kwiecień 17, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Dom nocy

Jutro premiera debiutu powieściowego Tomasza Marchewki, scenarzysty studia CD Projekt RED. Wszyscy patrzyli, nikt nie widział to historia młodego szulera z ambicjami by być numerem jeden. To szybka akcja, hazard, kuszenie losu i karciane numery w łotrzykowsko-gangsterskiej estetyce z lekkim steampunkowym sznytem. Powieść ukazuje się nakładem SQN Imaginatio.

Dział: Książki

M. Savage, zwana Em, przewodzi grupie dzieciaków, które obudziły się w dziwacznych trumnach, w tajemniczym pomieszczeniu, nie wiedząc, kim są ani jak się tam znaleźli. Krok po kroku, niebezpieczeństwo po niebezpieczeństwie, odkryli swoją tożsamość i prawdę o tym, co ich czeka. Stworzono ich jako ciała dla Starszych, przeciwko którym się zbuntowali. Znajdują się na statku kosmicznym, który pędzi na planetę Omeyocan, gdzie ma czekać na nich lepsza przyszłość. Ale planeta, na której mają żyć, okazuje się nie być tym wyczekanym i wytęsknionym rajem. Ślady wymarłej cywilizacji są przerażające i złowieszcze, a w dżungli kryje się nowy wróg. I nie ma dokąd uciec.

Dział: Książki

Niewielu jest dorosłych, którzy mieliby tyle odwagi co 10-letni Connor. Chłopiec codziennie musi bronić się przed grupą starszych chłopaków, którzy prześladują go w szkole. Prawdziwy dramat jednak rozgrywa się w domu chłopca – samotnie wychowująca go matka przegrywa walkę z chorobą, a lekarze rozkładają ręce. W tej sytuacji Connor zyskuje niezwykłego sprzymierzeńca – jest nim mroczna istota ze snów, która za pośrednictwem niezwykłych, magicznych opowieści wciąga Connora w świat, gdzie znaleźć można odpowiedzi na najtrudniejsze pytania.

Dział: DVD
środa, 03 maj 2017 21:00

Milczenie lodu

Milczący lód, przytłaczająca ilość śniegu i małe, rybackie miasteczko, spowite nocą polarną. To tutaj zabiera nas Ragnar Jónasson, w pierwszej powieści cyklu „Mroczna wyspa lodu”. Dodajmy to tego policjanta – żółtodzioba z południa, a otrzymamy islandzki kryminał, który szturmem wtargnął na pierwsze miejsce Amazonu.

Pamiętam swój zachwyt, gdy kilka lat temu sięgnęłam po trylogię „Millenium”. Oczywiste dla mnie było, że „Milczenie lodu”, promowane jako powieść wyprzedzająca popularnością tytuły Stiega Larssona, prędzej czy później znajdzie się w moich rękach. Skuszona i zaintrygowana rozpoczęłam lekturę.

Ari Thór nie jest typowym bohaterem gatunku. Jest to młody mężczyzna, który jeszcze nie potrafi zapuścić korzeni. Wcześniej próbował odnaleźć siebie w szkole filozofii, następnie studiował teologię, by odzyskać wiarę po tym, gdy w wieku 13 lat okrutny los pozbawił go rodziców. W końcu porzucił również teologię na rzecz akademii policyjnej. Gdy dostaje propozycję pracy z Siglufjördur jest jednocześnie szczęśliwy i zaniepokojony o przyszłość związku z ambitną studentką medycyny. Ostatecznie przenosi się na północ, do miasteczka, gdzie podobno nic się nie dzieje. Czy aby na pewno? Spokój miasteczka przerywa niespodziewana śmierć sławnego pisarza. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna zginął wskutek nieszczęśliwego wypadku, jednak młody Ari Thór ma co do tego wątpliwości. Niedługo po tym, bliska śmierci młoda kobieta zostaje odnaleziona we własnym ogrodzie.

W Siglufjördur odczuwalny jest niepokój, podwojony faktem, iż jedyny tunel prowadzący do miasta zostaje zasypany śniegiem. Autor bawi się z czytelnikiem, dawkuje emocje. Już pierwsze strony witają łagodnym opisem śnieżnego, zimowego wieczoru, zaraz jednak sielankowy opis zostaje zakłócony informacją o śmierci w Towarzystwie Dramatycznym oraz obrazem półnagiej kobiety leżącej w kałuży własnej krwi. O jakiej śmierci mowa? Czy kobieta przeżyje? Jak do tego wszystkiego doszło? Tego właśnie dowiemy się znacznie później. Fabuła przerywana jest bardzo krótkimi fragmentami ukazującymi losy innej, starszej kobiety, która zostaje napadnięta we własnym domu. Po kilku takich przerywnikach pisarz postanawia zostawić czytelnika w niepewności niemal do zakończenia powieści. Gdy główny watek nabiera tempa, akcja przerywana jest tym razem akapitami przybliżającymi bohaterów kryminału, ich często niełatwe losy, oraz to, co sprawia, że fiord silnie ich przyciąga.

Pisarz umiejętnie pozwala odbiorcy zanurzyć się w ciemność przysypanego śniegiem Siglufjördur. Pozwana poczuć to, co Ari Thór – narastającą klaustrofobię i pochłaniającą go samotność północy w odciętym od świata zimowym mieście, gdzie wszyscy się znają , a przybyszom trudno odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Historia zbudowana jest dość ciekawie. Czytelnik pozostaje w niepewności, podejrzenia po kolei spadają na każdego, nawet na tych, pozornie niepowiązanych ze sprawą. Otrzymujemy strzępki informacji, które najpierw trudno ze sobą połączyć. Puzzle składają się w całość, dopiero w finalnej części książki. To, co może utrudnić czytanie to na pewno islandzkie imiona, nazwy miejscowości czy ulic, jednak jest to rzecz, do której jesteśmy się w stanie przyzwyczaić. Na dodatek zapobiegawczy wydawca ułatwia czytelnikowi zadanie dodając mapę Islandii oraz miejscowości Siglufjördur. Małe zastrzeżenie, które mam do wydawnictwa to systematycznie pojawiające się literówki.

„Milczenie lodu” nie jest może powieścią, od której nie można się oderwać, jednak czyta się ją przyjemnie. Zaletę stanowią na pewno niesztampowy bohater, któremu brak doświadczenia często przysparza kłopotów, mroczna sceneria historii oraz małomiasteczkowy klimat, gdzie każdy sekret jest powszechnie znany, a przyjezdni czują się wyobcowani. Brakuje jej natomiast tego, co sprawi, iż czytający zostaje całkowicie pochłonięty w wir wydarzeń. Mimo tego myślę, że powieść jest godna przeczytania i warto sięgnąć również po kolejne tomy. Kolejne tytuły serii – „Milczenie nocy”, „Zaćmienie”, „Milczenie czasu”.

Dział: Książki
wtorek, 18 kwiecień 2017 10:58

Najdłuższa noc

Byłam w sporej grupie ludzi, którzy wiele sobie obiecywali po „najdroższym polskim serialu”, czyli Belle Epoque. Byłam też w niewiele mniejszej grupie ludzi, którzy po pierwszym odcinku tegoż poczuli głębokie rozczarowanie – drogie kostiumy i scenografia nie były w stanie zakryć naiwności scenariusza i nijakich bohaterów. Liczyłam, że szeroko rozreklamowana produkcja obroni się jednak – w formie książkowej. Dlatego też z wiarą sięgnęłam po „Najdłuższą noc” autorstwa scenarzystów serialu, Marka Bukowskiego i Maciej Dancewicza.


Historia zaczyna się u progu XX wieku, równolegle w Krakowie, gdzie dokonywane są morderstwa na przypadkowych – zdawałoby się – kobietach, oraz na płynącym na Madagaskar statku Legion, na którym znajduje się między innymi młody Polak Jan Edigey-Korycki. Edigey uciekł z rodzinnego miasta po nieszczęśliwym – wskutek starań rodzin obu stron – romansie z arystokratką Konstancją, jednak wkrótce dowiaduje się, że musi wrócić do Polski: zmarła jego matka. Tymczasem w Krakowie dawny znajomy Jana, Henryk Skarżyński, w swym eksperymentalnym laboratorium wykorzystującym najnowsze osiągnięcia nauki w służbie kryminalistyki, wraz z wyemancypowaną siostrą Weroniką pracuje nad odkryciem tożsamości mordercy kobiet. Niebanalny intelekt Skarżyńskich w połączeniu z odwagą i determinacją Jana stają się potężną bronią przeciwko nieuchwytnemu zbrodniarzowi i skostniałym metodom śledczym galicyjskiej policji…


Powyższy opis z konieczności skrótowo i bez spojlerów oddaje to, co można znaleźć zarówno w książce, jak i w serialu. Nie wiedząc, jak dalej potoczyły się wydarzenia w Belle Epoque, mogę z całą pewnością rzec jedynie, że fabuła pierwszego odcinka i książki w pewnym momencie się rozchodzą. To dobrze, ponieważ czytelnik, który widział chociaż kawałek serialu, nie ziewnie z nudów. To jednak również źle – z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, niemal połowę wątku Jana w „Najdłuższej nocy” zajmuje jego podróż na Madagaskar i z powrotem, a także bogate retrospekcje, wskutek czego linia kryminalna sprowadza się do: przyjechał – pokłócił się z policją – dostał mądrą książkę, która otworzyła mu oczy na modus operandi mordercy – zdemaskował mordercę… Wydarzenia dzieją się zbyt szybko, a Jan tak naprawdę nie jest stroną aktywną w śledztwie – dostaje w swoje ręce poszlaki, wpada (dosłownie!) na tropy zamiast faktycznie ich szukać. Jego poszukiwania prawdy są tak chaotyczne, że gdyby nie pomoc imperatywu narracyjnego, nie znalazłby własnego fraka, a co dopiero sprytnego mordercy. Po drugie – okazuje się, że z tym zbrodniarzem to wcale nie taka prosta sprawa i że Jan Edigey-Korycki też może się mylić. To akurat dla logiki książki dobrze. Gorzej, że faktyczne wyjaśnienie zostaje upchnięte w epilogu, przedstawione w sposób naiwny i na zasadzie „…a potem bohater obudził się i odkrył, że cała fabuła niniejszej powieści mu się tylko przyśniła”. To już wolę Jana-superbohatera, który samą swoją obecnością rozwiązuje zagadki kryminalne…


Kolejną bolączką „Najdłuższej nocy” są bohaterowie. Ich jednowymiarowość aż boli. Weronika to Postępowa Feministka, Henryk – Typowy Nieśmiały Intelektualista, Jan – Buntownik z Wyboru, Orest – Ojciec Buntownika… Postacie grają przypisane im role i czynią to równie niewiarygodnie jak aktorzy w serialu Belle Epoque. Brak pogłębionego psychologizmu, możliwości wczucia się w bohaterów. Gdyby to był klasyczny kryminał stylizowany na epokę Agaty Christie, byłoby to uzasadnione, ale „Najdłuższa noc” nie może się zdecydować, czym właściwie jest. Jeśli kryminałem – pół powieści nadaje się do kosza, ponieważ do śledztwa ma się nijak (mowa o wszystkich egzotycznych przygodach Jana). Jeśli prozą gotycką (czy wręcz neogotycką, biorąc pod uwagę rozszalały postmodernizm w opisach przestrzeni) – brak psychologii i fabuły, która pozwala poczuć dreszczyk.


Czy jest zatem coś, co się Bukowskiemu i Dancewiczowi udało? Niewątpliwie to język i przestrzeń topograficzna tekstu. Czytając „Najdłuższą noc”, poczułam mrok krakowskich uliczek, napięcie wiszące w powietrzu, zobaczyłam gaszone lampy uliczne. Madagaskar udał się autorom trochę gorzej, ale opisy są nadal wysokiej jakości. Z tekstu tchnie brud, mrok i niebezpieczeństwo, podszyte absurdalną nutką postmodernistycznych zagrywek (chociażby smakowite odniesienia do krakowskiej rzeczywistości XXI wieku, by wymienić tylko wszechobecny smog). Naprawdę szkoda, że w tym misternie zbudowanym świecie zabrakło fabuły, tak jak w kosztownej scenografii Belle Epoque zabrakło spójnej i wiarygodnej historii.

Dział: Książki
poniedziałek, 03 kwiecień 2017 11:36

Projekt Królowa

Debiuty nowych autorów są zawsze znakiem zapytania. Tak jak co po niektórych wyjadaczach rynku książkowego możemy spodziewać się, co znajdziemy tuż za okładką ich książek, to w przyadku początkujacych pisarzy zawsze towarzyszy nam aura niepewności, lecz zarazem nadziei, że dostaniemy produkt zaskakujuący, wciągający, doby... Jak zatem prezentuje się książka Dominki Rosik pt. Projekt Królowa?

Osiem osób. Tajemniczy ogród zimowy. I eksperyment, którego nigdy nie zapomną... Emily budzi się w podziemiach szpitala psychiatrycznego. Poznaje siedem osób, których nigdy wcześniej nie spotkała. Nikt nie pamięta poprzedniej nocy. Telefony oraz komputery zostały zablokowane. Z każdą godziną sytuacja zaczyna się pogarszać. Pojawiają się kolejne niewiadome i dzieją się rzeczy, których nie da się logicznie wyjaśnić. Ktoś zmusza bohaterów do gry na śmierć i życie... Prawda? Złudzenie? Żart? Efekt choroby psychicznej jednego z bohaterów? A może wszystkich? Jedno jest pewne. Uczestnicy eksperymentu muszą poddać się regułom gry, żeby znaleźć wyjście z obiektu. Zwłaszcza, gdy wychodzi na jaw, że każda z uwięzionych osób kłamie.

Interesujące zapowiedzi książki od razu przyciągnęły moją uwagę. Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy to Druga Szansa Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale dużo, dużo mroczniejsza. Bez zastanowienia sięgnąłem po ksiażkę, chociaż w głębi gdzieś wiedziałem, że książka debiutantki może przynieść rozczarowanie. Powieść rozpoczyna się naprawdę dobrze, od razu wkraczamy w pełen niedopowiedzeń świat naszej głównej bohaterki -  Emily. Już po pierwszych stronach dało się odczuć, że autorka naprawdę stworzyła w swojej wyobraźni bogaty świat i bardzo skomplikowaną intrygę. W dodatku autorka pokusiła się o różne punkty widzenia, chciała przedstawić historię bacząc na to, jak odbierają ją pozostali bohaterowie. Jest to zabieg bardzo sprytny, szczególnie jeśli mamy do czynienia z książką mroczną i tajemniczą. Za to brawa. Ogólnie pomysł na książkę także nalezy do ciekawych, widać fascynajce Rosik szachami, co mi osobiście także przypadło m ido gustu, bo zdarza mi się w nie grywac.

Mimo, że historia wyszła autorce naprawdę okej, to niestety widać także brak doświadczenia. Na pewno głównym, nieco rażącym elementem, przynajmniej dla mnie, były słabo nakreślone charaktery bohaterów. Różne punkty widzenia nie dawały takiego klimatu, jakie powinny. Wyobrażam sobie, że budowanie osobowości nie jest wcale zadaniem łatwym, jednak osoby występujace u Rosik są albo przerysowane, albo po prostu niewyróźniające się i szare, a co za tym idzie, są mało ciekawe, nie zwracają uwagi czytelnika.

Drugą rzeczą, którą wyłapałem podczas lektury to brak napięcia. Książka aż się prosi o to, by być mroczną, jednak nie do końca jest. Mam wrażnie, że pisarka bardzo chciała nadać swojemu dziełu właśnie taki klimat, jednak nie wyszło to tak, jak powinno. Strach, zaskoczenie, tajemnica... to wszystko jest po prostu opisane, ale dla mnie nieodczuwalne.

Projekt Królowa to ksiażka, która na pewno zwraca uwagę. To dosyć interesujący debiut, szczególnie dzięki przemyślanej i fajnej fabule. Widać jednak, że powieść jest debiutem, i da wyczuć się braki w warsztacie, w budowaniu klimatu. Mimo to jednak chciałbym książkę polecić. Opinię może mieć każdy, każdy inną w dodatku i nie zawsze prawdziwą. Nic jednak nie motywuje autora tak, jak ilość sprzedanych egzemplarzy, a kupić książkę naprawdę warto. Mam nadzieję przeczytać jeszcze kiedyś inne dzieła Dominiki Rosik, bo fantazję to dziewczyna z pewnością posiada!

 

Dział: Książki
wtorek, 14 marzec 2017 20:13

Polski Kod Leonarda da Vinci!

Dominik W. Rettinger
Talizmany
Sensacja, humor i tajemnica

Najnowszą powieść Dominika W. Rettingera śmiało można porównać do światowego bestsellera „Kod Leonarda da Vinci”. W „Talizmanach” znajdziemy bowiem to wszystko, co najlepsze w powieściach Dana Browna. Przede wszystkim - tajemniczy, historyczny skarb. Skrywaną przez wieki ogromną tajemnicę i sekretny spisek, mający na celu wyeliminować tych, którzy tę tajemnicę chcą posiąść. Rettinger nie zapomniał także o nazwiskach wielkich artystów i postaci historycznych, które uwiarygodniają powieść. Elementy te zostały połączone w historię, która zaczyna się od prawdziwego Armagedonu, czyli skumulowanych przeciwności losu oraz niespodziewanej śmierci. „Talizmany” to książka zarówno dla miłośników wielkich tajemnic, zaskakujących zwrotów akcji, jak i… romantycznych uniesień.

W wieku trzydziestu trzech lat po raz kolejny Ewa zostaje sama. Los jej nie oszczędza. Ukochany zdradza ją z najgorętszą gwiazdą filmową sezonu. A jej szefowa, redaktor naczelna jednego z poczytnych pism kobiecych, chce, żeby to właśnie ona przygotowała materiał o nowej miłości popularnej aktorki. Dziewczyna odmawia wykonania polecenia, traci więc nie tylko mężczyznę swojego życia, ale i pracę. Ewa, jak przystało na nowoczesną kobietę, nie zamierza się załamywać.

Ona, Ewa Modlińska, okłamana i zdradzona przez osobnika niegodnego miana mężczyzny, ma niekonstytucyjne prawo do szczęścia. I zamierza z tego prawa skorzystać! Chwilowo nie wie w jaki sposób, ale to niewielka przeszkoda, którą jeszcze dziś zacznie pokonywać. Jak tor przeszkód na grzbiecie ulubionej klaczy Augusty, ze stajni stryjecznej babki Zofii. Od dziś począwszy!

Wydawać by się mogło, że pasmo nieszczęść prześladujących dziewczynę dobiega końca. Bohaterka udaje się w rodzinne strony, aby zregenerować siły w towarzystwie jedynej bliskiej jej osoby. Jednak po przyjeździe i tu czeka ją smutna niespodzianka. Zamiast ukochanej babki zastaje swoją dość daleką i bardzo osobliwą rodzinę, w której prym wiedzie bezpardonowa ciocia Lusia, przekonana o swojej wyższości nad resztą społeczeństwa.

Ewa nie miała wątpliwości, że Zofia nawet poważnie chora nie zgodziłaby się na przyjazd rodziny. Co innego Iza, za którą przepadała i która ciągle bywała jej gościem.
- Dzień dobry, Ewo - powiedziała poważnym tonem Lusia, nie ruszając się z werandy. - Nie zawiadomiłaś nas, kiedy przyjedziesz.
- Czy coś się stało? - zapytała Ewa z niepokojem.
- Jak to? Nic nie wiesz? – uniesione brwi Lusi oznaczały dotknięcie i zdziwienie.
Ewa pobladła, z ręką przy ustach miała ochotę uciec, aby nie usłyszeć nieuniknionego. Lusia westchnęła, palcami otarła niewidoczną łzę.
- Kochana ciocia Zofia opuściła nas. Przedwczoraj w nocy.
Iza zwróciła się z pretensją do matki.
- Mama nie zadzwoniła do Ewy?
- Myślałam, że Zenon to zrobił – oświadczyła Lusia i spojrzała na męża. - Nie zawiadomiłeś Ewy?
- Ty miałaś wszystkich powiadomić – przypomniał Zenon, unikając jej wzroku.
Cała rodzina patrzyła z ciekawością na Ewę. Ona stała niezdolna do ruchu, z oczami wypełnionymi łzami drżała na całym ciele. Miała wrażenie, że jej świat runął, nie miała dokąd się zwrócić. Nagle stała się strasznie samotna.

Los (a raczej babcia Zofia) przygotował dla Ewy ogromne wyzwanie. Oto po serii porażek czeka na nią spadek… Jednak nie oznacza to, że od teraz kobieta będzie wiodła wygodne, spokojne życie w dostatku. Otrzymana spuścizna obarczona jest skrywaną od lat tajemnicą, którą udźwignąć może tylko ona. Na dołączonej do testamentu płycie stryjeczna babka przekazuje głównej bohaterce rodzinne sekrety: - Ewuniu kochana… To, co ci wyjawię, może być niebezpieczne – zaczęła Zofia. - Lękam się o ciebie, ale liczę na twój błyskotliwy umysł i wykształcenie historyka sztuki. Tylko tobie ufam, z całej rodziny, bo jesteś mi bliska. Słuchaj uważnie, potem zniszcz to nagranie.

Aby wywiązać się z powierzonego zadania, Ewa niejednokrotnie będzie musiała wykazać się wiedzą, sprytem i intuicją. Wskazówki zaprowadzą ją do potężnej XVII-wiecznej fortecy-pałacu Krzyżtopór, która według źródeł stanowi klucz do rozwikłania tajemnicy. Czy Ewie uda się odnaleźć skarb i ocalić własne życie? W końcu nie od dziś wiadomo, że każdy skarb wzbudza wielkie pożądanie. Dla bogactwa ludzie potrafią zrobić wiele, obudzić w sobie najgorsze instynkty. Bohaterka będzie musiała zatem zmierzyć się z wieloma przeciwnościami, a przede wszystkim z swoją rodziną, która nie może się pogodzić z wolą seniorki rodu.

Atutem książki Rettingera jest tempo akcji oraz warsztat pisarski autora. Od początku czuć doświadczenie zdobyte podczas tworzenia scenariuszy filmowych. Wszystkie postacie i sceny opisane są bardzo plastycznie i realistycznie, tak że czytelnik z łatwością może stworzyć własną projekcje czytanej historii. Autor w swojej książce stworzył bardzo wyraziste i charakterystyczne postacie, obok których nie da się przejść obojętnie. „Talizmany” to powieść sensacyjna z duża dawką (często czarnego) humoru i ironii, która dzięki wartkiej akcji nie przestaje zaskakiwać czytelnika. Mimo rozbudowanej wielowątkowości Rettingerowi udaje się nie zgubić uwagi czytelnika, który razem z głównymi bohaterami dąży do rozwiązania zagadki.

O autorze
Dominik W. Rettinger to polski scenarzysta oraz pisarz. Znany przede wszystkim jako twórca scenariuszy do filmów pełnometrażowych, a także seriali. Jest autorem scenariusza m.in. do seriali „Ekipa” Agnieszki Holland, „Układ Warszawski” Kasi Adamik czy „Głęboka woda” Magdaleny Łazarkiewicz. Filmy fabularne powstałe przy jego udziale to „Milion dolarów” Janusza Kondratiuka oraz „Kamienie na szaniec” Roberta Glińskiego. Rettinger zajmuje się również tworzeniem sztuk teatralnych oraz powieści sensacyjnych, kryminalnych, a także z gatunku fantastyki. Literackim debiutem autora, ciepło przyjętym przez krytyków, jak i przez czytelników była powieść „Brainman”. Ponadto wydał powieści „Klasa”, „Elita”, które szybko znalazły grono swoich fanów. Prawa do powieści „Elita” zostały sprzedane za granicę.

Dział: Książki
czwartek, 16 luty 2017 08:13

Kamerzysta

Niemieccy autorzy thrillerów i kryminałów coraz częściej pojawiają się na naszym rynku wydawniczym, zasłużenie zyskując uznanie i sympatię czytelników. Po powieści chociażby Sebastiana Fitzka czy Charlotte Link można właściwie sięgać w ciemno. Nazwiskiem tego pierwszego i jego własną rekomendacją reklamowany jest obecnie Kamerzysta autorstwa debiutującego w Polsce Marca Raabe, w Niemczech cieszącego się ponoć dość dużą popularnością. Jak się jednak okazuje, na tego rodzaju pochwały trzeba bardzo uważać.

Przed blisko trzydziestoma laty jedenastoletni wówczas Gabriel zobaczył w piwnicznym laboratorium należącym do jego ojca coś, czego nie miał prawa widzieć. Tej samej nocy rodzice chłopca zostają zamordowani, a dom płonie do fundamentów. Gabriel i jego młodszy brat David ledwie uchodzą z życiem, a ta noc naznaczy ich już na zawsze.

Czterdziestoletni Gabriel nie pamięta wydarzeń sprzed lat, wyparł je z pamięci i nie ma zamiaru do nich powracać. Przynajmniej do czasu, gdy jego dziewczyna Liz zostaje uprowadzona i wszystko wskazuje na to, że jej porwanie ma związek z nocą, gdy zginęli rodzice mężczyzny. By ją uratować musi nie tylko przypomnieć sobie, co się wówczas zdarzyło, ale też odkryć motywy sprawcy, który przez tyle lat czaił się gdzieś w pobliżu.

Pomysł na fabułę prezentuje intrygująco, podobnie jak prolog i pierwsze rozdziały. Atmosfera niepokoju i nie do końca określonej tajemnicy kryjącej się za ścianami piwnicznego laboratorium daje nadzieję na naprawdę dobry i emocjonujący thriller. Na plus można też zaliczyć postać głównego bohatera, borykającego się z problemami psychicznymi, słyszącego głos w swojej głowie i pozbawionego kontroli, przez co staje się nieobliczalny nie tylko dla otoczenia, ale czasem również dla siebie.

Niestety, obiecujący plan nie przeżył zderzenia z wykonaniem, a to za sprawą dwóch zasadniczych problemów. Pierwszym, mniejszym i łatwiejszym do wybaczenia, jest pozostawiający nieco do życzenia styl pisania autora. Miejscami lekko nieporadny, miejscami wprawiający w konsternację dziwnie sformułowanymi wyrażeniami (choć tutaj może to być również kwestia tłumaczenia). Nie pomaga w tym również narracja prowadzona w czasie teraźniejszym, teoretycznie mająca prawdopodobnie zwiększyć dynamikę akcji.

Znacznie poważniejszym przewinieniem są liczne nielogiczności bądź wręcz absurdalne rozwiązania czy zachowanie postaci. Zdecydowanie wygląda na to, że Marc Raabe nie ma zbyt wysokiego mniemania na temat niemieckich i szwajcarskich policjantów. Ci, których widzimy na kartach książki, są nie tylko niekompetentni, ale też odstraszają wręcz swoim rażąco głupim i prostackim postępowaniem. Zaraz na początku mamy scenę, w której główny bohater pojawia się w parku, do którego doszło do napaści na jego dziewczynę (o czym zdążył pół godziny wcześniej poinformować telefonicznie policję, stąd obecność tejże w tym miejscu). Na widok przykrytego płachtą ciała, Gabriel rzuca się w jego kierunku, będąc przekonanym, że to jego Liz. Jego pojawienie się jest dla obecnych tam policjantów jednoznaczne z faktem, że musi być mordercą. Nie zważają na wyjaśnienia, skąd się tam wziął. Nie interesuje ich fakt, że napadniętej (przez nich tylko rzekomo) Liz nigdzie nie można namierzyć. Z góry zakładają, że nic się jej nie stało, Gabriel wszystko wymyślił i zamordował przypadkowego mężczyznę. Co więcej, od razu po wylegitymowaniu go, sprawdzają kto zacz i w ciągu zaledwie kilkunastosekundowej rozmowy telefonicznej do bazy, dowiadują się o jego hospitalizacji w zakładzie psychiatrycznym trzydzieści lat wcześniej. Serio?

Podobnie profesjonalnym podejściem zachowują się inni, tym razem szwajcarscy policjanci, do których trafia przemarznięta, poraniona i rozdygotana kobieta w ciąży w strzępach ubrania, która twierdzi, że została porwana w Berlinie, wywieziona i przetrzymywana w leżącym nieopodal domu. Najpierw jej nie wierzą, ale dla świętego spokoju na miejsce udaje się policjant, który w ustnym raporcie zamiast potwierdzić czy zaprzeczyć informacjom podanym przez porwaną, w obleśny sposób komentuje wygląd gosposi, którą tam zastał. Powtórzę więc, serio? Dalej, czy policjanci kontaktują się z jakąkolwiek komendą w Berlinie, skoro kobieta twierdzi, że tam została porwana? Nie, zamiast tego googlują jej nazwisko i w ten sposób potwierdzają jej tożsamość… Na trzecie „serio?” chyba brak w tym momencie sił.

Nie można również nie dostrzec wielu absurdalnych i zwyczajnie pozbawionych logiki zachowań głównych bohaterów. Choć w przypadku Gabriela można to złożyć na karb jego problemów psychicznych i emocjonalnych, więc jest to do pewnego stopnia uzasadnione, o tyle w przypadku Liz raczej nie ma o tym mowy. Mało tego, gdyby autor nie „kazał” jej postępować w sposób mało wiarygodny, akcja prawdopodobnie w ogóle nie miałaby szans się rozwinąć. Aby nie zdradzać treści książki, wystarczy zadać sobie dwa pytania. Czy ciężarna kobieta wybierze się na spacer do parku po północy, mimo że kilka minut wcześniej miała nieprzyjemną scysję z dwójką pijanych i agresywnych typów? I czy ta sama ciężarna, czując silne bóle brzucha i skurcze, będzie starała się chronić siebie i dziecko szukając pomocy lekarskiej (mając taką możliwość), czy też będzie zgrywać bohaterkę i rzucać się do akcji niczym Rambo w spódnicy?

O ile więc zazwyczaj z duża przyjemnością sięgam po thrillery niemieckich autorów, o tyle w tym przypadku spotkało mnie gorzkie rozczarowanie. Zamiast trzymającą w napięciu historią, Kamerzysta okazał się powieścią z zaprzepaszczonym potencjałem, a jego lektura w znacznej mierze długą drogą po wybojach absurdalnych rozwiązań fabularnych i niezbyt przekonujących bohaterów.

Dział: Książki
czwartek, 09 luty 2017 20:28

Dzień dobry, północy

„Dzień dobry, północy” to przejmująca opowieść i debiut amerykańskiej pisarki Lily Brooks-Dalton. Niezwykła pozycja na dobry początek roku.

Augistine od kilku lat przebywa w obserwatorium znajdującym się na północnym biegunie. Prowadzone tam obserwacje kosmosu mają być ostatnią misją w życiu tego wybitnego, starzejącego się badacza. Kiedy nagle zarządzona zostaje pospieszna ewakuacja, staruszek odmawia opuszczenia obserwatorium, które teraz stało się jedyny miejscem, w którym potrafi żyć. Zostaje sam, nadal obsesyjnie patrząc w gwiazdy i poszukując jakichkolwiek wieści z innych stron świata. „Nikt po pana nie wróci” – te słowa żołnierza odbijają się echem w głowie Augustina. W tym samym czasie na pokładzie statku kosmicznego „Aether” załoga traci wszelki kontakt radiowy z Ziemią. Chwile dłużące się w drodze do domu, zalegająca w głośnikach cisza i upadające morale sprawiają, że powrót z misji na Jowisza staje się dla szóstki członków załogi coraz bardziej męczący. Sully – astronautka odpowiedzialna za komunikację na statku, podobnie jak reszta członków wyprawy, traci nadzieję na szczęśliwe zakończenie podróży. Nie ustaje jednak w poszukiwaniu jakiegokolwiek kontaktu z Ziemią, gdyż tylko to jest w stanie wypełnić jej czas i zająć myśli. Nagle losy dwojga samotnych ludzi – Sully i Augustine splatają się dziwnym zrządzeniem losu.

Muszę powiedzieć to głośno: jest to jedna z najpiękniejszych ksiażek, jakie miałam okazję trzymać w ręce. Nie chodzi tu o jej treść, w tej chwili skupiam się wyłącznie na jej okładce. Wydaje się ona być zwykła, prosta w swym przekazie. Jednak dopiero po dokładnych oględzinach, mój zachwyt sięgnął zenitu. Okładka mieni się setkami gwiazd – każda jakby świeciła własnym blaskiem, zmienia delikatnie kolor w zależności od kąta padania światła i uwidacznia nowe elementy. Ma się wrażenie, że jest dopracowana w każdym szczególe, że nic nie jest tu przypadkowe. Jest poprostu zachwycająca, czego nie da się ocenić oglądając jej zdjęcie. Trzeba wziąć ją do ręki, aby w pełni docenić jej kunszt i piękno.

Fabularnie powieść także urzeka. Jest to piękna, dość smutna opowieść o samotności, szukaniu miłości i rachunku sumienia. Dwoje ludzi kochających kosmos i jego tajemnice, dwoje rozbitków na otaczającym ich pustkowiu. Oboje samotni i cierpiący wśród ukochanych przez nich gwiazd. Żadno z nich nie wróci do poprzeniego życia. Książka dość obrazowo pokazuje, jak bardzo potrafi człowieka zniszczyć dążenie do doskonałości, pracoholizm i jak bardzo, patrząc w gwiazdy, można się w nich zatracić i stracić grunt pod nogami. Czytając „Dzień dobry, północy” można odnieść wrażenie, że przez karty tej książki sączy się namacalna wręcz tęsknota i żal ludzi, którzy dążąc do osiągnięcia zamierzonego celu poświęcili zbyt dużo. Targające nimi emocje są tym, co napędza fabułę tej książki. Wspomnienia ukazują nam prawdę o nich, o tym jak wiele błędów popełnili. Błędów nie do naprawienia.

Lekki, poetycki styl pisania Pani Brooks-Dalton sprawia, że książkę czyta się niezwykle przyjemnie. W żadnym stopniu ona nie męczy i nie nudzi czytelnika. Mimo trudnego tematu powieści, narracja nie jest ckliwa, a wręcz momentami surowa i zimna jak klimat Arktyki. Czyta się ją gładko, a jednocześnie niespiesznie. Akcja nie jest szybka, to głównie wspomnienia Sully i Augustina i ich wewnętrzne odczucia i rozterki. Nie należy się jednak zrażać, gdyż już od pierwszej strony autorka potrafi wciągnąć czytelnika tworząc magiczną atmosferę i zainteresować go niejednoznacznym przedstawieniem postaci. Przedstawia ich bowiem w bardzo przejmujący sposób, pokazuje ich wrażliwość skrywaną pod maską profesjonalizmu i niewyobrażalne cierpienie schowane gdzieś w głębi serca i umysłu. Oboje nie mając dokąd uciec muszą się zmierzyć z samym sobą, stawić czoła wspomnieniom i zrobić rachunek sumienia. Wydaje się, jakby to była ich ostatnia podróż – podróż wgłąb siebie – i ostatnie, być może największe odkrycie w ich życiu. Nieprzewidywalność ich losów jest wspaniałym zwięczeniem tej opowieści i pozostawia w czytelniku żal, że to już koniec.

Do samego końca książki czeka się na wyjaśnienie wielu kwestii. Czeka się na przysłowiowy happy end, który po takiej dawce smutku jakby się czytelnikowi należy. Wydawać by się mogło, że już chwytamy tą radość, otwieramy szeroko oczy, gdyż wiemy to, czego nie wiedzą o sobie główni bohaterowie i nagle... Wszystko gdzieś umyka, gubi się, rozmywa, a losy bohaterów skręcają w zupełnie niewyobrażalnym kierunku. Ciężko jest zatem jednoznacznie określić, jakie odczucia towarzyszą czytelnikowi pod koniec powieści. Między bohaterami a odbiorcą powstaje jakaś magiczna więź, która magnetyzuje i wzbudza niesamowite emocje. Myślę, że właśnie to sprawia,że książka głęboko zapada w pamięć. Jest ona idealną pozycją dla chcących trochę zwolnić bieg i oderwać się od chaosu otaczającego świata. Lektura tej powieści i jej tajemniczy klimat odpręża i relaksuje, pozostawiając w czytelniku kosmiczną ciszę i spokój.

Dział: Książki

Istnieje wiele sposobów na wykoszenie konkurencji w branży muzycznej

Tresowi Navarre’a zostało zaledwie kilka dni oficjalnej praktyki potrzebnej do uzyskania licencji prywatnego detektywa. Obserwowanie kobiety podejrzewanej o kradzież kasety demo powinno być pan dulce z masłem. Ale wystarcza chwila dekoncentracji, żeby ktoś na jego oczach zastrzelił skrzypaczkę Julie Kearnes. Tres powinien się wycofać i zostawić śledztwo policji, ale wycofywanie jakoś nigdy nie należało do jego mocnych stron.

Dział: Książki