemdziesięcio stronicowy zbiór norm zachowań, zwyczajów i form towarzyskich obowiązujących w Kraju Wschodzącego Słońca. Autorzy skupili się przede wszystkim na tym, jak w sposób klarowny i najbardziej funkcjonalny przekazać wiedzę na temat japońskiego savoir-vivre'u. Czytając książkę pana Boyé'a Lafayette'a De Mente i Geoffe'a Bottinga przeniosłam się na chwilę do samolotu lecącego na te odległe wyspy, gdzie bycie dobrze wychowanym otwiera znacznie więcej drzwi, niż amerykańska, czy zachodnioeuropejska przebojowość wyemancypowanej jednostki.

Te odległe cesarstwo od dawna łączą zawiłe i nie zawsze wszystkim znane nici z Polską, choćby przez takie osobistości jak Bronisław Piłsudski, Maksymilian Kolbe, Zenon Żebrowski, a na polskim rynku wydawniczym pojawia się coraz więcej książek rodzimych autorów, takich jak Joanny Bator, Anny Ikedy, Marcina Bruczkowskiego czy Karoliny Bednarz. Jednak nadal w związku z przepaścią wynikającą z odległości, a także w związku z różnicami kulturowymi i językowymi, jakie dzieli nasze kraje, czujemy niedosyt wiedzy. A wiedza ta jest coraz częściej bardzo potrzebna, świat bowiem coraz bardziej się kurczy, a kontakty w szczególności biznesowe, coraz częściej są nawiązywane również z partnerami z tych odległych wysp. I tutaj z pomocą przychodzi „Etykieta japońska”. Nie jest to może pełne kompendium wiedzy na temat kultury i obyczajowości Japończyków, zapewne na podstawie tejże książki żaden student japonistyki nie zda egzaminów z antropologii kulturowej, ale zapewne przeciętny pracownik korporacji ale też małej firmy, który ma w perspektywie nawiązanie współpracy z Japończykami lub choćby turysta, który planuje wycieczkę do Kraju Kwitnącej Wiśni, będzie wiedział od czego rozpocząć swoją kulturową podróż przez meandry obyczajowości japońskiej. Niewątpliwą zaletą książki jest wprowadzanie oryginalnego nazewnictwa oraz jego wymowy, co każdemu podróżującemu może ułatwić pobyt w tym kraju. Autorzy podzielili książkę na czterdzieści wyjątkowo krótkich rozdzialików, które swoimi tytułami odnoszą się do konkretnego zagadnienia, np. do płacenia za rachunek w restauracji i barze, ukłonów, przeprosin, cudzoziemców w japońskich firmach, itd., dzięki takiemu indeksowemu podejściu do tytulatury, można w szybki sposób odnaleźć właściwy fragment książki. Jednak aby ułatwić jeszcze bardziej posługiwanie się tym przewodnikiem dodano „Użyteczne słowa i zwroty”, „Słownik technologiczny” i Indeks. Nic tylko zasiąść w fotelu gabinetu, albo jeszcze lepiej samolotu i korzystać z dobrodziejstwa tej wiedzy i nawiązać kontakty z potomkami samurajów.

Boyé Lafayette De Mente był amerykańskim pisarzem, dziennikarzem i poszukiwaczem przygód, napisał ponad sto książek, z czego większość dotyczyła Japonii, z którą był związany od lat pięćdziesiątych zeszłego wieku. Niestety zmarł w zeszłym roku w wieku 89 lat, na szczęście zostawiając po sobie ogromne dziedzictwo doświadczenia i wiedzy. Jedną z nich przekazało Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego polskiemu czytelnikowi, a „Etykietę japońską” poleciłabym przede wszystkim tym, którzy potrzebują szybkiej, skondensowanej wiedzy na temat kraju, który w wielu aspektach savoir-vivre'u, kultury, ale również, a może przede wszystkim mentalności różni się od naszego. Jest to jednak tak przyjemna lektura, że każdy znajdzie w tej książce coś inspirującego dla siebie.

Dział: Książki
środa, 07 marzec 2018 23:35

Stało się

„Gdzie i kiedy - kto to wie? Ale stało się.” – ten tekst piosenki przychodzi mi na myśl, po przeczytaniu książki Magdy Kuydowicz. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka powieść pt. „Stało się”, określana szumnym mianem komedii kryminalnej, porównywana jest do twórczości Joanny Chmielewskiej. Porównanie jest o tyle nieudane, że autorka – choć ma ku temu zadatki – daleka jest od mistrzostwa przywołanej pisarki, zaś samej książce daleko do lekkości, a jednocześnie dużej dozy ironii i wdzięcznych bohaterów, do których czytelnik czuje się przywiązany.

Początek jest obiecujący - w niewyjaśnionych okolicznościach ginie Zbyszek, kochanek dokumentalistki, Matyldy Kwiatek. Co więcej, jego pazerna żona domaga się od Matyldy zwrotu tajemniczej teczki, a także kluczy od domku letniskowego, który rzekomo, zgodnie z testamentem, ma być własnością dziennikarki. Problem w tym, że to dopiero początek dramatu kobiety, bowiem okazuje się, że nic nie jest takie, jakie się wydaje. Kochanek, który już za życia był despotyczny, kapryśny i wymagający, po rzekomej śmierci stwarza jeszcze większe kłopoty. Wokół osoby Matyldy zaczynają dziać się różne rzeczy, a ona sama ma podstawy do tego, by bać się o swoje życie.

Wyjazd na odchudzające wczasy, do nadmorskiej miejscowości, jest tylko przykrywką dla prowadzonego przez Matyldę śledztwa. Towarzyszy jej – choć incognito – porucznik Ryszard Kudełka, osobliwy mężczyzna o wątpliwym wdzięku i uroku, za to reprezentujący ludzką twarz policji. Okazuje się, że zgubione podczas zajęć kilogramy są niczym, wobec ryzyka pobytu w Osie, bowiem Zbyszek jest dopiero pierwszą ofiarą, z którą Matylda miała do czynienia. Co więcej, tak naprawdę nie wiadomo, czy rzeczywiście jest ofiarą, bowiem szczątki pogorzelca, który spłonął w samochodzie Zbyszka, wskazują na coś zupełnie innego. Trup zaczyna słać się gęsto – ginie niejaka Marianna, której zwłoki znajduje Matylda na plaży, z pobliskiej latarni wypada również jej pracownik, którego widziano kłócącego się z kuracjuszami, nagle znika jeden z pracowników ośrodka, ktoś wyrywa przyjaciółce Matyldy, Natalii telefon komórkowy, zaś sama bohaterka cudem tylko wyrywa się ze szponów śmierci na skutek wstrząsu anafilaktycznego, po nieświadomym zjedzeniu wykluczonych dla niej składników. Okazuje się ponadto, że wszystkie te wydarzenia łączą się ze sobą, również ich bohaterowie są ze sobą w różny sposób powiązani.

Jak zakończy się ta powieść? Co wspólnego z tymi wydarzeniami ma pewien działacz społeczny, pracujący na rzecz bezdomnych? Jak duże są kłopoty szefa Matyldy, który okazuje się być również w pewien sposób powiązany ze sprawą i czy rzeczywiście wszystko sprowadza się do finansowych machlojek i działań pewnej fundacji? A może sprawa ma drugie dno i związana jest z zupełnie innym, niż fundusze dla bezdomnych, tematem? Na te pytania usiłuje odpowiedzieć Magda Kuydowicz, choć uzyskanie konkretnych informacji może być trudne. Obiecującej fabule towarzyszy bowiem zupełny chaos, który panuje na łamach książki, trudno jest zatem wciągnąć się w akcję i dać się jej porwać. Autorka postawiła na wiele wątków, podjęła również ryzyko wprowadzenia wielu bohaterów, których nie do końca udało się utrzymać w ryzach. W konsekwencji, obecne podczas bieżących wydarzeń postacie nierzadko nie odgrywają żadnej roli, co więcej – wydają się przeszkadzać w odbiorze książki. Brak jest też logicznych ciągów rozpoczętych historii, również same postacie wymagają dopracowania po to, by stały się nam bliższe, byśmy mogli osadzić je w miejscu i czasie. Obecny w powieści humor, podszyty sporą dozą autoironii, zdecydowanie podnosi jej walory, szkoda tylko, że ogranicza się do osoby samej Matyldy. Tym samym powieść, choć dysponującą niemałym potencjałem, trudno zaliczyć do najbardziej udanych, może jednak stać się początkiem naprawdę obiecującej kariery. Mimo tego, z chęcią przeczytałabym kolejne książki autorki, z osobą Matyldy w tle, choć wymagać one będą lepszej konstrukcji i dopracowania fabuły. A wówczas, kto wie, może porównanie do Chmielewskiej okaże się prorocze...

Dział: Książki
środa, 07 marzec 2018 09:25

Demon Luster

Jakiś czas temu miałam okazję przeczytać powieść Martyny Raduchowskiej „Szamanka od umarlaków”, która okazała się bardzo przyjemnym i sprawnie napisanym urban fantasy, ale jednocześnie wydawała się zaledwie spokojnym wstępem do większego cyklu. Kontynuacja – „Demon luster” – pozwoli sprawdzić, czy rytm pierwszego tomu miał na celu uśpienie czytelnika, czy to cecha charakterystyczna powieści Raduchowskiej.

Na pierwszy rzut oka uwagę przykuwa okładka, utrzymana w podobnej stylistyce co oprawa graficzna pierwszej części, a jednocześnie unikająca powtarzalności. O ile „Szamanka od umarlaków” była zielona, to „Demon luster” razi agresywną czerwienią. Ciekawe, na ile kolor okładki jest związany z dynamiką przedstawionych w utworze wydarzeń...

Na samym początku powieści znów spotykamy znaną z pierwszej części Idę Brzezińską, szamankę od umarlaków, czyli „kogoś między medium a banshee” odpowiedzialną za duszę osoby, której śmierć przepowie. Ida zdążyła się pogodzić ze swoją rolą i z faktem, że przyjdzie jej się parać magią zamiast studiować wymarzoną psychologię. Po zdarzeniach z poprzedniego tomu, częściowo nie z własnej woli bohaterka, dołącza do zespołu Wydziału Opętań i Nawiedzeń, w skrócie WON, gdzie poznaje całą galerię specyficznych umagicznionych agentów, w tym obdarzonego skomplikowaną przeszłością łowcę demonów Kruchego, wiedźmę Rudą oraz właścicielkę jeziora i poniekąd alternatywnego wymiaru, Kornelię. Wspólnie z nowymi kolegami z pracy oraz niezastąpioną Teklą, Idzie przyjdzie rozwiązać sprawę Kusiciela zwanego Demonem Luster – potężnej istoty opętującej i mordującej kobiety o określonym wyglądzie. Magiczne śledztwo wykazuje, że sprawa jest nie tylko skomplikowana, ale i wyjątkowo niebezpieczna – jednak skoro już Ida postanowiła pomóc, nie zamierza się wycofywać.

Przy pierwszym tomie zdarzało mi się narzekać na brak dynamiki i ciągnącą się akcję. Z perspektywy „Demona luster” mogę z całą pewnością przyznać, że poprawiło się. I to bardzo. Można odnieść wrażenie, że cała „Szamanka od umarlaków” była zaledwie długą ekspozycją, a od „Demona luster” zaczyna się akcja właściwa. Drugi tom cyklu to pełnokrwisty kryminał urban fantasy z masą barwnych charakterów, wydarzeń i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Chociaż cały czas coś się dzieje i nie sposób się nudzić, nie cierpią na tym bohaterowie – Raduchowska sprawnie wplata w fabułę osobowość i historie postaci drugoplanowych, tak że czytelnik dostaje o nich naprawdę dużo informacji, a jednocześnie nie traci z oczu głównego wątku: polowania na Kusiciela. Także Ida rozwija się jako bohaterka – nie jest już tą sfrustrowaną i przytłoczoną swoją nową rolą młodą dziewczyną. Bycie szamanką nadal nie wzbudza w niej entuzjazmu, ale stara się pokojowo koegzystować z magią, rozwija także empatię wobec otaczających ją osób i żywo interesuje się ich losami. Postać Brzezińskiej to przykład bohaterki w bardzo sympatyczny sposób dorastającej na kartach cyklu.
Uwagę zwraca też, co podkreślałam przy poprzedniej części, język powieści. „Demon luster” został napisany prosto i przystępnie, a jednocześnie nie prostackim językiem. Raduchowska przykłada wielką wagę do stylu, umie samym doborem słów wzbudzić śmiech lub strach, kreśli niezwykle sugestywne obrazy w partiach snów Idy. Ci spośród czytelników, których interesują nie tylko wydarzenia czy bohaterowie, ale też język powieści, powinni czuć się usatysfakcjonowani.

„Szamanka od umarlaków” Raduchowskiej była tekstem dobrym – „Demon luster” jest za to bardzo dobry. To naprawdę przyjemne i świetnie napisane urban fantasy. Polecam nie tylko miłośnikom gatunku.

Dział: Książki

To nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze zdolności.*

Są historie i książki, które na zawsze pozostają z nami. Jedną z nich jest właśnie opowieść o Harrym Potterze, chłopcu, który przeżył.

W czasie pierwszego roku nauki w Hogwarcie Harry przeżył przygodę i znalazł wspaniałych przyjaciół. Przynajmniej tak mu się wydaje, bo podczas pobytu na Privet Drive czuje się opuszczony - nikt z jego znajomych nie napisał do niego, chociaż krótkiego listu. Okazuje się jednak, że wszystkiemu winien jest skrzat Zgredek i Ron przybywa z braćmi, by zabrać Harry’ego do Nory. Tam chłopiec spędza resztę wakacji i szczęśliwy wraca do szkoły, nie podejrzewając nawet, co go czeka...

Razem z nim dorastałam i nie mogłam doczekać się kolejnych tomów. Teraz będąc już dorosłą kobietą, niecierpliwie czekam na ilustrowane wydania kolejnych części i mój zachwyt w najmniejszym stopniu nie maleje.

Trudno jest opisać książkę, o której słyszał już chyba każdy, ale przecież rosną nowe pokolenia, dla których spotkanie z tym czarodziejem będzie dopiero początkiem zagłębiania się w ten niesamowity, magiczny świat. I ilustrowane wydanie idealnie się nada, zwłaszcza dla wielbicieli tak pięknie wydanych pozycji.

Muszę wspomnieć o tym, że Harry Potter i Komnata Tajemnic jest historią, która zachwyca opisami, dialogami i emocjami. Rowling nie czerpie tylko ze swojej wyobraźni, ale też z przeróżnych legend, podań i mitów. Dzięki temu tworzy niesamowity świat czarodziejów łączący się z mugolskim, który zachwyca nawet najmniejszym elementem. Drugi tom jest bardziej mroczny, bohaterowie dorastają, a wydarzenia stają się niebezpieczniejsze i o wiele bardziej skomplikowane. I to było i jest jednym z wielu plusów tej serii, bo młody czytelnik ma wrażenie, że dorasta ze swoimi ulubionymi postaciami.

Oprócz tego, że Harry Potter i Komnata Tajemnic dostarcza wielu wrażeń, to poprzez charakterystykę postaci pokazuje, jak ważna jest przyjaźń, akceptacja, poczucie przynależności i bycie sobą. Wszystkie stworzone postacie są ważne dla całości i mają swoje role do odegrania. Każdy jest inny i wyjątkowy, a co ważniejsze potrafią zaskoczyć i namieszać. Równie dobrze opisała magiczne istoty i ich zachowania. Nie pozostaje nic innego, jak tylko pogratulować Rowling takiego talentu.

Ale, ale! W tym wydaniu najważniejsze są chyba ilustracje Jima Kay’a, którego podziwiam za jego talent ilustratorski. Pierwszy tom mnie oczarował pod tym względem, a Komnata Tajemnic ten stan utrzymuje. Już pierwsze spojrzenie na wydanie robi wrażenie twardą okładką i szatą graficzną, a po otworzeniu nie wiadomo na co pierw patrzeć. Tekst czy rewelacyjne ilustracje? Niemal na każdej stronie są grafiki - od dużych dwustronnicowych po małe kropki czy kleksy. Pełne barw i szczegółów, idealnie uzupełniające treść i pozwalające spojrzeć na opowieść z zupełnie innej perspektywy, tak różnej od filmowej.

Harry Potter i Komnata Tajemnic rozkochał mnie w sobie za pierwszym razem i trwa to po dziś dzień. Teraz, dzięki ilustracjom, chyba jeszcze bardziej. Jim Kay rewelacyjnie sobie radzi ze swoim zadaniem, a Rowling nieustająco zachwyca przygodami i wartościami, które umieszcza w treści.

Dział: Książki
niedziela, 04 marzec 2018 11:57

Niedoskonali

W moim odczuciu książki będące uzupełnieniem właściwej historii, powinno się czytać na samym początku przed rozpoczęciem przygody z danym cyklem. Mam oczywiście świadomość, że z różnych względów nie zawsze jest to możliwe. W moim przypadku zadziałał czas. Pamiętam i wiem, że Trylogia Klątwy bardzo mi się podobała. Żyłam intrygami prowadzonymi w społeczności Trolli, do których wkradł się ludzki czynnik w postaci zaradnej i przekornej Cecile. Naprawdę czytałam serię z drżeniem serca i zastanawiałam się, jakie zakończenie można by dać bohaterom, aby poczynić w ich świecie jak najmniejsze szkody. Niemniej jednak to było już dość dawno. Zapomina się o szczegółach, a pozostaje jedynie ulotne wrażenie, że było to fajne. Dlatego ten czynnik zadziałał poniekąd niekorzystnie na mój odbiór powieści, choć rzecz jasna, walorów jej odmówić nie można.

W napisanej po powstaniu Trylogii Klątwy powieści Niedoskonali autorka jeszcze raz zabiera czytelnika do ukrytego pod górą świata Trolli, istot obdarzonych potężną magią, tyle okrutnych, co i pięknych. Nieświadomy czekającego go epickiego romansu z Cecile, Tristan knuje spisek, przeciwko królowi, własnemu ojcu zresztą. Ale to nie Tristan jest głównym bohaterem.

Powieść Niedoskonali, jak wyznaje sama autorka w posłowiu, powstała, by wypełnić pewną lukę, dopowiedzieć sprawy, na które nie było miejsca i czasu w trylogii właściwej. Aktywnym twórcą spisku jest tutaj Marc, kuzyn i prawa ręka Tristana i to jemu poświęcona jest ta książka.

Cudowny, lojalny i mądry Marc, jest tytułowym Niedoskonałym, mimo pięknej postawy, siły fizycznej i urody, nie jest idealny i ukrywa zdeformowaną część twarzy pod kapturem płaszcza. Utalentowana i dobra Penelope, mimo wielu zalet, także jest niedoskonała. Skaza znajduje się w jej krwi i z czasem doprowadzi ją do śmierci, gdyż na to nie ma tu lekarstwa. Co więcej swoją chorobą Penelope pozbawiła swoją siostrę Anais szansy na zostanie królową, żaden bowiem szanujący się ród nie zaryzykuje mariażu, wiedząc, że skazę może odziedziczyć też potomstwo.

Marc i Penelope od dawna są w sobie zakochani. Stoją jednak po przeciwnych stronach spisku. Ojciec dziewczyny, okrutny książę Angouleme, nakazuje jej, by uwiodła Marca i tym samym zdobyła dowody na to, kto jest przywódcą spisku.

Bohaterowie znajdą się w bardzo trudnej sytuacji; jak tu nie zdradzić za dużo, żeby nie zaszkodzić spiskowcom i ich sprawie, ale zdradzić wystarczająco dużo, by ojciec Penelope był zadowolony z postępów córki jako szpiega.

Czytelnicy, którzy znają Trylogię Klątwy, wiedzą dobrze jak zakończy się ta historia. Jednak autorce udało się coś, co rzadko udaje się podczas tworzenia historii epizodycznych, uzupełniających. Mianowicie, cały czas ma się nadzieję, że może jednak się uda i że bohaterowie ujdą cało z niebezpieczeństwa. Każda ze stron tak naprawdę prowadzi tu swoją grę i nawet książę Angouleme potrafił mnie zaskoczyć. Pięknie i bardzo urokliwie jest pokazana miłość między Markiem a Penelope, ich wzajemne przywiązanie i to, że kocha się kogoś za to jaki jest, a nie za to jak wygląda.

Bez dalszego zdradzania treści powiem, że powieść Niedoskonali mogą bez obaw przeczytać miłośnicy Trylogii Klątwy i na pewno będą zadowoleni. Historia jest dobrym uzupełnieniem tego, o czym w trylogii właściwej się tylko napomykało. Akcja toczy się szybko, czytelnik co rusz jest zaskakiwany niespodziewanymi zwrotami akcji, a przy okazji uroni też łzę.

Przyjemnie jeszcze raz wrócić do magicznego świata Trolii. Polecam.

Dział: Książki
sobota, 03 marzec 2018 10:56

Żniwiarz. Czerwone Słońce

Wierzysz w duchy, demony i powstających z umarłych? Myślisz, że tego typu rzeczy już dawno poszły w zapomnienie razem ze słowiańskimi opowieściami? Nic bardziej mylnego, w książce Pauliny Hendel wszystkie te materialne i niematerialne zjawy dosyć mocno przeszkadzają w życiu nastolatki Magdy...

Jeszcze do niedawna Magda była zwykłą dziewczyną, pracującą w małej księgarni, jednak obecnie jej życie wygląda całkiem inaczej niż sobie to zaplanowała. Po ostatnich perypetiach Magda wraca do życia w innym ciele, zmienia się również jej charakter... Razem z Feliksem chcą odszukać i unicestwić Pierwszego, najbardziej niebezpieczną istotę z jaką przyszło im się mierzyć. Gdy trafiają na Mateusza, który po wydarzeniach z poprzedniego roku wyprowadził się z Wiatrołomu, we troje wyruszają na poszukiwania zaginionego żniwiarza. A na świecie z niewiadomych przyczyn pojawia się coraz więcej nawich.​

Moje odczucia po pierwszym tomie były mieszane. Zresztą recenzję Pustej Nocy możecie znaleźć na stronie bardzo łatwo. Generalnie mimo całkiem fajnego stylu pisarskiego, mimo dopracowanej fabularnie historii, czuje lekki niedosyt, spowodowany głównie brakami w tworzeniu swojego fantastycznego świata. Przeszkadzało mi, że niektóre rzeczy są zbyt oczywiste, chętnie chciałbym zagłębić się w moce Żniwiarzy, poznać dokładne tajniki, jak się narodzili, jakimi siłami walczą z ciemną stroną mocy. Drugi tom był dla mnie nadzieją na małą zmianę, jednak muszę powiedzieć, że Paulina Hendel ściśle kontynuuje to, co zaczęła i niestety owe braki, o których mówiłem tu, czy przy okazji poprzedniego tomu, nadal są widoczne.

Faktycznie historia sama w sobie robi się nieco bardziej ciekawa, nie twierdzę, że przejście przez powieść było dla mnie męczące, czy nie zbyt miłe. Wcale nie o to chodzi, książkę czyta się naprawdę sprawnie i czas przy niej spędzony, nie jest czasem straconym. Jednakże aby wbić się na wyższy pułap literatury i móc stanąć obok Mai Lidii Kossakowskiej czy Anety Jadowskiej, trzeba dać nieco więcej. Fajnym przykładem dla mnie rozwoju jest Katarzyna Berenika Miszczuk, gdzie po swoich Wilkołakach, które w sumie są gdzieś na podobnym poziomie co Żniwiarz, stworzyła cykl Diablicy - już bardziej profesjonalny - a teraz, całkiem dobrą trylogię słowiańską. Można pisać lekko, a dobrze. Można stworzyć profesjonalne dzieło dla młodszych czytelników.

Mam szczerą nadzieję, że Paulina Hendel jeszcze mnie zaskoczy. Jest na dobrej drodze swojej literackiej kariery. Mimo wszystkiego tego, co napisałem powyżej, sięgnę po tom trzeci, bo jestem ciekawy jak zakończy się przygoda Magdy. Czekajcie zatem cierpliwie, bo zapewne pojawi się tu co nieco o zakończeniu serii.

Dział: Książki
piątek, 02 marzec 2018 19:41

Kobieta w oknie

Czy zawsze można wierzyć własnym oczom? Anna Fox straciła wszystko: szczęśliwą rodzinę, pracę oraz zdrowie. Od miesięcy nie postawiła stopy za progiem domu. Całe dnie spędza w Internecie, przed telewizorem lub szpiegując sąsiadów za pomocą aparatu fotograficznego. Pozbawiona własnego życia coraz bardziej zaczyna przeżywać cudze... Najwięcej uwagi poświęca Russellom, rodzinie nowej w tej okolicy i tak podobnej do tej, którą jeszcze niedawno sama miała. Jednak pewnej nocy widzi coś, czego nie powinna oglądać. Jej świat się rozpada, a na jaw wychodzą szokujące sekrety. Co jest prawdą, a co zmyśleniem? Kto jest w niebezpieczeństwie, a kto panuje nad sytuacją?

Dział: Zakończone
piątek, 02 marzec 2018 13:54

Cinder

Tę książkę czytałam już wcześniej w poprzednim wydaniu. Niestety Egmont nie pokusił się o wydanie całej serii, nad czym ubolewałam bardzo. Nie tylko ja zresztą. Podobno były pisane podania do wydawcy. Ale dopiero Papierowy Księżyc wysłuchał modłów. Efektem tego jest książka, która trzymam w dłoni. Zobaczmy, czy moje wrażenia zmieniły się po 1,5 roku.

Kim jest tytułowa Cinder?

Główna bohaterka nie ma rodziców, mieszka ze złą maco... opiekunką, która jej szczerze nie znosi (co nie przeszkadza jej wykorzystywać ją finansowo) oraz dwiema przybranymi siostrami, z których jedna nawet protagonistkę lubi, druga podziela uczucia swojej matki. Ciekawe skąd ja to znam... Samo imię także nie jest przypadkowe. Wiecie, co oznacza Cinderella?

Tak, nasza bohaterka jest Kopciuszkiem. Przybrana rodzina nią pomiata razem ze społeczeństwem, dziewczyna nie ma absolutnie żadnych praw. Otóż jest ona cyborgiem. Parę lat temu brała udział w wypadku, który dosłownie ją zmiażdżył. Dziewczyna żyje wyłącznie dzięki modyfikacjom, takim jak sztuczne dłonie i stopa oraz całej masie elektroniki, która to monitoruje i kontroluje jej funkcje życiowe.

Pisałam wcześniej, że Cinder jest wykorzystywana finansowo przez opiekunkę. Bohaterka jest bardzo dobrą (jeśli nie najlepszą) mechaniczną w Nowym Pekinie, a jej sprawne ręce są tak sławne, że pewnego dnia w drzwiach staje książę Kai z prośbą o naprawienie androida.

Miłość w powieści.

Główna bohaterka ma 16 lat, więc seria jest kierowana raczej do młodzieży. W związku z tym faktem musi pojawić się miłość. Pierwsza, intensywna, głęboka, na zawsze. Miłość pojawia się pod postacią Kaia, który jest przykładem idealnego młodego mężczyzny w tego typu utworach literackich: bogaty, przystojny i szlachetny następca tronu. Zupełnie nie zwraca uwagi na tłumy kobiet, które całują chodniki za nim, a zainteresował się niepozorną, nieidealną szarą myszką.

Dorastające, romantyczne dusze chcą chociażby w książkach odnajdywać spełnienie swoich marzeń, a i mi, choć już wyzbytej ze złudzeń i przekonanej, że ideały po prostu nie istnieją, dość przyjemnie się to czytało. Jednak tutaj zaznaczyć muszę, że to Gilbert będzie zawsze moim ideałem mężczyzny, to Kai ma specjalne miejsce w moim sercu.

Romans jest, to trzeba niestety przyznać, dość schematyczny i sztampowy. On – piękny i bogaty książę z bajki, on szara myszka, wyśmiewana i pogardzana. Ale on widzi tylko ją. Zakochują się od pierwszego wejrzenia, choć próbują z tym zauroczeniem walczyć, a przynajmniej Cinder stara się wymazać obiekt swoich westchnień z serca. Bo ona nie może, bo ona musi coś zrobić. Bo ona musi walczyć o siebie.

Bohaterska bohaterka.

W tej książce niewiele się dzieje. Mam na myśli sceny akcji. Jednak dziewczyna musi walczyć o siebie i swoje szczęście. Z bezdusznym systemem, okrutną opiekunką, ostracyzmem społecznym. Nie jest traktowana jak człowiek, osoba z krwi i kości, z uczuciami, emocjami, wartością. Jest czyjąś własnością. Jak robot kuchenny. Swoją drogą troszkę mi zabrakło wytłumaczenia, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego ktoś, kto ma około 6% modyfikacji (to nie bohaterka, ona ma więcej) przestaje być postrzegany jak człowiek.

Cinder była „zbyt niezwykła” jak dla mnie. Z nic niewartej osoby, traktowanej jak rzecz na początku staje się pod koniec kimś wyjątkowym. Kimś, kto może uratować świat przed okrutną Levaną. Nie powiedziałabym, aby to była wada, według mnie jest to cecha charakterystyczna tego typu literatury, ale nie przepadam za tym motywem.

Baśniowość w książce.

Już pisałam, jaką baśń autorka wzięła pod lupę. Cieszę się, że jednak Meyer czerpie z baśni inspirację, a nie tworzy kolejną jej wersję. Także, mimo że zostały zapożyczone charakterystyczne motywy dla tamtej historii, to jednak fabuła się różni a bale Kopciuszka i Cinder zdecydowanie się różniły. No i przede wszystkim, gdy ta pierwsza zgubiła bucik, tak książę drugiej znalazł całą stopę.

Wczoraj podczas kąpieli (bo to przecież najlepszy czas na olśnienia) zaskoczyła mnie jedna myśl. Książę ma na imię Kai. Pewna chłodna, bezlitosna królowa chciała mieć go na własność i wykorzystać do swoich celów. Księcia ratowała królowa przez zguby z rąk owej królowej. Czy to brzmi znajomo? Królowa Śniegu coś Wam mówi?

Chcę się podzielić moją niepopularną opinią.

Nie jestem zachwycona szatą graficzną. Naturalnie zdaję sobie sprawę, że tak wyglądał oryginał i absolutnie nie mam tutaj do nikogo pretensji, czy czegoś w tym stylu. Po prostu uważam, że okładka Egmontu lepiej oddawała to, co się działo w książce, bardziej pasowało do młodzieżówki o bądź co bądź szesnastolatce. Ta oryginalna bardziej pasowałaby do powieści o dorosłej kobiecie.

Różne fonty dla tytułu, autora i nazwy serii to jest natomiast coś, co razi moje oczy. Same serduszka na rogach stron... Nie omdlałam z zachwytu. Jedynie twardą okładkę lubię (no bo kto nie lubi). Jednakże opinie pozostałych czytelników są zupełnie inne.

Bardzo podoba mi się ta książka.

Pokochałam baśniowy, choć okrutny świat z przyszłości, postacie wykreowane przez autorkę, nawet Iko – android z błędem w systemie skradła moje serce. Wiem tyle, aby się odnaleźć w Nowym Pekinie, choć zabrakło mi nieco głębszego wejścia w mechanikę świata przedstawionego i praw, które nim rządzą. I chciałabym dowiedzieć się o przeszłości bohaterki dowiedzieć nieco więcej – choćby w jaki sposób nabyła umiejętności, które są jej wizytówką.

Pierwsza część Sagi Księżycowej czytało się dość szybko i sprawnie, mimo wad na które wskazałam. Podczas lektury nie przeszkadzały mi one aż tak bardzo. Czynność zajęła mi niecałe trzy godziny i ciężko było mi się oderwać. Był to pięknie spędzony czas i mam ochotę na więcej. Gorąco polecam.

Dział: Książki
czwartek, 01 marzec 2018 12:54

Ach śpij kochanie

“Ach śpij kochanie” to polski kryminał inspirowany autentyczną historią. Jego akcja toczy się w Krakowie w 1955 r. Młody śledczy Karski postanawia wyjaśnić sprawę seryjnego mordercy, który na przestrzeni lat zamordował strzałem w głowę 67 osób. Problem polega jednakowoż na tym, że przecież w socjalistycznej Polsce seryjnych morderców nie ma. Z tego właśnie powodu Karski zmaga się nie tylko z samym mordercą i tym, by udowodnić mu winę, ale także kolegami z pracy, prokuraturą i SB. Powoli odkrywa, że nic nie jest takie, jak się pierwotnie zdawało, zaś w historię zbrodni uwikłani są ludzie, po których relacji z mordercą wcale by się nie spodziewał.

Film w reżyserii Krzysztofa Lana ma obsadę wręcz fenomenalną. W roli Karskiego Tomasz Schuchardt, który wycisnął swą postać do ostatniej emocji. Jego Karski, to milicjant prawy, gotowy do poświęceń dla sprawy, ale jednocześnie nie wpadający w nurt bohatera romantycznego - cierpiącego za miliony, co nie da się ukryć jest częstą bolączką w polskich filmach. W roli Mazurkiewcza - mordercy - Andrzej Chyra. Tu również nie ma zaskoczenia. Andrzej Chyra jak zwykle bezbłędny. Sposób w jaki przedstawił postać z jednej strony budzi do niej uzasadniony wstręt, z drugiej drga w człowieku nuta, że skoro mu pozwolili, to wykorzystywał sytuację. Ciężko sobie wręcz wyobrazić, że jakikolwiek polski aktor mógł tą rolę zagrać lepiej.
W rolach drugoplanowych także wielkie polskie nazwiska - Bogusław Linda (z jego nieśmiertelną manierą pod tytułem “co ty wiesz o zabijaniu?”), Andrzej Grabowski - genialnie odtwarzający rolę prokuratora, co dla tych wszystkich kojarzących go jedynie z rolą Ferdka może być nie lada zaskoczeniem, Arkadiusz Jakubik - jak zwykle fenomenalny, jego Pajek - milicjant - pijaczyna, nie budzi odrazy, a raczej litość, że obcując z ludzką patologią, nawet najlepszy człowiek może się stoczyć.

W epizodach zobaczymy Katarzynę Figurę, Izabelę Kunę, Tomasza Schimscheinera, Krzysztofa Globisza oraz Jerzego Trelę.

Słabym punktem niestety są postaci kobiece. Z przykrością stwierdzam, iż ani Katarzyna Warnke, ani tym bardziej Karolina Gruszka nie podołały swym postaciom. A szkoda, bo jak to często bywa, kwestie damsko - męskie wcale nie są bez znaczenia dla całości tej historii. Obie panie są w swych rolach bardzo nijakie, wręcz irytujące. Katarzyna Figura pojawiająca się na ekranie może przez 3 minuty zaćmiewa je całkowicie.

Historia inspirowana prawdą powinna porywać, tego spodziewałam się po kinowym trailerze. Niestety tak nie jest. Pomimo niezaprzeczalnie świetnej gry aktorskiej panów Schuchardta i Chyry, film jest przewidywalny. Komuś, kto ogląda dużo kryminałów, podrzucane od pierwszych minut wskazówki wręcz psują zabawę. Bo co to za frajda już po dziesięciu minutach wiedzieć, kto kryje tego złego. I nie chodzi tu wcale o konstrukcję, że od razu wiadomo, że zabija Mazurkiewicz, historia dotyczy nie poszukiwania zabójcy, ale zdobywania dowodów, by zbrodnie mu udowodnić. Scenarzysta jednak spłycił całą opowieść bazując na utartych schematach spisków esbecko - prokuratorskich. Można to było przedstawić subtelniej, pokusić się o pewną grę intelektualną z oglądającym, a nie wyłożyć wręcz na tacy i to zaraz na początku.

Osobną kwestią jest muzyka. Męczy, irytuje, odciąga uwagę od filmu zamiast stanowić jego dopełnienie. Kilka razy zdarzyło mi się, że zamiast skupiać się na wydarzeniach na ekranie łapałam się na tym, że czekam kiedy muzykę zastąpią dialogi. Michał Lorenz wprawdzie ciekawie pisze o procesie tworzenia w załączonej do płyty książce, z mojej jednak perspektywy lepiej się o tej muzyce czyta, niż jej słucha. Rzewne, momentami wręcz żałobne nuty nie pasują nawet do tej - skądinąd mrocznej - opowieści.

Plusem z kolei są kostiumy. Tu ukłon ogromny dla Elżbiety Radke oraz scenograf Ewy Skoczkowskiej, dokonały one bowiem bardzo ciekawego i ostatecznie udanego zabiegu wrzucenia w szarą rzeczywistość socrealistycznej Polski kolorowych punktów, takich jak np. fioletowy płaszcz Mazurkiewicza. Ten zabieg zwraca uwagę. Myślę, że w tej kategorii jakaś filmowa nagroda nie byłaby wcale przesadą.

Ogólnie wrażenia mam mieszane. Film nie jest zły, nie jest nawet kiepski, ale po tym co obiecano w trailerze rozczarowuje. Całość pozostawia niedosyt, poczucie, że można było tę historię opowiedzieć lepiej, że widz został potraktowany trochę jak dziecko, któremu trzeba wyłożyć przysłowiową “kawę na ławę”, bo inaczej nie zrozumie. Niestety ciągle jeszcze brakuje naszym twórcom tej hollywoodzkiej umiejętności przekładania prawdziwych zdarzeń na ekran. A szkoda, bo Polska naprawdę fantastycznymi historiami stoi.

Dział: Filmy