Rezultaty wyszukiwania dla: Dla dzieci
Co lata 70. przyniosły dzisiejszemu kinu Science-Fiction?
Film fantastycznonaukowy jako kino gatunku
Pierwsze produkcje o charakterze fantastycznonaukowym pojawiły się już na początku stulecia, a więc niedługo po powstaniu kina, niemniej wciąż trudno sprecyzować ich cechy reprezentatywne. Być może powodem tego problemu jest brak wyraźnego zarysu i twardo określonych zasad – kino fantastycznonaukowe nie posiada schematu narracji, który sam w sobie określałby przynależność gatunkową; brakuje mu też bohatera, stanowiącego skonkretyzowany zarys dla większej ilości produkcji; kwestia scenerii ograniczona jest jedynie kreatywnością twórcy. Nie zaprzeczam, że ten gatunek filmowy wykazuje pewną powtarzalność motywów i najczęściej stosowanych chwytów – jednostki przejawiające cechy nadprzyrodzone, tragedie rozgrywające się w przestrzeni kosmicznej, degeneracja ziemskiego środowiska (fauny i flory), różnorodne mutacje, bunt zaawansowanej technologii – są to, jednakże własności, które nie pozwalają stworzyć spójnej i klarownej definicji, a jedynie taką, która opierałaby się na systemie wyliczeń i opisów.
Duuuszki w kąpieli
„Duuuszki w kąpieli" to nowa wersja lub jak kto woli, dodatek do gry „Duuuszki", która ukazała się nakładem wydawnictwa Egmont. Jest to dynamiczna, wymagająca szybkiego myślenia, a jednocześnie bardzo prosta gra, która bez trudu potrafi przynieść radość (nie tylko) dzieciom.
Ilość graczy: 2-8 osób
Wiek: 8-108 lat
Czas rozgrywki: 15-20 minut
Strona wizualna
Gra, jak chyba wszystkie propozycje wydawnictwa Egmont, jest bardzo starannie wykonana. Ilustracje Gabrieli Silveira umieszczone na kartach są ładne i zabawne. Elementy 3D zostały wykonane z drewna i materiału, dodatkowo główny bohater, Duuuszek, został starannie owinięty w miękki papier. Na kartach szary jest odrobinę zbyt podobny do niebieskiego, ale to jedyny, maleńki mankament, do którego można by było się przyczepić. Na dłuższą metę podczas grania to i tak nie przeszkadza.
Cel i zasady gry
Celem gry jest zdobycie jak największej liczby kart. Zdobywa się je natomiast chwytając (lub zależnie od wariantu wypowiadając nazwę) odpowiedni przedmiot - taki który zgadza się z przedstawionym na karcie pod względem koloru oraz wyglądu lub taki którego w ogóle karta nie zawiera (nie może zawierać nawet barwy w jakiej jest przedmiot).
Przebieg gry
Wszystkie przedmioty należy położyć na środku stołu, karty natomiast potasować i ułożyć w stos obrazkami do dołu. Pierwszy z graczy wyciąga jedną kartę i kładzie ją w taki sposób by wszyscy pozostali widzieli znajdujący się na niej obrazek. Każdy z graczy przygląda się karcie i jak najszybciej stara się złapać właściwy przedmiot. Gracz, który zrobi to pierwszy zdobywa kartę i kładzie ją obok siebie. Gracz, który się pomyli traci jedną ze swoich kart.
Podsumowanie
Gra jest naprawdę świetna i dobrze przemyślana, wydaje mi się jednak, że w najprostszym z wariantów nadaje się również dla młodszych dzieci - w wieku 5 czy 6 lat. Sama na takim maluchu ją wypróbowywałam i dziecko świetnie się bawiło. Dodatkowo rozgrywka została przemyślana w taki sposób, że aby ją uatrakcyjnić można połączyć obie części gry - „Duuuszki" oraz „Duuuszki w kąpieli" - wspólnie tworzą niezwykle ciekawy i pełen wyzwań zestaw. Także tym razem przygotowane zostały aż cztery, różne warianty. Do rozgrywki można włączyć również wszystkie naraz, wtedy jednak gra staje się naprawdę trudna. Podsumowując - „Duuuszki w kąpieli" to tytuł, który serdecznie wszystkim polecam. Gra jest ładna, dobrze wykonana, ciekawa i niezwykle dynamiczna. Zapewni wiele, bardzo przyjemnie spędzonych chwil, rozwija refleks i wspomaga rozwój szybkiego, logicznego myślenie. Zdecydowanie nie sposób się przy niej nudzić.
Damian Nowak - Wiejon
Miłość przychodzi wraz ze starością
Wiejon to miasto, które wryło się w świadomość Chińczyków w sposób niezwykle kontrowersyjny. Przez jednych jest nazywane siedzibą prawdziwej miłości, zaś przez drugich jej cmentarzyskiem. To mogło mieć miejsce tylko w Chinach. Rząd chiński w 2023 r. na podstawie projektu Ming Li zbudował futurystyczne miasto. Ten wówczas 40-letni mężczyzna po 4 rozwodach i związanych z tym kosztami doszedł do wniosku, że zinstytucjonalizowanie małżeństw w startym kanonie nie jest do końca słuszną drogą. Ludzie zazwyczaj poznają się, po około 2-3 latach wchodzą w fazę narzeczeństwa, która trwa może rok, góra pięć i prowadzi zazwyczaj przy krótkim okresie do ślubu, w przypadku dłuższego do rozpadu związku. Jeśli związek nieformalny przeistacza się w zinstytucjonalizowane małżeństwo to zaczyna się on przeobrażać. Paradoksalnie punkt kulminacyjny nadchodzi na początku, jest nim ślub lub narodziny pierwszego dziecka. Te dwa wydarzenia w małżeństwie są najistotniejsze. W raz z upływem czasu dochodzi do rozluźniania więzi i pojawia się pokusa zdrady. Ming Li zadał sobie pytanie dlaczego tak jest i w jaki sposób można zapobiec temu mechanizmowi.
Początkowo wydawało mu się, że receptą na to jest wspólne zamieszkanie jeszcze przed ślubem, tak by poznać zwyczaje partnera i przekonać się, że koegzystencja ma racje bytu. Prędko jednak zrozumiał, że ludzie tuszują swoje wady. Aby je poznać musi upłynąć więcej wody w Jangcy niż przypuszczał. Toteż skłoniło go do pytania dlaczego ludzie właśnie wtedy starają się ukryć swoje złe cechy i przyzwyczajenia, a w małżeństwie dochodzi do rozprężenia. Odpowiedź wydała mu się wprost trywialna: ludzie potrzebują wyzwań W małżeństwie zapada w pewnym sensie klamka. Ludzie czują się zbyt pewnie pomimo możliwości separacji i rozwodu. Często potrafią być ze sobą mimo wzajemnej niechęci ze względu na dzieci lub pewien przymus społeczny, bo co ludzie powiedzą. To właśnie ten wzniosły lub bojaźliwy czynnik sprawia, że ludzie tkwią w czymś, co nie ma sensu. Dodatkowo jest też jeszcze trzeci powód, który można sprowadzić do ogólnoludzkiego strachu przed samotnością, czymś nowym. Małżeństwo daję poczucie złudnej stabilizacji, która popada w degrengoladę. Dwoje kiedyś kochających ludzi dusi się przebywając we własnym środowisku. Na początku było wspaniale, bo się w ogóle nie znali, byli dla siebie tajemnicą, czymś zupełnie nowym. Jednak po pewnym czasie poznali się jak łyse konie i to wcale nie wyszło im na dobre.
Ming Li mógłby dojść do wniosku po swoich rozwodach, że instytucja małżeństwa jest przeżytkiem samym w sobie i nie ma racji bytu. Jednak on nie poszedł tak prostą drogą by wszystko niszczyć. Zaproponował rządowi chińskiemu by wybudował nowe miasto, gdzie będzie istniała zmodyfikowana instytucja małżeństwa, a domostwa będą specjalnie przystosowane do prorodzinnej atmosfery. Z formalistycznego punktu widzenia Ming Li dostrzegł, że trzeba zmienić jedną kardynalną rzecz. Małżonkowie nie mogą ślubować sobie, że będą ze sobą do końca życia. Uznał on, że młodzi ludzie wstępują w tę instytucję pod wpływem pożądania i chęci posiadania potomstwa. Tego pierwszego nie potępił, przyjął, że tak po prostu jest, taka jest natura ludzi, to drugie gloryfikował. Jeśli ludzie chcą wchodzić w stan małżeński to należy im na to pozwolić. Jednak powinni sobie ślubować nie miłość, a wierność, która jest stanem decyzji i nie bez ograniczenia czasowego tylko właśnie na odpowiedni termin. Tym samym zrodziła się w Chinach myśl małżeństwa kontraktowego i brak wyzwania sobie miłości. To drugie choć wydaję się okrutne nie do końca jest prawdziwe i ma swoje uwarunkowania logiczne, ale o tym później.
Wpierw według Ming Li należało ustalić czy nupturienci chcą posiadać potomstwo czy nie. To było bardzo istotne, bo tylko z jednego małżeństwa można było mieć dzieci. Po drugie jeśli nie chciało się posiadać potomstwa z przyszłego związku to kandydaci mogli ustalić termin dowolnie, ale na maksymalnie 25 lat z możliwością przedłużenia na kolejne ćwierć wieku. W odwrotnym wypadku małżeństwo miało trwać 18 lat od narodzin ostatniego dziecka. Kontraktowe małżeństwa miały dwojaki cel. Z jednej strony systemowo koligacić ze sobą rodziny rozwodników, a z drugiej strony przez nieuchronność wygaśnięcia małżeństwa tworzyć nacisk do starania się by je utrzymać. Zwłaszcza dla niego był ważny czynnik przedłużenia związku formalnego. Przy zbliżającej się końcówce terminu widział pytające się otoczenie i budujące tak jak na początku przy narzeczeństwie elektryzowanie atmosfery przez wprowadzanie potrzebnego stanu niepewności. Widział on dociekliwych ludzi, którzy zastanawiali się czy ich sąsiedzi przedłużą swoją relację czy też rozstaną się.
Ming Li nie miał zamiaru rezygnować z instytucji rozwodu. Wiedział on, że ludzie są niesłowni. Jednak wprowadził on rygoryzm w tej materii. Partner przyłapany na zdradzie tracił znaczną część majątku i opiekę nad dziećmi automatycznie, a w jego dowodzie osobistym pojawiał się wpis „Z" oznaczający zdrajce .To napiętnowanie społeczne było według Ming Li ceną za złamanie kontraktu. Pragnął wywrzeć nacisk na rodziców by w swoim związku dokończyli do cna dzieła rodzicielstwa. Takim samym zabiegiem jest możliwość posiadania dzieci tylko z jednego małżeństwa. Dzieci, które urodziły się wbrew tej zasadzie trafiać miały do rodzin zastępczych. Ten brutalny wymóg miał powodować by ludzie rozważnie podchodzili do materii prokreacji, nie było tarć między przyrodnim rodzeństwem, a także by rodzice nawet po rozwodzie skupiali się na wychowaniu dzieci z poprzedniego małżeństwa, a nie budowali od nowa rodziny z dziećmi. Ojcowie i matki nawet po rozwodzie mieli czuwać nad swoimi pociechami i miały być one ich oczkami w głowie. Ming Li dopuszczał możliwość oczywiście rozwodów pokojowych, gdy żadna ze stron nie zdradziła, ale oboje już nie mogą ze sobą wytrzymać.
Uważał on, że nie łamią żadnych postanowień kontraktu, bo dysponentami dobra w postaci kontraktowego małżeństwa są sami zainteresowani, którzy dodatkowo mogą manipulować jego długością w trakcie jego trwania. Dostrzegał on małżeństwa, które zawierały kontrakt na 5 lat, po czym po 2 latach skracały go do 3. Ten rok miał być dla nich ostatnią szansą. Jednak by zapobiec nadmiernym manipulacją pod wpływem złych emocji małżonkowie mogli dokonać pierwszej zmiany terminu dopiero po 18 miesiącach zawartego związku.
Domy w tym mieście były budowane na różną modłę, ale podlegały jednemu warunkowi. Każdy z małżonków miał mieć swój zamykany pokój, gdzie mógł pracować, tworzyć, odpoczywać niepodglądany przez drugiego małżonka. Dodatkowo w każdym takim budynku miała znajdować się obszerna sypialnia, gdzie mogli spać i oddawać się rozkoszom małżonkowie. To było bardzo ważne, ponieważ miało budować sferę intymności między małżonkami i dodawać pikanterii małżeństwu. Zazwyczaj małżonkowie mieszkając razem wiedzą o sobie wszystko, co burzy tajemniczość między nimi, która tak w początkowych stadiach relacji podsycała namiętność. Ponadto dla tego celu małżonkom przysługiwał co pół roku dodatkowy tydzień urlopu, który mogli jednak spędzić w towarzystwie członka rodziny małżonka bez niego samego. Ludzie pozostający w małżeństwie jeżdżą ze sobą obawiając się puszczenia partnera na samotne wakacje, ponieważ anonimowość sprzyja zdradom. Ming Li postanowił wyeliminować ludzką podejrzliwość. Prześmiewczo ludzie nazywali ten czas wakacjami z przyzwoitką.
Wiejon było miastem, gdzie nie padało z ust młodych i w średnim wieku ludzi kocham cię. To słowo było zarezerwowane dla seniorów. Według Ming Li ludzie kochają tylko raz w życiu wbrew zachodnioeuropejskiej filozofii, która zatarła rozróżnienie pomiędzy zauroczeniem, romansem, miłostką, a miłością, gdzie przymiotnik prawdziwy jest zbędny. Uznał on, że ludzie, którzy są ze sobą na starość i chcą dogorywać w swoim blasku to ludzie, którzy się kochają, bo w perfekcyjnym przykładzie przeżyli ze sobą całe życie, a w mniej wyidealizowanym po byciu z innymi ludźmi nie targani emocjami czy pożądaniem podzielili się czymś co nie rozckliwia - swoją starością, która jest odarta z wzniosłych sloganów, piękna, a bazuję na porozumienie umysłów. W Wiejon wyeliminowano problem zawierania małżeństw ze względu na jedność portfeli by przeżyć jesień życia, bo dotowano samotnych emerytów. Jeśli pobierali takie zapomogi to musieli mieszkać sami, albo ze swoimi dziećmi. Wiejon według projektu Ming Li nie było miastem wyidealizowanej miłości. Nikt nie mógł powiedzieć, że przeżył ich kilka, bo było to w złym guście i mogło się skończyć mandatem, zwłaszcza dla ludzi młodych. Na powiedzenie, że się przeżyło miłość trzeba było czekać na starość.
Choć był jeden wyjątek dla ludzi młodych. W przypadku odejścia przedwcześnie partnera z tego świata podczas mowy pogrzebowej nawet 18-latek mógł powiedzieć, że kochał małżonka. Ming LI uznawał, że śmierć małżonka jest tak wielkim ciosem dla drugiego, że znikają bariery złych wspomnień, a ukazują się tylko te dobre i wyidealizowany obraz tego jakby mogło być. Nieludzkim podejściem by było tłamszenie i karanie wtedy wylewających się emocji oraz uczuć. Przez to wszystko Wiejon było miastem przez jednych pogardzanym, a przez drugich wielbionym. Miłość w tym mieście została sprowadzona nie do sfery uczuć, ale do tego z kim przebywamy kiedy zagląda nam śmierć w oczy. Kto jest dla nas wtedy tą najbliższą osobą. Z kim potrafimy przebywać na starość kiedy jesteśmy siwi, pomarszczeni, mamy odchowane dzieci, a nasz pociąg seksualny osiągnął poziom dna. Wiejon to inne spojrzenie na miłość, tak odmienne od jej konsumpcyjnego, sprzedajnego i cukierkowego zachodnioeuropejskiego obrazu.
* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie
Współczesność i pionierstwo. „Frankenstein” Mary Shelley jako stała inspiracja Tima Burtona.
Timothy Walter Burton, bo tak brzmi pełne nazwisko reżysera, urodził się 25 sierpnia 1955 roku. Wychował się w Burbank w stanie Kalifornia, tuż obok Hollywood. Od najmłodszych lat fascynował się kulturą popularną i największym uczuciem darzył filmy science fiction oraz horrory. Szczególny wpływ na jego późniejszą twórczość wywarł na tej płaszczyźnie Vincent Price – amerykański aktor filmowy znany przede wszystkim z filmów grozy.
Top secret
Wydawnictwo FoxGames, mimo że na rynku istnieje stosunkowo od niedawna, już zdążyło zasłynąć z wydawania prostych i szybkich, ale dobrej jakości tytułów. Taka jest właśnie gra autorstwa Wolfganga Dirscherl, z grafiką Tomka Larka - „Top Secret".
Liczba graczy: 2
Wiek graczy: 7+
Czas gry: 15 min
Strona wizualna
W pudełku znaleźć możemy 20 pionków do gry (10 agentów i 10 agentek) wraz z podstawkami, dwie talie składające się z 10 kart każda oraz krótką i zwięzłą instrukcję. Elementy są porządnie wykonane, a pod względem grafiki wszystko wygląda jak z kreskówki.
Cel i zasady gry
Gracze wcielają się w role tajnych agentów i starają się rozpracować siatkę szpiegowską przeciwnika. Zadanie na pozór wygląda bardzo prosto, trzeba jednak nieco logicznego myślenia, by wygrać taką rozgrywkę. Zwycięzcą zostaje gracz, który jako pierwszy zdemaskuje wszystkie agentki lub agentów przeciwnika. Ponieważ rozgrywka jest bardzo szybka jej twórcy proponują by w celu przedłużenia gry gracze rozgrywali serię rozgrywek (np. 3 rozgrywki), na zakończenie których podliczają zdobyte punkty.
Przebieg gry
Każdy gracz bierze po 10 pionków oraz po 10 kart wybranego rodzaju: agentów lub agentek. Gracze ustawiają swoje pionki w rzędzie przed sobą, tak by numery na pionkach były niewidoczne dla przeciwnika. Następnie każdy gracz wybiera losowo 3 pionki przeciwnika i nie patrząc na numery wybranych pionków, odkłada je do pudełka. Gracze zostają z 7 pionkami każdy. Później tasują swoje karty, a następnie kładą je przed pionkami przeciwnika w taki sposób, aby numery na kartach były zwrócone w stronę właścicieli kart. Pozostałe 3 karty pozostają w rękach graczy. Rozpoczyna się zgadywanie (trochę jak w „Mastermind"). Jedyną wskazówką dla gracz są plusy i minusy, które wskazują czy numer agenta jest niższy czy wyższy niż wskazany przez kartę przeciwnika.
Podsumowanie
„Top Secret" to sympatyczna, bardzo szybka gra, która, chociaż sama w sobie jest bardzo prosta, wymaga od graczy nieco logicznego myślenia. Przeznaczona jest tylko i wyłącznie dla dwóch graczy, nie posiada żadnej możliwości grania w nieco większym gronie. Sama rozgrywka jest zbalansowana, a gracze znacznie bardziej muszą polegać na swoim rozumie niż na szczęściu. Myślę, że „Top Secret" to gra idealna dla dzieci, które szybko się nudzą, bywają nieco rozkojarzone i nie potrafią na dłużej skupić uwagi. Polecam jednak również wszystkim tym, którzy chcą w przyjemny sposób wykorzystać jakieś wolne pół godziny czasu.
Kot Kameleon
Świat jest przepełniony magią, trzeba tylko umieć ją odnaleźć, a nic nie pomaga w tym w tak cudowny sposób jak dziecięca wyobraźnia. Kolorowe szkiełko i fantazyjne kapelusze w zupełności wystarczą by podczas weekendu mieć godziny cudownej zabawy. Gdy dodamy do tego jeszcze produkcję własnych mydełek, sukces gwarantowany, a weekend, który miał być stracony, okaże się piękną bajką.
Rodzice zostawiają Natalię u babci na wsi, mimo że dziewczynka znacznie bardziej wolałaby zostać u drugiej, modnej babci z miasta. Tam jednak poznaje smutną historię domowego, dręczonego niegdyś przez małe dziewczynki kota, który wydaje się jej nie lubić oraz odkrywa zupełnie nową, pełną magii rzeczywistość. Wtedy cała jej perspektywa się zmienia, a wydarzenia najbliższych dni spowodują nie tylko to, że Natalia odkryje jak bardzo kocha babcię i, że chciałaby jak najszybciej wrócić na wieś, ale również poważną zmianę w podejściu do życia rodziców dziewczynki. Zmianę zdecydowanie na lepsze.
Historia jest sympatyczna i urokliwa, przemawia do małych dzieci. W naszym przypadku testowana była na „prawie" sześciolatce i dziewczynka słuchała jej z przyjemnością. Może nie ma w niej porywającej akcji czy zaskakujących wydarzeń, ale „Kot kameleon" posiada swój specyficzny klimat i z łatwością potrafi oczarować czy wzruszyć. Dodatkowo zwraca uwagę czytelników (nie tylko tych najmłodszych) na dość istotne, wartościowe sprawy, które niejednokrotnie po prostu pomijamy w ferworze szarej codzienności. Niekiedy warto zatrzymać się na chwilę i pomyśleć nad nimi, bo niedługo może już być za późno.
Książeczka została naprawdę ładnie wydana. Posiada twardą oprawę i wiele, ciekawych, nieco tajemniczych ilustracji. Tekst i rozdziały dzielą się w wygodny sposób. Całą historię śledzi się z prawdziwą przyjemnością. Jestem zadowolona, że trafiła w moje ręce i miałam okazję przeczytać ją dziecku.
„Kota kameleona" serdecznie wszystkim polecam. To przyjemna, ciepła opowieść, która nadaje się idealnie (nie tylko) dla najmłodszych. Sprawia, że czytelnikowi robi się lżej na sercu i zaczyna myśleć, jak może poradzić sobie z własnymi, rodzinnymi problemami i czy nie może zrobić czegoś, by jego własne życie stało się radośniejsze. Może autorka nie podaje gotowego przepisu na szczęście, ale z pewnością wskazuje ku niemu bardzo dobrą, wcale nie taką trudną i wyboistą drogę.
Losing Hope
„Losing Hope" to kontynuacja powieści „Hopeless", spod pióra Colleen Hoover, opowiadającej dramatyczną historię dwojga młodych ludzi oraz tego jak bardzo są sobie nawzajem potrzebni by po tragicznych przeżyciach móc normalnie żyć.
Myślałam, że „Losing Hope" będzie opowiadało dalsze losy poznanych w pierwszej części bohaterów, nic jednak bardziej mylnego. Powieść okazała się dość specyficzna, a autorka wpadła na innowacyjny pomysł. Książka przedstawia dokładnie te same wydarzenia, tylko tym razem z punktu widzenia Holdera, dzięki czemu możemy go znacznie lepiej zrozumieć.
Po samobójstwie siostry Dean już nie jest tą samą osobą. Kolejny raz czuje, że zawiódł. Kiedyś, gdy pozwolił by porwano jego przyjaciółkę z dzieciństwa Hope, a teraz bo nie potrafił rozwiązać problemów swojej bliźniaczki, Less. Chłopak zaczyna ponownie żyć dopiero gdy przypadkiem poznaje śliczną, nieco złośliwą i zupełnie oderwaną od rzeczywistości dziewczynę o imieniu Sky.
Nigdy nie przepadałam za dramatami, zawsze za to lubiłam romanse (zwłaszcza te młodzieżowe). W swoich powieściach Colleen Hoover w niezwykły sposób łączy ze sobą zawiłości różnych gatunków. Czytaniu niejednokrotnie towarzyszy wesoły uśmiech, ale pojawiają się także złość i łzy. Od samej powieści natomiast nie sposób się oderwać. To jedna z tych lektur, o której można powiedzieć, że praktycznie uzależnia.
Nie tylko Sky oraz Holder są ciekawymi bohaterami, również ich otoczenie zostało stworzone w bardzo realistyczny, a jednocześnie nie zawsze przyjemny sposób. Oni się jednak nie poddają i na przekór losowi (i nieprzyjaznym im duszom) naprawdę są ze sobą szczęśliwi. Posiadają również kilku wiernych, oddanych przyjaciół, takich na których nie sposób się zawieść.
Samo wydanie jest bliźniaczo podobne do tego pierwszej części. Oprócz łagodnych, stonowanych okładek książki cechuje również dobra jakość druku, edycja tekstu oraz tłumaczenie. Tekst czyta się przyjemnie, a jego znaczenie niejednokrotnie zmusza do refleksji. W powieść autorka tchnęła skrawek swojej własnej duszy.
Historia napisana została bardzo dobrze i w doskonały sposób odkryła przed czytelnikami głębię wydarzeń, ja jednak czuję się nieco zawiedziona. Chciałam poznać dalsze losy bohaterów, a nie przeczytać tą samą powieść tylko z nieco innego punktu widzenia. Na osłodę jednak wydawnictwo Otwarte przygotowało dla czytelników sympatyczną niespodziankę – darmowego e-booka pod tytułem „Szukając Kopciuszka", w którym pisarka powraca do naszych ulubionych bohaterów, także ogólnie rzecz biorąc jestem bardzo zadowolona.
Tramwaj do Nibylandii
Od kilku lat podczas poznańskich Targów Książki dla Dzieci i Młodzieży po Poznaniu kursuje Bajkowy Tramwaj dowożący rodziców z dziećmi na targi. Dotychczas zamieniony był m.in. w rekina z historii o Pinokiu, egzotyczną dżunglę z „Księgi dżungli" lub domek Baby Jagi z „Jasia i Małgosi". W tym roku zaprosimy małych poznaniaków do Nibylandii – mitycznej krainy z „Piotrusia Pana", w której wszystko jest możliwe. Najnowsze wydanie nieśmiertelnej opowieści o przygodach Piotrusia i trójki dzieci państwa Darlingów w serii Klasyka w nowych szatach – w znakomitym tłumaczeniu mistrza słowa Andrzeja Polkowskiego i z pięknymi ilustracjami Quentina Grébana – będzie miało swoją premierę właśnie na marcowych Targach.
Pokój 25
„Biegnij – Przetrwaj - Ucieknij" – w tych trzech krótkich słowach można streścić fabułę gry planszowej francuskiego projektanta Francoisa Rouze pt. „Pokój 25". Autor otwarcie przyznał, iż jego inspiracją do stworzenia tego tytułu było kino science-fiction, a szczególnie takie kultowe już obrazy jak „Tron", „Uciekinier" i „Cube". Właśnie z tym ostatnim tytułem nasuwa się bardzo dużo skojarzeń podczas rozgrywki. Klimat gry, jak również oprawa wizualna, sprawiają, iż możemy poczuć się jak bohaterowie filmu, zamknięci w pułapce składającej się z przemieszczających się, sześciennych komnat.
Fabuła i cel gry
Gracze wcielają się w sześciu bohaterów biorących udział (zapewne niedobrowolnie) w nietypowym reality show. Zostają uwięzieni w tajemniczym budynku, z którego jedyna droga ucieczki wiedzie przez tytułowy Pokój 25. W trakcie przemierzania sieci przemieszczających się pomieszczeń, napotykają przeszkody oraz śmiertelne pułapki. Muszą również uważać na strażników, którzy utrudniają im wydostanie się z obiektu. Na domiar złego, graczy ponagla upływający czas. Wraz z jego końcem budynek uwięzi bohaterów na zawsze.
Oprawa wizualna
W moje ręce, dzięki uprzejmości wyd. Rebel, trafiła spolszczona oraz poprawiona w stosunku do pierwszego wydania, edycja gry. W solidnym pudełku znajdziemy sześć kolorowych, plastikowych figurek postaci wraz z żetonami i planszami dla każdego gracza, 32 kafelki pomieszczeń (komnat), 24 żetony akcji, dwustronną planszę odliczania rund, znaczniki ruchu oraz polskojęzyczną instrukcję. Plansze graczy oprócz grafiki przedstawiającej bohatera utrzymującej klimat gry, zawierają opisy występujących w grze pomieszczeń. Wszystkie papierowe elementy gry wykonane są z grubego kartonu, co znacznie wpłynie na żywotność gry. Dodatkowo w pudełku znajduje się wykonana z tworzywa wypraska. Dzięki niej możemy pogrupować wszystkie elementy gry. Jest to szczególnie pomocne przy przyszłym wyborze odpowiednich kafelków pomieszczeń do różnych trybów rozgrywki (o tym więcej w opisie przebiegu rozgrywki). W wyprasce pozostawiono puste miejsca na kolejne figurki bohaterów, więc widać, iż wydawca myśli nad wprowadzeniem na rynek polski wydanego już za granicą dodatku do „Pokoju 25". Instrukcja w czytelny sposób wyjaśnia zasady różnych trybów rozgrywki oraz zawiera opisy wszystkich 16 rodzajów występujących w grze pomieszczeń.
Rozgrywka
„Pokój 25" umożliwia nam rozegranie jednego z pięciu wariantów. Możemy sami walczyć o przetrwanie, rywalizować przeciwko sobie lub drużynowo, zagrać kooperacyjnie lub przejść tryb tzw. podejrzliwości, w którym następuje podział na więźniów i strażników. Ostatni wariant jest najciekawszy, gdyż role są tajne i w grze pojawia się element sabotowania. Różnice w prowadzeniu gry powyższych wariantów są nieznaczne, mechanika jest wspólna i można ją przedstawić w kilku zdaniach.
Przygotowanie do rozgrywki polega na ułożeniu pola gry z odpowiednich pomieszczeń (przyporządkowanych do danego wariantu rozgrywki). Budynek tworzą komnaty ułożone w kwadrat o wymiarach 5x5 kafelków. Centralny kafelek jest jawny i tworzy pole startowe. Pozostałe pozostają zakryte. Wśród 12 zewnętrznych komnat ukryte jest wyjściowe pomieszczenie – tytułowy Pokój 25. Aby szczęśliwie ukończyć grę, bohaterowie muszą się w nim znaleźć i przesunąć go po za obręb budynku.
Gracze wpierw wybierają swojego bohatera, otrzymują jego figurkę i znacznik, planszę, 4 żetony akcji i 4 żetony przypomnienia. Postacie nie posiadają charakterystycznych dla siebie umiejętności. W zależności od wariantu, rozgrywka może trwać 10 lub 8 rund. Każda runda dzieli się na dwie fazy: programowania i akcji. W pierwszej, każdy gracz wybiera spośród czterech dostępnych, dwie akcje. W drugiej fazie następuje naprzemiennie przez każdego gracza wykonywanie zaprogramowanych akcji. Do wyboru mamy możliwe działania: podglądanie (zaglądamy do jednej zakrytej, sąsiadującej z nami komnaty), ruch (przechodzimy do jednej z czterech sąsiadujących komnat), wypychanie (przesuwamy innego gracza, który stoi na tym samym kafelku co my, do innego pomieszczenia) oraz sterowanie (przesunięcie całej kolumny lub szeregu w którym się znajdujemy).
Przejście do jednego z czterech sąsiednich pomieszczeń (np. poprzez ruch czy wypchnięcie), zawsze aktywuje jego działanie. Komnaty mają trzy poziomy oddziaływań na bohatera: zielony (bezpieczne), żółty (przeszkody, które utrudniają ucieczkę), czerwone (śmiertelnie niebezpieczne).
W trakcie rozgrywki, układ pomieszczeń bardzo się zmienia. Dlatego, aby nie pogubić się np. w podejrzanych wcześniej pomieszczeniach, każdy z graczy dysponuje jednym znacznikiem Przypomnienia. Dzięki niemu, można oznaczyć wyjątkową dla nas komnatę, do której wcześniej zaglądnęliśmy.
Wrażenia
Przetestowałem wszystkie pięć wariantów gry. Już wiem, że do trzech z nich raczej nie wrócę. Samotna walka o przetrwanie i ucieczka z budynku jest nudna. Gra przypomina trochę zabawę w memo i zapamiętywanie, gdzie był jaki kafelek. Miałem wrażenie, iż układanie pasjansa jest bardziej emocjonujące. Podobnie jest z trybem rywalizacji lub kooperacji dla dwóch graczy. Wprawdzie dowodzimy wtedy dwójką więźniów, ale brakuje tutaj klimatu. Gra najlepiej sprawdza się, kiedy do stołu zasiądą przynajmniej 3-4 osoby. Przy takiej ilości graczy najwięcej zabawy jest w trybie drużynowej rywalizacji w walce o przetrwanie, a jeszcze większe możliwości daje wspomniany na początku tryb podejrzliwości. Utrzymanie w tajemnicy gry jako strażnik i możliwość sabotowania misternego planu ucieczki, wyzwala niezapomniane emocje. Dużym plusem „Pokoju 25" jest szybki czas trwania rozgrywki. Wpływ na to ma nie tylko prosta mechanika, ale również uruchomienie Alarmu w trybie trwającym 10 rund. Następuje ono wtedy, gdy któryś z graczy odkryje w jednej z pierwszych 5 rund Pokój 25. Przyspieszamy wtedy czas i do wydostania się z budynku pozostaje tylko 5 rund. Dzięki temu nawet jeśli któryś z graczy zginie w pierwszych fazach ucieczki, nie będzie musiał długo przyglądać się jak grają koledzy. Małą wadą Alarmu jest to, iż często zdarza się skończyć grę bez wyłonionych zwycięzców. Pozostali gracze (lub nasze postacie) mogą np. nie zdążyć dotrzeć do miejsca ucieczki.
Podsumowanie
Podstawową zaletą „Pokoju 25" jest wyjątkowy klimat. Grając, naprawdę można poczuć się jak bohater filmu „Cube" i doznać dreszczu emocji wchodząc do nowej komnaty. Nie wiemy, czy za ścianą czeka na nas kąpiel w kwasie, pokój iluzji, a może komora śmierci. Dodatkowo dzięki różnorodności pomieszczeń (przypomnę – 16 rodzajów), gwarantujemy sobie niepowtarzalną rozgrywkę. Jeśli do tego dodamy jeszcze pięć różnych wariantów oraz szeroką rozpiętość ilości graczy (1-6), uzyskamy pozycję która powinna przypaść do gustu nawet wybrednym graczom. Gra jest szybka, klimatyczna i doskonale sprawdzi się w większej grupie. Po przymknięciu oka na niezbyt dopracowany tryb gry solo i dużą losowość, z czystym sumieniem mogę stwierdzić, iż warto wydać ok. 100zł na jej zakup. Na pewno będziecie wracać (podobnie jak ja) niejednokrotnie do tego tytułu.
Na koniec pozostaje tylko oczekiwanie na polskie wydanie dodatku, który wprowadza nie tylko dwie nowe postacie, ale również urozmaica rozgrywkę poprzez wdrożenie specjalnych umiejętności bohaterów.
Nowości literackie dla najmłodszych
Już 8 kwietnia ukażą się na rynku dwie nowe serie literackie dla młodych czytelników:
- „Kroniki Podziemia" autorstwa Suzanne Collins (dla nastolatków 10+)
- „Chowańce" autorstwa Adama Jaya Epsteina oraz Andrew Jacobsona (dla dzieci 7+)