Rezultaty wyszukiwania dla: Echo
Uncanny Avengers #04: Pomścić Ziemię
W poprzednim tomie przygód Drużyny Jedności byliśmy świadkami zniszczenia Ziemi przez kata Celestiali – Exitara. Powiódł się nikczemny plan Bliźniąt Apokalipsy. Ocalali mutanci rozpoczęli nowe życie pełne wygód i dostatku na specjalnie przygotowanej dla nich Planecie X. Jednak i w tej utopijnej rzeczywistości znaleźli się przeciwnicy nowego porządku, którzy pragną odwrócić bieg wydarzeń, cofnąć czas i uratować unicestwioną ludzkość oraz swoich przyjaciół. Na czele tej grupy stanęli Havoc i jego żona Wasp. Czy tym razem superbohaterowie pokonają bezwzględnych przeciwników?
Havoc, krytykowany za zdradę własnej rasy oraz Wasp – ostatni żyjący człowiek i członek grupy Avengers, uznawani są na Planecie X za „wrogów numer jeden”. Ich głównym celem jest zniszczenie tamy tachionowej, która uniemożliwia jakąkolwiek podróż w czasie. Jednak w świecie opanowanym tylko przez homo superior nie jest to łatwe zadanie. Przeciwko sobie mają oni nie tylko wychowywaną przez Kanga córkę Archangela, Eimin i jej podopiecznych, ale również nową grupę X-Force pod wodzą Magneto. W jej skład wchodzą dotychczasowi wrogowie jak Blob i Toad, ale również niedawni sprzymierzeńcy i członkowie X-Men: Cyclops, Storm i Jean Grey. Mutanci, bojąc się utraty oazy spokoju, robią wszystko, aby uniemożliwić Summersowi i jego towarzyszom realizację planu i podążają za Eimin niczym marionetki. Kiedy już Havoc traci nadzieję na uratowanie ludzkości, na scenie pojawia się Kang wraz ze swoją ekipą oraz Thorem. Zdobywca proponuje nawiązanie sojuszu i walkę przeciwko wspólnemu wrogowi. Choć Alexowi ciężko jest przyjąć nietypową ofertę i zaufać niegdysiejszemu przeciwnikowi, przystaje ostatecznie na współpracę. Wie, że tak naprawdę nie ma innego wyboru i Kang jest ich ostatnią nadzieją. Jednak czy intencje Zdobywcy są szczere? Jaki jest jego prawdziwy cel?
Rick Remender tym razem zachował umiar i oszczędził nam fabularnego chaosu, który męczył we wcześniejszych tomach. Akcja w większości prowadzona jest w jednej linii czasowej. Tym razem autor skupił się na konkretnej historii, dynamicznie ją rozwijając. Fakt, że przechodzimy praktycznie od bitwy do bitwy, jednak nie zabrakło w opowieści patetycznych dialogów. Remender znacznie rozbudował postać Havoca. Zrobił z niego człowieka z zasadami, zbawcę i lidera. W poprzednim tomie mieliśmy bardzo fajnie pokazaną emocjonalną relację między Scarlet Witch a Wonder Manem. W „Pomścić Ziemię” nie zabrakło podobnych wątków. Na dramaturgię historii wpłynęła nie tylko ukazana relacja między małżeństwem głównych bohaterów, ale również ich rodzicielska miłość do ukochanej córki.
Choć w albumie tym mamy ogrom postaci, historie wielu z nich mają charakter czysto epizodyczny lub w ogóle nie przykuwają uwagi czytelnika i nie zapadają w pamięć. Wracając jednak do samych walk - tutaj miłośnicy spektakularnych pojedynków będą usatysfakcjonowani. Szczególnie bardzo ciekawy i efektywny jest pojedynek X-Men pod wodzą Cyclopsa z drużyną Magneto.
Od strony graficznej album trzyma wysoki poziom. Za rysunki odpowiadał kolejny raz Daniel Acuna. Przyzwyczaił on nas już do szczegółowych kadrów, bardzo ładnych widoków czy kosmicznych scenerii. Tym razem mógł się wykazać, ukazując futurystyczną wizję Planety X. Efekt wyszedł bardzo ciekawy. Graficznie nie zawiodły również dynamiczne sceny walk, szczególnie przy takim nagromadzeniu bohaterów jakie, zafundował nam Remender.
Podsumowując, Rick Remender od czasu dość przeciętnego i mocno zagmatwanego drugiego tomu serii, nabrał tempa i nie zwalnia. Opowieść ta zamyka pewien rozdział w historii Drużyny Jedności, która znowu jest razem. Patrząc na zapowiedź kolejnego numeru, przed nimi powrót odwiecznego wroga, znanego m.in. z pierwszych zeszytów „Uncanny Avengers”. Mam nadzieję, że kolejne numery, podobnie jak ten, zagwarantują kolejne emocje i udaną lekturę. Polecam.
Projekt Królowa
Pobudka w podziemiach szpitala psychiatrycznego; odizolowanie od reszty świata z siódemką nieznanych osób; odcięcie od dostępu do internetu, telefonu i jakiejkolwiek innej technologii, a do tego zabójcza gra, którą przetrwają tylko nieliczni... Z tym wszystkim musi zmierzyć się osamotniona główna bohaterka Emily, która staje się pionkiem w chorej rozgrywce tajemniczego jegomościa.
„Projekt Królowa” jest debiutem Dominiki Rosik, która bardzo sprawnie operuje medycznymi terminami i zgrabnie ukształtowała psychikę każdego z bohaterów. Otóż właśnie wykreowane postaci są jednym z najmocniejszych elementów tej książki. Bohaterowie są niezwykle dynamiczni, oryginalni i oferują czytelnikowi cały wachlarz emocji. Autorka ograniczyła ich liczbę praktycznie do minimum – przez większą część powieści towarzyszymy ósemce bohaterów, poznając ich dzięki opowiadaniom Emily, która jest jednocześnie narratorką. Pani Dominika Rosik często przekoloryzowała wręcz postaci, aby jeszcze bardziej podkreślić ich różnorodność i odmienność, lecz w przypadku tej książki nie przeszkadza to szczególnie.
Autorka pisze lekko i płynnie przechodzi pomiędzy kolejnymi zdarzeniami. Ciekawym zabiegiem było przekierowanie narracji na innych bohaterów. Często udaje nam się spojrzeć na całą sytuację oczami Metthew lub Alexandra.
Niestety sama fabuła nie przedstawia się tak kolorowo. Początek rodem z „Piły” zwiastuje wartką akcję i ogrom niespodzianek, zaś autorka często zalewa czytelnika masą filozoficznych rozważań, które jeszcze bardziej spowalniają rozwój zdarzeń. Niektóre sformułowania wiały lekkim patosem i były zwyczajnie pompatyczne, aczkolwiek całość wypada naprawdę dobrze mimo tych kilku zgrzytów. W debiutanckiej książce Dominiki Rosik akcja nie gna z zawrotną prędkością, wobec czego należy uzbroić w cierpliwość. Niestety fabuła jest dość przewidywalna, choć oczywiście co jakiś czas zdarzają się ogromne niespodzianki, dzięki którym można zanurzyć się w tej opowieści i z ciekawością wyczekiwać rozwiązania zagadki.
Największą wadą owej powieści jest kuriozalne podobieństwo do niezwykle popularnej serii o młodym czarodzieju Harrym Potterze, a konkretniej do jednej ze scen, w której trójka głównym bohaterów musi stoczyć niebezpieczną rozgrywkę w szachy. Harry, Ron i Hermiona sami stają się figurami i jeden błąd może odbić się na ich życiu. Oczywiście nie insynuuję autoce sugerowaniem się ową sceną, mógł być to czysty przypadek, aczkolwiek sytuacja ta sprawia, że czytelnik może odczuwać pewien dyskomfort z tego powodu.
Wszystkie terminy medyczne, którymi posługuje się autorka są jak najbardziej trafione i czuć, że Pani Dominika Rosik nie żonglowała nimi bezmyślnie ani też na siłę nie próbowała wplatać ich do fabuły.
Słowem podsumowania „Projekt Królowa” to naprawdę bardzo dobry debiut, który czyta się (prawie) jednym tchem i zwiastuje wartą uwagi serię.
Oficjalny prequel najbardziej wyczekiwanej gry 2017 roku – Mass Effect: Andromeda
K.C. Alexander, Jason M.. Hough "Mass Effect: Andromeda. Nexus początek" - premiera już 26 kwietnia!
Oficjalny prequel najbardziej wyczekiwanej gry 2017 roku – Mass Effect: Andromeda
Spali przez setki lat, śniąc o nowym domu gdzieś w Galaktyce Andromedy. Kiedy się obudzili, zrozumieli, że to już koniec marzeń o pokojowej egzystencji. I tak oto koloniści wielu ras – turiańskiej, salariańskiej, asari, ludzkiej i innych – stają w obliczu niewyobrażalnych zagrożeń i niezbadanych obszarów kosmosu.
Najdłuższa noc
Byłam w sporej grupie ludzi, którzy wiele sobie obiecywali po „najdroższym polskim serialu”, czyli Belle Epoque. Byłam też w niewiele mniejszej grupie ludzi, którzy po pierwszym odcinku tegoż poczuli głębokie rozczarowanie – drogie kostiumy i scenografia nie były w stanie zakryć naiwności scenariusza i nijakich bohaterów. Liczyłam, że szeroko rozreklamowana produkcja obroni się jednak – w formie książkowej. Dlatego też z wiarą sięgnęłam po „Najdłuższą noc” autorstwa scenarzystów serialu, Marka Bukowskiego i Maciej Dancewicza.
Historia zaczyna się u progu XX wieku, równolegle w Krakowie, gdzie dokonywane są morderstwa na przypadkowych – zdawałoby się – kobietach, oraz na płynącym na Madagaskar statku Legion, na którym znajduje się między innymi młody Polak Jan Edigey-Korycki. Edigey uciekł z rodzinnego miasta po nieszczęśliwym – wskutek starań rodzin obu stron – romansie z arystokratką Konstancją, jednak wkrótce dowiaduje się, że musi wrócić do Polski: zmarła jego matka. Tymczasem w Krakowie dawny znajomy Jana, Henryk Skarżyński, w swym eksperymentalnym laboratorium wykorzystującym najnowsze osiągnięcia nauki w służbie kryminalistyki, wraz z wyemancypowaną siostrą Weroniką pracuje nad odkryciem tożsamości mordercy kobiet. Niebanalny intelekt Skarżyńskich w połączeniu z odwagą i determinacją Jana stają się potężną bronią przeciwko nieuchwytnemu zbrodniarzowi i skostniałym metodom śledczym galicyjskiej policji…
Powyższy opis z konieczności skrótowo i bez spojlerów oddaje to, co można znaleźć zarówno w książce, jak i w serialu. Nie wiedząc, jak dalej potoczyły się wydarzenia w Belle Epoque, mogę z całą pewnością rzec jedynie, że fabuła pierwszego odcinka i książki w pewnym momencie się rozchodzą. To dobrze, ponieważ czytelnik, który widział chociaż kawałek serialu, nie ziewnie z nudów. To jednak również źle – z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, niemal połowę wątku Jana w „Najdłuższej nocy” zajmuje jego podróż na Madagaskar i z powrotem, a także bogate retrospekcje, wskutek czego linia kryminalna sprowadza się do: przyjechał – pokłócił się z policją – dostał mądrą książkę, która otworzyła mu oczy na modus operandi mordercy – zdemaskował mordercę… Wydarzenia dzieją się zbyt szybko, a Jan tak naprawdę nie jest stroną aktywną w śledztwie – dostaje w swoje ręce poszlaki, wpada (dosłownie!) na tropy zamiast faktycznie ich szukać. Jego poszukiwania prawdy są tak chaotyczne, że gdyby nie pomoc imperatywu narracyjnego, nie znalazłby własnego fraka, a co dopiero sprytnego mordercy. Po drugie – okazuje się, że z tym zbrodniarzem to wcale nie taka prosta sprawa i że Jan Edigey-Korycki też może się mylić. To akurat dla logiki książki dobrze. Gorzej, że faktyczne wyjaśnienie zostaje upchnięte w epilogu, przedstawione w sposób naiwny i na zasadzie „…a potem bohater obudził się i odkrył, że cała fabuła niniejszej powieści mu się tylko przyśniła”. To już wolę Jana-superbohatera, który samą swoją obecnością rozwiązuje zagadki kryminalne…
Kolejną bolączką „Najdłuższej nocy” są bohaterowie. Ich jednowymiarowość aż boli. Weronika to Postępowa Feministka, Henryk – Typowy Nieśmiały Intelektualista, Jan – Buntownik z Wyboru, Orest – Ojciec Buntownika… Postacie grają przypisane im role i czynią to równie niewiarygodnie jak aktorzy w serialu Belle Epoque. Brak pogłębionego psychologizmu, możliwości wczucia się w bohaterów. Gdyby to był klasyczny kryminał stylizowany na epokę Agaty Christie, byłoby to uzasadnione, ale „Najdłuższa noc” nie może się zdecydować, czym właściwie jest. Jeśli kryminałem – pół powieści nadaje się do kosza, ponieważ do śledztwa ma się nijak (mowa o wszystkich egzotycznych przygodach Jana). Jeśli prozą gotycką (czy wręcz neogotycką, biorąc pod uwagę rozszalały postmodernizm w opisach przestrzeni) – brak psychologii i fabuły, która pozwala poczuć dreszczyk.
Czy jest zatem coś, co się Bukowskiemu i Dancewiczowi udało? Niewątpliwie to język i przestrzeń topograficzna tekstu. Czytając „Najdłuższą noc”, poczułam mrok krakowskich uliczek, napięcie wiszące w powietrzu, zobaczyłam gaszone lampy uliczne. Madagaskar udał się autorom trochę gorzej, ale opisy są nadal wysokiej jakości. Z tekstu tchnie brud, mrok i niebezpieczeństwo, podszyte absurdalną nutką postmodernistycznych zagrywek (chociażby smakowite odniesienia do krakowskiej rzeczywistości XXI wieku, by wymienić tylko wszechobecny smog). Naprawdę szkoda, że w tym misternie zbudowanym świecie zabrakło fabuły, tak jak w kosztownej scenografii Belle Epoque zabrakło spójnej i wiarygodnej historii.
Premiera "Ściany Burz" Kena Liu
Żadna cywilizacja nie jest gotowa na swój kres
Kuni Garu, znany teraz jako cesarz Ragin, stara się zapewnić cesarstwu rozwój, a jednocześnie zadośćuczynić żądaniom ludu. Nie wie, że za mityczną Ścianą Burz kryje się potężna siła, zdolna rozpętać w Darze pandemonium.
Kiedy do wybrzeży jednej z wysp docierają tajemniczy Lyucu ze swymi skrzydlatymi bestiami, w imperium wybucha chaos karmiony przerażeniem. Tym razem Kuni nie może poprowadzić swoich ludzi przeciwko zagrożeniu – musi radzić sobie z fałszywymi oskarżeniami i zdradą wśród najbliższych. Jedyną nadzieją dla Dary są dorosłe już dzieci cesarza, gotowe zaznaczyć swoją obecność w annałach historii. Czeka je trudne zadanie. Nadchodzą bowiem czasy przerastające wyobrażenie tak mieszkańców Wysp, jak i ich bogów.
Evna
Trzecia część trylogii „Kruczych pierścieni” utrzymuje wysoki poziom poprzednich tomów i jest wyśmienitym zwieńczeniem przygód Hirki. Choć „Dziecko Odyna” kulało stylistycznie, fabularnie było naprawdę dobre. Drugi tom nie pozostawał w tyle z fabułą, trzeci natomiast – zaskakuje tak samo jak jego poprzedniczki. Akcja prze do przodu, nie zwalniając tempa, nie dając czytelnikowi wytchnienia ani chwili odpoczynku.
Po spotkaniu z ojcem, Hirka trafia do kolejnego już świata. Tym razem jest to świat Umpiri – martwo urodzonych, z którego się wywodzi. Poznaje tam swoją rodzinę i tajemnice głęboko skryte pod pozorami i niedopowiedzeniami. Jako jedna z nich, ludu nie akceptującego jakichkolwiek słabości, musi udowodnić swoją siłę, walcząc na każdym kroku z okazywaną jej pogardą. Staje się tą, która ma poprowadzić wojnę na Ym mimo, iż bardzo pragnęła jej uniknąć.
Książka napisana jest przyjemnym i przystępnym językiem. Tak jak pierwsza część mocno kulała stylistycznie, tak z części na część widać ogromny progres pisarki. Używa ona coraz ładniejszego języka, nie udziwnia niepotrzebnie zdań, nie używa skomplikowanych i nietrafionych porównań. „Evna” obfituje za to w zbyt dużą ilość krótkich, urywanych zdań. Jest ich zdecydowanie za dużo, często jedno po drugim, co denerwuje podczas czytania, gdyż wybija czytelnika z rytmu. Autorka używa ich często do pewnych wyjaśnień, co jest zupełnie niepotrzebne i koliduje z pozostałymi barwnymi opisami.
Wszystkie stylistyczne niedociągnięcia rekompensuje nam fantastyczna fabuła. Jest ona bardzo zgrabnie spleciona, nie ciągnie się i nie jest nudna. Zawiera jakby idealnie wypośrodkowaną ilość zwrotów akcji i chwil spokoju. Niektóre rozwiązania fabularne są bardzo zaskakujące i wzbudzają sporo emocji. Nie doszukałam się w niej żadnych nieścisłości, fabuła jest płynna, a wydarzenia zdają się być naturalnym następstwem tych z poprzednich tomów. Jedyne czego zabrakło to brawurowych opisów walk, których nie brakowało w poprzednich częściach. Tutaj są jakby na drugim planie i pozostawiają w czytelniku pewien niedosyt.
Jako że Hirka trafia do nowego świata, pojawia się wiele nowych postaci. Trzeba przyznać, że są one świetnie wykreowane, są bardzo naturalne i często niebanalne. Z ogromną przyjemnością poznaje się każdą z nich. Są niesamowicie barwne, budzą skrajne emocje i nie trudno do nich przywyknąć, a nawet zapałać sympatią czy niechęcią. Każdy z nowych bohaterów jest nietuzinkowy i ma swoją historię, która w przyjemny i naturalny sposób wyjaśnia, dlaczego są tacy, jacy są. Ci, których znamy z poprzednich wydarzeń nie zmienili się, co świadczy o konsekwencji autorki. Ich charaktery zdają się być spójne z tym, co już znamy. Jedynie główna bohaterka przechodzi przemianę dość drastyczną, choć przyznaję – niezmiernie fascynującą.
Mimo, że nowy świat zdaje się być okrutny, autorka potrafiła także pokazać jego piękno. Cały system hierarchii społecznej wydaje się być dość sztampowy (podobny spotkałam w Sadze o Dizzcie), jednak szczegóły wydają się stwarzać go na nowo. Budowa miasta, stroje, zachowania i wierzenia dają nam pełen obraz tego świata i pokazują martwo urodzonych od nieznanej nam dotąd strony. Poznawanie tego wszystkiego jest niezwykle ciekawe i nadaje powieści lekko mroczny klimat.
Zakończenie jest niejednoznaczne. Po przeczytaniu kilku ostatnich rozdziałów może nie wydaje się zaskakujące, jednak niedopowiedzenie pozostawia w czytelniku niepokój. Trudno odgadnąć jak mogłyby się potoczyć dalsze losy bohaterów tym bardziej, że autorka jakby nie zamyka sobie drogi do kontynuacji. Jest to bardzo ciekawy zabieg. Mimo wyjaśnienia wielu kwestii, z każdą uzyskaną odpowiedzią pojawia się kolejne pytanie.
Z przyjemnością muszę przyznać, że jest to jedna z lepszych serii jakie miałam okazję czytać. Nie jest ona dokładnie tym, czego się spodziewałam, co właściwie świadczy o jej wysokim poziomie. Historia Hirki jest nieprzewidywalna i zaskakująca. Podróże między światami pojawiały się już w literaturze, jednak w innym wydaniu, niż mamy do czynienia tutaj. Jest to coś zupełnie nowego, świeżego i do tego stopnia skomplikowanego, że nie jest łatwo przewidzieć, co nas spotka za kilka stron. Do tego muszę przyznać, że autorka nie boi się drastycznych rozwiązań fabularnych, przez co cała historia nabiera pikanterii. Mogłabym „Krucze pierścienie” zachwalać jeszcze długo, jednak poprzestanę na prostym: warto!
"Kosmiczne Spotkania" Wybuduj galaktyczne imperium!
W kosmicznej otchłani obce rasy rywalizują ze sobą o kontrolę nad wszechświatem. Układ sojuszy może zmienić się w każdej chwili, zaś w toczonych na ogromną skalę bitwach statki kosmiczne ulegają raptownej anihilacji.
W Kosmicznych Spotkaniach gracze mają do wyboru tuziny obcych ras. Każda z nich dysponuje wyjątkową mocą, dzięki której może podjąć próbę skonstruowania imperium obejmującego całą galaktykę. Wraca tu wielu klasycznych obcych znanych z wcześniejszych wydań gry, takich jak Wyrocznia, Pechowiec i Klon. Do ich szeregów dołączają także nowoodkryci, tacy jak Remora, Roztocze, czy Tick-Tock.
Anna i Pan Jaskółka
Jest to kolejny już w moim czytelniczym świecie debiut, który zawładnął mym sercem. Powieść ta powinna zainteresować polskiego czytelnika, gdyż mimo iż napisana przez amerykańskiego pisarza Gavriela Savita, opowiada o Polsce w czasie II wojny światowej.
Anna – córka lingwisty z Uniwersytetu Jagiellońskiego, mimo swoich skromnych 7 lat włada biegle kilkoma językami. Słowa zatem, są dla niej tym, na czym buduje cały swój dziecięcy świat. Pewnego dnia ojciec Anny wychodzi na uczelnię i już nie wraca. Dziewczynka początkowo pozostaje pod opieką przyjaciela rodziny – niemieckiego aptekarza, jednak coraz częściej pojawiające się słowo „wojna” sprawia, że nie może długo u niego zostać. Czekając na ojca pod drzwiami domu, Anna poznaje Pana Jaskółkę – człowieka władającego językiem, którego ona jeszcze nie zna – językiem ptaków. Zachwycona niezwykłością tego człowieka, postanawia podążyć jego śladem. I tak zaczyna się ich długa podróż po ogarniętej wojną Polsce.
Niepozorna biała okładka „Anny i Pana Jaskółki” kryje w swoim wnętrzu czarowną opowieść. Jest to historia o budowaniu niezwykłej więzi między dzieckiem a dorosłym mężczyzną, o przyjaźni i bezgranicznym oddaniu, a wszystko to na tle okupowanej Polski. Wędrują oni razem nigdzie nie zatrzymując się na dłużej niż to konieczne, unikając ludzi, budując w drodze swój własny, pełen naprzemiennego długotrwałego milczenia i barwnych opowieści świat. To opowieść o dojrzewaniu emocjonalnym dziecka i poznawaniu ludzkiej natury z każdej, także tej złej strony.
Pan Jaskółka to człowiek o niezwykłych talentach. Umiejętność rozmawiania z ptakami to tylko jeden z nich. Ważniejszym zdaje się być zdolność stworzenia dla Anny utopijnego świata pełnego zasad i niezwykłych opowieści. Świata Wilków i Niedźwiedzi w roli okupantów, śmierci jako milczącego obserwatora ludzkiego okrucieństwa i Słów. Ten tajemniczy i milczący człowiek o pokerowej twarzy w sposób enigmatyczny potrafi poprowadzić dziecko przez świat wojny, tłumacząc metaforycznie zachodzące wokół zdarzenia. Każde wypowiedziane przez niego zdanie stanowi esencję mądrości i dobroci, skrytą pod alegorią baśniowego świata. Będąc całym światem Anny, jednocześnie nie przesłania sobą toczących się wokół wydarzeń, a jedynie ją przez nie subtelnie prowadzi i uczy trudnej sztuki przetrwania.
Pan Savit to niekwestionowany wirtuoz języka. Powieść napisana jest w sposób poetycki i baśniowy. Język choć kwiecisty, jest prosty w odbiorze. Niezwykły dar tworzenia fenomenalnych porównań i bajecznych metafor stanowi o magicznym pięknie tej książki. Sprawia ona wrażenie, jakby cała tocząca się akcja była jedynie tłem do nostalgicznej narracji. Książkę czyta się jak poemat, w którym słowa odgrywają pierwszoplanową rolę. Ten poetycki język stanowi oszałamiające przeciwieństwo okrucieństw wojny i tworzy niezwykły i spirytualny klimat powieści. Nie będąc w żaden sposób ckliwa i obłudna, serwuje czytelnikowi tragizm i grozę wojny, jednak nie w sposób szokujący, a ułagodzony subtelnym językiem przekazu.
„Anna i Pan Jaskółka” to baśń o wojnie i Holokauście. Jakkolwiek irracjonalnie to brzmi, autor osiągnął niezwykły efekt łącząc okrucieństwo historycznych wydarzeń z magiczną mocą słów. Książka ta to zmysłowa uczta i emocjonalna podróż śladami Anny i jej towarzysza. Czytelnik podążając ich śladem ma okazję zmierzyć się z dojrzewającym umysłem dziecka w obliczu wszechobecnego zagrożenia i niezwykłym procesem wychowawczym Pana Jaskółki.
Ewakuacja
„Pobór” Marko Kloosa, tom pierwszy cyklu Fronlines, należący równocześnie do nowej serii Fabrycznej Galaktyki, podobał mi się i z przyjemnością sięgnęłam po kontynuację. Nie spodziewałam się jednak, że tom drugi okaże się o niebo lepszy.
Marko Kloos na naszym rynku zaistniał w 2016 r. dzięki wydawnictwu Fabryka Słów, gdy sięgałam po pierwszy tom, nie przypuszczałam, że rozpoczynam przygodę z naprawdę bardzo dobrą fantastyką militarną. Teraz po przeczytaniu tomu drugiego, będę wyczekiwała niespokojnie tomu trzeciego, który mam nadzieję, że będzie przynajmniej równie dobry. Najbardziej czego się obawiam, to tego, że cykl ten może umknąć sporej części czytelników z kilku powodów. Po pierwsze autor jest u nas jeszcze słabo znany. Po drugie, z szacunkiem do Dark Crayon, którego grafiki bardzo lubię, ilustracja tomu drugiego, choć w klimacie, niestety jest kiepska i tendencyjna. Tak też siła w nas, recenzentach, by zachęcić czytelników do sięgnięcia akurat po tę, a nie inną pozycję.
„Ewakuacja” rozpoczyna się pięć lat po tym, jak Andrew Grayson zaciągnął się do wojska. Nadchodzi pora, by podpisać nowy kontrakt na kolejne pięć lat, a że Andrew nie za bardzo wie, co miałby robić na wolności, ponownie podpisuje „cyrograf”. Trafia na lotniskowiec „Nieustraszony” i zostaje skierowany przeciwko Dryblasom, obcym, których miał okazję „odkryć” na Willoughby. Po akcji nuklearnego odrobaczywiania, sierżant sztabowy Grayson, jako jeden z rozchwytywanych kontrolerów walki, zostaje oddelegowany do kolejnej akcji, tym razem wymierzonej przeciw Związkowi Chińsko-Rosyjskiemu (ZCR). Dowódca rozkazuje, podwładny wykonuje, ale czy aby na pewno?
„Ewakucja” Marko Kloosa, jak dla mnie, stała się wzorcowym przykładem, jak powinno pisać się fantastykę militarną. Akcja rozgrywa się dynamicznie, ale nie skokowo, tak jak to miało miejsce w „Wojnie starego człowieka” J. Scalziego, autor płynnie przechodzi pomiędzy zwrotami akcji, których nawiasem mówiąc, nie brakuje. W przeciwieństwie do tomu pierwszego, w którym sporą część powieści stanowił opis życia codziennego kadeta, w „Ewakuacji” wolniejsze momenty są idealnie wpasowane w całą fabułę i nie zanudzają swoją monotonią. Elementy związane z opisem wyposażenia wojskowego, uzbrojeniem, taktyką są dawkowane tylko w potrzebnej ilości do zrozumienia całej historii. Historia Andrew Graysona po prostu nie może się znudzić, gdy fabuła ciągle zaskakuje. Wydarzenia, które mają miejsce w powieści często nie rozgrywają się tak, jakby czytelnik się spodziewał; główny bohater raz musi walczyć z Dryblasami, raz z woskami Chino-Ruskich, a jeszcze innym razem wystąpić przeciw swoim. Również kreacja bohaterów jest znacznie bardziej pogłębiona, autor wprowadził wiele wątków socjologicznych i politycznych. Marko Kloos nie tylko stworzył świetną powieść militarną, ale również ukazał wiele aspektów związanych z etycznym wymiarem działań wojennych, problemów związanych z wykorzystaniem wojska przeciwko własnemu narodowi, czy zakresem działań na terenach okupowanych. Nie wspomnę już o zakończeniu, które zaskakuje i zmusza czytelnika do niecierpliwego oczekiwania kolejnego tomu.
„Ewakuacja” Marko Kloosa, to świetnie zbalansowana powieść z gatunku fantastyki militarnej, której największym atutem są płynne zwroty akcji. Jednak bardziej ona przypadnie do gustu tym, którzy preferują space operę, ponieważ znacznie w niej więcej akcji, niż zagwozdek z dziedziny wojskowości. Szczerze polecam.
Hel 3
Od czasu spektakularnego sukcesu „Pana Lodowego Ogrodu” Jarosław Grzędowicz jakby zapadł się pod ziemię. Nieśmiało wychylił się wydając „Wypychacza zwierząt”, jednak od czasu wydania 4 tomu Pana Lodowego Ogrodu w 2012 r. – milczał. Dlatego zapowiedź nowej jego powieści zelektryzowała fanów tego autora. Tym razem Jarosław Grzędowicz częstuje nas czymś kompletnie innym niż to, do czego przywykliśmy niejako po wyżej wspomnianej serii. „Hel 3” to zapowiadana na połowę lutego najnowsza powieść tego pisarza.
Ziemia, niedaleka przyszłość. Świat pełen kontroli, nakazów i zakazów. Wszechobecne kamery i wyśrubowane przepisy. Syntetyczne jedzenie, kryzys energetyczny, ograniczenia w dostawie wody, multikulturowe społeczeństwo. Warszawa pełna opuszczonych domów, zniszczonych blokowisk, brudu i przemocy. Norbert Roliński stara się żyć w tym świecie i radzić sobie jak tylko może. Jest iwenciarzem – zarabia na życie nagrywając iwenty i wypuszczjąc je do MegaNetu. Jeden iwent, drugi, trzeci. Przez pryzmat swoich multimedialnych okularów widzi rzeczy, które napawają go coraz większym przerażeniem i powodują paranoję nakręcaną strachem. Aż w końcu trafia do miejsca, które jest całkowitym zaprzeczeniem tego, co dotychczas widział i co przeżywał. Dostaje propozycję nagrania iwentu w miejscu, do którego zwykły śmiertelnik nie ma wstępu. Iwentu, który może zachwiać dotychczasowym pseudo-ładem na całym świecie.
Muszę przyznać, że moje początki z tą książką były trudne. Przez pierwsze 30-40 stron był to dla mnie tylko i wyłącznie bełkot technologiczny. Pojawiające się nazwy „omniklucz”, „MegaNet”, „omnifon” były dla mnie czymś kompletnie niezrozumiałym. Przyznaję, że nie mam zbyt dużego doświadczenia z tego typu literaturą, stąd zapewne wynikało moje początkowe zagubienie. Do tego sam początek książki to głównie opisy, które sprawiały, że ciężko mi było skupić uwagę na toczącej się akcji. Niemniej od samego początku niezmiernie zaciekawił mnie świat przedstawiony w książce. Zanim się obejrzałam, książka ta mnie pochłonęła. Stopniowo wyjaśniane pojęcia technologiczne i niesamowicie wartka akcja sprawiły, że zaczęłam ją czytać z ogromną przyjemnością.
Norbert – główny bohater, jest postacią, z którą nie trudno jest się utożsamić. Myślę, że większość z nas radziła by sobie w tym świecie podobnie jak on. Nie jest to człowiek charyzmatyczny, nieprzeciętny czy wybitny w jakimś calu. Bynajmniej! Jest to zupełnie szary obywatel zniszczonego świata, którego nie akceptuje, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie go zmienić. Poprzez udostępniane przez siebie nagrania nie stara się odmienić postrzegania świata przez społeczeństwo, próbuje jedynie trochę poruszyć widzami i zarobić na życie. Ot, praca jak każda inna. Dopiero jedno wydarzenie z jego udziałem sprawia, że oczy otwierają mu się szerzej, a konsekwencje udostępnionego przez niego filmu wstrząsają nim do tego stopnia, że zaczyna obawiać się o własne życie.
Mimo tego, że przez blisko połowę książki towarzyszą nam głównie opisy z dość szczątkowymi dialogami, akcja zapiera dech. Pan Grzędowicz magnetyzuje czytelnika mrocznym światem, nieprzewidywalnymi i momentami wstrząsającymi zwrotami akcji. Fabuła prowadzi nas w najbardziej przytłaczające rejony przyszłego świata, ociekające przemocą, wyzyskiem, momentami powodując wręcz fizyczne obrzydzenie i niechęć. Autor pokazuje nam świat, który niestety jest dość realny i brutalnie wywleka na światło dzienne prawdy, z których nie chcielibyśmy sobie zdawać sprawy. Cała fabuła książki jest jakby brudna, skalana, mało optymistyczna. Ma się wrażenie, że autor nie próbuje załagodzić pewnych faktów, nie oszukuje czytelnia, a raczej krzyczy do niego „patrz!”, nie pozwalając mu odwrócić głowy.
Najbardziej wstrząsające jest samo zakończenie książki. Otwiera ono czytelnikowi szeroko oczy, zapiera dech i wyrywa z piersi cichy jęk. Jest tak nieprzewidywalne, tak zaskakujące, że ciężko wręcz uwierzyć, że prawdziwe. Pisarz z niesamowitą gracją prowadzi nas przez całą ksiażkę do tego punktu, pukając nas co jakiś czas w ramię, próbując zwrócić wagę na pewne szczegóły. Jednak robi to dość subtelnie, nienachalnie, dlaczego więc mieli byśmy zwracać na to uwagę? Otóż w tej powieści diabeł, dosłownie i w przenośni, tkwi w szczegółach. Jestem pod wrażeniem tego, jak po przeczytaniu ostaniego zdania wszystkie części układanki zgrabnie wskakują na swoje miejsce, ukazując nam pełen obraz świata. Świata, którego mam nadzieję, nigdy nie doświadczymy.
„Hel 3” porusza ważne kwestie. Nie doszukiwałabym się tutaj głębszego sensu, jednak pokazuje nam to, co może nas rzeczywiście czekać, a nawet to, co już teraz się zaczęło. Przemoc na tle religijnym i politycznym. Wszechobecna inwigilacja, modyfikowana żywność, skażenie ekologiczne i pełen rozłam społeczeństwa. A na tle tego wszystkiego, zwykły szary obywatel świata, samotny wśród ludzi i starający się przeżyć i nie zwariować.
Tą powieść ciężko skrytykować. Można mieć wątpliwości co do słuszności pewnych opisów, co do momentami zbyt kwiecistego języka, który zaciemnia przekaz. Można się przyczepić do zbyt małej ilości dialogów, które mogłby wprowadzić trochę lekkości do fabuły. Można też pokręcić nosem na technologiczny żargon. Tylko, drodzy czytelnicy, nie warto. Ciężkie opisy, szczątkowe dialogi, omniklucze i omnifony to jest to, co stanowi jestestwo tej powieści. To jest to, co początkowo może drażni, potem jednak trzyma całość na tym mrocznym i ciężkim poziomie.
Po tak długim czasie milczenia, to co przedstawia nam Pan Grzędowicz jest świeże i przyjemne. Jestem przekonana, że powieść spodoba się wszystkim, nie tylko fanom Grzędowicza.