Rezultaty wyszukiwania dla: Horyzont
Zapowiedź: Książę śnieżnych kotów. Tom 1
Syv, najmłodszy książę śnieżnych kotów, nieco się różni od swoich braci. Lud Nordan go lubi... i jego starsi bracia to zauważyli.
Pusty Horyzont
Zapowiedź: Baśniowa opowieść
Siedemnastolatek otrzymuje w spadku niezwykłe dziedzictwo – klucz do równoległego wymiaru, w którym toczy się wojna między dobrem i złem; walka o najwyższą stawkę: przetrwanie zarówno tamtego świata, jak i tego, który znamy.
Historia klasyczna jak baśń czy mit. Zaskakująca i świeża, lecz jednocześnie pełna motywów, które w twórczości Stephena Kinga lubimy najbardziej. Być może wszyscy tę opowieść znamy, lecz wciąż chcemy ją czytać, gdy opowiadana jest na nowo, przez pisarzy tej rangi, co Stephen King.
Zapowiedź: Pusty horyzony
Wielkie zwycięstwo, zniszczenie Szczeliny, okazało się ledwie wygraną bitwą. Na dodatek słono opłaconą - całe roje demonów pojawiają się teraz w każdym zakątku kontynentu.
Dwór Srebrnych Płomieni
Zabawa w chowanego
Guillaume Musso jest autorem, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Wiele słyszałam o jego twórczości, zazwyczaj były to słowa zachwytu i podziwu kunsztu pisarskiego. Mnie dosyć długo nie ciągnęło do książek autora, ale nie było konkretnej przyczyny. Ot, to nie był ten czas. W końcu, gdy rzucił mi się w oczy opis książki "Zabawa w chowanego", pomyślałam, że ukazana historia może być intrygująca. Zdecydowałam się na pierwsze spotkanie z twórczością Musso, nie mając wielkich oczekiwań, które jak wiadomo, często mogą okazać się rozczarowaniem. Już teraz mogę napisać, że postąpiłam słusznie. Najpierw jednak należy się kilka słów do fabuły i tego, co w niej zastałam.
Pisarka Flora Conway jest jedną najbardziej tajemniczych osobowości publicznych. Wydaje świetnie tytuły, plasujące się na najwyższych notach rankingów czytelniczych, ale nikt nie miał okazji poznać jej osobiście. Oczywiście oprócz agentki. Kobiety, która udziela wywiadów w imieniu swojej pracodawczyni, odbiera nagrody i reprezentuje wszędzie tam, gdzie jest oczekiwana Flora.
Jest to postawa o tyle zadziwiająca, że w dobie dostępu do internetu i social mediów, trudno jest nie zdradzić, chociaż najmniejszej obecności w świecie wirtualnym, skoro w realnym kontakty zostały kompletnie uniemożliwione.
Pisarka pozostaje nieugięta, nikt nie może dowiedzieć się, kim jest prywatnie, w co się ubiera, co je i jak spędza wolny czas, coś zupełnie niespodziewanego w XXI wieku.
Tymczasem Flora zmaga się z tragedią. Jej córka zaginęła. W dziwnych i niespodziewanych okolicznościach. Nikt nie potrafi wyjaśnić, co się stało. Dlaczego dziewczynka opuściła mieszkanie, skoro było to niemożliwe. I czy za zaginięciem córki Conway, odpowiedzialne są osoby trzecie? A może odpowiedzi należy szukać zupełnie gdzie indzie?
W tym samym czasie, setki kilometrów od tragedii Flory, można powiedzieć jej kolega po fachu, toczy walkę z samym sobą i byłą żoną. Mężczyznę dopadł kryzys. W dodatku dowiedział się, że jego i tak już pogmatwane życie osobiste skomplikuje się jeszcze bardziej. Romain jest człowiekiem słabego charakteru, zamiast walczyć o swoje racje, odpuszcza i popada w stan pogodzenia z losem.
Trochę dziwnym, rzekłabym dziwacznym sposobem, Romain o Conway nawiążą ze sobą strasznie skomplikowaną relację, która namiesza w życiu obojga jeszcze bardziej, a już najbardziej w głowach czytelników.
Pamiętam, jak była pozytywnie nastawiona do tej książki, z jaką ciekawością siadałam do czytania. I pierwsze, początkowe wrażenie, które na mnie wywarła. Podczas czytania pierwszych rozdziałów, byłam szalenie ciekawa i z fascynacją śledziłam każdą stronę. Zagadkowe zaginięcie dziewczynki, analizowanie zdarzeń. Tego, w jaki sposób Flora zaczyna odkrywać pewne układanki z tamtego feralnego dnia. I wreszcie wstrząsające odkrycie, o którym poinformuje kobietę znajomy policjant.
Wszystko w tej książce było ciekawe, do momentu, gdy poznajemy Romaina, a później zagłębiamy się w jego życie. Szczerze mówiąc, moment odkrycia, co i w jaki sposób połączyło obu pisarzy, był dla mnie totalnym rozczarowaniem. Mimo to czytałam książkę, z czystej ciekawości, co Musso jeszcze zaserwuje swoim czytelnikom. Nie mam pojęcia, jak pisał kiedyś, oceniam więc twórczość, na podstawie tego konkretnego tytułu. A dla mnie, od połowy było masło maślane, polewane rozpuszczonym masłem. Nie wiem albo jestem za głupia, albo ta fabuła odpłynęła gdzieś poza horyzonty mojej wyobraźni. Bardzo lubię, gdy zostają zacierane granice między tym, co zrozumiałe, a metafizyczne. W końcu za to pokochałam Richarda Evansa, ale o ile ten drugi potrafi przechodzić płynnie i spójnie z trudno zrozumiałych wydarzeń. Tak u Musso, był najzwyklejszy chaos. Być może, właśnie tym się odznacza jego fenomen, jeśli tak, ja będę musiała spasować.
Dokończyłam "Zabawę w chowanego" i miałam dosyć. W głowie czułam mętlik i znużenie. Frajda zastąpiła irytację i nie napiszę co jeszcze. Jestem rozczarowana, raczej nie zdecyduje się na ponowne spotkanie z tym pisarzem.
Ostateczne rozwiązanie
„Zaczęła wygasać otwarta wrogość wobec Niemców, którzy z dnia na dzień stali się zbawcami cywilizowanego świata, ponieważ wykrzewiali z niego jeszcze bardziej znienawidzony komunizm.”
Lubię sięgać po książki przedstawiające, jak mogłaby się potoczyć historia, gdyby elementy wejściowe uległy zmianie, doszły lub nie do skutku. Mam wrażenie, że wówczas jeszcze lepiej rozumie się, co faktycznie się wydarzyło. Dostrzega punkty zwrotne, z innego ujęcia wchodzi w analizę przyczyn i skutków. Ciekawie uczestniczy się w lekcjach przeobrażonej w fikcję historii, intrygującej grze, w co by było, gdyby. Jednak mnie nie opuszcza wrażenie, że bez względu na splot znaczących zdarzeń, ludzkość i tak podąża tropem mrocznych cech swojego gatunku.
W „Ostatecznym rozwiązaniu” wchodzimy w zdarzenia z ósmego listopada tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku. Do skutku dochodzi, przygotowywany od wielu miesięcy, przez stolarza Georgea Elsera, zamach bombowy. Ginie wówczas elita Trzeciej Rzeszy. Europa tylko początkowo może odetchnąć, że bestii nazizmu ukręcono łeb. Niestety, jak to w polityce bywa, pod oficjalnymi i jawnymi warstwami koncepcji na bieg historii, ukrywają się tajne i spiskowe strategie, o rażącej i bezwzględnej sile, poza honorem i zasadami.
Szalenie dobrze czytało mi się pierwszą część powieści, całkowicie w moim stylu, rewelacyjnie rozłożone napięcie, a dodatkowo wplecenie zaskakującego składnika przeobrażającego znaczenie i wydźwięk incydentu. Ciekawie wbiłam się również w partię przybliżającą zasady funkcjonowania polskiego rządu na uchodźstwie, pospiesznej i niebezpiecznej ucieczki z Francji, kraju szybko poddającemu się faszystowskiej propagandzie, akceptującego funkcję poligonu doświadczalnego dla Niemców. W trzeciej odsłonie chętnie wchodziłam w rozważania Besta o tym, co czeka stary kontynent przy celnie i sprawnie realizowanej wygórowanej ambicjonalnie polityce Heinricha Himmlera, szefa tajnej policji, stawiającego na rozrastający się aparat terroru i eksterminację Żydów.
Kolejne części poznawałam mniej entuzjastycznie, spodziewałam się bardziej spektakularnych przewrotów w przebiegu historii, większego odejścia fikcji od faktów, głębszego zamieszania w politycznym kotle. Sensacyjne nuty tajnych operacji, o ogromnym znaczeniu z punktu widzenia ludzkości, odpowiadały mi, lecz z rozdziału na rozdział łapałam się na tym, że nie kręcą mnie tak, jak bym chciała. Momentami wkradało się nawet znudzenie, a przecież działy się ważne rzeczy. Porucznika Jana Kozielewskiego atrakcyjnie przedstawiono, zdobył moją sympatię, choć niekiedy drażnił infantylizmem i idealizmem. Niemniej, taki obraz młodego człowieka był potrzebny, żeby podkreślić cechy osobowości, dostosowania do okoliczności i wyścigu z czasem. Zakończenie zaskakujące, nie spodziewałam się takiego rozwiązania dziejów Europy, a nawet świata, a także losu kluczowej postaci, spodobały mi się przesłania.
Jeśli lubicie klimaty alternatywnych historii Trzeciej Rzeszy, wskazuję powieść Roberta Harrisa „Vaterland”, tam także sporo nawiązań do wydarzeń, miejsc i postaci historycznych, to barwna i sugestywna wizja europejskiej rzeczywistości lat sześćdziesiątych, w której wciąż funkcjonuje Adolf Hitler.
Popiół i kurz
Piekło czy Niebo? Co czeka każdego z nas zaraz po śmierci? Te pytania pojawiają się w naszym życiu nie mniej niż kilka razy, a odpowiedzi brak. Tylko raz na jakiś czas w głowie rodzi się myśl, że istnieje coś jeszcze. Miejsce, gdzie nasza dusza znajduje się w momencie śmierci. Pomiędzy gdzie zbiera się popiół i kusz, pojawiają się demony i myślokształty, a zewsząd przenika zło, które chce pożreć twoją duszę. Gdzie się znajduje? Mawiają, że pod cierniowym krzyżem, na którym rozpito mnicha, który poznał tajemnice tego świata i za nie musiał oddać ciało i duszę. Gotowi by sięgać głębiej i odnaleźć odpowiedzi?
Pomiędzy pełne jest demonów, zagubionych dusz i nagłej śmierci, a mężczyzna, którego poznasz, widzi ten świat swoimi oczami, potrafi przenikać przez cienką granicę światów, spostrzega to, co nie jest dane zwykłemu czytelnikowi. Bycie przewodnikiem musi mieć jednak cenę, która wymaga od niego poświęcenia. Czy wartego świeczki?
Popiół i kurz.
To jedna z tych opowieści, które łączą ze sobą realność i sferę bardziej duchową, mistyczną, która krąży gdzieś w naszych umysłach, ale wciąż podawana jest w wątpliwość. Sam pomysł na fabułę jest niezwykle oryginalny i ciekawy, a gdy dodać do tego świetne wykonanie, cóż nie można chcieć więcej. Grzędowicz umiejętnie włada słowem, tworząc niezwykle wciągający obraz dwóch światów, które łączy jeden człowiek. Mężczyzna potrafi wejrzeć poza granice, przejść do świata Pomiędzy. Jest niczym Charon, który przetransportowuje zbłąkane dusze na drugą stronę. Na co dzień wykładowca akademicki, który posiada nałogi, wady i tajemnice. Jest na wskroś realny, żywy i prawdziwy w swych niedoskonałościach. Czy to za sprawą świetnie poprowadzonej narracji, czy samej mocy słów przez niego wypowiadanych przez Popiół i kurz się po prostu płynie.
Wśród bohaterów
Postaci nie znajdzie się tu wiele, ale każda, która pojawia się na kartach powieści, zapada w pamięć. Podobnie jest z fabułą, która wciąga i zaskakuje mrokiem i klimatem, który z powodzeniem łączy w sobie fantastykę oraz kryminał i thriller. Autor świetnie włada swym piórem, tworząc nietuzinkową całość, przez którą płynie się szybko i z ogromną przyjemnością. Główny bohater stanowi podstawę całej opowieści. Sam jakby składał się z mniejszych przewinień, grzeszków i tajemnic. Jego los staje się dla nas zagadką, którą chcemy odkryć jak najszybciej. Popiół i kurz to lekkość i równowaga. Tajemnice po jednej stronie wagi, na drugiej szali zaś świetna kreacja postaci. Wciągająca fabuła i akcja, której nie da się pominąć, przejść obojętnie obok stawianych pytań.
Jarosław Grzędowicz dał czytelnikom książkę niesztampową, mieszankę stylu, w które wsiąkasz bez reszty. Popiół i kurz to intrygi, tajemnice i sploty wydarzeń, które zachęcają do sięgania głębiej nie tylko w życiorys głównego bohatera. Choć trochę obawiałam się tej historii, już kilka stron wystarczyło, by obawy wyparowały z głowy, zastąpione wartką akcją, tajemnicami, które są równie mroczne co droga do ich odkrycia oraz bohaterem, który zapadnie w pamięć na dłużej. To z pewnością nie ostatnia przygoda z twórczością autora. Skusił mnie jego lotny umysł i szerokie horyzonty tworzące niezachwianą całość, której wciąż chce się więcej.
Zapowiedź: Familia
Rzeczpospolita w XVIII wieku to kraj, w którym panuje bezwzględność i bezprawie. Wartości moralne przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Każdy kieruje się własnym interesem. Jeśli chcesz przetrwać, musisz być silny i gardzić litością. A jeśli chcesz stworzyć na gruzach upadłego imperium nową siłę, musisz posunąć się znacznie dalej. Skrytobójstwo, przekupstwo, porwania, zajazdy i korupcja stanowią o sile twojej partii. Tak właśnie, niczym serialowa rodzina Soprano, dochodzi do władzy i rządzi Familia, ród Czartoryskich.
Po horyzont
„Miłość to raczej wola, żeby się dogadać. Trzeba chcieć”.
Nie jest to film, który wciska widza w fotel, dostarcza mnóstwa emocji, jednak pozwala przyjemnie spędzić czasu przy niezobowiązującej rozrywce intelektualnej. Czasem takich klimatów poszukujemy, aby zresetować się po ciężkim dniu pracy. Nie sięgamy natychmiast po wzniosłe i ambitne dzieło, ale po lekki relaks z dreszczykiem, na wypełnienie wolnej chwili, bez konsekwencji obciążania umysłu.
„Po horyzont” bazuje na sprawdzonych schematach budowania napięcia. Niespodziewana tragedia zmusza ludzi do walki o życie, niesprzyjające okoliczności mnożą się ze sceny na scenę. Musi dojść do lawiny perturbacji, komuś pisane jest nagłe zerwanie linii życia, jedni odnoszą rany, nieliczni uchodzą cało z opresji. Bez względu na złe okoliczności, w bohaterach drzemie nadzieja na sprytne oszukanie przeznaczenia, podejmują dramatyczną walkę. Scenariusz zdarzeń wypełniają nie zawsze logiczne incydenty, wkraczają w sferę absurdalności, ale nie chodzi o to, żeby ściśle podążać tropem praw naukowych, trybem pracy powietrznej maszyny, warunkami pogodowymi, lecz by śledzić mechanizm działania człowieka pod presją, podczas spotkania ze śmiercią, na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Dlaczego dopiero w obliczu skrajnego dramatu redefiniujemy własne życie, system wartości i relacje z bliskimi? Im bliżej śmierci, tym bliżej jesteśmy prawdy, wobec siebie samego i innych.
Nie spodziewajcie się dobrej gry aktorskiej - ani Allison Williams, ani Alexander Dreymon, nie pokazali się z najlepszej strony na ekranie, słabo wypadli. Jednak wpasowali się w ogólny styl filmu, bez presji na sukces, bez parcia na szkło, jedynie jako namiastka ciekawej i trzymającej w napięciu podniebnej przygody. Sara i Jackson są parą, która wiele przeszła we wzajemnej relacji, nie wszystko między nimi jest poukładane. Lecą właśnie na ślub przyjaciółki, kiedy pilot ma atak serca. Wysoko w chmurach, nad niezmierzonymi wodami oceanu, zdani są wyłącznie na siebie. Splot zdarzeń sprzysięga się przeciwko nim, niemal każdy ich pomysł los kwestionuje i bojkotuje. Czy pomimo konfliktu połączą siły i zaczną współpracować? Czy będą mieli szansę, aby bez znajomości pilotażu, wsparcia autopilota i urządzeń nawigacyjnych, zapanować nad samolotem, skierować go we właściwym kierunku i szczęśliwie wylądować?